niedziela, 30 sierpnia 2015

Rozdział 12 - Chcesz wiedzieć, jak postawić namiot w trzydzieści sekund?

Justin

Książki miały to do siebie, że działały uzależniająco. Wystarczyła wielostronicowa powieść, by człowiek odrywał się od rzeczywistości i popadał w zawiły wir losów i intryg bohaterów. Jeden rozdział poruszał do łez, a kolejny wzbudzał odrazę i zdziwienie. Momentu kulminacyjnego wyczekuje się jak pierwszej gwiazdki w Wigilię, przy czym chwila zawiązania akcji jest dopiero początkiem rozwoju następujących po sobie wydarzeń. 
Taki też traf spotkał Davida w powieści "Kancelaria" autorstwa Johna Grishama. Biedaczysko trafił z deszczu pod rynnę. Ubolewałem nad jego marnym losem całe przedpołudnie. Z zapartym tchem przekładałem kolejne kartki i przebiegałem przez wąskie linijki druku wzrokiem. Podziwiałem pisarzy. Zawsze stanowili w moich oczach wyższą rangę, mimo że wielu nie posiadało nawet porządnego wykształcenia. Potrzeba przecież wiele skupienia, samozaparcia i cierpliwości, by pomimo gwaru aut na ulicach, rozmów współlokatorów i syren przejeżdżających karetek odnaleźć siłę ducha, pozwalającą stworzyć kilkaset stron drobnego tekstu, mającego sens i wciągającego czytelnika. To nie lada wyzwanie.
Bohater David przekroczył właśnie próg kancelarii Finleya i Figga, kiedy nagle błogie zagłębianie się w lekturze przerwały chude kostki uderzające rytmicznie o stare, dębowe drzwi. Westchnąłem głęboko, zatrzaskując książkę z rozmachem. Dalsze przygody trzech zupełnie różnych prawników będą musiały zejść na dalsze tory. 
-Proszę - powiedziałem głośno i wstałem z fotela przy niedużym stoliku do kawy.
Pokój w pensjonacie w leśnym zaciszu wyjątkowo przypadł mi do gustu. Łóżko otoczone drewnianymi deskami, wyłożone grubym materacem, pozwalało plecom wypocząć jak w wielogwiazdkowym hotelu. Pod ścianą stała szafa, a przy oknie dwa fotele i wspomniany wcześniej stolik ze szklanym blatem.
Zza drzwi wyłoniły się blond włosy ze złotym połyskiem, ułożone w nieznaczne fale. Obecność Chloe przestała wywoływać zaskoczenie. Doskonale nadawałaby się na dziennikarkę. Gdy wyrzuciłem ją drzwiami, najchętniej wróciłaby oknem i nie miałaby oporów, by wpaść nawet przez komin. Nie odpychałbym jej, gdyby nasza zażyła znajomość nie zaczynała wzbudzać podejrzeń. Nie chciałbym wyrobić sobie złej opinii na samym starcie.
-Mam nadzieję, że w niczym księdzu nie przeszkodziłam - powitała mnie radośnie, opierając łokieć na klamce. - Mogę wejść? 
-A czy już nie weszłaś, Chloe? - zaśmiałem się krótko.
Blondynka spojrzała na próg w drzwiach i na swoje stopy na dywanie w pokoju, po czym wzruszyła ramionami i kontynuowała przeplatanie zdań z niewinnym uśmiechem. Miała siedemnaście lat, wkraczała w dorosły etap życia, żegnając się z dzieciństwem, a jednak uśmiech krył za sobą bezbronnego dzieciaka, który w dalszym ciągu wymaga prowadzenia za rączkę.
Chloe zajęła miejsce na beżowym fotelu i upiła ostatni łyk z mojej filiżanki z kawą. Skrzywiła się nieznacznie. Brak cukru robił różnicę.
-A więc przychodzę do ciebie z pewną propozycją i tym razem nie jest to propozycja na tle seksualnym. Chociaż gdybyś zmienił zdanie i miał ochotę na eksperymenty, jestem do twojej dyspozycji.
Nieznaczny rumień zadomowił się na moich policzkach, ale słuchałem dalej. 
-Wpadliśmy na pomysł, żeby wybrać się na wycieczkę do pobliskiego wodospadu, a że w jedną stronę jest spory kawał drogi, spędzilibyśmy dwie noce w namiotach. 
-Skąd chcesz wziąć namioty?
-O to się nie martw. Załatwiliśmy wszystko w recepcji. Mamy do dyspozycji kilka namiotów, dokładne mapy terenu i prowiant na całe trzy dni. Do szczęścia brakuje nam jedynie twojej zgody. Oczywiście nie zamierzamy ruszyć się z miejsca bez opiekuna. Będziemy grzeczni jak owieczki.
-Nie wiem, Chloe, czy słowo grzeczna kiedykolwiek zacznie odzwierciedlać twój charakter - mruknąłem pod nosem, zanim zdążyłem ugryźć się w język. 
-Nigdy nie będę grzeczna w sposób, o jakim pomyślałeś.
Miała rację. Brudne myśli zawładnęły umysłem na kilka dłuższych chwil.
-Kontynuując, chcemy księdza namówić na trzydniową wycieczkę. Myślę, że każdemu wyjdzie na dobre. My nie będziemy nudzić się na plaży, a i ty zaczerpniesz świeżego powietrza. Czego chcieć więcej?
Zastanowiłem się nad tym przez moment. Nie miałem w planach wykraczania poza teren ośrodka, ale propozycja Chloe była rozsądna i dobrze przemyślana. Tydzień nad brzegiem jeziora może uprzykrzyć pobyt nad wodą i zniechęcić do kolejnego razu, a wyprawa wgłąb lasu, śpiewanie przy ognisku i długie rozmowy przy żarze skwierczącego drewna okażą się znacznym urozmaiceniem.
-Kiedy mielibyśmy wyruszyć? - spytałem po dłuższej chwili milczenia.
Usta Chloe rozłożył uśmiech. Dała radę mnie namówić.
-Teraz, zaraz, najlepiej od razu. - Klasnęła radośnie w dłonie, a potem uderzyła nimi o ramiona fotela. W powietrze zerwały się drobiny kurzu.
-W takim razie pakuj kosmetyki, kremy, czy co tam potrzebujesz, by przeżyć trzy dni - dogryzłem, oczekując zirytowanego prychnięcia.
-Wystarczy mi czysta para majtek, geniuszu. Lepiej ty spakuj żel, czy czego tam używasz, żeby ta twoja grzyweczka lśniła w górze. - Machnęła ręką i potrząsnęła pierwsze kosmyki włosów na czubku głowy. Zaraz po tym uśmiechnęła się zadziornie i z ramionami skrzyżowanymi na piersi oparła się o drzwi. - My jesteśmy już spakowani. W razie gdyby pierwszy plan nie wypalił, miałam namawiać cię łzami i litościwym spojrzeniem.
Chloe nacisnęła mosiężną klamkę, lecz zanim wyszła na przepełniony gwarem rozmów korytarz, zatrzymałem ją ostatnim pytaniem.
-Dlaczego przysłali akurat ciebie? Dlaczego nie przyszedł przekonywać mnie Alex czy Megan?
Chloe znów uniosła kącik ust i zawinęła falowany kosmyk włosów za prawe ucho, po czym dodała:
-To proste. Wiedzieli, że mi najszybciej ulegniesz. Najwyraźniej nie patrzysz na mnie tak, jak na innych. Oczy zawsze powiedzą prawdę o człowieku, a w twoich ciekawość miesza się ze strachem, Justin. Zrób pierwszy krok w przód, a ja pokażę ci prawdziwą drogę do nieba.

***

Plecak znacznie ciążył na ramionach, kiedy słońce zaczęło kryć się za horyzontem. Przez korony drzew przebijały się nieliczne promienie. Jesienny chłód owiał okolicę. Potarłem dłonią łokieć, by pozbyć się gęsiej skórki. Zapowiadała się zimna noc i jedynie ciepłe koce uchronią nas przed przeziębieniem.
-Dzieciaki, zatrzymajcie się! - krzyknąłem, by przód wycieczki usłyszał i zareagował. - Jest już późno, powinniśmy poszukać odpowiedniego miejsca na nocleg, co wiąże się z godzinnym przekładaniem szyszek. Wierzcie mi, spanie na nich nie należy do rzeczy przyjemnych. - Skrzywiłem się na samą myśl o drewnie wbijającym się w plecy. - Rozłóżcie namioty blisko siebie, żebym mógł mieć każdego z osobna na oku.
Skrzyżowałem spojrzenie z Chloe, która zachichotała. Dobrze wiedziała, że to ją pragnę mieć pod stałą kontrolą. Sprawiała wrażenie najbardziej niesubordynowanej i taka też była. Mało która siedemnastolatka rozebrałaby się przed księdzem. Ona nie czuła skrępowania, nie znała znaczenia tego słowa. Obierając sobie jeden konkretny cel, nie spocznie, póki go nie osiągnie. Powoli pozbywałem się złudzeń. Celem Chloe byłem ja.
Zsunąłem plecak z ramion i rzuciłem go na kępę wysuszonej trawy pomiędzy dwoma sosnami. Rozejrzałem się po okolicy. Chłopaki dość sprawnie wzięli się za rozkładanie płacht materiału, a dziewczyny jak księżniczki stały z grymasami na twarzach. W moim kierunku szła Megan. Szeroki uśmiech przyklejony był do jej ust, a kosmyk czarnych jak atrament włosów zakręcała wokół wskazującego palca. 
-Jest ksiądz mocno zajęty? - zaćwierkała wysokim głosem. - Jeśli nie, byłabym wdzięczna, gdyby pomógł mi ksiądz rozstawić namiot. Ksiądz jest taki silny, a ja taka słaba. - Megan prawdopodobnie zapomniała o zachowaniu dystansu. Stała pięć centymetrów przede mną. Wyraźnie czułem jej miętowy oddech i słodkie perfumy.
-Nie ma problemu - odparłem radośnie.
Porzuciłem swój namiot i ruszyłem za Megan. Swobodnie poruszała ciałem, na które, ku jej wyraźnemu niezadowoleniu, nie zwracałem większej uwagi. Razem z dwoma koleżankami zajęła namiot trzyosobowy. Podała mi paczkę śledzi i płachtę materiału. Namiot niewielkich rozmiarów udało mi się rozłożyć w ciągu kilku minut przy akompaniamencie westchnień trójki nastoletnich uczennic. Rozmawiały na temat moich mięśni i siły, chociaż zwykły namiot rozstawiłby mały dzieciak. Czułem się nieswojo. Ich rozmowa była wyraźną próbą flirtu. Skończyłem pospiesznie wbijać w ziemię szpilki i odszedłem, byleby tylko nie włączyły mnie w pogadankę. Język plątałby mi się przy każdym słowie. Wolałem więc milczeć.
-Ksiądz jest taki silny, a ja taka słaba. Och, co za mięśnie. I ta siła. Gdybym tylko miała takiego mężczyznę. - Z prędkością światła przeszła obok mnie Chloe. Nie omieszkała potrącić mnie ramieniem. - Przecież ksiądz jest taki cudowny, wspaniały i męski - ironizowała dalej, przedrzeźniając słowa Megan.
Zaśmiałam się pod nosem. Czyżbym wyczuł nutę zazdrości?
Chloe ruszyła wgłąb lasu z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Normalnym krokiem trudno było ją dogonić. Musiałem podbiec. Złapałem ją za ramię dopiero kilkadziesiąt metrów od pierwszych dwóch rozstawionych namiotów. Spojrzała na mnie jak osa na atakującego rodzinne gniazdo. Poznawałem jej kapryśną stronę.
-Nie wiem, skąd się bierze, ale wyczuwam w tobie cień zazdrości - rzekłem tajemniczo, idąc z blondynką ramię w ramię. 
Odrobinę zwolniła, lecz nie opuściła skrzyżowanych ramion, nie spojrzała na mnie i nie odpowiedziała. Odnalazła obiekt zainteresowania w szyszkach.
-Czyżbym się mylił? - Ponowiłem próbę nawiązania kontaktu. Tym razem skutecznie.
-Tak, mylisz się - mruknęła od niechcenia. Wciąż nie podniosła głowy. Szkoda. Chciałbym właśnie teraz spojrzeć jej w oczy.
-Jak uważasz. Więc podejrzewam, że nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli wrócę do Megan i reszty dziewczyn, żeby postawić im namiot.
-Chyba żeby one postawiły namiot tobie - żachnęła pod nosem.
-Wybacz, umiem robić to sam, skoro pomagam twoim koleżankom - odparłem ostrożnie, nie wiedząc, w jakim kierunku zmierza rozmowa.
-Boże, serio, Justin? Jesteś gorszy niż dzieciak z podstawówki. - Zmarszczyłem brwi. Powiedziałem coś nie tak? - Chcesz poznać sposób, jak postawić namiot w trzydzieści sekund? - nagle wyraz jej twarzy zmienił się gwałtownie. Uniosła głowę i posłała mi zadziorny uśmiech, a ja nie podejrzewając podstępu, skinąłem głową.
Chloe z miną zakonnicy zrobiła krok w przód. Patrząc w jej piękne oczy nie zauważyłem ważnego ruchu. Dziewczyna wyjęła bowiem rękę z kieszeni bluzy. Byłem spokojny, dopóki nie musnęła opuszkami palców mojego krocza. Odskoczyłem jak oparzony, a z ust wypuściłem kobiecy, wysoki pisk, który przekształcił się w delikatne zaczerwienienie na policzkach.
-Chloe, czyś ty oszalała? - zaatakowałem ją, zanim zdążyła zmyć z ust grymas.
-Przecież sam tego chciałeś. To najprostszy sposób na postawienie namiotu. - Parsknęła głośnym śmiechem. Nie wiem, czy bawiła ją moja reakcja, czy naiwność. Mogłem uderzyć się z otwartej dłoni w czoło. Byłem tak głupi, dając wciągnąć się w jej sztuczki.
-Chloe, czy z tobą da się porozmawiać o czymś normalnym? Podkreślam, normalnym.
-Przecież sam zacząłeś rozmowę o namiotach? Ja jedynie podłapałam temat. Jestem niewinna.
-Niewinna - powtórzyłem, prychając cicho. Użyłbym tego słowa jako ostatniego w określaniu charakteru Chloe.
-Wracając do tematu, idź do Megan, biegnij do niej. Z pewnością się ucieszy.
-Jesteś hipokrytką, Chloe - zauważyłem, z resztą bardzo słusznie.
-Ja bynajmniej nie liżę ci dupy tymi gównianymi tekstami na podryw - oburzyła się, wyrzucając obie ręce w powietrze. Im dłużej wariowała w niej irytacja, tym większą zyskiwałem pewność, że jednak ta zazdrość tli się gdzieś głęboko w niej. - A teraz posłuchaj mnie uważnie. Megan to dziwka w każdym znaczeniu tego słowa i jeśli nie chcesz złapać jakiegoś syfa, trzymaj się od niej z daleka. Poza tym, jej pizda z pewnością jest szeroka jak studnia.
-Chloe! - Z trudem słuchałem wcześniejszych obelg, ale ostatnim słowem znacznie przesadziła. - To twoja koleżanka, miej do niej szacunek.
- Jak mam mieć szacunek do kogoś, kto sam o niego nie dba? Jeśli Megan nie da się zaliczyć nikomu przez ten tydzień, odszczekam wszystko na kolanach. A tymczasem możesz wrócić do dziewczyn i ich namiotów. Może w czwórkę zdołają postawić twój w krótszym czasie niż ja, choć nie liczyłabym na to. Do tego trzeba mieć talent. A teraz przepraszam, ale muszę zrobić siusiu - rzekła, po czym powtórzyła wszystkie czynności sprzed kilku minut: skrzyżowała ramiona na piersi, zacisnęła usta w cienką linię , spuściła wzrok i przyspieszyła.
Jeśli każda kobieta była tak trudna jak Chloe, całym sercem dziękowałem Bogu za powołanie.

***

Potarł dłonią jej policzek, a ona wydała z siebie błogie westchnienie, jakby jeden dotyk ukoił cały ból. Kolejny przyniósł jeszcze więcej przyjemności. Zasnuty mgłą wzrok rozróżniał tylko wyraźne kształty jego oczu i ust, w których zatopiła zęby jak wampir polujący na ofiarę. Ssała dolną wargę i delektowała się smakiem miętowej pasty do zębów, dopóki mężczyzna nie przerwał jej poczynań namiętnym pocałunkiem. Szybko zdołał oderwać ją od poprzedniej czynności i ukierunkować na nową, przyjemniejszą. Sądził, że język złotowłosej jest wręcz stworzony do pieszczenia jego podniebienia. Spełniał się w tej roli zadziwiająco dobrze. Potęgował apetyt w miarę pieszczot, a gdy przestawał, rozprowadzał po ciele znaczny niedosyt.
-Jeszcze nigdy tak bardzo cię nie pragnąłem - wychrypiał półgłosem. Na więcej nie było go stać. Podniecenie łamało głos, wiązało go w gardle.
-Dzisiaj będziesz miał okazję spełnić najskrytsze fantazje, Justin - szepnęła ponętnie. Intonowała głos tak, by wzniecić w nim pożądanie. I robiła to nad podziw skutecznie.
Oparł złotowłosą na ścianie, zamykając jej drogę ucieczki. Nie miała zamiaru uciekać. Trzymała go blisko i nie pozwalała oddalić się na krok. Wiatr hulał w okiennicach, a szyszki bezwładnie opadały na dach drewnianego domku na skraju lasu. Justin pomyślał, że mógłby tu zostać na stałe. Z nią. Tylko z nią. Dotykałby jej pięknego ciała od świtu do zmierzchu, a konsekwencje nie zaprzątałyby mu dnia.
-Czy jesteś na to gotowa, Chloe? Czy jesteś gotowa na mnie? - spytał z nutą grozy, jakby pragnął zaznaczyć, że to on jest mężczyzną i to on w tym związku sprawuje władzę.
-Jak nigdy dotąd - odparła pewnie, bez zawahania.
Polecił jej, by uklęknęła na kaszmirowym dywanie, a sam usiadł ciężko na łóżku. Materac ugiął się pod ciężarem wysportowanego ciała. Dziewczyna dotknęła dłonią nagiego kolana, potem uda i koniec końców ujęła w dłoń męskość. Mężczyzna jęknął nieznacznie. Nigdy nie pomyślałaby, że płynne ruchy małolaty przysporzą mu tak wiele przyjemności. Oddychał łapczywie, chwytał powietrze gwałtownie jak ostatnią deskę ratunku z tonącego statku. Spojrzał w niewinne oczy złotowłosej i uśmiechnął się do niej życzliwie. Klęczała przed nim taka bezbronna, taka maleńka, taka delikatna. Była na każde jego wezwanie, na każde żądanie. Wystarczyło, aby skinął palcem, a ona uczyła się sztuczek, dzięki którym umierał z nadmiaru przyjemności.
-Zamknij oczy i pozwól mi sprawić, byś poczuł się dobrze - szepnęła i uderzyła gorącym oddechem w główkę penisa, gdzie na samym szczycie połyskiwała maleńka kropla spermy.
Podążył za jej głosem. Powieki mu opadły i nagle stały się nad wyraz ciężkie. Przez moment bawiła się jego jądrami, muskając je opuszkami palców, aż w końcu poczuł to, co pragnął czuć od początku. Ciepły język zwilżył nasadę członka i rozprowadził wąską ścieżkę śliny po całej długości. Wsunęła go do ust powoli, choć łapczywie, potęgując napięcie seksualne. Każdy ruch wyrażał doświadczenie, a każdy płytki oddech zadowalanego napawał dziewczynę dumą. Nie oszczędził sobie widoku połykającej jego członka nastolatki i otworzył oczy przy pierwszej okazji. Wyglądała jak bogini. Twarz wyrażała skupienie, a opuszczone powieki przyjemność. Spuścił się w jej usta równie szybko. Chloe ostatni raz z westchnieniem oblizała główkę penisa i obdarzyła mężczyznę tak samo niewinnym spojrzeniem jak przed grą wstępną.
-Teraz oczekuję czegoś w zamian - mruknęła ponętnie, a w następnej sekundzie Justin leżał już na plecach w objęciach miękkiego materaca i z szaleństwem w oczach patrzył, jak jego miłość wykrzywia usta w grymasie rozkoszy, przyjmując go całego.

***

Uderzające w pierś serce rozbudziło mnie w mgnieniu oka. Usiadłem wyprostowany na materacu i odetchnąłem głęboko. Tak głęboko, na ile pozwolił mi kolejny płytki oddech wycedzony przez zęby. Nigdy nie doznałem czegoś podobnego. Nigdy w wizji sennej nie pojawił się obraz tak realistyczny i... brudny. Odruchowo dotknąłem dłonią męskości. Jakież było moje zdziwienie, gdy pod skórą wyczułem stwardnienie. Przestraszyłem się, jak Boga kocham. Sen zadziałał na wyobraźnię i efekty przeniósł na ciało, które rękoma i nogami zapierało się przed podnieceniem. Teraz nie miałem złudzeń. Byłem podniecony i czułem się z tym fatalnie.
Wiatr uderzał o ściany namiotu i byłem niemal pewien, że zacinał pojedynczymi kroplami jesiennego, nocnego deszczu. Bladą poświatę w namiocie rzucał jedynie księżyc, wyłaniający się zza koron drzew. Las żył własnym życiem. Nie potrafiłem ponownie zasnąć. Bałem się zasnąć. Bałem się pięknego, nagiego ciała Chloe w kolejnym erotycznym śnie, bałem się własnej reakcji po przebudzeniu. Wolałem wyjść na polanę i posiedzieć do świtu nad strumieniem, mocząc nogi w lodowatej wodzie, wyczekując pierwszego śpiewu ptaków o poranku. Wszystko, byleby tylko nie zasnąć.
Zamek szczęknął, gdy zacząłem go powoli rozpinać. Uderzyło we mnie leśne powietrze i zapach żywicy. Mieszkając w mieście, dobrze było czasem odpocząć od smrodu samochodowych spalin. Stanąłem bosą stopą na mokrej od rosy trawie. Otuliłem dłońmi nagie ramiona, gdy owiał je chłód nocy. Rześkie powietrze było czymś niezaprzeczalnie wspaniałym.
Przy brzegu strumienia, na grubym konarze pochylonego drzewa, siedziała Chloe. Księżyc oświetlał jej jasne włosy i rzucał nikłą poświatę na lewy profil. Gładki policzek ozdabiał pojedynczy pieprzyk, a mały nos zadarty był nieznacznie ku zachmurzonemu niebu. Poruszyła się, gdy dobiegł do niej dźwięk łamanych gałęzi i szyszek. Swoją drogą drewno wbijające się w stopy nie należało do uczuć przyjemnych.
-Coś podobnego - zaćwierkała radośnie pod nosem. - Czyżby ksiądz zaliczył pierwszy erotyczny sen?
Wykonałem niepewny krok w przód, nie spuszczając wzroku z blondynki.
-Skąd takie przypuszczenia? - spytałem niewzruszony, choć w głębi ducha dotknął mnie cień niepewności.
-Jeśli nosiłbyś w spodniach takiego potwora na co dzień, stanowiłbyś wyzwanie dla producentów bielizny, a ja współczułabym każdej babce, którą kiedyś pukniesz.
Cała Chloe i jej niewyparzony język.
-Dzieciaku, nie szkoda ci życia na takie słownictwo? - rzuciłem niedbale, siadając obok Chloe na konarze. Nieudolnie próbowałem ukryć erekcję.
-A tobie nie szkoda życia na chodzenie w sukience?
-To jest sutanna, Chloe - wtrąciłem z przekąsem.
-Dla mnie to zwykła sukienka, która ogranicza ci tego potwora. - Od niechcenia wskazała palcem krocze. - A teraz opowiadaj, kto cię tak w tym śnie podniecił? Spodobała ci się bardziej niż ja?
Podrapałem się z zakłopotaniem po karku i niezręcznie odkaszlnąłem. Głos uwiązł mi w gardle, które natychmiast wyschło.
-Była zadziwiająco do ciebie podobna - rzekłem pół głosem i jeszcze przez moment łudziłem się, że zamyślona Chloe pominęła to jedno zdanie. 
-Och, to urocze. Więc fantazjowałeś o mnie, tak? - zachichotała, przykrywając usta dłonią. - Jednak dałeś radę mnie przelecieć. Było tak strasznie, czy wycierpiałeś te katusze?
-Daj spokój, Chloe.
-Przyznaj się, zmoczyłeś majtki, czy obyło się bez nieprzewidzianych...
-Chloe, przestań! - podniosłem głos, nim zdążyła zaatakować mnie lawiną brudnych, nieprzyzwoitych słów.
-Nie denerwuj się, bo ci ciśnienie podskoczy. A z tego co widzę, już teraz jest w całkiem niezłej kondycji. - Ponownie parsknęła dźwięcznym śmiechem.
Przewróciłem oczyma i lekko trąciłem jej ramię. Była wygadana i zdecydowanie zboczona. Pierwsza tak bezpośrednia osoba, z jaką miałem do czynienia.
-Przyjmij do wiadomości, że ta sytuacja jest dla mnie wybitnie niezręczna i twój chichot wcale mi nie pomaga - żachnąłem, kopiąc stopą mokry kamień. Zaraz po tym jęknąłem. Zupełnie zapomniałem o braku obuwia.
-Wiesz, co najlepiej zrobić w tym przypadku? - Jej głos brzmiał naturalnie. Nie wyczułem podstępu.
-Zamieniam się w słuch, Chloe.
-Pójdziesz teraz za drzewo, zatkasz usta liściem i wykonasz ręczną robótkę. - Spojrzałem na nią, jakby miała trzy głowy. Mówiła niezrozumiałym dla mnie językiem. - Mój Boże, po prostu sobie zwalisz, to takie trudne?
Na moje policzki ponownie wkroczył nieśmiały rumień. Rozmowa z Chloe sprowadzała się na tematy czysto seksualne. Czułem się przy niej jak przy starszym, doświadczonym koledze.
-Chloe, ja nie... - Ugryzłem się w język zdecydowanie zbyt mocno. - Ja nigdy nie...
Nie wiedziałem, jak dokończyć pozornie proste zdanie. Biłem się z myślami, czy jednak nie zejść z tematu i zręcznie ominąć rozpoczętą myśl. Z drugiej strony chciałem się komuś wygadać. Potrzebowałem szczerej rozmowy, a przy Chloe czułem się całkiem swobodnie.
-Błagam cię, Justin. Jeśli powiesz, że nigdy nie zrobiłeś sobie dobrze, chyba cię wyśmieję.
Spuściłem z zażenowaniem głowę, a rumieniec zajął większą część policzków i oblał również kark. Bawiłem się płaskim kamieniem, dopóki Chloe nie objęła dłońmi mojej twarzy. Spojrzała mi w oczy jak matka synowi.
-Justin, ty naprawdę nigdy nic? - spytała łagodnie, choć z szokiem w głosie.
-To naprawdę takie dziwne? - odetchnąłem w jej czoło. Siedziała bowiem znacznie niżej.
-Jestem po prostu zaskoczona, że wytrzymałeś - odparła z chichotem. 
-To, o czym mówimy, jest grzechem, Chloe. Pragnę wystrzegać się grzechów tak długo, jak tylko mogę. Przede wszystkim grzechów o podłożu fizycznym.
-Jesteś tak cholernie przystojny, a tak idiotycznie niewinny - rzekła na jednym tchu. - Chciałabym pomóc ci pozbyć się nieśmiałości. Ona cię ogranicza, Justin.
-Możesz mi pomóc - tchnąłem w czubek jej nosa. - Opowiedz mi o swoim pierwszym razie, Chloe.



~*~


A więc powróciłam do Was po największej w mojej "karierze" przerwie, za którą Was przepraszam, ale czuję, że wyszła mi na dobre. Z początku sądziłam, że rozdział wyszedł kiepski, ale teraz jak go czytam to całkiem mi się podoba :)
Dorobiłam się twittera, na którego ponownie Was zapraszam :)
Ps. Myślę, że nie jestem jedyną osobą, która nie może się oderwać od What do you mean *.*
Teledysk już za 14 godzin. To będzie Danger na ekranie *.*

piątek, 21 sierpnia 2015

Twitter + relacja z przerwy

Piszę do Was tę notkę dzień przed wyjazdem. Wracam do domu w przyszły weekend i wtedy z pewnością pojawi się nowy rozdział. Potrzebowałam takiego odpoczynku, teraz biorę się za pisanie, by móc wrócić za tydzień z nowymi pomysłami i inspiracjami <3
TYMCZASEM CHCIAŁABYM WAS POINFORMOWAĆ, ŻE PO DWÓCH LATACH ZROZUMIAŁAM TWITTERA (swoją drogą bardzo mi się spodobał) I CHCIAŁABYM WAS NA NIEGO ZAPROSIĆ. OD TERAZ BĘDĘ PRZESIADYWAĆ TAM CZĘSTO I DODAWAĆ RÓWNIEŻ SPOJLERY ORAZ INFORMOWAĆ O DATACH ROZDZIAŁÓW (co nie oznacza, że opuszczam aska, broń Boże). LICZĘ NA TO, ŻE ZAJRZYCIE, A MOŻE I ZOSTANIECIE NA DŁUŻEJ :) Much love <3
https://twitter.com/Paulaaa962

czwartek, 13 sierpnia 2015

Rozdział 11 - Trafiłaś w mój gust, Chloe...

Przepraszam Was za taką przerwę, ale nowy rozdział pojawi się dopiero na przełomie sierpnia i września, czyli za dwa tygodnie, z powodu wyjazdu i lekkiego przemęczenia. Naprawdę potrzebuję przerwy.


Chloe

Z głośnym, rozległym westchnieniem opadłam na jednoosobowe łóżko ogrodzone ze wszystkich czterech stron deskami surowego drewna i wyłożone w środku grubym, kilkunastocentymetrowym materacem, który odgniatał się na plecach i pośladkach. Ułożyłam ręce za głową, a powieki przymknęłam, by cieszyć się podmuchami jesiennego wiatru wpadającego do pokoju przez otwarte na oścież okno. Zapach powietrza znacznie różnił się od tego w mieście. Pod domem przeważnie zalatywało spalinami, natomiast tutaj nozdrza przyjemnie pieścił zapach sosen zmieszany z żywicą i rozgrzanym przez słoneczne promienie jeziorem. Do pełni szczęścia brakowało mi jedynie radosnego śpiewu ptaków i umięśnionego ciała księdza Biebera leżącego tuż obok i wtulającego mnie w rozgrzany, nagi tors, który z czułością muskałabym wargami i lizała koniuszkiem języka. Miałam bujną wyobraźnię i nie musiałam widzieć go, by coraz to ciekawsze i bardziej rozwinięte fantazje napływały do głowy.
-Chloe, możemy porozmawiać? - Niechętnie uniosłam prawą powiekę na dźwięk piskliwego głosu Megan, która przysiadła na skraju mojego łóżka. Jak śmie kłaść swoje płaskie dupsko na mojej pościeli?
-Nie wydaje mi się, abyśmy miały o czym - odparłam i ponownie pozwoliłam powiekom opaść. Nieprzerwane oglądanie wymalowanej buźki Megan groziło stałym kalectwem umysłowym, nie polecam.
-A ja myślę, że jednak mamy. Powiem więcej, ty z pewnością wiesz, o czym mówię. - Z niewielkim zainteresowaniem podparłam się na łokciach i pozwoliłam warkoczom opaść na plecy. - Podoba ci się ksiądz Bieber?
Więc chciała rozmawiać o facecie. W dodatku najprzystojniejszym facecie, jakiego w ciągu siedemnastu lat ujrzały moje oczy. Facecie, który powolutku zaczął mi ulegać.
-Co ci do tego? To chyba moja prywatna sprawa, kto mi się podoba, a kogo mam za przeproszeniem w dupie.
-Chciałam ci tyko powiedzieć, że jeśli chociaż raz wzdychałaś na jego widok, radzę ci odpuścić. On nie jest tobą zainteresowany nawet w najmniejszym stopniu. - Powstrzymałam suche parsknięcie, żeby nie zrobić dziewczynce przykrości. Była ślepa, głupia, czy to i to jednocześnie? 
-Skąd takie przypuszczenia, skarbie? - spytałam przesłodzonym głosikiem, drapiąc kremowy lakier na paznokciach.
-Widzę, jak na mnie patrzy. Znam to spojrzenia, Chloe. On mnie pragnie.
Zakryłam cichy chichot wnętrzem dłoni i rozprostowałam na łóżku nogi, bezgłośnie dając Megan do zrozumienia, że nie mam ochoty, by dłużej zajmowała moją życiową przestrzeń. Była tak cholernie naiwna, skoro sądziła, że jednym spojrzeniem Justin dał jej do zrozumienia, by ściągnęła ubrania i rozłożyła przed nim nogi. Jeśli kogokolwiek miałby prosić o coś podobnego, przyszedłby do mnie, nie miałam wątpliwości.
-Kochanie, nie wiem, co ćpasz, ale radzę ci zmienić dilera. Ksiądz nie dotknąłby cię nawet małym palcem. Zacznijmy od tego, że nie chciałby złapać jakiegoś syfa. - Posłałam znajomej litościwe spojrzenie. - A poza tym, to ksiądz. Jak możesz myśleć w ten sposób o osobie duchownej? To przecież grzech! Twoja babcia byłaby tobą cholernie zawiedziona. Nieładnie, Megan, nieładnie.
Uwielbiałam się wywyższać, kiedy miałam ku temu powody. Ta czarna małpa od początku pierwszej klasy niemiłosiernie działała mi na nerwy. Sama jej wytapetowana twarz powodowała dreszcz na moim kręgosłupie, a całe ciało krzyczało, by trzymać się od niej z daleka. Chciała być na szczycie jak ja. Zapominała niestety, że na najwyższą pozycję w stadzie trzeba sobie zasłużyć i tona fluidu zmieszana z pudrem nie przechyla szali na stronę zwycięstwa. Megan była dziwką i nie musiałam tego ukrywać. Spała z całą drużyną piłkarską w szkole i jedynie Mike'owi, którego już w pierwszych dniach zarezerwowałam wyłącznie dla własnych potrzeb, nie zdołała dobrać się do spodni. Naiwna idiotka wciąż sądziła, że pewnego dnia zaciągnie go do łóżka. Mike, który miał głowę na karku i potrafił posługiwać się rozumem, nie tknąłby Megan nawet gdyby ktoś mu za to zapłacił, w stanie silnego upojenia alkoholowego.
Wyjęłam z torby czerwone bikini i zniknęłam za drzwiami łazienki. Perspektywa dzielenia toalety wraz z czterema nastolatkami powodowała kolejny dreszcz. Przetrwam jednak wszystko dla księdza, dla Justina i powolnego eliminowania jego niewinności. Rozebrałam się do naga i wsunęłam na ciało najpierw stanik, a później majtki od bikini. Rozplotłam również włosy, które w delikatnych falach przykryły nagie ramiona i plecy. Stanik stroju kąpielowego nie miał ramiączek i opierał się jedynie na piersiach. Nie twierdzę, że wzięłam go przypadkowo. Majtki natomiast były skąpo skrojone i wiązane po bokach, poniżej kości biodrowych. Całe bikini odsłaniało sporo, powiedziałabym nawet dużo, lecz czy nie o to mi chodziło? Czy to nie jedyna droga do wyzbycia z Justina nieśmiałości?
Pogoda wyjątkowo sprzyjała opalaniu. Po wyjściu z łazienki wrzuciłam ubrania na wierzch walizki, a pod rękę wsunęłam nieduży, czerwony koc z małymi warkoczykami na bokach. Kiedy byłam młodsza, lubiłam splatać w nie pojedyncze nitki. Wyszłam na opustoszały korytarz i spojrzałam w obie strony, jakbym stała na przejściu dla pieszych i rozglądała się za nadjeżdżającym samochodem. Ruszyłam w kierunku jednego z pokojów chłopaków, a w drodze przesuwałam dłonią po drewnianych, muśniętych olejnym lakierem ścianach. Deski na podłożu lekko zaskrzypiały pod ciężarem bosych stóp, lecz dywan w korytarzu stłumił drewniany jęk. Nie trudziłam się, by zapukać w drzwi. Weszłam, jakbym wkraczała do własnego pokoju i nie naruszała niczyjej prywatności. W zasadzie nikomu nie przeszkodziłam. Czwórka nastolatków siedziała przed dotykowymi ekranami, sprawdzając portale społecznościowe. Tylko jeden przebierał bokserki na kąpielówki. Pech chciał, że ujrzałam go pomiędzy jedną bielizną a drugą, zupełnie nagiego.
-Dziękuję, że pukasz, Chloe - zironizował, gdy zakrył pośladki i przyrodzenie kąpielówkami.
-Nie bój się, nikomu nie powiem, że masz małego - odpyskowałam z zadziornym uśmiechem, a kolega siedzący na łóżku najbliżej okna parsknął śmiechem.
-Może ja mam małego, ale ty za to nie masz wcale. - Przewróciłam teatralnie oczyma. Naprawdę użył tak banalnie prostej wymówki?
-Mam coś o niebo lepszego. - Beznamiętnie wzruszyłam ramionami, lecz jego brwi mimo wszystko wspięły się ku niebu i utworzyły na jego zmarszczonym czole dwa łuki. 
-Pochwal się, Chloe.
-Mam cycki, których zazdrości mi każdy z was - zachichotałam, przysłaniając delikatnie usta dłonią.
-Wygrałaś. - Alex poddał się z westchnieniem i wepchnął parę bokserek w boczną kieszeń sportowej torby z logo drużyny pływackiej. - W takim razie dlaczego zaszczyciłaś nas swoją obecnością?
-Chciałam spytać, czy któryś z was wybiera się może nad jezioro?
-Jeśli będziesz opalała się nago, mogę nawet ponieść ci koc.
-Moje bikini zakrywa mniej więcej pięć procent całego ciała. Myślę, że to żadna różnica.
-Więc idę - rzucił Alex i szybko powędrował w dół mojego ciała, po chwili wracając wzrokiem w górę. - Ale koc niesiesz sama. 
W ostateczności każdy z chłopaków ruszył za mną wzdłuż korytarza, później przez drzwi wyjściowe i leśną ścieżkę wyłożoną szyszkami. W połowie drogi nad jezioro zarzuciłam ramię na bark Alexa i przymknęłam powieki, wystawiając twarz na słoneczne promienie. Chłopak zrozumiał przekaz i pilnował, bym nie weszła w drzewo ani w żaden ostry krzak, obejmując mnie w pasie i co jakiś czas zmieniając kierunek drogi. Czułam pod bosymi stopami wyschnięte igły sosen, szyszki i ziemię. Nie myślałam o mrówkach i innym robactwie, które zdeptałam podczas drogi. W przeciwnym razie prosiłabym jednego z chłopaków, by zaniósł mnie nad jezioro i postawił dopiero na miękkim, rozgrzanym południowym słońcem piasku.
-Koniec drogi, księżniczko - mruknął, opuszczając rękę.
Złapałam dwa krańce koca i rozłożyłam go na niewielkiej plaży na terenie ośrodka, z trzech stron otoczonej wysokimi sosnami i tylko z jednej odsłoniętej na jezioro. Pod głową usypałam z piasku niewielką górkę i subtelnie opadłam na koc, odkształcając ciało na materiale. Na plaży zostałam sama, każdy z chłopaków z głośnym krzykiem wskoczył do chłodnej wody, a dwóch zaczęło przerzucać ponad taflą piłkę do siatkówki. Z na wpół przymkniętych powiek obserwowałam ich zabawy i uśmiechałam się życzliwie. Gdy dostawali w ręce piłkę, zmieniali się w małych chłopców. Każdy bez wyjątku wyglądał uroczo i momentami zabawnie, gdy jeden drugiego podtapiał, bądź próbował ściągnąć luźne szorty kąpielowe koledze.
Dość szybko na plażę dotarły również dziewczyny, które rozłożyły koce po drugiej stronie, i chłopcy z drugiego pokoju. Rzucili rzeczy dookoła mnie. Nie od dzisiaj miałam lepszy kontakt z chłopakami. Starałam się być miła dla reszty dziewczyn, naprawdę starałam, lecz one nie potrafiły tego docenić i wciąż szukały dziury w całym. Wolałam więc męskie towarzystwo, z którym mogłam swobodnie porozmawiać i pożartować, czasem poflirtować. Z dwoma całowałam się na imprezie, ale żadnemu nie pozwoliłam dotknąć się w jednoznaczny sposób. W tej jednej kwestii należałam do Mike'a. Było mi przy nim dobrze, czułam się bezpiecznie. Do czasu zakochania nie potrzebowałam niczego więcej. Dopiero ksiądz Bieber rozpalił we mnie nieznaną dotąd iskrę.
Słoneczne promienie przyjemnie piekły twarz, ramiona, brzuch i uda. Leżałam na plecach z przymkniętymi powiekami, a dłońmi rwałam źdźbła trawy po bokach i rzucałam je kilka centymetrów dalej. Dopiero po kilkunastu minutach ciało przysłonił postawny cień, zakrywając każdy skrawek skóry od czoła po mały palec u stopy. Niechętnie uchyliłam powieki, lecz mój nastrój uległ natychmiastowej zmianie, gdy ksiądz Bieber posłał mi delikatny uśmiech i rozłożył ręcznik obok mojego. Dopiero po mrugnięciu i ponownym otworzeniu oczu uwadze nie uciekł każdy szczegół jego ciała. Miał na sobie jedynie dopasowane kąpielówki, w których odbijała się sporych rozmiarów męskość, a nagi tors krzyczał, by przyłożyć do niego dłonie i zbadać każdy mięsień z osobna. Jego ciało było pięknie wyrzeźbione, od ramion po mięśnie ud zarysowanych przez bokserki. Nieświadomie chwyciłam między zęby dolną wargę i przygryzłam ją delikatnie, z każdą kolejną chwilą coraz mocniej, gdy naprężał mięśnie podczas siadania na czarnym ręczniku.
-Wyglądasz cholernie seksownie - szepnęłam, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, że myśli wypowiedziałam na głos. 
Ksiądz Bieber spojrzał na mnie i uśmiechnął się życzliwie. Jego policzków nie pokryły rumieńce. Po raz pierwszy nie zawstydziłam go komplementem. Musiał przywyknąć do myśli, że podoba mi się jako mężczyzna i z ogromną chęcią zostawiłabym rządek kształtnych malinek na jego szyi. Och, jak ja go pragnęłam.
-Nie powinnaś zbyt długo przebywać na słońcu, Chloe - powiedział, wygładzając materiał koca pod plecami.
-Proponuję więc, byś posmarował mi plecy. Będziesz wtedy spokojniejszy, a ja zyskam równą opaleniznę - stwierdziłam i z delikatnym uśmiechem wystawiłam w stronę Justina krem z filtrem.
Mężczyzna westchnął głęboko, a jego czoło ułożyło się w głęboką zmarszczkę pomiędzy prawym okiem a lewym, powyżej prostego nosa. Jak w amoku sięgnął po krem i roztarł dwie plamy na wnętrzu dłoni. Przyłożył chłodną powierzchnię do moich pleców, a gdy pozostawił na skórze nierozprowadzony krem, ostrożnie i z niezwykłą delikatnością przełożył pasma rozjaśnionych słońcem włosów na prawe ramię. Wcierając krem, masował plecy i spięte barki. Jego dotyk przynosił ukojenie całemu ciału. Rozluźniał, relaksował, podniecał. Wykonywał dłońmi okrężne ruchy na łopatkach i sięgał palcami poniżej linii żeber. Docierał przez wcięcia w talii do nieznacznych zaokrągleń w okolicach bioder. Zahaczył o wiązanie stanika może przypadkiem, może celowo. Wiem jednak, że bez wahania pozwoliłabym mu je rozwiązać i puścić luźno wzdłuż ciała.
-Dziękuję - szepnęłam drżącym głosem, jakby dotykał mnie sam Bóg.
Opuszki jego palców na skórze mogłam porównać do seksu z Mike'iem. Działał na mnie bardziej niż dotyk kogokolwiek, uchylał rąbek nieba, do którego zmierzałam po długiej drabinie niewinności. 
Nie poznawałam go, był inny niż dotychczas. Codzienne niedoświadczenie zastąpił profesjonalizmem, a przerażenia w oczach wyzbył się na korzyść pewności siebie. Był mężczyzną, którego pożądałam całym ciałem i całym umysłem, choć tak naprawdę traciłam przy nim zdrowy rozsądek. Jeszcze do niedawna nie spojrzałabym na księdza w dwuznaczny sposób. Był przecież wysłannikiem Boga, został powołany do służby kościołowi. Na niedzielnej mszy przed miesiącem wystarczyło jedno spojrzenie, by moje serce zabiło mocniej, a w podbrzuszu zawiązało się napięcie seksualne, które rozładować mogły jedynie dłonie Justina. Czym różnił się od pozostałych mężczyzn? Czym odbierał mi zdolność racjonalnego spoglądania na świat?
Justin rozsmarował pozostałość kremu na swoich ramionach, po czym rozpędził się i przedzierając łydkami pierwsze fale jeziora, zanurkował, łącząc dłonie nad głową. Odliczyłam do pięciu, zanim wynurzył się ponownie pomiędzy Alexem a Louisem. Przetarł dłońmi twarz i roztrzepał mokre włosy, z których krople wystrzeliły w powietrze i ukryły się pod taflą wody, przecinając ją pod każdym kątem. Wystawił twarz na słońce, rodem ze Słonecznego Patrolu. Z wodorostem na ramieniu wyglądał jeszcze goręcej, a ja miałam większą ochotę przyssać się do obojczyka, przy którym kończył się wytatuowany krzyż. Na własnej skórze przekonałam się, że nie jest trudno oszaleć na punkcie faceta. Wystarczy szczypta nagromadzonego podniecenia i odrobina nastoletniej niewinności.
Alex wyszedł z wody na plażę i nieznacznie wycisnął nogawki szortów. Czułam, że nadciąga niebezpieczeństwo. Zbliżał się z szatańskim uśmiechem na ustach. Syknęłam, gdy pierwsze krople wody uderzyły w nagą, rozgrzaną skórę. To cholernie nieprzyjemne uczucie, gdy dopływ słonecznych promieni odcina rosła postać młodego mężczyzny wsuwającego jedną rękę pod plecy, a drugą pod kolana. Szarpnął delikatnie moim ciałem i uniósł z łatwością, jakby moja waga nie przewyższała gramowego piórka. 
-Alex, puść mnie - warknęłam i chociaż z jednej strony chciałam, by postawił mnie z powrotem na miękkim piasku, chwyciłam się jego szyi. - Puść mnie, do cholery, albo zacznę krzyczeć.
-Krzycz - wtrącił Alex. - Jedynie zedrzesz sobie gardło, a i tak wylądujesz w jeziorze.
W kolejnych sekundach szamotałam się w jego ramionach i raz omal nie spadłam do zimnej wody. Poddałam się w chwili, w której Alex nabrał w płuca powietrza i wszedł w wodę po pas. Poczułam na pośladkach chłód. Bez kontroli nad własnym ciałem zacisnęłam dłonie na karku chłopaka. Biło od niego przyjemne ciepło, które jeszcze przez moment dawało mi poczucie suchego koca na słonecznej plaży. Nadzieję utraciłam trzy sekundy później. Alex zanurzył się po samą szyję, a ja razem z nim, wypuszczając z ust ostatni pisk przeszywający okolicę. Zadławiłam się wodą i wypuściłam ją z westchnieniem ulgi, gdy postawiłam na piaszczystym dnie stopy.
-Jeśli z twojej winy moje nogi zostaną zjedzone przez jakąś pieprzoną rybę, zażądam dożywotniego odszkodowania! - krzyknęłam, uderzając dłońmi w taflę wody z miną obrażonej księżniczki, której korona odbierała uroku osobistego.
-Może i uczę religii, ale mimo wszystko chciałbym, żebyś wiedziała, że w jeziorach nie pływają rekiny, Chloe. - Chrypa w głosie Justina sparaliżowała mnie od szyi w dół. 
-Widocznie coś się zmieniło. Mnie ewidentnie gryzie w stopę - żachnęłam się, ponownie zanurzając się w wodzie po szyję. 
-Nie jesteś odrobinkę przewrażliwiona, Chloe? - zachichotał, podpływając bliżej. Pragnął bliskości, pragnął ciepła mojego ciała.
-Nawet jeśli jestem, mam do tego prawo. Jestem w końcu kobietą, prawda?
-Kobieta jest jak wiatr: bardzo zmienna.
-Nie każda.
-Nie sądzę, że to zła cecha. Związek nie jest nudny, codziennie poznajesz drugą połówkę od innej strony. To całkiem ekscytujące.
Justin zmoczył twarz dłońmi i oblizał koniuszkiem języka krople z warg. Spojrzałam na mężczyznę z zaskoczeniem. Jak na prawiczka miał sporo doświadczenia w sprawach damsko-męskich. 
-Skąd możesz o tym wiedzieć? Z własnego doświadczenia? - ciągnęłam temat. - Podobno nigdy nie byłeś w związku.
-Moja matka zmieniała zdanie średnio trzy razy w ciągu godziny. Dzięki temu moi rodzice w dalszym ciągu są razem. Nie zdążyli się sobą znudzić. - Wzruszył nieznacznie ramionami i mocniej związał sznurek w granatowych kąpielówkach. 
Alex z resztą chłopaków wyszli z wody na plażę. Każdy owinął się ręcznikiem, a potem wytarł w niego włosy. Zostaliśmy w wodzie sami, ja i ksiądz Bieber. On ukradkiem spoglądał na mnie. Ja natomiast bez skrępowania uczyłam się na pamięć każdego skrawka jego skóry. Był doskonały w każdym najmniejszym calu.
Przepłynęłam wzdłuż pomostu żabką , zahaczając stopami o miękkie, śliskie wodorosty. Nie lubiłam szukać w jeziorze dna. Z każdym metrem wgłąb narastała niepewność. Wróciłam na plecach, poruszając nogami rytmicznie, jak uczyli na nauce pływania w podstawówce. Musiałam unosić się na wodzie kilkanaście minut, bo kiedy ponownie otworzyłam oczy, niebo przykryła gruba warstwa chmur, a ciało zdryfowało bliżej trzcin. Dotknęłam stopami piaskowego dna, a z brzegu doleciał zapach szuwar. Plaża powoli pustoszała. Chmury spłoszyły część żeńską i połowę męskiej. Alex otrzepywał ręcznik z piasku, a Justin wracał z jeziora ku brzegowi. Seksownie napinał mięśnie, gdy płynął i rozcinał ramionami taflę wody. Chociaż od dna bił chłód, ciało księdza Biebera skutecznie podnosiło temperaturę. Z jakiej racji Bóg uczynił go tak przystojnym?
-Chloe, wracaj do brzegu. - Justin przyłożył dłonie po obu stronach ust, by jego głos niósł się po wodzie. - Zanosi się na deszcz, powiedziałbym nawet na porządną ulewę.
-Nie jestem z cukru, nie roztopię się - odparłam z dziecięcym uśmiechem na ustach. 
Po nosie spłynęła pierwsza kropla deszczu.
-Ale ja jestem. - Wypuścił z gardła zachrypnięty śmiech. 
Moje ciało pokryło się gęsią skórką. Od samego głosu niemal dostawałam orgazmu.
-Lubię pływać w deszczu. To całkiem romantyczne - stwierdziłam, gdy mężczyzna podpłynął bliżej. - Może się przyłączysz?
Justin obejrzał się nerwowo przez ramię. W ciągu kilku minut na plaży pozostał jedynie piasek, kępy wysuszonej trawy i pojedyncze szyszki. Wiatr wiał w kierunku jeziora. Zamiast ryb czuliśmy zapach sosen i żywicy. To sto razy przyjemniejsze niż płatki róż i perfumy. Bardziej romantyczne. Jak ten deszcz, który uderzał o taflę jeziora i zatapiał się pod powierzchnią. Od żywego ducha dzieliło nas kilkadziesiąt metrów i podwójne drewniane drzwi. Ponownie zostaliśmy sami.
-Wybierałam bikini z myślą o tobie, Justin. - Aby go rozluźnić, rozbiłam gorący oddech na torsie. Sięgałam Justinowi ledwie do szyi. Musiałam zadzierać głowę, by spojrzeć w głąb hipnotyzujących tęczówek.
-Czekasz, żebym odpowiedział tym samym? - Prawa brew mężczyzny powędrowała ku zachmurzonemu niebu.
-Mów, co chcesz. Ja i tak doskonale wiem, że nie na darmo założyłeś tak dopasowane kąpielówki. - Dłoń spoczęła na jego brzuchu, a palec wskazujący musnął górną część pępka. - Wierz mi, Justin. Masz się czym pochwalić. Chciałabym poczuć cię w środku - szepnęłam ponętnie. - Nawet ze znikomym doświadczeniem sprawiłbyś mi ogromną przyjemność. Musiałbyś się jedynie odważyć.
Justin przełknął głośno ślinę. Jego spojrzenie nie wyrażało żadnych emocji. Było puste, z delikatnym przebłyskiem dezorientacji.
-Odważyć na co?
-Na seks, Justin. Na seks. Nauczyłabym cię wszystkiego od podstaw. Po tygodniu byłbyś mistrzem.
Ksiądz zrobił gwałtowny krok w tył. Ręce opadły wzdłuż tułowia i rozchlapały krople wody na każdą z czterech stron świata. Był oburzony moimi słowami, może lekko zaskoczony, choć po miesiącu naszej znajomości przestała dziwić go bezpośredniość przelana na słowa.
-Chloe, pozwalasz sobie na zbyt wiele. Powinienem traktować cię tak jak każdą inną uczennicę. - Byłam zawiedziona jego postawą, ale nie odpuściłam. Strugał durnia, brnąc w jednoznaczną wymianę zdań do końca.
-Nie umiesz - wtrąciłam z niesmakiem. - Przyzwyczaiłeś się do mojej obecności, podoba ci się moja postawa względem ciebie. Nie udawaj, że jest inaczej. Znam się na facetach. Udajesz niewiniątko, a w głębi duszy marzysz, by porządnie mnie zerżnąć, Justin.
Zakrztusił się własną śliną i znacznie rozszerzył oczu. Głos zamarł mu w gardle, a z ust uciekło jedynie zachrypnięte westchnienie niedowierzania. Podeszłam blisko księdza, by nasze palce u stóp łączyły się przy dnie. Oparłam dłonie na umięśnionych ramionach i wiedziałam już, że powrotem cukierkowej niewinności zdołam zauroczyć go sobą w przeciągu pięciu minut. Był niezaprzeczalnie naiwny.
-Czasem zastanawiam się, czy na pewno masz siedemnaście lat, Chloe. - Przywrócił spokój w głosie i tęczówkach, które z ciemnego odcieniu brązu stopniowo powracały do miodowej barwy. - Jesteś pierwszą siedemnastolatką którą znam, odzywającą się w tak wulgarny sposób.
-Jesteś pierwszym prawiczkiem po dwudziestce, jakiego znam. Uzupełniamy się, nie sądzisz?
-Jesteś bardziej uparta, niż mógłbym przypuszczać. Nie przestaniesz mnie uwodzić, prawda?
-Nie przestanę, dopóki mi nie ulegniesz. - Przebiegłam opuszkami palców wzdłuż mostka mężczyzny. Tatuaż na jego piersi podniecał. - Czyli niebawem skończę. Jesteś już blisko, Justin. Jeszcze kilka dni i sam rozbijesz wargi na moich. Nie będę musiała cię nawet zachęcać.
-Nie ulegnę ci, Chloe. Jestem wierny Bogu - odparł z powagą. Był pewien własnych słów nie mniej, niż ja swoich.
-I właśnie ta wierność kazała ci całować się ze mną, tak? - Parsknęłam ironicznym śmiechem. - Nie udawaj głupca, Justin. Ciągnie cię do mnie. Myślisz, że skutecznie to ukrywasz? Mylisz się. Widzę, jak na mnie patrzysz. Widzę to. Cały czas robisz mi nadzieję, że coś między nami będzie. Z początku chciałam jedynie obudzić w tobie niegrzecznego chłopca, który z pewnością siedzi głęboko w twoim wnętrzu. Im dłużej cię znam, tym bardziej chcę cię zwyczajnie przytulić, rozumiesz? Każdym uśmiechem dajesz mi złudne nadzieje. Jesteś dupkiem, Justin. Raz mówisz, że bardzo mnie lubisz i dajesz mi tym jednoznacznie do zrozumienia, że znaczę dla ciebie więcej niż przeciętny uczeń, a teraz stwierdzasz, że powinieneś traktować mnie tak jak wszystkich. To cholernie niesprawiedliwe i...
Nagle zamarłam. Chłód jeziora przerwała para ciepłych ramion i dłoni, jedna w dole kręgosłupa, druga przy łopatkach. Umysł oczyścił się z myśli. Pozostał tylko ksiądz Bieber, obdarzający nastoletnie, rozpalone ciało silnym uściskiem. Przy piersiach czułam jego tors, a policzek wpłynął w zagłębienie szyi. Serce biło nienaturalnie szybko i dawało do zrozumienia, że czuje więcej niż zwykle. Również jego serce oszalało. Dotknęłam go dłonią i ucałowałam. 
-Za dużo mówisz, Chloe - szepnął, wtulając nos w pasma blond włosów spływających w dół ramienia. - Zdecydowanie za dużo.
Wspięłam się na czubki palców. Dłonie zaplątałam wokół jego karku, a usta ostrożnie przyłożyłam do szyi, którą musnęłam z troską. Kawałkowi skóry poświęciłam całą uwagę.
-Jak inaczej miałam dać ci do zrozumienia, że nie lubię, gdy ktoś się mną bawi? To nieuczciwe. Ja mówię wprost, co czuję i myślę. Oczekuję tego samego, to niewiele. Zasługuję na kilka szczerych słów.
-Słów, których ja nie potrafię wymówić - westchnął głęboko.
-Rekompensujesz wszelkie straty uściskiem. Naprawdę wspaniale przytulasz - powiedziałam, gdy wzmocnił uścisk wokół talii. 
Dotykając nosem skóry za jego uchem, doskonale czułam woń perfum. Przyprawiała o zawroty głowy. 
-A teraz chodź, Chloe. Naprawdę zaczęło padać.
Nie dostrzegłam oberwania chmury. Włosy ponad powierzchnią wody moczyły teraz krople deszczu. Temperatura znacznie spadła i ramiona ponownie pokryły się gęsią skórką, tym razem w wyniku popołudniowego chłodu. Dopóki Justin obejmował mnie jak księżniczkę przed bramą pałacu, mogłam moknąć i marznąć. Byłam niebywale szczęśliwa. Każdy uśmiech zawdzięczałam jemu, każdy dreszcz przy kręgosłupie zawdzięczałam jemu. Cholera, każdą wilgoć między nogami zawdzięczałam jemu.
Ulewa wzmagała na sile, gdy wybiegliśmy z jeziora i przelotnie chwyciliśmy przesiąknięte deszczem ręczniki. Justin nie puścił mojej dłoni, nie pozwolił oddalić się mojemu ciału. Nieznacznie krzywiłam się, gdy szyszki boleśnie wbijały się w spód bosych stóp. Ściana deszczu odcinała widoczność. Mur ośrodka wypoczynkowego dostrzegliśmy dopiero pięć metrów przed drzwiami. Zadaszenie rozpoczęło się po kolejnych trzech dużych krokach księdza i moich czterech mniejszych. Justin spojrzał na mnie przed wejściem do środka, odgarnął mokry kosmyk włosów przyklejony do policzka i uśmiechnął się serdecznie.
-Trafiłaś w mój gust, Chloe - szepnął, a ja rozkoszowałam się nieznaczną chrypą w jego głosie. - Wyglądasz naprawdę pięknie - dodał jeszcze ciszej.
W następnej sekundzie przesunął opuszką palca wskazującego i środkowego wzdłuż zarysu prawej piersi. Ostatni raz wypuścił z płuc ciche westchnienie i zniknął za drewnianymi drzwiami. Z każdym jego niedopowiedzeniem umierałam w niepewności przed kolejnym krokiem.


~*~


Pozwolę sobie nie skomentować tego rozdziału, moja wena lekko kulała i jestem na jachcie, odpoczywam i szukam inspiracji, także wybaczcie mi, że rozdział nie jest za dobry c;
ask.fm/Paulaaa962













środa, 5 sierpnia 2015

Rozdział 10 - Już cię potrzebuję, Chloe...

Justin

Podstawiłem pod automat z kawą kubek i czekałem, aż zmieszana ze zmielonymi ziarnami woda wypełni go po brzegi. Spojrzałem przelotnie na wskazówki zegara, płynące ku godzinie ósmej. Ziewnąłem po raz ostatni, przysłaniając usta dłonią, a gdy kawa wypełniła czerwony kubek z dużym uchem, wsypałem dwie łyżeczki cukru i dokładnie wymieszałem. Pierwszy łyk, który przepłynął przez przełyk, był niewielki. Nie chciałem poparzyć gardła. Dopiero gdy lekko podmuchałem parującą kawę, mogłem dzięki niej postawić się na nogi. Nie spałem nocą za dobrze. Przewracałem się z boku na bok i przytulałem policzek do poduszki, mając nadzieję, że delikatny zapach płynu do płukania tkanin uśpi zmęczone całym dniem ciało. Nie mogłem jednak odpocząć, gdy myśli wciąż zaprzątała drobna blondynka, zakręcająca na palcu kosmyk włosów. Jej uśmiech i błysk w oku rozbudzał mnie regularnie co pięć minut, a wspomnienie jej gładkiej skóry pod dłońmi wprawiała w zakłopotanie nawet nocą, w pustym pokoju. Chciałbym dotknąć jej jeszcze raz.
-Ma ksiądz jakiekolwiek problemy z nową klasą? Nie są najgrzeczniejsi w szkole i zdarzają im się momentami naprawdę infantylne pomysły - nauczyciel historii, który chwilę po mnie korzystał z ekspresu do kawy, zaczął rozmowę przy wspólnym stole w pokoju nauczycielskim. Miał koło czterdziestu lat i od pierwszych dni służył pomocą. Nie ukrywałem, że nie miałem najmniejszego doświadczenia w pracy z młodzieżą. Odbyłem jedynie krótki staż pedagogiczny w szkole podstawowej, gdzie dzieciakom wystarczyło przeczytać bajkę o Ani z Zielonego Wzgórza. Żeby uspokoić własną klasę musiałbym przynieść na lekcję 50 Twarzy Greya w postaci filmu. 
-Jak na razie nie sprawiają kłopotów. Planujemy kilkudniową wycieczkę integracyjną i mam nadzieję, że dzięki niej poznam każdego z osobna.
Podświadomie pomyślałem o Chloe.
-Nie ma co bawić się z nimi w kotka i myszkę. Trzeba postępować surowo. Jeśli zasługują na pochwałę, chwalić, a gdy należy im się nagana, karać. Niech ksiądz nie da sobie wejść na głowę.
Podziękowałem za szczerą radę skinieniem głowy i delikatnym uśmiechem, po czym z rozgrzanym kubkiem wyszedłem z pokoju nauczycielskiego. Brnąłem przez szkolny korytarz z trudem. Nastolatkowie nie zwracali najmniejszej uwagi na moją obecność i mało brakowało, aby umięśniony kapitan szkolnej drużyny piłkarskiej nie wytrącił z moich dłoni kubka z kawą, rozlewając kofeinę na czystej koszuli. Wszedłem do klasy równo z dzwonkiem i zamknąłem za sobą drzwi. Zanim spojrzałem na klasę, odstawiłem kubek na biurko i poprawiłem rozrzucone kartki z notatkami. Wykonałem pół obrotu na pięcie i niemal natychmiast przyłożyłem do piersi otwartą dłoń. Centymetry przede mną wyrosła drobna sylwetka Chloe z czarującym uśmiechem na ustach. Trzymała w dłoniach białą kartkę, kołysząc się na piętach. Dopiero po wykonaniu kroku w tył mogłem obejrzeć ją od palców u stóp po ostatni włos na głowie. Ubrana była w białą spódniczkę przed kolana, wysokie szpilki i czarną koszulę z rękawami zawiniętymi do łokci i odpiętymi pierwszymi trzema guzikami. Mogłem ujrzeć koronkę ciemnego stanika i zarys pełnych piersi.
-Chloe, uważam, że ten dekolt jest za duży do szkoły - mruknąłem cicho na powitanie, obdarzając dziewczynę znaczącym spojrzeniem.
-Rozprasza księdza, czy po prostu podnieca? - zagryzła między zębami dolną wargę, ale mimo wszystko chwyciła w palce guzik i zapięła jeden, zamykając dostęp wzroku do koronki biustonosza.
-Jest nieodpowiedni - powtórzyłem dosadniej, po czym spojrzałem na kartkę w jej dłoniach.
-Tata kazał oddać księdzu jakieś przeliczenia. Powiedział tylko, że mam to przekazać, a ksiądz będzie wiedział, w czym rzecz.
-Dziękuję, Chloe - odebrałem kartkę, kładąc ją na biurku. Wcześniej jednak udało mi się musnąć opuszką palca wierzch jej dłoni. Była nieprzyzwoicie gładka.
Gdy powoli wracała do ławki na przodzie klasy, jej sylwetka kołysała się delikatnie i ponętnie, nie mogłem zaprzeczyć. Skupiłem uwagę na nieznacznych falach na jej blond włosach tylko po to, by nie spojrzeć niżej. Szybko jednak odwróciłem się na pięcie i zacząłem obracać w palcach kredę. Na kilometr biło ode mnie zdenerwowanie, które starałem się ukryć za powagą wymalowaną na twarzy. Chloe samą obecnością wprawiała mnie w nieznany dotąd nastrój, w którym niepewność mieszała się z ekscytacją.
-Wczoraj wraz z jedną z waszych koleżanek wpadliśmy na pomysł kilkudniowej wycieczki integracyjnej - w klasie natychmiast rozbrzmiały podekscytowane szepty. - Chciałbym dzisiaj omówić z wami szczegóły. Wszyscy, którzy są za wycieczką, niech podniosą w górę... - nie zdążyłem dokończyć zdania. Las rąk mignął w powietrzu. Każdy, co do jednego ucznia, uniósł rękę z uśmiechem na ustach. - Dobrze. W takim razie dobierzcie się w pary i przedyskutujcie miejsce wycieczki. W połowie lekcji chciałbym usłyszeć od was szczegółowy plan miejsca, dojazdu, zakwaterowania i kosztów.
Wydałem ostatnie polecenie i usiadłem na krześle przy biurku nauczyciela. Po klasie rozniósł się dźwięk szurania krzesłami o podłogę i podekscytowanych rozmów między partnerami w ławkach. Otworzyłem biblię w połowie i zaplątałem palce wokół ucha kubka, by upić kilka nieznacznych łyków. Kiedy natomiast uniosłem wzrok, znów poraził mnie śnieżnobiały uśmiech Chloe i jej szybko opadające powieki. Wiedziała, że nie jest mi obojętna i wykorzystywała to najlepiej, jak potrafiła. Mogłem wielokrotnie przemawiać jej do rozsądku, a ona brnęła zawzięcie przed siebie i nie przyjmowała porażki na barki. Była niezwykle pewna siebie i wiedziała, że przebiegło mi przez myśl bycie uległym. Chloe nie była zwykłą, szarą nastolatką, jakich każdego dnia mijałem na ulicach setki. Była inna, wyjątkowa wśród wyjątkowych.
-Nie mam pary - wydęła dolną wargę jak mała dziewczynka, która nie odnalazła pod choinką wymarzonej lalki. Nie będę kłamać, wyglądała tak uroczo i niewinnie.
-I co ja mam na to poradzić? - uniosłem brwi ku niebu, chociaż znałem odpowiedź. Czy przypadkiem tego młodzież nie nazywa flirtem?
-Bądź ze mną w parze. Nie chcę przez całą lekcję siedzieć sama, a razem na pewno coś wymyślimy.
Radosna przysunęła krzesło po drugiej stronie biurka i usiadła, opierając na blacie łokcie. Była bardziej inteligentna, niż kiedykolwiek sądziłem. Manipulowała mną w sposób, którego nie byłem w stanie odeprzeć. Usiadłem więc z powrotem na krześle, rozłożyłem przed nami czysty arkusz papieru i zacząłem stukać końcówką długopisu w kartkę.
-Co więc proponujesz? W końcu wycieczka była przede wszystkim twoim pomysłem, Chloe.
-Myślę, że powinniśmy pojechać nad jezioro. Dostrzegam same korzyści. Chciałabym zobaczyć księdza w mokrych, dopasowanych kąpielówkach, a i ty nie pogardziłbyś moim ciałem w bikini, prawda? - uchyliłem usta, by odpowiedzieć, ale Chloe w międzyczasie przyłożyła do warg palec. - Nic nie mów, Justin. Nie lubię, gdy ciągle zaprzeczasz samemu sobie. Po prostu nie odpowiadaj, a własnych myśli i tak nie odeprzesz.
Mimowolnie ujrzałem smukłą sylwetkę Chloe w skąpym bikini. Kropelki wody spływały po jej skórze muśniętej słońcem, a mokre kosmyki włosów opadały na plecy i ramiona. Musiałem zamknąć oczy i otworzyć je ponownie po kilku sekundach, by wyzbyć się nieprzyzwoitych obrazów. Wystarczyło jednak, bym sięgnął w głąb umysłu, a półnaga Chloe powracała.
-To może być całkiem dobry pomysł - przytaknąłem nieśmiało, mając ogromną nadzieję, że Chloe nie ujrzy rumieńców na policzkach. - Wieczorem moglibyśmy urządzić integracyjne ognisko - dziewczyna ochoczo pokiwała głową.
-A powiedz mi, Justin. Wolisz kolor czerwony czy różowy? - Chloe zaplątała jasny kosmyk włosów wokół palca, mówiąc do mnie głosem wyjątkowo delikatnym.
-Czerwony. Skąd to pytanie?
-Chciałam po prostu wiedzieć, które bikini powinnam spakować, żeby wywołać u ciebie te słodkie rumieńce i nieśmiały uśmiech - podsumowała beznamiętnym wzruszeniem ramionami, po czym wstała z drewnianego krzesła i wróciła do ławki, gdzie wdała się w mało interesującą rozmowę z koleżanką. Co chwila ziewała, przysłaniając usta dłonią, a jej wzrok umykał w kierunku mojego, by skrzyżować się w połowie drogi do celu
Duszkiem dopiłem kawę do dna. Myśl o ciele Chloe powróciła i zagościła się w głowie na stałe. Blondynka miała rację po raz kolejny. Nie musiałem odpowiadać, ale nie mogłem wyprzeć się własnych myśli. Zgodziłem się na pomysł z jeziorem ze względu na nią i na te krople, które w moich fantazjach spływały od końcówek włosów, przez odznaczające się obojczyki, kości biodrowe, do samych kostek u stóp. Zadawałem sobie jedno pytanie. Czy po tym wszystkim będę w stanie dalej zaprzeczać samemu sobie i ludziom dookoła, że Chloe jest moją uczennicą i traktuję ją jak wszystkie inne? Czy będę mógł z czystym sercem pomodlić się do Boga i powiedzieć mu, że moje podejście do wiary nie zmieniło się pod wpływem wdzięków uroczej, pięknej nastolatki? Nie miałem takiej pewności. Straciłem ją już pierwszego dnia, gdy subtelnie opuściła dłonie na moje nagie plecy i dotykiem rozgrzała skórę.


***


Rzuciłem na wierzch czarnej, sportowej torby niebieski ręcznik kąpielowy i zasunąłem zamek błyskawiczny z głośnym westchnieniem. Dzień wyjazdu na klasową wycieczkę integracyjną nadszedł zaskakująco szybko. Razem z młodzieżą dopięliśmy wszystko na ostatni guzik w przeciągu kilku dni, a dwa tygodnie później trzymaliśmy w dłoniach bilety na poranny kurs pociągu w stronę oddalonego o pięćdziesiąt kilometrów ośrodka wypoczynkowego nad jeziorem. Patrząc w lustro, nie kryłem ekscytacji przed tygodniem spędzonym w towarzystwie Chloe. Każdy dzień w pewien sposób pchał mnie do niej zarówno psychicznie jak i fizycznie. Poznawałem ją, zbliżałem się i wciąż zapewniałem samego siebie, że nie wykraczam poza dozwolone normy i ściśle ustalone zachowania. Z czasem zaczęła mnie jednak gonić świadomość popełnionego grzechu. I było już zbyt późno, bym mógł wykonać krok w tył.


Niedzielna msza nie była dla mnie prosta. Odprawiałem ją razem z drugim księdzem, lecz myślami nie byłem przy Bogu. Kiedy tylko mogłem, zerkałem w kierunku trzeciej ławki po prawej, gdzie w miętowej, zwiewnej sukience do połowy ud siedziała Chloe, a po obu jej stronach rodzice. Jej gęste, blond włosy upięte były w gruby warkocz opadający na prawe ramię. Nie nałożyła mocnego makijażu. Jedynie podkreśliła rzęsy tuszem, a wargi błyszczykiem. Jej duże oczy nie zrywały kontaktu z moimi, a dziewczęcy uśmiech nie opuszczał ust. Kiedy zakładała za ucho niesforny kosmyk włosów, moje serce trzepotało odrobinę szybciej, niż powinno. Była piękna. Musiałem przyznać to nie jako ksiądz, a jako mężczyzna.
Zacząłem udzielać komunii i znów poczułem narastające, niezidentyfikowane uczucie w podbrzuszu, które rozprowadzało ciepło po całym organizmie. Chloe podeszła po opłatek do mnie. Uśmiechnęła się delikatnie i zawinęła włosy za ucho, jakby doskonale wiedziała, że dzięki temu przez moje plecy przebiega stado dreszczy. Odwzajemniłem uśmiech, a gdy delikatnie rozchyliła wargi, położyłem na jej języku opłatek. Gdyby tylko wiedziała, jak uroczo i niewinnie wyglądała niemal bez makijażu, w dziewczęcych ubraniach, gdy nie starała się całą sobą dotrzeć do mnie. Mógłbym przytulić ją i puścić dopiero po kilku minutach, nie kryjąc niechęci i rozczarowania.
Chloe wróciła do ławki i ja również usiadłem na wcześniejszym miejscu. Wciąż zadawałem sobie pytanie, dlaczego na widok Chloe reaguję inaczej niż na widok jakiejkolwiek innej, młodej dziewczyny. Czy była inna, ładniejsza, bardziej pewna siebie? Czy miała w sobie coś, co przyciągało mnie niebezpiecznie mocno? Znałem ją od miesiąca, a już teraz czułem się inaczej, jakbym oszukiwał samego siebie tylko po to, by zaznać szczęścia. Nigdy nie miałem przy sobie dziewczyny, młodej kobiety. Nie wiedziałem, jak to jest czuć jej ciepło, czuć bliskość. Chyba każdy, kto nie doświadczył w życiu prawdziwego uczucia, zastanawiał się nad podobnym. Co by było, gdybym poszedł inną drogą i zamiast miłości do Boga wybrał miłość do kobiety?


Zamknąłem drzwi na klucz, który następnie upchnąłem głęboko w dole kieszeni. Zacisnąłem dłoń na pasku torby i przełożyłem go na ukos przez ramię, by spakowaną do połowy torbę trzymać w dole pleców, przy pośladkach. Ruszyłem chodnikiem lekko w dół, utrzymując wzrok wbity w płyty chodnika. Znów naszły mnie myśli, które poznałem w przeciągu ostatniego tygodnia. Czy dobrze zrobiłem, stawiając w życiu służbę Bogu na pierwszym miejscu? Byłem tego pewien, dopóki nie poznałem wdzięków nastoletniej Chloe. Smętnie kopnąłem kamień czubkiem buta i zagryzłem między zębami wargę. Biłem się z myślami nieprzerwanie od kilku dni, podczas których unikałem Chloe jak ognia. Mimo to los zawsze znalazł sposób, abyśmy zamienili na szkolnym korytarzu choćby dwa zdania. 
Nagle poczułem na oczach parę małych dłoni. Zatrzymałem się i zaciągnąłem się mocno delikatnie słodkawym zapachem perfum.
-Zgadnij kto to - ciepły szept uderzył o skórę za moim uchem.
Te małe rączki poznałbym wszędzie, nawet przez sen.
Ostrożnie położyłem na nich dłonie, zsunąłem z oczu i odwróciłem się twarzą do dziewczyny, która złożyła na moim policzku szybkie, krótkie muśnięcie. Byłem zaskoczony jej gestem, lecz nawet nie posłałem jej karcącego spojrzenia. Przecież nie będę wciąż oszukiwał samego siebie. Jej usta na mojej skórze ponownie rozprowadziły ciepło.
Chloe ubrana była w krótkie, poszarpane na końcach nogawek spodenki, które odsłaniały jej delikatnie opalone uda i łydki, oraz koszulkę z krótkim rękawem z trójkątnym dekoltem. Na oba jej ramiona opadały dwa luźne warkocze, z których wydostało się kilka pojedynczych kosmyków opadających na policzki. Wyglądała jak aniołek bez skrzydeł, mierzący metr i sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Chciałbym ją przytulić, a mogłem jedynie odpowiedzieć uśmiechem. Zaprzeczałem samemu sobie tylko po to, by nie grzeszyć, choć grzeszyłem samą myślą.
-Gotowa do drogi? - spytałem, spoglądając jednoznacznie na niewielką walizkę, którą ciągnęła za sobą Chloe.
-Zdecydowanie tak - odparła, nie kryjąc ekscytacji wypływającej z ust z każdym słowem. Była niezwykle słodka, gdy uśmiech nie schodził z jej warg, a dłonie gestykulowały poza jej kontrolą.
Wspólnie ruszyliśmy na stację kolejową, zamieniając w drodze niewiele słów. Wymienialiśmy się jedynie ukradkowymi spojrzeniami, które po skrzyżowaniu wracały z powrotem na ciemny asfalt. Kilka razy upewniłem się, że walizka nie jest dla Chloe za ciężka, proponując jej pomoc. Zbywała mnie jednak krótkim machnięciem dłoni i zapewnieniami, że nie jest porcelanową laleczką, która rozsypie się podczas ciągnięcia walizki na kółkach. Mogłem więc jedynie wzruszyć ramionami i iść dalej, co jakiś czas poprawiając pasek torby. 
-Do twarzy księdzu w dresach. - Chloe puściła mi znaczące oczko, gdy przeszliśmy przez główne wejście dworca. 
-A tobie do twarzy w - zawahałem się w połowie zdania. Nie wypadało mi dokończyć. Jako ksiądz nie powinienem zwracać uwagi na jej ubiór, przede wszystkim na krótkie, opięte, jeansowe szorty. - We wszystkim - dokończyłem i natychmiast spuściłem wzrok. Niepożądane rumieńce dawały o sobie znać, niestety.
-To słodkie. Znamy się już miesiąc, a ty nadal potrafisz rumienić się w sytuacji, która nie jest nawet niezręczna. To normalne, że faceci patrzą ubiór, zwłaszcza kiedy dziewczyna ma na sobie krótkie spodenki - machnięciem ręki wskazała swój strój. - To nic wstydliwego, zaufaj mi.
Ciało podpowiadało mi, że Chloe miała rację, natomiast podświadomość zaprzeczała ciału. Komu miałem wierzyć? Temu, komu powinienem, czy temu, komu chciałem?
Nie odezwałem się więcej. Oddaliłem się od Chloe na peronie drugim, gdzie przy jednym z filarów zebrała się kilkunastoosobowa grupa młodych ludzi. Niestety nie każdy mógł dołączyć do integracyjnego wyjazdu. Patrząc z innej perspektywy, nad mniejszą grupą będzie mi zdecydowanie łatwiej zapanować. Nie byli już dziećmi. Mieli swoje potrzeby, ale również głupie pomysły, które moim obowiązkiem było tłumić u źródła. Na moich barkach spoczywała ogromna odpowiedzialność. Po miesiącu nauki w szkole rzuciłem się na głęboką wodę, w próbę sił, która pokaże mi, czy jestem gotów, by uczyć młodzież z ukształtowanymi poglądami i charakterami.
-Czy jesteśmy już wszyscy? - krzyknąłem, stojąc na lekkim wzniesieniu, by móc ujrzeć piętnaście podekscytowanych twarzy. Na każdej malowała się radość zmieszana z łobuzerskim błyskiem. Przeliczyłem ich jeszcze raz, a po upewnieniu się, że w grupie zebranych nie brakuje nikogo, dodałem: - Dobrze, niech więc wszyscy wsiądą do pociągu i zajmą jeden przedział. Nie chcę was później szukać w każdym wagonie. 
W pierwszych minutach nie miałem większych problemów z organizacją. Każdy uczeń wszedł pierwszymi drzwiami. Nasza szesnastka zajęła w sumie połowę przedziału. Poprosiłem ich jeszcze o zachowanie spokoju i usiadłem na jednym z wolnych foteli przy oknie, a torbę rzuciłem na barierkę nad głową. Dość szybko dosiadła się do mnie Chloe, która posadziła dwa małe pośladki na siedzeniu obok mnie, wraz z dwoma kolegami, siedzącymi na przeciwko. Oboje wsunęli torby pod fotel, natomiast walizkę Chloe uniosłem z łatwością i położyłem obok własnego bagażu.
-Cieszę się, że ksiądz jest naszym wychowawcą - zaczął jeden z chłopaków, Matt, wysoki blondyn z perlistym uśmiechem nieschodzącym z ust. - W końcu mamy kogoś normalnego, niewiele starszego od nas, kto nie będzie pouczał nas słowami kiedy ja byłem młody, lub za moich czasów tego nie było.
Zaśmiałem się krótko, posyłając uczniowi uśmiech. Pierwsze wrażenie znaczyło dla mnie naprawdę wiele, zwłaszcza w oczach młodych, choć dojrzałych już ludzi.
-Sam wychowywałem się na tych właśnie tekstach i wiem, jak potrafią zniszczyć humor. Chcę, żebyście traktowali mnie jak przyjaciela, nie wroga. Kogoś, komu możecie zaufać, ale również kogoś, kogo powinniście słuchać - rzuciłem ukradkowe spojrzenie Chloe. U niej ze słuchaniem moich słów i przestrzeganiem zasad było najgorzej. Gdybym nie uległ jej ten jeden raz, miałaby przede mną większy respekt.
Oparłem skroń o szybę w oknie i obserwowałem mijane drzewa, lasy, łąki i pola. Od strony Chloe płynęła muzyka ze słuchawek, która sprawiła, że zacząłem wybijać na kolanie rytm nieznanej melodii. Po kilku minutach poczułem lekkie szturchnięcie w bok. Blondynka z ciepłym uśmiechem wyciągała w moją stronę słuchawkę. Wziąłem ją i włożyłem do lewego ucha. Umysł wypełniła spokojna muzyka, przerywana męskimi głosami.
-Uwielbiam ten kawałem - stwierdziła Chloe, pokazując mi ekran dotykowego telefonu. 
Zespół nosił nazwę One Direction, a w tle leciała piosenka pod tytułem Summer Love. Uniosłem lekko brwi i wsłuchałem się w słowa, a w międzyczasie zerkałem na Chloe. Wczuła się w muzykę, z zamkniętymi oczyma kiwając głową i nucąc cicho melodię pod nosem. Znów musiałem stwierdzić, że wyglądała uroczo.
-Chciałabyś przeżyć taką wakacyjną miłość? - spytałem, nawiązując do tytułu, gdy piosenka dobiegła końca i zmieniła się na inną z repertuaru tego samego zespołu.
-Jeśli to nie byłoby nic poważnego, z chęcią. Jeśli jednak miałabym prawdziwie się zakochać, a później od końca wakacji do samych świąt dochodzić do siebie, wolałabym sobie tego oszczędzić. Myślę, że zakochanie jest dość trudnym uczuciem, zwłaszcza gdy płynie z jednej strony.
-A ty i Mike kochacie się? - spytałem, próbując ukryć ciekawość w głosie, który mimo wszystko zdradził emocje władające ciałem.
Chloe spojrzała na mnie z lekkim rozbawieniem i szybko pokręciła głową. Czy naprawdę powiedziałem coś śmiesznego? Skoro współżyła z nim, musiała go kochać. Jak można uprawiać seks bez miłości?
-Ja i Mike nie jesteśmy nawet razem - mruknęła, wzruszając ramionami. Moje zdziwienie dosięgnęło zenitu. - Można nas nazwać co najwyżej przyjaciółmi odnoszącymi korzyści, jeśli wiesz, co mam na myśli.
-Nie do końca. Mogłabyś wytłumaczyć? - Naprawdę nie wiedziałem, co wnosiły słowa Chloe.
-Po prostu uprawiamy niezobowiązujący seks, to wszystko. Ja czerpię przyjemność i on czerpie przyjemność, nic więcej. A prócz tego naprawdę mogę nazwać go przyjacielem. Czasem nawet żalę się w jego ramię, ale staram się nie robić tego za często, bo wiem, że tego nie lubi.
-Więc waszą znajomość można w zasadzie nazwać... romansem? - spytałem, unosząc brwi. - Nie sądzisz, że na tak poważne związki międzyludzkie przyjdzie jeszcze pora?
-Ale to ty nazwałeś nasze relacje romansem. W moich oczach jesteśmy po prostu przyjaciółmi, którzy czasem lubią zaszaleć w łóżku. - Nie wiem, czy zdawała sobie sprawę, jak bardzo zawstydzała mnie każdym mało przyzwoitym sformułowaniem, ale moje policzki prawdopodobnie przybrały już kolor dojrzałego w słońcu pomidora.
-Jak uważasz. Cokolwiek bym nie mówił, szczerze wątpię, że mnie posłuchasz. Po prostu uważam, że teraz masz czas na poznawanie miłości, na zakochiwanie się, na popełnianie tych sercowych błędów, których później nie musiałabyś żałować.
-O jakich błędach mówisz?
-Chloe, nie sądzę, że zapominacie z Mike'iem o zabezpieczeniach, ale pomyśl, co by się stało, gdybyś zaszła teraz w ciążę, mając siedemnaście lat, z człowiekiem, z którym nie łączy cię nic poza sympatią. Myślę, że to nie brzmi optymistycznie.
-Takie rozmowy prowadziłam już z mamą i nie chcę powtarzać ich z tobą. Wiem, do czego służą gumki i tabletki antykoncepcyjne, więc nie musisz się obawiać, że nieoczekiwanie urośnie mi brzuszek - zachichotała, gładząc dłonią podbrzusze, po czym nagle spoważniała. - A teraz słuchaj, bo ten kawałek to prawdziwy przebój. - Lekko pociągnęła kablem słuchawek i zmieniła piosenkę na Stockholm syndrome, rozprowadzającą w uszach mocne, basowe uderzenia.
Ponownie wbiłem wzrok w szybę i tym razem w mijane zabudowania w okolicznej wsi. Zrozumiałem, że chociaż Chloe była moją wychowanką, uczennicą jak każda inna, martwiłem się o nią znacznie mocniej. Skąd wynikało moje zaangażowanie? Znałem ją dłużej, lecz czy to było wystarczającym powodem, by obciążyć nieprzyzwoitą troską czas? Sam przestałem się już łudzić, że traktuję Chloe na równi z innymi. Chciałem mieć na nią oko przez cały czas, by nie popełniała więcej głupich, nastoletnich błędów. Miała czas na pierwsze zakochania, nie na niechcianą ciążę, która zmieniłaby kierunek jej życia. Wierzyłem, że Chloe jest na tyle dojrzała, by wiedzieć, co robi, lecz wciąż pozostawała siedemnastoletnim dzieckiem, potrzebującym w życiu wpływów osoby dorosłej. Jednakże, dlaczego to ja chciałem być tym, który nakieruje ją na dobrą drogę? Czy to nie była przypadkiem rola rodziców? Czy może droga, którą bym jej wskazał, nieubłaganie prowadziłaby do mnie?
Nagle poczułem na ramieniu delikatny ucisk. Gdy powoli odwróciłem głowę, na moim barku opierał się policzek Chloe. Oczy miała zamknięte, a spomiędzy warg uciekał spokojny, miarowy oddech. Po raz pierwszy ktokolwiek zasnął na moim ramieniu i chociaż powinienem obudzić Chloe, by nikt z reszty uczniów nie mógł zobaczyć, jak pogładziłem wierzchem dłoni czubek jej główki, nie potrafiłem przerwać jej snu. Spała tak słodko, dryfując w zupełnie innym wymiarze. Śniła, może o sobie, może o mnie. Przez pierwsze minuty nie oderwałem od niej wzroku. Była śliczna, a gdy spała, na jej łagodną twarzyczkę wpływała niewinność, której brakowało na jawie. Mój mały aniołek, który za często pokazywał różki i sprawiał, że również ja przestawałem być świętym.
Po godzinnej jeździe pociąg zaczął zwalniać, a Chloe przebudziła się równo z momentem wjechania na stację. Usłyszeliśmy głośny pisk hamulców na szynach i gwizdek konduktora, który otworzył drzwi wagonów. Blondynka przyłożyła do powiek piąstki i przetarła nimi zaspane oczy, które kleiły się i domagały kolejnych minut snu. Posłała mi ciepły, wdzięczny uśmiech za użyczenie ramienia jako poduszki, a później wyłączyła w dotykowym telefonie muzykę i owinęła komórkę słuchawkami, na sam koniec wrzucając wszystko do podręcznej, mniejszej niż zazwyczaj torebki.
-Chloe, zamierzasz z tym chodzić na jakiekolwiek wycieczki? Nie sądzisz, że będzie ci po prostu niewygodnie? - spytałem, wykonując skinienie głową w kierunku skórzanej torebki.
-Bez obaw, mam spakowany do walizki plecak. Po prostu musiałam wziąć torebkę. Bez niej nie wychodzę z domu. - Przewróciła ze śmiechem oczyma i podniosła te dwa małe pośladki z fotela. 
Nie patrz w dół. Po prostu zdejmij torby i nie patrz w dół.
Ściągnąłem z półki bagażowej najpierw swoją torbę, a później Chloe, która zacisnęła niedużą dłoń na rączce walizki. Wtedy u mojego boku pojawiła się inna uczennica, czarnowłosa Megan, z szerokim uśmiechem na ustach. Ubrana była w krótką, jeansową spódniczkę i koszulkę bez rękawów, a jej stopy zdobiły niewysokie koturny. Regularnie zakładała kosmyk prostych włosów za ucho, gdy niesfornie opadał na policzek. Uniosłem pytająco brwi, a wtedy ona postawiła przed sobą niedużą, sportową torbę.
-Zastanawiałam się, czy nie poniósłby ksiądz mojej torby. Ramiona księdza są takie silne i umięśnione. - Celowo zaakcentowała ostatnie słowa i zatrzepotała rzęsami.
Czy one wszystkie tutaj mają zamiar mnie uwieść?
-Wybacz, ale ksiądz jest już zajęty niesieniem mojej torby, słońce, więc obawiam się, że będziesz musiała poradzić sobie sama. - Chloe wepchnęła w moją dłoń rączkę walizki. Nie dała mi dojść do słowa. Wyglądała jak mała zazdrośnica, która nie dopuszcza do siebie myśli, że mógłbym być bliżej z jakąkolwiek inną uczennicą. Bliżej niż z nią. Czy to możliwe, aby poczuła zazdrość? Zazdrość o mnie?
Megan obrzuciła Chloe ostrym spojrzeniem i wypuściła spomiędzy warg szybkie, zirytowane westchnienie. Miałem pewne przypuszczenia co do niechęci pomiędzy Chloe i Megan, która zrodziła się na długo przed moim pojawieniem się w szkole. Obie chciały być liderkami, choć mogła być nią tylko jedna. Obie chciały rządzić, ale jedna mogła objąć pełną władzę w klasie. To Chloe była w moich oczach przywódczynią. Znacznie ładniejszą przywódczynią, jeśli to również miałbym brać pod uwagę. 
 Przed wyjściem z przedziału, Chloe posłała Megan przesłodzony, złośliwy uśmiech, a w zamian została pozdrowiona środkowym palcem brunetki. Postanowiłem nie reagować. Co mogłem zrobić w nienawiści dwóch nastolatek? Wolałem nie wnikać w ich infantylne spory i nieporozumienia. Przerzuciłem przez ramię pasek torby, a prawą ręką chwyciłem lekką walizkę blondynki. Całą gromadą ruszyliśmy wzdłuż peronu, a później przez opustoszały dworzec na równie pustą ulicę w jednej z okolicznych wsi. W oddali dostrzegłem ośrodek wypoczynkowy, w którym mieliśmy zamówione cztery pokoje - dwa pięcioosobowe dla chłopców, jeden pięcioosobowy dla dziewcząt, których było dwukrotnie mniej, i jeden dwuosobowy dla mnie, abym mógł być blisko młodzieży, jednocześnie dając im odrobinę swobody, na którą na pewno każdy z nich liczył.
-Nie daj się tej czarnej małpie, Megan. Nie jest ciebie warta - Chloe szepnęła do mojego ucha, gdy przeszła obok z torebką kołyszącą się na przedramieniu. Szybko dołączyła do jednego z kolegów i zaczęła chichotać przez próby nieudanego podrywu.
Wyzbyłem się złudzeń - Chloe czuła się nie tyle zazdrosna, co zagrożona.
Brama ośrodka wypoczynkowego w środku lasu sosnowego była otwarta na oścież, a z drogi na pobocze zostały odgarnięte stosy małych szyszek. Zaciągnąłem się głęboko świeżym, leśnym powietrzem. Uwielbiałem zapach sosen i żywicy, który przyjemnie pieścił nozdrza. Miałem nadzieję, że młodzież również doceni uroki natury i nie spędzi tygodnia w ekranach telefonów komórkowych. Cieszyłbym się, gdyby w ośrodku nie było zasięgu, nie mówiąc już nawet o dostępie do internetu. Integracja była podstawą wycieczki, a poznanie każdego ucznia z osobna podstawą integracji. W tło pragnąłem wkleić dobrą zabawę i rozmowy przy ognisku po szary świt. Dzieliło nas jedynie siedem lat i miałem nadzieję, że ta niewielka różnica wieku pozwoli mi być traktowanym jak rówieśnik, a nie typowy nauczyciel, którego zbywa się wyuczoną przez lata wymówką.
-Dopóki nie rozdzielimy pokojów, trzymajmy się wszyscy wspólnie - rzuciłem do dzieciaków, przepraszam, do młodzieży, gdy zaczęli rozchodzić się każdy w swoją stronę.
Weszliśmy do niewielkiej recepcji, gdzie za ladą stała kobieta w średnim wieku, w spodenkach przed kolana i luźnej koszulce z krótkim rękawem. Dzwoniła pękiem kluczy zawieszonym na palcu i wybijała na blacie nierówny rytm. Gdy nas ujrzała, uśmiechnęła się promiennie do Chloe, która szła ze mną ramię w ramię na przodzie gromady. Blondynka rzeczywiście wzbudzała sympatię już po pierwszym spojrzeniu, zarażała uśmiechem, a błysk w jej oczach dawał prawidłowe poczucie optymizmu.
-Witam, mieliśmy zarezerwowane cztery pokoiki - powiedziałem, zatrzymując na moment walizkę Chloe. Wtedy przejęła ją właścicielka.
-Tak jest, wszystko czeka przygotowane. Pokoje mają numer od jeden do cztery i znajdują się na parterze, korytarzem do końca i na lewo. Gdybyście czegokolwiek potrzebowali, recepcja czynna jest od dziesiątej do osiemnastej. Życzę miłego pobytu - wyśpiewała radośnie, wkładając w moją dłoń dwa klucze i w dłoń Chloe pozostałe dwa. Myślę, że wzięła mnie za jednego z uczniów i nie trudziła się, by sprawdzić, kto w grupie jest najstarszy.
Znów chwyciłem walizkę Chloe i razem ruszyliśmy na przodzie w wyznaczonym kierunku. Po dotarciu do prostopadłego korytarza, zatrzymałem się przed pierwszymi drzwiami i wsunąłem klucz z cyfrą 1 do zamka. Pokój okazał się dwuosobowy, a na środku stało jedynie duże, małżeńskie łóżko. Zrzuciłem więc bagaż w kąt i przekazałem pierwszemu z kolei chłopakowi klucz do drzwi. Zatrzymałem natomiast Chloe w pół kroku.
-Mam prośbę, dziewczynki - zwróciłem się do całej piątki nastolatek, których wzrok zatrzymał się na moich tęczówkach. - Zajmijcie, proszę, pokój z numerem 2, bliżej mojego. Mimo wszystko chciałbym mieć was na oku.
Dziewczyny równocześnie skinęły głowami. Wszystkie z wyjątkiem Chloe, która odczekała moment, aż rówieśniczki znikną za drzwiami pokoju, byśmy zostali na korytarzu sami. Odebrała swoją walizkę i zbliżyła usta do mojego ucha.
-Pamiętaj, że twój pokój jest dwuosobowy, nie jedno. Zawołaj mnie, gdybyś potrzebował towarzystwa - szepnęła i delikatnie trąciła płatek ucha nosem. Wspaniały dreszcz znów złapał całe ciało w sidła.
Będę cię potrzebował. Już cię potrzebuję, Chloe.



~*~


ask.fm/Paulaaa962