niedziela, 25 października 2015

Rozdział 21 - Czy jest już za późno, żeby powiedzieć przepraszam?

Rozdział dedykuję Kasi z okazji urodzin, wszystkiego najlepszego <3

Chloe

Twarz miał skupioną, oczy przymrużone, wargi delikatnie rozchylone. Stał na balkonie oparty o drewnianą barierkę. Jego pośladki opinały bokserki. I tylko bokserki. Prócz tej cienkiej szmatki nie miał na ciele innego skrawka materiału. Zbliżyłam się po cichu. Koszula mężczyzny powiewała delikatnie na moim ciele. Rękawy podwinęłam do łokci. Inaczej topiłam w nich dłonie i przedramiona. Otuliłam się pachnącym materiałem. Pachnącym nim. Woń jego perfum zmieszana z zapachem skóry uginała pode mną kolana. Objęłam go w pasie od tyłu. Przytuliłam policzek do nagich, umięśnionych pleców. Mój mężczyzna. Mój ukochany.
-Przypuszczam, że pomiędzy naszą małą przygodą na wycieczce a dniem dzisiejszym, poszedłeś z jakąś panną do łóżka - wymamrotałam w jego tors, gdy odwrócił się powoli i teraz to jego plecy dotykały barierki.
-Skąd takie przypuszczenia? - zaśmiał się krótko. Wplątał palce w moje włosy i złożył pocałunek na czole.
-Palisz o niebo lepiej niż poprzednio. Gdzieś musiałeś zdobyć doświadczenie, a z tego co widzę, sięgasz po papierosa po każdym orgazmie.
Justin zaśmiał się gardłowo. Zaciągnął się perfekcyjnie i wypuścił w powietrze wąską smugę dymu. Jego pełne wargi pieściły papierosa, a ja nie mogłam się doczekać, aż będą pieścić również mnie.
-Jeden raz wystarczył, żebym się nauczył, maleńka - wychrypiał w moje czoło. Jego głos był niski i zachrypnięty. Mogłabym słuchać go godzinami, a i tak po każdym słowie przepływałby przeze mnie dreszcz. 
Justin pozwolił mi dwa razy zaciągnąć się jego papierosem, a gdy wypuszczałam z ust dym, pocałował mnie krótko, lecz namiętnie. Pochłonął część dymu drażniącego gardło. Smakował również bąbelkami szampana, słodkimi ale konkretnymi. I wciąż spoglądał na mnie z góry. Oczy miał przymrużone, nie uśmiechał się. Pozbawione grymasu wargi wprawiały mnie w coraz większe oczarowanie jego seksowną, lekko umięśnioną sylwetką i kryjącą wiele tajemnic duszą.
-Powiedz coś jeszcze, proszę. Uwielbiam wsłuchiwać się w twój głos. 
-Było mi z tobą cholernie dobrze, Chloe. Nadal serce bije mi jak oszalałe. Zobacz. - Ujął moją małą dłoń w swoje duże i położył na piersi w miejscu serca. Biło szybko, nieregularnie, wyraźnie. A jego tors był napięty i dodatkowo zmężniał pod dotykiem dłoni. Przebiegłam paznokciami w dół klatki piersiowej, od wytatuowanego krzyża aż po gumkę w bokserkach.
-Kocham cię, Justin - szepnęłam w jego wargi. By dosięgnąć ust, musiałam stanąć na czubkach palców.
Uśmiechnął się po raz pierwszy. Pogłaskał mnie po włosach. Był taki dojrzały i męski. Delikatny, a kiedy trzeba stanowczy. Ideał, którego poszukiwałam.
-Co ty ze mną zrobiłaś, słońce? - Gładził mój policzek i nie zdawał sobie sprawy, że każdy jego dotyk był zapisanym w głębi serca wspomnieniem. - Rozkochałaś mnie w sobie. W twoich oczach mógłbym odnajdować co rusz nowy błysk. A gdy nie ma cię obok, tęsknię za czymś więcej niż za twoim ciałem. 
-Obiecaj mi, że nie rozmyślisz się teraz, gdy czuję do ciebie tak wiele.
-Nie zrobię tego, Chloe. Nie mogę sobie wybaczyć, że kiedykolwiek przeze mnie cierpiałaś - powiedział, zaciskając szczękę. - Czy jest już za późno, by powiedzieć przepraszam?
-Nigdy nie jest za późno. Ale gesty znaczą więcej niż słowa.
Poderwał z ziemi moje stopy. Posadził pośladki okryte Kubusiem Puchatkiem na drewnianej, balkonowej barierce. Stanął pomiędzy moimi nogami i delikatnie zsunął z samych barków czarną koszulę. Trzymała się na przedramionach i łokciach, ale piersi odsłaniała. Dotknął jedną z nich prawą dłonią, gdy lewą przytrzymywał pośladki. Miałam wrażenie, że dorósł i dojrzał w ciągu ostatniej godziny.
-Twoje usta są moim uzależnieniem -szepnął przed czułym pocałunkiem. Szarpnęłam delikatnie jego włosami. Każde takie muśnięcie napawało mnie pożądaniem.
-Mam wspaniały pomysł, tylko dla odważnych.
Zeskoczyłam z barierki balkonu pchnięta delikatnym powiewem wiatru. Elegancka koszula powróciła na ramiona. Nie krępowało mnie spojrzenie Justina na niemal nagim ciele, ale im dłużej nie mógł oderwać wzroku od moich piersi, tym większe odczuwałam wrażenie, że przechodząc obok łóżka, pchnie moje ciało na pościel i nie powstrzyma instynktu. Nie żebym miała coś przeciwko. Na dobrą stronę byłam przekonana, że tej nocy nie skończyliśmy jeszcze grzeszyć. Zbyt ciężka fala pożądania zalewała sypialnię.
-Gdzie mnie prowadzisz, Chloe? - spytał ze śmiechem.
Energicznie ścisnęłam w kościstych palcach jego dłoń. Schody skrzypnęły pod ciężarem naszych kroków. Nie dotrwaliśmy nawet do ostatniego stopnia.  W połowie drogi Justin skradł pospieszny pocałunek z moich ust. Stary salon i postaci z obrazów  na ścianach obserwowały każdy nasz ruch. Z tyloma parami oczu na plecach poczułam się niepewnie i powstrzymałam rozentuzjazmowane hormony Justina do momentu, aż wypadliśmy przez drzwi z rozbitą szybą na świeże powietrze. Podwórze oblał uwikłany w tajemnicę mrok. Niebo zasypały miliony gwiazd, a przenikliwą ciszę przeszywało cykanie świerszczy. Jak w filmie opartym na romantycznych, pełnych miłości motywach. Wpadłam jak śliwka w kompot. Zakochałam się w nim bez pamięci, do szaleństwa, do utraty tchu. W nim widziałam swoją przyszłość i cały swój świat. W chwilach w których topiłam się jak kostka lodu pod wpływem nieodgadnionego spojrzenia Justina, zapominałam, że po powrocie do miasta przybierze sutannę i na nowo wcieli się w postać księdza.
-Idziemy, kochany króliczku, nad jezioro, bo twoja - przerwałam w pół zdania. Zabrakło mi słów. - W zasadzie kim ja dla ciebie jestem?
Cisza w powietrzu wezbrała na sile, choć i przedtem uporczywe milczenie szumiało w uszach. Zatrzymałam się w pół kroku, Justin podążył za mną. Spojrzałam na szatyna nieśmiało, spod rzęs. Mój wzrok dawał mu jasno do zrozumienia, że oczekuję odpowiedzi i nie spocznę dopóki jej nie otrzymam. Interesującej, satysfakcjonującej nastoletnie serduszko.
-Więc kim ja dla ciebie jestem, Justin? - ponowiłam pytanie, gdy czas upływał, gwiazd na bezchmurnym niebie przybywało, cykanie świerszczy wzmagało się, a on w dalszym ciągu nie odezwał się słowem. - Przyjaciółką? Dziewczyną? Kochanką? A może po prostu dziewczyną, która ukradła ci cnotę?
Justin wyrzucił w zwilżoną rosą trawę niedopałek papierosa, który zgasił się po pierwszym zetknięciu z kroplami wody. Chwycił moje policzki w dłonie, potarł opuszkami kciuków powieki, które pod jego szorstkim dotykiem opadły. Zbliżył usta do moich, jakby chciał mnie pocałować i kiedy ja już uchylałam wargi, by poczuć tę słodką pieszczotę, on musnął jedynie czubek mojego nosa i zachichotał. Nadąsałam się jak mała dziewczynka, splotłam na piersi ramiona i wbiłam wzrok w biały napis na gumce jego czarnych bokserek.
-Nie znam się na tych waszych młodzieżowych określeniach. Jesteś dla mnie osobą, w której się zakochałem, dla której straciłem głowę, przy której mogę być prawdziwym sobą. Osobą, która zawstydziła mnie więcej razy, niż ktokolwiek inny. - Zachichotałam cicho, wspominając każdą z sytuacji, podczas których Justin oblewał się przy mnie rumieńcem. Nadal grałam naburmuszoną. - Nie wiem, jak mam cię nazwać, słoneczko. Przecież nie mogę mieć dziewczyny, jestem księdzem. Kochanka brzmi źle, jakbym potrzebował cię jedynie w łóżku. Wiesz, że to nie prawda. 
-Więc jestem twoją przyjaciółką - skwitowałam z uśmiechem. Taka rola mi pasowała. - I taką od serca. - Musnęłam krótko jego pierś. - I taką od seksu.
-Kocham cię, wariatko - parsknął głośnym śmiechem, potargał moje włosy, które jeszcze nie wróciły do poprawnej kondycji po namiętnym stosunku. - A seks z tobą to spełnienie wszelkich marzeń.
Przytuliłam się do niego mocno, zdecydowanie. Otoczył ramionami moją talię, uniósł na moment i obrócił się dookoła. Pisnęłam mu wprost do ucha. Bycie jego przyjaciółką, taką wyjątkową, jedną i jedyną przyjaciółką, spełniało moje wszelkie oczekiwania. Mogłam go kochać i czuć miłość zwrotną. Mogłam być przy nim w granicach rozsądku i zachowywać pozory jedynie oficjalnie. I mogłam kochać się z nim jak z tym jedynym, któremu oddaję się z chęcią i świadomością, że go uszczęśliwiam. Tak więc Justin był moim partnerem. Byliśmy w stałym związku na takich samych zasadach jak wszystkie inne pary. Tylko kochaliśmy się mocniej. I nasz seks był zdecydowanie bardziej udany, chociaż do tej pory zrobiliśmy to tylko raz.
Po kilku minutach wolnego, romantycznego spaceru z uwzględnieniem splecionych dłoni i szybkich pocałunków doszliśmy na małą plażę na dnie skarpy. Dostać się na nią wcale nie było łatwo. Musieliśmy przedrzeć się przez parę kolczastych krzaków jeżyn, później przez gęste trawiaste place ziemi, a na koniec, przytrzymując się wystających z ziemi korzeni drzew, zsunąć się na sam dół skarpy. Ale było warto. Plażę oświetlał jedynie księżyc. Razem z gwiazdami odbijał się w tafli spokojnej, nienaruszonej wiatrem wody.
-Ale tu pięknie - szepnęliśmy równocześnie. 
Spojrzałam na Justina speszona. Nie krępowała mnie bliskość fizyczna, ale kiedy w grę wchodziły uczucia, nie byłam już taka pewna. Do miłości nie przywykłam. Ani do odczuwania jej na własnej skórze, ani do obdarzania nią drugiego człowieka.
-Nie przyszliśmy tutaj, żeby popatrzeć na wodę - zachichotałam. - Mam ochotę popływać.
-Teraz? - zdziwił się. - Jest chłodno, woda z pewnością zamrozi ci kości, nie wiesz, co w tej wodzie pływa, a nade wszystko nie masz w czym pływać.
-Po pierwsze, nie zmrozi kości mi, tylko nam. Ryby mnie nie zjedzą. I jak to nie mam w czym pływać? 
Stojąc pół kroku przed mężczyzną, rozpięłam dwa guziki koszuli, które dotychczas przytrzymywały materiał na ramionach. Zsunęłam go na piasek. Nie przerywając kontaktu wzrokowego, pociągnąłem w dół gumkę majtek. I już po paru sekundach stałam przed nim nago. Znów był spięty, ale spięty inaczej niż przed paroma tygodniami. Teraz jego poddenerwowanie było ściśle związane z pragnienie. Pożądał mnie ciałem i wzrokiem. 
-Chyba nie pozwolisz mi wejść do wody samej? Nie chcesz mieć mnie na sumieniu, prawda?
Justin doskonale wiedział, jak uwielbiałam prowokować. I wiedział również, że wychodzi mi to jak mało komu. Pokręcił głową, w kolejnej chwili ściągał bokserki i pozostawił je obok koszuli. 
-A jak mi będzie zimno? - sapnął z wyrzutem, mocząc w chłodnej wodzie jedynie czubki palców u stóp, kiedy ja weszłam już po kolana.
-Rozgrzeję - rzuciłam wesoło i wysłałam mu w powietrzu buziaka. 
Zaśmiał się gardłowo. Zacisnął zęby i wszedł do połowy łydek, by stanąć tuż za mną. Objął mnie w pasie od tyłu. Brodę oparł na kościstym ramieniu. Westchnął głośno wprost do mojego ucha. Położyłam dłonie na jego przedramionach na moim brzuchu. Ależ byłam zakochana. Uszczęśliwiało mnie nawet bezsensowne wpatrywanie się w nieznacznie falującą taflę wody. Miłość była straszna. Straszna, ale piękna. A kiedy przychodziła, strach nie słabł. Strach nie przed uczuciem, a przed jego utratą.
-Zastanawiałeś się kiedyś, czy chciałbyś mieć dzieci? - wypaliłam ni stąd, ni zowąd.
-Pozwól, że się upewnię - wymamrotał skołowany. - Bierzesz tabletki, tak?
-Tak, wariacie. Przecież nie chcę zrobić z ciebie tatuśka. Przynajmniej na razie. - Justin w odwecie ugryzł delikatnie moje ramię. - Żartowałam, nie bój się. Pytam czysto teoretycznie.
-Więc teraz może ci przypomnę, że do wczoraj żyłem z przekonaniem, że do końca życia zostanę prawiczkiem. Naprawdę sądzisz, że myślałem o dzieciach?
Justin miał rację. Momentami zapominałam, że jest księdzem i powinien prowadzić zupełnie inny tryb życia. Papierosy zastępowały mu jabłka, alkohol sok pomarańczowy, a myśli o seksie nawet do siebie nie dopuszczał. I pomyśleć, że zakochałam się w całkowitym przeciwieństwie samej siebie. Zaczynam wierzyć, że przeciwieństwa przyciągają się mocniej niż podobieństwa.
-Teraz masz chwilę na zastanowienie. Do roboty!
By dać sobie odrobinę swobody, odsunęłam jego ramiona od ciała i zanurkowałam pod taflę wody. Kiedy stałam w niej po kolana, zdawała się chłodna, lecz gdy zanurzyłam się cała, nagle stała się lodowata. Wypłynęłam na powierzchnię od stóp po głowę pokryta dreszczami.
-O Boże, przytul mnie bo zamarznę! - Rzuciłam się Justinowi na szyję. Wcale nie był zadowolony. Bronił się przed kroplami zimnej wody jak lew broniący potomstwa. W ostateczności oboje wpadliśmy do jeziora z głośnym pluskiem. Znów byłam w wodzie po czubek głowy, ale z jego ciałem u boku było znacznie cieplej. Niesłychane.
-Chloe, uduszę cię! Przez ciebie zamarznę! - krzyknął po wyłonieniu z wody głowy. Jego głos rozniósł się echem po całym jeziorze.
-Więc jak z tymi dzieciaczkami? - rzuciłam szybko, zanim padłyby kolejne oskarżenia. Wtuliłam się w jego tors i chuchałam w pierś by go ogrzać. Śmieszyła mnie jego delikatność, ale też nie chciałam, by z mojej winy nabawił się kataru.
-Chloe, mam dwadzieścia cztery lata, jestem księdzem, a miłość wyznałem ci raptem godzinę temu. Naprawdę musimy rozmawiać o dzieciach?
-Nie musimy. Chcę tylko wiedzieć, czy gdybym przez przypadek - dodałam nacisk na ostatnie słowo - zapomniała parę razy o tabletkach, nie znikniesz nagle i nie wyprzesz się odpowiedzialności.
-Chloe! Czy ty planujesz wkopać mnie w pieluchy?
-Ja? - zachichotałam. - Skądże. Zakładam tylko czysto teoretycznie. Przecież nie zamierzam chodzić teraz z brzuchem. Chcę tylko wiedzieć, jak byś się zachował.
-Jeśli wpadniesz, wtedy będziemy się martwić.
-Martwić? - wychwyciłam w plątaninie słów.
-Nie łap mnie za słówka, Chloe.
-Widzę, że masz nieco inne poglądy niż większość księży.
Justin westchnął głęboko i przeczesał palcami mokre włosy. Chyba odrobinę go zirytowałam. Mówi się trudno.
-Przedstawię ci to w inny sposób. Gdybyś pierwszemu lepszemu facetowi zaczęła mówić o dzieciach po pierwszej spędzonej nocy, uciekłby od ciebie w popłochu.
Nadąsałam się ponownie, ale tym razem nie skrzyżowałam ramion na piersi. Nie chciałam ich zasłaniać. Po co, skoro sam widok sprawiał Justinowi przyjemność?
-Ależ ty delikatny - żachnęłam pod nosem.
-Nie ma co się złościć, Chloe. Po prostu wspólnie będziemy pilnować, żebyś łykała tabletki, a żaden robaczek w twoim brzuszku nie zakwitnie.
Parsknęłam głośnym śmiechem. Tym razem mój głos rozniósł się echem po gładkiej tafli wody. Justin pogłaskał mnie czule po podbrzuszu. Oczyma wyobraźni widziałam jego dłoń niżej. Pieściłby mnie perfekcyjnie, dokładnie, poświęcając mi całą uwagę. Ale na razie był na to zbyt grzeczny. Naparłam na wargi Justina i delikatnie popchnęłam go na brzeg. Zbliżałam się, więc automatycznie wykonywał kroki w tył, ale nasze wargi nie zaznały rozłączenia. Wody było już tylko po kolana, później po kostki, aż stanęliśmy mokrymi stopami na suchym, chłodnym piasku. Justin zauważył błysk w moim oku. Posłał mi cień zadziornego uśmiechu i szepnął do ucha:
-Zmarzłem, słońce. 
Pogłaskałam go po policzku przed oddaniem ponownego pocałunku na jego pulchnych, malinowych wargach. Smakowały niesamowicie, a ile przyjemności mi sprawiały. Nie do opisania.
-Od czego tu jestem? - odparłam pewna siebie. 
Justin opadł lekko na sypki piasek i podparł się rękoma za sobą. Na jego ustach pogrywał uśmiech. Tanecznym krokiem zbliżyłam się do króliczka i stanęłam pomiędzy jego nogami. Z błyskiem prawdziwej kocicy w oczach pchnęłam na podłoże jego barki. Opadł miękko plecami na piasek, bym ja mogła zająć miejsce na jego udach. Łasiłam się do niego, uśmiechałam się szeroko, ukazując wszystkie zęby. Miałam na niego ogromną ochotę, zwłaszcza że jego nabrzmiała męskość jakby posyłała mi zalotne spojrzenia. Byłam uległa.
-Najbardziej romantyczne miejsce, w jakim będę uprawiać seks - mruknęłam ochoczo, oblizują wargi, dolną i górną.
-A będziemy się kochać? - udał zaskoczonego całkiem skutecznie. Miałam moment zawahania. Został pospiesznie rozwiany przez szeroki uśmiech Justina i jego dłonie, które stanowczo złapały moje biodra.
-Nie przepuszczę takiej okazji.
Przysunęłam się bliżej i uniosłam. Czułam jego członka przy samym wejściu. A ochota i pożądanie rosło. Chłód powietrza i lodowata woda nagle zaczęła wrzeć na moim rozpalonym ciele. Nade wszystko Justin ścisnął w dłoni jedną z moich piersi. Mogę umierać?
-Czekaj! - krzyknął niespodziewanie, kiedy miałam osunąć się na niego z głośnym jękiem na ustach.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Naprawdę?
-Czego chcesz? - warknęłam, pragnąc już tylko jednego. Jak na złość trzymał mnie w niepewności.
-Masz jeszcze papierosy? - spytał z zadziornym uśmiechem w prawym kąciku ust.
-Bez obaw - parsknęłam krótko. - Możemy wybzykać całą paczkę.
-I nie zostawimy nic na rano?
-Na rano - szepnęłam, zbliżając usta do jego ucha i jednocześnie powolutku pozwalając mu we mnie wejść. - Na rano mam drugą paczkę.
Nigdy nie czułam się z żadnym mężczyzną tak jak dzisiejszej nocy z Justinem. Umierałam, by odradzać się na nowo. Silniejsza, szczęśliwsza i bogatsza. Bogatsza o nowe doznania.

***

Uchyliłam obie powieki z ogromną przyjemnością, bo wiedziałam, że ujrzę pod policzkiem lekko umięśniony tors i poczuję zapach jego skóry. Przeciągnęłam się i ziewnęłam całkiem głośno. Jeśli przebudził się przede mną, moja pobudka nie umknie jego uwadze. Jak na zawołanie poczułam pośród włosów jego dłoń. Przebiegł palcami pośród falowanych kosmyków, aż dotknął głowy i złożył na jej czubku czułe muśnięcie.
-Jak się spało mojemu aniołkowi? - spytał półszeptem z ustami wśród moich włosów. Serce zabiło mi mocniej na dźwięk czułego słówka. Nikt do tej pory nie nazywał mnie aniołkiem. Nikt nie dawał mi tyle czułości, ile on przelał na mnie w ciągu jednej nocy. Potrzebowałam jej. Potrzebowałam przekonania, że znaczę dla kogoś wiele.
-Miałam kilka bardzo erotycznych snów i jak się nad tym dłużej zastanawiam, dochodzę do wniosku, że to wcale nie były sny.
-Myślę, że mieliśmy te same sny, Chloe. I tak samo podniecające.
-Więc cieszę się, że mieliśmy okazję się w nich spotkać - powiedziałam, po czym powoli wysunęłam się spod ciepłej kołdry.
Zanim jednak zdołałam postawić na drewnianych deskach podłogowych obie stopy, Justin przyciągnął mnie z powrotem do swojego ciała. Opadłam na wielką poduszkę, zatopiłam się w niej. Ciało Justina powoli wyłoniło się nade mną.
-Chciałaś uciec tak bez właściwego powitania? Stęskniłem się za tobą w ciągu tych kilku godzin snu - mruknął i skubnął delikatnie moją wargę, a potem schował twarz w zagłębieniu szyi i pocałował skórę krótko. Był zaborczy. Wiedział, że to lubię. Lubię jego stanowczą stronę. - Swoją drogą wyglądasz jak mała dziewczynka, kiedy śpisz. Brakuje ci tylko smoczka.
-Wyczuwam podtekst seksualny? - Uniosłam zadziornie jedną brew i delikatnie pogładziłam jego krocze przez bokserki.
-Podtekst? A czy ja nazywam się Chloe Montez, żeby rzucać podtekstami na prawo i lewo?
-Po tej nocy bliżej ci do Chloe niż do grzecznego księdza Biebera. Twoje nazwisko nie pasuje do tej roli. Gdybym usłyszała je przypadkiem na ulicy, w dodatku w połączeniu z imieniem, pomyślałabym, że jesteś jakimś szefem mafii, który bzyka panienki na prawo i lewo i handluje narkotykami.
-Odrobinę minęłaś się z prawdą - zażartował i kilka razy czule musnął skórę twarzy. Później pozwolił mi wstać. Ja jednak jak na złość zmieniłam zdanie i wolałam poprzytulać się jeszcze do niego przez minutkę, dwie czy dziesięć. 
-Co teraz z nami będzie? - spytałam smutno. Nakreśliłam na piersi mężczyzny kilka równych serc i na środku każdego złożyłam pocałunek. Niech wie, że go kocham nie tylko słowami, ale również każdym gestem.
-Co masz na myśli, Chloe? Ja muszę wrócić do swoich obowiązków, ty również. Masz szkołę, ja pracę i posługę kapłańską. Kocham cię, ale nie możemy żyć normalnie, jak te wszystkie szczęśliwe pary z komedii romantycznych. 
-Ale tutaj nasza miłość się nie kończy, prawda? - Spojrzałam na niego pełna nadziei. Może złudnej, ale silnej. - Po powrocie do miasta nie zaczniesz traktować mnie, jakby nic pomiędzy nami nie było?
-Oczywiście, że nie, Chloe. Nie przestaje się kochać z minuty na minutę. Musimy się po prostu ukrywać. Jak zbiegli więźniowie. Więźniowie uczuć. Nie mogę przed kimkolwiek pokazać, bądź chociaż powiedzieć, co do ciebie czuję. To niedozwolone, nieetyczne. Obiecuję ci, że gdy będziemy sami, nie będę miał oporów przed pokazywaniem ci miłości. Ale przy ludziach musimy zachowywać pozory. Przepraszam, Chloe. Ja również chciałbym cię mieć tylko dla siebie.
-Nie przepraszaj, przecież zdaję sobie sprawę, że nasz związek nie należy do prostych. Muszę się tobą dzielić z samy Bogiem, to trudne zadanie - zażartowałam. Mój nastrój udzielił się Justinowi. Zachichotał krótko i cicho, przytakując głową. - Ale serce nie sługa. Wybiera samo. Moje wybrało ciebie i myślę, że dokonało wyboru najlepszego z możliwych.
-Jesteś kochana - szepnął mi do ucha. 
-Nie bardziej niż ty.
Jeszcze przed miesiącem mdliło mnie na dźwięk słodkiej wymiany zdań zakochanych. Teraz sama chciałabym słuchać głosu Justina godzinami, gdy nazywa mnie aniołkiem, gdy mówi, jak bardzo mnie kocha. Poglądy zmieniają się wraz z wiekiem. Idą na równi z dojrzewaniem. Ja dojrzałam dziś do miłości. W jego ramionach czułam się nie tylko bezpiecznie. Byłam doceniona, spełniona, taka, jaką zawsze chciałam się czuć.
-Chloe? - przerwał moją sielankę niepewnym głosem. 
-Coś się stało? - spytałam z lekkim dystansem i z nieznanych przyczyn postanowiłam nie patrzeć mu w oczy. W jego głosie było coś, czego pomimo usilnych prób nie potrafiłam rozwikłać.
-Teraz, kiedy jesteśmy razem - zaczął poważnie. Tylko jego dłoń gładząca dół moich pleców dodawała otuchy. - Nie będziesz już sypiać z Mike'iem, prawda?
Niepotrzebnie się denerwowałam. Pytanie Justina wprawiło mnie w niemałą falę śmiechu przedzierającą się przez całe ciało. Dała upust na ustach w postaci chichotu.
-Zwariowałeś? Seks z nim nie był nawet w maleńkiej części tak podniecający jak z tobą. Poza tym, za kogo ty mnie masz? Kocham cię, jesteśmy razem pomimo całego problemu z ukrywaniem się. Nie zdradziłabym cię.
-Wolałem się upewnić, gdybym nie zaspokajał twoich potrzeb. - Wzruszył beznamiętnie ramionami, ale wyraźnie się uspokoił.
-Dobry żart - żachnęłam krótko. 
Obie wskazówki zegara wiszącego na przeciwnej ścianie ponad schodami ustawiły się na godzinie dziesiątej. Dzięki Bogu była sobota. Żadne z nas nie musiało się spieszyć. Przeciągnęłam się raz jeszcze na miękkiej, pachnącej pościeli, która zeszłej nocy pochłonęła od groma wspólnych wspomnień. Stanęłam na posadzce bosymi stopami. Chłód drewna wstrząsnął nieznacznie ciałem. Pozbierałam z ziemi resztę swoich ubrań - stanik, koszulkę bez rękawów, jeansy i bluzę. Powoli założyłam na ramiona ramiączka biustonosza. Wtedy dotarło do mnie niezadowolone westchnienie Justina, który z głową podpartą na dłoniach rozłożył się na łóżku i spoglądał na mnie z zaciekawieniem.
-Już dość się naoglądałeś, króliczku. 
-Czuję niedosyt.
-Bez obaw - uspokoiłam go. - Po kilku dniach spędzonych ze mną będziesz miał zupełny przesyt. 
-To w ogóle możliwe?
Uśmiechnęłam się pod nosem. Justin komplementował mnie w sposób delikatny, broń Boże wulgarny. Być może właśnie tym skradł moje serce. 
Zdążyłam założyć bokserkę, gdy nagle na podwórzu przed starym domem rozległy się obce głosy. Jeden kobiecy, wysoki. Drugi męski, niski i wzburzony. Serce mi stanęło, by w następnej sekundzie zabić dwukrotnie szybciej.
-Ktoś włamał się do naszego domu! - pisnęła kobieta. Po głosie mogłam poznać, że była w średnim wieku. I do potencjalnych włamywaczy z pewnością nie pałała sympatią.
-Mówiłem ci, żeby sprzedać ten dom i zabrać z niego wszystkie cenniejsze rzeczy. Mamy z nim same problemy!
Typowe małżeństwo z długoletnim stażem, którzy w każdej sytuacji znajdą powód do kłótni. Nawet niedzielny obiad może ich sprowokować.
Spojrzałam na Justina ze strachem. Ten jak na zawołanie zerwał się z łóżka i złapał w biegu jeansy. Ubierał się pospiesznie, niechlujnie, a ja stałam i obserwowałam jego nieudolne próby zapięcia rozporka i guzika równocześnie.
-Daj, ja to zrobię - szepnęłam ze śmiechem. Zapięłam jego spodnie jednym ruchem.
Małżeństwo weszło do domu. Ich kroki odznaczały się na parterowych deskach na podłodze. Pewnie kierowali się do schodów. Dzieliło ich od nas raptem kilkanaście stopni. Szybko wskoczyłam w jeansy. Bluzę wzięłam pod pachę i kiedy Justin zakładał na lekko umięśnione ramiona rękawy koszuli, pociągnęłam go za mankiet na balkon. Powstrzymując salwę śmiechu, przedarliśmy się przez drewniane barierki, ale stukot naszych kroków skierował uwagę właścicieli domu na piętro. Zmierzali na górę po schodach, a my nadal tkwiliśmy na balkonie. Cholera, z dołu balkon wydawał się bliżej. Z góry nie wyglądało to tak przychylnie. Justin przyłożył do ust palec wskazujący. Ruchem warg odliczył do trzech i po ostatniej cyfrze zamknęłam oczy i puściłam barierkę. Miałam nadzieję, że wyjdę z tego cało. Już po chwili moje kolana spotkały się z gęstą trawą przed domem. Kątem oka zauważyłam, że Justin wstał i pospiesznie otrzepał spodnie z ziemi. Rozpięta koszula odsłaniała jego tors. Nie pomagał mi się skupić.
-Biegnij za mną - wyszeptał, w jego oczach połyskiwały iskry. Adrenalina rozpaliła w nim szczęście. Promieniował radością.
-Poczekaj! - pisnęłam cicho.
Przebiegłam tuż obok niego i wpadłam przez otwarte drzwi na parter domu. Korzystając z nieobecności właścicieli w salonie, otworzyłam pierwszą po drodze szufladę i wyjęłam kartkę i długopis. Uciekłam przez wnękę w ścianie. Za plecami usłyszałam jeszcze krzyk kobiety atakujący "głupie dzieciaki" i zarzut mężczyzny, że pościel jest jeszcze ciepła. A ja zaryzykowałabym stwierdzenie, że materac nadal płonął.
Przedarliśmy się z Justinem przez kępy bujnej trawy. Niemal czułam oddech małżeństwa na plecach. Ich głosy słyszałam coraz wyraźniej. Chcieli złapać winnych. Wyszli przed dom, a ja z piskiem złapałam Justina za rękę i oboje przyspieszyliśmy. Ubawiłam się przy tym po pachy. Na ostatniej prostej wykonaliśmy ślizg i na tyłkach zjechaliśmy na samo dno dość ostrej skarpy. Wylądowaliśmy na pośladkach na tej samej plaży, na której ubiegłej nocy przeżyliśmy tyle pięknych, erotyczno-romantycznych chwil.
-Czy tylko ja mam wrażenie, że w nocy to miejsce zdawało się ładniejsze? - parsknęłam śmiechem i usiadłam blisko Justina, ramię w ramię.
-Może dlatego, że w nocy nie gonili nas żadni rozwścieczeni ludzie. - Pokręcił z niedowierzającym uśmiechem głową. Nadal serce biło mu jak oszalałe.
-Nie zrobiliśmy przecież nic złego. Jedynie uprawialiśmy seks w ich łóżku. 
-Jedynie - zironizował Justin. Jego śmiech był melodią dla moich uszu. Nie sposób było powstrzymać się od pocałunku. Dlatego też skradłam szybkie muśnięcie na jego policzku. - A to za co?
-Za to, że jesteś. Tak po prostu. 
I znów to samo. Na kolejne minuty zatopiłam się w jego spojrzeniu. Łagodne, ale doskonale wiedziało, czego chce.
Kiedy zagrożenie minęło, wspięliśmy się powoli po skarpie. Upewniwszy się, że obiektów zagrożenia nie ma w najbliższym otoczeniu, ruszyliśmy z powrotem wśród gęstej, wysokiej trawy. Chyba nikt jej nigdy nie przyciął, a w ciągu wielu lat słońce doszczętnie wysuszyło. Justin chciał natychmiast wracać, by nie natknąć się ponownie na małżeństwo, ale ja miałam lepszy pomysł. Ukucnęłam i nakreśliłam na ukradzionej kartce kilka koślawych słów pochyłym pismem. Kazałam Justinowi poczekać, a sama puściłam się biegiem do drzwi i położyłam na wycieraczce kartkę.

Byliśmy w pilnej potrzebie, przepraszamy.
Ps. Szampan był pyszny, a łóżko zajebiście wygodne. 
Pss. Oddałabym za tę rozbitą szybę, ale chwilowo jestem spłukana. 

Pędem wróciłam do Justina, a potem razem, trzymając splecione dłonie, pognaliśmy przez łąki i pola w miejsce, w którym nikt nas nigdy nie znajdzie.






~*~


Dzisiaj gala! Kto jest podekscytowany tak jak ja? Jeśli będziecie oglądać i macie ochotę pokomentować, zapraszam na swojego aska hahahaha :))

wtorek, 20 października 2015

Rozdział 20 - Słodka chwila zapomnienia...

Rozdział dedykuję Oliwii z okazji urodzin, wszystkiego najlepszego <3


Justin

Magiczna noc. Noc pełna nieoczekiwanych zwrotów. Noc chłodna, a zarazem gorąca. Noc ostatnia i noc pierwsza. Noc przełomowa. Noc będąca jednoznacznym symbolem nocy. Noc prawdziwa, noc szczera. Noc nierówna innym nocom. Noc jedyna.
-Nie przeszkadza ci, że trzymam cię za rękę? - spytała Chloe, zakładając kilka włosów za ucho. - Wiesz, trochę mi chłodno, a ty zawsze jesteś ciepły.
-Nie przeszkadza mi - odparłem szybko.
Noc wyjątkowa. Noc jedyna w swoim rodzaju. Noc pamiętna. Noc zmian i trudnych decyzji. Noc upadku i powstania.
-Nie przeszkadza ci, że cały czas się do ciebie przytulam? - spytała ponownie. - Po prostu brakuje mi bliskości.
-Chloe, wyjaśnijmy to sobie raz na zawsze. - Zatrzymałem się nagle. Pociągnąłem za sobą Chloe. - Nie przeszkadza mi nic, co wiąże się z twoją obecnością. 
-Jesteś naprawdę świetnym przyjacielem. Gdzie byłeś przez ostatnie lata, gdy najbardziej cię potrzebowałam?
-Podejrzewam, że w seminarium - zaśmiałem się gardłowo. - Tak teraz myślę, że kiedy byłem w twoim wieku, ty oglądałaś jeszcze bajki i kładłaś się spać po dobranocce.
-I już wtedy miałam bogatsze życie erotyczne niż ty - zgromiła mnie jednym komentarzem. Odrobina drugiej Chloe wróciła. I ta odrobina doskonale wpasowała się w wizerunek delikatnej, spokojnej dziewczyny.
-Z czystym sercem muszę stwierdzić, że możesz mieć rację.
Gdybym kiedykolwiek miał dziewczynę i chciał poświęcić jej całe serce, zabierałbym ją na spacery. Spacer z Chloe był moim pierwszym w towarzystwie dziewczyny. Trzymałem ją za rękę, pocierałem zmarznięte plecy. Gdyby kilka miesięcy temu ktoś poprosił mnie o definicję miłości, byłaby tym, czego doznawałem przy Chloe. Byłaby splecionymi dłońmi, policzkiem przytulonym do ramienia, brakiem makijażu i rozmowami bez skrępowania. Tej definicji nie zmieniłem.
-Pamiętasz, jak powiedziałam, że chciałabym wejść do wnętrza tego domu?
-Chloe, powiedziałaś to dziesięć minut temu - sapnąłem, opuszczając ramiona. - Z moją pamięcią naprawę nie jest tak źle. 
-Wolałam się upewnić. Myślę, że teraz jest najlepszy moment. Tylko mi nie mów, że to niebezpieczne, że nieodpowiedzialne, bo przyszłam tu z chłopakiem niewiele starszym od siebie, a nie z własnym ojcem.
Spojrzałem na nią ukradkiem. Zajęta była wykrzywianiem ust w grymasie. Musnąłem wierzch jej dłoni. Następnie szybko ją puściłem, delikatnie klepnąłem w prawy pośladek i krzyknąłem:
-Kto ostatni ten ściąga szmatki!
-Hej, to się nie rymuje!
Puściłem się biegiem przed siebie. Kilkadziesiąt metrów dzieliło mnie od wygranej. Może nie miałem najlepszej kondycji, ale teraz dałem z siebie wszystko. Pisk Chloe dał mi do zrozumienia, że ona również nie zamierza się poddać. Śmiałem się wniebogłosy. Jak opętany. Czułem na plecach jej oddech, a gdy chciała złapać skrawek mojego rękawa, krzyknąłem głośno i przyspieszyłem. Nogi o mały włos nie zaplątały mi się wśród gęstej trawy. Dałem radę. Oddaliłem się na kilka kroków, ale wtedy dorwała mnie lekka zadyszka. I znów Chloe mnie dogoniła. Zaciskała pięści i biegła z zacięciem wymalowanym na twarzy. Do drzwi domu brakowało jeszcze tylko kilkunastu metrów. Nie mogłem polec na ostatniej prostej. Spiąłem każdy mięsień i dałem z siebie więcej niż wszystko. Chloe już prawie dotykała wyciągniętą ręką drzwi, kiedy nagle chwyciłem jej biodra i gwałtownie pociągnąłem. Jej pisk przeszył powietrze. W ostateczności oboje wylądowaliśmy na starych, drewnianych drzwiach. Chloe uderzyła o nie plecami, a ja, zanosząc się śmiechem, wpadłem na Chloe. Oboje zdyszani, oddychaliśmy szybko i płytko, chichocząc, parskając regularnie. Tacy wolni i szczęśliwi. Jak dwójka beztroskich dzieciaków. 
Oparłem czoło o czoło Chloe. Musnąłem czubek jej nosa. Szybko objęła mój kark, nadal oddychając nierówno. Nie broniłem się, gdy pocałowała mnie z pasją i oddaniem. Na moment przestała, by spojrzeć mi w oczy. Wyrażały radość. Bez oporów wróciliśmy do pocałunku, bardziej zachłannego, przez uśmiechy na ustach. Nie bałem się. Chciałem tego. Byłem pewien. I co więcej, nie żałowałem. Poderwałem stopy Chloe z ziemi. Objęła mnie nogami w pasie, wygodnie posadziła pośladki w moich dłoniach. Z dźwięcznym śmiechem odchyliła w tył głowę. Kaptur zsunął się z czubka jej głowy. Musnąłem jej szyję. Nie mogłem przepuścić takiej okazji. Chloe ugryzła płatek mojego ucha i znów zachichotała wdzięcznie. Jej śmiech radował serce, duszę, ciało.
-Co my robimy? - spytała w przerwach krótkich i szybkich, choć głębokich pocałunków.
-Nie mam pojęcia, ale to czyste szaleństwo - parsknąłem, a za moment przygryzłem koniuszek jej języka, którym lizała moją dolną wargę.
-Nadal chcę się dostać do środka, Justin. Postaw mnie, ale tylko na moment. - Pocałowała moją powiekę, później drugą, obie skronie i górną wargę. Subtelnie zsunęła się z moich dłoni. Opuszką wskazującego palca musnąłem nagą skórę. Ciało Chloe przebiegł dreszcz. 
-Tylko na moment? - powtórzyłem zadziornie.
-Na moment. - Skinęła entuzjastycznie głową. - Zaraz wracam na rączki. Uwielbiam twoje dłonie. Czuję, że będą idealnie pasować w niektórych miejscach - zniżyła głos do zachrypniętego szeptu. 
-Na przykład w takich? - mruknąłem ponętnie. Dłonie przeprowadziłem przez jej biodra na pośladki i włożyłem palce w wąskie kieszenie.
-W takich. - Przytrzymała moje dłonie przy pośladkach. Po upływie kilku sekund  wyjęła z kieszeni i powoli, leniwie, z zagryzioną wargą położyła na piersiach. Nie przerwała kontaktu wzrokowego. I ja również nie czułem skrępowania. Nie dziś. Nie teraz. - I w takich również. Jak przypuszczam, pierwszy raz masz okazję sobie pomacać.
-Pierwszy - zgodziłem się z dziewczyną, a po chwili dodałem szeptem - ale nie ostatni.
Chloe uniosła wysoko brwi. Zaskoczona, ale szczęśliwa. Niemal widziałem, jak jej serce zadrżało, uniosło bluzę i zaraz ją opuściło. Zapach Chloe to połączenie świeżych kwiatów i najsłodszej gumy do życia. A jej oczy to gwiazdy świecące jaśniej niż słońce. Myślami przypominałem zakochanego szczeniaka.
-Skąd w tobie taka zmiana, Justin? Nie poznaje cię.
-Nie wiem, skąd zmiana. Nie wiem, skąd odwaga. I nie chcę się nad tym zastanawiać, dopóki czuję się jak nowonarodzony.
-Nie chciałabym, żebyś nagle się obudził i znów mnie zranił. Możesz nie wierzyć, ale to naprawdę boli.
-Spokojnie. - Pogłaskałem ją czule po włosach. - Teraz nie obudzę się tak prędko. Jestem w pięknej krainie snów i nie spieszy mi się z powrotem na jawę.
-A o kim to sen?
-O tobie. I o mnie.
-Co w nim robimy? - dociekała z ekscytacją wymalowaną na twarzy.
-Czas pokaże.
Obdarowałem twarz Chloe pełnym milionem mokrych, szybkich pocałunków. Chichotała, unikała moich ust, ale w końcowym efekcie za każdym razem wyrażała zgodę na przelotne muśnięcie. Była taka radosna. Naturalna radość. Zupełnie inna niż ta, którą znałem. Lepsza w środku, piękniejsza zewnętrznie. Idealna, bez najmniejszego uszczerbku. Doskonała w każdym calu duszy. Doskonała na ciele. Oderwanie wzroku graniczyło z cudem.
-Jesteś dzisiaj zupełnie inny, Justin. Teraz jesteś prawdziwym sobą.
-Do tej pory kłamałem, a kłamstwo również jest grzechem. Grzech za grzech. Nie wiem, który gorszy.
-Ale ja wiem, który przyjemniejszy. - Puściła do mnie oczko i odwróciła się plecami, zanim zdążyłbym po raz kolejny skonfrontować swoje usta z jej. - A teraz patrz i ucz się od mistrza.
Zawinęła prawą piątkę w rękawie bluzy. Przetarła jedną z przybrudzonych szyb w drzwiach, wzięła zamach i uderzyła w szkło z całej siły. Odłamki upadły na drewniany ganek, reszta na podłogę w domu. Chloe przełożyła dłoń przez dziurę, przekręciła zamek i otworzyła z uśmiechem drzwi od zewnątrz. Pełna kultura. Zaprosiła mnie do środka gestem ręki, ale miałem względem niej inne plany. 
-Pozwolisz, cukiereczku. - Machnąłem ramieniem, które natychmiast znalazło się pod kolanami Chloe. Drugie dotknęło jej pleców. Bez trudu uniosłem drobną postać. Przytuliłem do silnej piersi. Spojrzałem na dziewczynę ukradkiem. Nie dawała tego po sobie poznać, ale była w siódmym niebie. A mi ogromną przyjemność sprawiało uszczęśliwianie jej. Mojej księżniczki uwolnionej z najwyższej komnaty w najwyższej wieży.
-Czuję się jak panna młoda chwilę po ślubie - zachichotała, machając naprzemiennie nogami. 
-Więc potraktuj to jako naszą noc poślubną - odparłem i natychmiast zdałem sobie sprawę ze słów, które uciekły przez uchylone usta. Nie panowałem nad nimi. Przysięgam, nie kontrolowałem ich.
Chloe spojrzała na mnie z szokiem w oczach. Wyglądała tak komicznie, że pomimo powagi sytuacji pozwoliłem sobie na głośny śmiech. Szybko ją za to przeprosiłem, ale w kolejnej sekundzie oboje drżeliśmy ze śmiechu rozsadzającego klatki piersiowe. Ale przyszedł też czas na wyjaśnienia. I to do mnie należała ostateczna decyzja.
-Mogę cię o coś spytać, Chloe? Coś, na co może odpowiedzieć tylko dziewczyna - zacząłem z wydętymi wargami. Musnęła je szybko.
-Słucham, misiu.
-Kobiety wolą, gdy wyznaje się im miłość przed seksem czy po?
-Zdecydowanie po. Wtedy dziewczyna wie, że jest kochana zawsze, a nie tylko przed bzykaniem. - Uśmiech na jej ustach poszerzał się z każdym słowem i ciągnął za sobą mój uśmiech. - Spójrz tam. - Wskazała kąt pomieszczenia z szeroką komodą przy ścianie. - Założę się, że to barek. Podejdź tam, mój książę. - Umościła się wygodniej w moich ramionach. Ani myślałem jej puścić.
-Mało ci picia po wczorajszym? 
-Nie będę piła. - Położyła nacisk na ostatnie słowo. - Teraz chcę się tylko napić. Napić z tobą. A to istotna różnica, sam przyznaj. - Wyciągnęła dłoń w stronę szafki. Otworzyła ją jednym pociągnięciem. - Wspaniale, jest i szampan. Może nieschłodzony, ale jest. Są nawet kieliszki. - Chwyciła wszystko w ręce i ponownie zamknęła drewniane drzwiczki skrzypiące w zawiasach. 
Rozejrzałem się po domu. Z daleka sprawiał wrażenie większego. Jednakże to właśnie kameralne wnętrze napawało każde pomieszczenie ciepłą atmosferą. Salon był spory, z drewnianym podłożem i ścianami z surowych belek. Stół do kompletu z podłogą, duży, ciężki. A przy nim dwa rzędy twardych krzeseł. Jedne drzwi odchodziły do kuchni, drugie (zamknięte) prawdopodobnie do łazienki. Trzecie prowadziły po schodach do piwnicy, a czwarte do spiżarni. Wszystko z drewna. Wszystko. Nawet pachniało żywicą i lasem iglastym. Ale były także schody na piętro. Strome, skrzypiące, rzecz jasna drewniane. I ściany przyozdobione obrazami. I zabytkowe żyrandole. 
Chloe trzymała w jednej dłoni wszystko - i szampana, i dwa kieliszki. Cudem nie potłukła szkła. Drugą muskała pieszczotliwie mój kark i płatek ucha. Ruszyłem powoli, oczarowany. Pierwszy krok na schodach i przeraźliwe skrzypnięcie rozbiegło się pośród ścian. Skrzywiłem się nagle. Musiałem wyglądać nad wyraz zabawnie, bo Chloe parsknęła. Przy kolejnych krokach przywykłem do nieprzyjemnych dźwięków. Na piętrze był tylko jeden pokój, sypialnia, z wielkim łożem po środku. Posiadało ręcznie grawerowaną, drewnianą ramę. Ściany przebiegały na ukos, pod samym dachem. Otwarte okiennice uderzały cicho o bele drewna w ścianach. A łóżko przyciągało, kusiło, pobudzało zmysły.
Usiadłem powoli na beżowej, wygładzonej pościeli, Chloe na moich kolanach. Pośladki czułem na udach, a bose stopy położyła na kołdrze. Otworzyła szampana, nalała po pół kieliszka. Butelkę odstawiła pod łóżko, a kryształowe szkło podała mi ostrożnie. Spojrzała głęboko w oczy, muskając przy tym opuszką palca podbródek. 
-Więc za co wypijemy? - spytała, obracając kieliszek w palcach. 
Ująłem jej drugą dłoń i ucałowałem każdą opuszkę.
-Może za nas? - Uderzyłem delikatnie krańcem kieliszka o drugi skrawek. 
- I za wspomnienia. Nasze wspomnienia.
-Jakie wspomnienia? - Udałem głupiego. Dopiłem do dna dwa ostatnie łyki. 
-Za wspomnienia z tej nocy. Czuję, że będą piękne. - Popchnęła mnie na materac. Opadłem plecami na pościel. Kieliszek wypadł mi z dłoni i razem z kieliszkiem Chloe roztrzaskały się z hukiem na skrzypiącej podłodze. - Będzie co wspominać.
Zanosząc się śmiechem, usiadła na moich udach okrakiem. Była taka szczęśliwa. Radość promieniowała z jej oczu. Wsparła się na moich ramionach, podciągnęła się nieco wyżej. Czułem ją w miejscu, w którym od wielu dni pragnąłem poczuć. Uszczęśliwiała mnie. Pocałowała krótko, szybko, niechlujnie, cała roześmiana. Śmiało się jej ciało, śmiało się serduszko. Zachłannie objąłem jej policzki, pogłębiłem pocałunek z przelanymi na gest emocjami.
-Naprawdę nigdy nie miałeś żadnej kobiety? - Nachyliła się nade mną. Pasma włosów utworzyły kurtynę po obu stronach naszych twarzy. 
-Nie miałem - odparłem szczerze, bawiąc się zamkiem błyskawicznym przy jej bluzie. 
- I naprawdę jesteś prawiczkiem, Justin?
-Już to przerabialiśmy. - Przewróciłem ze śmiechem oczyma. 
-Prawiczek króliczek - parsknęła głośno. Dołączyłem do niej po ułamku sekundy. 
-Jak mnie nazwałaś?
-Od dzisiaj będziesz moim króliczkiem.
Podniosłem się powoli do pozycji siedzącej. Trzymałem uda Chloe. Górowałem nad nią. Zadzierała delikatnie główkę i patrzyła z rozmarzeniem w moje oczy. Zbliżyłem wargi do jej ust i tchnąłem cicho:
-Może króliczek, ale od dzisiaj już nie prawiczek.
Gwałtowna fala pożądania zalała pokój po brzegi. Skrzypnęły podłogowe deski pod naciskiem opadających na łóżko ciał. Serce biło jak oszalałe i w każdym razie nie tylko w mojej klace piersiowej. Pierś Chloe unosiła się nierytmicznie, pulsowała przy każdym uderzeniu serca. Znów leżałem z przyciśniętymi do pościeli plecami. Chloe przeniosła moje ręce za głowę. Na tej wysokości splątała palce i siłą swoich chudych ramion wbiła w poduszkę. Uśmiechała się promiennie, jakby przed momentem wygrała na loterii najcenniejszy los. Po głębszym zastanowieniu uznałem, że wygraną była moja cnota.
-Nie żartujesz? - spytała niepewnie, muskając czubkiem nosa mój nos. Kosmyki jej jasnych włosów łaskotały moje policzki i szyję.
-Tylko, jeśli pomożesz mi uporać się z tym problemem.
Chloe z zadowoleniem wyprostowała się i przyłożyła czubki dwóch palców do skroni. Salutowała, krzycząc ze śmiechem słowa przysięgi. A gdy tylko skończyła, zadarła w górę bluzę i zdjęła razem z koszulką. Jej brzuch, jej żebra i w końcowej drodze moich dłoni piersi. Strach przed nieznanym odszedł w zapomnienie.
-Miałam rację - skomentowała, przyglądając się moim dłoniom na piersiach. - Pasują idealnie. Jak szyte na miarę.
-Moje dłonie czy twoje piersi?
-Wrócimy do tej rozmowy po dopasowaniu tej najważniejszej części. - Figlarnie puściła do mnie oczko. Poruszyła biodrami w przód, a potem w tył. Zrozumiałem szybko, o jakiej części mówiła. Obleciał mnie nie tyle strach, ile zasiałem w sercu ziarno stresu. 
-Jesteś taka sprośna, Chloe. 
-Dasz mi za to rozgrzeszenie? - Co rozpięła jeden guzik czarnej koszuli na moim torsie, lizała skórę koniuszkiem języka. 
-To zależy - odparłem spokojnie. Przeniosłem ręce za głowę i z uwielbieniem wpatrywałem się w jej usta przy moim podbrzuszu. Nie sposób było się nie podniecić. Jej piersi dotykały delikatnie moich ud. Sam widok otwierał wrota nieznanej dotąd krainy dzikiej przyjemności.
-Zależy od czego? - dopytywała i nie przerywając kontaktu wzrokowego, dotknęła palcem metalowego guzika czarnych jeansów. Odpięła go w mgnieniu oka. Z rozporkiem bawiła się dłużej. Po kilka milimetrów w dół. Później przerwa podczas której zaznaczała ten nieduży obszar paznokciem na bokserkach. I znów ciągnęła metalowy zamek w dół. Kilka centymetrów rozporka rozpinała dobre dwie minuty. Świat wirował z każdym centymetrem. Była taka doświadczona. Jej ruchów nie naznaczała niepewność. Były perfekcyjne. Aż nazbyt precyzyjne.
-Zależy od tego, jak bardzo mnie do siebie upodobnisz. Mimo wszystko nie chciałbym co pięć minut myśleć o twoich piersiach.
-To zależy wyłącznie od twojej silnej woli. - Gestem dłoni poprosiła, bym uniósł nieznacznie biodra. Wtedy ściągnęła ze mnie jeansy i odrzuciła na rozbite na podłodze kryształowe szkło z kieliszków. - O ile ją masz. A teraz rozluźnij się, króliczku.
Znów siedziałem na skraju łóżku, w bokserkach i koszuli z rozpiętymi guzikami. A ona na moich udach. Nasze niemal nagie klatki piersiowej stykały się. Przyspieszone oddechy mieszały się w powietrzu. Pocałowała mnie raz, potem drugi. Trzeci pocałunek zainicjowałem sam. Trzymałem jej pośladki, a ona otaczała mój kark. Bawiliśmy się pocałunkami. Co i rusz wybuchaliśmy śmiechem jak rozedrgany wulkan pełen lawy. Poznawałem jej ciało niecierpliwymi palcami. Byłem łapczywy. Pragnąłem skosztować wszystkiego w jednym momencie. Słodyczy jej ust, pachnącej skóry, piersi. Chloe odchyliła się nieznacznie. Mogłem musnąć wierzch jednej i drugiej piersi. Ale zaraz znów przyciągnąłem ją do torsu. Potrzebowałem ciepła jej ciała i tej niezwykłej bliskości. Przez parę leniwych chwil trwaliśmy zatopieni w uścisku. I nigdy, w całym swoim życiu nie czułem się tak dobrze.
-Chyba się boję - mruknąłem cicho w jej włosy. W trzech miejscach pocałowałem szyję Chloe.
-Czego? Przecież nie musisz. - Troskliwie objęła moje policzki. Potarła je i musnęła obie powieki. Jej dotyk był moim błogosławieństwem.
-Boję się, że nie będę dla ciebie odpowiedni, Chloe. 
-Żartujesz sobie? - Pchnęła moje barki i znów wylądowaliśmy na pościeli, zatapiając się w niej coraz głębiej. 
-Nie wiem nawet, jak mam się do tego zabrać. To w którą dziurkę się to wkłada? - Chloe parsknęła tak głośnym śmiechem, że na moment ogłuchłem. Polały się łzy i spłynęły wzdłuż mojego ramienia, na którym Chloe oparła policzek.
-Jesteś szalony. - Obrzuciła pocałunkami każdy skrawek mojego policzka. - Ale nie uwierzę, że nie znasz odpowiedzi na to pytanie. 
-Jak Boga kocham. - Skubnąłem jej wargę.
-Jakby się nad tym dłużej zastanowić - potarła z zamyśleniem podbródek - możesz wkładać w którą tylko chcesz.
Jęknąłem głośno i natychmiast oblałem się rumieńcem.
-Chloe!
-Czyli jednak wiesz, w którą! Miałam rację, ha! - pisnęłam entuzjastycznie i zaklaskała w dłonie. - Ale jeśli chcesz, puszczę specjalnie dla ciebie jakiegoś edukacyjnego pornosa. 
-Obejdzie się bez. Posłucham intuicji.
Przeniosłem dłonie pod jej plecy. Była leciutka, dlatego też bez trudu położyłem ją na pościeli, a głowa blondynki opadła na poduszkę. Chloe przesunęła dłońmi po pościeli. Satynowa poszwa spływała po ciele jak muśnięcie piórka.
-Ale tu miękko - zachichotała. Zamknęła oczy i zagłębiła się w materacu. 
Leżała bez tchu, bez słów. Pogłaskałem opuszką kciuka jej podbrzusze. Przez jej ciało przebiegł dreszcz. Ostrożnie rozpiąłem guzik i rozporek w jeansach. Widok pod spodem rozbawił mnie do łez.
-Chloe, naprawdę nosisz majtki z Kubusiem Puchatkiem? - parsknąłem głośno, opadając czołem na jej brzuch. Śmiałem się do rozpuku i tylko uderzenie w ramię powstrzymało mnie przed dalszymi żartami.
-I z czego się śmiejesz? - Wypięła do mnie język. - Są niesamowicie wygodne. Moja księżniczka czuje się w nich szczęśliwa.
-Twoja kto? - I znów zalałem się łzami. Nie umiałem inaczej.
-Moja księżniczka. Do zaspokojenia potrzebuje królewskich wygód, dlatego nazwałam ją księżniczką.
-Gdybym nie znał cię bliżej, pomyślałbym, że masz osiem lat, słoneczko.
-Ale że znasz mnie bliżej - wtrąciła - wiesz, że ta siedemnastolatka udająca ośmiolatkę czeka, aż pozbędziesz się jej majtek z Kubusiem Puchatkiem, który dzielnie strzegł dzisiaj księżniczki. Mimo wszystko przegrał walkę.
-Z kim?
-Z tobą. Zdobyłeś dzisiaj moją księżniczkę. I tym samym pokonałeś Kubusia Puchatka.
W spazmach śmiechu zatonąłem w jej pocałunkach. Delikatnie zdjęła z moich napiętych ramion czarną koszulę, która spłynęła po satynowej pościeli na podłogę. Melodyjnie pocałowała krzyż na mojej piersi. Przysięgam, to muśnięcie wyśpiewało najpiękniejsze dźwięki. Nastały momenty powagi. Skupienie zawładnęło naszymi twarzami. Nawet Chloe denerwowała się odrobinę. A ja postanowiłem podejść do wszystkiego z dystansem i humorem. Pogładziłem ją po policzku. Uśmiechnęła się delikatnie i rozpaliła w moim sercu rządek świeczek. Ależ romantycznie. 
-Czyżby moją pannę odważną obleciał strach?
-Raczej ekscytacja. Błoga ekscytacja.
Nie powiem, że się nie denerwowałem, bo wewnątrz cały byłem spięty. Strach przed odrzuceniem. Przede wszystkim strach przed niespełnionymi oczekiwaniami. Ale brnąłem w przód, poprzez odmęty własnej świadomości i zdrowego rozsądku. Chciałem tego. Chciałem zbliżyć się do Chloe w sposób fizyczny. Co ja mówię, chciałem być tak blisko, jak było to fizycznie możliwe. Chciałem, byśmy razem stanowili jedność. I dlatego patrząc Chloe w oczy, włożyłem dłoń pod jej plecy. Przez chwilę mocowałem się z zapięciem stanika. Nie osądzajcie mnie, robiłem to pierwszy raz, a chichot blondynki wcale nie pomagał.
-Nie martw się, po kilku razach nabierzesz wprawy - szepnęła, cała rozpalona. Płonęło jej ciało i płonęło serduszko.
Powoli zsunąłem ramiączka. Wstrzymałem oddech na granicy materiału z jej sutkami. Aż w końcu ujrzałem całe, piękne, gładkie i delikatne. Uśmiechały się do mnie i prosiły, bym ich dotknął. Musnąłem najpierw wierzch, potem oba nabrzmiałe sutki i w końcowym efekcie objąłem dłonią jedną pierś. Teraz również wpasowała się w dłoń z największą precyzją. Kiedy tak pieściłem jej piersi, nieustannie czułem na policzku wzrok Chloe, a jej smukłe palce mierzwiły moje włosy. Złożyłem dwa ciepłe pocałunki, po jednym na każdym sutku. I wtedy przyszła właściwa pora na walkę z Kubusiem Puchatkiem. Pogłaskałem wcięcie w jej talii, później wierzch uda. Wypuściłem z płuc jeden długi oddech. Raz się żyje. Teraz albo nigdy.
-Nie będziesz się ze mnie śmiała, jeśli nie trafię, prawda? - mruknąłem, zsuwając wzdłuż długości jej nóg tego uroczego Kubusia Puchatka. I zobaczyłem księżniczkę. Uśmiechała się do mnie. Czułem, jak w moim mózgu zaczyna poszerzać się spory ubytek. Ewidentnie coś było ze mną nie tak.
-Wtedy pęknę ze śmiechu, obiecuję. A teraz chodź tu do mnie, jesteś za daleko. I masz na sobie za dużo warstw niepotrzebnych materiałów.
-Ale mam jedynie bokserki. - Wskazałem przelotnie czarny materiał. Czułem tam ucisk i potrzebę zaspokojenia.
-I właśnie o te bokserki za dużo. Chodź do mnie. 
Chloe delikatnie przyciągnęła mnie do siebie za kark. Uklęknąłem pomiędzy jej rozchylonymi nogami. Uśmiechała się delikatnie, figlarnie, ale wciąż dziewczęco i niewinnie. Przeprosiłem w myślach Boga i zsunąłem wzdłuż ud bokserki. Pragnąłem kochać się z Chloe tak mocno, jak dziecko oczekuje w Wigilię prezentów. 
-Nie powinniśmy się przypadkiem zabezpieczyć? - spytałem, zanim przywarłem do niej ciałem i zatopiłem się w momencie wiecznej ekstazy.
-Chłopczyk jednak uważał w szkole.
-Nie. - Pokręciłem ze śmiechem głową. - Po prostu będę musiał na lekcji wychowawczej porozmawiać z wami na temat zabezpieczeń. Wymóg dyrektora, nic z tym nie zrobię. 
-Powiedz, kiedy planujesz tę lekcję, a postaram się specjalnie na tę okazję przyjść do szkoły - zachichotała, dotykając moich ramion i klatki piersiowej. - My nie potrzebujemy gumek. Biorę tabletki. Nie zrobię z ciebie tatuśka. A teraz, mój królewiczu, kochaj się ze mną, zanim moja księżniczka śmiertelnie się na ciebie obrazi.
-Chloe, ja naprawdę nie wiem, co mam robić - parsknąłem śmiechem, pochylając się nad jej klatką piersiową. Dla równowagi wsparłem łokcie po bokach.
-Wiesz, wiesz. Zamknij oczy i się wczuj. Wierzę, że masz wrodzony talent.
Raz się żyje. Spokojnie naciągnąłem na nasze ciała kołdrę. Uklęknąłem w lekkim rozkroku pomiędzy jej nogami. Chloe położyła dłoń na moim karku i przyciągnęła delikatnie. Dotykałem koniuszkiem członka jej księżniczki. Skoro sama nadała nazwę, pozwolę sobie z niej skorzystać. Pochyliłem się mocniej. Poczułem, jak zagłębiam się w niej powoli. Wyraźny ucisk objął każdy z kolejna centymetr męskości. Między naszymi klatkami piersiowymi była ledwie widoczna przerwa. Chciałem być blisko i do tego dążyłem. Kiedy wszedłem w dziewczynę do połowy, spojrzałem na jej twarz. Powieki przymknęła, usta delikatnie rozchyliła. Odprężenie malowało się na jej pozbawionym zmarszczek czole. Delektowała się uczuciem, czerpała przyjemność. A mi niezwykle schlebiał fakt, że czuła się dobrze wyłącznie dzięki mnie. Pogrążony w rozkoszy oblewającej twarz Chloe nie spostrzegłem, że sam poczułem się jak w niebie. Ucisk się nasilał, a ja wszedłem do samego końca. I jęknąłem głośno, jakby ktoś palił mnie żywcem. Ból ciała w ogniu był porównywalny z cholerną przyjemnością.
-Przeklnij sobie, ulży ci - Chloe wyszeptała drżącym głosem do mojego ucha. Poczułem gorący oddech i przeszedł mnie dreszcz.
-Kurwa mać. - Podążyłem za jej wskazówką. I rzeczywiści poczułem się lżej, ale napięcie w kroczu rosło.
Chloe położyła dłonie na moich plecach. Trzymała mój tors blisko. Z policzkiem delikatnie przyłożonym do poduszki oddychała szybko. Ukryłem twarz w jej szyi. Pozwoliłem sobie musnąć kilkukrotnie jej skórę. I zacząłem się nią kochać, tak naprawdę, na poważnie. Mocno chwyciłem w dłoń drewnianą ramę łóżka. Zacisnąłem na niej pięść i wykonałem mocno pchnięcie. Chloe krzyknęła, głos stłumiła przy moim ramieniu. Pchnąłem jeszcze raz, i kolejny. Zrobiło się naprawdę gorąco. Na moim czole utworzyły się małe kropelki potu. Seks obudził we mnie dzikie zwierzę niezdolne do ujarzmienia. A Chloe nie spieszno było do uspokojenia mnie.
-Twoja księżniczka od dzisiaj stała się moją najlepszą przyjaciółką - sapnąłem.
-Powinnam być zazdrosna? - jęknęła, zatapiając nosek pod płatkiem mojego ucha.
-Tak. Zdecydowanie tak.
Zsunąłem dłoń przez jej talię i biodro. Wylądowała w dole uda. Unosząc powoli jej prawą nogę, wszedłem jeszcze głębiej, a jej ścianki zacisnęły się na mnie, jakby prosiły o więcej. Chloe delikatnie objęła udami moje biodra. Szybko zrozumiałem, co robić, by sprawić przyjemność nam obojgu. To było wspaniałe. Onieśmielała mnie myśl, że właśnie teraz kocham się z najpiękniejszą dziewczyną, jaką moje oczy kiedykolwiek miały przyjemność widzieć, że sprawiam jej olbrzymią przyjemność i że sam czuję się tak lekko, jakbym gwałtownie schudł kilkadziesiąt kilo.
Złapałem ramę łóżka obiema dłońmi. Jedna już nie wystarczała. Odpychałem się lekko na kolanach i stopach. To wcale nie było trudne, a za to jak przyjemne. Lepsze niż gorący prysznic po chłodnym dniu. Lepsze niż kubek gorącej czekolady i wielki fotel otulony kocem. Lepsze niż niedzielny obiad u babci. Lepsze, niż cokolwiek. Całe życie dążę do tego, by pod koniec ziemskiej wędrówki choćby dotknąć nieba. Teraz w tym niebie pływałem, zatapiałem się, byłem w nim cały, od palców u stóp, po czubek głowy i sterczące w nieładzie włosy.
Jeszcze raz spojrzałem na Chloe. Uśmiechała się do mnie szeroko i pojękiwała głośno w spazmach rozkoszy wstrząsającej jej ciałem z każdym zdecydowanym pchnięciem. To był mój pierwszy raz i naprawdę nie wiedziałem, kiedy dla Chloe moje ruchy były delikatne, a kiedy przekraczałem tę niewidoczną barierę łączącą przyjemność z bólem. Ale sądząc po dźwiękach, które wydawała, było jej równie dobrze. Przyspieszyłem, czując, jak supeł w dole brzucha zaciskał się coraz mocniej. I w każdym razie nie tylko to zaczęło się zaciskać. Chloe delikatnie szarpała moje włosy, a paznokcie drugiej dłoni przebiegały wzdłuż moich pleców i zostawiały na nich czerwone pręgi. Złapałem najpierw jeden nadgarstek, później dołożyłem do niego drugi. Mocno docisnąłem do pościeli jedną dłonią. Podobała mi się kontrola, jaką posiadłem nad Chloe. Poruszałem biodrami coraz mocniej, szybciej i bardziej zdecydowanie. Skraj tej dotychczas nieosiągalnej przepaści był coraz bliżej. Niemal na wyciągnięcie rąk, które teraz miałem zajęte. Jedna ściskała drewnianą ramę, a druga wbijała chude nadgarstki Chloe w materac. Chyba straciłem kontrolę.
-Mój króliczek pokazuje różki - zachichotała dźwięcznie i wtedy nadszedł ten oczekiwany moment.
Kiedy intensywny orgazm zawisnął w powietrzu, puściłem dłonie Chloe i obejmując ramieniem jej talię, skryłem twarz w jej włosach rozrzuconych na całej poduszce. Gdy dochodziłem i odpłynąłem w zaświaty, usłyszałem krzyk pochodzący z rzeczywistości. Krzyk Chloe. Wyrażał moje imię. Był muzyką dla moich uszu. Mogłoby się palić, mógłby kończyć się świat, a i tak nie byłoby siły, która rozłączyłaby naszą dwójkę. Nawet cholerny atak kosmitów byłby bezsilny. 
-Jeśli parę chwil temu dryfowałem w niebie, nie wiem, gdzie jestem teraz - szepnąłem, nadal roztrzęsiony. Słodka chwila zapomnienia nie minęła.
-Ale ja wiem. - Z uczuciem pocałowała płatek mojego ucha i szepnęła - Trzy metry nad niebem.
-Jak w tym filmie? - zachichotałem, cały szczęśliwy. Od stóp po głowę.
-O nie, znacznie lepiej niż w filmie. - Położyła dłoń na moim policzku. Oboje powolutku dochodziliśmy do siebie. Spojrzała mi głęboko w oczy. Byłem gotowy na erotyczny komentarz bądź kąśliwą uwagę. A ona tak po prostu, bez słów, pocałowała mnie głęboko, namiętnie, z uczuciem i szczerym pragnieniem. Ale już po chwili powróciła cząstka typowej Chloe.
-Myślałam, że będziesz przesadnie delikatny, a ty wcale nie byłeś delikatny! - pisnęła ze śmiechem, kiedy wyszedłem z niej w miarę ostrożnie, położyłem się obok, przyciągnąłem ją do siebie i nakryłem kołdrą. Jej policzek na piersi potęgował ciepło i nie pozwalał sercu powrócić do statycznego rytmu.
-Nie narzekałaś - parsknąłem krótko. Natychmiast otrzymałem szybkie jak błyskawica uderzenie w ramię. - A to za co?
-Nie wiem, ale na pewno sobie zasłużyłeś. W rzeczywistości niegrzeczny z ciebie chłopiec. 
-Wpływ towarzystwa. - Przygryzłem delikatnie jej ucho i znów zachichotałem. Czułem się nieprzyzwoicie szczęśliwy.
-Więc chcesz powiedzieć, że mam na ciebie zły wpływ, króliczku?
-Chcę powiedzieć, że uszczęśliwiasz mnie jak nikt inny i jestem ci za to ogromnie wdzięczny.
Chloe na moment zamilkła. Zastanawiało mnie, co siedzi w jej głowie i doszedłem do wniosku, że myśli o mnie. Inaczej nie uśmiechałaby się w ten sposób. Jej uśmiech był delikatny i momentami nieśmiały. Aż w końcu, po kilkunastu pocałunkach złożonych wśród jej włosów, odrzuciła kołdrę na nasze nogi, a sama wsparła się na mojej klatce piersiowej i usiadła okrakiem na podbrzuszu. Boże, jej piersi.
-Wiesz, co się dzieje, kiedy nastolatka się zakochuje? - spytała z najprawdziwszymi, gorącymi łzami w oczach, które spłynęły w dół policzków i skapnęły na moją pierś.
-Zakładam, że rodzice nie mają łatwo - zażartowałem i otarłem opuszką kciuka kropelkę z kości policzkowej. Chloe zaśmiała się wdzięcznie, kosmyk słonecznych włosów zahaczyła za ucho.
-Oczekuje, że te uczucia będą odwzajemnione.
Spojrzałem w jej oczy. Duże, ciemne, wilgotne oczy, w których niegdyś widziałem zdemoralizowaną nastolatkę. Podobno oczy odzwierciedlają duszę człowieka. Teraz w jej oczach widziałem siebie. Samego siebie. I cały swój świat.
-Są odwzajemnione, kochanie. Są odwzajemnione, syrenko. - Przyciągnąłem ją do uścisku. Położyła się na mojej klatce piersiowej, a małą buźkę ukryła w dole szyi. - A teraz wiesz, czego potrzebuję najbardziej?
-Papierosa? - Uniosła jedną brew.
Przytaknąłem ze śmiechem, którym zaraziłem również Chloe.
-Naprawdę muszę zapalić, Chloe.






~*~


To był najprzyjemniejszy rozdział wśród kilkuset rozdziałów, jakie napisałam w życiu, aż nie mogę przestać się uśmiechać. Kocham Was i dziękuję za to, że pozwoliliście mi opisać scenę seksu oczami księdza ahahahahaha :))

środa, 14 października 2015

Rozdział 19 - Cisza przed burzą...

Justin

Skórzana tapicerka miała wiele zalet. Wyglądała elegancko i dawała poczucie bogatego wnętrza. Latem bił od niej przyjemny w dotyku chłód. Odporna na przetarcia. A ponad to wszelkie zabrudzenia znikały w mgnieniu oka po zwilżeniu mokrą ścierką. Ale była jednym z najmniej wygodnych materiałów dla obolałych pleców. Po całej nocy spędzonej na skórzanej kanapie, rano ledwie byłem w stanie zwlec ciężkie zwłoki na panele z jasnego drewna. Bolało mnie wszystko. Od nóg, przez plecy, po samą głowę. Cóż za poświęcenie.
Stanąłem w bokserkach przed lustrem. Rozmasowałem uda i spięte barki. Na lustrze zauważyłem niedużą smugę. Natychmiast energicznie chwyciłem rękaw najbliższej bluzy i skrawkiem wypolerowałem szybę. Lubiłem porządek. Nie do przesady, ale lubiłem. Postanowiłem sprawdzić, jak ma się Chloe, czy w ogóle żyje po wczorajszej pijackiej przygodzie. Zawczasu przygotowałem listek tabletek przeciwbólowych i butelkę schłodzonej wody. Zapukałem cicho w drzwi sypialni. Brak odzewu. Wszedłem więc powoli. Jakież było moje zdziwienie, gdy zastałem rozsunięte zasłony, otwarte na oścież okno i równo pościelone łóżko. Moje brwi wystrzeliły ku niebu. Gdzie się podziewa moja zguba?
-Chloe? - spytałem głośno.
Odpowiedział mi szmer dochodzący z łazienki w przedpokoju i radosny głos:
-Tu jestem! Zaraz wychodzę. Możesz mi zrobić śniadanie. Pamiętaj, żeby pomidora nie solić, a herbaty nie słodzić.
Z westchnieniem pokręciłem głową. To ja zamartwiam się, w jakim stanie zastanę Chloe o poranku, a ona tryska energią i czuje się lepiej niż ja, przy czym ja nie wypiłem ani kropli, a jej osiągnięcia były liczone w litrach. Niebywałe.
Opadłem na kanapę. Ta sama skórzana, niegrzeszącą wygodą tapicerka. Jęknąłem. Ciało przeszedł ból promieniujący od pleców. Nie spieszyło mi się przesadnie z przygotowaniem Chloe śniadania. Nie wstawiłem nawet wody na herbatę. Wpierw wymagam wyjaśnień. Należą mi się za nastawianie karku za wybryki Chloe.
Zamek w drzwiach łazienki szczęknął. Światło zgasło. Bose stopy stanęły na jasnych panelach. Nagie łydki, również nagie uda. Dopiero pod samymi pośladkami rozpoczynał się biały ręcznik i kończył się tuż nad biustem, założony za drugi kraniec "na zakładkę". Mokre pasma włosów spływały po jej ramionach, delikatnie falowane. Wystarczył jeden bardziej gwałtowny ruch, by ręcznik zsunął się po jej piersiach i odsłonił to, co najbardziej pożądane.
-Dzień dobry. - Uśmiechnęła się promiennie. Trzymała ręcznik trzema palcami. - Nie sądziłam, że już wstaniesz. Dlatego pozwoliłam sobie wziąć szybki prysznic. Ciesz się, że nie wyszłam z łazienki nago. Myślałam, że śpisz! Swoją drogą, słodko chrapiesz. Uśmiechałeś się przez sen. Przyznaj się, co ci się śniło?
Słowa Chloe zlewały się w jedną, różną intonacyjnie melodię. Słyszałem dźwięk głosu, ale nie rozdzielałem wyrazów i sylab. Widziałem ją. Jej ciało przyćmiło głos. Nie mrugnąłem, odkąd wyszła z łazienki. Mój wzrok nie chciał, nie mógł wręcz przegapić najmniejszego grymasu jej postaci, wyprostowanej sylwetki. Byłem oczarowany.
-Słuchasz mnie w ogóle? - Chloe pomachała mi dłonią przed twarzą. Jej piękne nogi były niemal przed moimi oczyma. Chciałem dotknąć gładkie, muśnięte słońcem udo, pocałować je.
-Chloe - odkaszlnąłem nerwowo. - Mogłabyś się ubrać? Rozpraszasz nie - wymamrotałem na jednym tchu i wcale nie poczułem się lżej. Ona nadal stała krok przede mną. Czułem jej słodkawy zapach.
Dotknęła moich włosów, zmierzwiła je i zachichotała.
-Jesteś taki uroczy, Justin. Aż chce mi się śmiać. 
-Cały czas się śmiejesz, Chloe. Nieprzerwanie.
-Fakt. - Uniosła w górę wskazujący palec i znów wybuchnęła dźwięcznym śmiechem. - Więc teraz ty zrób śniadanie, a ja pójdę się ubrać. Nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli pożyczę twoje ubrania, prawda?
Machnąłem tylko ręką. Byle by jak najszybciej przyodziała mniej skromny kawałek materiału. A jednocześnie byłem ciekaw Chloe w moich dresach luźnych w kroku i dużej koszulce.
Wstałem z twardej kanapy. Gdybym musiał poświęcić się w podobny sposób jeszcze raz, spędzę noc na dywanie. Napełniłem elektryczny czajnik wodą, włączyłem do prądu. Zaczął szumieć po upływie minuty. W międzyczasie przekroiłem bułki nożem i ułożyłem równo na talerzu. Dokładnie umyłem pomidora. Chloe wspomniała o nim jeszcze zza drzwi łazienki. Pokroiłem w równe plastry. Tak samo jak żółty ser. Paczuszkę herbaty zalałem gorącą wodą. Odczekałem chwilę po zagotowaniu. Nie powinno się bowiem zalewać ziół wrzątkiem. Wymieszałem i pominąłem łyżeczkę cukru, jak prosiła Chloe.
Wpadła do salonu po dwóch kolejnych minutach. Ubrana w dresy i luźny biały T-shirt. Taka naturalna. I piękna. Przepiękna. Maleńka gwiazda na bezkresie nieba, ale świecąca najjaśniej. Świecąca dla mnie. Oparłem się o blat dołem pleców i przez moment przyglądałem się blondynce wnikliwie. Przestałem, gdy uchwyciła moje spojrzenie. Onieśmielała mnie. 
-Główka nie boli? - Uniosłem jedną brew. Na odpowiedź nie musiałem długo czekać.
-A czemu miałaby boleć?
-Żartujesz ze mnie, Chloe? Nie wiem, czy kiedykolwiek wcześniej widziałem tak pijaną osobę, jaką ty byłaś wczoraj. Ledwie trzymałaś się na nogach, a bez mojej pomocy leciałaś na ziemię jak długa. 
-Tak, tak, dziękuję za pomoc i za nocleg.
-Nie o to mi chodzi - westchnąłem. Z całych sił starałem się nie grać roli surowego ojca, lecz po głębszym zastanowieniu uznałem, że do mnie również należy wychowywanie Chloe i wskazywanie jej właściwych dróg. Wyraz "wychowawca" nie bierze się w końcu z powietrza. - Jakim cudem tryskasz energią i czujesz się tak dobrze? Wlałaś w siebie tyle, że niemal traciłaś przytomność.
-Może nadal jestem pijana, dlatego nie odczuwam kaca. A może jestem na to odporna. Twarda babka ze mnie. - Z chichotem uderzyła moje ramię. Nie zrobiła tego delikatnie. Musiałem rozmasować mięsień, który rozluźniłem nie w porę. - Co my tu mamy - zaśpiewała pod nosem, otwierając na oścież lodówkę. Wyjęła karton mleka. Przeszukała wszystkie szafki - pod blatem i nad  blatem. Znalazła płatki kukurydziane. Nasypała niedużą górkę do kolorowej, plastikowej miski i zalała zimnym mlekiem. Z impetem włożyła do miski łyżkę. Kilka kropel mleka rozlała przy tym na blat. 
Spojrzałem z lekko uchylonymi ustami na przekrojone bułki, pokrojone pomidory i ser, a także na kubek pełen zaparzonej herbaty. Później wzrok przyciągnęła Chloe. Usiadła na blacie i napełniała policzki rozmiękłymi w mleku płatkami. Znów wróciłem do bułek. I po co ja tak się staram? Ale wtedy Chloe odłożyła pustą już miskę do zlewu i usiadła na krześle przed talerzem z pszenną bułką. Posmarowała wnętrze masłem, przykryła plastrem sera i pomidora. Jak zapowiedziała wcześniej, nie posoliła go. Nie mogło się jednak obejść bez pieprzu. Ponownie przeszukała wszystkie szafki i odnalazła przyprawę dopiero w ostatniej szufladzie. Pochłonęła ze smakiem dwie bułki. Na koniec oblizała usta i spojrzała na mnie niewinnie. Nie mogłem wyjść z szoku. A może z podziwu. Sam nie wiem.
-Nie patrz tak na mnie. Po prostu mam apetyt. 
-A może to ciąża? - Uniosłem podejrzliwie jedną brew.
-A może apetyt? Nie wszystko jest ciążą, Justin. A dla twojej wiadomości, parę dni temu miałam okres. Mówię to, bo myślę, że może cię zainteresować.
Odkąd Chloe weszła do kuchni, nie poruszyłem się, nie odsunąłem od blatu. I prawdę powiedziawszy sam nie wiedziałem, dlaczego. Blondynka umyła przybrudzone naczynia, później osuszyła je białą, złożoną w kostkę ścierką.
-Wybacz, że to powiem, ale teraz to ty mnie rozpraszasz. Ubierz się, szybciutko. Stanie przed niegrzeczną nastolatką w samych bokserkach nie jest wskazane księdzu. Jeszcze byś mnie podniecił. To u was chyba zabronione, mam rację?
Zignorowałem jej kąśliwą uwagę. Ale świadomość, że podobam się Chloe, wprawiała mnie w prawdziwą euforię.
-Jeśli się nie mylę, masz z moją klasą pierwszą lekcję. Pospiesz się. Jest wpół do ósmej. 
Zadziwiała mnie jej bezpośredniość. Budzi się w obcym mieszkaniu, nie żąda wyjaśnień i tymi wyjaśnieniami nie raczy również podzielić się ze mną. Jakby wszystko było na właściwym miejscu. A przecież nie było. 
-Chloe, możesz być choć przez chwilę poważna? Upiłaś się tak, jak nie wypada nawet osobie dorosłej, a ty masz dopiero siedemnaście lat. Ponad to niemal wydarłem cię z łap jakiegoś mężczyzny. 
-A był chociaż przystojny? - przerwała mi w połowie zdania. 
-Chloe! Zrozum, gdyby mnie tam nie było zupełnie przez przypadek, obudziłabyś się dzisiaj nie w moim łóżku, cała i bezpieczna, tylko w jego mieszkaniu. Nie wiesz, co mógłby z tobą zrobić. Zachowałaś się bardzo nieodpowiedzialnie.
-Oczekuję klapsa silną, męską dłonią - zachichotała głośno, zarzucając długimi włosami. - Który pośladek nastawić?
-Chloe, to nie jest śmieszne.
-Ależ jest. Bardzo śmieszne. Robisz z igły widły. Zupełnie niepotrzebnie. Jestem dużą dziewczynką.
-Ale to nie upoważnia cię, by sypiać z kim popadnie.
-Dzisiaj w nocy spałam jedynie z twoją kołdrą i pachnącą poduszką. Nie szukaj problemu tam, gdzie go nie ma. - Chloe zaczęła szperać w szafce z butami w przedpokoju. Znalazła najmniejszą, za małą już na mnie parę adidasów i wsunęła na stopy. Rzeczywiście. Szpilki niekoniecznie pasują do luźnych dresów. - Widzimy się w szkole, ptysiu. - Musnęła mój policzek i wybiegła z mieszkania.
Nie zdążyłem pisnąć słówka. Zupełnie mnie zignorowała. Potraktowała jak powietrze. I nade wszystko nazwała ptysiem. Jestem aż taki słodki? Facet nie powinien być słodki. Ksiądz również. Zwłaszcza w oczach tak pięknej dziewczyny, jaką  była Chloe. Przestałem być głodny. Wypiłem tylko szklankę soku pomarańczowego. Przepłukałem szkło pod strumieniem wody, wytarłem i schowałem do szafki nad głową. Spojrzałem na zegarek. Chloe miała rację. Powinienem jak najszybciej ubrać się i wyjść do szkoły. Nie patrzyłem nawet, jakie ubrania wyjmuję z szafy. Wciąż zaskoczony byłem reakcją Chloe, jej energią, chaotycznym podejściem do życia. 
Wyszedłem z domu po uprzednim skorzystaniu z toalety. Dzień był słoneczny, niebo bezchmurne. Wiał lekki wiatr i chłodził skórę. Porozrzucał moje włosy w każdą z czterech stron świata. Dziesięć minut i byłem pod szkołą. Uczniowie siedzieli na schodach przed dziedzińcem i przy wielkich drzwiach budynku. Dwójka nastolatek popalała papierosy w kącie.
-Zgaście te okropności, proszę. To wam jedynie szkodzi - zwróciłem się do nich potulnie. 
Dziewczyny przyjrzały mi się uważnie, jedna oblała się nawet rumieńcem. Zgasiły papierosy na kamiennej ścianie budynku i zniknęły za rogiem, chichocząc pod nosem.
Wszedłem do szkoły równo z dzwonkiem. Nie zdążyłbym dotrzeć do pokoju nauczycielskiego i wrócić do klasy, dlatego od razu przeszedłem do końca korytarza i na lewo, gdzie znajdowała się klasa. Otworzyłem drzwi kluczem, który poprzedniego popołudnia zapomniałem zostawić w sekretariacie. Przewiesiłem kurtkę przez oparcie krzesła. Wtedy spojrzałem na biurko. Na TO biurko. Biurko, na którym poprzedni wychowawca zabawiał się z Chloe. Z moją Chloe. Miała rację. To jedno biurko będzie mnie prześladować.
-Dzień dobry, proszę księdza. - Uczniowie zaczęli wchodzić do klasy, ale to jej głos rozbrzmiał w uszach. - Jak się spało?
Odwróciłem się twarzą do wychowanków. Chloe usiadła w pierwszej ławce. Moje dresy i koszulka leżała na niej naprawdę dobrze. Uśmiechała się szeroko i podśpiewywała pod nosem, a jej entuzjazm udzielał się również pozostałym uczniom.
-Dziękuję, że pytasz. - Dałem się wplątać w jej grę. - Jak się spało? Powiem ci, Chloe, że mało wygodnie. Musiałem spędzić noc na kanapie.
-Żona wyrzuciła księdza z łóżka? A może nastoletnia kochanka?
Krótko odwzajemniłem przesłodzony uśmiech i odparłem:
-Raczej niesubordynowany dzieciak, który wymaga całodobowej opieki. 
-Doprawdy? - Wysoko uniosła brew. - Więc ksiądz dorabia sobie jako tatuś na zamówienie?
-Można tak to nazwać.
Pierwsza lekcja charakteryzowała się jednym - uczniowie schodzili się nawet przez pierwsze piętnaście minut. Miałem więc mniej czasu na przeprowadzenie tematu. Otworzyłem dziennik na TYM biurku i wziąłem długopis z TEGO biurka. Wpadam w paranoję. Myśl o Chloe w intymnej sytuacji z nauczycielem literatury nie dawała mi spokoju. Sprawdziłem obecność, spisałem datę. Szmer w klasie ucichł, gdy wstałem z krzesła i oparłem się o biurko. TO biurko.
-Zacznijmy dzisiaj od czegoś przyjemnego. Niech każdy z was zastanowi się nad ulubionym miejscem, w którym byliście, do którego lubicie wracać, które skłania was do przemyśleń, refleksji - zamilkłem na kilka chwil. Dałem im czas do namysłu. Niektórzy niewzruszeni moimi słowami nadal szeptali we wspólnej ławce. Inni kreślili nierówne kształty ołówkiem w zeszycie. Tylko nieliczna grupa przymknęła powieki i podeszła do zadania na poważnie. - Może ktoś chciałby podzielić się swoim miejscem? Opisać emocje, jakie wywołuje?
Nieśmiała dłoń Chloe górowała nad jej głową. Dziewczyna zgłosiła się i czekała, aż skinę w jej stronę. Dałem jej sygnał. Odkaszlnęła i odezwała się cicho:
-Mam jedno takie miejsce - zaczęła. Splątała palce na blacie ławki. Odłożyła długopis do małego piórnika. - Kawałek za miastem. Drogą wylotową na północ. Na dziesiątym kilometrze jest zjazd z głównej na drogę szutrową w prawo. Po chwili polana zmienia się w las. Droga prowadzi pomiędzy drzewami, starymi sosnami. Jest znacznie ciemniej. Na drogę padają tylko nieliczne promienie słońca. Idąc drogą przez kolejne dwadzieścia minut, rozpościera się przed nami polana z niedużym jeziorem po środku. Zawsze siadam na jednym krańcu, na skarpie. Myślę, obserwując dom po przeciwnej stronie jeziora. Od miesięcy stoi opuszczony, ale nie zaniedbany. Nieduży, choć piękny. I gdy tak siedzę i myślę, mam wrażenie, że jestem niepokonana i mogę wszystko. Cisza, spokój i czyste piękno.
Patrzyła na mnie nieprzerwanie. W trakcie monologu wszystko wokół Chloe zaczęło powoli zanikać. Ona pozostała w centrum, a wokół niej jedynie czerń i nieskończona pustka. Mówiła do mnie, z przesłaniem. Jezioro na polanie. Las. Nieliczne promienie słoneczne. Romantyczna aura. Chloe skończyła mówić. W klasie panowała cisza. Nie mrugnąłem ani razu. Milczenie przerwała spadająca z ławki butelka. Uderzyła o podłoże i narobiła niemałego huku. Otrząsnąłem się. Pokręciłem głową, wziąłem głęboki oddech. Kilka wydechów i doszedłem do siebie. Posłałem Chloe uśmiech.
-Bardzo dobrze - skomentowałem krótko. Kolejnych słów nie było. Jakby ich zabrakło. Jakbym je zgubił.

***

Słońce chyliło się za horyzont. Nastał piątkowy wieczór. Niebo nie było już błękitne ani nie pokrył go granat. Teraz lśniło czerwienią zachodu przebijającego się przez nieliczne obłoki. Powietrze pachniało lasem iglastym i pobliskim jeziorem. Droga była prosta, jedynie momentami brała zakręty szerokim łukiem. Jedynym dźwiękiem był cichy szum igieł na czubkach sosen. Magia otoczyła mnie zewsząd i pchała w przód. Musiałem tu przyjechać. W miejsce, o którym tak pięknie mówiła Chloe. Musiałem je zobaczyć i na własne oczy przekonać się, że oddaje urok słów. Główną drogą dotarłem do zjazdu, o którym wspomniała Chloe. Szutrową drogą podążałem już piętnaście minut. Dlatego na polanę dotarłem pod wieczór. Im bardziej zagłębiałem się w las, tym mniej widziałem. Tylko ta zatrważająca czerwień nieba.
Drzewa zaczęły się przerzedzać. Szutrową drogę, która swoją drogą porastała mchem, teraz pokryła warstwa soczystej, świeżej trawy. Kroki tłumiła zieleń. Ostatni promień słońca oślepił mnie na moment. Przysłoniłem oczy dłonią. Trafiłem bezbłędnie. Ogromna polana, jezioro po środku i stary dom na przeciwległym brzegu. A na skarpie ona. Chloe. Jeansy wysmuklały jej nogi. Zarzuciła na siebie rozpinaną bluzę i kaptur, spod którego spływały pasma włosów. Stopy miała bose. Buty postawiła na pobliskim kawałku ziemi bez trawy. Krzyżowała łydki nad urwiskiem i podziwiała zachód słońca unoszący się nad domem po przeciwległej stronie jeziora. Podświadomie wiedziałem, że ją tu spotkam. Jakbym czuł jej obecność. Jakby jej serce było nadajnikiem, a moje radarem. Czułem ją, gdziekolwiek by nie była.
-Miałaś rację - powiedziałem cicho, by jej nie wystraszyć. Chloe odwróciła gwałtownie głowę. Kosmyk włosów zahaczył się na jej nieznacznie zadartym nosku. - Tu jest naprawdę pięknie.
-Wiem. Inaczej bym tu nie przychodziła. - Poklepała miejsce obok siebie. 
Usiadłem więc i wbiłem wzrok w dach domu, gdzie kończyły się korony drzew i zaczynał obłok rozświetlony czerwienią. Miałem obok siebie inną Chloe. Nie tą, którą grała na co dzień. Teraz była prawdziwą sobą. Bez żadnej maski. Bez grama makijażu. Delikatna, spokojna, naturalna. Prawdziwą twarz zwykła ujawniać jedynie we własnym towarzystwie. A dziś poznałem ją również ja. Ta Chloe nie była zdolna do wulgarności. Ta była moim ideałem. Anioł bez skrzydeł.
-Wiedziałam, że tu przyjdziesz. Jeśli mi nie wierzysz, tu mam dowód. - Położyła na moich kolanach małą paczkę. Uniosłem jedną brew i po przelotnym zerknięciu na Chloe, zagłębiłem dłoń w reklamówce. Moje dresy i koszulka. - Butów ci nie oddam. Na ciebie z pewnością są za małe, a mi się spodobały.
Zaśmiałem się pod nosem. Włożyłem ubrania z powrotem do reklamówki i odłożyłem ją na trampki Chloe nieopodal. Dziewczyna bez słowa chwyciła moją dłoń, objęła ją swoimi i położyła na kolanie. Nie spojrzała na mnie. Ja również nie obdarzyłem jej spojrzeniem. Zachód słońca był punktem, który pochłonął nas oboje. Uczucie rosło. Wzrastały też emocje. Chloe delikatnie oparła głowę na moim ramieniu. Nie zdjęła z głowy kaptura. Mimo to mogłem zaciągnąć się zapachem jej włosów. Mój skarb, który do tej pory nie wie, że jest moim skarbem.
-Pierwszy raz oglądam z jakimkolwiek facetem zachód słońca - szepnęła półgłosem. Z jej ust uleciało westchnienie. Godzinami przesiadywała tu sama. Dopiero teraz odnalazła dosłowne oparcie.
-Mogę powiedzieć to samo.
Chloe spojrzała na mnie z rozbawieniem, ale jej oczka tryskały życzliwością.
-Właśnie nazwałeś mnie facetem - zachichotała, przytulając policzek do mojego rękawa.
-Wiesz, o co mi chodziło, Chloe. - Przewróciłem oczyma. Delikatnie uszczypnąłem jej udo. Blondynka pisnęła i podskoczyła niespodziewanie. 
-Tak to ja się nie bawię - odparła naburmuszona, ale gdy tylko zacząłem naśladować jej miny, wybuchnęła dźwięcznym śmiechem. 
-Byłaś kiedyś w tym domu? - Skinąłem w stronę drewnianego budynku na drugim brzegu.
-Nigdy. Ale chcę tam wejść. I wejdę szybciej, niż myślę.
Chloe opadła plecami na trawę. Widziałem ją niewyraźnie. Było bowiem coraz ciemniej. Coraz bardziej tajemniczo. Mrok od zawsze kojarzył mi się z ukrytą tajemnicą. Teraz mrok pozwolił wzniecił we mnie odwagę. Pogładziłem policzek blondynki. Uśmiechnęła się delikatnie, nie odsłaniając śnieżnobiałych zębów. Zmierzwiła moje włosy. Chciałem, by był bliżej. Pozwoliłem więc, by jej dłoń spoczęła na moim karku. Nachylałem się powoli, choć pewien tego, co chcę zrobić. Chciałem ją pocałować. Bardziej niż kiedykolwiek. I kiedy moje wargi dotknęły jej, zatonąłem w morzu przyjemności płynącym z jej ust. Całowała delikatnie, a ja równie delikatnie odwzajemniałem muśnięcia. Przeżyłem pierwszy pocałunek z prawdziwą Chloe - subtelną i uroczą dziewczynką. Był lepszy niż wszystkie poprzednie razem wzięte. Zakochałem się w jej ustach. I w oczach, które spoglądały na mnie nieśmiało.
-Dlaczego tu jest tak cicho? - spytałem półszeptem, podpierając się dłońmi. Źdźbła trawy wbiły się w moje dłonie, ale nie czułem ich. Prócz dłoni Chloe na karku wszystko było mi obce.
-To cisza przed burzą, Justin. - Mrugnęła ospale trzy razy. - Cisza przed burzą.






~*~


Skomentuję rozdziała jednym zdaniem, tak, jak nazwała to Chloe - cisza przed burzą :)

środa, 7 października 2015

Rozdział 18 - Pełen słoik nutelli...

Chloe

Klub w centrum. Zgrabnie ominęłam kolejkę przed wejściem. Wystarczył perlisty uśmiech posłany ochroniarzowi. Przełknął głośno ślinę i przepuścił mnie w bramce bez mrugnięcia okiem. Wysokie szpilki na stopach. Dopasowana, zaryzykowałabym nawet stwierdzeniem obcisła sukienka i piersi unoszone przez koronkowy stanik. Czułam się piękna, pewna siebie, gotowa na szaloną zabawę i podryw stulecia. Nogi podrygiwały mi do tańca od pierwszych sekund w klubie. Kolorowe światła biegały po ścianach i twarzach upojonych alkoholem imprezowiczów. Basowe brzmienia nieznacznie trzęsły parkietem. Coś, co lubię.
Taneczny krokiem podeszłam do baru. Akurat zwolniło się jedno wysokie krzesło. Zsunęłam torebkę z ramienia, usiadłam i położyłam ją na kolanach. Barman jak na zawołanie pojawił się przede mną, po przeciwnej stronie blatu. Dobrze ubrany, przystojny, a do tego woń męskich perfum biła od niego z odległości kilku metrów. Posłał mi śnieżnobiały uśmiech. Dokończył polerowanie szklanki. Postawił ją pod barem, a białą ścierkę przewiesił przez prawe ramię. Nie oderwał ode mnie wzroku. Wpadłam mu w oko. Był kilka lat starszy, ale i ja w makijażu i prowokacyjnych ubraniach nie uchodziłam za małolatę. Korzystałam z tego teraz, korzystałam w szkole. Nazwijcie mnie dziwką, ale dzięki temu znikomym kosztem przeszłam z klasy do klasy z piątką z literatury. W samolubnym świecie samolubni wygrywają.
-Co taka piękna dziewczyna robi tu sama? - Barman oparł się dłońmi o blat. Mankiety w białej koszuli były podwinięte, a nadgarstek ozdabiał zegarek na skórzanym pasku.
-Czy ten tekst nie był modny dziesięć lat temu? - westchnęłam z zażenowaniem. - Jeśli chcesz mnie poderwać, wysil się na coś bardziej oryginalnego. Tanie teksty na mnie nie działają.
Mężczyzna przypatrywał mi się kilka chwil. Spuścił głowę. Myśląc, wypolerował kolejną szklankę. Postawił ją przed poprzednią. Twarz rozjaśniła mu się w uśmiechu. Wpadł na nowy pomysł i był gotów go wykorzystać.
-Bolało? - spytał. Śnieżnobiałe zęby błysnęły w uśmiechu. 
-Gdy jako anioł spadłam z nieba? Odrobinę, da się wytrzymać. - Machnęłam z rozbawieniem ręką przy uchu. - Kolejny raz brak oryginalności. Wysil się bardziej - zachichotałam, zawijając na palcu kosmyk rozjaśnionych włosów
-No dobra, nie doceniasz moich nieudolnych prób bycia romantycznym, poznasz moją prawdziwą twarz. - Nachylił się nad ladą i musnął opuszką kciuka moją kość policzkową. - Bzykasz się, czy trzeba z tobą chodzić, maleńka?
Parsknęłam śmiechem. Kąciki moich ust rozciągały się od ucha do ucha. Prawdziwy facet. Pieprzył romantyczne gadki, by w ostateczności zaatakować wulgarnym wyznaniem.
-Jak facet ma czym. - Wzruszyłam niedbale ramionami. Patrzyłam mu w oczy. Były duże, czarne jak dwa węgielki, okalane gęstymi rzęsami. Prawdziwy przystojniak z ostro zarysowaną szczęką i pełnymi wargami. Na pewno dobrze całował. - Ale najpierw musisz mnie upić.
Spodobała mu się moja odpowiedź. Zachichotał pod nosem i przygryzł skrawek wargi. Wziął jedną z czystych szklanek i postawił przede mną na blacie. 
-Więc czego się pani napije? Byle by było mocne. Kończę zmianę za godzinkę, a od klubu do mojego mieszkania jest tylko pięć minut drogi przez park. 
-Napalony drań. - Musnęłam paznokciem jego podbródek. Zaciągnęłam się zapachem perfum. Pachniał elegancko jak ci wszyscy prawnicy, biznesmeni, dla których zadbany wygląd jest połową drogi do sukcesu. - Nie spytasz mnie nawet o dowód?
-Wierzę, że jesteś pełnoletnia.
-Ta wiara cię kiedyś zawiedzie. Nie mam nawet osiemnastki. - Wyrzuciłam w powietrze ręce. Zaskoczenie rozchodziło się powoli po twarzy mężczyzny. - Mam siedemnaście, skończone. 
-Jesteś dziesięć lat młodsza - zatkało go. Potarł pięścią usta, ale zaraz znów się uśmiechnął. - To mnie podnieca.
Napełnił szklankę wódką i sokiem wiśniowym w odpowiednich proporcjach. Patrzyłam mu na ręce. Wolałam mieć wszystko pod kontrolą. Nigdy nie wiadomo, co przyjdzie do głowy barmanowi. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby przez moją nieuwagę dosypał mi czegoś do drinka. Posmakowałam pierwszy łyk. Przebiegłam językiem po wargach i uniosłam w górę kciuki.
-Zasmakowało mi aż za bardzo. Upijesz mnie szybciej, niż myślisz.
-Na to podświadomie liczę. Jesteś piękna, młoda, urocza i...
-Przestań, bo mnie mdli od tych twoich komplementów. Nie działają. Wolę bezpośredniość zamiast wyszukanych, romantycznych cytatów z internetu. 
-Te teksty na podryw wyczytałem akurat z książki. - Z zaciekawieniem uniosłam brwi. Mężczyzna odkaszlnął i kontynuował. - Dostałem od przyjaciela książkę najgorszych i jednocześnie najskuteczniejszych tekstów na podryw. Według statystyk leci na nie 95% panienek. Mieścisz się w pozostałych pięciu.
-A wiesz, co mówią moje statystyki? - Założyłam prawą nogę na lewą. Moje łydki wyglądały zgrabniej, a przytulone do siebie uda smuklej. - Za wysokie progi na twoje nogi. Te 95% panienek chce przypodobać się komukolwiek, pozostałe pięć mierzy wysoko i przed nikim się nie płaszczy. Księżniczki nie pochylają głów, żeby im korony nie spadły. Ja mierzę nawet ponad własne siły.
-Pochwal się swoimi zdobyczami w ciągu tych siedemnastu lat. Jeśli zdołasz mnie czymś zaskoczyć, przymknę się i oszczędzę ci dalszych tekstów na podryw. Umowa stoi? - wyciągnął do mnie otwartą dłoń. Uścisnęłam ją delikatnie. Chciałam ją poczuć. Męską, dużą, szorstką i ciepłą.
-Umowa stoi - przytaknęłam. Teraz się chłopiec zdziwi. - Pierwszy był przyjaciel, dwa lata starszy, nic szczególnego. Na drugi ogień padł nauczyciel literatury. Dwadzieścia lat starszy. Brał mnie na biurku w klasie. - Szczęka barmana opadła. Wygrałam przed zadaniem ostatecznego ciosu. - A teraz moim celem jest ksiądz prawiczek i jestem naprawdę blisko dobrania się do jego bokserek. Przyznaj, że w takim wypadku faceci z klubu nie mają u mnie większych szans.
Barman, którego nie zdążyłam jeszcze spytać o imię, złapał się za głowę. Z gracją upiłam kolejne dwa łyki alkoholu przez różową słomkę. A może była fioletowa, tylko przemierzające klub światła zmieniały jej odcień. Zaskoczenie jego uchylonych ust i rozszerzonych oczu wprawiało mnie w satysfakcję. Starałam się w każdym zdaniu dodawać tajemniczy cień rozsiewający wokół mnie aurę niedostępnej, skrytej. Za taką też uchodziłam. Flirtowałam w najlepsze, bawiłam się, podrywałam, ale nigdy nie dałam się dotknąć i zabrać w ustronne miejsce na uboczu. W wieku siedemnastu lat dwóch zaliczonych facetów mi wystarczy. Do ich grona dołączy jeszcze tylko jeden. Ten, z którego powodu sączyłam alkohol przez słomkę i rozciągałam usta w sztucznym oddechu. Życie z myślą, że druga osoba odpycha nas wbrew własnej woli, nie jest przyjemna. A świat jest piękny i trzeba korzystać z każdego aspektu.
Po czterech drinkach barman zaprosił mnie na parkiet. Miał na imię Harry. Swojego imienia nie zdradziłam mu po pierwszym pytaniu. Zgadywał je przez pięć minut, aż w końcu po wielu nieudanych próbach natrafił przypadkiem na właściwe. Stwierdził, że jestem jedną z najbardziej denerwujących dziewczyn, jakie poznał w swojej karierze barmana, ale jednocześnie podniecała go myśl, że ma przed sobą tak niedostępną małolatę. Pod koniec zmiany sam strzelił kielicha i poprowadził mnie na wolne miejsce na parkiecie.
-Podoba mi się twoja sukienka - wyszeptał mi do ucha. Ścisnął moje biodra w żelaznym uścisku dłoni i przyciągnął do swojego ciała. Pewny, zdecydowany. Podobał mi się.
-Sukienka czy jej długość? - Oparłam głowę na jego ramieniu i starałam się przekrzyczeć muzykę.
-Jeśli mam być szczery, najbardziej dekolt. Masz ładne piersi.
-Pamiętaj, że rozmawiasz z siedemnastolatką - zachichotałam, niezaprzeczalnie wstawiona. W końcu leciał drink za drinkiem. Straciłam rachubę.
-Pośladki też masz kuszące. 
-I nadal pozostaję siedemnastolatką - denerwowałam go umyślnie, kołysząc się razem z rytmem wolnej ballady. Głośniki drżały przy basowych szarpaniach gitarowych strun. Oddawałam się melodii i słowom. Harry cicho śpiewał przy moim uchu, zmieniając słowa na odpowiednie do sytuacji. Zamiast o miłości, zaśpiewał o seksie. Zamiast o kochających ustach, zaśpiewał o kształtnych piersiach. Rozbawił mnie do łez.
-Mogę cię obdarzyć jeszcze jednym komplementem, tym razem takim z głębi serca? - spytał, a ja zainteresowana skinęłam głową. - Rozmawia mi się z tobą tak lekko i swobodnie, że najchętniej zamiast na wspólne szaleństwa w sypialni umówiłbym się z tobą na randkę, ale jesteś za młoda, dziecinko.
-Wy, faceci, jesteście dla mnie najbardziej niezrozumiałymi istotami na świecie. Mój wiek nie przeszkadzałby ci, żeby mnie przelecieć, ale nie ma mowy o wielkiej miłości z dziewczyną dziesięć lat młodszą, tak? Pomyśl o tym inaczej. Za dwadzieścia lat, podczas małżeństwa z długoletnim stażem, ty miałbyś czterdzieści siedem lat i przeżywałbyś kryzys wieku średniego. Szukałbyś młodej dupy na boku i kupiłbyś sobie motor, żeby wyrywać panienki. Koniecznie taki, którego silnik narobiłby masę szumu. A mając żonę dziesięć lat młodszą, załóżmy mnie, nie musiałbyś zdradzać, bo byłyby spore szanse, że wciąż byłabym piękna i zgrabna. Same plusy, nie sądzisz?
-Pomyślę nad tym, kiedy dojrzeję do małżeństwa - zaśmiał się, łapiąc moje dłonie. 
Rytm kolejnej piosenki był znacznie wolniejszy. Przywarłam do torsu mężczyzny. Objął mnie opiekuńczo. Pomimo alkoholu we krwi i procentów, które jeszcze połknę, czułam się przy nim bezpiecznie. Nie był typem człowieka, który upije kobietę, potem zwiąże sznurem i zamknie na cztery spusty w piwnicy. Zaufałam mu po tych nieudolnych, choć w końcowym efekcie skutecznych próbach podrywu i ciepłym spojrzeniu. Dobrze mu z oczu patrzyło.
Piosenka za piosenką. Drink za drinkiem. W końcu pierwszy pocałunek, ale całkowity brak motyli w brzuchu. Żadnego ognia, żadnego wybuchu, żadnej namiętności z mojej strony. To nie to. Kolana uginały się po centymetrze z każdym kieliszkiem. Wypadłam z rytmu. Nie panowałam nad tym. Na koniec zmiany Harry'ego musiał przytrzymywać mnie i pilnować, bym w szpilkach nie połamała nóg. Obraz przed oczyma rozmazywał się. Atakowałam jego usta jak żądna seksu dziwka. Mam za swoje.


Justin

Spacer nocą. Nowe inspiracje. Nowe natchnienia. Nowa odmiana wrażliwości. Pusta alejka w parku i jedynie odgłos moich kroków mieszany z wiatrem wśród koron wieloletnich drzew. Pełnia księżyca. Pochłonął mnie piękny, błyszczący punkt na niebie. Uśmiechałem się do okrągłego księżyca. Jakbym liczył, że odpowie uśmiechem. Potrząsnąłem głową i ruszyłem dalej. Dłonie, chociaż skryte w kieszeniach, marzły nocnym chłodem. Kaptur ciepłej bluzy na głowie grzał uszy najbardziej wrażliwe na mróz. Bezchmurne niebo i miliony gwiazd. Kiedyś chciałem zliczyć wszystkie. Poddałem się po pierwszej setce. Nie dam rady zliczyć nieskończoności, bez względu na to, jak bardzo bym chciał. Chciałbym wiele rzeczy, ale mogę jedynie niewielką część. Pogodziłem się z tym. Od tamtej pory, patrząc w niebo, nie próbowałem już zsumować błyszczących punktów w oddali.
Nie mogłem spać. Po godzinie przewracania się z boku na bok, odrzuciłem na bok rozgrzaną kołdrę, wstałem, założyłem pierwsze ubrania i wyszedłem, zamykając za sobą drzwi. Cicho, cichuteńko. Myśli nie doznały odpoczynku. Pędziły, prześcigały się i każda próbowała się przebić. Każda próbowała być tą pierwszą, tą najważniejszą. Starały się o moje względy. Którejkolwiek bym nie wybrał, myślałem o Chloe. Bez przerwy, nieustannie. Jakbym poza nią nie miał zmartwień i problemów. W zasadzie przyznajmy sobie szczerze - ona była moim największym utrapieniem. Spędzała mi sen z powiek. Ale na myśl o niej moje serce biło szybciej, a usta same układały się w uśmiechu. Miała to coś, czego poszukiwałem  przez lata. Coś, czego potrzebowałem od lat.
Kilka dni przy niej. Z każdym coraz bliżej. Nawiedzały mnie myśli, których wstydziłem się powtórzyć. Spotykałem je nawet w snach, gdy zmęczony całym dniem liczyłem na chwilę odpoczynku. Stwierdzenie, że czułem się obco i nieswojo, byłoby ogromnym niedopowiedzeniem. Przez strach przed nieznanym uczuciem odepchnąłem ją, kazałem odejść, skłamałem, że chwile z nią nie miały dla mnie znaczenia. Nigdy tak bardzo nie kłamałem. Gdybym nie był takim tchórzem, nie wypuściłbym jej z uścisku. Od zmroku po świt tuliłbym ją w ramionach i czułbym się szczęśliwy. O wszystko prosiłem Boga w modlitwie. Teraz nie wypadało mi prosić o odwagę. Odwaga była prostą drogą do grzechu. Na końcu drogi czekała Chloe, piękna jak nigdy i jednocześnie jak zawsze. Uśmiechnąłem się pod nosem i pozwoliłem powiekom opaść. Jej drobna sylwetka stanęła mi przed oczyma. Delektowałem się jej pięknem przez sekundę, dwie, może dziesięć. A gdy otworzyłem oczy, Chloe nie była jedynie zjawą w moim sercu. Chichotała głośno, potykała się o własne stopy, a obcy mężczyzna przytrzymywał jej upojone alkoholem ciało. 
-Boże kochany, wiedziałem, że z ciebie nie można spuścić wzroku nawet na moment, dzieciaku.
Krew się we mnie zagotowała. Obcy mężczyzna dotykał ją, a ja jedynie patrzyłem, jak być może marnuje sobie życie. Najgorsze obrazy stanęły mi przed oczyma. Seks, później ciąża, samotne wychowywanie dziecka i nieprzespane noce. Mocno potrząsnąłem głową. Powoli wpadam w paranoję. 
-Hej, zostaw ją! - krzyknąłem już z oddali. Nie zdążyli odejść. Chloe stawiała średnio trzy kroki w ciągu minuty. Dogoniłbym ich, czołgając się po alejce. - Powiedziałem, zostaw ją.
-Kim ty w ogóle jesteś, koleś? - rzucił mężczyzna, również podpity. Trzymał Chloe stanowczo. Nie chciał stracić zabawki.
-Kimś, kto z miejsca może zadzwonić do jej rodziców.
Chloe oderwała policzek od torsu nowopoznanego przyjaciela. Wzrok miała zamglony. Spojrzała na mnie nieprzytomnie. Uśmiechnęła się od ucha do ucha. Nieznany mężczyzna natychmiast poszedł w zapomnienie. Chloe padła mi w ramiona i obsypała mój policzek serią pocałunków. 
-Justin, jak ja się cieszę, że cię widzę - zaćwierkała radośnie. Pijana była jeszcze słodsza. Ten jeden pocałunek to znak, którego potrzebowałem. - A ty, Harry, możesz już iść. Było miło, ale na tym nasz wieczór się kończy. Pa. - Posłała mu gorącego buziaka.
Mężczyzna przeklął pod nosem i machnął ręką, również pijany. Chloe zrobiła mu nadzieję, a teraz ją odebrała. Potykając się o własne stopy, odszedł w przeciwnym kierunku i już po chwili zniknął w mroku nocy. Spojrzałem na Chloe z góry. Nadal tuliła się do mojego torsu, nuciła pod nosem i bawiła się moim uchem. Nie powinienem pozwalać jej na dotyk, na bliskość, ale jej dłonie odbierały mi zmysły. Mogłem oszukiwać Chloe, ale nie samego siebie. Niezaprzeczalnie coś do niej czuję.
-Co ty z sobą robisz, dzieciaku? - pogłaskałem ją po policzkach, włosy założyłem za małe uszy. - Prześpisz się z przypadkowym chłopakiem, zajdziesz tak młodo w ciążę i zmarnujesz sobie życie.
-O mnie się nie martw - zaśmiała się nieprzytomnie. - Biorę tabletki. Brzuszek mi nie grozi.
-Ale choroby weneryczne tak.
-Och, przestań. Trujesz jak moja matka. Jestem młoda, chcę się bawić. A przede wszystkim chcę zapomnieć o pewnym facecie, na którym mi zależy. Idiota pobawił się mną przez jedną noc, zrobił mi nadzieje, że będę mogła zakochać się w nim do szaleństwa, a rano stwierdził, że to wszystko było jedną wielką pomyłką. Mam przeczucie, że wiesz, o kim mówię.
Przetarłem dłońmi twarz. Poczułem wyrzuty sumienia. Podmuch wiatru rozwiał moje myśli i znów miałem pustkę w głowie. Pierwszy raz w życiu kogoś skrzywdziłem.
-Naprawdę piłaś przeze mnie? - spytałem niepewnie. Najchętniej nie usłyszałbym odpowiedzi, ale Chloe natychmiast przytaknęła. Patrząc mi w oczy, nie mrugnęła ani razu. Kolejny ucisk w żołądku i kolejna fala wyrzutów sumienia.
-Piłam, bo chciałam. Ty odpowiadasz za ilość wódki. Ciesz się, że nie musisz oddawać mi kasy za każdego drinka. Ze swoją nauczycielską pensją nie wyszedłbyś na tym dobrze. Czasem warto zbajerować barmana. Przynajmniej alkohol jest darmowy.
-Nie do końca darmowy - wtrąciłem pospiesznie. Wziąłem Chloe pod ramię i razem ruszyliśmy wgłąb parku. - Zapłaciłabyś za niego tyłkiem - dodałem niechętnie. Na moje nieszczęście nie minąłem się z prawdą.
-Ale nie zapłaciłam, bo cudownym zbiegiem okoliczności pojawił się mój anioł stróż i uratował mnie przed przygodnym seksem z obcym facetem. Dziękuję, kochany. Jestem teraz biedniejsza o jedno doświadczenie seksualne. Może ty mnie o nie wzbogacisz? - Uniosła wysoko wyregulowane brwi, mały nosek zmarszczyła. - Ach, byłabym zapomniała. Ty boisz się nawet dotknąć kobietę. 
Z pokorą znosiłem jej skargi, zażalenia i złości. Najważniejsze było dla mnie, że udało mi się przepędzić jej przyjaciela od siedmiu boleści. Podtrzymywałem Chloe, uważałem na każdy jej krok. Spojrzałem na jej szpilki. Ponad dziesięć centymetrów. Nie postawiłbym na trzeźwo nawet kroku, a ona, choć z trudem, utrzymywała się na nogach w takim stanie. Miała dziewczyna wprawę. Mknęła w szpilkach każdego dnia. Na trawie stawianie każdego kroku było dla niej znacznie cięższe. Z moich ust uciekł chichot.
-I z czego się śmiejesz, idioto? - warknęła pod nosem. Chciała wydostać ramię z mojego uścisku, lecz ani myślałem ją puścić. Spotkałaby się z ziemią szybciej, niż mogłaby przypuszczać. - W ogóle dokąd mnie prowadzisz? Muszę iść do domu. Puść mnie, bo zacznę krzyczeć. Doskonale wiesz, że jestem do tego zdolna.
-Krzycz, Chloe - odparłem spokojnie. - Tu i tak nikogo nie ma. I nie wydaje mi się, żebyś w takim stanie chciała wrócić do domu. Rodzice uziemiliby cię do trzydziestki. Idziemy do mnie. Mam małe mieszkanie w centrum. Dojdziesz do siebie i rano wrócisz do domu.
Szliśmy dalej, pośród starych drzew. Korony pochylały się przy każdym mocniejszym podmuchu. Stukot szpilek blondynki milkł na piaszczystym podłożu. Noc głucha. Noc oświetlona tylko kilkoma latarniami. Noc tajemnicza. Mógłbym ominąć Chloe szerokim łukiem. Ale coś kazało mi zaopiekować się nią. Dziś nie jak dziewczyną, a jak wychowanką, za którą jestem odpowiedzialny. 
-Prześpisz się ze mną? - spytała niespodziewanie. Odkaszlnąłem nerwowo i podrapałem kark. Tak mocno, że z pewnością zostały niechciane, czerwone pręgi. 
-Co ty wygadujesz, Chloe? Mam nadzieję, że szybko wytrzeźwiejesz, bo nie wytrzymam długo z tobą pijaną. 
-Nie wytrzymasz dłużej, niespodziewanie pęknie ci pasek w spodniach i zaatakujesz mnie jak wygłodniałe zwierzę. - Wykonała szybki obrót wokół własnej osi, jakby tańczyła. Cudem nie wylądowała na trawie na pośladkach po utracie równowagi. Wpadła w moje ramiona z zadartą w górę głową. Miała takie piękne oczy. I usta. Pełne, podkolorowane mieniącym się błyszczykiem. 
Przychodzi w życiu chwila, w której jesteś gotów rzucić wszystko, by choć przez ułamek sekundy być przy tej jednej, jedynej osobie. Miewałem takie momenty zbyt często. Za każdym razem, gdy mój wzrok krzyżował się z jej na dłużej niż dwie sekundy.
-Po prostu chodźmy - westchnąłem głęboko. To spojrzenie powodowało dreszcze, uginało kolana i przyspieszało bicie serca dwukrotnie. - Zrobiło się naprawdę zimno. 
Przez resztę drogi Chloe wspierała się na moim ramieniu, ale szła całkiem prosto. Nieźle sobie radziła. Może chłód zamroził w niej ułamek promila. Może zdążyła w nieznacznej części wytrzeźwieć. W każdym razie odpuściła sobie rozmowę. Śpiewała pod nosem. A kiedy próbowałem dowiedzieć się, jaki jest tytuł nuconej melodii, odwracała głowę i śpiewała głośniej. Zdałem sobie sprawę, że zwalniamy, kiedy od drzwi jednej kamienicy do drzwi następnej szliśmy przynajmniej minutę. Przeliczyłem się, mówiąc, że Chloe udało się w nieznacznym stopniu wytrzeźwieć. Była tak samo pijana. Dodatkowo na każdym kroku próbowała wyrwać ramię z uścisku. Twierdziła, że doskonale da sobie radę sama. Tak więc puściłem ją na moment, by przekonała się, że natychmiast bezwładnie poleci na mur kamienicy. Spojrzała na mnie i wydęła wargi. Przyznała mi rację i w dalszej drodze pozwoliła mi prowadzić się pod ramię. Alkohol osłabił jej upór.
-Ile masz łóżek w mieszkaniu? - spytała na skrzyżowaniu 7th Street z Bleecker Street. Światła nie działały, zostały wyłączone po dziesiątej. Ruchu nie było. Przeszliśmy przez oświetlone latarnią przejście dla pieszych.
-Jedno - odparłem cicho. Do tej pory nie miało to dla mnie większego znaczenia. Teraz tworzył się problem. - Prześpię się na kanapie. Jedną noc przeżyję.
-Dziękuję za poświęcenie - zironizowała. Powróciła stara, zarozumiała Chloe, która odzywała się w nastolatce regularnie co kilka minut.
-Chcę, żebyś się wyspała. Honorowo oddaję ci obie połowy łóżka. Powinnaś się cieszyć. Równie dobrze to ty mogłabyś spać na kanapie i przez kolejne dwa dni narzekać nie tylko na ból głowy, ale również pleców.
-Księżniczki nie sypiają na kanapie, nikt ci o tym nie powiedział?
-A o czym przez cały czas mówię? - mruknąłem rozbawiony. Sprzeczki z pijaną Chloe były całkiem zabawne. - Z grzeczności oddaję ci swoje łóżko, żeby księżniczka nie musiała spać na kanapie lub na dywanie. Nie jesteś mi wdzięczna, słonko?
-Dlaczego mówisz do mnie słonko? W tej chwili nie jestem słonkiem, tylko burzową, rozgniewaną chmurką.
Postawiła dwa pochyłe kroki. Jej kostka skręciła się boleśnie. Chloe pisnęła i gwałtownie ściągnęła ze stóp szpilki, kopiąc je pod sam krawężnik. Z trudem powstrzymywałem śmiech. Nigdy nie miałem do czynienia z tak uroczą osobą.
-Daleko mamy jeszcze do twojego mieszkania? - Niespodziewanie zatrzymała się na środku ulicy. Wiatr zawiał jeden z suchych liści prosto w jej twarz. Chloe wypluła ogonek liścia i z zamachem rzuciła torebkę na chodnik.
-Dwie przecznice i jesteśmy na miejscu - odparłem rozbawiony. Obserwowałem jej poczynania z litością i rozczuleniem.
-Ćwiczysz czasem? - Obie brwi dziewczyny utworzyły łuki w dole czoła. Uniosła je podejrzliwie.
-Zdarza się, nie zaprzeczę. Jednak nadal nie rozumiem, do czego te pytania prowadzą.
Chloe uśmiechnęła się od ucha do ucha. Z gracją, jakby nie wlała w siebie kropli alkoholu, schyliła się i podniosła szpilki, a torebkę ponownie przewiesiła przez ramię. Knuła spisek przeciwko mnie. Mogłem bronić się jedynie podejrzliwym spojrzeniem.
-Zanieś mnie - postanowiła tonem nieznoszącym sprzeciwu. - No już, po coś masz te mięśnie. Rączka pod kolanka i rączka pod plecki. Potem podnosisz i niesiesz jak księżniczkę, o której przed momentem wspomniałeś, do łóżka. - Wystukiwała stopą rytm na betonie, ale nie słyszałem taktu, ponieważ uderzała o asfalt bosą stopą.
-Bozia nóżki dała? Korzystaj z nich, burzowa, rozgniewana chmurko.
-Nie bądź taki do przodu, bo cię z tyłu zabraknie, cwaniaczku amerykański. A teraz hop, bierz mnie na rączki i zanieś do domu, jestem zmęczona, dodatkowo głodna. Mam nadzieję, że masz jakieś ciastka, najlepiej czekoladowe, ale herbatnikami również nie pogardzę. Albo czekoladę. Gorzką. Albo z truskawkami. - Zmarszczyła nos, a po chwili wyrzuciła w górę prawą rękę. - Najlepiej herbatniki czekoladowe oblane toffi. Wtedy cię pokocham.
-Jesteś wariatką, Chloe. - Musnąłem przelotnie jej czoło. W następnej sekundzie poderwałem jej stopy z ziemi, ułożyłem ciało w ramionach, zbliżyłem do torsu. - Obawiam się, że znajdziesz u mnie jedynie żelki z kwaśną posypką. Ewentualnie słoik nutelli.
-Pełen?
-Po brzegi - przytaknąłem, dotykając czołem jej czoła. Bliskość, bliskość, ta cholerna bliskość.
-Dobrze. A teraz ruszaj, rumaku. Po północy znów zmienię się w Kopciuszka.
-Jako Kopciuszek będziesz równie piękna - szepnąłem zawstydzony. - Ale nie miałbym nic przeciwko, gdybyśmy w końcu doszli.
-Ja też nie miałabym nic przeciwko, gdybyśmy razem doszli - posłała mi najszerszy uśmiech. Mogłem zobaczyć niemal wszystkie proste zęby. Nawet ósemki.
-Do domu - dokończyłem z niesmakiem. - Nie miałbym nic przeciwko, gdybyśmy w końcu doszli do domu.
-Jak tam sobie chcesz. - Wzruszyła beznamiętnie ramionami. Wyczuwam w powietrzu kolejnego focha.
Dotarliśmy - w zasadzie tylko ja dotarłem - pod drzwi mieszkania w jednej z kamienic na końcu ulicy, w pobliżu drugiego parku. Doniosłem Chloe z łatwością. Podśpiewywała przez całą drogę, ale ze mną nie zamieniła już słowa. Poprosiłem, by stanęła na wycieraczce o własnych siłach, ale ona jedynie mocniej chwyciła się mojego karku. Cóż mogłem poradzić? Zacząłem szperać w kieszeni w poszukiwaniu klucza. Ale cóż to! Trzymając w kieszeni tylko jedną rękę, nagle poczułem ruch w drugiej. Chloe z przygryzioną wargę zanurzyła dłoń w lewej kieszeni. Głęboko. Dotknęła go przez jeansy. Chłód nocy zastąpiła fala gorąca. Dosięgnęła metalowy klucz, przekręciła go w zamku. Zeskoczyła z moich ramion tuż za progiem.
-To teraz przekonamy się, co nasz ksiądz ukrywa w domu. Pornosy, najnowszy numer Playboy'a, a może dziecko?
Chloe przechadzała się na bosaka po panelach. Zaglądała w każdy kąt. Przeszła dookoła stołu, muskając wnętrzem dłoni każde z krzeseł. Zajrzała do niedużej sypialni z szeroko otwartym oknem. Zawsze panował w niej chłód, który tłumiłem ciepłą, puchową kołdrą. Obejrzała szafę i wnętrze łazienki. Wszystko z wnikliwością prywatnego detektywa. Gdybym miał coś do ukrycia, zacząłbym się obawiać. Ale że miałem czyste sumienie, pozwoliłem jej zajrzeć do każdej szuflady. Nawet tej z bokserkami.
-Po mojej obserwacji muszę stwierdzić - wstrzymała oddech, a po chwili wypuściła go ze świstem - że masz jakąś babkę na boku. Tu jest zbyt czysto jak na mieszkanie samotnego faceta. Wyprałeś nawet skarpetki. Wierz mi, to się rzadko zdarza. - Na koniec przejechała palcem po wysoko umieszczonej półce. Strzepała z opuszka kurz. - W porządku, ta odrobina kurzu na szafce rozwiała moje podejrzenia. Masz szczęście. A tymczasem idę zapolować na nutellę.
Zniknęła za drzwiami kuchni, kołysząc ponętnie biodrami. Wszedłem za nią po kilkunastu sekundach, podczas których zdejmowałem bluzę i adidasy. Chloe siedziała na blacie, w dłoni trzymała słoik nutelli, machała delikatnie smukłymi nogami. Była w trakcie odkręcania plastikowej nakrętki.
-Wiesz, dlaczego facet z nutellą to skarb? - spytała, pochłonięta rozbieraniem słoika z niepotrzebnych warstw zabezpieczających czekoladę przed spragnionymi ustami. Uniosłem zaciekawiony brwi. - Potrafi zrobić kobiecie dobrze, nawet jej nie dotykając.
-Zastanawiam się, czy twoje porównania bardziej mnie odrzucają, czy mi się podobają.
Chloe z uśmiechem dziecka rozpakowującego prezent spod choinki zanurzyła wskazujący palec w słoiku z czekoladą po same kostki. Potem oblizała go ponętnie. Nie pozostawiła na skórze grama nutelli. Powtórzyła kilka razy, aż w końcu, gdy w słoiku pozostała tylko połowa, spojrzała na mnie niewinnie.
-Może się poczęstujesz, zanim zjem wszystko? Nie chcę, żebyś później płakał, że zjadłam ci całą nutellę.
Już sięgałem po małą łyżeczkę do pierwszej z góry szuflady, kiedy nagle Chloe ujęła delikatnie mój podbródek między czyste palce i odwróciła moją głowę w swoją stronę. Polizała wargi koniuszkiem języka. W jednym kąciku zostawiła odrobinę nutelli. Jak oczarowany zbliżyłem się do niej. Podparłem się dłońmi o kuchenny blat. Musnąłem krótko kącik ust Chloe. Posmakowałem słodkiej nutelli z jeszcze słodszych warg. Zanim się odsunąłem, zamknąłem oczy i policzyłem w myślach do dziesięciu. Zażenowany własnym zachowaniem zrobiłem krok w tył, potem odwróciłem się na pięcie i wyszedłem z kuchni. Cholerna nutella. A może cholerne hormony.
-Chcesz wziąć prysznic teraz czy rano, gdy nie zabijesz się na śliskich kafelkach? - rzuciłem z sypialni, poprawiając kołdrę na łóżku.
Chloe natychmiast pojawiła się u mojego boku. Rozmasowała spięte ramiona, na obu mięśniach złożyła mokre, ciepłe, leniwe pocałunki. Zaczęła rozpinać zamek po boku sukienki. Zatrzymałem ją, gdy rozsunęła zapięcie do żeber.
-Co robisz, syrenko?
Chloe uśmiechnęła się zadziornie.
-Więc jeszcze pamiętasz moją niecodzienną ksywkę?
-Oczywiście. - Potrząsnąłem głową. - W końcu sam ją wymyśliłem. A teraz odpowiedz mi na pytanie. Co robisz?
-Rozbieram się? - odparła, zawieszając głos. - Chyba nie myślisz, że będę spała w obcisłej sukience. To potwornie niewygodne. Pożyczysz mi jakąś koszulkę?
Ze spuszczoną głową otworzyłem drzwi starej, drewnianej szafy sięgającej rozmiarem sufitu. Idealną koszulkę znalazłem na pierwszej półce. Granatowa, z krótkim rękawem, sięgnie Chloe do połowy ud. Odwróciłem się, by podać dziewczynie prowizoryczną piżamę. Sukienka pozostała na podłodze przy szafce nocnej. Chloe siedziała na łóżku w samej bieliźnie. Pospiesznie rzuciłem ubranie i odwróciłem wzrok. Stukałem stopą w podłogę. Kolejny raz odliczyłem w myślach do dziesięciu. Chichot Chloe dał mi do zrozumienia, że już dawno przebrana wskoczyła pod kołdrę i opatuliła się nią po samą szyję.
-Pachnie tu tobą - westchnęła rozmarzona. Zaciągnęła się zapachem poduszki, do której przytuliła policzek. Przez chwilę wstrzymywała powietrze w płucach. Wypuściła je, gdy musiała zaczerpnąć kolejną dawkę. - Taki męski, zdecydowany zapach. Uwielbiam go. - Objęła poduszkę ramionami jak przedszkolak misia. - Chodź tu do mnie. Chcę, żebyś opowiedział mi bajkę. Opowiesz mi bajkę, prawda? Opowiesz?
Tylko człowiek bez serca i wrażliwości nie rozczuliłby się przy takim aniołku.
-Opowiem, kochanie, opowiem. 
Usiadłem na skraju łóżka. Chloe natychmiast położyła głowę na moich kolanach. Rozmyślając nad rozpoczęciem bajki, głaskałem jej włosy. Miękkie, jasne pasma przepływały przez moje palce jak fale w oceanie. Chloe oddychała równo, miarowo. Z początku myślałem, że zasnęła, ale jej otwarte oczy wpatrzone były we mnie jak w obrazek.
-Dobrze więc - odkaszlnąłem i rozpocząłem opowieść. - Pewnego dnia jedna chmurka zobaczyła drugą chmurkę. Poznała ją, zbliżyła się w bezkresie nieba. Miała tylko jeden problem. Należała do innego gatunku chmurek niż ta druga. Pierwsza była chmurką deszczową, druga jasnym obłoczkiem błąkającym się po niebie w parze ze słońcem. Deszczowa chmurka była bardzo smutna, ponieważ nie mogła pojawiać się na niebie wtedy, kiedy obłoczek. Ale nie poddawała się. Wiedziała, że nie może zbliżyć się do obłoczka, a mimo to ulegała pokusom. Wpływała na niebo w nieodpowiednich chwilach, żeby tylko zobaczyć obłoczek. Obłok również nie dawał za wygraną. Nie odpuszczał. Aż pewnego dnia zmienił się w burzową chmurkę, by móc płynąć po niebie razem z deszczową chmurką. Od tamtej pory byli nierozłączni. Przyjaźń, silne uczucie. Chmurka buntowniczka postawiła wszystko na jedną kartę, by móc być blisko drugiej chmurki. Postąpiła wbrew zasadom, zgodnie z własnym chmurkowym serduszkiem. I pomimo konsekwencji nigdy nie wątpiła, że postąpiła słusznie, bo przy drugiej chmurce czuła się... szczęśliwa.
Zastygłem w miejscu. Wpatrzony we wzór na pościeli, przerwałem przeczesywanie włosów Chloe. W sercu działo się coś dziwnego. Biło szybciej, ale momentami miałem wrażenie, jakby w ogóle przestało bić. Zatrzymało się, by zrobić mi na złość i otworzyć oczy. Bajkę opowiadało ono, serce. Nie ja.
-Podoba mi się ta historia - szepnęła nieprzytomnie, całując moje udo. - Była o nas?
-Tak, chmurko - odparłem półgłosem. Nachyliłem się, by posmakować zapach jej włosów. Ucałowałem jeden kosmyk. Lepszy niż nutella i herbatniki połączone ze sobą. 
-Którą chmurką byłam?
-Możesz sobie wybrać, kochanie. - Ostrożnie przełożyłem jej główkę na poduszkę i na nowo przykryłem kołdrą, którą w międzyczasie zdążyła ściągnąć z ciała do kolan.
Wstałem z łóżka. Skrzypnęło cicho, a materac uniósł się w miejscu, w którym przed momentem spoczywały moje pośladki. Ruszyłem na palcach do drzwi. Chloe zaśnie w przeciągu kilku sekund, lecz również wybudzić ją z półsnu mógł najcichszy szmer. Położyłem dłoń na chłodnej klamce. Wtedy czuły szept popieścił uszy:
-Zapomniałeś o buziaku na dobranoc. - Jej czy migotały w mroku jaśniej, niż gwiazdy na niebie.
Z nieśmiałym uśmiechem wróciłem do łóżka. Chloe opadła na plecy i położyła ręce pod głową. Pogłaskałem opuszką kciuka kość policzkową. Nachyliłem się z i z troską złożyłem długi pocałunek na środku jej czoła. 
-Śpij, słoneczko.
-Mówiłam ci przecież, jestem chmurką.
-Nie, Chloe - przerwałem jej w połowie zdania. - Dla mnie jesteś słoneczkiem. Najjaśniejszym ze wszystkich.
-Ale słońce jest tylko jedno - upierała się nadal. Wszystko, by tylko postawić mnie pod ścianą.
-Tak samo jak ty. - Ostatni raz musnąłem kciukiem czubek zmarszczonego noska. - Chmurek są tysiące. Słońce jest jedno, jedyne, niepowtarzalne i wyjątkowe.
Wyszedłem z pokoju, usiadłem na kanapie i chwyciłem słoik nutelli. To jeszcze zauroczenie czy już miłość?






~*~



Wow, ale i wyszedł długi rozdział. Jestem podekscytowana, bo wiem, co będzie dalej, a Wy nie wiecie hahahaha, przepraszam, jestem okrutna :)

Ps. Od dzisiaj mam nową obsesję - Jego brzuch...