sobota, 27 lutego 2016

Rozdział 41 - Króliczek prawiczek


Śmiem twierdzić, że w moim mieszkaniu zadomowiły się sługusy samego szatana. Od wczoraj dzieją się dziwne rzeczy, którym jednak nie ulegam i nie daję się podejść jak dziecko. Zaczęło się od damskiego żelu pod prysznicem. Ale że nie jestem specem w dziedzinie kosmetologii, mogłem zwyczajnie pomylić opakowania w drogerii. Później, gdy stałem przed szafą, wyraźnie poczułem damskie perfumy. Rozchyliłem wieszaki, szukałem źródła obcego, pieszczącego nozdrza zapachu, który choć ładny, powinien wziąć nogi za pas i uciec z mojej szafy. Zamiast oryginalnego odświeżacza powietrza znalazłem dziewczęce majtki z Kubusiem Puchatkiem. Przyłożyłem je z jednej i drugiej strony przed lustrem i stwierdziłem, że choćbym nie wiem, jak się starał, nie ma najmniejszych szans, bym wcisnął w nie przyrodzenie. A na koniec, gdy rano sięgnąłem po słoik nutelli, bo stawiał na nogi podobnie jak filiżanka czarnej kawy, zastałem na etykiecie wyraźny ślad pocałunku i damskiej pomadki. Sądziłem, że to nowy nadruk, jednak przejechałem palcem i starłem górną wargę. Wyszedłem z domu skołowany, z nadzieją, że w pracy oderwę się wszelkich nieporozumień. Wtedy jednak przypomniałem sobie, że praca oznacza nieokrzesaną Chloe Montez, która ostatnimi czasy przysparza mi samych problemów. Więc nawet robota nie równa się ze spokojem. I z tą myślą zamknąłem drzwi na klucz, bo w szkole źle, ale w domu jeszcze gorzej. I wszędzie, nawet we własnej sypialni, można natknąć się na wspomnianą Chloe Montez.

Jak żyję na tym świecie ponad dwadzieścia cztery lata, a ta refleksja przypomniała mi, że za nieco ponad dwa miesiące na zegarze życia wybije godzina dwudziesta piąta, nigdy nie spotkałem tak bezwstydnej dziewczyny. Ale jedno zdołało mnie zaniepokoić. Jej kłamstwa - w porządku. Tylko dlaczego i przede wszystkim jak wplątała w nie moich braci? Prawdę powiedziawszy, znając ich, wystarczyła szczypta przyjemności i zaśpiewają, jak Chloe im zagra. Nie twierdzę, że zostali przekupieni. Uważam tylko, że Chloe bez zarzutów wychodzą interesy z płcią przeciwną.

Dotarłem do szkoły po piętnastominutowym spacerze przez park i wstąpieniu do piekarni, gdzie kupiłem jeszcze ciepłą drożdżówkę z budyniem. Z tego wszystkiego odstawiłem nutellę na półkę i wyszedłem bez śniadania. Niepokoiła mnie perspektywa pierwszej lekcji z Chloe, bo moja wyobraźnia nie dorastała jej wyobraźni do pięt i byłem szczerze przerażony samą wizją kolejnego z jej pomysłów. Striptiz przed biurkiem w klasie, wylana na krocze kawa w kawiarni i ona, prawie naga, w moim łóżku. A drzwi mieszkania były zamknięte i pamiętam to dokładnie, bo jednym z moich odruchów było przekręcanie w zamku klucza tuż po powrocie do domu. Mam wrażenie, jakby natłok tych tajemnic i niewyjaśnionych zjawisk damsko-męskich był ciężką podeszwą zimowego trapera wbijającą mnie w piach.

Dotarłem do swojej klasy przed dzwonkiem. Chociaż zostawiłem otwarte drzwi, żadnemu uczniowi nie spieszyło się do środka i zaszczycili mnie obecnością z teatralnym spóźnieniem. Przynajmniej większość z nich. Bo Chloe wpadła zziajana dopiero w połowie lekcji, na szyi miała widoczną malinkę, którą odsłaniał warkocz zapleciony na przeciwnym ramieniu i sam nie wiem, dlaczego zwróciłem na nią uwagę. W każdym razie, gdy zrzuciła stanik na podłogę w mojej sypialni, nie miała jej na pewno. Nie żebym się przesadnie przyglądał. Niektóre rzeczy rzucają się w oczy mimowolnie. Na przykład nagie piersi siedemnastolatki. Natychmiast przypomniałem sobie o majtkach z Kubusiem Puchatkiem, spojrzałem na Chloe i stwierdziłem z ulgą, że taka bielizna do niej nie pasuje. A przyznam bez bicia, że dopadły mnie drobne wątpliwości.

Całą lekcję prowadziłem jak na szpilkach, mimo że Chloe zdawała się nie być przesadnie zainteresowana ani poruszonym tematem, ani moją osobą. Pół godziny, bo zjawiła się dopiero w połowie, przeleżała na ławce i raz posądziłem ją o spanie, lecz jak się okazało, miała za ciężką głowę, by trzymać ją prosto przy szyi. Tak bynajmniej brzmiała wymówka, którą uraczyła mnie, gdy zwróciłem jej uwagę. Skoro ona nie przejmowała się mną, postanowiłem trwać w identycznej obojętności, bo przecież nie miałem powodu, by traktować ją ulgowo. A co miałem powiedzieć, powiedziałem wczoraj. Nie ma sposobu, by przemówić jej do rozsądku bardziej radykalnie.

Lekcja się skończyła, zapewne niewiele kto wyniósł z niej coś poza uwagą na temat spania na ławce i przeważającego ciężaru głowy od natłoku myśli. Starłem tablicę, kiedy gromada opuszczała pomieszczenie. Kroki ucichły i pełen nadziei odwróciłem się przodem do klasy. Naprawdę wierzyłem, że zastanę puste ławki i niedosunięte do blatów krzesła. Jednak dwa kroki przede mną stała Chloe i kształt malinki widziałem wyraźniej, niż chciałbym. Zastanowiło mnie, czy jej autorem był Dave czy może jeden z moich braci. Ktokolwiek by to nie był, przemknęło mi przez myśl, że byłbym lepszym artystą. A zaraz po tym potrząsnąłem głową, bo myśli w promieniu dwóch metrów od Chloe skręcały ku nieznanym otchłaniom.

-Chciałam przeprosić - tchnęła głośno, jakby słowa przeprosin tkwiły w jej gardle i tylko stanowcze pchnięcie pozwoliło im się uwolnić. - Chyba nie powinnam była się rozbierać. Przynajmniej nie od razu. Chociaż na dobrą sprawę przywykłeś do widoku moich piersi.

-Nie, nie przywykłem - odparłem ostro. - I nie wydaje mi się, bym kiedykolwiek miał przywyknąć. Naprawdę o tym chcesz rozmawiać?

-Nie - mruknęła. - Przyszłam o coś prosić.

-Prosić? - zdziwiłem się, negatywnie. - Po tym wszystkim, w co próbujesz mnie wplątać, masz czelność przychodzić do mnie i prosić o przysługę? Od dwóch tygodni robisz ze mnie księdza-erotomana.

-Lubisz seks, tyle w temacie. - Zanim zdążyłbym wyprosić ją z klasy, kontynuowała: - Wiem, że masz mnie dość, dlatego proszę cię tylko o jedno. Wiesz, gdzie prowadzi wschodnia wylotówka z miasta, prawda? - Przytaknąłem, bo mama i Bóg nauczyli mnie, że nie powinno się kłamać, nawet dla własnego dobra. Zaraz tego pożałowałem, bo kłamstwo, którym obarcza się Chloe, może być dobrem dla całego narodu. - Na dziesiątym kilometrze odchodzi na prawo szutrowa droga, biegnie przez las, aż po kilkunastu minutach dochodzi do polany z niedużym jeziorem po środku. Chcę tylko, żebyś przyjechał tam dziś po południu, może być pod wieczór, kiedy będzie ci pasować.

-Po co miałbym tam jechać? - spytałem.

-Bo cię o to proszę - odparła pewnie. To pozwoliło mi wysnuć teorię, że Chloe nie przywykła do odmowy. - Jeśli zjawisz się tam choćby na parę minut, dam ci spokój, przysięgam. A nasze kontakty ograniczą się do oceny końcoworocznej. Tylko przyjedź - ostatnie zdanie powiedziała szeptem. Zdawała się być zdesperowana. Może to ton jej głosu odpychał wszelkie odmowy, bo ja też po chwili wahania przytaknąłem i zgodziłem się tym samym na kolejne spotkanie. Dlaczego - tego sam nie pojąłem. Niektórzy ludzie posiadali tajemną moc nakłaniania pozostałych do czegoś, czego sami z siebie nie podjęliby się za żadne skarby. - Dziękuję.

-Ale na chwilę - zastrzegłem.

-Dziesięć minut. Poświęcisz mi tyle i dam ci spokój. 

-Dobrze - potwierdziłem ostatecznie.

-Dziękuję.

Chloe zgarnęła pasek torby i ruszyła do drzwi. Była ubrana w jasne jeansy przetarte na kolanach i luźną koszulkę z krótkim rękawem, którą przed paroma dniami widziałem u Dave'a. Przypomniałem sobie treść jednej z młodzieżowych książek przeczytanych krótko po okresie liceum. Chłopak ukochanej nie pożycza ubrań. Tak postępuje wyłącznie przyjaciel. Bo chłopak woli swoją dziewczynę w czymś bardziej dopasowanym i mniej zakrytym, a kumplowi zależy na wygodzie. Coś w tym musiało być. Nie wiem dlaczego, ale pomyślałem, że Chloe nie byłoby do twarzy w moich ubraniach i niechętnie pożyczałbym jej T-shirty. Zanim wyszła, dodałem:

-Tylko bądź ubrana.

A ona uśmiechnęła się uśmiechem wyjątkowo dziewczęcym i odparła:

-Następnym razem sam mnie rozbierzesz.

Jej niedoczekanie. A może moje niedoczekanie. Potrząsnąłem głową, bo fakt, że widziałem Chloe w samych skąpych majtkach, nie usprawiedliwia mnie przed wyobrażaniem jej sobie średnio raz na pięć minut. Wrzuciłem dziennik do plecaka, zasunąłem zamek i ruszyłem do zamkniętych drzwi. Przystanąłem w miejscu, w którym ostatnim razem zatrzymała się Chloe i poczułem się jak we własnej szafie z tym obcym, choć ładnym zapachem. 





Do zmroku biłem się z myślami. Ściemniło się przed siedemnastą i jeszcze wtedy nie podjąłem ostatecznej decyzji, czy spotkać się z Chloe i narazić się na kolejne ośmieszenie/próbę uwiedzenia/cokolwiek, czy ze spokojem wcisnąć czerwony guzik na pilocie i obejrzeć coś w kablówce. Równo o piątej stwierdziłem, że nie stchórzę i przekonam się, co ważnego mieści się za wschodnią wyjazdówką z miasta. Ubrałem się w jeansy i bluzę z kapturem, bo księża wbrew pozorom nie chodzą tylko w sukienkach. Wyszedłem z domu, zamknąłem drzwi na klucz i przeszło mi przez myśl, że może powinienem poprosić sąsiadkę o przypilnowanie mieszkania. Nigdy nie wiadomo, czy Chloe nie postanowi pod moją nieobecność stworzyć w mojej sypialni ołtarzyk ze swoim zdjęciem czy miłosnego gniazdka ukierunkowanego na nią i na mnie.

Dwie dzielnice przeszedłem piechotą, ale stwierdziłem, że do samego zjazdu, który mieści się kilkanaście kilometrów dalej, nie dotrę, a gdybym dotarł, zastałby nas świt i nawet Chloe nie miałaby ochoty tyle czekać. Niedaleko obrzeży złapałem stopa. Prowadziła miła kobieta o okrągłej twarzy, z posiwiałymi włosami, po których spływały ostatnie płatki śniegu. Nie rozumiem bowiem, dlaczego w połowie grudnia jechała z otwartym oknem. Zasłaniałem się szalikiem i wtedy wyjaśniła, że raz dała kluczyki córce i od tamtej pory nie domyka się okno kierowcy. Wysadziła mnie na zjeździe na szutrową drogę. Proponowała, że podwiezie mnie bezpośrednio do celu, bo czasu ma jak płatków śniegu we włosach, ale podziękowałem, bo 1) sam nie wiedziałem, dokąd tak naprawdę zmierzam i 2) nie byłem pewien, czy Chloe nie użyła wybujałej wyobraźni i w zaistniałej sytuacji powinienem dotrzeć gdzieś tam, dokąd zmierzałem, zupełnie sam.

Ruszyłem w wędrówkę przez las. Dopadła mnie lekka niepewność, bo przez gęsto rosnące sosny nie przedzierało się światło księżyca, a ciężko w środku lasu o latarnie. Przyświecałem drogę komórką, ale na niewiele się to zdało. Dzięki Bogu, po kilkunastu minutach marszu i zziębniętych palcach drzewa zaczęły się przerzedzać, aż ścieżka wyprowadziła na wielką polanę. Na środku, jak zapowiadała Chloe, było jezioro. Choć na obecną chwilę przypominało bardziej niepewne lodowisko. A na skarpie, w stercie śniegu, siedziała Chloe. Podkurczała nogi do klatki piersiowej i wpatrywała się w dwupiętrowy dom na przeciwnym brzegu. Rozejrzałem się po polanie. Poczułem, że z tym miejscem wiąże się jedno z moich wspomnieć. Wiecie, to uczucie, gdy macie pewność, że byliście gdzieś wcześniej, choćby we śnie, ale za Boga nie możecie sobie przypomnieć towarzyszących temu okoliczności. Podszedłem do Chloe, stanąłem po jej prawej, spojrzałem na zamarzniętą wodę i powiedziałem:

-Jestem.

Choć tak naprawdę chciałem powiedzieć co innego. Na przykład, że miejsce to zdaje się być znajome. Albo żeby nie siedziała na śniegu w jeansach, bo przeziębi sobie pęcherz. Ale wypowiedziałem zwykłe "jestem".

-Myślałam, że jednak zmieniłeś zdanie.

-Wahałem się - przyznałem. - Ale postanowiłem zaryzykować. Co jest tak ważnego, że musiałem fatygować się akurat w to miejsce? Przemarzłem w kość.

Spojrzała na mnie i prychnęła.

-Trzeba było cieplej się ubrać. Zawsze byłeś marudą. To się nie zmieniło.

Czekałem, by powiedziała coś więcej i w ostateczności odpowiedziała na moje pytanie, ale ją pochłonęło lodowisko na jeziorze i musiałem raz jeszcze upomnieć się o parę słów wyjaśnienia.

-Z niczym nie kojarzy ci się to miejsce? - spytała, podnosząc się z zaspy usypanej przez wiatr, bo nie wierzę, żeby ktoś przychodził tu z łopatą i przesypywał śnieg z miejsca na miejsce.

-A z czym miałoby mi się kojarzyć? - mruknąłem opryskliwie.

Czyli jednak siedzi tu jakieś wspomnienie.

-Ty mi powiedz - odparła. 

Raz jeszcze spojrzałem na jezioro. Po dwóch minutach obserwacji nadal było tylko jeziorem. Później moją uwagę zwrócił dom w oddali. Coś mi zaświtało. Coś, czego nie byłem w stanie nazwać. To jak słowo plączące się na końcu języka. Potrzebujesz go, a ono jak na złość nie chce wyleźć. Tak teraz, mimo że pełen obaw, chciałem przypomnieć sobie sekret, bo zakładam że w grę wchodzi tajemnica, związany z polaną, jeziorem i domem. Zmrużyłem oczy. Ale z oddali dom był tylko domem. Obcym, niemającym związku ze mną domem.

-Możemy podejść bliżej? - poprosiłem, sam do końca nie pojmując, dlaczego. Przecież bezpieczniej byłoby wyśmiać Chloe i wrócić do domu na wieczorne wiadomości. Coś mnie tam jednak ciągnęło.

-I tak byśmy podeszli - odparła. 

Zdałem sobie sprawę, że skoro Chloe tak usilnie próbuje przemówić mi do rozsądku, coś musi być na rzeczy. A jeśli nawet niczego nie ma, musi mieć powód, by mieszać w moim do bólu poukładanym życiu. Ruszyliśmy razem ścieżką, którą zdawała się bardzo dobrze znać, bo nawet w mroku nie zawahała się na pierwszym rozwidleniu dróg. Trzymała dłonie w kieszeniach pikowanej kurtki, czapka zakrywała jej czoło, a rozwiane włosy wchodziły do ust, dlatego co chwila odgarniała je barkiem. Nie twierdzę, że Chloe nie ma ładnego ciała. W zasadzie trzymajmy się wersji, że nie mogę dokonać oceny jej ciała, bo wcale nie pamiętam, jak wygląda. W każdym razie bardziej podobała mi się w tej zimowej wersji, bo zdawała się być kimś innym. Kimś spokojniejszym, kimś kto nie rzuca ciuchami przy biurku w klasie. Tę wersję mógłbym polubić.

-To twój naturalny kolor włosów? - spytałem, bo cisza między nami wyróżniała się wyjątkowym dyskomfortem.

-Tak - odparła krótko. - Czemu pytasz?

-Z tego co kojarzę, lalki Barbie mają identyczny.

Chloe chwyciła między palce w rękawiczce kosmyk włosów, przypatrywała mu się przez chwilę, po czym spytała:

-To komplement czy obelga, bo nie mogę wyczuć.

-Neutralna uwaga - powiedziałem, ale jej to chyba nie przekonało, bo jeszcze chwilę oglądała końcówki włosów z grymasem na ustach.

-Denerwują mnie kawały o blondynkach - oznajmiła po chwili. - Co ma kolor włosów do inteligencji?

-To tak samo jak kawały o teściowych. Nie każda jest smokiem z siedmioma głowami i nie każda dodaje cyjanek potasu do rosołu, żeby pozbyć się zięcia.

Chloe zaśmiała się krótko. Miała bardzo dźwięczny śmiech. W środku zimy przywodził na myśl śpiew skowronka pierwszego dnia wiosny.

-Mimo wszystko więcej jest inteligentnych blondynek niż znośnych teściowych. 

-Chyba mogę się zgodzić.

Znów dopadło mnie przedziwne wrażenie, że kiedyś już podążałem tą samą drogą, którą teraz prowadziła mnie Chloe. Ale dróg na świecie miliony, a ja na niejednym spacerze byłem, dlatego wmówiłem sobie, że to pewnie złudzenie i w rzeczywistości idę tędy po raz pierwszy. A na pewno pierwszy z Chloe.

-Właściwie dlaczego obraliśmy sobie ten dom za cel? - spytałem. Dziś to ja nie potrafiłem utrzymać języka za zębami. Zdawało mi się, że podczas rozmowy poczuję się mniej obco. I rzeczywiście tak było. Oczywiście o ile Chloe nie odpowiadała zdawkowo, jakbym to ja zaciągnął ją na przymusową wędrówkę po lesie.

-Bo o to poprosiłeś? - zdziwiła się. 

-Fakt - przypomniałem sobie. - Przepraszam.

-Za co?

-No wiesz - zacząłem, ale w zasadzie ani ja, ani ona nie wiedziała, co miałem na myśli. Dlatego dodałem: - Po prostu idźmy.

I dalej szliśmy przed siebie. W pewnym momencie zmuszeni byliśmy przedrzeć się przez wysoką zaspę śniegu. Przeskoczyłem i ostrzegłem Chloe, że pod śniegiem kryje się cichy zabójca-lód i żeby na niego uważała. Podała mi rękę i obyło się bez stłuczonego kolana. Tylko nasze klatki piersiowe otarły się o siebie, gdy Chloe zjechała z zaspy wprost na mnie. Nie wydawała się skrępowana. W końcu czemu miałaby się krępować, skoro dzień prędzej była gotowa rozebrać się przede mną do naga. Dotarliśmy pod drzwi domu niedługo po tym, były zamknięte, ale to nie zniechęciło Chloe, która rozbiła szybkę w drzwiach łokciem, wsunęła rękę i kręcąc gałką po drugiej stronie, sprawnie otworzyła maleńką bramę do drewnianej puszki wspomnień. Przynajmniej takie miałem wrażenie. Coś musiało być na rzeczy. W przeciwnym razie mnie samemu nie chciałoby się maszerować taki kawał drogi, by podziwiać najprostszą z najprostszych architektur minionego wieku.

-To zwykłe włamanie - stwierdziłem, gdy Chloe zniknęła już za progiem, a ja nadal miałem opory. Ostatecznie przekonało mnie ciepło płynące z wnętrza.

-Ostatnim razem ci to nie przeszkadzało - odparła krótko, a ja zadałem sobie to samo od dwóch tygodni pytanie: jaki cel ma każde pojedyncze kłamstwo Chloe?

Pozostawiłem jej uwagę bez komentarza, mając nadzieję, że któregoś dnia dowiem się tak naprawdę, kto miesza mi w głowie, a kto segreguje wszystkie myśli do odpowiednich szufladek. Na razie czułem się jak po czyszczeniu magazynów - pustka, nawet bez kurzu.

Rozejrzałem się niespokojnie po wnętrzu. Nie miałem bowiem pewności, czy zaraz z góry nie zejdzie myśliwy z jednym okiem i strzelbą na ramieniu, który zapragnie powybijać nas dwoma nabojami za spłoszenie mu wszystkich saren w okolicy. Jak na filmach. Chloe natomiast czuła się jak u siebie. Obeszła salon dookoła, zajrzała do kominka, w którym wypadałoby rozpalić parę drewienek, bo choć przebywaliśmy pod dachem, dłonie marzły mi nie mniej. Dmuchnąłem w rękawiczki raz i drugi, ale to nie pomogło. Chloe w tym czasie wyjęła z barku szampana i dwa kieliszki.

-Napijesz się? - spytała. 

Szybko pokręciłem głową.

-Żałuj, rozgrzałbyś się.

Nie miała oporów przed włamaniem, przed pewnego rodzaju kradzieżą również. Wypełniła jeden kieliszek i upijała szampana powoli. Wypadało mi spytać, czy Chloe jest pełnoletnia, skoro pije alkohol, ale znając życie odpowiedziałaby, że nie jest, a ja jedynie bym się wygłupił, bo przecież nie oderwę jej siłą kieliszka od ust. 

-Rozejrzyj się po domu - poleciła. - I koniecznie zajrzyj na piętro. Ja tu na ciebie poczekam. Nie spiesz się, Justin.

Więc podążyłem za poleceniem Chloe i wdrapałem się po dziesięciu zakręcających drewnianych schodach, które mogły mieć z pięćdziesiąt lat, jak nie więcej. W każdym razie nikt nigdy nie wpadł na pomysł, by uraczyć je lakierem. Na górze nie było drzwi, tylko jedna duża sypialnia zajmująca w zasadzie całe piętro, nie licząc ukośnych stropów. Po środku stało łóżko z białą pościelą, a po obu jego stronach małe drewniane szafeczki, lecz tylko na jednej postawiono nocną lampkę z pożółkłym abażurem, który mógł powiewać taką samą nowością jak schody. Na prawo od schodów odchodziły jeszcze drzwi balkonowe. To ich tajemnicza moc przyciągnęła mnie i po chwili opierałem się już o balustradę. 

Naraz poczułem zapach papierosów, choć nie było dookoła nikogo, kto chociaż trzymałby szluga w palcach. W ogóle nie było nikogo dookoła. Zaciągnąłem się raz jeszcze i powtórzyły się moje przypuszczenia - dym. Nagle zorientowałem się, że zapach ten czuć tylko w moich wspomnieniach. Obróciłem się na balkonie i wszystko zaczęło powracać, tylko od tyłu. Jakby ktoś puścił film na wstecznym biegu. Kolejne sceny pojawiały mi się przed oczyma. Na tym samym balkonie paliłem papierosa z Chloe. Na balkon wszedłem z sypialni, inaczej się przecież nie dało. Ale gdy wyszedłem, byłem niepokojąco rozgrzany. Pewnie dlatego, że wydostałem się spod kołdry. A może kołdry tam wcale nie było. Może falę gorąca przyniosło czyjeś równie gorące ciało. 

Niespokojnie wróciłem do środka. Zamknąłem drzwi balkonowe i podszedłem do łóżka. Materac był miękki, ta miękkość nie była mi obca. Przypomniałem sobie wszystko. Swoje obawy, niepewność, pewnego rodzaju strach przed jej nagością, ale także strach, że nie będę dla niej odpowiedni, nagle pamiętałem też króliczka prawiczka i nade wszystko białe majtki z Kubusiem Puchatkiem. Pamiętałem, że kochałem się z kobietą (w moim przypadku z dwojga złego lepsza jest kobieta). Pamiętałem, że po wszystkim przydomek "króliczek prawiczek" stracił drugi człon i pozostał osamotniony królik.

Przyłożyłem poduszkę do twarzy. Zaciągnąłem się wyraźnie i kolejny dziś raz jakbym znalazł się w swojej szafie. To zapach Chloe. Puściłem się biegiem po schodach, zgubiłem rękawiczki i nie wróciłem już po nie, choć na dworze mogło być z pięć stopni mrozu. Jak stałem, tak wybiegłem z domu naznaczonego włamaniem. Podwójnym włamaniem. I czymś bardziej niemoralnym niż samo włamanie.

-Justin! - krzyknęła za mną Chloe. - Justin, co się stało!?

Mówiła coś jeszcze, ale nie zatrzymałem się. Biegłem przed siebie w nadziei, że nie zgubię drogi, którą Chloe przyprowadziła mnie tu kilkanaście minut temu. Trzymałem się brzegu zamarzniętego jeziora. Księżyc stał się moim sprzymierzeńcem i dopóki nie dotarłem do szutrowej drogi prowadzącej przez las, wychylał się zza chmury i świecił jak chwilę po zmianie baterii. Próbowałem sobie przypomnieć, czy chwilę po seksie też uciekłem z krzykiem, czy może zachowałem się odrobinę bardziej jak mężczyzna po seksie. Nie wiedzieć czemu, było mi wstyd. Nie za sam akt, którego powinienem się wyrzekać, ale przez świadomość, że może przed, w trakcie i po nie zachowałem się odpowiednio. I nie pamiętałem reakcji Chloe. Było jej dobrze, czy zlitowała się i w bezradności pogłaskała mnie po głowie jak żółtodzioba?

Potrząsnąłem głową. Fakt, czy Chloe było dobrze czy źle, powinien być ostatnią myślą, a tymczasem była pierwszą na liście. To chyba jeden z męskich odruchów, którego ciężko się pozbyć. To tak jak nowicjusz kuchenny zastanawia się, czy jego potrawy przypadły do gustu gościom i czy nie przesolił makaronu.

Nie przesoliłem?

Potrząsnąłem głową raz jeszcze, ale efekt wyszedł podobny co w poprzednim przypadku. Czyli znikomy. Stwierdziłem, że jeśli jeszcze raz pomyślę o soli, pieprzu, soleniu, pieprzeniu czy miodzie, który nieuchronnie kojarzy się z Kubusiem Puchatkiem, zaryję głową w drzewo, może ponownie stracę pamięć, ale przedtem wyryję sobie patykiem na ramieniu, żeby na prośbę Chloe nie zaglądać do domku letniskowego na polanie za miastem.

Szutrowa droga szybko przeniosła mnie do głównej drogi, bo przez cały czas biegłem i złapałem stopa kompletnie zziajany. Jakby coś mnie goniło. W końcu to las. Przemknęło mi przez myśl, że może dla jej bezpieczeństwa powinienem wrócić po Chloe. Ale uzmysłowiłem sobie, że nie cofnąłbym się za żadne skarby. Wsiadłem do granatowego vana z prośbą do Boga, by mimo wszystko uchronił Chloe od wygłodniałych wilków i inaczej wygłodniałych facetów.

-Co pan taki zdyszany? - spytał kierowca z kilkudniowym zarostem, który nie został zgolony nie z powodu męskiego wyglądu, tylko braku dostępu do łazienki. Pozwolę sobie wspomnieć, że facet nie pachniał za ładnie. - Stało się coś?

Zjechał z pobocza z powrotem na drogę, tam też docisnął gaz i przekroczył prędkość. Nigdy nie lubiłem jeździć przesadnie szybko, ale nie wypadało mi pouczać obcego kolesia, który z łaski swojej zgarnął przybłędę na gapę. 

-Stało, nie stało, sam już nie wiem - odparłem wykończony, choć nie do końca wiedziałem, czy bardziej wykończył mnie bieg na mrozie, czy samo istnienie takiej Chloe. 

-Kobieta? - dopytywał. 

-Tak. Chyba. To znaczy... - I na tym "to znaczy" się skończyło, bo nie wiedziałem, co jeszcze dodać, by oczyścić siebie, ale też przymknąć mu tę zarośniętą jadaczkę.

-Jak to pan nie wie? Ma cycki czy nie ma?

-A co to ma do rzeczy? - spytałem oburzony.

-Jeśli ma, to kobieta. Próbuję odpowiedzieć na pańskie pytanie: kobieta czy nie kobieta.

-Nie w tym rzecz - mruknąłem.

-Więc w czym? - Chciałem spytać, czy nie widzi, że za wszelką cenę chcę go zbyć i zależy mi tylko, by dotrzeć do domu, nie zostając zjedzonym przez wilki/zające/cokolwiek. Ale ostatecznie jedynie westchnąłem.

-Nie wiem, czy tym problemem jest kobieta, czy ja sam.

Facet zwolnił, przyjrzał mi się uważnie i stwierdził wielce filozoficznie:

-W każdym razie, masz facet problem.

Jakbym sam tego nie wiedział. Ale podniósł mnie na duchu, bo pozwolił mi się przekonać, że jakiś problem rzeczywiście istnieje i że nie stwarzam czegoś z niczego. Słowem, nie stwarzam problemu tam, gdzie nie ma na niego miejsca. Choć z drugiej strony, przedstawiłem kolesiowi ogół problemu, a nie sytuację, w której problem mógłby się zrodzić. 

Nie rozmawialiśmy więcej, choć podróż trwała przez kolejne dwadzieścia minut. Z lekka niefortunnie było siedzieć w tak przejmującej ciszy. Gdyby chociaż grało radio, zawsze można by było zająć się czymś, co nie wiąże się z liczeniem drzew na poboczu. A gdy wjechaliśmy do centrum i skończyły się drzewa, zacząłem myśleć. Po dwóch minutach myślenia byłem bliski poproszenia kierowcy o jeszcze jedną pogawędkę, bo wolałem czuć jego nieświeży oddech przypominający coś na kształt zapiekanki ze starym serem i czosnku, niż słyszeć swoje myśli wołające "Chloe, Chloe, Chloe", a do każdej "Chloe" dopisane było inne wspomnienie. Z kolei żadne wspomnienie nie było od niej wolne.

Wysadził mnie na obrzeżach mojej dzielnicy, skąd do domu mam pięć minut sprawnego marszu, kiedy stwierdził, że dalsze zagłębianie się w miasto nie ma sensu, utknie tylko w korkach, a i tak miał przelecieć obwodnicę. Z racji natłoku nieoczekiwanych wspomnień wzmiankę o przeleceniu odebrałem z lekka dwuznacznie. Trzeci już raz potrząsnąłem głową. Jeśli przyjdzie kolej na czwarty, rzucę się pod koła czegoś, co przejedzie jako pierwsze. Nawet gdyby miał to być rower. 

Ruszyłem osiedlową ulicą i po wspomnianych pięciu minutach stanąłem zmarznięty na wycieraczce. Grzebałem po kieszeniach w poszukiwaniu klucza, aż znalazłem go w wewnętrznej w kurtce; tam, gdzie na ogół nie spoczywało nic poza chusteczką higieniczną odłożoną na czarną godzinę. Wszedłem do mieszkania i od progu wszystko wydało mi się jakieś inne. Inne nie zawsze oznacza lepsze. Ale nie oznacza też niczego gorszego. Było po prostu inne. Bowiem teraz miałem świadomość, że na wieszaku obok mich kurtek czasem wisiały również kurtki Chloe, że słoik z nutellą równie często wpadał w moje ręce co w jej, że w łóżku nie sypiałem sam i że jej majtki w szafie nie znalazły się przypadkiem, bo nagle Bóg postanowił zrobić mi kawał. Nie twierdzę, że jestem egoistą, ale nagle dzielenie się tym wszystkim, co uważałem za swoje i tylko swoje, wydało mi się niepokojąco przytłaczające. Nie miałbym tego problemu, gdyby Chloe nie była dziewczyną i gdyby nie była tak ładną dziewczyną. I gdyby nie była dziewczyną, którą kocham. Bo wystarczyło, żebym przypomniał sobie, jakim uczuciem ją darzyłem, by cała ta miłość zakwitła na nowo. Tylko czy jakiekolwiek plony mają szansę przebić się przez półmetrowe zaspy śniegu w środku zimy? 

Wziąłem szybki prysznic, a gdy spłukiwałem mydło gorącą wodą i spojrzałem na przyrodzenie, pojawiła się tylko jedna myśl: on był kiedyś w niej, tam, na dole. Było mu tam dobrze. Może w takim razie to on, ten mniejszy Justin, choć nie mały, ale nie wiem, po co o tym wspominam, popełnił grzech zamiast mnie? Takiej opcji postanowiłem trzymać się, dopóki nie zdecyduję się czy tak, chcę kontynuować życie sprzed wypadku czy nie, nie przyznam się do cudownego zmartwychwstania pamięci i udam, że krocza nigdy w życiu nie ściskało mi nic poza bokserkami skurczonymi w praniu.

Gdy leżałem już w łóżku, dostałem sms'a od Chloe:

Zadzwoń do mnie, proszę.

Nie zadzwoniłem. I nie odpisałem na wiadomość. Udałem, że śpię, zupełnie jakby Chloe była tuż obok i szturchała mnie w ramię. Dziesięć minut później dostałem drugiego sms'a:

Proszę, tylko pięć minut. Potraktuj to jak spowiedź przez telefon. P.R.O.S.Z.Ę.

Odwróciłem się na drugi bok i naciągnąłem kołdrę po szyję. Okno było uchylone, a płatki śniegu spadały na parapet wewnątrz mieszkania. Dopadło mnie dziwne przeczucie, że gdybym wstał i zamknął okno, musiałbym też odpowiedzieć na wiadomości Chloe, bo może stoi pod moim oknem i zobaczy poruszającą się firankę. 

Kocham Cię.

Napisała pięć minut później. Trzymałem komórkę w ręce przez kolejne trzy minuty i wtedy dostałem ostatnią wiadomość:

Nie, to nie. Pierdol się. Nie pozdrawiam.

I po tym dobitnym pożegnaniu zrozumiałem, że na trzeciego sms'a powinienem odpisać, a treść czwartego utwierdziła mnie w przekonaniu, że chcę pierdolić tylko ją. Chcę kochać tylko ją, to miałem na myśli. Skoro kochałem ją przed wypadkiem i nie odkochałem się w międzyczasie, kocham ją w dalszym ciągu, tylko jeszcze tego nie pojmuję. Prawda? Prawda.

Prawda?





poniedziałek, 22 lutego 2016

Rozdział 40 - To tylko seks

Rozdział dedykowany Pauli z okazji urodzin :)


Punkt dwudziesta zwołaliśmy zebranie w mieszkaniu Dave'a. Był skłócony z rodzicami i ich kontakty ograniczały się do comiesięcznego przelewu na konto zatytułowanego "na mieszkanie i życie". Dlatego dwupokojowe lokum ze średniej wielkości salonem i aneksem kuchennym było do całodobowej dyspozycji. Co prawda Zayn proponował, byśmy przenieśli się do niego, ale wtedy wtrącił się Jason.

-Po ostatniej wizycie w twoim mieszkaniu nie usiadłem na tyłku przez tydzień. Z racji tego wybieram mieszkanie Dave'a.

I tak też zaszyliśmy się u kolczyka, bo taką ksywę zyskał z ust Zayna.

Siedzieliśmy na kanapie, kiedy Dave krzątał się po kuchni. Wrócił po pięciu minutach z dwoma paczkami chipsów i pięcioma puszkami piwa, dla każdego po jednej, przy czym z góry uprzedził, że w dolnej szufladzie lodówki chłodzi się jeszcze tuzin podobnych. Typowy męski wieczór w prawie typowo męskim gronie. Zaburzałam im statystyki. 

Mieszkanie Dave'a było mieszkaniem przeciętnego faceta bez kobiety. Brudne i czyste ubrania mieszały się w tańcu po podłodze i na oparciu kanapy, z produktów żywieniowych zarejestrowałam jedynie piwo i paprykowe chrupki, pościel w sypialni sprawiała wrażenie, jakby porwało ją tornado, potem niedbale odniosło na łóżko i od tamtej pory nikt jej nie poprawił, a deska toaletowa rzecz jasna była podniesiona. Nie spotkałam jeszcze faceta, który z własnej nieprzymuszonej woli opuszczałby po sobie deskę.

-Ja już nie mam na niego pomysłu - westchnęłam zdołowana, a świadomość, że głupi samochód niepamiętnej marki i koloru odebrał moją miłość, pędziła za mną jak na rollercoasterze. - I nie mam sposobu. Nie wiem, jak go podejść, by w końcu połknął haczyk.

-Zastanówmy się - przemówił Dave. - Na gościa nie działa striptiz, nie docierają do niego zapewnienia pięciu osób, ten wypadek coś mu sfajczył.

-Coś?

-Albo chuja, albo mózg - dokończył za niego Drew po porozumieniu się mentalnie przy pomocy jakiejś cienkiej nici, po której hasały myśli. - Co byś wolała, Chloe? Brak jego mózgu, czy brak ogonka?

-To trudny wybór - przyznałam. - Jesteśmy, a może byliśmy razem stosunkowo niedługo, ale mimo to częściej używaliśmy ogonka.

Wypiłam trzecią część puszki piwa jednym pociągnięciem, odstawiłam z rozmachem na stół, otarłam usta wierzchem dłoni i beknęłam solidnie, po męsku, aż dostałam za to owacje. Piwo to wbrew pozorom coś, co lubię bardziej niż papierosy i to wyróżnia mnie od przeważającej części rówieśniczek, które co najwyżej umoczą wargi w czerwonym winie. Pomyślałam, jak wyglądałby ten wieczór, gdybym zamiast czterema facetami pokroju wiekowego między dwudziestką, a dwudziestką siódemką, otoczona była nastolatkami lamentującymi i zatapiającymi moje prywatne smutki w lodach o wysokim stężeniu kalorycznej śmietany. Nigdy nie miałam prawdziwej przyjaciółki i na podstawie doświadczeń filmowych zrezygnuję z niej na rzecz kumpli od piwa i chipsów.

-Widzę jeszcze jedno rozwiązanie - stwierdził Zayn po przerwie z przeznaczeniem do namysłu. - Musisz go bezczelnie zgwałcić.

-Nie jestem tobą - odgryzłam się, ale jego pomysł niespodziewanie zyskał poparcie kompanów do puszki.

-Może nie rasowo i bezprawnie zgwałcić, bo to w końcu nasz brat i nie chcemy, żeby miał później traumę, albo dożywotni uraz w psychice...

-Ale możesz spróbować go docisnąć, przycisnąć, nacisnąć...

-Wycisnąć - podrzucił kreatywnie Zayn. - W każdym razie ma przypomnieć sobie, kto w waszym związku był facetem.

-Tak na dobrą sprawę to ja - sapnęłam. - On miał tylko przebłyski. W końcu to ksiądz. I stracił cnotę, mając dwadzieścia cztery lata. Nie spodziewajmy się po nim nadludzkiej odwagi. - Chłopcy uczcili ten epizod łykiem piwa i chwilą ciszy. - W takim razie co mam zrobić?

Nie ma nic gorszego niż banda facetów przekrzykująca się jak przekupki na targu. Jedna wrzeszczy, że ma jajka za dwadzieścia centów, za to druga oznajmia o sałacie w promocyjnej cenie. Tak samo oni, wszyscy na raz, wykrzykiwali najbardziej zarażone chorym pasożytem pomysły, co jeden to gorszy, głupszy, bardziej infantylny i wyrwany z przedszkola dla maniaków seksualnych. Ostatecznie zostało postanowione: jeszcze dziś idę do Justina, włamuję się do niego, gdy będzie brał prysznic, naga, albo półnaga, tego jeszcze nie ustaliliśmy; później wszystko powinno ruszyć samo, jak osuwająca się ze skarpy lawina. A jeśli nie ruszy, będę miała w przybliżeniu około pięciu sekund, bo tyle w mieszkaniu Justina trwa podróż od łóżka w sypialni do drzwi, na urodzenie ponadprzeciętnego pomysłu, który usidliłby mnie w ramionach Justina. Innymi słowy - sprawa tak samo mało prawdopodobna jak odniesienie sukcesu ze striptizem w klasie. Jedno obiecaliśmy sobie wzajemnie - to ostatni z pomysłów i kolejna porażka zniesie mnie na tory przedwczesnej emerytury.

-Tak się zastanawiam - wtrąciłam w trakcie dyskusji - że skoro i tak ma zastać mnie niemal nago, nie muszę odstawiać się jak dziwka spod latarni, co?

-Wystarczy, że masz na sobie jakąś odjazdową bieliznę - stwierdził Jason. - A masz?

-Chodź do sypialni, to ci pokażę - przywołałam go zachęcającym ruchem palca wskazującego i gdy wstałam z kanapy, Jason zerwał się tuż za mną.

Na odchodne Dave krzyknął:

-Macie drugą sypialnię. Moje łóżko zostawcie w świętym spokoju.

Ale my byliśmy już za przymkniętymi drzwiami z nieokrzesaną plamą czarnej farby, w półmroku sypialni, Jason przyparł mnie do ściany, a ja bawiłam się skrawkiem jego koszulki. To tylko niewinny, zabawny flirt. 

-Jesteś taką małą, uroczą kokietką - stwierdził, napierając na mnie. Trzema palcami badał miękkość kosmyka włosów wychylającego się zza prawego ucha. 

-Nie należę do tych nie wiadomo jak wiernych - przyznałam i taka była też prawda. Nie mówię o seksie za każdym rogiem, ale krótki flirt jeszcze nikomu nie przysporzył kłopotów.

-Więc jak? Pokażesz szwagrowi, co kryjesz pod spodem?

Rozpięłam trzy górne guziki bluzki, rozchyliłam materiał i z zgryzioną wargą zaprezentowałam przed nim koronkowy biustonosz i wierzch piersi z mało widocznym pieprzykiem na skraju lewej. Jason już mnie dotykał, już prawie, kiedy zwiodłam go niewinnym pocałunkiem na linii szczęki i wydostałam się spod naporu jego ciała. Zapięłam guziki przed powrotem do salonu. To tylko niewinna zabawa.

-Szybko poszło - skomentował Zayn. 

-Daj spokój - skarciłam go. - Justin na mnie czeka.

Bo jeszcze go sobie nie odpuściłam, choć coraz mniej chce mi się walczyć. Długo nad tym myślałam, gdy razem z Zaynem i Dave'em jechaliśmy pod blok Justina. To ostatni moment, by powiedzieć dość i zrezygnować z zakazanego owocu na rzecz ogólnodostępnego. Ale nie wycofałam się, bo jestem żołnierzem walczącym do ostatniej kropli krwi. Dziesięć minut później Zayn zatrzymał się pod drzewem nieopodal klatki Justina, a ja poprawiałam makijaż w małym lusterku, które przytrzymywał dla mnie Dave. Wysiedliśmy w trójkę i najpierw otworzyłam dolne drzwi kluczem zamiast kodem, a na ostatnią naradę zatrzymaliśmy się z chłopakami metr przed wycieraczką. Wtedy Zayn zapytał:

-A jak wejdziesz do Justina? I skąd wiesz, kiedy będzie brał prysznic?

-To proste - odparłam. - Mam swój komplet kluczy, a Justin monotonnie, każdego dnia bierze kąpiel natychmiast po wieczornych wiadomościach, więc o 22 wchodzi pod prysznic. 



I również ja punkt dwudziesta druga wkradłam się do mieszkania Justina, w progu odebrałam od Dave'a butelkę białego wina i kazałam im czekać dwadzieścia minut. Jeśli po tym czasie nie wyjdę, zostaję na noc i osiągnęliśmy wspólny sukces. A jeśli wyjdę, resztkę wina wypijam sama i z rzewnym płaczem ubolewam nad wykańczającym mnie niepowodzeniem.

Woda pod prysznicem uderzała o szyby. Wtedy ja znalazłam dwa kieliszki i do trzeciej części szkła nalałam wina. Przeniosłam się z nim do sypialni, na palcach. Tam rozebrałam się do bielizny, wygładziłam świeżą pościel, być może pachniała jeszcze mną. Przytuliłam do twarzy poduszkę Justina i przypomniałam sobie, że wciąż  go kocham, a jeśli nie jego, to z pewnością jego zapach. Bo o niektórych rzeczach mimo niepowodzeń nie zapomina się od tak. Na przykład o pierwszej miłości, może nie kosmicznej i bezgranicznej, ale silnej. To na pewno. 

Położyłam się pośród pościeli, umoczyłam usta w winie i tak czekałam. Czekałam na sukces, albo na bolesną porażkę. Justin wyszedł z łazienki po dziesięciu minutach. Przebiegło mi przez myśl, że może skuteczniej byłoby zakraść się do niego pod prysznic, bo wtedy oboje bylibyśmy nago i jego ptaszka od mojego gniazdka nie dzieliłaby aż para materiałów. Justin ze spuszczoną głową wszedł do sypialni, zapalił światło i wtedy dostrzegł mnie, perwersyjną w każdym calu, pośród śnieżnobiałej pościeli. Zatrzymał się, jakby bose stopy zlały się razem z panelami w jedność, a przecież tej nocy miał stanowić jedność ze mną. Chwilę zajęło, nim szok zmienił się w nieznaczne zdezorientowanie, a następnie dezorientacja w nieograniczony gniew. Przemknęło mi przez myśl, że może lepiej byłoby kulturalnie zapukać do drzwi, posłać uśmiech i poczęstować herbatnikiem z czekoladą. Ale światło zostało włączone, kamera uruchomiona, a akcja ruszyła ze swojego boksu. Film wystartował.

-Cześć, Justin - mruknęłam ponętnie. Podeszłam do niego z kieliszkiem wina. - Napijesz się ze mną?

Niefortunnie machnął ręką i kieliszek wypadł mi z dłoni, by po chwili roztrzaskać się na podłodze. Przynajmniej tak sobie wmawiałam. Ale w głębi duszy czułam, że nie było w tym grama niefortunności.

-Co ty tutaj, do cholery, robisz, dziewczyno? - warknął przez zęby. To pierwszy raz, gdy widzę Justina tak wzburzonego.

-Pomyślałam, że przyjdę, powspominamy stare, dobre czasy, może przypomniałbyś sobie, ile nas łączyło. 

-Powiedziałem ci już, że nic nas nie łączyło - zagrzmiał.

-To ty straciłeś pamięć, ja nie i ja wszystko pamiętam, co do szczegółu.

W zasadzie nie przyszłam do niego rozmawiać, tylko działać, bo rozmawiać próbowała już cała czwórka, a moja paplanina wpada mu jednym uchem i wypada drugim. Odstawiłam swój kieliszek i powoli, prowokacyjnie rozpięłam stanik, który ześlizgnął się po ramionach i upadł na panele. Poczułam się nieswojo, bo wzrok Justina zawierał jakąś nieokrzesaną dzikość, która prawdę powiedziawszy nie dodawała mi pewności siebie. Był jak zwierzę. Ale nie takie, które chwyci za włosy, rzuci na łóżko i zerżnie, jakby poszukiwał seksu od stu lat i wreszcie znalazł. Nie. Jak zwierzę, które w spazmach złości przegryzie gardło i zostawi w kałuży krwi na pastwę powolnego konania.

-No już, Justin, rozluźnij się. - Dotknęłam jego piersi, a zaraz po tym, gdy mój dotyk go nie odprężył, położyłam jego dłonie na swoich piersiach. Przez sen poznałabym te ręce. Powinny być gładkie, a były szorstkie. Powinny być delikatne, a często brakowało im wyczucia. Słowem, nie mogłam narzekać.

-Wyjdź stąd - powiedział stanowczo, nie znosił sprzeciwu.

-Daj spokój. Zapomnijmy o tych wszystkich kłótniach i... W zasadzie ty o niczym nie musisz zapominać, bo i tak niczego nie pamiętasz. Po prostu pozwól mi sprawić, byś zakochał się we mnie na nowo.

Wsunęłam mu dłoń za gumkę w bokserkach, chwyciłam przyrodzenie i ścisnęłam całkiem mocno, ale nie do bólu; tak, by znacząco poczuł, co dobre. 

-Wynoś się z mojego mieszkania, z mojego życia. Nie wiem, co sobie ubzdurałaś, ale między nami nigdy niczego nie było i nie będzie. Powiedz mi, ile razy mam ci to powtarzać.

Facet, który nie wzrusza się ręczną robótką-niespodzianką i nagimi cyckami na wyciągnięcie ręki, to chyba nie facet. Przynajmniej ja zaczynałam już w to wątpić. Ten pierwotny Justin był mniej skomplikowany.

-Sprawię, że poczujesz się jak nowonarodzony. Nie pożałujesz, przysięgam. - Musnęłam jego szczękę. Odepchnął mnie. Chwyciłam jego kark i powtórzył odepchnięcie. Tracę cierpliwość. - Przecież było nam tak dobrze. Dlaczego nie chcesz tego powtórzyć?

Ale wtedy Justin stracił nad sobą panowanie. Wcisnął mi w dłoń stanik, w drugą resztę ubrań, boleśnie szarpnął moim ramieniem i pociągnął do drzwi. Jeśli wyrzuci mnie za drzwi w samych majtkach, zapiszę się na boks, a później skopię mu dupę. Wszystko wskazywało na to, że będę musiała wziąć parę lekcji u Dave'a, albo jednego z braci Justina, bo Justin otworzył drzwi na oścież i wypchnął mnie na wycieraczkę. Zatrzasnął drzwi, nim naplułam mu w twarz, a moja ślina spłynęła w dół dykty. Chciałabym krzyknąć, dać głosowy wyraz rozdrażnienia, ale nie uśmiechało mi się, by wianuszek sąsiadów znalazł mnie na wycieraczce w koronkowych stringach. Życie to jednak daje po dupie. Wystarczy ją wystawić, a moja nie była przesadnie zasłonięta.

Zamieszanie na korytarzu zbudziło chłopaków drzemiących na schodach. Zayn poderwał się z ostatniego stopnia i gdy mnie zobaczył, rozwścieczoną, z lekka nieporadną, kurczowo trzymającą ubrania przy nagich piersiach, wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Dave także wstał i także się uśmiechnął, ale jego uśmiech był z rodzaju tych męskich, kiedy to wyobraźnia płodzi fantazje, a nie pedalski jak w przypadku Zayna. Kochany kuzyn zasłonił Dave'owi oczy, by kochana kuzynka mogła ubrać się bez cienia skrępowania. Ale wysilał się na marne, bo brałam pod uwagę ewentualną przygodę z udziałem moim, Dave'a i jego łóżka. Teraz nie miałam już nic do stracenia. A nawet gdybym miała, pragnienie ryzyka krzątało się we mnie i namawiało "zaszalej, zrób to, rozerwij się tak, jak lubisz". A ja przestałam mu się opierać.

Po minucie byłam już ubrana, a Zayn przywrócił Dave'owi wzrok. Ten z kolei nie był zadowolony, że Zayn tak rycersko bronił mojej wizualnej prywatności, dlatego zapewniłam Dave'a, że jeszcze kiedyś wyskoczę z cudzego mieszkania w samych stringach. Tym zrobiłam mu dobrze i mogliśmy w spokoju dotrzeć do samochodu, gdzie chłopcy zajęli miejsca z przodu, a ja na tyłach. Tam też padłam jak długa i wykonałam stłumiony w obiciu fotela krzyk. 

-Dupek, debil, cham i męska świnia - wymieniałam, czując lekką ulgę. Bardzo lekką, leciutką, prawie niewyczuwalną.

-Dobrze, Chloe! Tak trzymaj! - dopingował mnie Dave.

-Kim on myśli, że jest?

-Jak przypuszczam, księdzem - wtrącił Zayn i ten jeden raz zachował powagę w chwili, w której wyraźnie jej sobie nie życzyłam.

-Po prostu jedź. Mam ochotę zakopać się w kołdrę. Pierwszy raz facet wyrzucił mnie z mieszkania w samych cholernych majtkach. Nie daruję mu tego.

-W mojej kołdrze? - spytał Dave.

-Tak, w twojej - odparłam tonem nieznoszącym sprzeciwu, bo istotnie nie interesowało mnie, czy ktokolwiek ma dla mnie inne plany dzisiejszego wieczora. 

Dave i Zayn wdali się w mało interesującą pogawędkę na temat nowego modelu ferrari z silnikiem rodem z piekła, a ja przysłuchiwałam im się z tylnego siedzenia. Nie starałam się zrozumieć ich ekscytacji i marzenia, by choć raz popieścić w takim kierownicę. Osobiście nie miałam przyziemnych, materialnych marzeń, ale gdyby udało się dosypać Justinowi do herbaty środki na potencję, poprosiłabym o to dobrą wróżkę. Chłopcy spierali się, który kolor lepszy: czerwony czy czarny. A gdy poprosili mnie o wyrażenie własnego zdania, odparłam, że gdybym miała do wyrzucenia milion dolarów, który oni razem z własnym życiem poświęciliby za samochód, kupiłabym Justinowi nową pamięć, bo w przeciwnym razie mogłabym się tymi pieniędzmi co najwyżej podetrzeć. Stwierdzili, że typowa ze mnie baba i nie warto tracić czasu na rozmowy ze mną o samochodach. Przyznałam im rację i ucięłam sobie krótkotrwałą drzemkę, by obudzić się niespodziewanie po dziesięciu minutach. W czyichś ramionach nawet grudniowy chłód nie był tak przejmujący. Pospałam jeszcze minutę i rozbudziłam się na wycieraczce przed mieszkaniem Dave'a, które otworzył Zayn, co jednocześnie oznaczało, że to Dave ma tak przyjemnie ciepłe i umięśnione ramiona. Zapamiętam.

-Nie było was raptem pół godziny - odezwał się Jason z niesmakiem. - Obstawiam, że nawet nie drgnął.

-Coś ty - żachnęłam się - był wiotki jak niedorobiona galaretka. 

I opowiedziałam pokrótce, jak to zaatakowałam Justina, o naszej niedługiej, choć ostrej wymianie zdań, o wyrzuceniu za drzwi w samych stringach i wtedy obaj zgodzili się, że spisaliby się lepiej niż ekipa Dave&Zayn. Nie byłam pewna, czy chcę wiedzieć, co ich zdaniem oznacza wyrażenie "lepiej", a oni z łaski swojej oszczędzili mi krępujących szczegółów. 

-Wasz brat to kompletny kretyn - wybuchłam, bo byłam bombą zegarową, a mój czas dobiegł końca.

-Z tym się zgodzę - potwierdził Jason. - Gdybym ja miał taką dziewczynę, nie wypuściłbym jej z łóżka.

-Dlatego nie masz dziewczyny - skarcił go brat.

To pozwoliło mi stwierdzić, że Jason był stuprocentowym typem kobieciarza (a czasem faceciarza, co potwierdza jego jednonocna przygoda z Zaynem, ale jak sam twierdzi, był pijany, młody, głupi i ciekawy czegoś nowego). Drew natomiast mógłby okazać się typem romantycznego, czułego kochanka. Nie wykluczyłam możliwości poznania intymnych zalet każdego z nich i każdego z osobna. 

-Czyli to koniec - stwierdził Zayn, kiedy wszyscy usiedliśmy na dwóch kanapach i nastroje nam spoważniały. - Szkoda. Byłaś przy nim szczęśliwa, Chloe. 

-Zakochałam się - burknęłam. - Jaka miałam być?

-I pomyśleć, że zamiast złamanej ręki czy nogi, jemu pękła pamięć - wtrącił Drew.

-Nogę łatwiej poskładać.

-A co jeśli któregoś dnia odzyska pamięć?

-Wtedy ja już zapomnę - odparłam. - Młoda jestem, nie będę przez następne dziesięć lat rozpaczać, że kogoś straciłam.

Zrobiło się nieprzyjemnie cicho. Nikt nic nie mówił i oddychaliśmy jakoś ostrożniej. W końcu Dave poderwał się z kanapy i z entuzjazmem spytał:

-Po piwku?

Ale zgodnie potrząsnęliśmy głowami, a Dave rozczarowany usiadł na kanapie i kontynuowaliśmy dziesięciominutową żałobę nad pamięcią Justina.

Po jakimś czasie stwierdziłam, że jestem zmęczona i idę spać. Dave oznajmił chłopakom, żeby śmiało zostawali na noc, jeśli jednemu z nich nie przeszkadza kanapa pod plecami. Ruszył za mną do swojej sypialni i zamknął drzwi, bo sam również tarł oczy pięściami już od dobrych dwóch godzin. Ściągnął koszulkę i spodnie, a w bokserkach od Calvina Kleina wyglądał jak model z billboardu. Do tego stopnia, że poczułam uderzenie gorąca. Przyglądałam mu się chwilę, gdy krzątał się po pokoju. Miał umięśnione ramiona i nogi, a i pośladki nie pozostawiały nic do życzenia. Może nawet mniejsze nic niż moje.

-Dużo ćwiczysz - stwierdziłam, choć miałam spytać.

-Ostatnimi czasy całkiem sporo - odparł zmieszany i szybko powrócił do szperania w nieograniczonej barierami szafie. Przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Prawdziwa szafa z tajemną mocą teleportacji do świata Narnii i wiecznych przygód. - Co chcesz do spania? Samą koszulkę, koszulkę i spodenki, tylko spodenki czy...

-Chcę ciebie - przerwałam, zaskakując samą siebie. - Chodź tutaj.

A gdy posłusznie podszedł, uniosłam jego podbródek krańcem skrupulatnie pielęgnowanego paznokcia i pocałowałam go krótko, choć treściwie. Nie ukrywam, że miałam na to ochotę od niepamiętnych czasów. Zassał moją wargę, a wtedy przygryzłam jego i na tym skończyła się krótka wymiana śliny. Moja smakowała jak piwo i jego smakowała jak piwo. Słowem, całując jego, czułam swój smak. Doskonałe dopełnienie.

Dave, podśmiewając się pod nosem, wrócił pod szafę, a ja rozebrałam się do bielizny i czekałam na komplet ciuszków, które zapewniłyby mi komfort tuż obok niego w łóżku. Siedziałam na piętach po środku materaca, lekko podskakiwałam, badając jego miękkość i kiedy została przeze mnie zatwierdzona i zaklasyfikowana do grona wygodnych, Dave odwrócił się z koszykarskimi spodenkami i koszulką, dzięki której tych spodenek mogłoby równie dobrze nie być. Dopiero wtedy spostrzegłam, jak apetycznie przyrodzenie układa mu się w bokserkach. 

Ubrania leżały w rogu łóżka, czekając na swoją rolę w sypialnianym przedstawieniu. Dave przyglądał mi się i dla jasności patrzył w oczy. Ja również nie odrywałam od niego wzoru. Fascynowały mnie jego kolczyki, które choć czarne, w świetle lampki nocnej mieniły się jak tęcza. I oczy miał ładne. I po chwili stało się to, co nieuniknione. Dave rzucił się na mnie, a ja na niego i spotkaliśmy się po drodze w namiętnym pocałunku. Całowaliśmy się zachłannie, chaotycznie i pospiesznie, jakby jedno z nas siedziało w oknie odjeżdżającego pociągu, a drugie biegło po peronie i jakbyśmy korzystali z tych ostatnich skubnięć. Ale na dobrą sprawę to wcale nie były skubnięcia. Ani niewinne muśnięcia. Dorosły pocałunek splecionych języków, gorączkowo poszukujących pieszczot dłoni i ciał, które wzajemnie zarażały się gorączką.

-Dave - wyszeptałam, kiedy zachłannie całował mnie po szyi i mocno ściskał pośladki, na które ewidentnie miał ochotę już na klatce schodowej Justina. - Nie chcę, żebyś robił sobie nadzieje.

-Bez obaw - odparł pospiesznie, jakby naprawdę gonił nas czas. Może gonił i tylko ja nie wiedziałam o zbliżającym się maratonie. - Uczuciowo jestem wierny swojej ruskiej prostytutce - zapewnił mnie, a zaraz spytał: - To tylko seks, tak?

A ja odparłam rozpalona:

-To tylko seks.

Padliśmy na łóżko jeszcze bardziej spragnieni. Prawdę powiedziawszy apetyt rósł w miarę jedzenia i nie zastosowałam nawet przenośni, bo od kilku minut kosztowałam jego warg i nie sposób było się nasycić. Dlatego po czasie, gdy w końcu oderwaliśmy się od siebie, byłam tak samo głodna jak na początku. Dave rozebrał nas ze sprawnością wyszkolonego żołnierza, bielizna przefrunęła przez pokój i jakby dostała skrzydeł, bo podczas kiedy stanik wypuścił podwozie przy drzwiach, stringi zakręciły się na nocnej lampce, skąd Dave przerzucił je na oparcie fotela. Stwierdził bowiem, że lubi uprawiać seks przy zapalonym świetle, bo może patrzeć na orgazmowe twarze swoich partnerek. Kołdra spadła na podłogę, a ja parsknęłam śmiechem na widok oblewającej twarz Dave'a ulgi, gdy dowiedział się, że regularnie przyjmuję tabletki i nie musi się zabezpieczać. Podejrzewam, że nie miał w mieszkaniu ani jednej prezerwatywy i naszym jedynym ratunkiem byliby bracia Justina.

Około trzech sekund zajęło mi przewrócenie Dave'a na plecy, bo dzisiejszej nocy to ja ustalam reguły i kochamy się zgodnie z moim regulaminem, który zawierał jedną zasadę: brak jakichkolwiek zasad. Osunęłam się na niego i jego wariat okazał się równie apetyczny w praktyce co w teorii. Z jakiś względów gdyby zlepić w jedność moje skrępowanie, nie ważyłoby nawet grama, bo Dave dzięki swej sympatii obdarował mnie nienaganną świadomością, że nie znajdę jutro filmiku z naszym udziałem w sieci. Złapałam się jego barków, on chwycił moje piersi i trzymał je jak swoją własność. Końcówki moich włosów łaskotały jego ręce. Wyglądał tak pięknie, śmiejąc się i szczytując równocześnie. 

Nie oszczędzałam go. Wykorzystałam wszystkie atuty, raz po raz unosząc się i opadając, a wtedy wchodził we mnie tak głęboko, że miałam wrażenie, jakby był pierwszym, który penetruje tak odległe przestrzenie. Wtedy z salonu przybiegł głos Jasona i dzięki Bogu sam głos, bez właściciela:

-Dave, stary, możesz tu na moment?

Dave jęknął i był to zarówno jęk przyjemności jak i jęk irytacji.

-Aktualnie jestem odrobinę zajęty. Ktoś ujeżdża mi rumaka.

Więc Jason był tak miły, by nie przeszkadzać nam ponownie. Kiedy chłopcy w salonie wiedzieli już, że nie odmawiamy różańca, pozwoliłam sobie na kilka krzyków, bynajmniej nie cichych, i parę przekleństw będących wyrazem rozkoszy i podenerwowania, że dojdę za szybko, podczas kiedy chciałabym tak ujeżdżać go godzinami, bo tęskniłam za łóżkowym szaleństwem podczas tygodni seksu na zasadach: byle po ciemku i byle pod kołdrą.

Najbardziej w tym wszystkim podobała mi się nasza rozmowa. Razem z Davem ucięliśmy sobie pogawędkę podczas seksu. To pierwszy raz, gdy fizycznie kocham i swobodnie rozmawiam i przekonałam się, że to wnosi w stosunek więcej zabawy. Cały czas się śmialiśmy, kradliśmy pocałunki z prędkością sześć na minutę, czyli średnio co dziesięć sekund jedno z nas zyskiwało miano złodzieja. Szczytowaliśmy w podobnym czasie, Dave może odrobinę przede mną. Potem uraczył mnie silnym, choć krótkim uściskiem i kiedy ja eksplodowałam pożądaniem, Dave dostarczał mi przyjemności na wysokości ust, piersi i tam na dole. Za taki seks mogę nawet płacić, ale nie wspomnę o tym Dave'owi, bo aktualnie jestem spłukana.

-Teraz nie dziwię się już, dlaczego żona Grey'a z tobą sypia - powiedziałam, podpierając się na łokciach po wewnętrznej stronie łóżka. Dave leżał płasko na materacu na jedynej ocalałej poduszce. Reszta ściera z podłogi kurze. Wyglądał na wyczerpanego. Chyba dałam mu popalić.

-Nie wierzyłaś we mnie? - spytał ze śmiechem. - W takim razie mam nadzieję, że uwierzyłaś.

-Bez dwóch zdań. I jeśli podniesie ci to samoocenę, Mike przy tobie to kompletny żółtodziób.

-Dostanę to na piśmie? - zażartował, a potem ja sięgnęłam po paczkę papierosów i po upewnieniu się, że Dave nie ma nic przeciwko, bym zapaliła u niego w sypialni, zaciągnęłam się potwornie głęboko. Podzieliłam się z towarzyszem, bo wypalony we dwójkę o dziwo smakował lepiej.

Potem spytałam, czy jest tak zmęczony, jak głosi mit, a Dave odparł, że ledwie żyje, bo wymęczyłam go do cna. Lepiej, żeby nie wiedział, że nie pokazałam mu jeszcze wszystkiego. Przyznał jednak, że postąpi po męsku i pozwoli mi zasnąć pierwszej. Zanim jednak mogłam bez ograniczeń rozkoszować się zapachem i miękkością poduszki, pęcherz przypomniał o swoim istnieniu. Ja z kolei po każdym seksie musiałam zrobić siusiu. Ubrałam się więc w te ubrania, na które wreszcie przyszła pora, i weszłam do salonu, a tam chłopcy kończyli piwo i pogaduszki. 

-Ty i Dave to tak na poważnie? - spytał Jason. W pierwszej chwili obawiałam się, że ma mi to za złe. Ale sam do świętych nie należał i jego krzywy uśmiech rozwiał moje wątpliwości.

-Nie, stary - odparł za mnie Dave, który wyłonił się z sypialni. - To tylko seks - zacytował mnie, a Jason zacmokał w powietrzu.

-Taka dziewczyna to skarb.

-Może kiedyś sam się o tym przekonasz - podpuściłam go.

Wtedy Drew oderwał wzrok od szklanego stolika, był skupiony, poważny i bez wątpienia coś go gryzło. Coś, czego nie dało się przeoczyć, nawet będąc tak bezuczuciową świnią jak ja, jak Zayn, jak Dave czy jak Jason.

-Chodzi o Justina - powiedział w końcu. Nie sądziłam, że jeszcze dziś usłyszę to imię. - Wiecie, chyba mam jeszcze jeden pomysł.








środa, 17 lutego 2016

Rozdział 39 - Drużyna wsparcia



Zastanówmy się, co grozi Justinowi za zamknięcie mnie w opustoszałej klasie. Może upomnienie, może kara grzywny i dożywotne odszkodowanie na moją korzyść za straty moralne, a może zawiasy? Obracałam w dłoni telefon z wybranym już numerem najbliższego komisariatu, bo miałam pełne prawo zgłosić ten fakt na policję. Byłam przetrzymywana wbrew własnej woli. I to za co? Za pół striptizu bez oczekiwanego finału? Radiowozy, harmider podczas lekcji, godziny zeznań na posterunku. To odwiodło mnie od ewentualności z ingerencją policji i czekałam na świetlany pomysł Dave'a.

Parę minut później zapukał w dolną ramę szyby. Ale jak na złość w oknach nie było klamek. Gdyby były, wyskoczyłabym już dawno i zaryzykowała co najwyżej zwichniętą kostkę. Przekazałam mu to bezgłośnie, a on zarządził, bym odsunęła się od okna. Kłopoty były w drodze. Chwilę później Dave rzucił w okno cegłówką, a ta wpadła do klasy, rozbijając je w drobny, szklany mak. Za to z kolei policja grozi nam. Ale jeśli Justin ma trochę oleju w głowie, nie poda nazwisk, bo wie, że mam na niego haka. Jedno bezprawie przeciwko drugiemu. Nasze rachunki zostały wyrównane. 

-Powtórzę raz jeszcze, czy jego popierdoliło? - spytał Dave, łapiąc mnie, gdy zeskoczyłam z parapetu na tyły szkoły. - Rozumiem, że wypadek uszkodził mu część mózgu, ale to już przegięcie.

-Ewidentnie ma coś z głową. I to coś nie tyczy się wyłącznie pamięci - poinformowałam go. - Dupek.

-Dobrze, powtórz to.

-Dupek! - krzyknęłam. - Ej, przecież ja go kocham. 

-To nie wyklucza go z bycia dupkiem. 

-Fakt.

Ruszyliśmy z Dave'em przez środek boiska, wspięliśmy się na trybuny i zajęliśmy dwa miejsca po środku. Tym razem poczęstowaliśmy się papierosami z mojej paczki, a w ruch poszła jego zapalniczka. Był w posiadaniu wyjątkowej zapalniczki, z ciemnego metalu, na której wygrawerowane było parę liter i data. Mogłam się domyślać znaczenia symboli, ale Dave jeszcze nie rozwiał moich wątpliwości. Od kogo ją dostał? Od swojej ruskiej prostytutki, rzecz jasna. Dlatego zapalniczka ta miała dla niego wysoką wartość mentalną.

Dave zaciągnął cię super cienkim papierosem, bo takie wchodziły mi najsprawniej, i spytał:

-Masz jakiś dalszy plan działania?

Również skosztowałam dymu. Ostatnio jego smak przewijał się w moich ustach częściej niż cokolwiek innego. Jabłko, papieros, papieros, jabłko. I tak w kółko, aż mnie mdliło.

-Oprócz ciebie są jeszcze trzy osoby, które o nas wiedzą - odparłam. Dave trzymał papierosa tak, jakby chciał strzepnąć z krańca popiół, ale czubek pozostawał czysty. Zrozumiałam, że czeka z buchem na ciąg dalszy historii. - Mój kuzyn i bracia Justina, z którymi jednak nie mam kontaktu. Zacznę więc od Zayna. Jeśli to nie przyniesie oczekiwanego rezultatu, znajdę sposób, by dorwać jego braci. 

Wydobyłam komórkę i skasowałam niedawno wybrany policyjny numer, bo nie zrobię z niego dziś użytku. Zadzwoniłam do Zayna, a że była dziewiąta z rana, odebrał po pięciu sygnałach i ledwo zrozumiałam cokolwiek przez chrypę w jego głosie. Zayn preferuje nocny tryb życia.

-O nic nie pytaj. Po prostu przyjedź do mnie do szkoły najszybciej jak możesz. Teraz powinieneś już wstawać, w tej chwili zakładać bokserki, a zaraz siedzieć za kierownicą i...

-Zrozumiałem, dobra? - warknął zirytowany. - Módl się, żeby to było coś ważnego.

I rozłączył się, bo w bezgranicznym gniewie nic więcej nie przebiegłoby mu przez usta.

-Mam spodziewać się czternastoletniego chłopczyka z pedalską grzywką i miną zbuntowanego szczeniaka czy...

-Masz spodziewać się dwudziestoczteroletniego faceta, który pierwsze co zrobi, to rzuci komentarz na temat twojego tyłka czy coś w tym rodzaju, bo istotnie jest pedałem i nie ma opcji, żebyś nie wpadł mu w oko.

-Powinienem włożyć w tyłek korek?

-Spokojnie - zapewniłam go. - Zayn jest niewyżyty, ale nikogo nie zgwałcił. Jeszcze.

-Tym "jeszcze" mnie uspokoiłaś. Dziękuję.

Być może to tylko głupie przeczucie, ale coś mi mówiło, że Dave miał zastrzeżenia odnośnie homoseksualistów, choć nie okazywał tego przede mną. Ale nie zmartwiłam się przesadnio. Z jednej strony Zayn jest człowiekiem, którego nie dotyka ogrom niechęci. Z drugiej nie da się go nie polubić, o ile nie jest się sztywnym urzędasem spod krawatu. Więc nawet jeśli teraz Dave przeklinał w głowie i mnie, i perspektywę poznania gościa, który chciałby wpakować mu w tyłek coś długiego i sztywnego, zmieni zdanie, gdy pozna mojego króla rozrywki.

W międzyczasie wysłałam do Zayna sms'a z informacją, że siedzimy na tyłach szkoły na trybunach, a że jesteśmy jedynymi zajmującymi dwa krzesełka z numerem od 2 do 235 (ktoś dziwnym trafem zapomniał o jedynce), nie będzie miał problemu z odnalezieniem nas. Dziesięć minut później pisnęły opony na asfalcie przed szkołą. Jego przekleństwa słyszałam z oddali. Przebił się przez wysoką trawę i pędził szybkim marszem przez środek boiska. Na pierwszy rzut oka widać było, że wylazł z łóżka nie prędzej niż piętnaście minut temu, ale mała szmata nadal wyglądała lepiej ode mnie.

-Ja rozumiem, że masz swoje problemy, ale błagam cię, miej je po dwunastej! - krzyknął, wdrapując się po schodkach na trybuny. Zmienił podejście, gdy dostrzegł Dave'a. Instynkt dziwki uruchomiony. - Co to za cud natury? - spytał przejęty.

Dave zahaczył mnie spojrzeniem, ale tak naprawdę chciał powiedzieć "zabierz mnie stąd, Chloe, ten psychol na mnie patrzy". Uspokoiłam go. Może Zayn to nie jego ruska prostytutka, ale da się do niego przyzwyczaić.

-Zayn, to Dave. Dave, przedstawiam ci mojego nienormalnego kuzyna, Zayna.

-Twój nowy chłopak? - zagwizdał Zayn, opierając się pośladkami (lepszymi od moich) o oparcie krzesełka w poprzedzającym rzędzie. - Co z królikiem?

-Właśnie o niego tu chodzi.

-Domyśliłem się. Twoje ostatnie problemy to jeden wielki futrzak. Co zmalował tym razem?

Wzięłam głęboki oddech i odparłam:

-Postanowił stracić sobie pamięć i zapomnieć, że ostatnimi czasy bardzo polubił dzielić ze mną łóżko.

-Pierdolisz. 

-Od ponad tygodnia nikogo - odgryzłam się. - Mówię poważnie. Miał wypadek. Teraz męczy się z jakąś amnezją wsteczną i nie wiadomo, ile to jeszcze potrwa. Ale co najważniejsze, nie pamięta, że jesteśmy razem.

I przybliżyłam Zaynowi nasze powypadkowe relacje, a on zgodził się mi pomóc, zanim w ogóle go o to poprosiłam. Może dziwka, ale uczynna i rozgarnięta. Przysiągł mi, że odzyskam go jeszcze dziś, co było bardzo wątpliwe i nie robiłam sobie nie wiem jak wielkich nadziei. Ale optymizmu Zayna nie rujnowałam. Ruszyliśmy za nim w stronę szkoły, Zayn na przodzie, my z Dave'em dwa kroki z tyłu, szepcząc między sobą, że z niewyjaśnionych przyczyn guzik i rozporek Zayna wylądował na tyle, gdy jego miejsce niezaprzeczalnie znajduje się od frontu. Dave przekonał mnie, że nie ma nic do mojego kuzyna, ale mimo wszystko będzie wdzięczny, jeśli nie zostawię ich samych choćby na moment i jak mój pęcherz przypomni o swojej niedużej objętości, mam zabrać go ze sobą do toalety, a przytrzyma mi drzwi czy cokolwiek innego, byle by z dala od Zayna. Mając na uwadze, że preferuję męskie towarzystwo, w otoczeniu Zayna i moich znajomych bezpieczna mogę czuć się wyłącznie ja.

-Możesz nas uprzedzić, co zamierzasz zrobić? - spytałam przed wejściem do szkoły, bo z Zynem nigdy nic nie wiadomo.

-Przypomnę temu cholernemu księżulkowi, że ma w spodniach jajca, a nie różaniec.

Przez resztę podróży wzdłuż korytarza zwijaliśmy się z Dave'em ze śmiechu, a Zayn gnał jak struś pędziwiatr i rozstawiał po kątach wszystkich stojących mu na drodze. Nie sposób było go zatrzymać, ale też specjalnie się do tego nie paliliśmy. Zayn chwytał klamkę każdej klasy, każdego pomieszczenia, również damskiej toalety, skąd wzniósł się krzyk. Aż trafił na właściwą klasę. Tyle że zatrzasnął za sobą drzwi, a my z Dave'em, by usłyszeć wymianę zdań co do słowa, popędziliśmy za szkołę i stając na palcach pod rozbitym oknem Dave widział wszystko nienagannie, a mi widok przysłaniał parapet. Więc Dave był tak miły i wziął mnie na barana. Wtedy skryliśmy się kawałek za winklem i mieliśmy darmowy teatr na żywo.

-Kim pan jest? - spytał Justin, nadal zaabsorbowany odłamkami szkła między nogami ławek i krzeseł.

-Kimś, kto dobrze, a w każdym razie nie najgorzej cię zna. A teraz odpowiedz mi na jedno pytanie. - Uniósł dłoń i otwartą zatrzymał tuż przed twarzą Justina. - Widzisz tę rękę? - spytał jak głupi głupiego.

-Czy pan ma mnie za durnia?

-Oczekuję tylko odpowiedzi na to jedno konkretne pytanie. Widzisz, koleś, tę rękę?

-Widzę.

-Więc wyobraź sobie, że w tej ręce trzymałem twojego fiuta.

Dave parsknął tak spazmatycznym śmiechem, że stracił równowagę, a ja razem z nim i wylądowałam na nim pośród kłosów wysokiej trawy. Dave się popłakał i ja razem z nim, mimo że gdyby nie interwencja Zayna, sytuacja byłaby bardziej tragiczna niż komiczna. Szybko wdrapałam się z powrotem po murze i zajrzałam przez szczelinę w pękniętym parapecie. Paniczny kaszel Justina trwał tak długo, aż Zayn nie rąbnął go porządnie między łopatki.

-Jestem tutaj, bo krew mnie zalewa, kiedy dowiaduję się, jak traktujesz moją kuzynkę. 

-Jaką kuzynkę?

-Chloe. A miałeś jeszcze jakieś panienki, które upominają się o twojego kutasa?

I wyszło na to, że po wypadku tęsknie za jego budową anatomiczną zamiast za ciepłem i pełnią bezpieczeństwa w jego ramionach.

-Facet, nie znam cię, a z Chloe nigdy nic mnie nie łączyło. Wyjdź stąd. - I wskazał mu drzwi, ale Zayna to nie wzruszyło.

-Brałeś ode mnie lekcje, jak zrobić jej ugodową minetę. I ty mi wmawiasz, że mnie nie znasz?

Myślałam, że Dave udławi się ze śmiechu. Jakoś przesadnie nie przeszkadzało mi, że wszyscy naokoło znają szczegóły mojego życia intymnego. Justin natomiast wydawał się tak wściekle zakłopotany, że przez moment uwierzyłam, że szuka w słowniku, tym w głowie, definicji wspomnianych małych aktów seksualnych, by wiedzieć, jak bronić się przed Zaynem. W końcu złapał go za fraki i wystawił za drzwi, by dalej zbierać dowody zbrodni z cegłówką na czele.

Jakby w ogóle nie przejął się, że kolejna osoba uświadamia go o naszym romansie.

Jakby był, kurwa, z kamienia i przewiercenie się przez jego tępy mózg graniczyło z cudem.

-No baran - zakomunikował Zayn po powrocie ze szkoły na boisko. - Baran, nie królik. Jego tępota aż boli. Czy ja mówiłem po chińsku?

-Mówiłeś językiem jakiegoś poradnika seksualnego czy coś w tym rodzaju - stwierdził Dave, który nadal krztusił się śmiechem. Co go tak rozbawiło? Nigdy nie robił lasce dobrze?

-Ale miałem rację? Miałem. A do tego matoła nic nie dociera - powiedział zbulwersowany.

-Zayn, wdech i wydech, wiem, że to potrafisz.

-Wkurzyłem się - stwierdził dosadnie i spoczął z hukiem na pierwszym siedzonku na trybunach. - Naprawdę się wkurzyłem. Aż muszę zapalić. - Zabrał mi z torby papierosy. - Albo nie muszę. Kiedy ostatnim razem rzuciłem palenie, przytyłem pięć jebanych kilogramów. I pożółkły mi zęby.

Spojrzeliśmy po sobie z Dave'em i oboje wyszczerzyliśmy kły. Nasze ząbki bezustannie lśniły bielą i nic nie wskazywało na to, by miały przybrać barwę poszarzałego żółtka. A z seksowną chrypą w głosie Dave się nie urodził i palony tytoń ubarwił ją do męskiej, pociągającej postaci.

-Jesteś uroczy - stwierdził Dave.

-Naprawdę tak sądzisz? - rozpromienił się Zayn. W jego głowie zapisał się już pewnie cały scenariusz ich wspólnego, sielankowego życia. Co do kwestii.

-Nie rób sobie nadziei. Gustuję w cyckach, a ty jesteś płaski jak decha.

-Ale mam fajnego siusiaka.

-Trochę mało, tym mnie nie przekupisz.

-I dobrze ciągnę.

-Lepiej, lepiej. Co jeszcze możesz mi zaoferować?

-Trójkącik z jakąś panienką, żeby nie było ci przykro. 

-Na przykład z Chloe?

-Wiesz, to moja kuzynka, trochę mi nie wypada - skrzywił się. - Ale jeśli się uprzesz, z braku laku może być i Chloe.

-Z jakiego braku laku? -oburzyłam się. - Gdyby Dave miał wybierać, za seks ze mną zapłaciłby okrągły milion, a ciebie nie wziąłby nawet z dopłatą. Jest po prostu miły. I dobrze kłamie. Prawda, Dave?

-Hej, nie kłóćcie się. Ja jestem otwarty na wszelkie propozycje i nowe doświadczenia seksualne.

Gawędziliśmy jeszcze chwilę, później wypaliliśmy po papierosie i nawet Zayn skusił się na bucha. Zlewał się z nami w jedno tło i gdy woźna zawołała nas na lekcje, co rzecz jasna zignorowaliśmy, bo ostatnio oboje nabraliśmy wprawy w przebywaniu na wagarach, wzięła starą dupę Zayna za jednego z uczniów. W zasadzie Dave też wyglądał całkiem poważnie. Dałabym mu minimum dwadzieścia dwa. I pół.

Później naradzaliśmy się, jakie kolejne kroki podjąć w sprawie Justina, bo co jak co, ale nie zamierzam go sobie odpuścić. Z każdym dniem kocham go mniej i nie chcę doczekać chwili, w której już żadna iskierka miłości nie będzie mnie do niego ciągnąć. Zayn zaproponował striptiz, ale uświadomiliśmy go, że to już było i nie wypaliło. Wtedy Dave przypomniał, że wspominałam o braciach Justina. Nie było wyjścia, trzeba było zwrócić się do nich o pomoc. Zayn zamilkł, gdy snuliśmy plany, jak zdobyć kontakt do jednego ze starszych Bieberów. Jedna z opcji to włam do domu Justina. Dave zaproponował, żeby zwyczajnie, jakby kradzież była czymś codziennym, zawinąć mu telefon i oddać po wszystkim. Wtedy Zayn włączył się do rozmowy:

-Justin ma na nazwisko Bieber, tak? - Skinęliśmy głowami. Zadziwiająca była chęć pomocy Dave'a. Dopóki nie ujawnił własnego interesu, doceniałam to. Na swój sposób, czyli uśmiechem, ciepłym słowem i w zasadzie nic więcej nie zrobiłam. - Wiecie, ja chyba mam numer jednego z jego braci - powiedział, a mnie wbiło w plastikowe oparcie trybun. Nie musiałam dopytywać, bo Zayn wyjaśnił: - To stara, jednorazowa sprawa.

-To tylko seks? - spytał Dave.

A Zayn przyznał:

-To tylko seks.







Ze starszym bratem Justina rozmawiałam dobrą godzinę, a to siedząc na trybunach, a to później przechadzając się po boisku. Zayn trzy razy upominał mnie, że wygadam mu wszystkie darmowe minuty. Gdy w końcu oddałam mu komórkę, wróciłam do domu, a Dave z Zaynem wybrali się na piwo. Miałam rację, mówiąc, że jeśli Dave miał coś przeciwko delikatnym odmieńcom, Zayn przyczyni się do zmiany jego światopoglądu. Jak się później okazało, jeden drugiego odprowadzał do domu i skończyli w izbie wytrzeźwień, za która przyszło im zabulić więcej niż za hotel w centrum.

Umówiłam się z Jasonem następnego dnia w miejskim parku, którym Justin zawsze wracał z pracy do mieszkania,  po czternastej, a że koleś od historii wybrał sobie akurat dzień trzeciego grudnia na przetrzymanie całej klasy na przerwie, dotarłam na miejsce z teatralną nutą spóźnienia. Obaj siedzieli na ławce, Drew i Jason, rozmawiali o czymś z zacięciem i wypalali po papierosie, na którego nagle chwyciła mnie chęć. Nie znałam ich dobrze, a przywitanie przebiegło dość czule. To znaczy nie zaobserwowałam takiej czułości, jakiej wymaga to słowo. Bo czułość w ramionach dwóch napakowanych byków w pełni sił to bardziej krótki uścisk miażdżący żebra i dłonie, które niby przypadkiem przytulały na pograniczu spodni i wąskiej szczeliny oddzielającej szlufki od szwów bluzki. 

-Dlaczego nie powiadomiłaś nas o wypadku wcześniej? - spytał Jason po krótkim (i oryginalnie czułym) przywitaniu.

Ruszyliśmy na przód alejką od wschodu parku.

-Bo stan Justina był naprawdę dobry, tylko ta pieprzona pamięć mu szwankuje.

-Dobrze zrozumiałem przez telefon? Pamięta nas, mnie i Drew, ale ciebie już nie? 

-Tak zwana amnezja wsteczna. Nie pamięta ostatnich tygodni, miesięcy, czyli mniej więcej wszystkiego, co wydarzyło się po przeprowadzce do Minneapolis. 

-Słabo - skomentował Drew i był to komentarz bynajmniej nie na miejscu, bo kiedy on mówił "słabo" i tak naprawdę wszystko miał w dupie, Justin z tym swoim wypadkiem zabrał mi cząstkę mnie - samego siebie.

-Słabo powiedziane - skarcił go starszy. - Rozmawiałaś z nim? Próbowałaś mu przypomnieć, że lody pod prysznicem to coś więcej niż standardowa relacja księdza i słodkiej blondyneczki z parafii?

Nie drążyłam tematu, skąd Jason wie o incydencie pod prysznicem.

-Próbowałam chyba wszystkiego. Mam tu taką małą grupę wsparcia, która pomaga mi go powoli odzyskiwać, ale Justin jest bardziej uparty niż ja. A wierz mi, pierwszy raz spotykam się z czymś takim, nie przywykłam. - Historia mojego życia nie była przewodnim tematem rozmowy, ale jakoś tak samo ze mnie wypłynęło. - Rozmawiał z nim nawet mój kuzyn. Mieli razem małą gejowską scysję w kiblu na imprezie, ale o tym innym razem. Nie słucha nikogo. Może wy przemówicie mu do rozsądku. Przynajmniej na to liczę. W przeciwnym razie się poddaję, bo kończy się nieograniczony zapas moich wyśmienitych pomysłów.

Braciom Justina zależało przede wszystkim na tym, by Justin nie bawił się w to całe księżowanie i znalazł sobie kobitkę. Więc znalazł i jak na złość musiał o niej zapomnieć. Albo mam w życiu cholernego pecha, bo co znajduję sobie obiekt zauroczenia, okazuje się albo nielegalny, albo mocno chujowaty. Albo to zwyczajna karma, która z opinią suki mści się za wszystkie czasy, te przeszłe i przyszłe też. Obiecali pomóc w trybie natychmiastowym, żeby nie zapomniał jak się tu i ówdzie wsadza kutasa, na co odparłam, że Justin ma to we krwi.

-Nie wiem, jak wam się odwdzięczę - podziękowałam, gdy usiedliśmy na ławce na przeciwległym krańcu parku. Na rozmowach spędziliśmy więc całą szerokość miejskiej połaci zieleni.

-Ja miałbym jeden pomysł, ale jesteś dziewczyną naszego brata, więc mi nie wypada. 

Nabawiłam się przekonania, że dzień bez erotycznej uwagi to dzień stracony. Poklepałam Jasona po ramieniu i obiecałam, że jeśli Justin wyprze się mnie każdą cząstką ciała i bezpowrotnie stracę nadzieję, odezwę się do niego. W końcu numer już mam. W chwili nieuwagi przepisałam go z telefonu Zayna na własną komórkę, na której z wielkością liczoną w kosmicznych jednostkach przekroczyłam limit abonamentu. Nigdy nie wiadomo, kiedy przyda się parę cyfr i głos w po drugiej stronie słuchawki. Nie twierdzę, że co rusz wdaję się w przelotne flirty, ale nie sądzę też, by Justin miał zostać jednym jedynym facetem do końca mojego życia. Biorę pod uwagę ewentualność, że jeśli teraz się nie zejdziemy, wyszaleję się za wszystkie czasy, a gdy spotkamy się po latach, wróci dawna miłość, kupimy dom z ogródkiem, psa, postawimy mu budę z osobną miską na karmę suchą i mokrą i będziemy żyć długo i szczęśliwie. Ale to dopiero po pięćdziesiątce, gdy wyskoczą mi kurze łapki wokół oczu i posiwieją włosy.

-O której Justin kończy tę szkolną zabawę? - Podejście braci do jego powołania poznałam już wcześniej. Do pracy miałam okazję dziś. 

-Według planu godzinę po mnie, więc powinien tędy przechodzić za jakieś - zerknęłam na zegarek - piętnaście minut.

-Zrobimy więc tak - poinstruował Jason i oboje z Drew zamieniliśmy się w dwie pary małżowin usznych pożerających słowa przywódcy. - Tu, nieopodal, jest nieduża kawiarnia. Zgarniemy do niej Justina, przemówimy mu do tego pustego łba i zagrozimy, że jeśli nie ogarnie się w porę, zajmujemy jego miejsce.

-Jego miejsce? - spytałam, nie rozumiejąc.

-Śpisz od wewnątrz czy zewnątrz?

-Od wewnątrz, ale jakie to ma...

-Więc ja zacznę spać od zewnątrz.

Delikatnie erotyczna uwaga z numerem dwa - zaliczona.

-A gdzie w tym wszystkim ja? - nawiązałam do pogadanki w kawiarni.

-Usiądziesz przy stoliku gdzieś nieopodal. Wiesz, tak żeby cię nie zauważył. Chyba że dajesz nam wolne pole do popisu i zdamy ci szczegółową relację dopiero po ptakach.

-Nie - zainterweniowałam natychmiast. - Wolałabym na bieżąco mieć wgląd w bezmiar waszych pomysłów.

Jak zostało postanowione, tak uczyniliśmy. Po dziesięciu minutach skryłam się za oddalonym o kilkanaście metrów drzewem i stamtąd wyczekiwałam Justina, którego bracia zgarnęli na środku ścieżki. Krótkie przywitanie (z całą pewnością mniej czułe niż ze mną), potem liczne odmowy Justina, aż w końcu uległ i razem ruszyli do kawiarni. Musiałam się spieszyć, by dotrzeć na miejsce przed nimi. Puściłam się biegiem i po minucie zdyszana wchodziłam do kawiarni. Stolik w kącie był pusty, a na nim leżała dzisiejsza gazeta. Gdy usiadłam na stołku i zasłoniłam się nią od szyi po czubek ostatniego naelektryzowanego włosa na głowie, poczułam się jak współczesny Sherlock Holmes. Tylko ładniejszy. 

Justin, Jason i Drew zajęli stolik nieopodal, zamówili trzy małe kawy, dwie czarne i jedną z mlekiem, bo Justin bez kleksa zabielacza kofeiny nie tknie. Powinnam najsampierw wyciąć w gazecie dziury na oczy, ewentualnie nos, żebym wyglądała bardziej realistycznie (w roli detektywa, nie przeciętnego czytelnika lokalnej gazety, w której to na dziewiętnastu stronach wyszczególnione jest, na co poszły pieniądze podatników, i jedna pozostała strona oznajmia o jakimś  rozboju, kradzieży rzędu samochodów i masowym włamie do garażów na obrzeżach). Czekając na świętą trójcę Bieberów, przeczytałam cztery zamieszczone na tylnej okładce nekrologi. Wydały mi się ciekawsze niż wszelkie rozliczenia finansowe. 

-Naprawdę nie pamiętasz niczego po przeprowadzce? - zagaił Jason.

-Totalna czarna dziura - odparł Justin i bezgłośnie siorbnął łyk kawy po uprzednim wymieszaniu i posłodzeniu dwoma torebkami cukru trzcinowego. - Jedna wielka pustka. Nic.

-I nie pamiętasz, jak szybko nabawiłeś się różków? Wystarczyło spuścić cię ze smyczy.

-O czym mówisz? - nabrał podejrzeń, bo upił nerwowo dwa kolejne łyki i jego mlaśnięcie rozpłynęło się wraz z wonią kawy po całej kawiarni.

-Nie o czym, a o kim - wtrącił Drew. Dzięki ci, dobry człowieku, za odwleczenie mojej czysto przedmiotowej kariery. - O Chloe, rzecz jasna. O Chloe. - Wypowiedział moje imię z cieniem sentymentu. 

Justin uniósł się. Nie dosłownie, ale nad jego głową unosił się dym wściekłości. Ewidentnie nie spodziewał się, że nawet jego bracia nakręcą moją sprawę jak pozytywkę. Czekałam tylko na jego odzew. Jakby przypomniał sobie procent tego, co było między nami, odniosłabym sukces.

-Nawet wy? - spytał z głośną irytacją. - Nawet wy chcecie mnie uwikłać w jakieś chore romanse? Jestem waszym bratem. Przecież mnie, do cholery, znacie.

-Właśnie, jesteśmy twoimi braćmi. Powiedz więc, po co mielibyśmy cię okłamywać? Niech do ciebie dotrze, że po przeprowadzce zmieniłeś się nie do poznania. I wcale nie twierdzę, że na gorsze. Zakochałeś się, udowodniłeś, że drzemie w tobie facet, a nie marna imitacja bez fiuta. - Justin wydawał się pełen pogardy dla braci i dla filiżanki kawy, która zdążyła nieznacznie przestygnąć. - Kurwa, stary, otrząśnij się wreszcie z tego amerykańskiego snu i uwierz, że nie jesteś takim świętoszkiem, jakiego z siebie robisz.

-Jason ma rację - przytaknął Drew. - Chloe to zajebista dziewczyna. Rusz tym swoim mózgiem i przypomnij sobie, że łączy was więcej niż cholerne oceny w szkolnym dzienniku.

-Macie jakieś dowody? Jakiekolwiek.

-Masz na dowód nasze słowa. Nie okłamujemy cię. Na własne oczy widzieliśmy, jak wychodziłeś razem z nią spod prysznica, a potem w twarz wykrzyczałeś nam, że ssała ci chuja.

Jeśli Justinowi wróci pamięć, mimo wszystko poproszę go, by rozpowszechnianie takich szczegółów konsultował ze mną.

-Z całym szacunkiem, ale nie udzielałeś jej pod prysznicem korepetycji z religii i nie uczyłeś wieczornego paciorka. Chloe nie wydaje się być dziewczyną, która o dwudziestej klęka na łóżku przed obrazkiem Jezusa i odmawia różaniec. 

Justin uderzył pięścią w blat stolika. Aż się zlękłam i gazeta zadrżała mi w dłoniach. Wychyliłam się zza ostatniej strony i przyglądałam się, bo sam głos nie wystarczy i interesowała mnie również mimika jego twarzy, z której czasem można wyczytać więcej, niż z samej głosowej melodii.

-Nie wiem, w co wy chcecie mnie wrobić. Zawsze podstawialiście mi pod nos jakieś dziewczyny, a ja za każdym razem powtarzałem wam, że jestem księdzem, kimś pokroju wyżej niż wasza dwójka razem wzięta. 

-Zrozum, z Chloe było inaczej i...

-Nie przerywaj mi! - podniósł głos. Albo to złudne wrażenie, albo niespodziewana agresja Justina wzbudziła we mnie lęk. - Nic mnie z tą dziewczyną nie łączy. Jest bezczelna, nawet mi się przesadnie nie podoba, jej wulgarność mnie odpycha.

Tego było już za wiele. Mam silne nerwy, ale nie ze stali. Poderwałam się z krzesła, a gazetę rzuciłam na ziemię. Ja nie podobam się jemu? Ja nie podobam się jemu? Albo padło mu na mózg, albo kłamie jak z nut i ma na swoje usprawiedliwienie podłoże bardziej stabilne niż amnezja wsteczna. Ruszyłam z impetem do stolika chłopaków. Co prawda dwójka starszych braci cofała mnie wzrokiem, myślą i bezgłośnie ustami. Ale ja byłam jak pędzące pendolino i żeby mnie zatrzymać, trzeba było pociągnąć za hamulec dziesięć kilometrów przed stacją docelową. Tymczasem mnie od stolika dzieliły jedyne dwa metry i najstarsi z rodu Bieberów przebywający w kawiarni odpuścili nieudolne próby zatrzymania małej, drzemiącej we mnie ciuchci. Dopadłam stolik i krzyknęłam:

-Jak możesz!? - Justin zadrżał zaalarmowany. - Jak po tym wszystkim, co nas łączyło, możesz mówić, że mnie nie znasz, że nie jestem w twoim cholernym typie? Spaliłbyś się ze wstydu, gdybym przyznała tutaj, przed wszystkimi, czego się ode mnie nauczyłeś i jak skutecznie wykorzystywałeś to w praktyce. Zaczynam wątpić w tę twoją cholerną amnezję, a może powinnam powiedzieć fantazję. Wiedz tylko, że jeśli to twój sposób na zerwanie, to wolałabym, żebyś jak tchórz wysłał mi sms'a i napisał, że nie chcesz dłużej bawić się w chodzenie za rączkę. 

Jako że nić podtrzymująca moje nerwy została rozszarpana ostrymi jak brzytwy zębami, zakończyłam wywód dobitnym akcentem. Poderwałam filiżankę z podstawka i tę kawę dla słabych, bo więcej w niej mleka niż napoju Bogów, wylałam mu na spodnie, w sam środek krocza. Syknął, bo może kawa była jeszcze słabo ostudzona, a może jego fiut uczulony jest na mleko i teraz nabawił się swędzącej wysypki. To już nie mój problem.

On nie jest już moim problemem.

(Powiedziała Chloe, uporczywie myśląc nad kolejnym genialnym niewypałem, który przywróci do życia wspomnienia Justina.)

On nadal jest moim problemem. A nierozwiązany problem tyje i tyje, aż w końcu pęka jak balon i skaża środowisko wokół.