sobota, 13 lutego 2016

Rozdział 38 - Strefa wojny


Jeden jedyny raz dostałam od matki w twarz, gdy mój nieograniczony okres młodzieńczego buntu pozyskał parę skutków ubocznych. Spuchł mi policzek i wyglądałam jak chomik pod warstwą podkładu i pudru, który nierównomiernie upchnął w policzkach zapasy. Ale nie czułam się jak ten chomik - mały, bezbronny, możliwy do zadeptania przy odrobinie woli silniejszych. A teraz byłam tylko połową chomika i w twarz dostałam z obu stron, choć policzki były gładkie, bez zaczerwienień i żadna dłoń nie wymierzyła mi siarczystego uderzenia. Zostałam spoliczkowana mentalnie. Na nic tu podkład, puder i współczesne cuda wizażystki.

-Powiedz, że ze mnie żartujesz - zaśmiałam się nerwowo, przygładzając jego grzywkę, która podczas zbioru szpitalnych zabiegów nastroszyła się jak igły u jeża. - Żartujesz, Justin. Prawda?

Ale prawda była taka, że sama nie wierzyłam w coś, o czym zapewniałam Justina. Przekonywałam go, że stroi sobie ze mnie żarty chwilę po ujściu z życiem w wyniku poważnie wyglądającego wypadku. Równie dobrze on mógłby spytać o to samo. Co mi jednak pozostało, chwytałam się ostatniej deski ratunku, która spróchniała i tonęła powoli, coraz głębiej i głębiej. Od zawsze wiedziałam, że nie powinna być ostatnia deska ratunku, tylko na przykład ostatni ponton ratunku. W jego przypadku istnieje większe prawdopodobieństwo powodzenia.

-My się znamy? - Rozglądał się niespokojnie. - Gdzie ja jestem?

-W szpitalu, miałeś wypadek - odparłam podobnym tonem. - I tak, znamy się bardzo dobrze. Tak samo dobrze, jak czujesz się przy mnie w łóżku.

Justin zakaszlał nerwowo, a Dave podpierający drzwi skarcił mnie spojrzeniem. Moja uwaga była nie na miejscu? Przykro mi. Amnezja Justina również jest nie na miejscu.

-Pamiętasz w ogóle, jak się nazywasz? - wtrącił Dave, który dysponował przeważająco większym zasobem opanowania.

-Tak. Naturalnie. Pamiętam. Mam na imię Justin, służę jako ksiądz, pamiętam jeszcze przeprowadzkę do nowego miasta, ale was - spojrzał po naszych twarzach - nie przypominam sobie.

Nim rozniosłam go w drobny pył, do sali wkroczył lekarz i teraz rozumiałam, co tak usilnie starał się przekazać nam przed salą chorych. Wytłumaczył nam, że Justin po wypadku cierpi na brak pamięci zawierającej ostatnie miesiące. Wszystkie nasze wspólne wspomnienia rozmazały się na prawym reflektorze samochodu, który wbił się Justinowi w biodro. Wszystkie, co do jednej. Lekarz zdziwił się przed wyjściem, że Justin nie poznaje domniemanego brata, Dave'a, i wtedy wyszło na jaw, że jesteśmy jedynie jego uczniami, ale lekarz nie był starym prykiem zalanym rygorystycznymi zasadami od stóp po głowę i pozwolił nam zostać w sali. Stan Justina nie był poważny i trochę harmidru mu nie zaszkodzi, a zdaniem lekarza, możemy wspomóc go w powolnym pozyskiwaniu utraconych wspomnień. 

Niech się nie martwi. Już ja się zatroszczę, by Justin je odzyskał. Co do jednego.

-Co ty wcześniej mówiłaś? - zwrócił się do mnie tuż po wyjściu lekarza. - Co mówiłaś o nas?

-Jesteśmy razem. Od paru miesięcy - odparłam oschle. Trochę jakbym obwiniała Justina za cały ten wypadek i wątek z utratą pamięci.

Stuknij się w czoło, głupia idiotko.

-To niemożliwe - zaprzeczył stanowczo. - Jestem księdzem. Nie łamię zasad.

-A jednak te złamałeś. Zakochałeś się we mnie. Ze wzajemnością z resztą. - Opadłam na stołek przy łóżku i choć dłoń Justina leżała na skraju materaca, nie ujęłam jej i nie pogładziłam jak to robią wszystkie zakochane do bólu pary. Byłam zakochana. Ale nie do bólu. Tak bezpiecznie zakochana. - Dave może potwierdzić.

-To prawda - przytaknął. - Jesteście razem i z tego co mi wiadomo, nawet się przesadnie nie kłócicie. Żyjecie w takiej łagodnej sielance.

-Pokłóciliśmy się na chwilę przed wypadkiem - wyznałam - kiedy przyznałam się przed tobą do zdrady. Ale nie takiej zdrady, której bym chciała. Zrobiłam to, żeby nas chronić. Jestem pewna, że to pamiętasz i... - zadrżałam w panice. - Przecież nie możesz mnie nie pamiętać. Nie masz prawa, nie pozwalam ci. Kochasz mnie. Powtarzasz mi to średnio dziesięć razy dziennie, aż czasem mam dość. I nie możesz zapomnieć naszego pierwszego razu. Do cholery, ukradłam ci cnotę! - uniosłam się.

Justin ścisnął w dłoni rąbek kołdry i odpowiedział podenerwowany:

-Jestem prawiczkiem.

Wyszło mu to całkiem cicho, a i tak Dave parsknął. Miażdżącym spojrzeniem wgniotłam go w powierzchnię ziemi. To czas na krzyk i łzy, nie na śmiech. Chociaż sama gdy słyszę o dwudziestoczteroletnim prawiczku, mam ochotę uronić słodką łezkę.

-Muszę wyprowadzić cię z błędu. Nie jesteś prawiczkiem już od wielu tygodni. Cholera, ciągnęłam ci pod prysznicem, tego pewnie też nie pamiętasz, co? - naskoczyłam na Bogu ducha winnego Justina. 

-Nie masz prawa wygadywać takich świństw - rozeźliłam go. - Wyjdźcie stąd. Oboje.

-Ale ja cię kocham, jesteśmy razem, nie możesz mnie od tak wyrzucić za drzwi.

-Powtarzam raz jeszcze - zarządził. - Nie znam cię, a w twoje bajki nigdy nie uwierzę. Wyjdźcie stąd.

Jako młodsze jajko wykazałam się inteligencją i odpuściłam kurze (no, może kogutowi), dając złudne poczucie, że zakończyliśmy tę rozmowę. A my jej na dobrą sprawę jeszcze w ogóle nie zaczęliśmy. Ale kłótnia nie była mi na rękę, więc złapałam Dave'a i wyszliśmy z sali. Justin nawet nie odprowadził nas wzrokiem do drzwi, bo kiedy zerknęłam na niego przez szybę, leżał na prawym boku i spojrzeniem wędrował gdzieś pomiędzy kątem, a białym kablem wijącym się przy ścianie.

Nienawidzę kłótni, nienawidzę cholernych samochodów, nienawidzę pieprzonych lekarzy, nienawidzę śmierdzących chorobą szpitali i nienawidzę wykasowanych wspomnień Justina, które pierdolą się teraz między prawym a lewym uchem. 

-I co masz zamiar zrobić? - zagaił Dave, który widząc moje wzburzenie, wybrał opcję, by nie odzywać się, dopóki złość z lekka nie opadnie. Dobry ruch, kolego.

-Jak to co? - uniosłam się. - Przypomnę Justinowi, za co tak naprawdę mnie pokochał. 






Justin opuścił szpital Abott Northwestern w Minneapolis tydzień później. Przez ten czas odwiedzałam go, co jednocześnie można nazwać próbą wdarcia się na oddział, każdego dnia. Z początku chciałam pokazywać mu nasze wspólne zdjęcia, ale uświadomiłam sobie, że nie mamy żadnego, prócz klasowego, gdzie stoimy na szkolnym boisku wraz z całą klasą. Kiepski dowód. Później siłą odrywałam mu ręce od uszu i opowiadałam o tych godnych zapamiętania chwilach naszego związku. Ale że nie chciał słuchać, na nic się to zdało. Szóstego dnia zostałam wyproszona przez pielęgniarkę, która dość miała ciągłych skarg Justina. A siódmego nie wpuścili mnie nawet na oddział i lekarz raczył tylko poinformować, że pacjent opuszcza dziś oddział powypadkowy, więc w razie pilnej potrzeby mogę skontaktować się z nim prywatnie  i szpital nie ponosi już za to odpowiedzialności.

Więc skontaktowałam się i wieczorem zadzwoniłam do Justina z zastrzeżonego numeru, bo istniała obawa, że widząc na wyświetlaczu moje imię, utopiłby komórkę w muszli klozetowej. Byłam niewiarygodnie nachalna. I niewiarygodnie zdesperowana, by dopiąć swego. 

-Halo? - odebrał po dwóch sygnałach, głos miał już całkiem silny, pobyt w szpitali przesadnie go nie osłabił, a efektem ubocznym wypadku pozostały tylko wypalone w kwasie wspomnienia i część mózgu odpowiadająca za pamięć wsteczną.

-Witam księdza - mruknęłam z lekka wyższym głosem. Dzwoniłam jako tajemniczy osobnik przejmujący się stanem zdrowia Justina. Nie jako Chloe Montez, która za wszelką cenę pragnie udowodnić, że ksiądz miał swój wkład w nadszarpanej koronce majtek. - Chciałam spytać, jak się ksiądz czuje. Słyszałam o wypadku, straszna sprawa.

-Mogę wiedzieć, kim jesteś? Przykro mi, niewiele pamiętam, a ostatnie miesiące pozostają wielką czarną dziurą. 

Tym sposobem przekonałam się, że naprawdę szwankuje Justinowi pamięć. Przez pierwsze dni żyłam jeszcze złudzeniem, że to jego prostacki sposób na zerwanie ze mną. Gdybym tylko dowiedziała się, że wyimaginował tę szopkę dla spokoju sumienia, które mówiąc "nie pamiętam" ma na myśli "odczep się i przestań męczyć", własnymi rękoma pozbawiłabym go całej pamięci; tak, by przez następne pół roku uczył się własnego nazwiska. Jestem mściwa. Ale nie bezlitosna. Gdy już przekonałam się, że amnezja Justina to nie chwilowe widzimisię, wzrosła we mnie determinacja. Może nie pamiętać imienia matki, daty urodzin pierwszego psa czy wysokości miesięcznej pensji w szkole. Ale ja jestem jak oddech. A o czerpaniu powietrza głębokimi haustami nie zapomina.

-To ja - przyznałam. Zabrzmiało jak groźba. - Chloe Montez.

Justin wydał z siebie dźwięk na kształt połączenia zirytowanego westchnięcia z pełnym odrazy warknięciem i obawiałam się, że jest bliski naciśnięcie czerwonej słuchawki na telefonie.

-Dziewczyno, dlaczego wciąż mnie nachodzisz? Czy to w szpitalu, czy poprzez telefony - zamilkł, ale jeszcze nie skończył. - W ogóle skąd masz mój numer?

-Jesteśmy razem - przypomniałam mu, jak to robiłam średnio dwadzieścia razy na dobę w ciągu minionego tygodnia. - To chyba oczywiste, że mam twój numer. Wiele razy rozmawialiśmy nocami. Długo rozmawialiśmy, aż po blady świt. 

-Wcześniej planujesz fabułę tych swoich bajek, czy wymyślasz na bieżąco? Mogę ci jedynie pogratulować wyobraźni i po raz setny prosić, byś zostawiła mnie w świętym spokoju. Nie pamiętam niczego sprzed wypadku, ale jednego jestem pewien. Nigdy nie związałbym się z kobietą, co więcej, z własną uczennicą. 

-Tak mówiłeś na początku.

-A później?

-A później się zakochałeś - wyszeptałam słabo. Jego usprawiedliwiona obojętność była kaleczącym ciosem. - Uwierz mi, proszę. Po co miałabym kłamać?

-Też tego nie rozumiem. Ale swoich racji jestem pewien. Nie dzwoń do mnie więcej, jest już późno. Dobranoc - rzucił oschle. Jak nie on. Jak nie mój Justin. Jakby wypadek wyssał z niego wrażliwość, w której się zakochałam. Bo seks mogłam uprawiać z każdym, ale zakochanie objawiało się na linii wzajemnego porozumienia. Pędzący samochód, który odbił się Justinowi od biodra, musiał przeciąć też tę nić, bo na obecną chwilę nie umiem sobie wyobrazić, byśmy razem z Justinem ponownie mogli stanowić jedność. Nawet gdyby ten powypadkowy Justin pokochał mnie od zera, ja nie umiałabym pokochać jego. Jest inny. Niby taki sam, ale inny.






Tej nocy nie spałam dobrze. W zasadzie w ogóle nie spałam, a zapadałam jedynie w piętnastominutowe drzemki i budziłam się z myślą, że może gdy wyciągnę rękę spod kołdry i opuszczę ją swobodnie na sąsiednią połowę łóżka, kostki uderzą w męski tors i zaraz szybko prześlizgną się na niego opuszki palców. Tak się rzecz jasna nie stało, a ręka opadła na pluszowego misia, który prócz Dave'a był moim jedynym pocieszeniem. Bo nagle zostałam sama i ta samotność uderzyła we mnie zdecydowanie zbyt brutalnie. Jeśli ktoś ma do ciebie strzelać, miło by było, gdyby uprzedził cię parę sekund przed czasem, a zdążyłbyś odmówić chociaż jedną zdrowaśkę. A mi w pępek wetknął ktoś granat i rozerwało mnie tak nagle. Naprawdę nieprzyjemna sprawa. 

Wstałam nieprzytomna, ubrałam się i w dobór ubrań włożyłam ciut zapału. W końcu za pierwszym razem uwiodłam Justina grzeszną stroną. Nie zdobędę go, kuląc się pod ścianą i robiąc za szkolną szarą myszkę, która zjechała z drabiny społecznej z czubka na pierwszy szczebel. Nałożyłam niemocny makijaż i zeszłam na dół, gotowa na konfrontację z rodzicami, z którymi od paru dni rozmowa przebiegała na zasadzie dzień dobry, do widzenia, jestem głodna i nie jestem głodna, bo nie udało im się przywyknąć do myśli, że moja dolna dziurka jest rozepchana bardziej, niż mogło im się śnić. Choć to z lekka niefortunne, gdyby śniły im się moje seksualne walory. Tym razem konwersacja przebiegła zaskakująco podobnie.

-Cześć - mruknęłam z ostatniego stopnia schodów.

Chwila ciszy.

-Jesteś głodna? Zrobiłam tosty - powiedziała mama, ale promyczek spojrzenia rzucony w moim kierunku to za dużo. Więc tylko mówiła.

-Nie, dzięki. Zjem jabłko.

A żołądek niewątpliwie domagał się czegoś konkretnego, bo od paru dni żyję powietrzem i wodą. Według Dave'a długo tak nie pociągnę. I nie będę już chodzącą, tykającą bombą seksualną, rozniecającą pożądanie o zasięgu większym niż siła rażenia energii atomowej. Ale dziś też pozostałam przy jabłku z rana i jabłko wrzuciłam do torby na później. 

-Po lekcjach wracasz od razu do domu. Inaczej zaczniemy cię z matką zawozić i odbierać ze szkoły - wtrącił tata, kiedy zakładałam buty, siedząc na szafce w przedpokoju. Dobrze, że tego nie widział. Od dawna zżerał go potoczny pierdolec, gdy widział, jak licha komoda sięgająca połowy ud trzeszczy i kołysze się pod moim ciężarem. 

Mruknęłam coś niezrozumiałego, bo zęby już wbite były w skórkę zielonego, soczystego jabłka z ekologicznej uprawy i nim nasza rozmowa wykroczyłaby poza szkołę, jedzenie i standardowe oznaki przywitania, wyszłam z domu. A tam za pierwszym zakrętem czekał na mnie Dave, który dosiadając rumaka przybranego w sto pięćdziesiąt koni mechanicznych, kończył palić papierosa. Przy nim i ja pogłębiałam swój nałóg, bo ilekroć palił, zawsze raczył mnie poczęstować, a gdy częstował, nie wypadało odmówić. I paliłam średnio cztery do pięciu dziennie. I to bez seksu, bo do tej pory nikotyna miała ścisły związek z orgazmem. Ot, takie dwa małe uzależnienia.

Chwilę później sunęliśmy równo po asfalcie, a wiatr świszczał nam w uszach, bo dziś żadne z nas nie miało kasku. To kolejna kwestia, która doprowadziłaby ojca do szewskiej pasji. Gdyby rzecz jasna zależało mu bardziej na mnie, niż na opinii tych wszystkich, których ja miałam w dziurce między prawym, a lewym pośladkiem. Z tego względu Dave nie parkował bezpośrednio na podjeździe przed moim domem, tylko przecznicę dalej. Chwytaliśmy słońce spływające po chmurach na ziemię i tuliłam się do Dave'a, bo temperatura kurczowo trzymała się zera, a pęd powietrza obniżał ją średnio o dziesięć stopni. Na krótko przed wypadkiem obrałam silne postanowienie, by poprosić rodziców o samochód. Plany rzecz jasna uległy zmianie. Może gdy nabawię się zapalenia płuc i z powikłaniami wyląduję na oddziale poniżej niedawnej sali Justina, pomyślą o moim autku na poważnie.

Po drodze mijaliśmy łby widywane na szkolnym korytarzu, aż zatrzymaliśmy się pod starym dębem przed szkołą. Tam też ulokowane było standardowe miejsce Dave'a. Na samochód za małe, na rower nieodpowiednie, a że tylko Dave ujeżdżał dwukołowca, nie miał rywali. A poza tym był chyba najstarszym uczniem w szkole i niewielu uśmiechało się podskakiwać mu. Tak więc miał stałą miejscówkę, całkiem chroniącą od deszczu, i nie płacił za nią ani dolara.

-Widzę w tym wszystkim jeden plus - zakomunikował, gdy zsiedliśmy z motoru i snuliśmy się ospale do drzwi. 

-Oświeć mnie, bo nie dostrzegam żadnego.

-Dzięki amnezji Justina nie myślisz o całym tym zmieszaniu z Grey'em, Mike'iem i innymi. Wiesz, poważniejszy problem przyćmił ten bardziej błahy.

-Akurat rozpowszechnienie wizerunku podczas  aktów seksualnych, bo tak to się fachowo nazywa, to nie sprawa błaha. I chociaż o niej nie myślałam, właśnie mi przypomniałeś. Ale z jednym się zgodzę. Na pewno nie zaprzątam sobie tym głowy tak, jak przed wypadkiem. Ale plus to za dużo powiedziane. Może pół plusa.

-Pół plusa to minus.

-Nie kiedy odetnie się poziomą kreskę, a pozostawi pionową. Wtedy wychodzi prawidłowa połowa plusa. 

Wdarliśmy się najpierw po wysokich schodach. Na tyle wysokich, że parter szkoły był tak naprawdę pierwszym piętrem, a z kolei podziemna piwnica parterem, może jedynie nieznacznie upchnięta pod powierzchnią. Dave przytrzymał drzwi, gdy wchodziłam do szkoły, a późnej zarzucił mi ramię na rękę i tak szliśmy wspólnie przez korytarz, choć lekcje mieliśmy w całkiem innych klasach. Przez ostatni tydzień zainteresowanie naszymi relacjami wzrosło. Bo wiecie, te wymieniane uściski, spędzane razem przerwy, jakieś skryte tajemnice i często muskające się dłonie były pretekstem dla tych, dla których związek to właśnie rączka za rączkę i buziaczek w policzek.

-Myślałaś już, jak odzyskasz księdza? - spytał, gdy tłum na korytarzu przerzedził się z lekka.

-Myślę o tym bezustannie od tygodnia i do tej pory nie wymyśliłam niczego skutecznego. Lekarz powiedział, że Justin z  czasem odzyska pamięć, ale kto wie, czy to potrwa tydzień, miesiąc czy rok. A wiesz, nie chcę żyć przez rok w związku, który istnieje na prawach związku, a jednocześnie stanowi marną imitacją. Cholera, to popieprzone. Już wolałabym, żeby rzucił mnie tak, jak rzuca się szmatę po całodziennym sprzątaniu. Wtedy łatwiej byłoby mi go odzyskiwać. A teraz? - padło pytanie retoryczne. - Teraz nie wiem nawet, od czego zacząć. 

Doszliśmy do końca korytarza. Pod schodami kryło się najspokojniejsze miejsce szkoły. Raz zdarzyło nam się palić tam wspólnego papierosa, bo jako ostatni połyskiwał w mojej paczuszce. Ale dym szybko wychwyciła woźna i przegoniła nas miotłą do palarni - terenu pomiędzy boiskiem a frontową szkołą, gdzie na obdartym murku zapadały wieloletnie przyjaźnie przy fajce i browarze. Wtedy Dave spytał:

-A jak uwiodłaś go za pierwszym razem? Zacznijmy od tego, czy w ogóle uwiodłaś, czy to był rodzaj tych miłosnych historii, które płodzą się bez inicjujących plemników i później rozkwitają i rozkwitają...

-Aż w końcu więdną, bo jeden płatek kwiatka nie pamięta, że kocha ten drugi - zakończyłam dobitnie. - Prawda jest taka, że Justin nie poleciał na moją nadludzką wrażliwość, której z resztą nie mam, tylko na trochę kobiecego, subtelnego wdzięku. Och, jest typowym facetem. Jedynie wydaje mu się, że z niego święta dziewica. 

-Prawiczek - poprawił. - Święty prawiczek. Był nim, dopóki cię nie poznał.

-Gdyby nie chciał, nie zostawiłby w mojej pipce swojej cnoty, okay?

-Ma się rozumieć - zaśmiał się. - Zastanówmy się na poważnie. Wypadek uszkodził księdzu kawałek mózgu, ale skoro poleciał na twoje balony raz, poleci i drugi.

-Co masz na myśli? - dopytałam, bo mimo wszystko ja nie patrzę na świat spojrzeniem faceta, a Dave owszem i gdyby ktoś miał udzielać mi cennych wskazówek odnośnie trzymającego się na ostatniej nitce związku, byłby to właśnie Dave - bezkonfliktowy, bezstronny, luźny jak guma w majtkach mojej babci i szczery do bólu jak plac pod pępkiem podczas okresu. 

-Rozruszaj go jak przedtem. Raz zmiękł, drugi raz też to zrobi.

-Raczej zesztywnieje - poprawiłam go. - Zesztywnieje tam, gdzie powinien.

-Rozbroi go twój urok osobisty - pocieszył mnie, choć mało skutecznie. Ale drogocenne próby zostaną mu zapamiętane.

-Chyba rozstałam się z nim jakiś czas temu i za cholerę nie daje się przeprosić, bo nie wraca do mnie i nie wraca.

A Dave z uśmiechem, który swoją drogą był bardzo ładnym, męsko-chłopięcym uśmiechem promieniującym bielą wyprostowanych pod niedawno ściągniętym aparatem zębów, odpowiedział:

-Nie przejmuj się. Ja wciąż go widzę.

Justin wrócił do szkoły po tygodniowym zwolnieniu i choć lekarz (z tego, co udało mi się podsłuchać, bo jako zwykła, szara uczennica nie miałam żadnego wkładu w świeże wiadomości o stanie jego zdrowia) proponował mu przedłużenie zwolnienia do końca przyszłego tygodnia, on kategorycznie odmówił, twierdząc, że przecież to żaden wysiłek siedzieć za biurkiem i mówić, mówić i mówić.

Szedł przez korytarz z plecakiem na ramieniu, a zwykle eleganckie spodnie dziś ustąpiły miejsca ciemnym jeansom. Więc powypadkowy Justin prócz zaników pamięci nabawił się również całkiem dobrego gustu. A szkoda. Wolałabym jego pamięć i ubrania ściągnięte z własnego dziadka. Wpuścił nas do klasy, pogładził mnie spojrzeniem tak delikatnym, jak każdego ucznia z osoba, więc nie wyróżnił mnie w żaden sposób, a co za tym idzie, jego pamięć nadal bawi się w powolnym dobijaniu mnie cienkimi szpilkami. Dave wsunął się do klasy tuż po mnie, bo postanowił, że woli siedzieć na religii niż na geografii. Tak naprawdę nie woli siedzieć na niczym. I na niczym mu już nie zależy. A że Justin nie pamiętał nawet naszych imion, tym bardziej nie zorientuje się, że do jego klasy wślizgnął się wytatuowany intruz.

-Naprawdę siedzisz w pierwszej ławce? - marudził Dave, gdy opadłam na krzesło przy ścianie i wysypałam z torby brudnopis z wczepionym za okładkę długopisem.

-Wybrałam to miejsce z początkiem roku, bo, wiesz, musiałam mieć nieustannie bliski kontakt z księdzem. Później chciałam się przesiąść, ale nie było już wolnych miejsc. A teraz najwyraźniej pierwsza ławka z powrotem spełni swoją pierwotną rolę.

Zastanawiało mnie, dlaczego Justin utyka na prawą nogę, kiedy zdecydowanie oberwał w lewą. Ale szybko przeanalizowałam sytuację i doszłam do wniosku, że opadając na prawą, odciąża lewą i wszystkie rachunki się wyrównały.

-Cześć - zaczął, zatrzymując się na niewysokim podniesieniu przy biurku. - Jak wiecie, brałem udział w wypadku samochodowym. Nie musicie się martwić, jestem cały. - To pewnie miał być żart, ale dziwnym trafem nie zaśmiał się nikt prócz Justina. - Jednak cierpię na amnezję wsteczną i nie pamiętam ostatnich miesięcy po przeprowadzce do Minneapolis. Musicie mi więc wybaczyć, ale nie znam waszych imion i dopiero zacznę stopniowo się ich może uczyć, może przypominać. 

Później padły pytania, czy wypadek był bolesny, czy łóżko szpitalne wygodne, czy jedzenie zjadliwe i czy w ostateczności odzyska pełnię pamięci. A ja rwałam się do odpowiedzi na każde, bo skoro cholerny samochód wpierdolił się w biodro, zabolałoby nawet Chuck'a Norris'a, łóżka szpitalne z reguły nie bywają wygodne, chyba że na dyżurze przebywa młoda pielęgniarka która rozkłada nogi częściej niż leki do osobnych kieliszków, jedzenie w szpitalu to rzecz przesądzona od pokoleń, natomiast o pamięć zatroszczę się osobiście.

Całą lekcję przegadałam z Dave'em. A to irytował mnie sposób, w jaki Justin rozmawiał z uczennicami. A to z kolei irytowały mnie one, robiące maślane oczy, jakby nie wiedziały, że tuż obok siedzi jego rozeźlona dziewczyna, która jak hiszpański byk uderza już kopytem w ziemię i gotuje się do zawiązania wojennej strefy. Ale, cholera, one naprawdę o tym nie wiedzą. Dave uspokajał mnie trzykrotnie. Zadziałało dopiero wtedy, gdy Justin wpisał mi uwagę do dziennika. Mnie. Do dziennika. W dodatku czerwonym długopisem. Za kilka wymienionych szeptów. To szczyt bezczelności. Dotarło do mnie, że nie rozwikłamy tego problemu polubownie. Zeszliśmy się na polu bitwy. I na to pole powróciliśmy.

-Uwiodę go dzisiaj - szepnęłam Dave'owi na ucho. - Po tej lekcji.

Ten rozejrzał się niespokojnie i podczas gdy Justin skrobał coś kredą na tablicy, odpowiedział:

-Jak to, teraz? Tak na żywca, na spontanie?

-A co mam planować? Dobór koloru stanika?

Pozostawił to bez komentarza i do końca lekcji siedział jak struty, a gdy zadzwonił dzwonek, wykorzystał harmider i zgiełk, by zagaić raz jeszcze:

-Jesteś pewna, że to dobry czas i miejsce?

-Jestem pewna jednego - mruknęłam, spakowałam torbę i przewiesiłam ją na tym ramieniu Dave'a, z którego nie zwisał plecak. - On jest mój. I odzyskam go, choćbym po tym wszystkim miała spłonąć w piekle. 

Głowa po głowie uczniowie opuszczali klasę i jak na złość żadnemu się dzisiaj nie spieszyło. Dave wyszedł ostatni, rzucając pokrótce, że czeka tuż za drzwiami. Jest jak mój prywatny ochroniarz - o nic go nie proszę, a nie oddala się na krok. No, może na parę kroków, bo jednak daje mi upragnioną swobodę życiową. Uniósł zaciśnięte kciuki przed wyjściem z klasy. Potem zamek szczęknął i zostaliśmy sami, jak za starych, dobrych czasów. Chociaż może nie były takie dobre. Dobre stały się dopiero pod dachem domu nad jeziorem. Niezapomniane miejsce pełne pożądania, miłości i powiedziałabym spermy, ale Justin zawsze kończył we mnie.

-Nie chciałeś po dobroci - zaczęłam całkiem agresywnie - więc wezmę siłą to, co obiecywałeś mi wcześniej.

Zbliżyłam się do biurka, a Justina, który z każdą sekundą wyglądał coraz bardziej obco, jakby sklonowali go w szpitalu i zapomnieli o jednym istotnym genie, cofał się na podeście. Rozpięłam trzy guziki koszuli. On nic. Tylko marszczył brwi. Ale na tym etapie mógł jeszcze stać niewzruszony, chociaż powinien stąpać z nogi na nogę. Kolejne dwa guziki i Justin nie zdawał się podniecony, a rozeźlony. Wtedy przemknęło mi przez myśl, by tu się zatrzymać, ale ręce wiedziały swoje i rozpięły koszulę do końca.

Dziwka dziwka dziwka dziwka dziwka razy sto. Albo nie. Razy tysiąc.

A że dziwka nie zatrzymuje się po zrzuceniu głupiej koszuli, rozpięłam też spodnie. Justin drgnął, ale nie tak, jak powinien. Drgnął we wszechogarniającym gniewie.

-Jesteś chora, dziewczyno - stwierdził, chwytając mnie stanowczo za ramię. To taki uścisk, który uświadamiał mnie, że robię coś albo źle, albo nazbyt dobrze. W tym przypadku postawiłabym całe miesięczne kieszonkowe na pierwszą z dwóch opcji. - Ubierz się i wyjdź stąd. Nie zamierzam się powtarzać.

Nie, to nie był ten sam człowiek. Justin z początku moich podchodów był nieśmiałą, zbłąkaną myszką, a nie facetem z krwi i kości, który sztywno stawia na swoim.

-Przecież wiem, że cię podniecam - zainicjowałam kolejny kontakt fizyczny i dotknęłam jego wyrzeźbionej piersi. - Nasz seks był naprawdę udany.

Stawiałam wszystko na jedną kartę.

-Co ty wygadujesz? - uniósł się. - Nigdy w życiu nie dotknął bym cię w nieodpowiedni sposób. Jestem księdzem, dociera to do ciebie, dziewczyno? Księdzem i twoim wychowawcą, nie kolegą z ławki. 

-Justin, błagam, przypomnij sobie wszystko, nim wyjdę z siebie. Jesteśmy razem, stanowimy naprawdę zgrany zespół. Ty i ja, razem, jako jedność. Przecież mnie kochasz.

-I dlatego urządzasz to niemoralne przedstawienie? 

-Urządzam je, bo przykra prawda jest taka, że zakochałeś się w moich cyckach i nie najgorszym tyłku, nie w tajemniczych oczach i uśmiechu. Jesteś jak każdy facet. Zasłaniasz się tylko tą sutanną, wiarą i myślisz, że jesteś święty. A nie jesteś. Spójrz w lustro. Może nadal masz na szyi jakieś pozostałości po malinkach, które tak uwielbiasz. O tutaj - dźgnęłam opuszką palca wskazującego małe pole pod prawym uchem - jest twój czuły punkt. Niemal dochodziłeś, gdy całowałam cię tam delikatnie i pieściłam. Otrząśnij się. Straciłeś pamięć, w porządku, ale czas najwyższy, byś ją odzyskał, bo ta szopka trwa już za długo. Dlatego teraz jestem do twojej dyspozycji. - Rozporek odpuścił walkę z moją dłonią. - Przeleć mnie i przypomnij sobie, że jesteś facetem, a nie miękką pizdą.

To chyba ostatecznie wyprowadziło Justina z równowagi. Obruszył się jak napuszony goryl albo inny człekokształtny osobnik. Ale to nie koniec atrakcji, bo gdy chciałam go zatrzymać, on rzucił coś na kształt groźby i stwierdził, że wróci tu z dyrektorem i zapłacę za swoje wybryki. Zgarnął z biurka klucz, nerwowo zszedł z podestu i potknął się o własną piętę. Od zawsze wiedziałam, że lekka z niego niezdara, ale teraz pobił swój własny rekord. Mimo to nie było mi do śmiechu, bo kiedy ja stałam tam w staniku i z rozpiętymi jeansami, on zamaszyście otworzył drzwi, a potem, jakby za karę, zamknął mnie w opustoszałej klasie. Niewiele myśląc, ruszyłam do drzwi, szarpnęłam klamką, wbiłam pięść w dyktę i wściekłam się jak moja własna matka po wywiadówce. Amnezja amnezją, ale to cholerne bezprawie. Poczułam się uwięziona w klatce ze ściennymi prętami i moim człowieczym przywilejem był telefon wykonany na najbliższy komisariat, bo zanik pamięci nie usprawiedliwia zachowania godnego świeżo upieczonego wizytatora szpitala psychiatrycznego.

Nie będę bawić się z nim w kotka i myszkę, bo w tej rozgrywce walczą dwa kocury, a myszy rozkładają coraz to lepsze karty.

Drapanie drzwi spowodowałoby jedynie samodestrukcję zadbanych paznokci. Zadzwoniłam więc do Dave'a, a ten pełen przejęcia odebrał jeszcze przed pierwszym sygnałem.

-Czy jego popierdoliło? Zamknął cię w klasie na klucz.

-Wiem, Sherlock'u. 

-I jak poszło? Zgaduję, że plan lekko zboczył z drogi.

-Dave - wymamrotałam. - Jemu w tym szpitali ucięli pałę. A teraz znajdź sposób, żeby mnie stąd wydostać. Dostaję klaustrofobii w czterdziestometrowej klasie.

Stworzę w internecie bloga, na którym ogłoszę konkurs na najskuteczniejszy sposób przywrócenia pamięci księdzu, którego na co dzień absorbują koronki w staniku zamiast opłatka i winka z tych kościelnych kielichów. Bo mi powoli kończą się pomysły, choć tak naprawdę nie wykluł się jeszcze żaden porządny.

Życie jest brutalne, zwykli mówić ludzie zawsze i wszędzie. Na mocy ostatnich wydarzeń byłabym skłonna przekształcić tę sentencję na rzecz innej: życie jest potulne jak baranek wielkanocny, tylko pamięć zużywa się szybciej niż prezerwatywy za dolara.







~*~


Tymczasem ja mam już Priest zaplanowany do końca :)

14 komentarzy:

  1. Oby odzyskał pamięć ;3 Biedna Chloe :'(

    OdpowiedzUsuń
  2. Pusia nie rób nam tego :'( On musi sobie przypomnieć :(
    Zapraszam!
    http://the-dark-soul-jbff.blogspot.com/

    http://time-for-us-to-become-one-jbff.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak być nie moze, on musi odzyskać pamięć. Życzę weny 😘

    OdpowiedzUsuń
  4. co z tego że stracił pamięc?!?! chcarkter też mu się zmienił lol kiedys to by się zawstydził a teraz sie wkurwia :(

    OdpowiedzUsuń
  5. Cholera....ale się porobiło! Nie wierzę, że Justin tak zmężniał (????XDD) już nie jest taki uroczy ugh.... Mam nadzieję, że sobie przypomni. W sumie nie wiem czy chce od samego początku nie lubię Chloe XD Weny życzę czekam na następny !! <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Skoro on był potulniutki, a ona ostra, to moze teraz skoro on taki maczo to ona powinna grac potulniutką xd by sie dopasowali :D ale spoko rozdzial czekam na nastepny :D przyznam sie bez bicia prosze.. ze ostatnio od rozdzialu jak ona uciekla z Davem na motorze jakos wena na czytanie mnie opuscila, doczytalam do tego i kurde no juz nie moge doczekac sie nowego :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Jeju nie Justin musi odzyskać pamięć!

    OdpowiedzUsuń
  8. Mam przeczucie, że on nie odzyska tej pamięci, chociaż nie wiem. Ale oni muszą być razem. Swoją drogą, to co się stało, że on tak się zmienił? Czekam na nowy: )
    wait-for-you-1dff.blogspot.com/
    loveme-likeyou-do-1dff.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Jezu co to ma byc! On ma odzyskac pamiec i koniec kropka! Biedna chloe! :((

    OdpowiedzUsuń
  10. Jak ona nie będzie w stanie zreperować Justina (xD) to przecież jego bracia mogą jej pomóc! Widzieli ich razem przecież xD a jak uciec z klasy? Hmm niech Dave wyjdzie na dwór i stanie pod oknem xD Chloe spokojnie będzie mogła uciec właśnie przez okno xD

    OdpowiedzUsuń
  11. Co on odwala!!! Kurwa musi mu pamięć wrócić (*¯︶¯*)

    OdpowiedzUsuń
  12. Jejuuu proszę niech to zakończy sie dobrze bo ja umrę :-: Nienawidzę złych zakończeń 😒 -o.

    OdpowiedzUsuń