czwartek, 4 lutego 2016

Rozdział 37 - Znikome poczucie humoru

Następny rozdział prawdopodobnie pojawi się dopiero po moim powrocie, czyli w przyszły weekend (13/14 lutego), ponieważ nie wiem, czy na wyjeździe będę miała dostęp do internetu, przepraszam :(


To trochę tak, jakbym otworzyła oczy w basenie z wyjątkowo dużą mętnością wody i zwartością szczypiącego chloru. Widziałam przez łzy rozmazane przy krawędziach kształty, kolory zlewały się w plamy, które stopniowo od błękitu nieba przechodziły w zieleń pobliskich koron drzew aż po szarość asfaltu i połyskujące blachy samochodu, który mógł być równie dobrze srebrny, szary jak i czarny. Ale to nie kształty ani przysłonięte łzami malowidła zwróciły moją uwagę. Naraz hamulce pisnęły jak oszalałe, rozległ się głuchy brzdęk, a potem już nic. Całkowita cisza. Może z wyjątkiem upierdliwej pszczoły nieco ponad uchem. Co, u diabła, robią pszczoły na początku zimy?

Pospiesznie wytarłam oczy skrawkiem rękawa. Brak makijażu oznaczał brak szarawych plam tuszu na ściągaczu bluzy. Ale może jednak wolałabym pozostać zapłakaną sierotą nierozróżniającą kształtów, bo oto ukazał mi się najgorszy z najgorszych widoków. Justin leżał bezwiednie tuż przed kołami auta, z miejsca kierowcy wyskoczył jakiś tęgi mężczyzna i krzyczał jak oszalały, bardziej w nerwach niż w niepokoju i do tego wszystkiego ja miałam ochotę drzeć się na niego. Czy on chciał dobić leżącego? 

Puściłam się biegiem i chwilę po tym padłam na kolana przy prawym profilu Justina. Lewy przywarł do ziemi, wczepił się w nią pazurami, a spod skroni wypływała mała, kręta, krwawa rzeczka. Pierwsza zasada w udzielaniu pomocy brzmi: nie ruszaj poszkodowanego na miejscu wypadku, bo jeśli jeszcze nie złamał sobie karku, możesz mu w tym pomóc. Dlatego dotknęłam go (bo przed tym się nie powstrzymałam) tak delikatnie, by nie poruszyć nawet jego włosem. 

-Justin - zapłakałam i znów niewiele widziałam. W tej chwili na moją korzyść. Nie nadawałabym się do pracy w szpitalu. Nie żeby wzruszała mnie krew, ale jednak z dwojga złego wybieram ludzi całych, nie tych poturbowanych i nie daj Boże w częściach. - Justin, błagam, powiedz, że mnie słyszysz - ciągnęłam. - A ty, do cholery, dzwoń po karetkę! Mogłeś go zabić! - wrzasnęłam w stronę niezidentyfikowanego obiektu rasy męskiej, którego rozszarpię, jak tylko Justinem zajmie się prawdziwa pielęgniarka, a nie jej marna imitacja w mojej postaci, po raptem jednym kursie pierwszej pomocy, z którego większość informacji moja pamięć zawinęła w szczelne worki i zniosła do piwnicy, do której nikt nigdy nie zagląda.

Zadzwonił, unosił się podczas rozmowy z dyspozytorką i na koniec rzucił do mnie, że karetka jest w drodze. A za karetką bez wątpienia przyjedzie policja, co oznacza godziny przesłuchań, które powinnam spędzić przy jego łóżku, trzymając go za rękę. Najgorsze jednak, że zamieszanie przed szkołą zwabiło ciekawskie kurwy i po chwili dziedziniec tętnił życiem. Teraz też miałam zachowywać pozory? Jakiś kretyn zmieszał moje kochanie z asfaltem, a ja mam wtopić się w tłum gapiów i plotkować, jaka to szkoda, że ktoś trafił akurat w księdza, zamiast w starą biologiczną babę? Tak, ja też nad tym ubolewam.

Podbiegła do mnie jedna z nauczycielek. Należała do grona tych mniej zgorszonych moją osobą. Spytała, co się stało i żądała szczegółowej relacji, więc opowiedziałam, jak to stary chuj (nie przebierałam w słowach, mimo że kierowca koczował tuż obok) potrącił księdza, jak ten padł na beton jak nieżywy. Pominęłam tylko kwestię kłótni, zdrad i niewybaczonych postępowań, a łzy usprawiedliwiłam strachem przed krwią, której na nieszczęście przybywało. Poleciła więc, bym się odsunęła. Zrobiłam to wbrew sobie, bo nie trzymając dłoni Justina miałam wrażenie, że zawodzę go, gdy mogę pomóc. A nuż poczuje moją obecność i powróci zza światów, bo stwierdzi, że tam, beze mnie, jest mu nudno.

Karetka przyjechała po paru minutach. Paru minutach, kiedy powinna zjawić się po kilku sekundach, bo co jeśli te kilka minut zaważą na jego życiu? Nauczyciele rozganiali uczniów, ratownicy na noszach wprowadzali nieprzytomnego Justina do karetki, a ja jak stałam, tak stoję dalej, by dokończyć w spokoju dziesiątek różańca.

Panie Bóg, pomóż mu. W końcu muszę się nim z Tobą dzielić. Nie na marne, prawda? 

Ruszyłam biegiem, nie za karetką, bo z silnikiem nie miałam większych szans, ale do szkoły. Przecięłam korytarz wzdłuż. Na końcu siedział David. Nie znałam go dobrze, ale wczoraj nie opuścił mnie w potrzebie. Mógłby tak nie opuścić jeszcze ten jeden raz.

-Justinapotrąciłsamochódjestnieprzytomnybłagampomóż - wydusiłam na jednym tchu. 

Dave złapał mnie za ramiona, otarł łzy i poprosił, żebym powtórzyła, tylko pięć razy wolniej i bez wzburzenia, bo podobnież głos trząsł mi się jak nie do końca ścięta galaretka.

-Justina potrącił samochód, jest nieprzytomny, błagam, pomóż. Nie wiem, co z nim, nie wiem, czy jego życiu coś zagraża. Muszę jechać do szpitala. Teraz, natychmiast.

Nie zostawił w potrzebie, bo oto już trzymał moją dłoń i biegliśmy z powrotem przez korytarz, w dół schodów, przez odpadki gapiów i po minucie siedzieliśmy na odpalonym motorze, który ruszył z rykiem sprzed szkoły, zmiażdżył okruchy szkła z rozbitego samochodowego reflektora i zdałam sobie sprawę, że część tego szkła wbiła się Justinowi w biodro. Chciałam poprosić Dave'a, żeby przejechał po stopie cholernego, niedzielnego kierowcy, ale z jakiej racji miałby brać na siebie definicję mojego gniewu i nie daj Boże odpowiadać za nią prawnie.

Pędziliśmy poprzez wiatr smagający policzki. Wtulona, pochlipywałam cicho w jego plecy. Chyba znów przesadnie ściskałam mu brzuch, bo kiedy zwolnił na pasach, a ja rozluźniłam się odrobinę, usłyszałam coś na kształt westchnienia ulgi. Być może zasmarkałam mu pół koszulki. A może to tylko łzy, bo było ich wiele. Korków brakowało, więc zatrzymywaliśmy się tylko na światłach, a i te niekiedy Dave ignorował. Dlatego dogoniliśmy karetkę, kiedy ta zatrzymywała się na podjeździe przed szpitalem. Dave miał znaleźć miejsce parkingowe, a mnie polecił biec za Justinem. W ramach rekompensaty dostał czułego buziaka w policzek i już pędziłam za ratownikami. 

Ominęłam rejestrację szerokim łukiem. Rozmowa z pielęgniarką mijała się z celem. Prawdopodobnie potoczyłaby się tak jak we wszystkich fanfikach, które przeczytałam. Podałabym się za jego uczennicę, a usłyszałabym, że nie mogą udzielać informacji i że w ogóle nie powinno mnie tu być. Z kolei gdybym udała jego siostrę, prędzej czy później musiałabym się tłumaczyć, skąd we mnie takie zainteresowanie stanem zdrowia księdza i wychowawcy. Romans z Christianem kierował na mnie wszelkie inne podejrzenia. Natomiast gdyby to Grey wylądował w szpitalu, przydreptałabym tu i go dobiła - strzykawką, poduszką, czy gołymi rękoma. To bez znaczenia.

Nosze wraz z Justinem wspięły się w windzie na trzecie piętro, więc i ja minutę później stałam przed drzwiami na oddział. Przez szybę widziałam niewiele, ale jeszcze nie odważyłam się przedrzeć i krzykiem wyrazić wielką, nieposkromioną miłość. Szybko na oddział dotarł również Dave. Wysłałam mu sms'em numer piętra i wyrazy głębokiej rozpaczy. Przybył, zamknął w uścisku, pocałował w głowę. Och, dobry Boże, dzięki Ci za niego. I za Justina również, choć pasujemy do siebie jak ogień i woda.

-Teraz nawet nie mam szans dowiedzieć się, co z nim - mruknęłam w jego pierś.

-Już ja coś wymyślę.

Zastanawiało mnie, czy pomoc Dave'a jest tak zupełnie bezinteresowna, czy może pewnego dnia w zamian za milczenie każe mi się odwdzięczyć. A wtedy będę zmuszona albo poderżnąć mu gardło, albo... Nie było innego albo.

-Przepraszam - zaczepił przechodzącego lekarza. - Jestem bratem mężczyzny, którego niedawno przywieźli z wypadku.

-A ta pani to... - przyjrzał mi się uważnie.

-Moja dziewczyna. - Tym sposobem zwalczył podejrzenia na każdej płaszczyźnie. - Więc, co z nim?

Nie chciał rozmawiać na klatce schodowej. Wprowadził nas na oddział, za te drzwi, za którymi po raz ostatni ujrzałam krawędź podeszwy Justina. Zatrzymał się przy jednej sali, zajrzał przez szybę, a tam inni majstrowali przy Justinie, jednak nie nerwowo, co pozwoliło mi się odrobinę uspokoić. Gdyby jego życie było zagrożone, nie byłoby chyba tego stoickiego spokoju, mam rację? Obym miała, bo w przeciwnym razie nadnaturalny spokój oznacza badanie trupa po zmasakrowaniu wszystkich nadziei.

-W dalszym ciągu jest nieprzytomny, ale jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Po wstępnych oględzinach możemy stwierdzić jedynie złamanie, albo poważne zwichnięcie lewej ręki i stłuczenie kości biodrowej. Więcej dowiemy się dopiero po tomografii.

-Możemy do niego wejść?

-A jest sens, kiedy w dalszym ciągu jest nieprzytomny?

-Jest - warknęłam stanowczo. I chciałam dodać jeszcze, że jego dłoń warto jest trzymać zawsze i wszędzie, bo promieniuje pełnym pozytywów ciepłem. Ale lekarz posądziłby nas o jakiś trójkąt albo inną figurę geometryczną. Ja, osobnik pokryty tatuażami i kolczykami i do tego ksiądz! Dobre sobie.

 -W takim razie, kiedy wyjdą lekarze, możecie na chwilę wejść. Powtarzam, na chwilę. I najlepiej, gdyby weszło tylko jedno z was.

Ale takiej opcji niestety nie było. Dave nie musiał wchodzić, za to ja sama przy łóżku potencjalnego brata mojego faceta bez sensownej wymówki to jeden wielki absurd. Dlatego poczekaliśmy jeszcze chwilę, a gdy przydarzyła się sposobność, wsunęliśmy się do niedużego pomieszczenia szpitalnego. Bezbronny królik leżał na łóżku, nie wyglądał na przesadnie pokiereszowanego, tylko ten jego brak przytomności mnie niepokoił. Dave koczował przy drzwiach i co rusz wychylał głowę na korytarz. Stał na czatach, bym ja mogła przysiąść na skraju łóżka, z prawej, bo podobnież lewa strona Justina czuła się gorzej.

-Obudź się - szepnęłam, całując wierzch jego dłoni. - Nie chcę, żeby twoimi ostatnimi słowami, którymi zwróciłeś się do mnie, była "dziwka".

-Słucham? - wtrącił Dave. - Jaka dziwka?

-Nie podsłuchuj - mruknęłam, ale to z lekka mijało się z celem, bo przecież był tu na moją wyraźną prośbę. - Domyślił się czegoś, wyciągnął mnie przed szkołę, chciał porozmawiać. Przecież nie mogłam odwlekać tego w nieskończoność. Przyznałam mu się do zdrady, próbowałam wyjaśniać, ale nie chciał słuchać. Puścił się biegiem i - trzepnęłam dłońmi w kołdrę, zapominając zupełnie, że pod tą pościelą leży obolały Justin - proszę, jak na tym wyszedł. Musieli zbierać go z ulicy. Dobrze, że nie zeskrobywać.

-A jak to się w zasadzie stało, że zaczęliście być razem? Wielka, nieznająca ograniczeń miłość, czy może szybki seks, potem wpadka i tak już dalej poszło?

-A czy widzisz, żebym chodziła z brzuchem?

-Więc jednak wielka miłość? - żartował. Nie miałam mu tego za złe, bo przecież stan Justina był stabilny, nie umierał, a my nie musieliśmy utrzymywać wisielczych humorów.

-Wiesz, to nie do końca takie proste. Musiałam mu trochę pomóc się rozluźnić. Najpierw striptiz na plebani, później kilka podejść w szkole, aż wylądowaliśmy w przytulnym domku na polanie w pobliżu jeziora, wiesz, tym na południe za miastem.

-I tam... - oczekiwał szczegółów.

-I tam zaczyna się nasz sekretny sekret, o którym ci nie opowiem.

-Och, no weź, liczyłem na jakąś erotyczną historyjkę.

-Przeliczyłeś się. Nasze sprawy łóżkowe, jak sama nazwa mówi, są nasze.

Lekarz wyprosił nas z sali niedługo po tym, twierdząc, że rozmowami zakłócamy spokój Justinowi i równie dobrze możemy je dokończyć za obrzeżami pokoju. Swoją drogą nie rozumiem, jak można przeszkadzać nieprzytomnemu. Skoro nie widzi, nie słyszy i tylko śpi (tak to nazwijmy, brzmi mniej przerażająco), wisi mu wszystko wokół. A może jeden głośniejszy krzyk i otworzyłby oczy? Myślę jak dzieciak, ale przynajmniej nie wpadam w panikę.

Na korytarzu było tylko jedno krzesło, więc siedziałam Dave'owi na kolanach. Trochę jak dziwka, co? Nie dbam o to, już nie. Liczył się fakt, że Dave był chętny, by mnie przytulać. Może i zbyt chętny. O to również nie dbam. Już nie. Siedzieliśmy tak, czekając nie wiadomo ile i w zasadzie nie wiadomo na co. Gdy zadałam to pytanie brunetowi, odparł spokojnie, że na cudowne przebudzenie Justina, żebym mogła przyłożyć mu poduszkę do twarzy i zaszantażować, że albo mi wybaczy, ale zginie marnie z piórkiem, takim z pierza z poduszki, w nosie. Przyznałam mu rację i czekaliśmy dalej. Mam nadzieję, że przebudzi się do obiadu, bo już burczy mi w brzuchu. 

To nie bezuczuciowość z mojej strony. To umiejętność racjonalnego myślenia. Bo kiedy lekarz mówi o stłuczonej ręce i kości biodrowej, to nie oznacza pękniętej czaszki i rozległego wylewu podskórnego. Prawda?

Naraz na oddział wtargnęli Grey z Grey'ką, czyli bajkowe małżeństwo pary nauczycieli. On obejmował ją w talii, ona stawiając mocne kroki, rozbijała podłogowe kafle obcasami. Byli siebie warci. I analogicznie my z Dave'em również, bo ja swego czasu sypiałam z Christianem, a on z jego żoną. Śmiechu warte i pewnie parsknęłabym, gdyby Justin nie leżał na obserwacji i gdyby nie był po środku długotrwałego procesu wybaczania. Gdy zbliżyli się, Dave wciąż trzymał mnie na kolanach i było mi to w pewnym sensie na rękę. Mój tajemniczy chłopak (bez znaczenia, że fałszywy) przestał być tajemniczy. 

-A wy co tutaj robicie? - zagrzmiał Grey. Gdy był uniesiony, jego głos brzmiał tak chrapliwie seksownie. Seksownie kiedyś, teraz już tylko chrapliwie.

-Martwimy się o księdza - odparł z pogardą Dave. Z pogardą do Grey'a, nie do księdza.

-Chloe martwiąca się o wychowawcę - parsknął. - Brzmi znajomo.

-Chciałbyś - syknęłam.

-Chloe jest moją dziewczyną i byłbym wdzięczny, gdybyś oszczędził sobie wszelkiego rodzaju komentarzy - powiedział Dave. 

Na razie tylko żona Grey'a milczała. Przyglądałam jej się i próbowałam zgadnąć, czy chodzi z Dave'em do łóżka, bo brakuje jej czułości, rozrywki, czy może w sprawach materacowo-prześcieradłowych Dave przebija Christiana o głowę. Cholera, takie cuda są możliwe? Przez myśl przebiegło mi, że chciałabym tego posmakować, ale zaraz boleśnie spadłam na ziemię.

Twój facet jest w szpitalu, kretynko.

Grey przeniknął Dave'a spojrzeniem, a gdy jego żona odeszła, by porozmawiać z lekarzem prowadzącym (akurat uwierzę, że zdrowie Justina obchodzi ją choć odrobinę więcej niż złamany paznokieć), nachylił się i z perfidnym uśmiechem wychrypiał do niego:

-Przedwczoraj bzyknąłem ci panienkę, wiesz, gówniarzu?

Na co Dave spokojnie i z przytłaczającą ironią odparł:

-Ten gówniarz od kilku miesięcy pieprzy twoją żonę. A ona bynajmniej nie narzeka.

Milion do zera dla Dave'a. Mistrzowsko zmiótł go z powierzchni ziemi i utarł mu czubek chuja, na którym wisiała rozbudowana męska duma.

Christian z miną zbitego z tropu psa oddalił się bez komentarza. Kiedy jego żona wyjaśniła z lekarzem stan zdrowia Justina i upewniła się, że będzie żył, a na jego miejsce w pracy nie trzeba szukać zastępstwa (bo podejrzewam, że nie chodzi o nic więcej jak etat za biurkiem), złapał kobietę za ramię mocniej, niż moje udo podczas seksu. Obstawiam równo pięć siniaków po wbitych opuszkach palców. Gdyby tak udowodnić, że znęca się nad żoną...

W międzyczasie zabrali Justina na badania. Zabiegany lekarz nie chciał powiedzieć nam niczego konkretnego. Więc jak siedzieliśmy, tak siedzimy nadal. Minęła już pora obiadowa, a ja ze szczegółami poznałam nawyki żywieniowe Dave'a. Oboje zaczęliśmy wymieniać najbardziej wyszukane potrawy i dziwnym trafem na każdą mieliśmy ochotę. Aż w końcu wspólnymi siłami wyskrobaliśmy z kieszeni dolara i zrobiliśmy zrzutkę na jednego batona z orzechami i czekoladą. Dave bohatersko odstąpił mi odrobinę większą część, twierdząc, że z początkiem roku szkolnego byłam bardziej zaokrąglona tu i ówdzie (ale nie przesadnie, raczył podkreślić, tylko smacznie, jak z kolei raczył nazwać). A że schudłam, potrzebuję paru kalorii więcej, by nie pozostał po mnie sam szkielet.

-Doprawdy schudłam? - Złapałam się za brzuch, potem biodro, ale największym niepokojem owiały mnie cycki. Nie mają prawa się kurczyć.

-Mam nadzieję, że się z tego powodu nie cieszysz. Wiesz, że przesadnie wychudzone dziewczyny to nic smacznego.

-Oczywiście, że się nie cieszę! Facet do czegoś musi się przytulić. Co to za frajda mieć pod sobą same kości?

-Myślisz jak facet. To mi się podoba - skomplementował.

-Ty też.

-To całkiem dobrze, zważając na fakt, że kiedy ostatnim razem spoglądałem w lustro, byłem facetem.

-Nadal nim jesteś.

-Skąd wiesz?

-Czuję pod tyłkiem.

Radosny śmiech przeszył szpitalną ciszę. Wiecie, taką, w której słychać brzęczące kabelki w żarówce i odległy krzyk babki z porodówki na piątym piętrze. Te krzyki utwierdziły mnie w przekonaniu, że jeśli pewnego dnia będę chciała mieć dzieci, zapiszę się w adopcyjną kolejkę i przygarnę małego murzynka czy chińczyka.

Niespodziewanie pielęgniarka przebiegła przez korytarz. Wystarczyły jej dwa ciche słowa zwrócone do lekarza:

-Obudził się.

A moje serce eksplodowało radością i z tego szczęścia policzek Dave'a raz jeszcze posmakował moich ust. Dobrze, że nie upaćkałam go błyszczykiem, bo Justin miałby kolejny powód do usprawiedliwionej zazdrości.

Nie przeszkadzaliśmy lekarzom w ich pierwszej interwencji i tylko przez szybę zaglądaliśmy. Wybitnie nie spodobała mi się dłoń jednej z pielęgniarek, która przebiegła po piersi Justina i to bodajże wykroczyło poza zakres jej obowiązków. Uśmiechnęłam się do niego i nie odwzajemnił tego. Gdy lekarze wyszli już z sali, jeden z nich zaczepił Dave'a i usilnie starał się poinformować go o czymś więcej niż ważnym, ale moja cierpliwość miała bardzo kruche granice. Wpadłam do pomieszczenia, rozradowana, pełna nadziei, że może wypadek pomoże mu wybaczyć. Szkoda zmarnować coś tak pięknie zakazanego, na co pracowaliśmy miesiącami. 

-Boże, martwiłam się o ciebie, skarbie. Leżąc na tym asfalcie, wyglądałeś jak nieżywy, albo jakby ci kark w pół przełamano. - Chwyciłam jego ciepłą dłoń. Zabrał ją natychmiast i tylko przyglądał się tak dziko, jak gdyby widział na własne oczy wieloletniego więźnia izolatki ze szpitala psychiatrycznego. Czy wyglądałam aż tak koszmarnie? Co prawda lustro nie widziało mojego odbicia od wczorajszego wieczoru, ale nie mogła wyskoczyć mi nagle armia pryszczy i cała sieć pajęcza zmarszczek. - Ja wiem, że postąpiłam idiotycznie. Powściekasz się chwilę i odpuścisz, tak? - dociekałam. - Przecież wiesz, jak cię kocham. Nie skrzywdziłabym cię, gdyby to nie było konieczne.

A wtedy on odezwał się i jednym zdaniem potraktował moje serce jak psie kły kawał surowego, krwistego mięsa:

-Przepraszam, czy my się znamy?

I nie żartował. Bo Justin nie miał poczucia humoru.








~*~


Rozdział krótki i mało ciekawy, ale taki też miał być. Może po powrocie uda mi się dodać jakiś bonusowy rozdział :))
Przypominam o ankiecie po prawej i o głosowaniu tu:

15 komentarzy:

  1. O jezu... Mam nadzieje ze on z tego wyjedzie bozeeee����������

    OdpowiedzUsuń
  2. OMFG.. Rzadko komentuję, ale teraz nie dałam rady. STRACIŁ PAMIĘĆ? :o Nieeeeee:(

    OdpowiedzUsuń
  3. Najlepsze opowiadanie na świecie <3

    OdpowiedzUsuń
  4. co ty narobiłaś!? :(( teraz nie bd jej pamietał i co ! bd musiała od nowa go w sb rozkochać ??

    OdpowiedzUsuń
  5. xPaulina1994x4 lutego 2016 21:17

    Biedny ksiądz Biba :/ podobają mi się relacje Chloe i David'em =3

    OdpowiedzUsuń
  6. O boziu nie wierze. Biedna Chloe. Życzę weny 😘

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie nie nie! To nie moze sie tak skonczyc! On ma odzyskac pamiec! Boze...

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja pierdziule!!!!! Niech on odzyska pamięć :(

    OdpowiedzUsuń
  9. KURWA MAC JAK TO STRAFCIL PAMIEC
    OMG
    ALE W SUMIE
    ZAJEBISCIE
    WRESZCIE DZIEJE SIE COS CIEKAWEGO
    OBY JUZ NIE BYL KSIEDZEM
    CZY COS
    ALBO ZEBY ZNOW ONA GO W SOBIE ROZKOCHALA
    OMG TAK
    AAAAA

    OdpowiedzUsuń
  10. No nie czemu ty musisz być taka okrutna i łamać mi serce :(

    OdpowiedzUsuń
  11. O CHOLERA, KURNA MAĆ, i co teraz? :O Żartujesz sobie z tym zanikiem pamięci

    OdpowiedzUsuń
  12. Najle[sze opowiadanie jak nic :*

    OdpowiedzUsuń
  13. O Boże nareszcie tu jestem i OMG. Przeczytałam na twoim asku, że on nic nie będzie pamiętać i już wiem, że nie wolno go czytać zanim nie przeczyta się rozdziału haha Mam swoją teorię co do tego jak to teraz się potoczyły i chciałabym wiedzieć czy się sprawdzi, bo bardzo bym tego chciała :)
    http://wait-for-you-1dff.blogspot.com/
    http://loveme-likeyou-do-1dff.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  14. On musi odzyskać pamięć... Tak być nie może :(

    OdpowiedzUsuń