Zagłosujcie w ankiecie po prawej, to bardzo ważne. Chcę zobaczyć, ile z Was zostało :)
Justin
Samochód gnał równo prawym pasem ruchu, za oknem drzewa przebiegały jak wystrzelone z pistoletu pociski. Opuszka palca przykryta czerwonym, wypiłowanym paznokciem musnęła przycisk radia i muzyka poszła w zapomnienie. W tej ciszy zawierał się tylko szum oporu powietrza ślizgającego się po masce, później grzbiecie i zahaczającego o tylną tablicę rejestracyjną. Żałuję, że nigdy nie uważałem na lekcjach fizyki. W przeciwnym razie zabiłbym czas, obliczając siłę oporu przy najwyższej dozwolonej prędkości na wschodniej obwodnicy.
Niespodziewanie dostałem sms'a. Wibracja zastąpiła dźwięk w lewej kieszeni. Znudzone milczenie zostało przerwane.
Jesteś głupi czy głupi? Dlaczego ściągnąłeś tu moich rodziców?
Dwa zdania i żadnego wykrzyknika dobrze wróży. Próbowałem wyobrazić sobie głos, jakim Chloe zwróciłaby się do mnie treścią wiadomości, a potem odpisałem:
Sami się ściągnęli.
Kropka nienawiści na końcu dziś wcale nie wyrażała nienawiści. Po prostu nie wypadało mi postawić dowolnego symbolu wśród wszystkich znaków i tych małych, śmiesznych buziek, które czasem pokazują skraj języka, a czasem ronią łezkę.
Siłą wepchnęli cię do samochodu i trzymając ci nóż przy jajach, wyciągnęli informację o miejscu pobytu, tak?
Możemy tak to nazwać. Martwiłem się.
Niepotrzebnie. Jestem samowystarczalna.
Dlatego masz całe załzawione oczy?
Nawet niepokonani płaczą, nie wiedziałeś?
Potem pisałem jeszcze raz, drugi, trzeci, ale nie doczekałem się odpowiedzi, dlatego też mobilną rozmowę uznałem za zakończoną.
Dalej brnęliśmy przez mroźne powietrze. Obok nas przeleciał jak wiatr, jak burza, jak meteor spalany w atmosferze, nowy kolega Chloe. Miałem z nim same problemy, rzecz jasna w szkole. Chloe słysząc gwizd wiatru i agresywny pomruk silnika, rozpromieniła się na chwilę lub dwie, a gdy zniknął za zakrętem, za tym, za którym mieli skryć się wspólnie, wróciła zbolała mina uczestniczki pogrzebu. Może to właściwy czas, by przyznać się do ukłucia zazdrości. Nie oszukujmy się, jego kolczyki i tatuaże pasowały do niej lepiej niż moja przerwana aureola.
Rodzice Chloe powstrzymywali się i milczenie było wymuszone. Dotarliśmy pod dom, wysiedliśmy wspólnie, poprosili mnie o wejście do środka, więc nie uciekłem po usprawiedliwieniu się mało wiarygodną wymówką. Niepewnie przysiadłem na skraju kanapy, Chloe na środku, rodzice odpuścili. Przemierzali salon w tę i z powrotem. Przez moment miałem wrażenie, jakby zaraz mieli uraczyć nas, mnie i Chloe, ostrymi słowami "wiemy o wszystkim". Wtedy nic tylko spakowana torba i bilet na pierwszy pociąg na drugi koniec Stanów.
-Widzieliśmy ten okropny film - przemówił ojciec.
Zamknąłem oczy. Wspomniałem dzień, w którym mi przyniosła identyczną uciechę. Otworzyłem je i był tylko obraz wściekłości.
-Zdajesz sobie sprawę, że ten facet mógłby być twoim ojcem? - Opanowanie matki nie wróżyło niczego dobrego. - I w dodatku jest twoim nauczycielem.
-Wiem, kim jest - odparła Chloe. - I wiem, ile ma lat. Wiesz, że seks ze sporo starszym mężczyzną jest podniecający?
-Chloe, do cholery! - Ojciec nie wytrzymał, jego pięść spotkała szklany stolik, dwa kubki podskoczyły niespokojnie.
-Co chcesz? Mówię prawdę. Od dzisiaj mówię to, co myślę. Każdemu. Bez wyjątku - postanowiła. - Zwierzenia zacznę od tego, że lubię seks i nie wstydzę się do tego przyznać.
-Na miłość boską, masz ledwie siedemnaście lat! I sypiałaś z własnym nauczycielem.
-On wiedział, jak zrobić kobiecie dobrze - jęknęła prowokacyjnie.
Nie mogłem tego słuchać. Włączyłem w głowie radio i zatopiłem się w rytmach brazylijskiej samby. Skąd takie dźwięki, nie wiem. To chyba ostatnia melodia, jaką usłyszałem, a że nie należę do grona melomanów, biblioteki utworów nie mam przesadnie rozbudowanej.
-Robisz z siebie dziwkę - popłynęły ostre, kaleczące słowa.
-Tak mnie wychowaliście. Trzeba było postarać się bardziej.
Jeśli Chloe miałaby być aniołem, to tylko takim z czarnymi skrzydłami. Ale dziś nawet ich zabrakło.
-Co w ciebie wstąpiło? - spytałem cicho.
-Jakiś mały diabełek, który nie pozwala mi dłużej udawać.
-Więcej nie spotkasz się z tym mężczyzną - zarządził ojciec.
A z innym? Na przykład z księdzem - cisnęło mi się na usta, ale z wiadomych powodów pozostałem na etapie myśli. Za dużo wrażeń jednego dnia. Chociaż nie pałałem do ojca Chloe sympatią, jego zawał czy atak serca nie byłyby na rękę. Mnie, bo z Chloe nigdy nic nie wiadomo.
-Nie zamierzam. To skończony dupek, śmieć jakich mało, którego powinno się spalić w cholernym kominku.
-Ale co w ciebie wstąpiło? - Matka z wrażenia, tego negatywnego zawodu, przysiadła na podłokietniku fotela. - Co skłoniło cię, by wskoczyć temu facetowi do łóżka? Płacił ci za to? Zmuszał cię?
-Dobrze pieprzył - parsknęła wulgarnie.
Chciałbym chwycić jej ramiona, potrząsnąć mocno i dowiedzieć się, kim jest i co zrobiła z moją Chloe. Nie jest nią na pewno.
-Chloe! - krzyknęli niemalże jednocześnie, mama z lekka wyżej, tata ochryple i głęboko.
-Może potrzebowałam odrobiny uwagi, której od was nigdy nie otrzymałam? On się mną zajął, w pewnym sensie zaopiekował.
-Zaciągnął cię do łóżka i wykorzystał. Gdzie ty miałaś oczy, dziewczyno?
-Skoro pytasz, całkiem często na wysokości jego jąder. Ale chyba nie takiej odpowiedzi oczekiwaliście.
Doszło do rękoczynu. Mężczyzna szarpnął ramieniem Chloe, aż zaskomlała. Poderwał ją na równe nogi, spojrzał wzrokiem pełnym zawodu, zniesmaczenia, obrzydzenia, może do niej, może do jej postawy, może do samej myśli, że wiła się pod ciałem niewiele młodszego od siebie mężczyzny. Chciałbym poznać ich myśli. Jej, jego, matki, bo każde w niemy sposób krzyczało inaczej.
Naprawdę byłem tu zbędny.
-Marsz do swojego pokoju. Masz zakaz wychodzenia. Do odwołania. - Pchnął ją na schody. Zahaczyła podeszwą o pierwszy stopień, ale utrzymała równowagę. Później zniknęła wysoko ponad parterem. Jej już nie było, więc zyskałem miano jeszcze bardziej zbędnego. - Przepraszamy księdza za jej zachowanie. Wkroczyła w trudny, niedorzeczny wręcz etap.
Państwo Montez wracali do pracy. Zaproponowali podwózkę. Odmówiłem kulturalnie, miałem bowiem coś jeszcze do załatwienia, a o tym nie musieli wiedzieć. Wsiedli w samochód, jeszcze za przednią szybą gestykulowali wzburzeni, aż zniknęli za zakrętem. Pozostała po nich kropka oleju na podjeździe.
Wróciłem do domu, wdrapałem się po paru schodkach i stanąłem przed drzwiami. Wszystkie identyczne. Sypialnia, łazienka, kolejna sypialnia. Chloe wyróżniła swoje, dodając odrobinę farby, szczyptę kreatywności i gram znudzenia panującymi trendami. Wszedłem bez pukania. Leżała na łóżku, rozciągnięta, kręciła kółka sznurkiem przy dresach. W uszach miała różowe słuchawki, komórka unosiła się na brzuchu razem z wdechem i opadała przy wydechu. Zauważyła mnie kątem oka, ale dalej nuciła i podśpiewywała.
-Chloe, musimy...
-And she's so high
-Musimy porozmawiać, bo...
-High above me
-Bo dzisiaj...
-She's so lovely
Szarpnąłem kablem słuchawek i to byłoby na tyle, bo Chloe zamiast wzburzyć się, zaniepokoić, cokolwiek, ignorowała mnie nieustannie i bez klasy. Przeniosła nacisk na lewy bok i dalej jej muzyczne wariacje poznawała poduszka.
-Możesz przestać zachowywać się jak rozkapryszona pięciolatka? Jestem z dojrzałą dziewczyną, nie z nieokrzesanym dzieciakiem.
-Skąd wiesz?
-Znam cię.
-Mylisz się. - Usiadła wyprostowana. - Tobie tylko wydaje się, że mnie znasz. Tkwisz w tym swoim poukładanym życiu, w którym stanowię nic innego niż urozmaicenie dnia, odskocznię od normy. Justin, ty gówno o mnie wiesz. Nie masz pojęcia, czego się boję, o czym marzę, co lubię. Dbasz, skutecznie z resztą, o własne pozory. Nic więcej. A tak naprawdę nie starasz się mnie zrozumieć. Jak więc możesz mówić, że mnie znasz? Znasz mój obraz, który chcesz widzieć, a jak odbiega od normy, podrasowujesz go. I wtedy jest podróbą oryginalnego dzieła. To tak, jakbyś poprzestawiał zdania w "Romeo i Julia", bo uznałbyś, że Szekspir źle odmienił rzeczowniki. Albo jakbyś zmienić kolory w dziele Leonarda da Vinci. Nic o mnie nie wiesz, bo tak naprawdę nie chcesz poznać, nie chcesz zaakceptować prawdziwej mnie.
Chwilę zajęło mi powstanie po serii kaleczących ataków. Były gorsze niż nabój czy śrut, gorsze niż strzała. Jak energia atomowa, której skutek nadchodzi z czasem. W tym przypadku szybkim.
-To ty o niczym mi nie mówisz. Obraz ciebie, który siedzi mi w głowie, pokazujesz mi ty. Widzę cię tak, jak się przedstawiasz. Skąd mam wiedzieć, co jest prawdą?
-O nic nie pytasz, nie chcesz mnie poznać. Może to za trudne, może zbyt męczące, albo zwyczajnie niepotrzebne.
-Kiedy pytam, ty nie chcesz mówić. Jestem księdzem, nie duchem świętym. Nie czytam ci w myślach, zrozum. Nie naciskam na ciebie, bo wiem, że o niektórych rzeczach po prostu nie chcemy rozmawiać. Wierzę, że jeśli będzie ci źle, jeśli będziesz chciała się wypłakać jak dziś w nocy, zrobisz to, bo wiesz, że będę przy tobie, że możesz mi zaufać. Jak będziesz chciała mówić, będę słuchać. Ale gdy wolisz milczeć, nie zmuszam cię, żebyś robiła cokolwiek wbrew sobie.
-Ale ja nie chcę milczeć, nie rozumiesz!? - krzyknęła, aż się wzdrygnąłem, bo dotychczas spokojna, teraz uniosła się jak pokrywka na wrzącym garnku.
-Chloe...
-Nie chcę milczeć, chcę powiedzieć ci o wszystkim. O wszystkim! Tylko nie umiem, może się boję, a może nie wierzę już, że po tym cokolwiek się ułoży.
Przerażała mnie nie tyle Chloe, ile jej słowa, bo nagle okazuje się, że ma przede mną tajemnice. Tajemnice na tyle poważne, że po wyjawieniu ich wszystko mogłoby się posypać jak domek z kart albo z zapałek. Trzęsła się, a mówiąc, uderzała piąstkami o pościel, na której lądowały łzy. Ileż ona razy już dziś płakała. Zacząłem się niepokoić o zasoby słonych kropelek pod powiekami. Nie chcę, by wypłakała oczy. Są zbyt ładne. W co wpatrywałbym się godzinami?
-Powinieneś już iść - postanowiła. - Tak, idź już. Idź.
Pchnęła mnie na balkon, a kiedy obróciłem się na pięcie, drzwi były już zamknięte, a Chloe zwinięta w kłębek medytowała na łóżku. Szybsza, niż myślałem. Zapukałem w szybę, nasza rozmowa nie była skończona. Tyle znaków zapytania, żadnych kropek. Chloe nie drgnęła, zatopiła się w kolejnych nutach piosenki i obserwował mnie jedynie jej lewy pośladek wymykający się spod polarowego koca. To na nic. Przedarłem się przez balkon, w dół po pniu niewysokiego drzewa i wylądowałem równo na skoszonym trawniku. Tym razem kostka prawej stopy nie została uszkodzona i dziarskim krokiem ruszyłem wgłąb osiedla, później skrótem pomiędzy kamienicami, przez miejski park, a dalej gdzie nogi poniosą.
Jednego byłem pewien. Byłem z Chloe, a bycie z Chloe oznacza bycie jednością. Jej smutki są moimi smutkami. Jej problemy moimi problemami. Jej szczęście moim szczęściem, a jej uśmiech powodem mojego uśmiechu. Wszystko, co dotyczy jej, dotyczy także mnie, a ja nie pozwolę zastraszyć się tak, jak ona na to pozwoliła. Co za tym idzie - nie pozwolę zastraszyć jej. Mam dwadzieścia cztery lata, dojrzewanie mentalne zarejestrowano u mnie w 95%. Szybką kolejką linową dotarło pozostałe 5% i oficjalnie dojrzałem do samego szczytu góry. Dojrzałem do bycia właściwym mężczyzną dla wymagającej i z lekka kapryśnej, młodej kobiety.
***
Tej nocy nie spałem za dobrze. W wędrówce pomiędzy snem i jawą towarzyszył mi nieustanny, nasilający się ból głowy, który koło trzeciej czy czwartej uśmieżyły dwie kapsułki ibuprofenu, oraz myśl o Chloe. Od tygodni myślałem o niej bez przerwy, ale tej nocy myślałem inaczej. Nie rozpatrywałem przyczyny układu jej perfekcyjnych warg wypełnionych malinową słodkością, nie zastanawiałem się, czy ktoś prócz mnie dostrzegał w jej oczach inną barwę prócz brązu. Bo jej oczy nie były po prostu brązowe. Były brązowe, przy obramówkach piwne, z paroma szafirami regularnie otaczającymi źrenicę i zieloną plamką oryginalności w jednym i drugim oku. Nie. Dziś rozmyślałem nad tym, czy chcę być z wulgarną Chloe. I tu pojawia się konflikt interesów, bo chcę być z nią, ale mdli mnie na myśl o jej wulgarności.
Na śniadanie wrzuciłem szybką kanapkę z dżemem wiśniowym. Albo konfiturą, bo więcej niż wiśni miała w sobie cukru i innego słodzika. Pszenna, uformowana, spłaszczona kulka z warstwą bordowej pierzynki smakowała po prostu jak bułka z dżemem. Gdyby przyrządziła ją Chloe i dodatkowo przyprawiła uśmiechem, byłaby cząstką nieba. Jakimś małym, kulawym obłoczkiem. Ale nie była. Musiałem zadowolić się typowym przedszkolnym śniadaniem bez grama oryginalności czy urozmaicenia.
Skończyłem szkołę parę lat temu, a że w pośpiechu gnałem do niej każdego ranka, owiewało mnie wrażenie wiecznego studenta czy ucznia. Umówmy się, nauczyciel to nie praca marzeń. Miałem wiele pragnień zawodowych. Posada księdza w małej parafii skutecznie je wszystkie przegoniła. Wiara wymaga poświęceń. Ale co ja mogę o tym wiedzieć. Przecież sypiam z kobietą. A jedyne, z czym powinienem sypiać, to różaniec.
Tak więc dotarłem do szkoły niedługo przed dzwonkiem. Rozglądałem się w poszukiwaniu Chloe, ale jak kamień w wodę. Nie wydaje mi się, by zakaz wychodzenia z domu dotyczył również szkoły, bo to jak nagroda, nie kara. Może pochorowała się z nerwów, ma gorączkę i leży z dorodnymi rumieńcami pod kołdrą. Albo chowa się gdzieś po kątach nad pokojem nauczycielskim.
Ale ona nie pogrążała się w widocznej rozpaczy. Siedziała pod jedną ze ścian, ignorowała dwuznaczne szepty i przede wszystkim wiązała bransoletkę z rzemyków na nadgarstku Dave'a. Wolałbym, gdyby wiązała tę bransoletkę sobie, bo nie jestem przesadnie szczęśliwy, gdy gładkie opuszki jej palców przebiegają po jego kostkach i naprężonych żyłach powyżej nadgarstka. Jeszcze się przyzwyczai.
Z niedużej, jednak utrzymującej dyskrecję odległości, podsłuchałem fragment ich rozmowy. Przepraszam, panie Boże, to sprawa wyższej wagi.
-Kiedy zamierzasz mu powiedzieć? - spytał Dave i odniosłem nieodparte wrażenie, że rozmawiają o mnie.
-Nie wiem nawet, jak zacząć. Boję się, że go stracę. Nie chcę zostać sama. Nie mogę.
Podsumowując to, co wiem: Chloe ma przede mną tajemnice, boi się ich ujawnić, bo sprawa jest na tyle poważna, że mógłbym wybyć z jej życia i nie powrócić więcej. Czyli wiem stosunkowo niewiele. Słuchałem więc dalej.
-Chyba lepiej, żeby dowiedział się od ciebie. Łatwiej mu będzie wybaczyć.
Wybaczyć? Co, u diabła, wybaczyć?
-I co powiem? Cześć, Justin. Słuchaj, mam sprawę. - W tym miejscu zniżyła głos do szeptu, urywek został stłumiony i następnie usłyszałem jeszcze: - Przecież to bez sensu.
Bez sensu jest moja przytłaczająca niewiedza - chciałem wtrącić, ale już rozbrzmiał dzwonek i Chloe oddaliła się, odprowadzona wzrokiem Dave'a. Ale jakiego rodzaju wzrokiem - tego nie wiem.
Aż dziwne, że Dave z tą zgrają kolczyków i jeszcze większą wytatuowaną armią uczęszczał na lekcje religii. Co prawda wypisanych osób było stosunkowo niewiele, ale przeważnie do tego wąskiego grona zaliczały się osoby podobnie ubierające się, wyglądające. Jedna dziewczyna z różowym irokezem i chłopak, którego włosy te z czubka głowy mogły pleść się w warkocze z tymi znacznie niżej. Dave wszedł do klasy ostatni i za nim zamknąłem drzwi. Pstryknęło światło, paru nieprzytomnych zmrużyło oczy. Zajęli miejsca, część wyjęła z toreb matematykę, część literaturę. Słowem, nikt do religii nie przykładał większej wagi. Pogrążeni w zaległych pracach domowych oderwali wzrok dopiero w chwili, w której w progu pojawił się ledwo przebudzony Mike. Nie spodziewałem się żadnych przeprosin za spóźnienie, żadnego dzień dobry czy innego powitania, toteż nie zaskoczył mnie i dziś, gdy dziarsko przemierzył klasę i opadł na jedyne wolne miejsce - obok Dave'a. Niespodziewanie ten drugi poderwał się z miejsca, rozejrzał po klasie i uroczyście przemówił:
-Osoby o słabych nerwach proszone są o zamknięcie oczu albo o opuszczenie klasy.
Ścisnął pięść, aż mu się żyły uwydatniły. Wziął zamach i bez zarzutu samego mistrza bokserskiego wymierzył Mike'owi uderzenie. Cios był na tyle silny, że Mike zawył (a pozwolę sobie przypomnieć, że dnia poprzedniego otrzymał już w nos od Chloe), odchylił się na krześle i runął razem z nim na podłogę. Przyłożył kością potyliczną w róg kafla na posadzce i zawył ponownie. Zew dzikiego zwierzęcia pozwolił mi uspokoić skołatane nerwy, że Mike jest nadal przytomny i nie zamkną mnie za kratami za nieupilnowanie dwójki gówniarzy. Rwałem się już do przodu, by powstrzymać Dave'a, ale przystanąłem, gdy ten spokojnie i z gracją usiadł, by nakreślić kilka krzywych rysunków na okładce zeszytu. Nagle jakby coś mu się przypomniało, wstał raz jeszcze i zapoznał podeszwę buta z kroczem Mike'a. I wtedy zaobserwowałem interesujące zjawisko. Dziewczyny jak to dziewczyny, niektóre bardziej, inne mniej wzruszone. Natomiast każdy jeden chłopak zagryzł wargę w identycznym momencie, w identycznych obawach, łącząc się z poszkodowanym w bólu. Nawet ja. Choć mu nie współczułem. Przez chwilę myślałem nad brawami dla ciosu Dave'a, ale w porę przypomniałem sobie, że pełnię tu rolę nauczyciela, nie jednego z gapiów.
-Kurwa mać, jak boli - wyjęczał Mike, z nosa ciekła mu krew, leżał na chłodnej posadzce, a dłońmi tworzył ochraniacz na siusiaka. Za późno, mały gnojku. - Zapłacisz mi za to, frajerze - rzucił do Dave'a, a ja zastanowiłem się, czy wypadałoby wpisać mu uwagę za nieodpowiednie słownictwo na lekcji religii.
-Chyba wiesz, za kogo to, prawda? - Dave popatrzył na pokonanego z góry. Z dosłownej góry, bo siedział, a Mike nadal pełzał po podłodze. Przywodził na myśl niemowlę na przewijaku, które narobiło w pampersa i domaga się zmiany pieluchy. - Chloe nie jest szmacianą lalką.
-Wiesz, jak mi przedwczoraj ciągnęła? - parsknął sucho przez oznaki męskiego bólu promieniującego od krocza po końcówkę każdego nerwu w ciele.
Ale wtedy rozmyły się przed oczyma oznaki bólu Mike'a i nieznaczna wyższość pomiędzy kolczykami Dave'a. Ciągnęła. Przedwczoraj. Kto komu ciągnął przedwczoraj? Wpadłem w wir, który ściągał niżej i niżej z każdym obrotem. Uspokoiłem się, twierdząc, że to szczeniacka taktyka Mike'a na sprowokowanie Dave'a. Tylko po co ryzykowałby stłuczenie kolejnej skorupki na jajkach? Jednego mogłem być pewien - moja niewiedza poszerza się i nic nie wskazuje na to, by jakaś dobra duszyczka miała ją ukrócić.
-Zabierzcie Mike'a do pielęgniarki - poleciłem dwóm jego kolegom, którzy wyraźnie łączyli się z nim w cierpieniu. Mnie to ominęło. Przesadnie mu nie współczułem. Oberwał po tym, co nigdy nie powinno znaleźć się w Chloe.
Zazdrość to z lekka paskudna sprawa. Czepia się jak rzep psiego ogona, a zwalczyć jest ją tak ciężko jak gumę do żucia we włosach.
Poprosiłem resztę klasy, by wyszła na korytarz, a w ławce został tylko Dave. Zajęty okręgiem wyryty cyrklem w okładce zwrócił na mnie uwagę dopiero w chwili, w której oparłem się o blat. Uniósł głowę, a tęczówki miał ciemne jak węgiel. Włosy także. Serce za to zdawał się mieć całkiem jasne. Nie odzywaliśmy się oboje. Liczyłem na to, że może jednak zabierze głos. Ale pozbawił mnie złudzeń, gdy na nowo zaczął grzebać rysikiem w zeszycie.
-Wiesz, że powinieneś trafić za to do dyrektora, prawda?
-Mogę trafić - odpowiedział spokojnie. - Zawiesi mnie na tydzień, a taki krótki urlop każdemu dobrze zrobi.
-Pobiłeś go.
-W słusznej sprawie. - Oderwał wzrok od okładki. - I myślę, że to nie tylko moje zdanie.
Pierwszy raz pomyślałem, że może tego brakuje przy mnie Chloe. Nie jestem facetem, który w obronie dziewczyny rzuci się na przeciwnika z pięściami i zmiesza jego twarz z kurzem z chodnika. Nie. Preferuję metody bez ingerencji krwi i wybitych zębów. Spokojna rozmowa, bo z każdej sytuacji wychyla się polubowne wyjście. Może Chloe tego nie doceniała. Może imponowały jej zaciśnięte pięści i brak obaw przed złamanym nosem (albo stłuczonymi jajkami).
-Jestem nauczycielem - przemówiłem w końcu, bo gdy Dave powinien wpatrywać się w zeszyt, jak na złość szukał odpowiedzi we mnie.
-Nie gadaj, naprawdę? - zakpił. - Nie zauważyłem.
Dobrze, to z mojej strony nie było przesadnie inteligentne.
-Wiesz, co mam na myśli - próbowałem wybrnąć z sytuacji. - Nie mogę tolerować bójek i awantur.
-Dlatego nie bierzesz w nich udziału, a jedynie przyglądasz się z boku i udajesz, że niczego nie widzisz. Dla Chloe warto, prawda?
Postawił mnie pod ścianą, bardzo umiejętnie. W gruncie rzeczy miał na mnie haka i wystarczyłaby krótka prowokacja, by puścił parę z ust. Ale z jakiegoś względu wiedziałem, że tego nie zrobi. Być może do księży i nauczycieli nie pałał przesadnym szacunkiem, ale zamknął usta na kłódkę i wyrzucił klucz dla niej, dla Chloe.
-Załóżmy, że tym razem niczego nie widziałem. - Klepnąłem go w bark. - A następnym razem zabierz go gdzieś za szkołę i tam - odkaszlnąłem - porozmawiajcie.
-Zapamiętam.
Ta lekcja została rzecz jasna rozbita na małe kawałki. Uczniowie rozeszli się w każdą stronę i szukanie ich potrwałoby do dzwonka. A i ja nie mogłem się skupić. Upiłem parę łyków chłodnej wody i jak było mi gorąco przedtem, tak pozostało. Nieustannie myślałem o słowach Mike'a i poznanie prawdy stało się priorytetem. Do tego wręcz stopnia, że zamiast zaczekać do przerwy, wkroczyłem na lekcję Chloe i poprosiłem nauczyciela prowadzącego o zwolnienie jej na parę minut. Mało rozsądne i bezpieczne, wcale niekuszące, ale niezbędne.
-Co się stało, Justin? - spytała, doganiając mnie na korytarzu. Oboje zmierzaliśmy ku wyjściowym drzwiom. - Nie zabierasz mnie z lekcji bez powodu. Chyba.
-Zaraz się dowiesz - rzuciłem zdawkowo i dalej milczałem, aż zalało nas wschodzące słońce i mroźne powietrze na dziedzińcu.
Chloe zadrżała, mi wciąż było do przesady gorąco. Usiadłem na murku, rozejrzałem się wokół. Mieliśmy to szczęście, że przed szkołą w połowie pierwszej lekcji mało kto się kręcił. Spóźnieni wbiegali do klas albo po pierwszych dziesięciu minutach, albo odpuszczali jedną godzinę i widać ich było za progiem dopiero z początkiem drugiej. Chloe stąpała z nogi na nogę, tarła ramiona dłońmi i wyraźnie niecierpliwiła się. A ja nie mogłem wykrztusić ani słowa. Bo niby o co miałem ją spytać? Część, Chloe, czy to prawda, że ciągnęłaś Mike'owi przed dwoma dniami? Kiepski dobór słów, nawet jak na mnie. Stać mnie na więcej.
-Coś przede mną ukrywasz - westchnąłem głęboko. - Wiem o tym. Czuję to. Nie jestem głupi, Chloe. I mimo wszystko znam cię lepiej, niż ci się wydaje. Powiedz mi. Teraz.
Chloe wiedziała, że zaprzeczanie mijałoby się z celem. Zbyt wiele przede mną zdradziła. Za mocno się otworzyła. Była książką z zagiętymi stronicami przy rogach. Kiedy już dostrzegłem te zagięcia, pragnąłem poznać tajemnice kryjące się pod nimi.
Ale ona dalej milczała.
-Słyszałem twoją rozmowę z Dave'em. A przynajmniej jej fragment. Nie wiem jeszcze, w czym rzecz, ale Dave się nie mylił. Im szybciej mi powiesz, tym szybciej będziemy to mieć za sobą - namawiałem.
Kiedy po policzku Chloe spłynęła łza, spodziewałem się najgorszego. Morderstwa, może intrygi albo kłamstwa ukrywanego od startu do mety. Ale wtedy Chloe odezwała się ochrypłym szeptem:
-Zdradziłam cię, Justin.
I świat mi się zawalił. Dosłownie. Jakby ktoś w potężnym domu z kart wysunął jedną z samego dołu. Bez fundamentu nie przetrwa.
-Słucham? - odezwałem się w nie mniejszym szoku niż ona rozpaczy.
-Zdradziłam cię, Justin - powtórzyła. Chwilę milczeliśmy i kontynuowała. - Przedwczoraj przespałam się Mike'iem i Grey'em. - Uchylałem usta, nie wiedząc, jak głośny dźwięk się przez ne wyrwie. Nie dała mi dojść do słowa. Jak wcześniej nie mówiła nic, tak teraz nie chciała, bym to ja się odzywał. - Justin, oni mnie zaszantażowali. Nie chciałam tego, ale nie miałam wyjścia. Błagam, zrozum mnie. Powiedzieli, że mnie zniszczą. Zrobiłam to też ze względu na ciebie, bo...
-Zaczekaj - parsknąłem, a złość we mnie wzbierała. - Chcesz mi powiedzieć, że zdradziłaś mnie, bo mnie kochasz?
Przytaknęła ledwo zauważalnie głową. Powinienem się śmiać czy płakać?
-Czy ty siebie słyszysz? - Walczyłem ze sobą, by nie krzyczeć, nie wrzeszczeć jak opętany.
-Justin, ja tego nie chciałam! Zmusili mnie!
-Zgwałcili cię? - spytałem brutalnie. - Pobili cię, przetrzymywali?
-Nie - szepnęła. - Ale nie miałam wyjścia.
Wtedy połączyłem ze sobą wszystkie wątpliwe fakty.
-Czyli gdy przybiegłaś do mnie w nocy, cała zapłakana, byłaś chwilę po seksie z nimi dwoma? - Rwałem włosy z głowy, a miałem ochotę rwać jej włosy. Ta sytuacja nauczyła mnie, że wnioskami sprzed kilkunastu minut mogę się co najwyżej podetrzeć, bo byłem tak wzburzony, że nie cofnąłbym się przed rękoczynem. Dzięki Bogu nie przeszło mi przez myśl uderzenie Chloe. Znam granice. - Nie wierzę w to. Jak możesz być tak obłudna?
-Przecież ja cię kocham - powiedziała to tak cicho, że więcej udało mi się wyczytać z ruchu warg, niż usłyszeć.
-I do tego tak ograniczona umysłowo.
-Jak możesz? - wychlipała. - Zrobiłam to, żeby cię chronić! Nie pomyślałeś, że gdyby chcieli mnie zniszczyć, prędzej czy później dotarliby do nas, do tego co nas łączy?
Złapałem ją za ramiona w przypływie złości. Ale zaraz puściłem, nim zrobiłbym coś głupiego. A coraz bardziej czułem się na siłach.
-Nie wierzę już w ani jedno twoje słowo, Chloe. Jesteś zakłamana, dwulicowa i do tego... - zacisnąłem wargi w cienką linię.
-Powiedz to.
-Zachowujesz się jak dziwka!
Krzyczała za mną, jeszcze przez chwilę czułem jej dłoń na ramieniu, ale wyrwałem się i biegłem przed siebie. Nie chciałem słuchać jej wymówek, krzywych kłamstw. Pierwszy raz miałem tej dziewczyny stanowczo dość. Na usta cisnęły mi się najbardziej wulgarne kłamstwa i żadnego nie wypowiedziałem na głos tylko dlatego, że mi nie wypada. Głupia głupia głupia głupia głupia idiotka, która niby kocha, a zaraz rani. Na tego rodzaju obelgi mogłem sobie pozwolić. A w rzeczywistości bardzo bolało. To coś nowego. Pierwszy raz poznaję taki ból, bo pierwszy raz zostałem zdradzony. Co będzie z nami dalej - nie wiem. I przestałem też myśleć o możliwych drogach przebaczenia, bo na tej drodze zamiast wielokrotnych opcji wyboru dokonywanych na zasadzie prób i błędów pojawiła się srebrna Toyota Yaris, której hamulce zadziałały tak wolno jak moje współczucie względem Chloe. I kolejne nowe doświadczenie w bólu. Wpierw złamane serce, teraz łamane kości. Gdybym mógł wybierać, poprosiłbym Chloe, by zdradziła mnie jeszcze z Dave'em, bo mimo wszystko zdrada boli mniej niż maska samochodu wbijająca się w biodro, potem lot ponad asfaltem przez dobre trzy metry i upadek na beton będący bezpośrednią przyczyną utraty przytomności.
Wreszcie powiedziała mu prawde!! Szkoda mi teraz Chloe, chociaz sama juz nie wiem czy wierzyc w jej słowa, że ''kocha'' Justina. Jednak jestem w Team Justin, zawsze będę po jego stronie!!! :D Jest strasznie kochany <3 ;3
OdpowiedzUsuńO Boże 😳😭😱
OdpowiedzUsuńByło mi go tak szkoda, popłakałam sie aż nagle BUM
Przejechali go... Jezusie, nie wierze
Nie wystarczy ci dramy? 😭😭
Nareszcie mu powiedziała!
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział i czekam na następny :D
Weny !
O.MOJ.BOZE.
OdpowiedzUsuńNie moge uwierzyc w to co wlasnie przeczytalam...rodzice wiedza o sprawie z grayem...dave uderzyl mika...justin wie o zdradzie.. Jistin mial wypadek...boze, jak moglas zakonczyc rozdzial w takim momencie? Nie moge sie doczekac nasteonego! Nie chcezz czasem zrobic jakiegos weekendu z ff?? Ze w sobote i niedzielę dasz dodatkowy rozdzial? Blagam..ja jie wytrzymam! Mam nadzirje ze justinowi nic sie nie stanie powaznego i ze wybaczy chloe i beda razem! ❤❤❤❤
boże nie! zle powiedzała mu o tym:( niech bd z nim dobrze <3
OdpowiedzUsuńOooooo www
OdpowiedzUsuńOooooo wow
OdpowiedzUsuńO Boże. Jemu nie może się nic stać. Ale ciekawiej by było, jakby trochę się między nimi popsuło. Weny <3
OdpowiedzUsuńhttp://wait-for-you-1dff.blogspot.com/
http://loveme-likeyou-do-1dff.blogspot.com/
NIEEEE!!! Justinowi nie może się nic stać...oby to nie było nic poważnego. Mam nadzieję,ze szybko mu przejdzie i wybaczy Chloe. Cudowny rozdział <3
OdpowiedzUsuńWeny :)
No to się porobiło ;c
OdpowiedzUsuńKurwa ale drama !! Poznal prawde i jesvze kurwa auto go rozjechało!!! Kurwa wakacje na Malediwach im zafunduj zeby odpoczeli :D
OdpowiedzUsuńo matko aż nie wiem co mam napisać:( tak mi żal Justina a ta Chloe jest strasznie naiwna... Oby się pogodzili :( a z Justinem nic nie było:((
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością nn! :(
O KURWA....
OdpowiedzUsuńO mój Boże :O nie wierze w to co właśnie przeczytałam! :O z jednej strony fajnie ze stracił pamięć bo zapomni o tej jej zdrdzie i znowu bedzie mogla go od nowa rozkochac w sobie itp. A z drugiej trochę chujowo XD nie wierze nadal ze nam to zrobiłaś pisząc ze stracił pamięć! I tak kocham ten blog <3 przez 3-4 dni czytałam te 37 niesamowitych rozdziałów *u*
OdpowiedzUsuń