sobota, 9 stycznia 2016

Rozdział 33 - Papierosy są jak piwo. Albo jak seks

Chloe

Bywają rzeczy bardziej i mniej irytujące. Mniej irytujący jest na przykład śnieg w kwietniu, bo to taka nieoczekiwana namiastka przyszłej zimy i wspomnienie tej minionej. Bardziej irytujące jest choćby tak świeże pieczywo, że wręcz niemożliwe do ukrojenia, bo gdy tylko wbijasz w chrupiącą skórkę ostrze noża z tarką, chleb rozpada się i kruszy na maleńkie kawałki, z których nijak utworzysz kanapkę z możliwością posmarowania masłem, dżemem czy nutellą. Ale zdecydowanie najbardziej irytujący jest telefon w środku nocy, gdy lecisz tysiące metrów nad oceanem, gdzieś pomiędzy Japonią, a północnym wybrzeżem Australii. 

Ale telefon ten przestaje być irytujący, gdy wychylasz rękę spod kołdry (pod warunkiem, że w mieszkaniu nie panują arktyczne mrozy), sięgasz telefon z szafki nocnej, przecierasz zaspane oczy i widzisz na ekranie imię osoby, która z natury nie bywa irytująca. I nade wszystko ją kochasz.

-Zanim cokolwiek powiesz, wszystko w porządku, tak? - wymamrotałam, ziewając i mój głos nie był tak wyraźny, jak miał być. Bo mimo wszystko rzadko kiedy dzwoni się od tak, bez żadnego konkretnego powodu o godzinie (odsunęłam telefon od ucha i zerknęłam na wyświetlacz) trzeciej trzydzieści siedem. 

-Wszystko w porządku - potwierdził Justin, a jego głos był chrapliwy i zalało mnie prędzej niż natychmiast całe stado dreszczy. - Dzwonię, bo - zamilkł na chwilę lub dwie. - Bo tak, bo po prostu dzwonię, bo chciałem usłyszeć twój głos.

Znajdź kogoś, kto powie ci kilka takich słów przez telefon o trzeciej trzydzieści siedem w dzień roboczy, a będziesz najszczęśliwszą osobą na świecie i dołączysz do mojego grona. Bo ja byłam szczęśliwa tak, jak bywa tylko dziecko, które po godzinach męczarni wydostało się z pipki mamy.

-Nie lubię tego mówić, ale jesteś uroczy.

Chwilowa cisza i chyba Justin przewrócił się z prawego boku na lewy, albo  lewego na prawy, bo stęknął cicho i zaraz usłyszałam w słuchawce powoli wypuszczany oddech. Położyłam się na boku jak on i chciałam wierzyć, że leży tuż obok mnie i rozmawiamy twarzą w twarz, nie ucho w ucho.

-Obudziłem cię, prawda?

-Trudno, żebym nie spała o trzeciej trzydzieści - ponownie odsunęłam telefon od ucha - osiem. O trzeciej trzydzieści osiem. Ale nie przejmuj się, to są przyjemne pobudki. Ale pytanie, dlaczego ty nie śpisz?

-Przebudziłem się przed momentem.

-Sen?

-Sen - potwierdził.

To było takie przyjemne. Nie dzwonił, bo musiał mi o czymś powiedzieć, bo miał prośbę, bo kazało sumienie. Rozmawiamy od tak, dla przyjemności, po prostu, nie zastanawiając się wcale, po co to robimy. Rozmawiamy, zamiast spać, bo spać nie możemy razem, a rozmawiać już tak. I myśl, że rozmowa była naturalnym wynikiem i jego, i mojej chęci, była właśnie taka przyjemna. Przyjemniejsza, niż sama rozmowa, bo nadal kleiły mi się oczy i co chwila ziewałam.

-Musisz dzwonić tak częściej - mruknęłam po chwili ciszy i ani ja, ani on nie uważaliśmy, że trzeba by ją przerywać. 

-Dlaczego? Lubisz zarywać nocki i chodzić później nieprzytomna?

-Nie - zachichotałam. - Po prostu lubię, gdy budzi mnie coś innego, niż upiorna melodyjka, albo zrzędzenie mamy. 

-Nawet o trzeciej w nocy?

-O trzeciej trzydzieści siedem - poprawiłam go. - I tak, nawet o tej. Lubię twój głos.

-A ja twój.

-Nawet taki zaspany i brzmiący jak kot w operze?

Teraz Justin się zaśmiał. Ten śmiech to zdecydowanie nie kot w operze. Nie wiem do końca, czy nazwać go perlistym, czy chrapliwym, bo zawierał elementy i jednego, i drugiego. Ale zdecydowanie był moim ulubionym. Niezaprzeczalnie.

-Nawet brzmiący jak kot w operze. Jak zmokły kot w operze z nastroszonym ogonem. I jeszcze lubię, gdy ziewasz do telefonu.

-Ja też - powtórzyłam z półuśmiechem.

-Nawet jeśli mój oddech nie pachnie różami?

-Nawet jeśli pachnie kolcami.

Nie rozmawialiśmy jak para uwikłanych miłością dorosłych, która przed paroma godzinami przeżyła nad podziw erotyczny moment w zaparowanej kabinie prysznicowej. Rozmawialiśmy jak para dzieciaków, która dopiero się poznaje. Wolałam należeć do pary dzieciaków, niż zepsutych dorosłych. Bo i nasza rozmowa nie należała do zepsutych. Była jak ta róża. Jeszcze z kolcami, bo naturalna. Bez kolców byłaby obdarta z tego, co równie ważne jak płatki.

-Co robisz? - spytał cicho i jego głos popieścił mi i uszy, i oczy, choć widziałam ciemność przed sobą, i nos, choć nie czułam jego zapachu.

-Zastanawiam się, czy gdybyś nie zadzwonił, doleciałabym do Sydney - zachichotałam. - To był naprawdę dziwny sen.

-Wysłałabyś mi pocztówkę?

-Nie wiem, czy byłoby mnie stać. Ale sms'a byś dostał. - I znów chwila ciszy, po czym padło moje pytanie: - O czym myślisz?

-Bo widzisz, Chloe - zaczął, wydychając snop powietrza. - Faceci to tak bezpretensjonalne istoty, że czasem zdarza im się po prostu nie myśleć.

-O niczym? - dopytałam zaciekawiona.

-O niczym.

-To musi byś cholernie fajne, tak móc o niczym nie myśleć.

-I jest fajne. Chcesz spróbować?

I tak przez kolejne pięć, może nawet dziesięć minut milczeliśmy. Milczeliśmy słowem i myślą. Po prostu byłam, nie zastanawiając się, gdzie, nie myśląc, po co, nie szukając sensu ani w ciepłej kołdrze, ani w naszej nocnej rozmowie. Wszystko istniało, ale to wszystko nie miało znaczenia, bo nauczyłam się nie myśleć. O niczym. Tak bezpretensjonalnie, że teraz i ja się taka stałam.

-To było wyjątkowo przyjemne - stwierdziłam, gdy poczułam, że muszę się odezwać. Poczułam, a nie stwierdziłam dzięki komplikacji zawiłych myśli. 

-Tak sądziłem, że odezwiesz się jako pierwsza.

-Dlaczego?

-Bo to kobiety uważane są za większe gaduły. I sama w tym prawda.

-Ale to ty dzwonisz do mnie o trzeciej trzydzieści siedem. Mamy remis, Justin.

I lubiłam też jego imię. Nie było banalne, ale również nie wyszukane. 

-Dlaczego zostałeś księdzem? - spytałam niespodziewanie. Nie zastanawiałam się nad tym. Niemyślenie mi służy. - To znaczy, chodzi mi o to, czy zawsze czułeś tę więź z Bogiem, czy może miała na to wpływ jakaś obawa, że twoje życie nie poukłada się po twojej myśli, a będąc księdzem masz zapewnione praktycznie wszystko.

Nastała cisza, ale wiedziałam, że zastanawia się i zaraz uraczy mnie jedną z mądrych sentencji zachowanych na czarną godzinę.

-To jak z tym biblijnym zakazanym owocem - odezwał się. - Wpajane jest ci do głowy, że to czyste zło. Dopóki go nie spróbujesz, nie wiesz tak naprawdę, co tracisz. Ale gdy ugryziesz, zdajesz sobie sprawę, że to zło jest smaczne i wcale nie żyje ci się z nim gorzej.

-Chcesz powiedzieć, że nasza miłość jest takim zakazanym owocem, tak?

-Tak - odparł. - Dopóki cię nie poznałem, widziałem zakazany owoc tylko z daleka i nie ciągnęło mnie, by go skosztować. Przecież miałem wokół pełno dozwolonych owoców. Ale ten jeden wyjątkowo kusił. I kiedy już się z nim zaprzyjaźniłem, pokazał mi dopiero, że nie trzeba być doskonałym, by stać się dobrym.

-Żałujesz? 

-Żałuję czego? - dopytał. - Czy żałuję, że skosztowałem zakazanego owocu, czy żałuję, że nie sięgnąłem po niego wcześniej?

-Żałujesz nas?

Zamilkł na nowo i cisza była tak realistyczna, bo przerywana miarowym oddechem, że gdy zamykałam oczy, czułam jego ramiona wokół talii. Autentycznie.

-Nie żałuję niczego. Nie można być w pełni dobrym, bo nie ma sensu, by starać się być lepszym. A kiedy jest się troszkę złym, ma się cel.

Pozbyłam się zasady niemyślenia o niczym, bo jego słowa wymagały zgłębienia. Nie były proste i łatwe do przyjęcia i nikt z zewnątrz nie pojąłby ich wartości, a jednak ja zrozumiałam każde słowo, nawet o trzeciej pięćdziesiąt sześć, bo mówił do mnie... o mnie.

-Zapalisz ze mną papierosa? - spytałam ni stąd, ni zowąd.

-A masz jakieś w zanadrzu?

-Zostawiłam kilka w górnej szufladzie w twojej sypialni.

Najwyraźniej rozsunął półkę i wyjął papierosa, bo usłyszałam tylko pomruk zadowolenia. Później otworzył drzwi balkonowe, zawiał wiatr i Justin syknął, co dało mi jasno do zrozumienia, że zanim sama wyjdę na balkon, powinnam założyć coś cieplejszego.

Minutę później stałam już na balkonie w ciepłej bluzie z kapturem i podpalałam papierosa ozdabianą zapalniczką. Justin zaczekał na mnie, byśmy zaciągnęli się w jednym momencie i zaciągnęliśmy się, a ja poczułam, jakby to on wdmuchnął mi w usta dym i jakbym ja zrobiła to samo między jego wargi. Jak za pierwszym razem.

-Papierosy są jak piwo - stwierdził po kilku buchach na rozgrzanie. - Nigdy do nich nie przywyknę i wypalę tylko do towarzystwa.

-A ja powiedziałabym, że papierosy są jak seks. - Zaciągnęłam się raz i wypuszczony dym zatoczył dwa kółka pod księżycowym światłem, by uciec dalej w mrok. - Nie odkryjesz przyjemności, dopóki nie nauczysz się ich używać.

Papierosowa metafora pociągnęła za sobą długą rozmowę o rzeczywistym kształcie księżyca i o liczbie kraterów i zastanawialiśmy się oboje, czy z balkonu Justina księżyc wygląda tak samo jak z mojego. Doszliśmy do wniosku, że identycznie, ale postrzegamy go zupełnie inaczej.

Minęła czwarta, minęła piąta, minęła szósta. W międzyczasie wróciłam do łóżka, bo koniec listopada to nie jest dobry czas na drżenie z zimna na balkonie. I rozmawialiśmy nieustannie, o życiu, o śmierci, mniej o nas, więcej o czymś, co zupełnie nas nie dotyczy. I cała rozmowa była tak naturalna, jakby dziko rosnącej róży przybywało kolców. Bo choć poznawaliśmy się z każdym słowem, pod koniec rozmowy miałam wrażenie, że wiem o nim mniej, niż wiedziałam na początku. A wszystko dlatego, że przekonałam się, jak wiele tak naprawdę jeszcze o nim nie wiem.

Telefon padł mi o godzinie siódmej i ostatnie słowo Justina było zastąpieniem właściwego śpiewu budzika.

Słońce nie zachęcało, a deszcz nie zniechęcał. Było mi po prostu wszystko jedno, czy skwar (który nie ma prawa bytu w listopadzie) zalewa okolicę, czy mroźny ziąb sprowokował mojego ojca do zmiany kół na zimowe. Nie chciałam wstać.

Bałam się wstać.

Nawet nie tyle wstać, ile wejść do pieczary cholernych skurwibąków, które żądlą bardziej boleśnie niż te pospolite i na ogół spotykane. Choć po dłuższym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że ostatnimi laty poszerza się populacja skurwibąków. Wystarczy wypić miksturę ze zmieszanej garści złośliwości, łyżeczki braku współczucia i może jeszcze szczypty zeszmacenia.

Ale moment. Przecież to ja byłam szmatą w oczach każdego skurwibąka irytująco brzęczącego nad uchem.

Sama nie wyplenię tego robactwa.

Ale też nie ruszę na przód, leżąc zakopana pod ciepłą, pachnącą pierzyną. I mimo że pogoda była mi tak obojętna jak wczorajsze śniadanie sąsiada, ze słonecznymi promieniami za szybą wstawało się odrobinę zręczniej.

Nie wpadłam w depresję, ale wkraczałam na niebezpieczną granicę, bo jeansy i bluzka nie były już tak obcisłe jak dnia poprzedniego. A o spódniczce nie było nawet mowy. Nie ten humor. Włosy związane w kitkę, jeszcze w miarę udaną. Gdy wkroczy na niedbały poziom, będzie ze mną źle. Tak naprawdę, naprawdę źle. A łóżka nie pościeliłam, tylko otworzyłam okno i wyszłam.

-Wyspałaś się, Chloe? - zagaiła mama, smarując świeżą bułkę (jej górę, bo dołów nie jadałam) nutellą. Natychmiast wspomniałam jej słoik u Justina. - Kiepsko wyglądasz.

Jeśli chciała podnieść mnie na duchu, cóż, jeszcze bardziej zdołowała.

-Źle spałam - odparłam. - W ogóle nie najlepiej się czuję. Może powinnam zostać dzisiaj w domu? Lepiej, żeby nie rozwinęło się żadne chorubsko. To jak z chwastem. Pozwolisz mu urosnąć, a potem niebywale trudno go wyplenić. I tak samo jest z miłością - dodałam ciszej i broda do tej pory wsparta na dłoniach osunęła się na blat pełen okruszków.

Mama spojrzała nieufnie spod rzęs.

-Dziecko, zakochałaś się, czy zaczęłaś pisać wiersze? - Jeśli to miał być żart, wyszedł wyjątkowo nieudany. - Masz już swoje lata i powinnaś wiedzieć, że oboje z tatą nie będziemy mieli nic przeciwko, jeśli przedstawisz nam jakiegoś porządnego chłopca. Powtarzam, Chloe, porządnego.

A ja powtórzyłabym tego chłopca, bo Justin choć przystojny, do grona chłopców przestał się zaliczać.

Chłopcy nie pieprzą się jak zwierzęta. A on potrafi.

-Oczywiście nie mówię tego po to, byś nagle ubzdurała sobie, że możesz chodzić z tym chłopcem do łóżka i Bóg wie, co robić. Lepiej, żeby Bóg tego nie wiedział.

Po dziś dzień nie wiem, jak Grey'owi udało się zatuszować nasz romans, by uszy rodziców pozostały wolne od wulgarnych wypominek.

-Mamo, daj spokój - rzuciłam, zatykając się gryzem bułki. Co jak co, ale dzięki niej nawet coś tak prymitywnego jak białe pieczywo z czekoladą smakuje jak niebo. Albo jak jego kawałek. - Przecież nie jestem już dziewicą - dodałam, bo ktoś musiał w końcu oswoić ją z tą myślą. A nie postawię przed nią Justina zachwalającego moją ugodową księżniczkę. Dostałaby zawału, osiwiała i nabawiłaby się każdej dolegliwości związanej z całym wiadrem paraliżującego stresu. A ja dostałabym szlaban i nie taki do końca miesiąca. Do samej trzydziestki.

-Chloe, coś ty powiedziała?

Przewróciłam ostentacyjnie oczyma. 

-Nie zachowuj się tak, jakby było to dla ciebie zdziwieniem.

-Bo jest zdziwieniem. - Nie była zła. Bardziej zaniepokojona.

-Więc teraz rozwiałam twoje wątpliwości. Nie jestem dziewicą już od roku. A babcią nie zostaniesz. Nie jestem głupia. Może wy nie uczyliście mnie o pszczółkach i kwiatkach, ale od rówieśników można dowiedzieć się nawet więcej niż od rodziców. - Wyglądała niebywale komicznie. Jakby ktoś nagrał mocny cios w twarz, a potem puścił na ekranie w zwolnionym tempie. Brakowało tylko popcornu. - Zaufaj mi ten jeden raz. Wiem, do czego służy prezerwatywa.

Uznałam, że łatwiej będzie uporać się jej z myślą o mojej dorosłości w samotności. Może oczekiwała wnuków, a ja gadką o gumkach brutalnie pozbawiłam ją złudzeń. A może z kolei wierzyła, że zachowam dziewictwo do ślubu. Tak jak jej poprzednie żarty nie wpasowały się w standardy mojego humoru, tak ten był udany. Aż parsknęłam i drżenie dłoni rozwiązało przed momentem zaplątane sznurowadła.

Dzień był mroźny do tego wręcz stopnia, że już przy krawężniku zmarzł mi czubek nosa. W tej chwili obszerny, długi szalik był błogosławieństwem. Mogłam owinąć nim uszy i nawet czubek głowy. Może wyglądałam jak zakonnica w przebraniu, ale przynajmniej nie dotrę do szkoły czerwona jak po paru szybkich na rozgrzanie. Wypiłabym herbatę z sokiem malinową; taką, którą parzy się wyłącznie u babci. Szybko postanawiam, że muszę przybliżyć datę kolejnej wizyty. Może nie byłam stęskniona brakiem internetu i gaszeniem światła punkt ósma, ale czego się nie robi dla herbatki (i paru dolarów, które wpadną do kieszeni).

Szłam przez park, znudzona dniem poprzednim i zaniepokojona tym, który dopiero rozwija skrzydła. Bo gdybym tak wiedziała, co czeka mnie choćby za kolejnym drzewem, nie wspominając o zakręcie, mogłabym przygotować się do tego i fizycznie, i mentalnie. Albo napisałabym w brudnopisie testament, w którym przepisałabym na Justina kolekcję obślinionych jeszcze za czasów dzieciństwa pluszaków, a Zayn dostałby w spadku wszystkie plakaty, te nienaruszone i te wycałowane również, Harry'ego Styles'a. Leci na niego, tylko wstydzi się przyznać, bo, cytuję: tylko skończone idiotki lecą na kolesia zza oceanu, któremu nigdy nie poliżą fiuta.

A gdyby za wspomnianym drzewem czekał dożywotni kontrakt modelki Victoria's Secret, poprawiłabym makijaż i pozbyła się choćby znikomego owłosienia  z każdej partii ciała, która nie jest głową.

Tymczasem za drzewem zastałam kolejne drzewo. Monotonia irytuje bardziej niż randka z historią podczas przerwy świątecznej. Albo czekolada z orzechami, gdzie marna imitacja orzecha kryje się w co czwartej kostce.

Jeszcze zanim pochłonęło mnie miejsce wysysania ludzkiej inteligencji, miałam moment zawahania, czy nie cofnąć by się do tego parku i nie szukać kontraktu modelki Victoria's Secret. Ale tak szybko, jak zatrzasnęły się za mną drzwi, tak szybko zdałam sobie sprawę, że może buzi szpetnej nie mam, ale aniołkom nie dorastam do paznokcia u małego palca w stopie. 

Na korytarzu tłok, ruch większy niż kolejka w supermarkecie w przeddzień świąt. I z tego miejsca nasuwa się pytanie, dlaczego każde moje porównanie kończy się na wigilijnym stole (ewentualnie pod nim lub obok). Albo byłam stęskniona rodzinnego zjazdu (czego na pewno nie byłam stęskniona, bo każdy, ale to każdy pytał mnie o kawalera na stare lata), albo najzwyczajniej marzyłam o przerwie świątecznej i ta ewentualność była bardziej niż pewna.

Mogłabym zawiązać szalikiem oczy i brnąć przez korytarz na oślep, a i tak wiedziałabym, że pogardliwe śmiechy wzbierają na sile na widok mojej osoby, a nie przypadkowego Smitha z numerem od pierwszego do dziesiątego; było ich bowiem w szkole aż dziesięciu. Wstałam prawą nogą, a czułam się, jakby z łóżka na podłogę opadła trzecia czy czwarta z kolei z lewej.

Lecz to i tak było niczym w porównaniu do nagle atakującej zmieszane jak w mikserze myśli świadomości. Niech ktoś kupi spluwę za moje pieniądze (w zasadzie pieniądze rodziców, bo odłożone z kieszonkowego) i strzeli mi w sam środek skroni; tam, gdzie kończy się zlot drobnych zmarszczek, za poroniony pomysł z początku pierwszej klasy, w którym to wybrałam literaturę jako przedmiot przewodni.

Byłam głupia, bardzo głupia, albo tak cholernie głupia, że moja głupota wylewa się już za luźne jeansy.

Zachciało mi się nauczyciela jak z filmów przesiąkniętych erotyzmem niczym gąbka wodą podczas kąpieli, więc teraz mam zafundowaną męczarnię, dopóki nie uwiedzie kolejnej naiwnej i nie wyrzucą go po raz drugi (i mam nadzieję ostatni).

Podsumowując natłok myśli i autentyczne zgorszenie humoru, choć do tej pory sądziłam, że nie można być w bardziej parszywym nastroju, czekała mnie pierwsza lekcja w klasie Christiana Grey'a. By dotrzeć pod drzwi, zmuszona byłam przedrzeć się przez cały długi korytarz. A z kolei żeby przedrzeć się przez korytarz, najbezpieczniej dla mnie byłoby wcisnąć w uszy słuchawki i skatować się jakimiś rockowymi nutami.

Bo gorzej być już nie mogło.

Albo mogło.

Zawsze mogło być gorzej.

Zorientowałam się, że już po dzwonku i przyspieszyłam, bo Christian Pieprzony Grey uwielbiał czepiać się jak gówno podeszwy, a w moim przypadku już w szczególności. Jakby miał ze mną jakiś problem. A to przecież ja miałam problem z nim. I oboje mieliśmy już problem. Bo z jednego problemu rodzi się kolejny i kolejny ciągnie za sobą następny. Rozmnażanie problemów wyrwało się spod czyjejkolwiek władzy i nie zatrzymasz tego, dopóki nie połkniesz pigułki antykoncepcyjnej. Ta pigułka obrazowo wygląda jak podana na zgodę ręka.

A ja nie zamierzałam go więcej dotykać. Nawet małym palcem.

-Panna Montez spóźniona - powitał mnie chrapliwym głosem i równomiernymi uderzeniami ołówka w blat biurka. - Który to już raz?

-Nie ostatni - mruknęłam pochmurnie. - Nie pierwszy i nie ostatni. To nie moja wina, że jakiś kretyn wymyślił szkołę na godzinę ósmą. Nie urodziłam się, by wstawać tak wcześnie.

-Może w ogóle nie urodziłaś się do tego, by wstawać, Chloe? - Nie zrozumiałam go natychmiast. Dopiero gdy dodał: - Niektóre kobiety wyglądają piękniej, gdy nie wstają z łóżka. - Zapaliła mi się czerwona lampka. 

Podtekst był tak wyraźny jak szron na szybie podczas mrozu.

Zemdliło mnie i gdyby nie regularnie przyjmowane tabletki, wpadłabym w ciążową panikę. Ale jego morda miała prawo budzić mdłości.

Bez słowa, bo co mogłabym więcej powiedzieć, ruszyłam do ławki, a tam kolejne zaskoczenie, bo cholerny Mike nie jest osobistością, którą chciałabym gościć obok siebie w ławce. Ani nigdzie w odległości kilku metrów ode mnie. Natychmiast ręka wystrzeliła mi w górę i już zgłaszałam obecność uporczywego robaka w ławce.

-Zdaje mi się, że kolega pomylił klasy - mruknęłam, przytupując nogą w posadzkę obsraną wręcz pastą do polerowania. Aż kleiły się podeszwy. 

-Kolega niczego nie pomylił - odparł sztucznie rozentuzjazmowany Grey. Spisek czułam węchem na odległość.

A że krzesło obok Mike'a było jedynym wolnym krzesłem w całym pomieszczeniu, w którym zmieściłaby się jednostka wojskowa z dwoma czołgami i z całą pewnością powietrza nie zabrałoby nawet sto takich krzeseł, nie miałam wyjścia i moje pośladki opadły obok Mike'a. Przynajmniej zapach był przyjemny. I nic więcej nie było przyjemne, bo Mike nie należał do osób przyjemnych. Oczywiście jeśli ma się z nim na pieńku. A ja właśnie miałam. Na pieńku z każdym.

Grey nie wyglądał dziś jak mściciel z thrillerów. Raczej jak bohater czarnej komedii. I Mike od niego nie odstaje. Dałabym uciąć sobie jeden palec (bo ręka to mimo wszystko za dużo), że wymieniają utajone spojrzenia i coś się święci. Czuję na węch. I w przeciwieństwie do wody kolońskiej Mike'a ten zapach nie był przyjemny. Jak przesłodzona zemsta. A ja bałam się tego cukru. Mit o białej śmierci nie jest jednak mitem.

-Co ty tu robisz? - szepnęłam i wyszło niemal jak warknięcie, tylko takie stłumione. Mike nie zasłużył na przyjemny ton głosu.

-Siedzę, nie widzisz, Chloe? - odparł spokojnie. Stuknął długopisem o ławkę raz. Zmroziło mnie. Drugi raz. Poruszyłam się niespokojnie, jakbym siedziała na szpilkach. A on na złość stuknął po raz trzeci, czwarty i piąty w przeciągu dwóch sekund, co daje jedno uderzenie na dwie trzecie sekundy.

Wyrwałam mu z ręki długopis, niestety byłam zmuszona musnąć jego kostkę i poczułam, jak mocno zaciska pięść, by skryć dowód mojego poirytowania we własnym piórniku.

A on policzył do pięciu, wyjął drugi długopis i kontynuował krzywe rytmy.

-I mam uwierzyć, że miałeś kaprys, by z dnia na dzień cofnąć się o dwie klasy? Nie twierdzę, że twój umysł i poziom inteligencji jest przystosowany do ostatniej klasy, ale tutaj jesteś bynajmniej zbędny.

-Lubię słuchać plotek i spekulacji twoich znajomych. Co jedna to ciekawsza. Dziś przykładowo obiło mi się o uszy, że płaciłaś mi, żebym cię pukał. Och, nie byłoby cię na mnie stać.

Nadepnęłam z pełną siłą na stopę Mike'a. Ale bez szpilek nie miałam przewagi i zadany ból mógł śmiało porównać z ugryzieniem muchy. A muchy nie gryzą. Wyszedł więc na plus.

-Jesteś zwykłym chujem, a to wszystko dlaczego? - W nerwach zabrałam mu drugi długopis. - Dlatego, że ty zakochałeś się bez wzajemności, czy dlatego, że to ja zakochałam się i w przeciwieństwie do ciebie szczęśliwie?

Czekałam na choćby słowo odpowiedzi przez dziesięć sekund, trzydzieści, dobiło do minuty i straciłam cierpliwość, bo rozmowa to wzajemna, nie jednostronna wymiana zdań. Szkoda, że tylko ja o tym wiedziałam, a wiecznie wyszczekany Mike naraz zamilkł jakby ktoś porządnie kopnął go w cztery litery i zagroził, że powtórzy to z przodu.

Szybko przekonałam się, dlaczego.

Przed ławką stał Grey, opanowany aż nadto, zaginał mankiety, to znów rozprostowywał i tak czekał, aż zwrócę uwagę na jego parszywą mordę. No był przystojny, próbowałam zaprzeczać temu, odkąd pojawił się niespodziewanie jak pryszcz niemożliwy do wyciśnięcia, ale, cholera, nadal mi się podobał. I był seksowny. Z Justinem nie mógł się równać, w tym wątpliwości nie ujrzę nawet przez najdokładniej wypolerowane szkiełka okularów. Ale nie zgubił tego czegoś, co uwiodło mnie za pierwszym razem. I właśnie dlatego irytował mnie jeszcze bardziej. Irytowała jego wizualna doskonałość.

-Skoro panienka jest tak wszechstronnie uzdolniona, że może pozwolić sobie na rozmowy z kolegą, który, pozwolę sobie przypomnieć, zaliczył ten materiał dwa lata temu, niech panienka odpowie na ostatnie pytanie.

Irytacją zalała mnie myśl, że na 99,9% znam odpowiedź, ale co stało przed nią, pozostaje tajemnicą.

-A jakie było pytanie? - zaryzykowałam.

Uśmiechnął się słodko jak dziwka po upchnięciu pieniędzy za stanik. A uśmiech dziwki poznałam w swoje siedemnaste urodziny, kiedy to Zayn zafundował mi prostytutkę, tak, prostytutkę, bo stwierdził, że fajnie byłoby, gdybyśmy oboje byli pedałkami (ja żeńskim, rzecz jasna). Ale gdy nie spdobały mi się eksperymenty z farbowaną brunetkę (nie to, żebym nie lubiła czerni, bo sama myślałam kiedyś o takim kolorze, ale u niej wyglądała po prostu plastikowo) i cycki wcale nie zaczęły mnie pociągać, Zayn odpuścił. Szybko doszedł do wniosku, że dobrze jest mieć kogoś, z kim może podziwiać męskie klaty i wypukłości w bokserkach.

-Siadaj, Chloe, jedynka. Role się odwróciły, widzisz? Kiedyś to ty stawiałaś pałę.

Jeśli on obawiał się konsekwencji, to ja rzeczywiście jestem aniołkiem Victoria's Secret. A przecież nigdy nim nie będę.

Klasa rozszalała się w salwach śmiechu i gdyby nie było mi tak cholernie przykro, rzuciłabym się na Grey'a z pięściami. Nie żartuję. Miałam samozaparcie, a i siła by się znalazła, bo złamanie mu prościutkiego nosa było marzeniem stojącym na wyższym szczeblu niż wszystkie inne. A było ich całkiem sporo, zaczynając od marzeń z serii czekoladowych ciastek, a kończąc na tych ściśle powiązanych z dalszymi planami na życie.

Nie odgryzłam się, nie zaszczekałam jak rozdrażniona suka, a po prostu usiadłam z jedynką wpisaną czerwonym długopisem do dziennika, jeszcze gorszym humorem i myślą, że Grey jest zbyt przystojny, by uczyć nędznej literatury w nędznym liceum na wschodzie nędznych Stanów. Wszystko było dziś nędzne. A bułka z nutellą na śniadanie za słodka. Oczywiście kontynuując, Justin był zdecydowanie zbyt przystojny na bycie księdzem. Sprawdziłby się w roli striptizera, albo innego kochasia na zamówienie. I, cóż, zamówiłabym go, gdyby nie był mój.

I tak siedziałam do samego dzwonka, a gdy już rozbrzmiał, zerwałam się w okamgnieniu. Pozbierałam rzeczy do torby, nie było ich wiele, bo praktycznie przez całą lekcję nerwowo dłubałam w tylnej okładce zeszytu. Teraz wyglądała brzydko i pewnie w czasach bezkresnej nudy wyrwę w domu zapisane kartki i wkleję do nowego zeszytu. A na kolejnej lekcji z Grey'em zapaskudzę nową okładkę. Wyryłam w niej dziurę głęboką na połowę zeszytu czyli trzydzieści kartek, rozciągała się od krawędzi po krawędź. Totalna destrukcja. Mike spędził całą lekcję po zewnętrznej stronie ławki i chcąc, nie chcąc, musiała zaczekać, aż wysunie się zza blatu. A jemu najwyraźniej nie było spieszno tam, gdzie planował się udać. Znając życie, na biologię, bo skoro prześladował mnie całą lekcję literatury, dlaczego nie miałby robić tego również na biologii? Odniosłam wrażenie, że czeka i specjalnie się guzdrze, by z klasy zdążyli wyjść wszyscy. Przypuszczenia okazały się słuszne, bo za ostatnim rozchichotanym gówniarzem Christian Dupek Grey zamknął drzwi i teraz wzniósł się bitewny pył. Byłam ja, był dupek z numerem pierwszym i był dupek z numerem drugim i każdy z nich dysponował inną bronią, która przy moim zerowym uzbrojeniu była jak miecz świetlny z Gwiezdnych Wojen. Zbieg okoliczności, w który za żadne skarby świata nie uwierzę, czy naprawdę byłam tak głupia, żeby zasiać w tym zbiegu nutkę nadziei? Teraz mogłam pogratulować sobie inteligencji.

Tak, Chloe. Bo Christian Pieprzony Grey i Dupek Mike w tym samym pomieszczeniu co ty, to z pewnością utrapienie losu i następstwo zapisane w gwiazdach miliony lat temu.

Nie wierzę w przypadki.

Już.

-Chloe, Chloe, Chloe - zaczął pogodnie Christian, a gdy on był pogodny, ja już mogłam ściskać w nerwach rękawy. 

Jedna zasada warta zapamiętania - kiedy twój wróg jest szczęśliwy, ty nie będziesz. Bez wyjątków i niemożliwych zbiegów okoliczności. Zawsze.

Mike odstąpił od ławki i mogłam wyjść na środek, a on zajął bok Christiana. Zsiuśkam się ze śmiechu, jeśli ktoś mi powie, że zostali najlepszymi przyjaciółmi, piją razem whisky z kryształowych szklanek i szukają kolejnej pierwszorocznej do niecnych celów.

-Twój język nie jest już tak niewyparzony jak kiedyś - zamruczał Grey i chciał pogłaskać mój policzek, ale prędzej przełknę żywą dżdżownicę, niż pozwolę mu na bliższy kontakt, niż wymiana spojrzeń rodem z horroru. - Jak pamiętam, nie przepuściłabyś żadnej okazji do wulgarnej odzywki, a teraz ja muszę nadrabiać za naszą dwójkę.

-A może po prostu odwaliłbyś, obaj odwalilibyście się ode mnie? Co ja wam, do diabła, zrobiłam? Odrzucenie tak bardzo boli? Czas nauczyć się przegrywać.

-A co takiego ty wygrałaś? - spytał Mike i jego głos był inny, niż ten ciepły ton, do którego przywykłam. Jego strata bolała i temu nie starałam się zaprzeczać. Nazywałam parszywego szczura przyjacielem, a teraz najchętniej odgryzłabym mu ogon.

-Szczęście? Miłość? Podczas kiedy wy skazani jesteście na wpychanie się z butami w czyjeś życie.

-Bo widzisz, Chloe. - Grey zachowywał nadludzki spokój. - Czas, żeby ktoś nauczył przegrywać również ciebie.

-To idiotyczna zemsta. 

-To rewanż, kotku. A rewanż należy do gry. 

-Wychodzi poza jej zasady - mruknęłam nieznacznie spanikowana, bo w grę gra się dobrowolnie, a ta nie zależała od mojej woli.

-Utrzymuje się na granicy. 

Ruszyłam do drzwi, bo czułam, że dłuższy pobyt w klasie z dwójką facetów, na których w tej chwili najbardziej chciałabym nasrać, nie wniesie niczego dobrego. A przecież na korytarzu, tuż za drzwiami, było tak fajnie. Ludzie śmiali się na mój widok, wytykali mnie palcami i czułam się jak ostatnia sierota, którą w jednym momencie wszyscy przestali kochać. 

Ale Mike złapał mnie za ramiona, wykręcił boleśnie, aż syknęłam. Cała ta szopka zaczęła mi się coraz mniej podobać. Bo chamskie docinki i wulgarne teksty to jedno, ale jawna przemoc fizyczna, po której zostaną mi siniaki, to drugie. Szarpnęłam się raz, drugi i jakby uścisk metalowych szczypców się zapętlił jak sznur na szyi wisielca. Nie było mowy o wydostaniu się z pułapki, bo oto Mike pociągnął mnie do pobliskiej ławki, gdzie Grey położył telefon. Jeszcze nie wiedziałam, na co mu komórka akurat teraz, ale wszystko wokół mi mówi, że niebawem miałam się przekonać. 

-Czego chcecie? - spytałam w akcie desperacji, przez co nie brzmiałam już jak beztroskie szczenię. 

-Powiedziałem ci wczoraj, na co liczę, Chloe. Jestem pewien, że nie zapomniałaś.

Rzecz jasna, nie zapomniałam. Ale bardzo chciałam zapomnieć.

-Zapomnij. Nie jestem dziwką. Poza tym mam chłopaka.

-Twój chłopak nie jest dla mnie problemem. I o niczym nie musi się dowiedzieć. Wystarczy, że jak grzeczna suczka przybiegniesz wieczorem do mojego mieszkania, a tam zajmiemy się tobą tak, jak lubisz, Chloe.

Ponowiłam próbę wyrwania się dłoniom Mike'a. Niejednokrotnie miałam okazję przekonać się, że krył w nich ogromną siłę. Ale dzisiaj przeginał. Szarpnął mną raz jeszcze i zaskomlałam, bo nie przywykłam, żeby ktoś traktował mnie gorzej niż worek na ziemniaki. Wbrew pozorom nawet ja zasłużyłam na jakiś okruch szacunku. Nie mówię o całej bułce, tylko o małym, odrzuconym okruszku.

-Posłuchaj mnie uważnie, dziwko. - Christian zmienił taktykę. Najpierw potulna dziwka, później pan i władca. Teraz już brutal. To ostatnia faza. Nie natknę się na więcej metamorfoz. - Jeśli dalej będziesz się stawiać, ten filmik - przytknął mi pod nos ekran telefonu - zobaczy każdy w tej szkole, każdy w mieście, każdy w całym cholernym stanie i zatroszczę się, żeby o twojej opinii dziwki usłyszeli ludzie w cholernej Francji i cholernej Japonii, zrozumiałaś mnie?

Jeśli wcześniej mnie zemdliło, teraz czułam już w przełyku palący, strawiony, wczorajszy obiad. Odwróciłam głowę, ale Mike cofnął ją tak, bym patrzyła na ekran. Grey włączył film i bynajmniej nie była to kreskówka z Muminkami. Klęczałam przed nim w tej samej klasie, w której echem rozniósł się mój pierwszy dzisiaj szloch. Klęczałam i ssałam mu, rzucając miliardy sprośnych tekstów, na które odpowiadał wcale nie mniej wulgarnie. Ssałam mu jak zawodowa dziwka biorąca stówę za pieprzonego loda i wyglądałam, jakby jego fiut rzeczywiście smakował jak cholerne lody. Czekoladowe, pozwolę sobie dodać, bo żadne inne nie radowały tak mojej mordy. Parszywa, głupia, mała dziwka, Tylko takie przymiotniki przywodziła mi na myśl blondyna (naturalna, bądź co bądź) na ekranie. Brudna szmata, pieprzona dziwka i w końcu - ja. 

Filmik z udziałem Mike'a był kompromitujący.

Ten wykraczał poza wszelkie granice kompromitacji. Byłam osobą silną, silniejszą niż niejeden stukilowy facet. Po rozpowszechnieniu tego filmiku myśl o skoku z dachu bez spadochronu i poduszek przylepionych szarą taśmą do każdej części ciała zawisłaby na jednej ze ścian mózgu, przypięta wyjątkowo ostrą pinezką. 

Bo nawet ja byłam zbyt słaba.

-Więc jak, Chloe? - Nacisnął pauzę, bo przez łzy i tak niewiele widziałam. Dzięki Bogu. A może dzięki szatanowi. - Założysz tę seksowną bieliznę, którą dostałaś ode mnie na siedemnaste urodziny, tę, która tak bardzo mnie podnieca, i przyjdziesz?

Mike puścił mnie gwałtownie. Pierwsze, co zrobiłam, to rozmasowanie ramion, bo naprawdę nie byłam przyzwyczajona, by ktoś ciągał mnie jak psa na smyczy. Albo jak kota. Im mniejsze zwierzę, tym bardziej boli. Więc kiedy już rozmasowałam ręce i upewniłam się, że siniaki rozłożą się równomiernie, wróciła myśl o pinezce na frontowej ścianie mózgu i o czekoladowym lodzie bez wafelka mierzącym zdecydowanie ponad dwadzieścia centymetrów. Nagle postanawiam, że więcej nie tknę czekoladowych lodów. Straciły smak. I wraz z brakiem smaku odpowiedziałam cicho:

-Przyjdę.






~*~


Cóż...

Polecam!


21 komentarzy:

  1. Rozdział świetny jak zawsze! Nie mogę się doczekać następnego <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Ona nie moze tego zrobic Justinowi!! Nie moze znowu sypiac z tym skurwysynem. Aa juz bylo tak wspaniale miedzy nimi :(Niech Justin bierze ze soba Chloe i gdzies uciekna daleko razem!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie! Nie możesz mu pozwolić!! Justin Ratuj!!! Kurwa :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem kurwa w szoku... Nie potrafię tego czytać... Za bardzo to przeżywam. Piszesz genialnie. Jeju biedna Chloe

    OdpowiedzUsuń
  5. co kurwa?! nie pójdzie ni chuja!

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie...jezu ona nie moze tego zrobic...kurwa nie!blagam chloe nie rob tego!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Piszesz to świetnie, czyta się genialnie, uwielbiam te ich teksty,przemyślenia,porównania z dupy wzięte, mistrzostwo :D
    Zaskakująca akcja i wszystko.
    Wciąż mam nadzieję,że Chloe wraz z naszym mega cudownym i przystojnym księdzem wymyśli jakiś genialny w cholere dobry plan jak udusić tych dwóch chorych i niewyżytych przydupasów.
    Coś czuję że niedługo ktoś zacznie jeszcze węszyć w kim Chloe jest tak zakochana bo za dużo o tym mówi o wtedy będzie kolejna klapa.
    Nie mam pojęcia jaki masz pomysł na to ff ale serio mam nadzieję,że zakończenie będzie dobre bo nie chce przeżyję złego.
    Chciałabym takiego Justina 😭 😍
    Trzymam kciuki że Chloe da im popalić i coś wymyśli z Justinem a nie znowu pójdzie z nimi do łóżka...
    Czekam na kolejny z niecierpliwością!

    OdpowiedzUsuń
  8. Cudowny <33 Christian i Mike to takie chuje....

    OdpowiedzUsuń
  9. Teraz Cloe powinna powiedzieć wszystko justinowi a on powinien pójść w jakiejś masce albo czymś (żeby go nie rozpoznal) i zajebac greya na śmierć

    No dobra wystarczy żeby obil mu mordę.

    Albo powinni uciekać. .. nwm ale ona musi powiedzieć justinowi ... jeśli mu nie powie to i tak kiedyś się wyda a wtedy wszystko się spieprzy... a to się nie może stać :( :( :( :(

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie możesz pozwolić na to, aby Chloe poszła do tego dupka. Jestem pewna, że Justin może jej tego nie wybaczyć. Weny :)
    http://wait-for-you-1dff.blogspot.com/
    http://loveme-likeyou-do-1dff.blogsot.com/

    OdpowiedzUsuń
  11. Omg jak to ? W sumie nie zdziwie sie jak pojdzie... Cos mi sie wydaje ze oni odkryja prawde ze ona z ksiedzem i bedą ją szantazowac, a ta zeby kryc Justina zrobi to...

    OdpowiedzUsuń
  12. Oni i tak nie przestaną, a jeszcze nagraja kolejny filmik :o

    OdpowiedzUsuń
  13. O Jezu nie wierze, że się zgodziła. Może jeszcze Justin ją uratuje. Życzę weny 😘

    OdpowiedzUsuń
  14. Justin przybywaj! Chloe nie może tam pójść!!!

    OdpowiedzUsuń
  15. Teraz jest serio dziwka.Mam nadzieje ze tam kurwa nie pojdzie albo chociaz powie Justinowi. Mam jej dosyc. Jestem totalnie po stronie Justina.

    OdpowiedzUsuń
  16. Chce żeby Justin ją uratował i poobijał morde facetowi od literatury. Przyznam szczerze, że od 30 rozdziały troche wydawaly mi sie chaotyczne i zbyt słodkie, ale tym rozdziałem mnie nie zawiodłaś. Wreszcie zaczyna się coś dziać, jestem ciekawa co tym razem wymyśliłaś. Weny, czekam na kolejny :)
    http://bieber-touch-angel.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  17. Nic dodać nic ująć . Idealny w każdym calu ♥

    OdpowiedzUsuń
  18. Ona tego nie zrobi. Ja to wiem ona tam nie pójdzie. Justin jej nie pozwoli. To się nie wydarzy.

    OdpowiedzUsuń
  19. Jejku, mega *_*. Czekam na następny Misia <3.

    OdpowiedzUsuń
  20. Nie nie nie, błagam, niech ona tam nie idzie :x

    OdpowiedzUsuń