piątek, 15 stycznia 2016

Rozdział 34 - Wieczna ofiara

Chloe

Pod pretekstem spotkania z Zaynem, tak zwanej kolacji ze śniadaniem, tylko nie w kontekście, w jakim używa tego zdecydowana większość, wymknęłam się z domu po zmroku. Skąpa bielizna nieustannie przypominała mi, że nie idę do parku karmić kaczek, a wysokie szpilki pozbawiały złudzeń, że w ogóle idę do parku, bo w takich obcasach zakopałabym się po pierwszym zboczeniu ze ścieżki. Wyglądając jak dziwka, brnęłam przez mrok, by być nikim innym niż dziwką. Czy ja miałam jeszcze strzępy godności? Nie wiem. Ale wstyd mi było. Bardziej wstydziłam się nie samego zamiaru, a zgody na wstyd pomimo wstydu.

Ruszyłam z impetem, z rozmachem i zdawało mi się (a podkreślę, że było to przywidzenie poparte solidnymi obserwacjami), że zwalniam coraz bardziej i bardziej, aż w końcu snułam się tak wolno, że wyprzedzały mnie tańczące na wietrze liście. Moje tempo utrzymywało się na poziomie dziwki przechadzającej się pod latarnią i przyspieszyłam, gdy tyko zdałam sobie z tego sprawę. Znów szłam szybko. Nie tak jak na starcie wędrówki, ale szybko.

Czułam się gorzej niż najgorzej, choć nie sądziłam, że tak fatalnie czuć się można. Miałam wrażenie, jakby wszystko sprzysięgło się dziś przeciwko mnie, bo oto nagle grzmi i zerwał się porywisty wiatr, by zaraz niespodziewanie zamilknąć. Jakby ktoś schwytał go do szklanego słoja i tylko czekał na odpowiedni moment, by pozwolić mu rozwinąć skrzydła. I jak podejrzewałam, zaczęło padać w przeciągu kolejnych pięciu minut, ale dzięki Bogu (choć wątpię, czy Bóg ma jakikolwiek wkład w moje popaprane życie, bo przecież zabrałam mu jednego z aniołów, a kradzieży, zwłaszcza tak wartościowej, nie wybacza się z dnia na dzień) dotarłam pod  wysłany sms'em adres przed oberwaniem chmury. Ale już podczas przestawiania stopy przez próg na klatce schodowej, lunęło gorzej niż w lesie tropikalnym w porze deszczowej.

Szum ulewy przeciął telefon, zanim złapałam oddech i dotarło do mnie, gdzie jestem. A przede wszystkim, co tu robię.

-Młoda dupo, dlaczego twoja matka dzwoni do mnie, by upewnić się, czy zdążyłaś przed deszczem i brzmi jakby sprawdzała, czy rzeczywiście do mnie dotarłaś, kiedy, rzecz jasna, ciebie tutaj nie ma.

-Ale powiedziałeś jej, że jestem, prawda? - spytałam z paniką, ale nie przesadnie dużą. Przecież mogłam jeszcze nie dotrzeć.

-Zapewniłem ją, że bierzesz gorącą kąpiel z bąbelkami z równie gorącym facetem, który akurat czeka na mnie w sypialni, bo dla ciebie zmienił orientację. - Gdy zamilkłam, dodał: - Żartowałem, jest mój.

-Jesteś kochany, Zayn.

-Nie dzwonię, żebyś lizała mi dupę. Co się dzieje? Wyrwałaś się na schadzkę z królikiem i potrzebowałaś kozła ofiarnego, który mentalnie przygarnął twoje kształtne cztery litery?

-Chciałabym - przyznałam. - Ale dzisiaj w te cztery litery porządnie kopie mnie życie. A w zasadzie moja własna głupota, bo inaczej nie umiem tego ująć. - Nie chciałam rozmawiać. A jednocześnie chciałam i w tym tkwił mój problem. Niezdecydowanie lontem bomby. Albo puszczę lont teraz i zdążę uciec, albo w moim niezdecydowaniu bomba wybuchnie mi w dłoniach.

-Streść wszystko w jednym zdaniu.

To jedna z przeważających zalet Zayna. Gdy nie chce rozmawiać, nie udaje psychologa, by potajemnie przewracać oczyma. Mówi wprost, żebyś przestał pieprzyć, albo każe zmieścić się w jednym zdaniu.

-Za dziesięć minut będę najprawdopodobniej posuwana przez pieprzonego Christiana Grey'a, bo jeśli tego nie zrobię, on zniszczy mi życie towarzyskie, rodzinne, uczuciowe i każde, które do tej pory raczył oszczędzić. Wyszło jedno zdanie?

Zayn zamilkł i słyszałam tylko, jak jego oddech rozpaczliwie próbuje wyrwać się z ust. Odezwał się po kolejnych sekundach przybliżających mnie do śmierci społecznej.

-Młoda, pomyślałaś o Justinie? Nie lubię mówić tych wszystkich uroczo obrzydliwych gówien, ale on chyba naprawdę cię kocha. Wybaczy ci?

-Nie chcę o nim teraz myśleć, bo im dłużej się zastanawiam, tym nachodzą mnie większe wątpliwości. A ja nie mogę się wycofać, do cholery.

Ponownie przestał wydawać wszelkiego rodzaju dźwięki. Teraz nawet oddech, albo jego brak, pozostaje tajemnicą. I kiedy odezwał się ponownie, byłam jeszcze bardziej zdenerwowana, bo dziś nawet rozmowa z nim nie rozluźniała gumki w majtkach. A zwłaszcza nawpieprzanej w nie koronki.

-Chloe - zaczął, a po imieniu zwraca się niebywale rzadko - wierzę, że skoro chcesz...

-Nie chcę - przerwałam mu momentalnie.

-Skoro nie chcesz, ale musisz to zrobić, masz powód. Nie wiem, co się stało, ale wiem, że opowiesz mi o tym tak szybko, jak to będzie możliwe. Wpadniesz wieczorem?

-Nie, Zayn. Przepraszam, ale nie dzisiaj.

-To chociaż zadzwoń.

Przytaknęłam krótko i przerwałam połączenie, bo już niczego więcej nie wyduszę. Zayn wspomniał o Justinie, a ja poczułam się dwa poziomy gorzej, bo z puszczalskiej szmaty nadano mi miano zdradzieckiej, puszczalskiej szmaty. Ale zdrada to nie dla mnie, mówiłam jeszcze tak niedawno. Teraz stałam krok przed nią i wiedziałam, że desperacja popycha ludzi do wszystkiego, przed czym prędzej zapierali się rękoma i nogami. Tak jak ja przed ponownym dotknięciem Grey'a małym palcem. Albo nawet paznokciem.

Wspięłam się po paru stopniach i naraz przystanęłam, gdy jak cień podążyła za mną wątpliwość. Ale zaraz ruszyłam i tak przez dwa piętra. Ponownie zatrzymałam się już na wycieraczce przed drzwiami z mosiężnym numerem 26. Dwa fiuty i sześć rund, przeleciało mi przez myśl, ale przeraziłam się do tego stopnia, że sama pacnęłam się wnętrzem dłoni w środek czoła. Zapukałam zaciśniętymi w pięść kostkami, a po drugiej stronie rozległy się kroki i kiedy zbliżyły się do drzwi, przyłapałam się na tym, że wstrzymuję oddech, odkąd stanęłam na wycieraczce. Zamek puścił, drzwi odsłoniły próg, ale nie tylko, bo za tym progiem znienawidzona para wypastowanych butów, wyżej łydki i umięśnione uda w spodniach garnituru, tors pieszczony wyprasowaną koszulą i krawat nieznacznie rozluźniony. Ale nie podążyłam wzrokiem wyżej, niż sięga postawiony kołnierzyk, bo to ostatnia partia, którą przyjęłam bez dreszczy i obrzydzenia.

-Wiedziałem, że mnie nie zawiedziesz - powiedział ochryple i zaprosił mnie gestem dłoni do wnętrza chłodnego mieszkania. Chłodnego i dlatego, że okna były uchylone, jak i również atmosfera wychładzała powietrze. I zaprosił do środka, nie złapał za włosy i wciągnął jak worek śmieci do zsypu. To całkiem dobrze wróży.

W salonie mieszały się dwa zapachy zupełnie różnych, męskich perfum. Podobały mi się osobno i razem również tworzyły dobrą, smakowitą mieszankę. Ale to tylko zapach i szybko pojęłam, że Mike również tu jest. Czyż to sprawiedliwe? Ich dwóch, a ja gram w pojedynkę. Mogłam przyprowadzić ze sobą Zayna, bo znając życie (i znając jego), wypiąłby tyłek do obu. Ale póki co mam tylko siebie i tylko na siebie mogę liczyć, więc pozwoliłam, by Christian zdjął z moich ramion skórzaną kurtkę (pominę kwestię, w której zamarzałam w niej przez całą drogę, bo skórzana kurtka na przełomie listopada i grudnia to niekoniecznie dobry wybór). Odwiesił ją na jeden z mosiężnych haczyków nad szafką na buty i zdałam sobie sprawę, że to nie w tym mieszkaniu spotykaliśmy się przed miesiącami. Że to nie tutaj zmienił mnie w kobietę i że to nie tu popadałam w skrajne zauroczenie jego osobą i byłam naprawdę bliska zakochania, później złamanego serca i wszystkich tych łączących się ze sobą pierdół.

Nie opłacało mi się bycie nieuprzejmą, nie opłacały się zgryźliwe uwagi. Będąc grzeczną i całkiem miłą, odwalę robotę szybciej i szybciej też wyjdę. Transakcja wymienna. Oni dostaną cały mój wstyd i, cholera, przyjemność, dla jakiej wpuszczają mnie w ten cały kanał. A ja spełnię ich zachcianki dla samego milczenia. Tak jakby, bo część sekretów wypłynęła, a druga była całkowitym przeciwieństwem słów. Ale mogłam nazwać to milczeniem, bo wtedy transakcja zyskiwała wiarygodną formę. Coś za coś. I w każdej z tych opcji to oni wychodzą na plus.

-Założyłaś moją ulubioną sukienkę. - Odebrałam uwagę Greya jako niechciany komplement. Zahaczyłam go tylko skrawkiem spojrzenia.

Chciałam odpowiedzieć, że nie założyłam jej dla niego. Ale skłamałabym, bo przecież wszystko, co dziś robię, robię z myślą o nim. Jestem tutaj też na jego polecenie, nie z własnej woli.

Więc postanowiłam milczeć, dopóki Christian nie wręczył mi kieliszka do połowy zabarwionego czerwonym winem. Przemknęło mi przez myśl, że ululana wyszłabym na tym lepiej, bo o zabezpieczenia nie muszę dbać, a z kolei przeszłabym przez wszystko bezboleśnie. Ale żeby się porządnie upić, tak by nie czuć na karku jego palącego oddechu, musiałabym chyba wypić każdą flaszkę siedzącą w jego posiadaniu. I porzuciłam tę ewentualność, upijając trzy łyki. Nie dwa i nie cztery. Równo trzy. Przestraszyłam się jeszcze, że mógł dosypać mi czegoś do wina. Ale nie musiałby, bo tak czy siak wykorzysta mnie jak za starych, wtedy dobrych, dziś złych czasów.

Wtem z łazienki wyszedł Mike'a. Zastanawiałam się przez północy, czy jego rozsądek pożarł Christian, czy rzeczywiście nic o nim nie wiem. Bo Mike, którego znałam, był czasem chamski i wybuchowy. Ale nie był zawszonym szczurem, który długaśnym ogonem oplata szyję małej myszki i miażdży jej wszystkie kości.

-Jego nawet nie kwestionuję - odezwałam się - ale nie wierzę, że stałeś się taki sam, Mike. Że stałeś się takim samym, cholernym śmieciem. Może nadal śnię? Niech mnie ktoś uszczypnie, bo nie uwierzę, że ludzie zmieniają się do tego stopnia.

Grey jakby na to czekał i jego szorstkie palce zacisnęły się na moim pośladku. Nie byłam przygotowana i wzdrygnęłam się. Na nic nie byłam przygotowana.

-Prosiłaś, żeby ktoś cię uszczypnął - wytłumaczył się jak głupi gówniarz, który pierwszy raz zahaczył rąbek spódniczki koleżanki.

Ja nie byłam jego koleżanką. W żadnym razie.

-Po prostu przejdźmy już do rzeczy - niemal złamał mi się głos, ale ostatkami sił przytrzymałam go w pionie.

A Mike okazał się zbyt wielkim tchórzem, by chociaż spojrzeć mi w oczy. Przekonało mnie to, że nie był zepsuty. Nie tak jak Grey. Jeszcze. Ale jak przyjdzie co do czego, w czysto greyowskim stylu mnie zerżnie.

Weszliśmy z Christianem do sypialni i gdyby to zależało ode mnie, wyszłabym z niej po policzeniu do trzech. Równie zimno i nieprzyjemnie, a dodatkowo ciemno, bo albo Grey chciał dwoma świeczkami na obu szafkach nocnych wprowadzić zalążek romantycznej atmosfery i to by mnie szczerze zaniepokoiło, albo zadbał o mnie i pozwolił, by półmrok grał w pokoju, abym nie musiała oglądać go w każdej minucie seksu. Ale że każdy z przypadków pasował do niego jak śnieg do środka lata, stwierdziłam, że może znalazł świeczki na dnie szafki i postanowił je wykorzystać, zanim zajdą pleśnią i zalęgną się w nich robaki.

Nie postarał się przesadnio i to odrzucało myśl o romantyzmie, bo łóżko nie było nawet równo zaścielone, a jedna z poduszek w nogach postradała zmysły, uciekając na przeciwległy kraniec. A może godzinę temu pieprzył w tym łóżku, na tej samej pościeli, inną kobietę, która zafascynowana jego ładnie wyrzeźbioną klatą, pokaźnymi ramionami i błyskiem dominacji w oku, spełniła każdą jego zachciankę. Nawet taką, na którą ja nie odważyłabym się za żadne skarby. I za żadne milczenie.

Nie czekał długo. Drzwi skrzypnęły, gdy je zamykał, a potem rozpiął mi zamek w sukience. Od razu. Może to i dobrze. Krótsze mdłości jeszcze nikomu nie zaszkodziły. Sukienka opadła na ziemię i zrobiłam krok w szpilkach, by wyjść z jej obwodu. W tej samej bieliźnie, w której uwielbiałam, gdy oglądał mnie przed miesiącami, teraz czułam się jak bułka w piecu, w którym ktoś przesadził z wysokością temperatury. Paliłam się, a może to on palił mnie tym spojrzeniem. Nawet ono nie uległo zmianie. A gdy już nie miałam na sobie sukienki, chwycił piersi dłońmi i zrobił to tak niespodziewanie i gwałtownie, że poczułam ból. Zapewnił mnie tym samym, że dzisiaj obrzydzi mi seks na dobre tygodnie. Ja sama go sobie obrzydzę.

-Więc masz chłopaka, tak? - zagaił, a ochrypły szept obrzydził nie tylko seks, ale również jego.

Nie wiem, jak przetrwam kolejne miesiące pięknej literatury amerykańskiej wykładanej przez potwora z Loch Ness. Próbowałam wmawiać sobie, że łatwo jest porównać go do potwora, ale by rzeczywiście przestał mi się podobać, musiałabym zamknąć oczy i otworzyć je dopiero po wyjściu z mieszkania. Czyli w odległej przyszłości.

-To nie twój zasrany interes - burknęłam ostro, ukróciłam jego psychologiczne zapędy.

Wypadło mi z pamięci, że miałam być miła i potulna jak owieczka. Trudno było zachowywać pozory. Bo nawet te pozory nienawidziły go całym sercem.

-Może będziesz dla mnie odrobinkę milsza, co, Chloe? - Niby spokojny, ale dłoń na moim nadgarstku zacisnął już mocniej.

Bo Christian Grey to chodząca oaza spokoju. Zewnętrzna oaza. Wewnątrz niczym wiatr w porze huraganu. Zakłóca spokój z pełną, dopracowaną w szczegółach perfekcją. Musiał brać udział w kursach przyuczających do zawodowego niszczenia ludziom życia. Miał prawdziwy talent i gdyby tylko zechciał wziąć udział w jednym z tych telewizyjnych show, zrobiłby karierę i nie musiałby dłużej użerać się z niezdyscyplinowaną młodzieżą w liceum. A ja nie musiałabym użerać się z nim.

-Dalej, słoneczko. Doskonale wiesz, co robić. To jak z jazdą na rowerze na dwóch kółkach. Nauczysz się raz i to zostanie z tobą, dopóki nie nauczysz się jeździć na jednym kole.

Ujął moje dłonie, przyłożył do swojej piersi. Pod naciskiem spojrzenia rozpięłam pierwszy i od razu drugi guzik koszuli pod kołnierzykiem. Trzymał mnie blisko. Za blisko, żebym mogła czuć się swobodnie, ale też nie tak blisko, jak będzie niebawem. Wszystkie guziki opuściły swoje dziurki w przeciągu następnych sekund i nasunęło mi się na myśl, że jego guzik jedną dziurkę zapełni w bardzo nieodległej przyszłości. Choć porównanie z guzikiem brzmi z lekka niefortunnie. Dlatego uciszyłam myśli, nim zesłałyby na skołatane nerwy kolejną idiotyczną głupotę z cyklu dziurek czy czekoladowych lodów.

Ale lody prześladowały mnie tak czy owak.

Grey postanowił rozpiąć pasek, ale w trakcie stwierdził, że woli, gdy przy jego pasku pracują moje dłonie. Męskość napierała mu na bokserki i była imponujących rozmiarów, ale z racji sytuacji napawała mnie zrozumiałą niechęcią i na ekscytację zabrakło miejsca. Spodnie przy kostkach i rozpięta koszula to dla mnie znak. Usiadł na skraju łóżka. Wystarczyło, że spojrzał na mnie w ten jeden wyjątkowy sposób, który uruchamiał dreszcze i wszelkiego rodzaju obawy. Uklęknęłam przed nim roztrzęsiona. Skóra przyzwyczaiła się do chłodu z końca listopada, a poza tym grzało ją poczucie wstydu. Wydobył przyrodzenie z bokserek. Stało na baczność jak maszt czekający, by zawiesić na jego czubku zwycięską chorągiew. Ten pojedynek wygrał w chwili pierwszego muśnięcia główki fiuta. Ale ta bitwa nie była naszą ostatnią i nie decydującą. Tak samo gonitwa psa z kotem kończy się dopiero, gdy jedno odgryza drugiemu ogon. Dla jasności, nie zamierzam mu niczego odgryzać. Chodzi o samą metaforę.

-Nie wyszłaś z wprawy - stęknął ciężko.

Ssałam mu chuja i marzyłam tylko o tym, by przełknąć kostkę czekolady, bo jego sperma zdała mi się zmutowaną dżdżownicą, która podczas wędrówki przez przełyk zahacza śliskim ogonem każdy kąt. Nie bawiłam się z nim jak kiedyś. Miało być szybko, krótko, raz dwa i po bólu. Dlatego też wprawiłam język w ruch i doszedł przed upływem pięciu minut. Albo nabyłam tajemniczych zdolności doprowadzania facetów do szaleństwa, albo nikt mu dawno nie obciągnął, bo jęczał, jakby żywcem przypalali mu oczy i z odchyloną głową wyśpiewywał ten koszmar w sufit. Zanim doszedł do siebie po dojściu do miejsca ponad ziemskiego, schowałam w ustach miętówkę. Leżała samotna, jedyna w opakowaniu na szafce nocnej. Smak po obślizgłej dżdżownicy powoli mijał. Łez za to przybywało i zanim pchnął mnie na środek łóżka, makijaż poszedł się jebać i nie wróci przed świtem.

-Daj mi chociaż chusteczkę - sapnęłam - jeśli nie chcesz pieprzyć misia pandy.

-Jako miś panda wyglądasz równie uroczo. - Uroczo to nie słowo, które przebrnęłoby przez jego gardło i wyrwało się pod pełną kontrolą. - I seksownie - dodał, a mi w pewnym stopniu ulżyło. Nadal był sobą. Stary Grey nie zginął w tajemniczo niewyjaśnionych okolicznościach. Nie wpadł pod pędzący pociąg, ani nie został zamordowany przez jedną z licznych kochanek. Wyrazy współczucia dla żony. Mimo to zawsze byłam wyjątkową kochanką. Jeszcze nie rozgryzłam, na czym polegała moja wyjątkowość. Ale była.

Stanik poszedł w zapomnienie i przez następne długie minuty obserwował sypialnię z kąta na podłodze. Majtki zbiegały powoli wzdłuż nóg. Gdy opuszki jego palców zahaczały moją skórę, czułam, jakby biegał po niej cały zjazd najbardziej obrzydliwych robaków z całego świata. Były egzotyczne robaki afrykańskie, były takie zimnolubne z Syberii i Alaski, były też skośnookie. Nie polubiłam żadnego. I dopiero gdy bielizna była już przy kostkach i odważyłam się otworzyć oczy. Spostrzegłam, że zgromadzenie robaków to tak naprawdę podrażniający skórę zarost, bo koronkę przez całą długość najpierw ud, później łydek, zsuwał zębami. Robaki stały się bardziej obrzydliwe. Na równi z tą obślizgłą dżdżownicą, która, zdawać się może, nie ma końca.

Nie pieprzyłam się z nim tak jak on ze mną. Po prostu szarpnęłam rozpiętą koszulą i dołączyła do kolekcji bielizny na panelach, by oglądać dobrze znane ściany sypialni. To pewnie w niej była najczęściej zdzierana z ramion i ponownie zakładana. Przywykła do braku delikatności. A ja nie.

Nie powiedział nic więcej. Nie spojrzał na mnie. A może po prostu przegapiłam ten moment, bo w przeważającej części wieczoru oczy miałam zamknięte. Czego nie zobaczę, to mnie nie zaboli. A może tyczy się to jedynie osób trzecich, spoza ścian sypialni. Szybko przekonałam się, że druga ewentualność jest zdecydowanie bardziej prawdopodobna, bo wszedł we mnie brutalnie i pierwszy raz bolało. Bolało coś, co kiedyś sprawiało taką przyjemność. Bolało, a przed miesiącami dałabym się za to pokroić. Sądzę, że to brzmi mocno dziwkarsko, ale sama siebie nie będę oszukiwać. I dobrze, że boli. Przynajmniej nie najdą mnie wątpliwości, że brzydzę się wszystkim, co z nim związane. Bo gorzej, gdybym nienawidziła Grey'a całym sercem i płakała w okaleczającej rozkoszy.

Jestem popieprzona nie mniej niż on. Przypadki chodzą po ludziach, ale nas ominęły.

Naprawdę bolało. Pozwoliło mi to wysnuć wniosek, że jego fiut dawno nie siedział czymś ciasnym, bo rżnął mnie jakby ktoś kazał mu nacieszyć się seksem na wieki wieków. Pościel śmierdziała. Co prawda unosił się zapach perfum, od których kręciło mi się w głowie, ale wmawiałam sobie, że to smród przepoconego starością potwora. Tak było łatwiej. Płakałam, ale o tym zapomniałam, bo tak też było łatwiej. Nie przestało boleć i nie było grama przyjemności. Jednak nastawienie psychiczne odbija się na ekscytacji z udanego bądź nieudanego seksu. A moje nastawienie było niczym psa, którego zostawiono nocą przed progiem w wielogodzinnej ulewie. Ulewie tak mokrej, że potopiły się wszystkie pchły za lewym uchem.

Szybciej, prosiłam bez słów. Szybciej, bo chcę to mieć za sobą. Pchał mocno, ale przesadnie nie napierał na moje ciało. Im mniej bliskości, tym lepiej. Czułam spocony tors i tylko wypełniał mnie aż w nadmiarze, a zaraz wycofywał się i powtarzał ekspresową katorgę. Było mu dobrze. Mogłam zamknąć oczy i ogłuchnąć, a wiedziałabym. Czułam.

Dziwka.

Dziwka.

Dziwka.

Przelatywało mi przez myśl to jedno jedyne określenie. Jedno zastępujące cały rządek innych, krążących dookoła, omijających sedno. A dzisiaj to konkrety zajmowały czołową pozycję.

Dziwka.

I w tej dziwce spuścił się po kolejnych minutach. Musiał pamiętać, że biorę tabletki i nie potrzebuje żadnego balonika na fiuta. Gdy dochodził (po raz drugi, pozwolę sobie wspomnieć, by przypomnieć sobie, że jeszcze większa ze mnie szmata), brzmiał jak kot w okresie godowym na podwórku pełnym kocic. Przez moment zachciało mi się śmiać, tak naturalnie. Ale śmiech przez łzy to rzadko stosowana praktyka i zostałam przy obojętności. Obojętne były oczy, ciało, cała ja.

-Pierdoliłem zaskakująco wiele kobiet - mruknął już po seksie, gdy gładził się dłonią po kroczu i czekał sekundę czy dwie przed założeniem bokserek. - I zaskakujące jest, że z żadną nie było mi tak dobrze.

-Oszczędź sobie, to gówniany komplement - odparłam podpierając się na łokciach. Gdyby wzrok mógł zabijać, Grey pod wpływem mojego spojrzenia zginąłby jakieś siedem tysięcy osiemset pięćdziesiąt trzy razy. I teraz po raz kolejny. -I nie patrz na mnie, jakbym była ostatnim ciastkiem na świecie.

-Żarty trzymają się ciebie zawsze, co?

-Moje poczucie humoru to nie twój problem. A i ono ma swoje granice.

Dotknął mnie jeszcze tam, gdzie nie powinien już nigdy dotykać, a potem perwersyjnie oblizał opuszki palców. Nie tak wyobrażałam sobie nauczyciela literatury w starym, zapyziałym liceum na wschodzie Stanów.

A potem powtórkę z rozrywki zafundował mi Mike. Był bardziej dżdżownicowaty, bolało mniej i całokształtem nie dorastał do pięt Christianowi, którego tak bezwiednie próbował naśladować.


***


Wypadłam z mieszkania w popłochu, stopy połykały po dwa schody, szpilki założyłam na parterze i bezustannie goniło mnie echo ostatnich słów Grey'a:

-Więc jak, Chloe? - mówił, gdy we łzach wciskałam się w sukienkę. - Jutro o tej samej porze?

I zrozumiałam, że szantażysta nie odpuszcza po pierwszym razie, tylko próbuje, jak wiele może zdobyć, jak daleko się posunąć i co najważniejsze, ile mogę mu dać.

Ile mogę?

Ulice puste, wiał lekki wiatr i pomału ścierał z policzków piekące rumieńce. Ale mróz przejął nad nimi władzę i szybko powróciły, niechciane, szpetne, jako wspomnienia.

Stałam przed drzwiami Justina piętnaście minut później. Albo coś koło tego, nie miałam przy sobie zegarka. Nie czekałam długo, stopy potarły podłogę za progiem i jego cichy kaszel przeleciał przez dziurkę od klucza.

-Chloe? - spytał zaskoczony, ale i zaniepokojony. Najpierw on dzwoni do mnie o trzeciej trzydzieści siedem, a teraz ja staję w środku nocy w progu.

-Jesteś mocno zajęty? - spytałam przez łzy.

-Nie jestem.

-Nie będę przeszkadzać?

-Nie będziesz.

-Mogę wejść?

Ale już nie odpowiedział. Wciągnął mnie do przedpokoju i przez dłuższą chwilę trzymał w tym wyjątkowym uścisku. Niby taki jak wszystkie, a jednak na oślep rozpoznałabym jego ramiona. Może miłość połączyła nas telepatycznie. Choć wolałabym tego uniknąć, bo wtedy dowiedziałby się natychmiast, co trzymałam między nogami i bynajmniej nie przytulałby mnie tak gorliwie. Niektórych rzeczy nie wybacza się od tak, po pstryknięciu palcami. To jedna z takich rzeczy.

-Chloe, co się stało? - spytał, a ja założyłam się z moją podświadomością o dwadzieścia dolarów, które tak czy owak byłyby moje, że tak zabrzmi pierwsze pytanie. Ale gdyby on przyszedł do mnie we łzach w środku nocy, nie zareagowałabym inaczej. To musi być straszny widok. Swój płacz odbijający się w lustrze zniesiesz. Ukochanej osoby już nie, bo zanim odpowie ci na każde pytanie, upłyną sekundy. A te sekundy nie będą wersją demonstracyjną wieczności, tylko jej pełnowymiarową wersją.

-Po prostu mnie przytul - szepnęłam. - I o nic nie pytaj.

I tak zrobił. Zdjął mi tylko z ramion kurtkę, później usiedliśmy na kanapie i siedzieliśmy. Po prostu. Oparł stopy na dywanie, a ja wślizgnęłam się na kanapę cała i zanurzyłam w jego ramionach jak w wannie pełnej wody. Nie pytał. Nie odzywał się. W pewnym momencie dosięgnęła mnie nawet obawa, czy w ogóle oddychał. Ale wtedy pocałował mnie w czubek głowy i poczułam świst powietrza przy uchu. Ten świst uspokajał lepiej niż tabletki ziołowe popijane melisą.

-Chcesz coś do picia? - spytał, wyraźnie dążył do przerwania ciszy, ale ponowne "co się stało" mogło mnie jedynie spłoszyć i zdawał się doskonale o tym wiedzieć. Dlatego propozycja herbaty, soku czy wody była jak wyrwana z neutralnego gruntu.

Napiłabym się kakao, ale nie chciałam, by zostawił mnie choć na chwilę, więc cicho podziękowałam.

-Chloe, co robimy? - Milczenie mu przeszkadzało. Szkoda, bo dziś było tak wyjątkowo miłe.

-Siedzimy - odparłam krótko. - I nic poza tym.

Między dziesiątą a piętnastą minutą siedzenia i nic poza tym stwierdziłam, że to z lekka przytłaczające. Dlatego zmieniłam pozycję, moja głowa ułożyła się wygodnie na jego udach, wzrok wbiłam w nagi brzuch Justina. Chciałam go pocałować i nie chciałam. Nie pocałowałam. Coś mnie blokowało. Coś zwane wstydem.

-Chcesz o tym porozmawiać? - zagaił ostrożnie.

-Chcę - przytaknęłam pewnie. - Ale nie teraz, nie dziś, jak będę gotowa.

Uszanował to, bo Justin zawsze (no, prawie) szanował moje decyzje. Ta nie była wyjątkiem. I choć pewnie nie miał na to najmniejszej ochoty, bo wolałby spać, czytać, czy robić cokolwiek innego, on siedział i nic poza tym ze mną na kolanach. Poświęcenie godne prawdziwej miłości. Ale na hasło miłość czułam się dziś gorzej niż zazwyczaj, dlatego myślałam o samej nienawiści i o tym, co by było, gdyby świat składał się jedynie z jej odłamków. Czy byłoby łatwiej, czy bardziej szaro, czy to jednak niemożliwe i indywidualna jednostka wykruszyłaby się z tłumu nienawiści.

-Opowiedz mi o swoim śnie, tym dzisiejszym, zanim do mnie zadzwoniłeś - poprosiłam. Zbyt długie milczenie też nie jest dobrym rozwiązaniem.

-Był jak porwany na części film, każdy fragment z innej sceny. Raz byłaś ty, raz był Grey. Kłóciliśmy się. Z nim też się kłóciłem.

-Kłóciliśmy? - Przełknęłam gulę śliny w gardle. - O co?

-Nie pamiętam wyraźnie, to przecież sen - odparł, ale znałam go na tyle, by mieć pewność, że pamięta każdy szczegół, tylko z jakiś względów postanowił zachować je wszystkie dla siebie. Jego wybór. Jeśli zdecydował, że tak będzie lepiej, ufam mu. Tak jak on ufa mi - niepotrzebnie.

Nadzieja matką głupich?

Skądże.

Od dziś to wiara matką głupich. A jak nie matką, to przynajmniej siostrą. Justin miał w sobie wiary za dwóch. Wiary w Boga, ale też wiary we mnie. Bóg go nie zawiedzie. Ja już zawiodłam.

-Pamiętam tylko, że z moją pięścią było Grey'owi do twarzy.

-Uderzyłeś go? - wydałam zduszony krzyk.

-Prawdopodobnie. Ale to nic poważnego. Może trochę skrzywiony nos i wybity ząb. Pasowałby mu złoty implant, a ty jak sądzisz?

Ja nie sądzę nic, bo przez chwilę byłam szczerze zaniepokojona. Od razu wyciągnęłam telefon, wpisałam w wyszukiwarce adres pierwszego lepszego sennika i niecierpliwiłam się, gdy kółko w dole strony obracało się powoli. W końcu otworzyła się, czarne tło a na nim masa białych znaczków w standardowej czcionce Arial. Bójka wyraźnie oznacza jakąś stratę. Ale czy możliwe, by jego sen oznaczał stratę dla mnie? Chyba nie byliśmy tak silnie związani.

-Chloe, wszystko w porządku? Zbladłaś jak kartka papieru.

-Papier śmierdzi - mruknęłam. - I nie, nic nie jest w porządku. Gdyby było, nie płakałabym.

-Więc nie jest w porządku, płaczesz, ale i tak nie powiesz, o co chodzi, prawda? - westchnął. - Mam naciskać dalej, czy odpuścić, wiedząc, że i tak nie puścisz pary z ust?

-Nic nie powiem. Na razie - zapewniłam. - Dla twojego dobra - dodałam ciszej, tak, żebym ja usłyszała, ale on pod żadnym pozorem.

-Co mówiłaś? - wytężył słuch.

Zbyłam go nieszczerą połówką uśmiechu.

-Nic, Justin. Po prostu przepraszam.

-Za co? - zdziwił się.

-Przepraszam z góry, jeśli kiedykolwiek bym cię skrzywdziła. Wiesz, że tego nie chcę.

-Wiem.

-To dobrze.

To chyba pierwszy raz, gdy nasza rozmowa staje się z lekka naciągana, więc postanowiłam, że czas najwyższy ją skończyć, bo nieistotne, zdawkowe odpowiedzi były znacznie gorsze niż milczenie. Przynajmniej dla mnie. Ale Justin również się nie odzywał, więc zapewne myślimy podobnie.

Leżeliśmy na kanapie jeszcze parę minut. Przyglądałam się wędrującym po tarczy zegara wskazówkom. Miały żmudną robotę. Codziennie to samo. Krok jeden, drugi, trzeci. Obrót. Krok jeden, drugi, trzeci. Obrót. I tak do czasu wyczerpania baterii. Potem przyjrzałam się zegarkowi elektronicznemu na dekoderze telewizora. Czerwone cyferki połyskiwały na czarnym tle. Miały odrobinę bardziej odpowiedzialne zajęcie, bo nie wystarczył sam krok, krok i obrót. Mimo wszystko oba miały nudne życie. Ale przynajmniej nie zdradzały.

Wstaliśmy niedługo potem. Oboje, bo nas obojga dopadło zmęczenie. Ileż można tak siedzieć w ciszy, nie ważne jak komfortowa by była. Zdjęłam kurtkę i zostawiłam na oparciu kanapy. Ruszyliśmy w stronę sypialni, ja z przodu, Justin krok za mną z dłonią we wcięciu talii. Modliłam się, by niczego nie wyczuł. Żadnej przeoczonej krwistej malinki, obcego zapachu męskich perfum, siniaka, który nie powstał za jego sprawą.

Naraz, tuż przed progiem sypialni, ktoś donośnie zapukał w drzwi. Spojrzałam z dystansem na Justina. Mój wzrok zadawał konkretne pytanie - spodziewasz się gości? Ale Justin wyglądał podobnie do mnie, bo również nie miał pojęcia, kto stoi za drzwiami. I ktokolwiek by to nie był, mnie nie powinno być późnym wieczorem w mieszkaniu księdza.

Skryłam się w sypialni, a Justin poszedł otworzyć. Przekręcił zamek i nie zdążyłam szepnąć, żeby jednak poczekał, bo przyjmowanie gości w samych bokserkach i z delikatnym wzwodem nie leży w naturze księdza dbającego o pozory. Ale było za późno. Przez próg niemal przepchnęła się, jak przypuszczam, jedna z sąsiadek. Wiecie, takich co to całe dnie przesiadują przy parapetach, znają imię każdego dokarmianego kota na podwórku, spisują numery rejestracyjne kierowców, którzy nie parkują przy krawężniku co do milimetra, a wieczorem, ze szklankę przy ścianie i uchem do niej przyciśniętym nasłuchują sąsiedzkich nowin. Dobrze jest mieć taką sąsiadkę, gdy ukradną ci samochód/rower, pobiją przed blokiem, albo zarysują samochód. W 99% pozostałych przypadków stanowi zbędne piąte koło u wozu. Ta musiała być wyjątkowo niespokojna, albo skończyły jej się tabletki nasenne, bo zaczęła węszyć, niby bez zainteresowania rozglądać się po salonie. Sama nie wiedziała, czego szuka. Ale czegoś szukała.

-Przepraszam? - wtrącił Justin. - Mogę w czymś pomóc?

Zastanowiło mnie, jak może być tak spokojny, gdy obcy babsztyl bezprawnie przeszukuje mu mieszkanie. Może za tę jego wiarę otrzymał też od Boga koszyczek gratisów.

-Zdawało mi się, że usłyszałam odgłos szpilek - powiedziała, wcale nie miło, podsuwając w górę okulary, bo po nosie zjeżdżały jak po ślizgawce.

-Szpilki? - Justin zaśmiał się nerwowo. - U mnie? To musi być pomyłka.

Ale baba (w pewnym wieku kobiety zyskują miano albo babć - te miłe i kochane, albo bab - te parapetowe) pozostała nieufna i dalej węszyła. Chyba nawet rozszerzyły jej się dziurki w nosie. Nagle dopadła mnie obawa, że może wyczuć moje perfumy i pokładałam nadzieję w podstarzałym nie tylko wyglądzie, ale też węchu.

-Czyja to kurtka?

Zamarłam. Justin też, tylko po środku salonu, w bokserkach, tylko w bokserkach, co również nie uciekło uwadze baby. Ale chyba nie najgorzej przyjęła myśl, że w tych czasach mężczyźni nie śpią już w piżamach po kostki. Nawet księża nie mają obowiązku zakładania sutanny do snu.

Wychyliłam się zza drzwi i posłałam Justinowi spanikowane spojrzenie. Machnął niemal niezauważalnie ręką, więc skryłam się za futryną i podglądałam przez wąską szparkę.

-Jedna z uczennic zostawiła po ostatniej lekcji. Wziąłem do domu i oddam jej jutro - wymyślił na poczekaniu, wyszło mu całkiem wiarygodnie, dałabym się nabrać, będąc na jej miejscu.

-I nie mogła tego zrobić jedna ze sprzątaczek? - dociekała i chyba Justin poczuł się jak na przesłuchaniu na komisariacie, bo potargał włosy, a robił tak tylko, gdy brakowało mu słów.

-Proszę mi wybaczyć moją bezczelność - zaczął poważnie i tymi słowami zapewniłby sobie szacunek moich rodziców. Gdyby, rzecz jasna, nie był księdzem. - Ale sprzątaczki zostawiają pozostawiane w klasach rzeczy w schowkach i trudno jest później dojść, czyja jest która rzecz. A ja dobrze wiem, do której z uczennic należy kurtka.

-Dlaczego wyszła ze szkoły bez kurtki? Już niemal zima, temperatura bliska zera.

Byłam chyba bardziej zirytowana od Justina, choć to on mierzył się z nią twarzą w twarz. Dosłownie, bo podeszła tak blisko, jakby chciała przekonać się, czy w brązowych oczach nie chowa jakiś błękitnych plamek.

-Przepraszam panią, ale nie mam pojęcia i nie widzę sensu w dalszym prowadzeniu tej rozmowy. Zostawiła kurtkę, to wszystko w temacie.

-Ksiądz zawsze jest tak nieuprzejmy? - Justin nieuprzejmy, dobre sobie. - A może to zdenerwowanie?

Baba w spódnicy po kostki jakby z filcu, który przykleja się pod nogi krzeseł, by nie rysowały i nie skrzypiały na podłodze, wznowiła śledztwo, zajrzała szybko do kuchni, a wtedy, chcąc nie chcąc, choć sugerowałabym, że chcąc, przeszła obok sypialni. Wstrzymałam oddech. Musiała usłyszeć ostatni rozpaczliwy świst powietrza, bo zatrzymała się w pół kroku i odwróciła. Teraz naprawdę nie było mi do śmiechu. Omiotłam spojrzeniem pokój. Szukałam jakiegoś kąta, wąskiej szczeliny, w której mogłabym się skryć, ale w tym samym momencie szukałam już garść wiarygodnych wymówek. Cisnęła mi się na usta wyłącznie wizyta w celu odebrania wzniecającej zainteresowanie zguby - skórzanej kurtki. Całe szczęście nieszczęsne (cóż za gra słów) szpilki wcisnęłam pod szafkę w przedpokoju i żeby je znaleźć, musiałaby czołgać się po panelach. A wtedy nerwy by mi puściły. Ale sypialnia nie posiadała specjalnie wielu skrytek do zabawy w chowanego. Nie było oddzielnego wejścia do łazienki, pod łóżko nie wpłynę, bo 1) chorobliwie wąska sukienka i 2) byłam z lekka obolała, co znów sprowadzało się do historii sprzed godziny, do której za żadne skarby nie chcę wracać. Drugą opcją pozostawała szafa i to do niej wskoczyłam na chwilę przed rozsunięciem drzwi w progu. Wstrzymałam oddech raz jeszcze, teraz już dużo ciszej. Baba zapaliła światło, Justin spocony na czole wpadł za nią, dostrzegłam panikę w jego oczach i to nie taką zwyczajną panikę. Panikę, że jeszcze chwila, a przerzuci tę starą babę przez ramię i wystawi na wycieraczkę. Przeszła obok łóżka, zajrzała nawet pod nie! Toż to szczyt bezczelności. Zbliżała się do szafy, widziałam ją przez szparę w niedomkniętych drzwiach. Z każdym jej krokiem powoli zagłębiałam się w zgrai ubrań na wieszakach i kilku rzuconych niedbale na spód. Poczułam się jak w szafie, która za moment przeniesie mnie do Narnii. Już nawet zamknęłam oczy i wystawiłam w tył dłoń, ale zamiast ośnieżonych choinek pod palce trafiła tylna ściana szafy. A marzenia prysły szybciej niż balon po przekłuciu igłą. Baba otworzyła szafę szybkim szarpnięciem, ale byłam już na tyle głęboko, że spostrzegła tylko nieznacznie kołyszące się wieszaki. Mimo to oczu nie otworzyłam. Zanim ktokolwiek się odezwał, marzyłam jeszcze o tej Narnii.

-Jest pani bezczelna! - Justin podniósł głos. - Jakim prawem przeszukuje pani moje rzeczy? Na co pani liczy? Na młodą kochankę ukrytą w szafie?

Cóż za trafny dobór słów. Zatkałam usta dłonią, by nie parsknąć. Ale dotarło do mnie, że nie jestem tylko kochanką. Jestem dziewczyną. A on chłopakiem. Moim, nie jakimś.

Musiał złapać babę za ramię, niestety nie mocno, i wyprowadzić, bo inaczej warowałaby przy jego łóżku do białego rana. Kiedy wyszli z sypialni i zgasło światło, również szafa zatonęła w ciemnościach. Na oślep wymacałam koszulkę z krótkim rękawem i spodenki koszykarskie, dla niego przed, dla mnie za kolana, i wskoczyłam w nie, a zgnieciona sukienka dołączyła do dywanu ubrań na podłodze. Mimo wszystko gdyby upiorna sąsiadka rodem z czarnej komedii jednak przyłapała mnie w jego mieszkaniu, łatwiej będzie się tłumaczyć w czymś, co więcej zakrywa, niż odkrywa. Aż dziw, że Justin nie spytał o sukienkę. Ale to dobrze.

-Poszła wreszcie - warknął rozeźlony, zakluczył drzwi na oba zamki i upewnił się, że nie zacznie podglądać przez dziurkę od klucza. Ale mówił stosunkowo cicho i pewnie pomyślał o tym samym co ja - szklance przy sąsiedniej ścianie i uchu przy szklance. - I takie coś chodzi co tydzień do kościoła, lata do spowiedzi co dwa i opowiada, jak to żyje ze wszystkimi w zgodzie. Zwłaszcza z sąsiadami. Krew mnie zalewa. Szczerze wolę, gdy do spowiedzi przychodzą tacy po szyję w tatuażach i przyznają, że coś zwinęli ze sklepu, komuś obili twarz i nie kłamią. Życie w zgodzie z sąsiadami, też mi coś - mówił do mnie, ale bardziej jak do siebie, przechadzał się niespokojnie po salonie, skończył w kuchni ze szklanką wody. - Swoją drogą, czy moja szafa ma z drugiej strony jakąś Narnię? Jak udało ci się wejść tak głęboko?

-Musiałeś w niej dawno nie sprzątać - zażartowałam da rozluźnienia atmosfery, bo powietrze w salonie nie było bynajmniej rzadkie i przejrzyste.

-Ależ mnie ta kobieta wyprowadziła z równowagi! - ciągnął, jakbym się wcale nie odezwała. Więc pozwoliłam mu mówić. - Ciśnienie podskoczyło mi chyba do dwustu. I dostałem gorączki. Zobacz. - Przyłożył sobie moją dłoń do czoła. Rzeczywiście było ciepłe, ale nie do przesady. Białko w oczach się jeszcze nie ścinało. - Już się bałem, że cię przyłapie. 

-Spokojnie, kochanie. I tak niczego by nam nie udowodniła. To stara plotkara i myślę, że to nie tylko moje zdanie.

-Moje również - dodał.

-Miałam na myśli całe osiedle. Więc bez obaw. - Popieściłam jego policzek, ale poczułam się jakoś dziwnie, okazując mu uczucia właśnie dziś, więc szybko przestałam. Niczego nie wyczuł. Incydent z sąsiadką oddalił niefortunną rozmowę o łzach, łzach i może jeszcze łzach. - Wzięłabym prysznic. Mogę?

Justin przyszykował dla mnie czysty ręcznik, choć równie dobrze mogłabym wytrzeć się w jego. Poprosiłam go, by posiedział ze mną w łazience, więc opadł na przykrytą deską muszlę i podparł łokcie na kolanach. Weszłam do kabiny w ubraniach, odrzuciłam je na podłogę przez szparę w szybach brodzika. Na moje życzenie, Justin najpierw opowiedział mi bajkę, ale skończyła się, nim starłam cały bród z ramion, piersi i brzucha. Więc zaczął podśpiewywać któryś z radiowych kawałków, ale nie poznałam go od razu, bo wykonywał własną wersję. Głos miał czysty, barwę ciekawą i na moment przestałam trzeć skórę gąbką, by móc go po prostu posłuchać. Na kolejnej piosence spłukałam ciało niemal wrzątkiem. Bolało, ale to zasłużona kara. Kilka łez spłynęło po policzkach, na brodę, skropliło się i zmieszało z parą. Prysznic zakończyłam ostatnim lodowatym strumieniem i krzykiem:

-Ręcznik!

Więc przerzucił mi ręcznik przez górną krawędź. Wytarłam się, a ręcznik namókł po jednej kąpieli.

-Koszulka!

Przez kabinę przeleciał T-shirt z rysunkiem jakiegoś robota, może z kreskówki. Chciałabym kiedyś przez okrągły tydzień widywać Justina w koszulkach ze śmiesznym nadrukiem, bo choć koszule dodają mu męskości, czasem przyda się chłopiec.

-Spodenki!

Spodenki do koszykówki pozwoliłam sobie ubrać bez bielizny. Bo ją, jak całą resztę, teraz już wymytą, choć nadal brudną, dotykał Grey i jego sobowtór.

Dopiero wtedy wyszłam, z końcówek włosów kapała woda, ale tylko z nich, bo reszty udało mi się nie zamoczyć. Umyłam zęby swoją szczoteczką (miałam już u niego parę kosmetyków i zaproponował mi gdzieś pomiędzy trzecią a piątą minutą prysznica, bym przyniosła też parę ubrań. To miłe. I wiele znaczy. Nie jestem gościem, a ukrytym współlokatorem. Tak jak ukrywa się dodatkowych mieszkańców przed wyższymi podatkami i opłatami komunalnymi).

Wróciliśmy do sypialni i już nie przeszkodziła nam żadna z sąsiadek. Zakopałam się w kołdrze po lewej, on po prawej. Kiedyś wyznałam mu, że lubię sypiać od wewnątrz, przy ścianie, bo czuję się bezpieczniejsza. I tak już zostało.

-Zgasić światło? - spytał, nim podążył moimi śladami. Lampka nocna stała na szafce około metra od łóżka i już kilkukrotnie proponowałam Justinowi, by przysunął ją bliżej łóżka, ale upiera, się, że telefon powinien zostawać na noc w odległości nie mniejszej niż metr, więc nocna szafka pozostawała obiektem sporu.

Przytaknęłam i natychmiast sypialnię zalał mrok. Chwilę leżałam w łóżku sama, słysząc, jak Justin krząta się jeszcze po sypialni, zamyka jakieś szafki, przesuwa szuflady, prawdopodobnie zawadził stopą o kabel. Lampka runęła na ziemię, ściany przywitały mój chichot, a Justin oficjalnie poddał się, skrył pod kołdrą, nie odnalazłszy tego, czego szukał i postanowił, że jutro z rana przestawi szafkę. Ale i tak nie przestawi.

Przytulił mnie do piersi. Nie musiałam prosić, by wiedział, że tego potrzebuję. Serce biło mu równo i spokojnie. Nie denerwował się, odpoczywał. Dzięki Bogu nie słyszał mojego, bo podłe zdradzało wszystko. Zapłakałam jeszcze przed snem, łzy spłynęły wąskim wężykiem przez krzyż na jego piersi i utonęły w pępku jak w studni bez dna. Nie pytał, bo wiedział, że sama mu powiem. Przyznam się do wszystkiego, gdy poskładam słowa w całość raniącą najmniej. Żeby zamiast dwustu małych igieł wbić jeden sztylet.

Zasypiając, zdałam sobie sprawę z kompletnego absurdu. Zdradziłam i szukam pocieszenia w ramionach zranionego. To trochę tak, jakbym oddała psa do schroniska, a potem jako wolontariuszka wychodziła z nim na spacery. Albo jakbym zabiła i przepraszała otwartą trumnę. Czy zawsze robiłam z siebie ofiarę?







~*~


Powiem tylko, że Grey dostanie za swoje i to nie koniec:)
ask.fm/Paulaaa962


19 komentarzy:

  1. Cudowny :) nie wieżę ze sie z nim przespała :// smutne :'(

    OdpowiedzUsuń
  2. Dalej jestem po stronie Justina. Jak ona mu sie przyzna ,a on ja zostawi i bedzie sie nad soba uzalala to ja i tak bede po stronie Justina. Totalnie. Nwm czemu ale teraz jej mam dosyc. A niech ona go kurwa zrania to zaszyje jej ta brudna pizde :))))) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham jeju. Nie wiem jak mam opisać dzisiejszy rozdział..ahh. Mam nadzieję że faktycznie Grey dostanie za swoje

    OdpowiedzUsuń
  4. Jejciu, nie wierze, do ostatniej chwili liczyłam, że jakoś się wykreci, nadejcie cud itp. i w końcu tego nie zrobi. Boje się, ze Justin jej tego nie wybaczy. Życzę weny 😘

    OdpowiedzUsuń
  5. Miałam nadzieję że tam nie pójdzie ale się myliłam. Ona musi o tym powiedzieć Justin'owi. Justin się zmienił i myślę że da Grey'owi popalić. Czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem w szoku! Myślałam ze tego nie zrobi.... żal mi Justina! I boje sie ze jej nie wybaczy chociaz no musi ją zrozumieć, masakra co za sytuacja : (

    Mike i Grey urwać wam kutasy a potem je zmielić i wyrzucić na smietnik !!!

    OdpowiedzUsuń
  7. jezussssss Cloe ale mi obrzydziłaś, po coś tam polazła, na jednym razie by się to nie skończyło,wiadome... Wiem,że odegra się na Greyu i Mikeu ale kuźwa laska no.... głupio zrobiłaś, no ale zobaczymy co będzie xd Justinowi nie będzie łatwo jak się dowie...

    OdpowiedzUsuń
  8. Ona musi powiedzieć Justinowi o tym! Lepiej teraz bo później sam się dowie i będzie gorzej. Z niecierpliwością czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  9. Jezu nie...blagam ,przeciez to nie moze tsk być! Biedna chlloe, biedny justin! Katastrofa! I jeszczs te wredne babsko! Co to mialo znaczyc,? Nie moge sie doczekac nasteonego rozdzialu!❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  10. Jak długiii rozdział :D mega megaa i jeszcze raz mega!

    OdpowiedzUsuń
  11. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  12. O cholera... Do samego końca myślałam, że mimo wszystko będzie to głupią pomyłką. Nie wierzę po prostu. Boję się, że naprawdę stanie się coś bardzo złego. Chce mi się płakać.

    OdpowiedzUsuń
  13. jednak poszła!!! myslałam że tylko raz a on chce znowu ?! niech się wali!!! musi powiedzieć justinowi albo zayn niech coś zrobi!!!! pusia no :"(

    OdpowiedzUsuń
  14. Smutne ;c Jak ona mogła to zrobić

    OdpowiedzUsuń
  15. kurwa no ja mam nadzieje ze dostanie za swoje

    OdpowiedzUsuń
  16. A ja głupia myślałam, że Mike temu wszystkiemu zapobiegnie, a on okazał się takim samym dupkiem jak Grey, który swoją drogą musi dostać za swoje. Powiem krótko, kawał dupka z niego.
    Mam nadzieję, że cała ta sytuacja nie wpłynie za bardzo na związek Justina i Chloe :)
    http://wait-for-you-1dff.blogspot.com/
    http://loveme-likeyou-do-1dff.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń