czwartek, 24 września 2015

Rozdział 16 - Mała, miłosna historia...

Chloe

Mówił niewinnie. Palił w sposób niewinny. On nawet dochodził z niewinnością w oczach. A ja zakochiwałam się w tej niewinności z dnia na dzień coraz bardziej. 
-Od razu widać, że nigdy nie trzymałeś papierosa - zachichotałam po otworzeniu przed Justinem wieczka kartonowego pudełka. Mężczyzna chwycił fajkę i obejrzał z każdej strony, jakby szukał na papierku okalającym oznak raka płuc.
-Nie umrę po tym? - spytał nad wyraz poważnie. Moje spojrzenie dało mu jasną odpowiedź.
-Możesz zostać najwyżej sparaliżowany od szyi w dół, ale zawsze lepsze to niż śmierć, mam rację?
Justin w popłochu upuścił papierosa. Złapałam go na wysokości kolan. Prawidłowego trzymania szluga w palcach nauczy się w praktyce. Teraz skieruję jego uwagę na swobodne, leniwe wciąganie w płuca dymu. Będzie wyglądał znacznie seksowniej, choć już teraz nie brakuje mu do ideału niczego.
-Przecież żartowałam, skarbie. - Położyłam dłoń na jego policzku, pogładziłam go opuszkami. Zachęcająco dotknęłam prawidłowym końcem papierosa jego warg. Uchylił usta, zadrżał, a za moment chwycił szluga między zęby.
-Skarbie? - wymamrotał, próbując ponownie nie upuścić papierosa.
-Tak - potwierdziłam. - Wybacz, ale będę ci mówiła skarbie. To do ciebie pasuje.
-A co pasuje do ciebie? - spytał tajemniczo.
-Sam wymyśl. Ja nie będę ułatwiać ci zadania, skarbie - podkreśliłam ostatnie zdanie czerwoną linią zawartą w głosie.
-W jednej chwili jesteś małym aniołkiem, w drugiej zmieniasz się w diablicę. Naprawdę nie wiem, jakie określenie najlepiej cię charakteryzuje, Chloe. Jesteś zagadką.
-Wysil się, skarbie. Coś wymyślisz.
Justin spojrzał mi głęboko w oczy, przenikał mnie na wylot, mrużył powieki, a w ich kącikach pojawiały się urocze zmarszczki. 
-Może to mało zgrabne porównanie, ale przypominasz mi syrenę - stwierdził, przenosząc papierosa z ust między palce. I teraz chwycił go prawidłowo, zupełnie przez przypadek. Jednak pozostał w nim cień instynktu. - Z jednej strony piękna, uwodzicielska, a jednocześnie zabójcza.
-Podoba mi się to porównanie. Zgadzam się. Taka właśnie jestem. Ale uwodzę tylko tych, na których mi zależy, skarbie. - Tak bardzo chciałam znów go pocałować, ale musiałam zadowolić się jedynie jego zapachem. - A teraz pal. Tylko się nie uduś.
Justin ponownie włożył papierosa pomiędzy wargi, mogłam więc podpalić zapalniczką koniec. Jedno pociągnięcie i już zanosił się kaszlem. Wpadł w panikę i na moment oddał mi papierosa, aby oprzeć się o metalową barierkę na balkonie i wypluwać płuca w napadach duszącego kaszlu.
-Hej, spokojnie. - Objęłam go w pasie. Sama zaciągnęłam się dymem i wypuściłam go powolutku w nagi tors Justina. - Zamknij oczy i uchyl usta, skarbie.
Nie protestował. Wargi rozchylił, objął dłońmi moje biodra. Zupełnie jakby wiedział, co chcę zrobić. Zupełnie jakby czuł, że po ponownym zaciągnięciu się papierosem zbliżę usta do jego twarzy i wypuszczę kłąb dymu w jego gardło. Spiął się nieznacznie. Drapanie w gardle nie ustąpiło. Tym razem nie zaczął jednak kaszleć. Dym rozszedł się po jego przełyku, później w głębi płuc. Aż w końcu był gotowy, by samemu zająć się papierosem w odpowiedni sposób.
-To wrodzony talent, z pewnością. - Poklepałam go z uznaniem po ramieniu, gdy wypuścił dym w moją twarz. Opuścił dłoń, w której przeplatał przez palce papierosa. Przyszła moja kolej na zaciągnięcie się. - Ale nie pal zbyt często.
-Palę po raz pierwszy i ostatni, mam poważny powód, który nie powtórzy się po raz drugi.
-Podążając za twoim rozumowaniem, kolejnego papierosa wypalisz po seksie.
Na balkonie zapanowała niezręczna (niezręczna dla Justina) cisza. Przerwał wyjmowanie z mojej dłoni papierosa i westchnął głęboko.
-Nie będzie kolejnego papierosa, syrenko. Nie będzie.
-Ten też nie był planowany, skarbie. Nie zaprzeczysz.
-Ale powstrzymam się przed wypaleniem kolejnego. - Wyraz twarzy miał poważny, lecz w oczach grała łagodność.
-Przed papierosem może i tak - mówiłam równie poważnie - ale nie powstrzymasz rodzącej się między nami namiętności. Prędzej czy później ponownie wylądujemy w łóżku, tym razem zupełnie nadzy. Daję nam miesiąc, najwyżej.
Justin wstrzymał  oddech, zgasił papierosa na zewnętrznej ścianie, chwycił moje ramiona i delikatnie oparł o metalową, wilgotną barierkę za plecami. W innych okolicznościach mogłabym się bać. Przy Justinie nie czułam nawet grama strachu. Był mężczyzną, nie kretynem bez serca.
-Chcesz się ze mną przespać? - spytał bez ogródek, bez skrępowania, bez najmniejszego, najdelikatniejszego zawahania.
-Tak - odparłam. - Nie widzisz tego?
-Jesteś śliczna, syrenko. - Justin pogładził mnie po policzku. Powieki mi opadły. Dotyk tych dłoni, choć szorstkich, był nieprzyzwoicie przyjemny. - Ale więcej nie popełnię tego samego błędu. Obudzę się jutro z rana, uśmiechnę się do ciebie i grzecznie powiem, żebyś zwracała się do mnie słowami "proszę księdza". Później wyjdę z pokoju, ubiorę reprezentacyjny uśmiech i wraz z resztą uczniów zjemy śniadanie. Do ciebie jedynie uśmiechnę się życzliwie. Taki sam uśmiech poślę każdej napotkanej osobie. Nie będzie wyjątkowy. Będzie zwyczajny, niewyróżniający się w tłumie, taki, na który nie zwróciłabyś uwagi. A kiedy odezwiesz się do mnie, rozpocznę rozmowę o pogodzie, umyślnie włączając w nią i Alexa, i Megan. Potem w pociągu wybiorę osobny przedział, gdzie wdam się z chłopakami w pogawędkę o nowym modelu Audi, a nasze kolejne kontakty ograniczą się do spotkań na szkolnym korytarzu i na lekcji religii w klasie, gdzie przywitasz mnie grzeczny "dzień dobry", a pożegnasz kulturalnym "do widzenia", dodając do tego ewentualnie "miłego dnia". I twój głos nie będzie się różnił od tonu przeciętnego ucznia.
Ból. Zawód. Strach przed cierpieniem. A mówił tak spokojnie, jakby wygłaszał tysięczne z kolei kazanie na niedzielnej mszy. Niewzruszony, przesadnie opanowany. Sprawiał wrażenie konsultanta w banku. Ten sam uśmiech przyklejony do ust, to samo łagodne spojrzenie. W końcu po co przejmować się problemem dziesiątego z kolei klienta, którego nie stać na spłatę raty, nie wliczając w nią odsetek. Poczułam się jak taki klient. Spławiona. Potraktowana na równi z innymi. Brutalnie obdarta z nadziei.
-Wdzisz to? - Stanęłam w świetle małej lampki. By ją zapalić, wystarczyło pociągnąć za cienki sznurek z białym koralikiem na końcu. - To łza - kontynuowałam wykład. Nie mrugałam. Musiałam widzieć każdy grymas jego ust. - A wiesz, kiedy pojawiają się łzy? - Do pierwszej kropelki dołączyła druga i razem prześcigały się w drodze do brody. - Kiedy jest człowiekowi naprawdę, naprawdę smutno. A teraz jest mi smutno tylko i wyłącznie przez ciebie. Bo wiesz, na takie słowa z pewnością nie czeka dziewczyna, z którą przed chwilą przeżyłeś swój pierwszy w życiu orgazm. A teraz daj mi spokój, mam nadzieję, że jutro zaczniesz mówić od rzeczy, a nie pierdolić takie głupoty.
-Chloe, język...
-Język, który przed chwilą wpychałam ci do gardła, a ty bez wątpienia nie protestowałeś - burknęłam, żeby się odgryźć. Ulżyło mi. Mogłam zacząć proces powolnego uspokajania. - I zmień bokserki, bo te ci trochę przemokły. 
Wskoczyłam na swoją część łóżka, ignorując skrzypnięcie drewnianych nóg. Zakopałam się w kołdrze po sam czubek nosa. Pachniała miłością. Miłością, której w gruncie rzeczy nie było. Powąchałam materiał ponownie. Tym razem przywiódł na myśl troskę i poczucie bezpieczeństwa. To już szybciej. Odwróciłam się na lewy bok. Leżałam z twarzą dwa centymetry od ściany. Uporczywy błękit dręczył przez następne sekundy. Błękit, którego nikt dawno nie odświeżył i tak poblakł przeżarty zębem czasu i pożółkł dymem papierosowym. Niejeden małolat palił fajkę w drzwiach balkonowych, a potem gasił na zewnętrznej ścianie. Czarne, przypalone kropki tworzyły prawdziwą mozaikę na murze.
-Syrenko, śpisz? - Justin dopiero wtedy poruszył się. Głośny oddech zakłócił mi niebiański spokój.
-Nie syrenkuj mi tu. I przestań się podlizywać. Jest późno, chcę spać.
Ależ byłam głupia. W rzeczywistości nigdy nie czułam się tak rozbudzona. Chciałabym przeżyć kolejne minuty, prowadząc zwykłą rozmowę. Zwykłą, ale z niezwykłym człowiekiem. Z nim. Musiał wszystko spieprzyć. Zgrzeszył, przeskrobał, naważył sobie piwa. Teraz będzie musiał je wypić. I nie obchodzi mnie, że stroni od alkoholu. W tym piwie zawarte były moje nadzieje. Lepiej, by pozbył się ich raz na zawsze, niż gdyby miały obdarowywać mnie złudzeniami.
-Nie odpowiedziałaś na moje pytanie, syrenko. Śpisz? - Justin nie dawał za wygraną. Dopytywał, przeszkadzał, nie odpuszczał.
-Tak, śpię - burknęłam.
Poduszka Justina zawierała jego delikatny, męski zapach. Przycisnęłam ją do brzucha tak mocno, że aż poczułam dreszcz bólu. Plamka zdartej farby na ścianie pochłonęła moje spojrzenie. Okrągła, z małym wąsem. Wyłaniała zza siebie otynkowaną ścianę. Była naprawdę interesująca. Przysięgam.
-Więc skoro śpisz - przerwał, by zapakować się pod puszystą kołdrę - dlaczego wciąż ze mną rozmawiasz?
-Bo jesteś natrętny i nie przestajesz mówić. Zamknij się wreszcie, z łaski swojej.
-Podobno śpisz. - Justin dźgnął moją talię palcem wskazującym. Drgnęłam niespodziewanie. Spojrzałam na niego z oburzeniem.
-Bo śpię, tylko ty cały czas mi przeszkadzasz, kretynie. 
-Dlaczego nagle jesteś taka niemiła, syrenko? - Skrucha, zawód. To i jeszcze więcej kryło się w jego głosie.
-Och, ja jestem niemiła? Daj mi spokój, Justin. Lepiej idź spać. Może nam obojgu wyjdzie to na dobre.
Z mojej strony rozmowa była zakończona. Rankiem, gdy słońce wedrze się do pokoju przez szparę w zasłonach, Justin pocałuje mnie w policzek i wcale nie wywiąże się z obietnicy, złożonej z masy przykrych słów. Nie wyjdzie bez słowa. Nie zacznie traktować mnie ozięble. Przecież nie może. Nie ma prawa. Nie po tym, co zaszło między nami.
-Dobranoc - westchnął jeszcze na koniec. Pociągnął sznurek odchodzący od żarówki. Światło zgasło. Widziałam tylko tę szparę między roletami. Czułam jego oddech na łopatce. A chciałabym czuć ten oddech niżej, znacznie niżej. Tam, gdzie dopuszczam tylko wyjątkowych.
Cisza i ciemność. Co jakiś czas spokojne westchnienia. Nie spał. Myślał o sobie, myślał o mnie, myślał o nas. I nie wytrzymałam. Jego bliskość była mi tak bardzo potrzebna. Obróciłam się gwałtownie na prawy bok, wsunęłam chłodne stopy pomiędzy ciepłe łydki Justina i przywarłam do półnagiego ciała szybko. Nie mógł zareagować. Nie zdążył. Okalałam go ciaśniej niż kołdra. Uwiesiłam się na lewym ramieniu i obojczyku. Teraz było w porządku. Teraz moje serce nie rozrywało klatki piersiowej tylko po to, by zrobić krok w stronę Justina.
Zmrużyłam oczy najwyżej na dwie godziny. Przez większą część nocy obracałam się z boku na bok i przyglądałam się spokojnej twarzy Justina. Wyglądał jak mały, uroczy chłopiec, zwłaszcza gdy jego wargi uchyliły się nieznacznie, a z ust ulatywał ciepły oddech. Ponownie próbowałam zasnąć koło godziny szóstej nad ranem. Przez szparę w zasłonach wdzierały się pierwsze słoneczne promienie. Wtedy jednak Justin mlasnął przez sen, wyciągnął gorące ramię nad kołdrę i opuścił je na moją talię. Nie chciałabym się chwalić, ale moje plecy wpasowały się w jego tors jak odpowiedni klucz w dziurkę (bez podtekstu). Wtedy jasnym było, że więcej tej nocy nie zasnę.
Wstałabym, wyszła na balkon i posłuchała pierwszych dzisiaj śpiewów ptaków. Ale Justin spał tak uroczo. Nie chciałam go obudzić dźwiękiem skrzypiącej ramy łóżka i paneli. Trzeci przed drzwiami balkonowymi zawsze wydawał nieprzyjemny pisk, a ja ze swoją koordynacją za każdym razem przydeptywałam akurat tę jedną belkę. Leżałam dalej, na lewym ramieniu. Zaczęło drętwieć i najchętniej zmieniłabym pozycję. Ale nie mogłam. Nie kiedy Justin, choć nieświadomie, obejmował mnie jak ukochaną. Mówiąc szczerze, nie miałam wielu okazji do rozkoszowania się ciepłem męskiego torsu. Będąc młodszą, wystarczała mi duża, miękka poduszka. Z czasem również potrzeby zaczęły ulegać zmianie i teraz chciałabym każdego ranka budzić się w objęciach mężczyzny, czuć jego oddech pośród włosów, witać go całusem złożonym na kości policzkowej. Och tak, o tym marzyłam. Postawa Justina jedynie potęgowała ukryte pragnienia.
Wybiła ósma trzydzieści. Nie zmieniłam pozycji od ponad dwóch godzin. Było mi piekielnie dobrze. A może niebiańsko dobrze. Pójdę do piekła czy do nieba? Gdziekolwiek Bóg by mnie nie wysłał, zabiorę ze sobą Justina. Tego jestem pewna. Chciałabym, aby Justin był moim kochankiem. Delikatny. Czuły. Subtelny. I do tego dbałby o moje potrzeby, o moją przyjemność. Czyż nie był ideałem? Żałuję, że nie poznałam go przed laty, gdy dopiero dokonywał wyborów, które zaważyły na szali przyszłości. Delektowałam się nim, jego ciepłem, jego zapachem, jego skórą i zmysłowością w każdym spojrzeniu. I będę się delektowała tak długo, aż znów nie zawładnie nim strach. Utrata tego skrytego w wyobraźni kochanka oznaczałaby utratę marzenia. A marzenia są po to, by je spełniać. Nie porzucać.
Wskazówka zegara zatrzymała się na dziewiątce. Justin zamruczał jak kot, później mlasnął jak bobas, a na koniec jego usta opuścił zachrypnięty kaszel. Taka chrypa mogła należeć wyłącznie do mężczyzny. Obudził się. Nadal trzymał ramię na mojej talii. Zaczął stopniowo rozluźniać uścisk. Im słabiej czułam na brzuchu jego dłoń, tym gorliwiej wędrowałam tyłem na jego stronę łóżka. Nie mogłam czuć go z obu stron? Pragnęłam poczuć choćby z jednej, za to wyraźnie.
-Wyspałaś się? - szepnął. Ta podniecająca chrypa nie zniknęła. Mój żołądek skręcił się przyjemnie. Justin miał w sobie coś, co uwodziło kobiety bez jego starań.
-W zasadzie nie - odparłam, kreśląc na kołdrze nierówne, chaotyczne wzory. - Ale przytulasz naprawdę świetnie.
Leżałam odwrócona do niego plecami. I wcale nie spieszyło mi się z odwróceniem głowy. Justin z pewnością wyglądał jak milion dolarów. Chrypa w głosie była jedynie jednym z elementów doskonałej całości. Prócz tego roztrzepane włosy, które pragną oznajmić światu, że ich właściciel niedawno skończył uprawiać namiętny seks i nie przyjrzał się jeszcze lustrzanemu odbiciu. I jeszcze te usta. Pełne, zwilżane krańcem języka, jedwabiście miękkie i niedoświadczone. Patrząc na nie, przelatywały mi przez głowę setki fantazji erotycznych, tych bardziej i tych mniej niewinnych. Justin uciekłby z krzykiem, gdyby poznał chociaż jedną z moich grzesznych myśli.
Odwróciłam się. I pomyliłam. Nie wyglądał jak milion zielonych. Był dwoma milionami, a może i trzema. Na głowie bałagan. Oczy zaspane i zamglone. Usta rozchylone, błagające o krótkie muśnięcie. Brak kontroli. Zupełny brak kontroli, a do tego przewlekła ochota na jego ciało. To nie mogło skończyć się dobrze. Zagryzłam wargę niemal do krwi. Między nogami poczułam nieznaczną wilgoć. Podniecił mnie sam widok jego włosów, jego oczu, jego ust. Wczoraj on potrzebował mnie do spełnienia fantazji. Dzisiaj to ja potrzebowałam jego. Oddałabym każdy dzień, który przeżyłam i każdy, który mogłabym jeszcze przeżyć za to, by otrzeć się o jego męskość choć kilka razy. Chyba byłam napalona. Bardzo.
-Nienawidzę cię za to, że tak mnie podniecasz - warknęłam groźnie. Poziom hormonów w moim ciele przekroczył dopuszczalną normę. Teraz nie zachowywałam się jak nastolatka, tylko jak baba w średnim wieku, której dawno nikt nie wydymał.
Jeden krótki moment. Już siedziałam okrakiem na jego udach i ściskałam w dłoni jego przyrodzenie. Był duży. Po raz pierwszy zdenerwowała mnie jego niewinność. Gdyby nie poglądy, śluby i przyrzeczenia, uprawialibyśmy w tej chwili chaotyczny, pełen roztargnienia seks przy obrzydliwie błękitnej ścianie, albo pod prysznicem, albo na umywalce, albo w każdym z tych miejsc po kolei.
-Chloe, co ty...
Nie dokończył. Nie dałam mu szans. Pocałunek był szybki. Wypełniony namiętnością i namacalnymi emocjami. Justin należał do mnie. Tak jak facet po rozdziewiczeniu dziewczyny przypisuje sobie do niej prawa, tak ja przypisałam do siebie Justina, choć nadal chował w bokserkach cnotę. Mój język musnął już każdy skrawek podniebienia w jego ustach. Ciało domagało się więcej. I kiedy w końcu otarłam się o niego po raz pierwszy, jęknęłam tak głośno, jakbym przeżywała swój pierwszy orgazm. 
-Chloe, błagam, przestań - sapnął cicho.
Jemu również było dobrze. Nie zdoła dłużej mydlić mi oczu.
Nagłe przerażenie zalało pokój z numerem 12 przykręconym dwoma śrubkami. Głośne uderzenie zaciśniętymi kostkami w drzwi, potem kolejne dwa, i kolejne. Chcąc, nie chcąc, musiałam przerwać, choć byłam już blisko, a moje ciało drżało. Justin wyraźnie się bał. Zeskoczyłam z jego kolan. Ukryłam się w łazience, za skrzypiącymi drzwiami. Na odchodne zdążyłam jeszcze szepnąć do niego, żeby ubrał się i poprawił pościągane w każdym rogu łóżka prześcieradło. Zjechałam po drzwiach na samą podłogę i ciężko opadłam na nią pośladkami. Mój Boże, ależ byłam podniecona. Niewiele brakowało, abym sama zaczęła się pieścić. Na Justina nie miałam już co liczyć. Zanim zsunęłam się z jego męskości, wyglądał tak, jakby mama nakryła go w wieku dziesięciu lat na oglądaniu obrazków w erotycznej gazecie.
Słyszałam dochodzący zza drzwi głos Alexa. Mówił szybko, chaotycznie. Justin odpowiadał w ten sam sposób. Swoją drogą, jestem ciekawa, jak udało mu się w tak krótkim czasie ukryć wzwód. Po chwili Alex wyszedł. Wydostałam się z łazienki, mając na sobie długie spodnie. Przebrałam je podczas dłużących się w łazience minut. Justin siedział na łóżku. Łokcie opierał na kolanach, na dłoniach wspierał ciężką głowę. Dresy zakrywały jego męskość, szara koszulka przylegała do torsu. Gdy uniósł głowę, na czole połyskiwała kropla potu. Denerwował się? A może walczył z samym sobą, by nie rzucić się na mnie i nie przelecieć mnie na środku dywanu? Podobała mi się druga opcja, ale znów należała jedynie do grona fantazji.
-To był błąd, Chloe - wypalił niespodziewanie. Podniósł się z łóżka gwałtownie. Materac pochłonął niedawne wgniecenie od ciężaru jego ciała.
-O czym ty pieprzysz? - warknęłam głośno. Może ktoś stał pod naszymi drzwiami, może wsłuchiwał się w nasze słowa. Miałam to w dupie. Nie zrobiłam nic złego. Nie miałabym więc z czego się tłumaczyć.
-Jestem zawiedziony samym sobą, Chloe. Boże, co na najlepszego zrobiłem - mówiąc, chwycił się za głowę i zaczął przemierzać pokój od szafki nocnej, po drzwi balkonowe. - Dałem ci się uwieść! Po prostu pozwoliłem, żebyś mnie uwiodła.
-Mam uwierzyć, że tego nie chciałeś, że cię zmusiłam, a orgazm był dla ciebie katorgą? Jesteś bezczelny! - Głos mi drżał, a łzy szczypały przeraźliwie. - Wykorzystałeś mnie, wiesz? Nienawidzę, gdy ludzie się mną bawią, a ty się zabawiłeś, Justin. A gdybyśmy naprawdę się wczoraj kochali? Też być powiedział, że cię zmusiłam, a w rzeczywistości zapierałeś się rękoma i nogami? Nie różnisz się niczym od przeciętnego faceta.
-Chloe, przestań! - Podniósł na mnie głos. Naprawdę to zrobił. Nie ważne, kto na mnie krzyczy. Zawsze oblewa mnie wtedy strach. - To w ogóle nie powinno się zdarzyć.
-Ale się zdarzyło! Mogłeś nie robić mi złudnych nadziei. Zrobiłeś ze mnie dziwkę. Wyobraź sobie, że ja też coś czuję. Czuję do ciebie. Teraz to nie ma już żadnego znaczenia. Ale wiedz, że cholernie mnie zraniłeś. Tylko kretyni robią dziewczynom nadzieję, żeby nagle, bez konkretnego powodu złamać im serce.
-Ale ja mam konkretny powód! Jestem księdzem, do cholery! - Kolejny krzyk równoznaczny z kolejną łzą na moim policzku.
-Trzeba było myśleć o tym wczoraj, zanim zacząłeś mnie pieścić. Dobrze mi było, wiesz? - Szybko pokręciłam głową. Niepotrzebnie dawałam mu satysfakcję. - Pieprz się, Justin. Pieprz się, ale nie ze mną.
Kilka głośnych kroków, później szarpnięcie klamką, na koniec trzask starych, dębowych drzwi. Ruszyłam pędem na koniec korytarza. Skuliłam się pod ścianą, zamknęłam kolana w objęciu nagich ramion. Autentycznie liczyłam na coś więcej. Wczoraj był gotów wskoczyć za mną w ogień. Dzisiaj żałował czegoś, czego ja nie zapomnę nawet dzień przed śmiercią. Płakałam przez faceta. A jeszcze tak niedawno przyrzekłam sobie, że żaden mężczyzna nie sprowokuje mnie do płaczu. Wstyd. Zażenowanie. I przede wszystkim ból. Naprawdę zaczęłam czuć. Wczoraj nie byłam świadoma, że emocje kumulują się w moim ciele tylko po to, by zrodzić po środku serca zalążek miłości.
Justin wyszedł z pokoju po pięciu minutach. Nie rozejrzał się na boki. Wepchnął klucz w dziurkę i przekręcił w prawo. I tak oto jednym gestem, jednym ruchem nadgarstka, zakończył rozdział, w którym zawarta była nasza mała, miłosna historia trwająca przez całe dwanaście godzin.






~*~



Tego rozdziału nie skomentuję, ponieważ jest taki przejściowy (dlatego też niewiele się w nim dzieje), ale w następnym przybliżę Wam troszkę życie Chloe, zanim poznała Justina. A miała pewną ciekawą przygodę. Swoją drogą, lubicie, gdy wydarzenia z przeszłości są opisywane w teraźniejszości przez bohaterów, czy wolicie, gdy wprowadzam do rozdziału "wspomnienie"? :)
Ps. Wiadomość do tych moich kochanych hejterów z aska, którzy tak nie cierpią mojego opowiadania, że aż z wnikliwością czytają każdy rozdział - nie, nie usunę bloga, nie mam takiego zamiaru :*

czwartek, 17 września 2015

Rozdział 15 - Po prostu poproś...

Justin

Pobudzenie, podniecenie, pożądanie. I nic poza tym. Utraciłem kontrolę nad każdą, nawet najmniejszą cząstką ciała, umysł również uciekł spod władz i zapomniał o zdrowym rozsądku. Byłem ja, była Chloe i morze rosnącego pomiędzy nami, seksualnego napięcia. Bliska jak nigdy, chętna jak nigdy. A i ja pragnąłem jedynie oddać czuły i bardzo namiętny (z wyjątkowym naciskiem na słowo bardzo) pocałunek. W moją duszę wdarło się prawdziwe zwierzę niezdolne do ujarzmienia.
-Z każdym dniem zaskakujesz mnie coraz bardziej. - Chloe jedynie na krótki, przelotny moment ujęła moją twarz w dłonie, by stłumionym szeptem pobudzić kryjącego się wewnątrz potwora.
Szybko wróciliśmy w sidła pocałunku. To niebywałe, ile przyjemności mogą przynieść kobiece usta. Chloe postarała się, by między naszymi ciałami nie pozostała nawet szczelina odstępu. Ale również ja nie umiałbym utrzymać przyzwoitej odległości. Jak mogę w ogóle mówić o przyzwoitości, gdy jako ksiądz i nauczyciel obłapiam podopieczną? Miałem pełną świadomość swych czynów, swych niedorzecznych i nieodpowiedzialnych czynów i nawet to nie powstrzymało mnie przed silniejszym naparciem wargami na wargi, ciałem na ciało.
Trzymałem biodra Chloe stanowczo, wbijałem opuszki palców w jej skórę i nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogę obdarzyć ją kilkoma zbędnymi siniakami. Niemrawo zawędrowałem na jej plecy i z niemal niewyczuwalną nutą zawahania zsunąłem ją, by chwycić jeden z krągłych pośladków. Biodra Chloe nieznacznie uderzyły w moje, przez pocałunek uciekł cichy jęk. Poczułem ją bowiem w tym najbardziej wrażliwym na ciele miejscu. Była tak blisko, zdecydowanie za blisko, ale nie chciałem o tym myśleć. Nie teraz. Po raz pierwszy czerpałem z życia tak wiele przyjemności. Wątpię, że poczułbym się podobnie przy jakiejkolwiek innej, młodej kobiecie. Niewątpliwie Chloe była wyjątkowa.
-Całujesz tak cholernie dobrze. - Chloe oparła czoło o moje, ostrożnie chwyciła moją wargę między zęby. - Nie wierzę wręcz, że to trzeci pocałunek w twoim życiu.
Popadałem w obsesję. Gdybym mógł przytulić swe nagie ciało do jej obnażonej postaci, zrobiłbym to. Mogłem jednak zadowolić się tylko dotykiem jej dłoni na policzku i zamglony, tajemniczym spojrzeniem. Nie mrugnęła ani razu. Żadna emocja przebiegająca przez moją twarz nie umknęła więc jej uwadze. Ach, gdybym mógł dotknąć ją bez poczucia wstydu i wyrzutów sumienia. Nastał świt mojej drugiej, niepozornej twarzy.
-Wyglądasz przepięknie, Chloe. - Musiałem to powiedzieć, inaczej czułbym, że jej nie doceniłem.
-Jesteś coraz śmielszy, Justin. Podoba mi się to.
-A ty z dnia na dzień zmieniasz się w coraz delikatniejszą osobę, w coraz łagodniejszą dziewczynę. Cieszy mnie to. Z początku byłaś zbyt prowokacyjna, nie lubiłem tego, Chloe. Twoja śmiałość mnie przytłaczała, teraz jesteś inna. Teraz jesteś mi znacznie bliższa.
-W każdym znaczeniu tego słowa - dokończyła za mnie, uśmiechnęła się uroczo i zahaczyła o ucho kosmyk lśniących włosów. Taka piękna.
-Masz rację - przyznałem. - W każdym znaczeniu.
Teraz oboje wodziliśmy wzrokiem po smugach na ciemnych panelach. Nie patrzyliśmy sobie w oczy, a mimo to w dalszym ciągu dzieliła nas odległość kilku centymetrów. Przy każdym głębszym oddechu muskałem torsem jej piersi. A oddech miałem płytki, urywany. Emocje powodowały szybsze bicie serca. Cisza w pomieszczeniu pomagała mi usłyszeć każde uderzenie. Wkrótce zacząłem wybijać stopą rytm, który dyktowało serce i przestałem dopiero wtedy, gdy czubek buta Chloe dotknął mojego. Wypełnił mnie zapach jej pięknych dłoni, kiedy dwoma palcami uniosła nieśmiało mój podbródek i uśmiechnęła się ponownie. Kim byłbym, gdybym nie odwzajemnił jej gestu? Na policzkach Chloe zalśniły nieznaczne dołeczki. Mała dziewczynka skryła się w pięknym, kobiecym ciele.
-Masz niebywale słodkie usta - powiedziałem z zawahaniem, przebiegłem krańcem języka wzdłuż dolnej wargi. Wyczułem smak błyszczyka i soku pomarańczowego. - I miękkie. Jedwabiście miękkie.
-Cieszę się, że teraz potrafisz mówić o tym  i patrzeć mi prosto w oczy. Jeszcze do niedawna rumieniłeś się jak pomidorek. - Uszczypnęła moje policzki jak babcia dawno niewidzianego wnuczka. 
Walczyłem z rumieńcami i bitwę wygrałem. Mogłem patrzeć na Chloe i chociaż jej piękno uginało pode mną kolana, policzki pozostały w tym samym kolorze. Dzięki ci, Boże, że ponownie nie płonąłem przed nią ze wstydu.
-Justin, będziesz się z tego spowiadał? - spytała, bawiąc się trzecim od góry guzikiem przyszytym do mojej koszuli. - Wiesz, nasz pocałunek był naprawdę gorący.
-Muszę - westchnąłem, nie chciałem nawet o tym myśleć. - Najprawdopodobniej już niebawem zacznę odczuwać wyrzuty sumienia, które będą się pogłębiać za każdym razem, gdy na ciebie spojrzę.
-Mam więc propozycję. - Chloe była pewna siebie, lecz wyzbyła się wulgarności. - Podobało ci się, wiem o tym, dlatego zacznij martwić się dopiero jutro. Kilka godzin w tę czy w tę nie powinno stanowić dla Boga większego problemu. Powiedz, czegoś byś chciał, a ja ci to dam. - O dziwo, jej głos nie brzmiał dwuznacznie. Nie roześmiałaby się, gdybym ni stąd, ni zowąd poprosił ją o tabliczkę czekolady z karmelowym nadzieniem.
-Możesz mnie przytulić? - spytałem niespodziewanie, podrapałem z zakłopotaniem kark. - Tak prawdziwie, czule przytulić. Nie jak matkę, ale jak kogoś... kto znaczy dla ciebie wiele.
Chloe pogładziła mój policzek, jej uśmiech miał w sobie nutę wzruszenia. Zrobiła to, o co prosiłem, o czym marzyłem, czego byłem niezmiernie ciekaw. Zapach jej zdrowych, lśniących włosów i ich oszałamiająca miękkość były jednym z wielu atutów Chloe. Ich długie pasma muśnięte kolorem słońca wyróżniały ją spośród wielu i nie pozwalały pomylić z żadną inną. Na piramidzie urody Chloe zajmowała szczytową pozycję, za nią rozciągała się ogromna przepaść i dopiero wtedy nieliczne desperatki próbowały dogonić jej urok.
-Pachniesz jak kawałek nieba - przyznała, chichocząc mi do ucha. Jeśli natomiast kawałek nieba mógłby pachnąć również jak Chloe, chciałbym umrzeć w tej chwili, by czuć go nieprzerwanie.
-Mam nadzieję, że nie przeczytałaś tego w Wielkiej Księdze Najgorszych Tekstów Na Podryw.
-To akurat wymyśliłam sama. - Pacnęła dłonią mój bark, wargę seksownie przygryzła. - Przeważnie używam innych sposobów na podryw.
Stopę cofnęła, wykonała nieduży krok w tył. Spojrzała na mnie ponętnie spod długich rzęs. Przez środek jej topu bez ramiączek przechodził srebrny zamek błyskawiczny. Chwyciła go w palce, nieznacznie pociągnęła w dół. Spod materiału wyłonił się rąbek czarnego, klasycznego stanika i wierzch kształtnych piersi z małym pieprzykiem na lewej.
-Chloe, dzieciaku. Co ja ci mówiłem o wulgarnych gestach? - Przyłożyłem dłoń do twarzy, choć przez wąskie szpary między palcami spoglądałem na jej klatkę piersiową i obłapiałem ją wzrokiem.
-Ależ ja nie jestem wulgarna. Po prostu nagle zrobiło mi się nad zwyczaj gorąco i - przerwała nagle, a dłoń zbliżyła do uchylonych ust. - Gdzie ja będę spała?
-W moim łóżku - odparłem spokojnie.
-A gdzie ty będziesz spał?
-W moim łóżku - powtórzyłem uprzejmie i pozwoliłem, by na moich ustach zagrał delikatny uśmiech.
-Och - była zaskoczona - nie sądziłam, że stać cię na taką bezpośredniość, ale skoro tak, nie mam nic przeciwko.
-Chloe, zdajesz sobie sprawę, że rzeczownik łóżko i czasownik spanie nie jest równoznaczne z seksem, prawda?
-A ty zdajesz sobie sprawę, że słowo ksiądz i słowo nauczyciel nie pasują do namiętnego pocałunku przy hotelowej ścianie z nieletnią uczennicą, mam rację?
-To nie ma nic do rzeczy. - Wybrałem najprostszą z możliwych linii obrony - zaprzeczanie całym sobą, bez względu na to, czy znajdowałbym się na wygranej czy z góry przegranej pozycji. - Chcę ci tylko uświadomić, że...
I nie dokończyłem. Przyparty do ściany smakowałem rozchylonych warg Chloe wprawionych w taniec tuż przy moich. Pocałowała mnie krótko, choć czule. Odsunęła się po paru sekundach, językiem otoczyła wargę i szczyt dolnych, śnieżnobiałych jedynek. Posłała mi uśmiech pełen wdzięku i gracji, po czym szepnęła:
-Idę wziąć prysznic, nie podglądaj.
Ukucnęła przed otwartą walizką, jej dwa krągłe pośladki zostały nieznacznie wypięte w moją stronę. Nie oderwałem od niej wzroku, dopóki ze spuszczoną głową, zwiniętym materiałem w prawej ręce i średniej wielkości różową kosmetyczką w drugiej, nie skryła się za drzwiami pokrytymi białą farbą. Przekręciła w zamku klucz. Dopiero wtedy mogłem głęboko odetchnąć i nerwowo przebiec palcami przez miękkie włosy.
-Postaram się.
Przeczekanie kilkunastu minut ze świadomością, że tuż za ścianą krople wody spływając po ciele Chloe, a ona stoi pod ciepłym strumieniem naga, jeszcze piękniejsza i uśmiecha się na myśl o naszym pocałunku, nie było proste. Włosy związane ma w wysoką kitkę, a mimo to końcówki moczy woda. Moje policzki zapłonęły niewyobrażalnym ogniem. Przyłożyłem do nich wierzch chłodnych dłoni i przyniosłem sobie ukojenie jedynie na kilka krótkich chwil, a później znowu skóra zapłonęła. Wyobraziłem sobie rzeczy, które Chloe mogłaby robić pod odprężającym prysznicem i szybko pokręciłem głową gdy przed oczyma wyrósł widok niepoprawny i nieprzyzwoity zarazem. Chloe sprowadzała mnie na złą drogę, lecz to ja wyciągnąłem rękę i prosiłem o przewodnika jak ślepy na krętej, górskiej ścieżce.
Bose stopy uderzyły o kafle na podłodze po drugiej stronie drzwi. Oddech uwiązł w moim gardle. Chciałem słyszeć każdy szmer dochodzący z łazienki, nawet jeśli miałyby to być jedynie ciche wdechy i wydechy Chloe. Dźwięk rozsuwanego zamka błyskawicznego przeciął nienaturalną ciszę zalegającą w powietrzu. Brzdęk plastikowego pudełka uderzającego o kafle, ciche przekleństwo Chloe, później odkręcony kran i strumień wody obmywający umywalkę, a na koniec włókna szczoteczki równo pracujące na szkliwie prostych zębów Chloe. Stała nago, pomiędzy zakręceniem wody pod prysznicem a odkręceniem w kranie przy umywalce upłynęło bowiem zbyt mało czasu. Opłukała wodą usta i wtedy z pewnością zaczęła głaskać szczotką długie niemal do pasa włosy. 
Przyrzekłem sobie, że pewnego dnia to ja rozplączę nieliczne supły wśród jej słonecznych pasem i kosmyków.
Zgrzytnął w zamku klucz, a z łazienki wyłoniła się postać Chloe, naturalna, taka, na jaką patrzenie sprawiało mi największą przyjemność. Nie miała makijażu, jej oczy pozostawały równie piękne. Także usta bez błyszczykowych muśnięć były pełne i wyraziste. Szczupłą sylwetkę zdobiły krótkie, dresowe spodenki i zwykła koszulka bez rękawów z jednym z tych uniwersalnych napisów w stylu "Wild at heart" bądź "Love me harder". Ale, mój Boże, jej piersi nie okrywał stanik. Zostały spod niego uwolnione, teraz jej sutki odznaczały się na cienkim materiale i wcale nie pomagały mi zachować trzeźwości umysłu. CHCIAŁEM. JĄ. DOTKNĄĆ.
-Czemu mi się tak przyglądasz? Mam coś na twarzy?
Odkaszlnąłem pospiesznie i chociaż bardzo chciałem spuścić wzrok, nie dawałem rady.
-Po prostu - zacząłem - ty - jąkałem się jak na wystąpieniu przed królową brytyjską - no wiesz. - Kiwnąłem głową na jej piersi, a wtedy szybko udałem, że interesuje mnie rozwiązana sznurówka w bucie, której grzechem byłoby ponownie nie zawiązać.
-A czego się spodziewałeś? - wybuchnęła wdzięcznym, perlistym śmiechem. - Chyba nie sądziłeś, że będę spać w staniku. Spróbuj kiedyś spać w drutach wbijających się w żebra, a zobaczysz, jakie to z naszej, ze strony kobiet, poświęcenie.
Chciałem dodać, że dla mnie mogłaby każdego dnia chodzić bez tych drutów, koronek i innych uwierających elementów, bym mógł z zapartym tchem podziwiać jej pełne piersi w odpowiednim miejcu unoszące koszulkę i nabrzmiałe sutki, które krzyczały, by poświęcić im bynajmniej wzrokową uwagę, ale w porę ugryzłem się w język.
Bez słowa zniknąłem w łazience, zamknąłem za sobą drzwi, oparłem na nich plecy i głęboko westchnąłem. Kilka tygodni, a zmieniłem się nie do poznania. Przed pierwszym spotkaniem Chloe podobne myśli nigdy nie przeszłyby mi przez myśl, nie mówiąc w ogóle o gardle. Na domiar złego, w powietrzu w łazience unosił się zapach Chloe, jej perfum i słodkawego żelu pod prysznic. Poczułem, że się duszę, w tym pozytywnym sensie. Duszę się, choć nie powinienem. Duszę się, choć kategorycznie nie mogę. Duszę się jej pięknem, skrytą subtelnością, dobrocią w duszy i iskrami grzechu w oczach. Łykam coraz więcej haustów powietrza, każdy wypełniał mnie coraz większym przywiązaniem przekształcającym się powoli w uzależnienie. Uzależnienie od widoku, uzależnienie od rozmów. Czy tego ludzie nie zwykli nazywać zakochaniem? Czy może zalążek miłości to za dużo powiedziane? 
Prysznic minął mi zaskakująco szybko, a w głowie wciąż szumiała świadomość, że przed minutami w tym samym brodziku stała naga Chloe, że obmywając ciało ciepłą wodą i żelem, dotykała się delikatnie, powolnie, leniwie i zarazem subtelnie. Poczułem drgnięcie w kroczu. Spuściłem wzrok na przyrodzenie. Przez moment kusiło mnie, by chwycić je w dłoń i z przymkniętymi powiekami sprawić sobie przyjemność. Ale szybko stłumiłem pomysł w zarodku. To nie był dobry moment, choć z drugiej strony zdawał się być tym najdoskonalszym.
Ręcznik pochłonął krople wody co do jednej, wytarłem w niego również mokre włosy, a bose stopy zostawiły odciśnięte ślady palców na kremowych kafelkach. W przeciwieństwie do Chloe, która nie czuła skrępowania przed opuszczeniem łazienki w piżamie, która wcale nie przypominała piżamy, a bynajmniej nie taką, jaką do tej pory wyobrażałem sobie u nastolatek, ja odczuwałem pewnego rodzaju niepewność, gdy w bokserkach przyszło mi złapać klamkę drzwi i wrócić do pokoju. Nie wstydziłem się swojego ciała, broń Boże. Po prostu czułem, że paradowanie przed uczennicą półnago nie byłoby odpowiednie. Ale z drugiej strony jak mogę zasłaniać się tym, co wypada, a co nie wypada, kiedy moje myśli i czyny znacznie odbiegały od zachowań dopuszczalnych pomiędzy podopieczną a nauczycielem kierującym się w stronę kapłaństwa.
Czarne bokserki opinały się na mięśniach ud i pośladkach, na przodzie uwydatniały męskość. Nagle zaczęło mi zależeć, by dobrze wyglądać. Przejrzałem się nawet w lustrze, a włosy ponownie przetarłem ręcznikiem. Kilka kropel spadło na kark. Wyszedłem z łazienki, drzwi otwierając niezwykle powoli. Chloe klęczała przy walizce, układała w perfekcyjną kostkę dwie bluzki i parę jeansów, na koniec docisnęła wieko torby i zapięła zamek. Odwróciła głowę na dźwięk skrzypnięcia drzwi. Niepewnie wykonałem dwa kroki i powoli wyłączyłem przycisk rozjaśniający wnętrze pokoju. Chloe nadal siedziała na swoich kolanach na podłodze, między zęby wsunęła opuszkę palca wskazującego i przygryzła ją nieznacznie. Omiotła mnie uważnym spojrzeniem od stóp po głowę, jeszcze raz zsunęła wzrok i mógłbym przysiąc, że zatrzymała się na męskości. Przestąpiłem nerwowo z nogi na nogę. Chloe ewidentnie obłapiała mnie wzrokiem.
-Wyglądasz cholernie seksownie, podniosłeś mi ciśnienie - wymamrotała ponętnie, ale widząc moje zawstydzenie szybko odpuściła i jedynie uśmiechnęła się znacząco. - Którą stronę łóżka zajmujesz? Kilka ostrzeżeń na zapas: czasami rzucam się po łóżku, kradnę kołdrę, rozpycham się i nie znoszę, gdy ktoś chrapie, ale najbardziej lubię się przytulać, więc nie zdziw się, jeśli rano obudzisz się ze mną... na sobie.
Chciałbym...
-Jest mi obojętne, która strona przypadnie na mnie, skoro i tak w nocy planujesz zająć całe łóżko. - Wzruszyłem beznamiętnie ramionami.
-W takim razie śpię przy ścianie - rzuciła pospiesznie i wskoczyła na duże, małżeńskie łoże dosunięte do kąta pomieszczenia. Ciało wsunęła pod cienką narzutę, policzek przytuliła do poduszki pachnącej świeżością i zachęcająco poklepała miejsce po swojej prawej.
Przed zatopieniem się w miękkości materaca, zgasiłem nocną lampkę i zamknąłem uchylone okno. Spojrzałem na twarz Chloe, którą w znacznej części pokrywała ciemność. Uśmiechała się, odznaczały się jej śnieżnobiałe zęby. Wślizgnąłem się pod kołdrę i opadłem z westchnieniem na poduszki, lecz zanim zasnąłem, chudy palec powędrował od mojego podbrzusza po obojczyk. Chloe nachyliła się nade mną i szepnęła:
-Nie musisz się wstydzić tego, co czujesz i co chcesz czuć. Jestem z ciebie dumna, że w końcu odważyłeś się poprosić. Chcesz, ale się boisz? Udawaj dalej, że ci nie zależy. Odnalazłeś odwagę? Po prostu poproś.

***

Nocne przebudzenie było nagłe i gwałtowne. Między pierwszą a pierwszą trzydzieści otworzyłem niespodziewanie oczy, oddech miałem płytki i przyspieszony, klatka piersiowa unosiła kołdrę przy każdym wdechu, a opuszczała podczas wydechów. Moje ramiona leżały na pościeli, dłoń powoli zawędrowała do krocza okrytego kołdrą i bokserkami. Było nabrzmiałe i bardzo wrażliwe. Cholera, znów.
Nagle obok mnie poruszyło się ciało Chloe. Dziewczyna ziewnęła, mlasnęła uroczo i piąstkami przetarła oczy, choć wcale nie wyglądała na zaspaną i otumanioną. Wręcz przeciwnie, tryskała energią. Wsunąłem się na poduszki nieco wyżej i podparłem na łokciach. Nie widziałem Chloe wyraźnie, ale z jakiegoś powodu nie chciałem zapalać światła. W ciemnościach i jedynie bladej poświacie księżyca czułem się pewniej i łudziłem się, że Bóg widzi mniej. A przecież żadne ciemności nie są w stanie przyćmić ludzkich grzechów.
-Sen? - Chloe jakby czytała w moich myślach. - Komu tym razem wkładałeś?
Spojrzałem na nią karcąco, ale nie skomentowałem nieudolnie, choć bardzo konkretnie dobranego słownictwa.
-A jak sądzisz? - odparłem bez entuzjazmu.
-Więc znów to ja byłam twoją gwiazdą porno. Założę się, że krzyczałam głośno.
-Chloe, nasz pocałunek nic nie zmienił i nadal czuję cholerne zawstydzenie, gdy zaczynasz mówić w tak wulgarny sposób.
-Ale jednocześnie nie ukrywasz, że ci się to podoba. - Chloe usiadła na swoich kolanach i zaczęła ostrożnie zsuwać ze mnie kołdrę. Z każdym centymetrem w dół byłem coraz bardziej zawstydzony. Ale czułem się przy niej w dziwny sposób dobrze i nie przeszkadzało mi nawet skrępowanie. Chloe nie odrywała ode mnie wzroku. - Pozwól sobie pomóc, Justin.
I w dalszym ciągu siedziałem oczarowany jej zachrypniętym głosem, i w dalszym ciągu powtarzałem w myślach jak mantrę, że to jedynie chwilowe załamanie, że jestem silny i kiedy o poranku ponownie otworzę oczy, urok Chloe nie będzie działał na mnie paraliżująco. A wtedy Chloe dotknęła wnętrzem małej dłoni mojej męskości i jak za odjęciem czarodziejskiej różdżki utraciłem całą wiarę w siebie i pewność, że jestem zdolny do odparcia jej zalotów. To było takie przyjemne. W seminarium wiele słyszałem o niebie, o lekkości ducha po śmierci. Teraz zacząłem się zastanawiać, co miał na myśli autor jednej z bardziej znanych powieści młodzieżowych ostatnich lat. Nie wiem, jaka była jego definicja, ale ja właśnie wtedy, gdy Chloe pieściła mnie dłonią przez bokserki, uniosłem się trzy metry nad niebo. I zdecydowanie nie chciałem wracać.
-Pamiętasz, co powiedziałam wieczorem? - spytała łagodnie. Doskonale wiedziała, że wystarczy moment, by mnie spłoszyć.
-Wystarczy poprosić - powtórzyłem jej słowa, które przed zaśnięciem powtarzałem w głowie, intonując w każdy możliwy sposób. 
-Wiesz, co masz zrobić, gdybyś mnie potrzebował.
Już zabierała dłoń, by skryć się z powrotem pod kołdrą, ale złapałem ją w ostatnim momencie i przytrzymałem przy kroczu tak, że z materiałem i wypukłością na spodzie łączyła się opuszka jednego palca. Chloe spojrzała na mnie pytająco. Czekała na jedno zdanie, które otworzyłoby mi ścieżkę do morza przyjemności. A ja jak na złość nie umiałem go wypowiedzieć. Zdawało mi się zbyt poważne, nigdy nie prosiłem o coś podobnego. Z jednej strony chciałem prosić, chciałem ujrzeć zwycięski uśmiech w kącikach jej ust. Z drugiej natomiast bałem się prosić, bałem się, że wiąże się to z zobowiązaniem, na które nie byłem gotowy i wątpię, czy kiedykolwiek będę. Tak więc tkwiłem w bezkresnej ciemności okalanej ciszą, czułem jej spojrzenie na ciele i biłem się z myślami, czy wykonać ten jeden krok w przód, który dla ludzkości byłby krokiem maleńkim, lecz dla mnie ogromnym i przełomowym.
-Po prostu... - wyjąkałem z trudem - po prostu chcę, abyśmy oboje poczuli się dobrze.
I pocałowałem ją, może nie tak gwałtownie jak wieczorem, lecz bardziej namiętnie. Czułem każde muśnięcie, każdą pracę jej wprawionych warg. Pochylała się w przód, kiedy pieściłem jej policzek i wyglądała jak mała dziewczynka przeżywająca pierwszy w swoim życiu pocałunek. W rzeczywistości to ja uczyłem się od niej przypływów namiętności, a każdy dotyk, choć nie pierwszy, był dla mnie czymś nowym, czymś, co pokochałem od pierwszego wejrzenia. A podobno miłość potrzebuje czasu, by poznać i zrozumieć. Ja nie rozumiałem dotyku Chloe, nie znałem go przedtem, a byłem w nim głęboko zakochany.
Dłońmi ująłem jej biodra, przyciągnąłem do siebie, a Chloe słusznie potraktowała wskazówkę jako zachętę i usiadła w nieznacznym rozkroku na moich udach. Przysunęła się bliżej, dotknęła mnie w tym szczególnie wrażliwym miejscu tym razem nie dłonią, a swoim miejscem intymnym odgrodzonym od moich bokserek cienkim materiałem piżamy. Ona wiedziała, co robi, a ja pozostawałem tym niedoświadczonym i kompletnie zielonym w sprawach damsko-męskich. Zaufałem jej jednak i błędu nie popełniłem. Całowała mnie leniwie, drapała skórę głowy z wyjątkową delikatnością i z każdym przebiegiem jej paznokcia wstrząsał mną dreszcz. Poruszała biodrami równie powoli, do rytmu pocałunku. Z każdym muśnięciem wypychała je nieznacznie w przód, by z kolejnym cofnąć. Ciche jęki opuszczały moje usta regularnie co trzecie pchnięcie biodrami w przód, natomiast co piąte Chloe przeklinała pod nosem bądź wypuszczała długi, sfrustrowany i zdecydowanie głośniejszy od moich jęk. Czułem ją tak dokładnie, czułem ją tak blisko, jakbym dosłownie był w niej, jakbym kochał się z nią. I w pewnym sensie kochałem się z Chloe, może nie poprawnie i książkowo, ale nie brakowało nam emocji i odczuć nie odstających od przypływu namiętności podczas seksu. Nabijała się na wybrzuszenie w moich bokserkach, które rosło z każdą sekundą. To wszystkie było dla mnie tak piekielnie obce. I właśnie wtedy po raz pierwszy pomyślałem o piekle jako o miejscu, do którego trafiłbym po skończeniu małej, miłosnej przygody z Chloe. Szybko, choć niemal niezauważalnie, pokręciłem głową. Teraz byłem ja, była Chloe i nasze doznania wykraczające poza tytułową granicę trzech metrów nad niebem.
-Gdybym miała wybór, robiłabym to z tobą do końca życia, ale niestety za szybko doprowadziłeś mnie na szczyt, Justin - Chloe szepnęła w moje wargi, przykładając mi dłonie do policzków i opierając o czoło swoje. 
Na moment przestała mnie całować, nie miałem więc co odwzajemniać. Patrzyłem w jej otwarte oczy i czułem, jak niewidoczny węzeł zaciskający się w podbrzuszu za moment zostanie cudownie rozwiązany. I został. Chloe poruszyła się w przód i w tył jeszcze dwa razy, potem odchyliła głowę w tył i rozluźniła zaciśnięte w jedną linię wargi, a ja w momencie szczytowania mogłem ukryć twarz w jej szyi. Wspaniały (i pierwszy) orgazm połączył się z zapachem skóry Chloe. Na początku byłem trzy metry nad niebem, później wzniosłem się wyżej, a teraz? Teraz siedziałem w samym środku piekła, bo taką rozkosz odczuwać mogłem tylko w piekle.
-Chloe - odezwałem się po dwóch minutach, podczas których blondynka regulowała oddech, muskając mój kark i obejmując szyję. - Palisz papierosy?
-Nie, ale zawsze noszę przy sobie dyżurną paczkę - odparła cicho. Nie brzmiała jak ta wulgarna Chloe, którą poznałem przed tygodniami. Brzmiała jak Chloe, po prostu Chloe, którą w rzeczywistości była. - Czemu pytasz?
-Chyba przyszedł w moim życiu moment na pierwszego papierosa - mruknąłem z dezaprobatą. - Ja naprawdę muszę zapalić, Chloe.






~*~




No, kochani. Nie wiem, jakie są Wasze odczucia po tym rozdziale, ale moim zdaniem to najlepszy rozdział jaki do tej pory napisałam i jestem z niego kurde dumna haha :)
Zaczęłam czytać książki (wcześniej tego nie robiłam). Pierwsza pod ogień poszła "Gwiazd naszych wina" - warta przeczytania!

Polecam!

piątek, 11 września 2015

Rozdział 14 - Zazdrosna suka...

Chloe

Dźwięczny dzwonek przy drzwiach przeszył pogrążone w ciszy pomieszczenie, gdy pchnęłam barkiem szklaną szybę. Drzwi ustąpiły z zaskakującą łatwością, niemal wpadłam do niedużego sklepu na uboczu drogi. Alex wchodzący za mną zachichotał, odruchowo łapiąc mnie za nadgarstek
-Bardzo śmieszne - mruknęłam z przekąsem.
Sklep przypominał typowy blaszany domek z łuszczącą się farbą na zewnętrznych ścianach. Wewnątrz natomiast regały sięgały sufitu, produkty nie miały najmniejszego podziału i w ostateczności marchewki leżały na półce wraz z ciastkami czekoladowymi.
Za ladą stał młody sprzedawca, jego wiek nie przekraczał dwudziestu pięciu lat, oczy miał duże i ciemne, cerę śniadą, a włosy gęste do tego stopnia, że moim chwilowym marzeniem stało się przeczesanie jego czarnej grzywki palcami. Przystojniak.
-Dzień dobry - przywitałam się ciepło, ciągnąc za sobą Alexa. - A teraz myśl, czego potrzebujemy - ponagliłam rówieśnika, który ze skupieniem godnym szachowego mistrza przemierzał wzrokiem każdą półkę z osobna.
-Na pewno koło dziesięciu paczek z ciastkami. Wspominając ostatnią imprezę, sama zjesz połowę.
-Och, przestań, miałam gorszy nastrój, potrzebowałam cukru. - Chłopak otrzymał nieznaczne uderzenie w czubek głowy.
W ostateczności, po pięciominutowych obradach przeplatanych z gardłowym, niskim chichotem sprzedawcy, na ladzie zalśniły wszelakie butelki gazowanych napojów, ilości słodyczy pozazdrościłyby nawet przedszkolaki, a nade wszystko słone przekąski niemal zsuwały się z przeszklonego blatu.
-I może jeszcze dwie butelki wódki - dodałam na koniec, gdy Alex wyjął z kieszeni spodni zmięte banknoty z klasowych pieniędzy.
-A dowodzik koleżanka ma? - Oparł się na łokciach o ladę, znacznie zbliżył twarz do mojej, pomimo pochyłu nadal nade mną górował.
-A nie sprzedałbyś dziewczynie na piękne oczy? - Zatrzepotałam rzęsami, znałam swój urok osobisty i nie miałam oporów przed użyciem go.
Młody mężczyzna spojrzał wgłąb moich tęczówek, warga mu zadrżała, zęby przygryzły ją nieznacznie.
-To twój szczęśliwy dzień - powiedział i zerwał nić spojrzenia z uroczym zawstydzeniem.
Szczęśliwy dzień? Będzie wtedy, gdy uda mi się ponownie obmacać Justinowi fiuta.
Brunet dołożył do zakupów alkohol i podsumował produkty. Alex zaczął wyliczać należne banknoty. Ja natomiast pchnęłam szklane, wysokoprocentowe butelki na dno plecaka, za nimi paczki ciastek. Dwulitrowe butle napojów gazowanych wsunęłam pod pachy, plecak zarzuciłam na barki Alexa. Nieznacznie jęknął, jego plecy wygięły się w tył, marudził pod nosem, że kobiety to zło wcielone w piękne ciało, lecz zmienił zdanie, gdy uświadomiłam mu, że tylko dzięki naszemu istnieniu nie musi przez całe życie zadowalać się własną ręką.
-Księdzu podskoczy ciśnienie, gdy znów zobaczy cię pijaną - mruknął, gdy wyszliśmy przed sklep, pożegnani dźwiękiem dzwonka. - Chyba że znów rzucisz mu się na szyję. To zdecydowanie poprawi mu nastrój.
Samo rzucenie się na szyję nie było wystarczającym powodem poprawy nastroju. Delikatny, obcy dla niego dotyk już tak.
-Nie zamierzam się upić. Mamy dwie butelki na kilkanaście głów. Czym ty chciałbyś się upić?
-Jeśli byś chciała, znalazłabyś sposób.
-Ale nie chcę, tyle w temacie.
Brama ośrodka była otwarta, na parkingu stał samochód właścicielki, dwojga pracowników i kilkorga  wczasowiczów. Alex krzywił się z każdym krokiem, plecak ciążył mu na barkach coraz bardziej. Mógł zdjąć go dopiero w drugim z kolei korytarzu, skąd dochodziły odgłosy cichej muzyki. Wsunęłam głowę za drzwi największego w ośrodku pomieszczenia. Megan krzątała się po parkiecie, rozkładała plastikowe kubki na złączonych stołach, nuciła pod nosem melodię. Ujrzała nas w progu. Alexowi posłała promienny uśmiech, mnie zignorowała z cichym prychnięciem. Zazdrosna suka.
-To będzie najlepsza impreza w tym roku, czuję to - powiedziała, oparła się o bark Alexa i zakręciła farbowany kosmyk włosów na palcu.
Och, proszę, czy ona nie widziała, że zachowuje się jak dziwka spod latarni? Cholernie działała mi na nerwy.
-Będzie najlepsza, o ile nie dasz się zaliczyć żadnemu facetowi, ups. - Przyłożyłam dłoń do nieznacznie uchylonych ust. Z natury byłam wredna.
Megan nie miała czasu na odpyskowanie. Do sali wkroczył Justin, jego ciężkie kroki odbiły się echem od betonowych ścian. Brwi miał zmarszczone, szczękę zaciśniętą, a wzrokiem skakał ze mnie na Megan i z powrotem.
-Czy mi się zdaje, czy znów się kłócicie? - spytał ochryple.
Jego głos był jeszcze bardziej seksowny niż gorące ciało i kilkudniowy zarost. Mogłabym płacić mu za to, by mówił. Po prostu mówił. Nie musiał mnie dotykać, bym czuła dreszcze.
-Zdaje się księdzu. Wszystko jest w jak najlepszym porządku - uspokoiłam go, oczarowana jego spojrzeniem. Ta głębia w tęczówkach pochłaniała. - Przyjdzie ksiądz na imprezę pożegnalną, prawda?
-Dzieciaki, to wy macie się bawić, nie ja. Nie chcę wam przeszkadzać.
-Niech ksiądz wpadnie chociaż na moment - podłapała Megan i teraz już obie przekonywałyśmy Justina. Po raz pierwszy współpracowałyśmy i czułam, że dla jednej nie skończy się to dobrze. Ja zawsze wygrywałam. Bez wyjątków. Przegraną okaże się więc Megan.
-Może na chwilę do was zajrzę, tylko po to, by was przypilnować. Po waszych wczorajszych opowieściach boję się zostawić was samych. Kto wie, co wpadnie do tych  waszych nastoletnich główek. Nie chciałbym powtórzyć losów waszej poprzedniej, klasowej wycieczki.
Och, chciałbyś, zaufaj mi.
-W takim razie będziemy na księdza czekać. 
-Z niecierpliwością - dodałam znacząco.
Długi korytarz wyłożony starymi dywanami prowadził w głąb budynku. Ze ścian krzyczały obrazy w drewnianych ramach, niektóre odpychały brzydotą, inne kradły zafascynowane spojrzenia pięknem. Jedno było pewne - nie sposób było przejść obok nich obojętnie. Drewniane drzwi dzielonego z klasowymi koleżankami pokoju skrzypnęły, deski parkietu i próg również. Kilkunastometrowe pomieszczenie zmieniło się w salon piękności i studio fryzjerskie w jednym. Kate malowała paznokcie Alice, podczas kiedy Rose rozczesywała długie włosy Kate. W przygotowania do imprezy pożegnalnej włączyła się Megan. Przepchnęła się obok mnie w drzwiach i chwytając przelotnie rączkę szczotki do włosów, zaczęła rozplatać supły wśród kosmyków Rose.
-Chloe, a ty na co czekasz? - spytała Kate.
-Ja nie muszę robić się na bóstwo, żeby wyglądać jak księżniczka - odparłam z wyższością. - Liczy się przecież naturalne piękno, prawda?
Czerwona, krótka spódniczka opinająca się na udach, czarny top bez rękawów i ramiączek lśniły w moich dłoniach i czekały na swoją kolej. Zamknęłam za sobą drzwi łazienki, włosy rozpuściłam spod ciasnej gumki, spojrzałam w lustro. Już po chwili obcisłe ubrania podkreślały moje ciało, zęby grzebienia pracowały wśród kosmyków włosów. Musnęłam błyszczykiem usta, makijażu oczu nie musiałam poprawiać. Nie wykluczałam kilku namiętnych pocałunków dzisiejszego wieczoru, byłam natomiast pewna, że nikt mi łapy pod majtki nie włoży. Pod spódniczkę ewentualnie może.
Wyszłam z pokoju jako ostatnia, zamknęłam drzwi, klucz schowałam pod dywanem. Poprawiłam piersi w miseczkach klasycznego stanika, spódniczkę na udach i włosy, ruszyłam tym samym korytarzem z powrotem do największej sali. Muzyka uderzała w głośnikach, odbijała się od ścian i wraz z mocnym basem docierała do uszu. Klasowi znajomi szaleli na parkiecie, między nimi przedzierało się również wiele obcych twarzy z pobliskich wsi i miasteczek. Nie powiem, zauważyłam wśród nich paru przystojniaków. Zarzuciłam długimi do pasa włosami i ruszyłam na parkiet.
Z głośników popłynęło Drag me down z repertuaru One Direction, impreza nabierała właściwego tempa, na parkiecie tworzyło się coraz więcej tańczących par, a ja tylko czekałam, aż porwie mnie rytm i melodia. Niespodziewanie duża dłoń dotknęła mojej talii, zapach silnych, męskich perfum zawrócił w głowie. Byłam pewna, że wcześniej czułam już ten zapach, ale nie znałam go na tyle dobrze, by móc powiedzieć gdzie. Dopiero gdy odwróciłam głowę, rozpoznałam w mężczyźnie sprzedawcę ze sklepu - tego o wielkich oczach, błyskotliwym spojrzeniu i kruczoczarnych włosach.
-Nie mogłeś odpuścić, co? - krzyknęłam, by zagłuszyć basowe uderzenia muzyki, podałam mu dłoń, by mógł poprowadzić mnie na wolny skrawek parkietu.
-Co prawda dwie butelki wódki to dość mało, ale piękną dziewczynę na wieczór już znalazłem. - Błysnął uśmiechem, a mnie poraziła biel jego prostych zębów. - A może nawet i na noc.
-Nie zapominaj się. Potrzebujesz bzykania, idź do Megan. - Wskazałam czarnowłosą, która zdążyła już odnaleźć atrakcję wieczoru i w tej chwili pozwalała obcemu mężczyźnie na dokładne zbadanie każdej koronki przy bieliźnie. - Ona da ci z wielką radością. W zasadzie da każdemu.
Chłopak parsknął krótko pod nosem, znacznie zbliżył nasze ciała. Byłam od niego niższa, zwłaszcza bez szpilek na stopach. Kroczem nieznacznie dotykał mojego podbrzusza, dałabym sobie rękę uciąć, że podczas jednej piosenki w pełni świadomie otarł się o mnie i stęknął pod nosem. Typowy facet. Oszczędziłam sobie nawet przewrotu oczyma.
Przetańczyliśmy razem pięć piosenek. Zdążyłam dowiedzieć się, że mężczyzna ma na imię Zayn, studiuje zaocznie i w tej chwili dorabia w sklepie na studia. Łapał różne fuchy, przez miesiąc był nawet chłopcem na telefon - napalone kobiety dzwoniły do niego, a on wsiadał w samochód, przyjeżdżał i koił ból namiętnym tańcem w formie striptizu.
-Aż wstyd mi za moją płeć - zachichotałam, wykonałam pół obrotu i stanęłam do Zayna tyłem. Nie było mowy o niewykorzystanej okazji. Pośladki poznały jego męskość.
-Nie mów, że nie chciałabyś zobaczyć mnie nago.
-Jest mi to szczerze obojętne - prychnęłam lekceważąco, dłoń położyłam na dłoni mężczyzny dociśniętej do mojego brzucha.
-I tak ci nie wierzę.
Przy stole z różnorodnymi napojami nie było tłoczno. Skorzystałam z okazji, napełniłam plastikowy kubek sokiem i sączyłam go jak drinka. Koniuszek języka przemknął po wilgotnych wargach. Oparta o ścianę spoglądałam na tańczących ludzi, wciąż szukałam księdza przemierzającego salę i sprawującego kontrolę nad niesubordynowanymi nastolatkami. Dostrzegłam go na jednym z krzeseł po drugiej stronie sali. Megan z błaganiem w oczach trzymała jego dłonie, ciągnęła go na parkiet, lecz on zaparcie twierdził, że nie umie tańczyć i dla pewności zostanie na uboczu. Czekał na mnie, to pewne. Już ruszyłam Justinowi na pomoc, by wybawić go z rąk Megan, kiedy przejście zagrodził mi umięśniony tors, a perłowy uśmiech ponownie zamigotał w oczach.
-Czemu koleżanka wciąż ode mnie ucieka? - spytał ochryple, jego ciało było coraz bliżej, wkrótce poczułam na skroni gorący oddech. Nie powiem, że czułam się pewnie.
-Nie uciekam - zaśmiałam się nerwowo. - Po prostu potrzebowałam odpoczynku.
-Kochanie, odpoczynku będziesz dopiero potrzebowała.
Czy ja wyczułam podtekst?
-Zayn, odsuń się ode mnie, jesteś za blisko. - Jego ciało naparło na mnie mocniej, bałam się. Ta bliskość mnie paraliżowała, W jego oku błysnęło podniecenie, przy podbrzuszu wyraźnie czułam przyrodzenie.
-Blisko dopiero będę - mruknął, przyległ do mnie, obrzucił szyję pieszczotliwymi pocałunkami. W porządku, sprawiał mi przyjemność. Przyjemność, której w tym momencie nie potrzebowałam.
-Jeśli kobieta, niezależnie w jakim wieku, mówi ci, żebyś się od niej odsunął, odsuwasz się.
Moim wybawicielem okazał się człowiek, który przez cały wieczór nie odrywał ode mnie spojrzenia. Justin. Potrzebował mojego widoku, potrzebował mojego uśmiechu, potrzebował, a wręcz pragnął bliskości. Był niesamowitym mężczyzną, przeważnie delikatnym i troskliwym, lecz gdy chciał stanowczym, nieznoszącym sprzeciwu.
-Wyluzuj, stary. Już jej nie dotykam.
-Mam nadzieję.
Zayn odszedł z dłońmi skrytymi w kieszeniach, bez słowa. Jedynie ciche parsknięcie uciekło z jego ust. 
-Chyba powinnam ci podziękować - odezwałam się po minucie lub dwóch i rzeczywiście odczuwałam wdzięczność.
-W pierwszej kolejności powinnaś lepiej dobierać znajomych, Chloe. Ten mężczyzna był starszy od ciebie, mógł zrobić ci krzywdę.
-Ty też jesteś ode mnie starszy - zauważyłam słusznie.
-Jestem starszy, to fakt. Ale prócz tego jestem księdzem i twoim nauczycielem. Naprawdę sądzisz, że mógłbym w jakikolwiek sposób cię skrzywdzić?
-Ty już mnie krzywdzisz, Justin - mruknęłam od niechcenia, lecz miałam nadzieję, że zainteresuje się moimi słowami.
Justin zmarszczył brwi, zbliżył się do mnie, by muzyka nie zlewała się z jego głosem i spytał łagodnie:
-W jaki sposób cię krzywdzę, Chloe? Z całych sił staram się przecież zachowywać dystans.
-I właśnie to rani najbardziej. Myśl, że wbrew sobie odpychasz mnie na każdym kroku, za każdym razem gdy staram się do ciebie dotrzeć. To nie jest w porządku.
Jeśli z Justinem nie dało się po dobroci, wezmę go na litość. Może to złamie w nim barierę utworzoną przez grzecznego chłopca i wydobędzie z wnętrza mężczyznę moich marzeń.
-Nie chciałem, żebyś kiedykolwiek przeze mnie cierpiała - powiedział ze skruchą. - Mogę ci to jakoś wynagrodzić?
-Jeden taniec - szepnęłam słodko z przepełniającą mnie ekscytacją, dłonie opuściłam na jego barki.
Nie był przekonany, ale nie powiedział również stanowczego nie. Nie był pewien, lecz powoli szala argumentów przechylała się w stronę tych przychylnych. Każdą grającą w nim emocję odnalazłam w jego oczach, to one wystawiały na światło dzienne całą prawdę o nim. Nic nie umknęło mojej uwadze, przede wszystkim moment gdy westchnął, jego ramiona opadły, a powieki zadrżały. Uległ.
-Jedna piosenka, tak? - upewnił się, a ja pisnęłam i zarzuciłam ramiona na jego szyję, muskając policzek szatyna.
-Jedna, obiecuję.
Głos Eda Sheerana rozbrzmiał w głośnikach, oczarowały mnie pierwsze nuty Thinking out loud. Idealna piosenka, idealna pora, idealny nastrój i idealny mężczyzna u boku. Otworzył dłoń, bym mogła położyć na niej swoją. Dłonie miał szorstkie, silne, męskie. Gdybym tylko mogła przyłożyć je do swoich obnażonych piersi, umierałabym pod kojącym dotykiem.
-W takim razie, mogę panią prosić do tańca? - Jego głos płynął z głębi gardła, zawierał nieznaczną chrypę.
-Nie tylko do tańca. - Puściłam do niego oczko, testowałam jego cierpliwość. - Ale na razie do tańca. Tak, możesz.
Dotknęłam go i przysięgam, to najlepsze uczucie na świecie. Znaleźliśmy na parkiecie kawałek wolnej przestrzeni, pole metr na metr było wystarczające. Justin przewyższał mnie wzrostem o dobre piętnaście centymetrów, jego gorący oddech odbił się od mojej skroni, gdy nieznacznie przysunął moje ciało. Talia płonęła pod dotykiem jego dłoni, kolana uginały się w kontakcie obu spragnionych ciał, a w głowie szumiało zapachem perfum.
Ten facet był moim życiem i śmiercią równocześnie.
-Podobno nie umiesz tańczyć - szepnęłam, przytuliłam policzek do jego barku, w jego ramionach czułam się tak bezpiecznie, byłam wybawioną z najwyższej komnaty w zamku księżniczką.
-Po prostu mi nie wypada - sprostował pospiesznie.
-A jednak ze mną tańczysz. Czy to oznacza, że byłeś znudzony siedzeniem w jednym miejscu, czy może jestem dla ciebie wyjątkowa i znaczę więcej niż przeciętny uczeń?
-Chyba sama już nie wierzysz, że traktuję cię na równi z innymi, Chloe. Faworyzuję cię wyraźnie i dosadnie, bo nie potrafię inaczej.
Wiedziałam już wszystko, co chciałam wiedzieć w tej chwili. Ze skrytym pod maską obojętności uśmiechem wsparłam się na barkach szatyna, ciało wtuliłam w jego tors. Kołysaliśmy się w rytm muzyki. Oczy miałam zamknięte, usta przy jego uchu. Mogłabym szeptać brudne gadki i demoralizować Justina, lecz dziś nie czułam takiej potrzeby.  Prędzej przez moje gardło wydarłyby się czułe słówka wyszeptane namiętnie i z pasją.
-Will your mouth still remember the taste of my love? - Słowa piosenki opisywały nas, mnie i Justina. Mężczyzna nawet spojrzał mi w oczy i tak szybko, jak jego wzrok napotkał mój, tak szybko oboje spuściliśmy głowy.
Zawstydził mnie po raz drugi. Teraz nie musiał się nawet odzywać. Chloe Montez zaczęła czuć.
Ujął moje dłonie, oddalił od torsu. Wykonałam powolny obrót i ponownie wpadłam w jego ramiona. Próbowałam nawet zachować cień dystansu, niewielką odległość pomiędzy naszymi ciałami. On mi na to nie pozwolił. Palce wbił w moje biodra, jego uścisk był stanowczy i podniecający. Czułam się jak w objęciach doświadczonego mężczyzny pragnącego kobiecego ciała. Tymczasem w głębi brązowych tęczówek wciąż przewijała się niewinność i strach przed nieznanym, coraz częściej dostrzegałam również silniejsze przebłyski ciekawości. Chciał, ale wciąż się bał.
Refren wywołał w nas obojgu jeszcze silniejsze emocje. Poczułam obecność Justina nie tylko ciałem, ale również myślą, każdą myślą. Objęłam dłońmi jego kark, wtuliłam policzek w zagłębienie szyi, musnęłam czubkiem nosa jego wrażliwą skórę i westchnęłam. Mój Boże, te perfumy. Zniknęła zatłoczona sala, zniknęli spoceni nastolatkowie, pozostała jedynie muzyka w tle  i doskonały w każdym calu mężczyzna trzymający moje roztrzęsione ciało w ramionach. Czułam opuszki jego palców na każdym skrawku pleców, na biodrach i mogłabym przysiądz, że przez jeden krótki moment jego dłoń chwyciła mój pośladek. Skórę pokrył dreszcz, chciałam jęknąć głośno i wyraźnie, chciałam dogłębnie poczuć go w sobie całego. Nigdy nie pragnęłam żadnego mężczyzny tak jak teraz Justina.
Był moim błogosławieństwem i największym grzechem w jednym.
Muzyka ucichła, poziom mojego zawstydzenia wzrósł natomiast gwałtownie. Justin puścił moje dłonie, mogłam więc założyć za ucho kosmyk włosów. On nie cofał się nawet o krok, moje stopy przywarły do podłoża i nie mogłam poruszyć nawet małym palcem w bucie. Nie podnosiłam również głowy. Wstydu nie czułam, lecz nieznane emocje zapierały w piersi dech po przelotnym spojrzeniu szatyna. Co takiego w sobie miał? Co doprowadzało mnie do szaleństwa? Jego przystojna twarz, wysportowane ciało, błysk w oku czy niewinność? 
-To było - zaczęłam, lecz nie znalazłam odpowiednich słów, by dokończyć zdanie. - Ja naprawdę - i znów zabrakło mi odwagi. - Po prostu dziękuję.
Ze spuszczoną głową i włosami okalającymi policzki wybiegłam z sali. Pognałam korytarzem na wprost, stary dywan amortyzował szybkie kroki, wyciszał dudnienie. Po moim policzku spłynęła słodka łza, mimo że próbowałam przytrzymać ją pod powieką. Kim jest Justin, żebym musiała przez niego płakać? Kim jest, że płaczę dzięki niemu? Nawet po drugiej stronie ośrodka wyraźnie słychać było muzykę. Wdarłam się do pokoju i zatrzasnęłam za sobą drzwi, a tony szybkiej melodii nie zniknęły. Padłam na łóżko wyłożone grubym materacem, zanurzyłam twarz w puchowej poduszce, moje usta opuścił stłumiony krzyk. 
-Co się z tobą dzieje, idiotko? Tylko spróbuj się zakochać, a przysięgam, powyrywam ci kłaki z głowy - warknęłam pod nosem, a po chwili znów uśmiechałam się jak wariatka. - I jeszcze gadasz sama do siebie, to się leczy.
Szczęście nie trwało jednak długo. Klamka opadła, drzwi skrzypnęły, a próg przekroczyła Megan na czele z dwoma służącymi - Rose i Alice. Nie miałam ochoty na żaden ironiczny komentarz dotyczący jej rozwścieczonej miny, nie odezwałam się słowem. Leżałam jedynie na wznak, przytulałam do piersi poduszkę i zauroczona wpatrywałam się w trzy średniej wielkości plamy na suficie, dopóki nie poczułam szarpnięcia za włosy. Megan, przed momentem podpierająca się o futrynę w drzwiach, teraz stała nade mną z miną płatnej zabójczyni, była wściekła, z jej nosa dym ulatywał kłębami, a zaciśnięta szczęka dodawała jej męskiego uroku. Powiedzmy sobie szczerze, nie była pięknością i to, co ja dostałam na pierwszej prostej od Boga, ona musiała nadrabiać tapetą.
-Czego chcesz? - warknęłam z niesmakiem.
-Jak śmiesz podrywać księdza? Myślisz, że tego nie widać? Jesteś żałosna.
Więc o to chodziło, zabolał ją nasz taniec, nasz mały moment zbliżenia. Powtórzę po raz drugi - zazdrosna suka.
-Wybacz, kochaniutka. Ksiądz najwyraźniej wolał zatańczyć ze mną, pogódź się z tym, że na ciebie nawet nie patrzy. Nie rób sobie złudnych nadziei. Justin nie poleci na twoje doczepiane włosy i pięciocentymetrowe tipsy.
-Więc sądzisz, że zainteresowałby się taką gówniarą jak ty, tak? Nie wiem, kto tu jest bardziej żałosny. Robisz z siebie dziwkę, Chloe.
-Och, proszę? Ja robię z siebie dziwkę? Pomyślmy, ja spałam z Mike'iem, a ty spałaś z całą resztą szkoły. Widzisz różnicę? Podobno musisz prosić facetów, by móc im obciągnąć, bo sami woleliby pieprzyć twoją matkę.
Czułam, że nasza kłótnia nie skończy się dobrze, lecz nie sądziłam, że sprowokuje Megan do wymierzenia mi siarczystego uderzenia w policzek. Przegięła i tym samym przeważyła szalę złości. Szarpnęłam jej farbowanymi kudłami, pociągnęłam ją w dół. Ona szarpnęła materiałem mojego topu, obie byłyśmy niezwykle blisko regularnej bójki. Jej przyjaciółki dopingowały Megan, na korytarzu zaczął zbierać się spory tłum uczniów naszej klasy. Adrenalina pulsowała w moich żyłach, dodawała mi odwagi i prowokowała do kolejnych uderzeń. Opadałam z sił za każdym razem, gdy czarnowłosa szmata ciągnęła moimi kosmykami. Pchnęłam ją na ziemię i usiadłam na jej dolnej połowie okrakiem. Niech dziwka nie myśli, że zyska nade mną kontrolę. Naplułam jej w twarz i odpłaciłam się spoliczkowaniem za własny piekący policzek.
-Na miłość boską, dziewczyny, dosyć! - Przez okrzyki gapiów przebił się głos wywołujący na moim ciele dreszcze. Te same dłonie chwyciły moją talię, ten sam dotyk ugiął moje kolana. 
Justin ściągnął mnie niemal siłą ze słabszego, choć nieco potężniejszego ciała Megan i postawił na równe nogi. Poprosił Alexa, by ten przytrzymał moje ramiona i nie pozwolił mi wyrwać się z uścisku. Sam pomógł podnieć się Megan, ujął jej podbródek w dwa palce i przyjrzał się dokładniej rozciętej wardze.
-Czy wy kompletnie powariowałyście? - Głos mu nieco drżał i był podniesiony, lecz wciąż starał się zachować spokój. - O co poszło? Chcę się natychmiast dowiedzieć, o co poszło.
-Ta idiotka jest zazdrosna o nasz taniec, proszę księdza - odparłam przesłodzonym głosem.
Justin skarcił mnie krótkim spojrzeniem, przeczesał włosy palcami i westchnął z frustracją, nim odezwał się ponownie:
-Powinnyście dostać za tę bójkę porządną naganę. Zastanowię się, czy po powrocie nie zgłosić tego zajścia dyrektorowi. A tymczasem nie możecie zostać w jednym pokoju, dzięki Bogu to już ostatnia noc. Megan, idź do łazienki i doprowadź się do porządku, a ty Chloe - spojrzał na mnie, nie kryjąc zawodu. Poczułam się w dziwny sposób źle.
-My się koleżanką chętnie zajmiemy - wtrącił Alex i już chciał porwać mnie na korytarz, kiedy Justin z dość groźnym wyrazem twarzy zagrodził mu przejście.
-Nie wątpię, że zajęlibyście się koleżanką, lecz ja nie zamierzam mieć później problemów, kiedy Chloe zaczęłaby się pokazywać w szkole z brzuchem.
W porządku, rozumiem, że był zdenerwowany, ale to zabrzmiało naprawdę chamsko i niedorzecznie. Zrównał mnie z ziemią, przybliżył charakterem do Megan, podświadomie nazwał dziwką. Nie byłam taka, a na Justinie zawiodłam się szczerze i dogłębnie. Nie odezwałam się słowem. Ze spuszczoną głową łatałam maleńką dziurkę po środku serca.
-Chloe, zabierz swoje rzeczy, pójdziesz ze mną.
Wrzuciłam parę pojedynczych ubrań do walizki i w milczeniu wyszłam z pokoju, przedzierając się przez pozostały w przejściu tłum gapiów. Koła walizki pracowały cicho na dywanach, dopóki nie dotarliśmy do drzwi pokoju Justina. Przekręcił metalowy klucz w zamku i z zaciśniętą szczęką przepuścił mnie w progu. Zaczęłam drżeć, zdenerwowany Justin wyglądał naprawdę groźnie. Nagle zapomniałam o niewinności w jego oczach i słodkich rumieńcach, gdy tylko wkraczaliśmy w tematy seksu. Teraz czułam respekt.
Zamknął za nami drzwi, powietrze wypełniło uporczywe milczenie. Słyszałam tylko jego powolne kroki. Zbliżał się do mnie, oddychał równomiernie i głęboko. Zatrzymał się krok za mną, czułam na karku jego oddech, wpatrywałam się tępo w panele na podłodze i modliłam się, by dłużej nie był na mnie zły. Aż nagle, zupełnie niespodziewanie, Justin chwycił moje biodra, obrócił twarzą do siebie, pchnął ostrożnie na ścianę za plecami i przywarł wargami do moich ust w pocałunku tak namiętnym, że już w pierwszej sekundzie ugiął moje kolana.





~*~



Niestety końcówkę musiałam napisać tak odrobinę na szybko, ponieważ się spieszę, a bardzo chciałam dodać rozdział już dzisiaj. Jak widzicie, coś się zaczyna. Zapowiadam przyszły rozdział pełen emocji! :)

niedziela, 6 września 2015

Rozdział 13 - Jesteś pierwszym facetem, któremu udało się mnie zawstydzić...

Rozdział dedykowany @Wikunis <3



Chloe

Każdy najmniejszy szmer zdawał się rozbrzmiewać echem pośród panującego w głębi lasu milczenia. Ucichły drzewa, ucichł nawet wiatr, jakby uważnie przysłuchiwał się naszej rozmowie.
Cóż, jego pytanie zbiło mnie z tropu. Nie powiem, że czułam się niekomfortowo. Podobała mi się coraz silniejsza nić porozumienia, którą z każdym dniem zawiązywałam z Justinem. Już nie bał się spytać o sprawy prywatne, intymne. Dociekał, wnikał, chciał poznać odpowiedzi. Kimże bym była, gdybym pominęła temat?
-Było całkiem przyjemnie - zaczęłam po dłuższej chwili. Chciałam dobrać słowa idealnie. Nie w sposób wulgarny, a delikatny i szczery. Tak naprawdę jeszcze nigdy nie rozmawiałam o swoim pierwszym razie, mimo że znaczył dla mnie wiele. Dla każdej dziewczyny znaczy wiele. W pewnym sensie otwiera ścieżkę w dorosłe życie. - To była dla mnie bardziej zabawa. Mike był moim kolegą, nic do niego nie czułam. Seks więc również pozbawiony był uczuć. 
-Ile miałaś wtedy lat?
-Piętnaście. Zrobiliśmy to na początku liceum. Byłam zagubionym pierwszakiem, który dopiero zaczynał stawiać pierwsze kroki w nowej szkole. Mike pomógł mi się zaklimatyzować, ale również oczekiwał czegoś w zamian. - Justin już otwierał z oburzeniem usta, ale uciszyłam go, kontynuując. - Spokojnie, nigdy do niczego mnie nie zmusił. Jesteśmy przyjaciółmi.
-Przyjaciółmi z przywilejami, tak?
-Szybko się uczysz, Justin - zachichotałam pod nosem. 
-Chciałaś tego? Byłaś pewna, kiedy pozwoliłaś mu, żeby cię, no wiesz, dotykał, całował?
-Chciałam spróbować, jak to jest. Wiedziałam, że nic do Mike'a nie czuję. To miało być tylko i wyłącznie dobrą zabawą. Tak jest z resztą do dzisiaj. Czuję się przy nim dobrze, Mike ma do mnie szacunek. Naprawdę wszystko jest na swoim miejscu.
-Nie jest, Chloe - westchnął głęboko.
Spojrzałam na niego z zaskoczeniem. Ton głosu miał surowy, a czoło nieznacznie zmarszczone.
-Nie jest, bo nie robisz tego z osobą, którą kochasz.
W przyszłości z całą pewnością chciałam kochać się z osobą, którą obdarzam miłością, ale teraz wolałam się bawić, korzystać z życia i nie myśleć o konsekwencjach. Dla Justina chciałam tego samego. Był młody, przystojny, życie stało przed nim otworem.
-A jak to było u ciebie, kiedy byłeś w liceum? Nie kręciły cię dziewczyny? Nie chciałeś z żadną spróbować czegoś więcej?
Justin podrzucił w powietrze kamień, a potem wrzucił go w nurt potoku.
-Było kilka dziewczyn, które uważałam za ładne, ale nie chciałem doprowadzić do niczego więcej. Z jedną całowałem się nawet w połowie szkoły średniej. - Na moje usta wkradł się uśmiech, lecz Justin kolejnym zdaniem rozwiał radość. - Pobiegłem do kościoła i natychmiast się z tego wyspowiadałem. Miałem wrażenie, że zrobiłem coś strasznego.
-Justin, mogę cię o coś spytać? - Przygryzłam z niepokojem wargę, a Justin w milczeniu skinął głową. - Co czułeś podczas pocałunku ze mną?
Między mną a Justinem zapadła niezręczna cisza. Co czułam? Skrępowanie? Niepewność? A może wszystko jednocześnie? Zdenerwowanie uderzało w piersi razem z biciem serca. Chciałam poznać każdą myśl Justina. Był dorosłym mężczyzną i mimo że niedoświadczonym, jego opinia była dla mnie w dziwny sposób ważna. Ważniejsza niż każdego z kolegów i znajomych. 
-Cóż - wymamrotał niezręcznie i chociaż księżyc rzucał na jego policzek jedynie bladą smugę światła, wyraźnie dostrzegłam nieśmiały rumieniec. - To było takie obce, takie inne, takie dojrzałe, a jednocześnie takie... przyjemne. 
-Był lepszy niż ten, który przeżyłeś w liceum? - dopytywałam, nie potrafiąc poskromić własnej ciekawości.
Justin odkaszlnął pospiesznie. Ciągnęłam go za język, ale i on z większą chęcią mówił o sobie, o odczuciach, o emocjach.
-Był, Chloe. Był zdecydowanie bardziej... namiętny - szepnął, jakby bał się ujawnienia. A byliśmy przecież sami, w ciemnościach. Mógłby pocałować mnie ponownie. Nie ujrzałby go nawet sam Bóg. - Ale jednocześnie nieodpowiedni, nie powinien mieć miejsca. 
-Znowu zaczynasz marudzić - sapnęłam z grymasem. - Musisz psuć taki piękny nastrój? Spójrz, gwiazdy zaczynają być widoczne, wieje jesienny wiatr. Czy to nie jest romantyczne?
-Chloe, nie znam się na romantyzmie i nie powinienem go poznawać. 
-Teraz mam już pewność. Idealnie pieprzysz nastrój.
Justin westchnął rozlegle i głośno. Nie upomniał mnie za nieodpowiedni język. Oboje odnaleźliśmy piękno w kamieniach w strumieniu, rzucaliśmy w wodę pojedyncze sztuki, milcząc. Nawet milczenie było przy nim przyjemne. Na ogół nie zamykałam ust. Mówiłam bez przerwy, bez względu na nastrój, porę dnia czy nocy. U boku Justina panowała bezgraniczna cisza. I była to najprzyjemniejsza cisza, jaka miała okazję otoczyć mnie z każdej z czterech stron świata.
Szatyn pozwolił, bym ponownie usłyszała jego głos po kolejnych pięciu minutach.
-Nie jesteś senna? Jest środek nocy, a my siedzimy nad rzeką. Nie zrozum mnie źle, nie chcę, żebyś poszła. Po prostu zastanawia mnie, czy nie jesteś zmęczona. Lubię twoje towarzystwo i...
Nie mogłam go dłużej słuchać. Uciszyłam mężczyznę palcem wskazującym, który swobodnie zbliżył się do jego ust.
-Nie tłumacz mi się, Justin - zachichotałam. Brzmiał naprawdę zabawnie, obawiając się mojej reakcji. - Nie jestem senna i mam nadzieję, że ty również nie jesteś. Miło mi się z tobą siedzi i gawędzi. 
Przypomnienie dla Chloe - spraw, by policzków Justina co chwila nie pokrywał rumieniec. Chociaż, cofnij poprzednie zdanie. Wygląda naprawdę uroczo.
Zeskoczyłam z konaru drzewa nieznaczenie śliskiego od kropli deszczu. Weszłam po kostki do strumienia. Woda była przeraźliwie zimna, dlatego też syknęłam. Chłód szczypał skórę, wbijał w nią igły. Obym nie dostała kataru, który wiąże się z załzawionymi oczyma i co za tym idzie, rozmazanym makijażem.
-Wszystko w porządku, Chloe?
-Wejdź do wody, a się przekonasz - zaproponowałam, kiedy sama przyzwyczaiłam się już do niskiej temperatury w strumieniu.
Nie był przekonany. Zamoczył najpierw palec i gwałtownie cofnął stopę. Spróbował ponownie. Tym razem zamoczył już śródstopie, lecz piętę nadal trzymał nad taflą. Przewróciłam oczyma, chwyciłam jego dłonie i wciągnęłam do lodowatej wody. Znów pisnął jak dziewczynka, a ja zachichotałam. 
-To jest lód, a nie woda - stęknął cicho. Chciał wyjść ze strumienia, ale ani myślałam puścić jego dłoni.
-Przyzwyczaisz się.
-Nie zamierzam.
-A gdybym zaczęła się topić, wskoczyłbyś do wody, żeby mnie uratować?
Justin uniósł kącik ust, w jego oczach zagrały iskierki, jedna brew utworzyła falę.
-Zaczęłabyś się topić w wodzie po kostki? - zaśmiał się bezgłośnie.
-Mam talent do pakowania się w kłopoty - wydukałam z zażenowaniem, bo nieświadomie nawiązałam do sytuacji sprzed kilku miesięcy, do której wracałam wyjątkowo niechętnie. Dlatego też pozwolę sobie o niej nie wspomnieć.
-Kłopoty? - Uniósł brwi wyżej. - Czyli popełniasz wiele grzechów.
-Mimo wszystko najchętniej do grzechu namówiłabym ciebie.
-A ja jestem tutaj, żeby cię od tych grzechów uwolnić.
Nie wiem, czy chociaż raz nasze rozmowy były zgodne. Z moich ustaleń każde kolejne zdanie było zaprzeczeniem poprzedniego. Ja dawałam sugestie, a on sprytnie je odpychał, jednocześnie nie robiąc nic, by zmienić temat.
-Powiesz mi coś miłego? - wypaliłam ni stąd, ni zowąd.
Zaskoczony potarł ramię i obdarzył mnie spojrzeniem od stóp po czubek głowy. 
-Jesteś bardzo miła, kiedy nie próbujesz swoich sztuczek.
-Kiedy próbuję swoje sztuczki, jestem jeszcze milsza. A przynajmniej mogę być. - Poruszyłam znacząco brwiami. Nawet Justin zachichotał. - Miałam na myśli miłą rzecz fizyczną. 
Spojrzał na mnie ponownie, tym razem przyjrzał się dokładniej i nie odrywał wzroku przez znacznie dłuższą chwilę. W międzyczasie zaczęłam się zastanawiać, nad czym myślał w takim skupieniu. 
-Dobrze - zaczął. Jego oczy nadal były zwężone, głos niski i zachrypnięty. - Lubię twój uśmiech, jest najpiękniejszym uśmiechem, jaki widziałem w życiu. Proszę, uśmiechaj się tak często, jak tylko możesz. Lubię twoje oczy, zawsze błyszczą w nich radosne iskry. Lubię twoje włosy, ich zapach jest najpiękniejszym zapachem na świecie. - Ujął między palce kosmyk, zbliżył do nosa i zaciągnął się głęboko. - Uwielbiam twoje delikatne rysy twarzy. Pokazują, że wkraczasz w dorosłe życie, ale nadal jesteś uroczą dziewczynką. Lubię twój głos, odczuwam przez niego dreszcze. Lubię kiedy mówisz tak dużo, bo lubię cię słuchać. Lubię to, że jesteś tak otwarta. Lubię nawet twoje brudne gadki, bo podoba mi się, gdy mnie zawstydzasz. Uwielbiam twoje nogi, długie do nieba, smukłe, opalone. I twoje piersi. I pośladki. Uwielbiam całą ciebie, Chloe. Ostatnio wpatrywanie się w ciebie stało się moim ulubionym zajęciem.
Poczułam się tak, jakbym po siedemnastu latach życia zapomniała, jak się odezwać. Gardło wyschło, głos zamarł, zapomniałam słów. Nabierałam jedynie powietrza jak ryba, której odcięto dopływ wody. Po policzkach rozbiegło się nieznane dotąd, przyjemne ciepło. To rumieńce, które dotychczas widziałam jedynie u znajomych. Patrzyłam beznamiętnie w taflę wody, milczałam, a wewnątrz krzyczałam jak na koncercie ukochanego idola. Z tego wszystkiego zapomniałam nawet o oddychaniu.
-Jesteś pierwszym facetem, któremu udało się mnie zawstydzić - szepnęłam tak cicho, że gdyby Justin nie stał pół kroku przede mną, nie usłyszałby nawet jednego słowa. - I nie czuję się z tym komfortowo.
Nie spojrzałam mu więcej oczy. Wybiegłam z lodowatego strumienia i zignorowałam głos Justina podążający za mną. Nie odwróciłam się. Moje policzki z pewnością pokrywał kolor dojrzałego w słońcu pomidora i chociaż w mroku nocy nikt nie był w stanie ich zobaczyć, czułam się wyjątkowo nieswojo. Wpadłam do namiotu, który dzieliłam z koleżanką, zakopałam się pod grubym kocem, owinęłam nim ciało i utworzyłam coś w rodzaju kokonu. Chłodna poduszka kontrastowała z rozpalonym policzkiem. I dopiero kiedy byłam z dala od Justina, za materiałową płachtą namiotu, uśmiechnęłam się od ucha do ucha z twarzą wtuloną w poduszkę. Gdybym była sama, w swoim pokoju, z pewnością wydałabym bezgłośny krzyk. 
Dzisiejszy wieczór wzbogacił mnie o kilka istotnych informacji. Po pierwsze - Justin jest naprawdę zielony w kwestiach seksualnych, skoro nie doszedł jeszcze ani razu, w co swoją drogą wciąż ciężko mi uwierzyć. I po drugie i najważniejsze - przyznał otwarcie, że stanowię w jego oczach obiekt zainteresowania.


Justin

Następny dzień minął równie szybko. Wyczuwałem nieznane dotąd napięcie w powietrzu pomiędzy mną a Chloe. Dziewczyna nie odzywała się do mnie przez cały poranek, unikała mojego spojrzenia jak ognia. A mnie regularnie nachodziła myśl - czy powiedziałem coś nie tak? Czy moja szczerość uraziła blondynkę? Czy rzeczywiście jej skrępowanie sięgnęło tak zaawansowanego szczebla na drabinie zawstydzenia?
Zmęczenie długogodzinnym marszem dawało się w kość. Przed dwudziestą znaleźliśmy na szlaku dogodną polanę do biwakowania. Z racji ostatniej nocy pod namiotem, poleciłem dzieciakom, aby znaleźli w pobliżu suche drewno, a rozpalimy ognisko i w cieple będziemy mogli spędzić pół nocy na rozmowach. Każdy wykazał entuzjazm. Chyba rzeczywiście brakowało im wychowawcy wiekiem zbliżonego do nich. Zaufałem im i wybrałem się na samotny spacer po lesie. Korzystałem z pogody, świeżego powietrza i wielu tematów wymagających dokładnego przemyślenia. Na ich szczycie stała jedna osoba. Chloe.
Może nie powinienem był dzisiejszej nocy zasypać ją lawiną komplementów, ale gdy stała przede mną taka niewinna, skąpana w blasku księżyca, słowa same uciekały zza zaciśniętych warg. Naprawdę chciałem ją wtedy przytulić. Owinąć ramiona wokół jej drobnego ciała i ukryć twarz przy szyi. Nie odepchnąłbym jej, gdyby wtuliła się w mój tors. Gdzieś w głębi duszy miałem nadzieję, że to zrobi i nawet przez myśl nie przeszłoby mi, że ja, mężczyzna bez nawet znikomego doświadczenia w relacjach damsko-męskich mogę w ten sposób wpłynąć na przebojową, pewną siebie i otwartą nastolatkę, która na co dzień zawstydzała mnie samym przenikliwym spojrzeniem.
W nocy w modlitwie wielokrotnie przeprosiłem Boga za swoje słowa. Były nieodpowiednie, ale szczere i grzeszyłem nimi, nawet jeśli nie wypowiedziałbym ich na głos. Chloe była przepiękną dziewczyną, każdy aspekt jej twarzy i ciała był niezaprzeczalnie i wyjątkowo idealny. Kiedy byłem przy niej, moje serce biło szybciej. Coraz częściej zacząłem się zastanawiać, czy nie powinienem zupełnie zerwać z nią kontaktu, zanim to spoufalanie się doprowadzi do czegoś niebezpiecznie bliskiego. Im dłużej myślałem, tym bardziej zawiedziony samym sobą byłem. Przecież nie potrafiłbym zapomnieć o łączącej nas relacji. Nie potrafiłbym zapomnieć o pocałunku z jej pełnymi, oszałamiającymi wargami.
Wróciłem na polanę po godzinie, namioty były już rozstawione, z rozpalonego ogniska płynął w powietrze szary dym. Głośne śmiechy roznosiły się echem po lesie. Słyszałem głos Alexa i Megan jeszcze zanim ujrzałem ich na konarze drzewa przy ognisku. O dziwo, siedzieli przytuleni. Nie wiedziałem, że coś dzieje się między nimi. Musiałem się starać, by nie analizować słów Chloe na temat Megan. Wszystkim dopisywały znakomite humory. Były aż nazbyt dobre. Przechodząc obok pierwszego namiotu przypadkowo kopnąłem pustą puszkę po piwie. Nie przypominam sobie, abym widział ją tutaj wcześniej. Wszystko zaczęło docierać do mnie powoli, jednocześnie rosła we mnie złość. Zostawiłem ich samych na godzinę, mając do nich zaufanie. Wykorzystali je.
-Co to jest? - spytałem surowo, rzucając puszkę po piwie pod nogi dwóch chłopaków siedzących na konarze. 
Jeden z nich był w trakcie przykładania kolejnej do ust, ale pospiesznie schował ją za plecami. Naprawdę myślał, że to cokolwiek zmieni?
-Niech ksiądz nie będzie zły. Wypiliśmy tylko po dwa piwa. Jesteśmy już niemalże dorośli, a część z nas skończyła osiemnastkę.
-Tutaj nie chodzi o wasz wiek. Jesteście pod moją opieką na wycieczce szkolnej. Macie kategoryczny zakaz spożywania alkoholu. Miałbym ogromne problemy, gdyby ktoś dowiedział się, że będąc ze mną piliście piwo.
-Przecież nikt się nie dowie. Puszki wyrzucimy, śladu nie zostawimy. Nikt z nas nie jest nawet pijany. No, prawie nikt. - Podrapał z zakłopotaniem kark i wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Alexem.
Dlaczego natychmiast pomyślałem o Chloe?
-Naprawdę nie wiem, jak to się stało. Siedzieliśmy przy ognisku, a ona poszła gdzieś na dosłownie dwadzieścia minut i, cóż, wróciła nie do końca trzeźwa.
Jak na zawołanie zza drzewa, przytrzymywana przez klasowego kolegę, którego imię rozważałem pomiędzy Josh a John, wyszła Chloe. Jej uśmiech był jeszcze większy niż na co dzień, potykała się o pojedyncze źdźbła trawy i głośno nuciła pod nosem. Na mój widok wyrwała się z objęć zakłopotanego chłopaka służącego jej pomocą i rzuciła mi się na szyję.
-Justin - przeciągnęła wysokim, piskliwym głosem. - Gdzie byłeś tak długo? Stęskniłam się.
Zacząłem być poddenerwowany. Co jeśli Chloe pod wpływem alkoholu piśnie słówko o naszej zażyłej relacji?
-Chloe, jesteś pijana. Ile wypiłaś? - Próbowałem być surowy, lecz nie dało się ukryć, że przy niej miękło mi serce i chociaż powinienem nawet podnieść głos, jej urok znów na mnie zadziałał.
-Jedno, dwa, może pięć, nie wiem - zachichotała, grzebiąc butem w ziemi i zaplątując na palcu kosmyk włosów. Stała przede mną niesubordynowana siedemnastolatka czy mała, urocza dziewczynka? Momentami traciłem pewność.
-Może jej ksiądz co najwyżej dać klapsa. I tak jest już pijana, nie cofnie ksiądz czasu. Do jutra wytrzeźwieje, najwyżej zacznie ją boleć głowa. Myślę, że nie pierwszy i nie ostatni raz będzie na kacu - zaśmiał się głośno, a pozostała dwójka zawtórowała mu.
-Chloe dużo pije? - spytałem zaniepokojony. Przyznaję, chciałem dbać o nią bardziej niż o przeciętnego ucznia czy uczennicę.
-Dużo nie i z pewnością nie często, ale niekiedy zdarza jej się porządnie zaszaleć na imprezie. Pamiętam tę na początku wakacji. Gdyby nie Mike, przeleciałby ją jakiś czterdziestolatek.
Na ogół wzmianki o Mike'u przyjmowałem niechętnie, z nieznacznym grymasem na ustach. Tym razem byłem mu wdzięczny, że nie pozwolił dotknąć Chloe żadnemu obcemu mężczyźnie. 
-Cicho, bo spłoszysz księdza! - pisnęła Chloe, wieszając się na moim ramieniu. 
-Po prostu usiądźmy przy ognisku. A na ciebie, Chloe, będę miał dzisiaj oko - mruknąłem, opadając z westchnieniem na konar drzewa, który chłopcy przysunęli do płomieni.
-Nie wątpię.
Noc była bezchmurna, tysiące gwiazd błyszczało na niebie. Słuchałem historii moich uczniów i czułem się przy nich coraz swobodniej. Akceptowali mnie, nie rozmawiali jedynie o pogodzie. Pojawiały się tematy szalonych imprez. Nie byłem w życiu na żadnej i wiem, że nie nadrobię straconego czasu. Posmakowałem w życiu za mało, zacząłem dostrzegać to dopiero teraz. Nigdy nie zaszalałem, nigdy się nie upiłem, nigdy nie zatraciłem się w namiętności z obcą dziewczyną. Nie dotykałem nawet bliskiej znajomej. Zaczynałem wierzyć, że straciłem w życiu wiele cennych chwil, których nie będę miał okazji powtórzyć.
-Pamiętacie naszą pierwszą klasową wycieczkę? - Alex upił łyk soku z butelki. Co prawda prosili mnie, bym pozwolił im wypić jeszcze po piwie, ale zgromiłem ich samym spojrzeniem. Wystarczyła mi pijana Chloe, której głowa cały czas wspierała się na moim ramieniu. - Pojechaliśmy do Las Vegas i mieszkaliśmy w jednym z hosteli w centrum - poinformował, zwracając się przede wszystkim do mnie. - To były niezapomniane chwile. Dwójka chłopaków poszła do kasyna i wrócili dopiero nad ranem. Jedna dziewczyna, którą wyrzucili ze szkoły pod koniec pierwszej klasy, wróciła do domu z brzuchem. Ale i tak Chloe miała najciekawsze przygody, przynajmniej takie krążą pogłoski. - Posłał blondynce spojrzenie, którego nie zrozumiałem, a chciałem zrozumieć całym sobą. Kolejna wzmianka o wybrykach Chloe jeszcze bardziej mnie zainteresowała. - Może teraz się pochwalisz, Chloe? W zasadzie żadne z nas nie usłyszało pełnej relacji.
Sądziłem, że do pijanej Chloe słowa docierały w postaci szumu, a jednak teraz ożywiła się nieznacznie, podciągnęła nogi do klatki piersiowej i zaczęła delikatnie kołysać się na trawie.
-Po co zaczynać takie tematy. Nie są nikomu do szczęścia potrzebne - żachnęła, bawiąc się sznurówkami tenisówek. 
Im bardziej kierowała rozmowę na inny temat, tym bardziej zastanawiały mnie słowa Alexa.
-Ale ja chętnie bym posłuchał - wtrąciłem, opierając się plecami o konar. Włożyłem do ust owocowego cukierka i spoglądałem na twarz każdego z uczniów. Wszyscy jakby zmilkli i tylko Chloe nuciła pod nosem melodię. Jeszcze dwa razy próbowała zmienić temat. Nie pozwoliłem jej, dopytywałem znów.
-Cóż - zaczął Alex z nieznacznym, zadziornym uśmiechem. - W końcu musi być jakiś powód, dla którego po wycieczce klasowej zwolnili naszego poprzedniego wychowawcę, mam rację, Chloe? - zachichotał, rzucając w dziewczynę żelkiem. - Dodam jeszcze, że koleś miał trzydzieści cztery lata i wyglądał jak z Pięćdziesięciu twarzy Greya.
-O co ci chodzi, Alex? - Chloe zaatakowała go w dość agresywny sposób, ale zaraz znów opadła na mój bark. - Po prostu się przymknij.
-Czyli coś musiało być na rzeczy - zagwizdał głośno i przybił piątkę z kolegą siedzącym obok. - Więc jak, dobry był w tych sprawach? Miał dużego?
Zanim zdążyłem zrozumieć i powstrzymać Chloe przed nagłym wybuchem, ta zerwała się z miejsca i rzuciła się na Alexa. Plączące się nogi nie dały jej niestety dużego pola popisu. Doczłapała się do chłopaka na kolanach, pchnęła go na trawę, usiadła na nim okrakiem i sprzedała mu uderzenie z zaciśniętej pięści w brzuch.
-Chloe, matko boska! - krzyknąłem, gwałtownie zrywając się z miejsca.
Chwyciłem nastolatkę w pasie i postawiłem na prostych nogach, nim zdążyłaby zrobić Alexowi krzywdę. Spojrzała na mnie ze szklankami w oczach. Natychmiast zaczęła płakać. Jej wahania nastroju dodatkowo potęgował spożyty alkohol.
-Nikt mnie nie rozumie - wychlipała, wieszając ramiona na mojej szyi.
Co miałem zrobić? Odsunąć ją ostrożnie, czy przytulić na oczach w miarę trzeźwych wychowanków?
-Wszyscy są przeciwko mnie - ciągnęła, coraz mocniej wtulając się w moją pierś. - Może chociaż ksiądz mógłby mnie pocieszyć?
-Chloe, nie dramatyzujesz odrobinę?
-Nie! - pisnęła, zanosząc się łzami. Krople spływały po mojej szyi. - Dostałam jedynkę z angielskiego, skończyła się promocja na moje wymarzone buty, a nade wszystko zdechła mi złota rybka, która jak na złość nie spełniła ani jednego życzenia.
Pijana była jeszcze słodsza.
-Ale gdyby mnie ksiądz pocieszył, z pewnością poczułabym się lepiej. - Spojrzała na mnie tymi wielkimi oczyma. Ich błękit dogłębnie hipnotyzował.
Nagle poczułem ciepłe pocałunki  na szyi, później na szczęce i policzku. Cholera, powinienem odepchnąć ją natychmiast i zgromić spojrzeniem, a zamiast tego moje powieki opadły, a po ciele rozeszło się znajome już uczucie i na stałe zagościło w dole brzucha. Jej usta. Jej piękne, pełne, uzależniające usta bawiły się kącikiem moich ust. Niemal jęknąłem, gdy dłonią zawędrowała na moje podbrzusze i chociaż wiedziałem, jak będzie wyglądał jej kolejny ruch, pozwoliłem jej na to. Nieznacznie ścisnęła w dłoni moje przyrodzenie, zamruczała w okolicach ucha. Głośno wciągnąłem przez zęby powietrze. Poczułem zawroty głowy. Mimo że wszystko trwało ułamek sekundy, nie potrafiłem ponownie spojrzeć w oczy uczniom i łudziłem się, że o poranku nie będą nic pamiętać.
-Powinniście kłaść się spać - wydukałem pospiesznie, gdy tylko Chloe z niewinnym wyrazem twarzy odsunęła się na pół kroku i z delikatnym uśmiechem przygryzła opuszkę palca wskazującego. - Jest już późno, ognisko zaczyna przygasać, zobaczymy się rano. A ty, Chloe, pójdziesz ze mną. Wolę mieć cię na oku dopóki nie wytrzeźwiejesz.
Rozeszli się do swoich namiotów bez słowa. Jedynie na ich ustach grały uśmiechy. Chloe opadła na pośladki na trawę i skrzyżowała nogi. Wróciła mała dziewczynka, zniknęła młoda kobieta, która swoim wdziękiem przed momentem odebrała mi zmysły.
-Jestem zmęczona, nigdzie nie idę.
-Masz zamiar spać na trawie, Chloe? Jeszcze nabawisz się zapalenia pęcherza.
-Moim pęcherzem się nie przejmuj. Pilnuj lepiej własnego chuja - wybełkotała, wyciągając do mnie ręce. - Ale jeśli masz tyle siły, pozwalam ci mnie zanieść.
Co mogłem zrobić? Znów jej uległem. Jej ciało było niebywale lekkie. Trzymałem ją przy piersi, krocząc w stronę pustego namiotu. Przytulała się do mnie jak dziecko do maskotki, jej włosy łaskotały moją skórę. Pachniała przepięknie. To jak połączenie dobra, piękna i miłości. Położyłem ją na karimacie w namiocie. Pod wpływem jednoznacznego spojrzenia puściła moją szyję, ale zrobiła to wyraźnie niechętnie. Przykrywając ją kocem, moja dłoń mimowolnie musnęła jej niemal nagie biodro i pośladek. Wspominałem, że dresowe szorty Chloe były znacznie krótsze niż moje majtki? Nawet w mroku widziałem wszystko, czego nie powinienem był widzieć, na co nie powinienem był zwrócić uwagi. 
Zdawało mi się, że Chloe zaczęła zasypiać, zanim jeszcze nakryłem ją kocem po samą szyję. Usiadłem u wyjścia z namiotu, podkurczyłem kolana i oparłem na nich dłonie. Raz spoglądałem w rozgwieżdżone niebo, raz na Chloe i jej piękne usta, nawet teraz ułożone w uśmiechu. W moim sercu działo się coś dziwnego. Coś, czego nie byłem w stanie opisać. I nagle, kiedy obserwowałem poruszający się po ciemnym niebie samolot, na mojej szyi zawiesiła się para ramion, a plecy poczuły delikatny ucisk kobiecego ciała.
-Wiesz co? - szepnęła mi do ucha, jej gorący oddech odbił się od małżowiny. - Nie jestem pijana. Nie wypiłam ani kropli.
Spojrzałem na nią prawdziwie zaskoczony. Jej głos brzmiał normalnie, język nie plątał się, oczy były przytomne, a uśmiech szczery. Nie była pijana. Teraz, gdy przestała grać, zyskałem pewność.
-Po co ta szopka, Chloe? - spytałem z niedowierzaniem, jednak jeden kącik ust powędrował ku niebu.
-Miałabym przegapić tak wspaniała okazję do zbliżenia się do ciebie? Nie ma mowy. - Cmoknęła mój policzek, zamrugała szybko i wróciła pod ciepły koc. - A teraz dobranoc, śpij słodko.
Dotknąłem dłonią rozpalonego policzka, na którym Chloe zostawiła suchy ślad. Uśmiechnąłem się szerzej i przestałem kontrolować własne serce.
-Dobranoc, aniołku.



~*~


Powiedzcie mi, co sądzicie o tym rozdziale? Pisałam go że tak powiem nie myśląc nad każdym słowem, po prostu pisałam ciągiem i takie rozdziały zawsze są gorsze, ale może tylko ja tylko tak to odbieram, a według Was jest dobrze. Do czego zmierzam? Kiedy tak piszę, mogę napisać więcej w tym samym czasie (tak jak w tym rozdziale, który jest dłuższy niż poprzednie).
Nie wiem, czego spodziewaliście się w rozdziale, ale na następne rozdziały planuję coś większego (I WY JUŻ DOBRZE WIECIE, O CZYM MYŚLĘ HAHA) ^^