sobota, 27 lutego 2016

Rozdział 41 - Króliczek prawiczek


Śmiem twierdzić, że w moim mieszkaniu zadomowiły się sługusy samego szatana. Od wczoraj dzieją się dziwne rzeczy, którym jednak nie ulegam i nie daję się podejść jak dziecko. Zaczęło się od damskiego żelu pod prysznicem. Ale że nie jestem specem w dziedzinie kosmetologii, mogłem zwyczajnie pomylić opakowania w drogerii. Później, gdy stałem przed szafą, wyraźnie poczułem damskie perfumy. Rozchyliłem wieszaki, szukałem źródła obcego, pieszczącego nozdrza zapachu, który choć ładny, powinien wziąć nogi za pas i uciec z mojej szafy. Zamiast oryginalnego odświeżacza powietrza znalazłem dziewczęce majtki z Kubusiem Puchatkiem. Przyłożyłem je z jednej i drugiej strony przed lustrem i stwierdziłem, że choćbym nie wiem, jak się starał, nie ma najmniejszych szans, bym wcisnął w nie przyrodzenie. A na koniec, gdy rano sięgnąłem po słoik nutelli, bo stawiał na nogi podobnie jak filiżanka czarnej kawy, zastałem na etykiecie wyraźny ślad pocałunku i damskiej pomadki. Sądziłem, że to nowy nadruk, jednak przejechałem palcem i starłem górną wargę. Wyszedłem z domu skołowany, z nadzieją, że w pracy oderwę się wszelkich nieporozumień. Wtedy jednak przypomniałem sobie, że praca oznacza nieokrzesaną Chloe Montez, która ostatnimi czasy przysparza mi samych problemów. Więc nawet robota nie równa się ze spokojem. I z tą myślą zamknąłem drzwi na klucz, bo w szkole źle, ale w domu jeszcze gorzej. I wszędzie, nawet we własnej sypialni, można natknąć się na wspomnianą Chloe Montez.

Jak żyję na tym świecie ponad dwadzieścia cztery lata, a ta refleksja przypomniała mi, że za nieco ponad dwa miesiące na zegarze życia wybije godzina dwudziesta piąta, nigdy nie spotkałem tak bezwstydnej dziewczyny. Ale jedno zdołało mnie zaniepokoić. Jej kłamstwa - w porządku. Tylko dlaczego i przede wszystkim jak wplątała w nie moich braci? Prawdę powiedziawszy, znając ich, wystarczyła szczypta przyjemności i zaśpiewają, jak Chloe im zagra. Nie twierdzę, że zostali przekupieni. Uważam tylko, że Chloe bez zarzutów wychodzą interesy z płcią przeciwną.

Dotarłem do szkoły po piętnastominutowym spacerze przez park i wstąpieniu do piekarni, gdzie kupiłem jeszcze ciepłą drożdżówkę z budyniem. Z tego wszystkiego odstawiłem nutellę na półkę i wyszedłem bez śniadania. Niepokoiła mnie perspektywa pierwszej lekcji z Chloe, bo moja wyobraźnia nie dorastała jej wyobraźni do pięt i byłem szczerze przerażony samą wizją kolejnego z jej pomysłów. Striptiz przed biurkiem w klasie, wylana na krocze kawa w kawiarni i ona, prawie naga, w moim łóżku. A drzwi mieszkania były zamknięte i pamiętam to dokładnie, bo jednym z moich odruchów było przekręcanie w zamku klucza tuż po powrocie do domu. Mam wrażenie, jakby natłok tych tajemnic i niewyjaśnionych zjawisk damsko-męskich był ciężką podeszwą zimowego trapera wbijającą mnie w piach.

Dotarłem do swojej klasy przed dzwonkiem. Chociaż zostawiłem otwarte drzwi, żadnemu uczniowi nie spieszyło się do środka i zaszczycili mnie obecnością z teatralnym spóźnieniem. Przynajmniej większość z nich. Bo Chloe wpadła zziajana dopiero w połowie lekcji, na szyi miała widoczną malinkę, którą odsłaniał warkocz zapleciony na przeciwnym ramieniu i sam nie wiem, dlaczego zwróciłem na nią uwagę. W każdym razie, gdy zrzuciła stanik na podłogę w mojej sypialni, nie miała jej na pewno. Nie żebym się przesadnie przyglądał. Niektóre rzeczy rzucają się w oczy mimowolnie. Na przykład nagie piersi siedemnastolatki. Natychmiast przypomniałem sobie o majtkach z Kubusiem Puchatkiem, spojrzałem na Chloe i stwierdziłem z ulgą, że taka bielizna do niej nie pasuje. A przyznam bez bicia, że dopadły mnie drobne wątpliwości.

Całą lekcję prowadziłem jak na szpilkach, mimo że Chloe zdawała się nie być przesadnie zainteresowana ani poruszonym tematem, ani moją osobą. Pół godziny, bo zjawiła się dopiero w połowie, przeleżała na ławce i raz posądziłem ją o spanie, lecz jak się okazało, miała za ciężką głowę, by trzymać ją prosto przy szyi. Tak bynajmniej brzmiała wymówka, którą uraczyła mnie, gdy zwróciłem jej uwagę. Skoro ona nie przejmowała się mną, postanowiłem trwać w identycznej obojętności, bo przecież nie miałem powodu, by traktować ją ulgowo. A co miałem powiedzieć, powiedziałem wczoraj. Nie ma sposobu, by przemówić jej do rozsądku bardziej radykalnie.

Lekcja się skończyła, zapewne niewiele kto wyniósł z niej coś poza uwagą na temat spania na ławce i przeważającego ciężaru głowy od natłoku myśli. Starłem tablicę, kiedy gromada opuszczała pomieszczenie. Kroki ucichły i pełen nadziei odwróciłem się przodem do klasy. Naprawdę wierzyłem, że zastanę puste ławki i niedosunięte do blatów krzesła. Jednak dwa kroki przede mną stała Chloe i kształt malinki widziałem wyraźniej, niż chciałbym. Zastanowiło mnie, czy jej autorem był Dave czy może jeden z moich braci. Ktokolwiek by to nie był, przemknęło mi przez myśl, że byłbym lepszym artystą. A zaraz po tym potrząsnąłem głową, bo myśli w promieniu dwóch metrów od Chloe skręcały ku nieznanym otchłaniom.

-Chciałam przeprosić - tchnęła głośno, jakby słowa przeprosin tkwiły w jej gardle i tylko stanowcze pchnięcie pozwoliło im się uwolnić. - Chyba nie powinnam była się rozbierać. Przynajmniej nie od razu. Chociaż na dobrą sprawę przywykłeś do widoku moich piersi.

-Nie, nie przywykłem - odparłem ostro. - I nie wydaje mi się, bym kiedykolwiek miał przywyknąć. Naprawdę o tym chcesz rozmawiać?

-Nie - mruknęła. - Przyszłam o coś prosić.

-Prosić? - zdziwiłem się, negatywnie. - Po tym wszystkim, w co próbujesz mnie wplątać, masz czelność przychodzić do mnie i prosić o przysługę? Od dwóch tygodni robisz ze mnie księdza-erotomana.

-Lubisz seks, tyle w temacie. - Zanim zdążyłbym wyprosić ją z klasy, kontynuowała: - Wiem, że masz mnie dość, dlatego proszę cię tylko o jedno. Wiesz, gdzie prowadzi wschodnia wylotówka z miasta, prawda? - Przytaknąłem, bo mama i Bóg nauczyli mnie, że nie powinno się kłamać, nawet dla własnego dobra. Zaraz tego pożałowałem, bo kłamstwo, którym obarcza się Chloe, może być dobrem dla całego narodu. - Na dziesiątym kilometrze odchodzi na prawo szutrowa droga, biegnie przez las, aż po kilkunastu minutach dochodzi do polany z niedużym jeziorem po środku. Chcę tylko, żebyś przyjechał tam dziś po południu, może być pod wieczór, kiedy będzie ci pasować.

-Po co miałbym tam jechać? - spytałem.

-Bo cię o to proszę - odparła pewnie. To pozwoliło mi wysnuć teorię, że Chloe nie przywykła do odmowy. - Jeśli zjawisz się tam choćby na parę minut, dam ci spokój, przysięgam. A nasze kontakty ograniczą się do oceny końcoworocznej. Tylko przyjedź - ostatnie zdanie powiedziała szeptem. Zdawała się być zdesperowana. Może to ton jej głosu odpychał wszelkie odmowy, bo ja też po chwili wahania przytaknąłem i zgodziłem się tym samym na kolejne spotkanie. Dlaczego - tego sam nie pojąłem. Niektórzy ludzie posiadali tajemną moc nakłaniania pozostałych do czegoś, czego sami z siebie nie podjęliby się za żadne skarby. - Dziękuję.

-Ale na chwilę - zastrzegłem.

-Dziesięć minut. Poświęcisz mi tyle i dam ci spokój. 

-Dobrze - potwierdziłem ostatecznie.

-Dziękuję.

Chloe zgarnęła pasek torby i ruszyła do drzwi. Była ubrana w jasne jeansy przetarte na kolanach i luźną koszulkę z krótkim rękawem, którą przed paroma dniami widziałem u Dave'a. Przypomniałem sobie treść jednej z młodzieżowych książek przeczytanych krótko po okresie liceum. Chłopak ukochanej nie pożycza ubrań. Tak postępuje wyłącznie przyjaciel. Bo chłopak woli swoją dziewczynę w czymś bardziej dopasowanym i mniej zakrytym, a kumplowi zależy na wygodzie. Coś w tym musiało być. Nie wiem dlaczego, ale pomyślałem, że Chloe nie byłoby do twarzy w moich ubraniach i niechętnie pożyczałbym jej T-shirty. Zanim wyszła, dodałem:

-Tylko bądź ubrana.

A ona uśmiechnęła się uśmiechem wyjątkowo dziewczęcym i odparła:

-Następnym razem sam mnie rozbierzesz.

Jej niedoczekanie. A może moje niedoczekanie. Potrząsnąłem głową, bo fakt, że widziałem Chloe w samych skąpych majtkach, nie usprawiedliwia mnie przed wyobrażaniem jej sobie średnio raz na pięć minut. Wrzuciłem dziennik do plecaka, zasunąłem zamek i ruszyłem do zamkniętych drzwi. Przystanąłem w miejscu, w którym ostatnim razem zatrzymała się Chloe i poczułem się jak we własnej szafie z tym obcym, choć ładnym zapachem. 





Do zmroku biłem się z myślami. Ściemniło się przed siedemnastą i jeszcze wtedy nie podjąłem ostatecznej decyzji, czy spotkać się z Chloe i narazić się na kolejne ośmieszenie/próbę uwiedzenia/cokolwiek, czy ze spokojem wcisnąć czerwony guzik na pilocie i obejrzeć coś w kablówce. Równo o piątej stwierdziłem, że nie stchórzę i przekonam się, co ważnego mieści się za wschodnią wyjazdówką z miasta. Ubrałem się w jeansy i bluzę z kapturem, bo księża wbrew pozorom nie chodzą tylko w sukienkach. Wyszedłem z domu, zamknąłem drzwi na klucz i przeszło mi przez myśl, że może powinienem poprosić sąsiadkę o przypilnowanie mieszkania. Nigdy nie wiadomo, czy Chloe nie postanowi pod moją nieobecność stworzyć w mojej sypialni ołtarzyk ze swoim zdjęciem czy miłosnego gniazdka ukierunkowanego na nią i na mnie.

Dwie dzielnice przeszedłem piechotą, ale stwierdziłem, że do samego zjazdu, który mieści się kilkanaście kilometrów dalej, nie dotrę, a gdybym dotarł, zastałby nas świt i nawet Chloe nie miałaby ochoty tyle czekać. Niedaleko obrzeży złapałem stopa. Prowadziła miła kobieta o okrągłej twarzy, z posiwiałymi włosami, po których spływały ostatnie płatki śniegu. Nie rozumiem bowiem, dlaczego w połowie grudnia jechała z otwartym oknem. Zasłaniałem się szalikiem i wtedy wyjaśniła, że raz dała kluczyki córce i od tamtej pory nie domyka się okno kierowcy. Wysadziła mnie na zjeździe na szutrową drogę. Proponowała, że podwiezie mnie bezpośrednio do celu, bo czasu ma jak płatków śniegu we włosach, ale podziękowałem, bo 1) sam nie wiedziałem, dokąd tak naprawdę zmierzam i 2) nie byłem pewien, czy Chloe nie użyła wybujałej wyobraźni i w zaistniałej sytuacji powinienem dotrzeć gdzieś tam, dokąd zmierzałem, zupełnie sam.

Ruszyłem w wędrówkę przez las. Dopadła mnie lekka niepewność, bo przez gęsto rosnące sosny nie przedzierało się światło księżyca, a ciężko w środku lasu o latarnie. Przyświecałem drogę komórką, ale na niewiele się to zdało. Dzięki Bogu, po kilkunastu minutach marszu i zziębniętych palcach drzewa zaczęły się przerzedzać, aż ścieżka wyprowadziła na wielką polanę. Na środku, jak zapowiadała Chloe, było jezioro. Choć na obecną chwilę przypominało bardziej niepewne lodowisko. A na skarpie, w stercie śniegu, siedziała Chloe. Podkurczała nogi do klatki piersiowej i wpatrywała się w dwupiętrowy dom na przeciwnym brzegu. Rozejrzałem się po polanie. Poczułem, że z tym miejscem wiąże się jedno z moich wspomnieć. Wiecie, to uczucie, gdy macie pewność, że byliście gdzieś wcześniej, choćby we śnie, ale za Boga nie możecie sobie przypomnieć towarzyszących temu okoliczności. Podszedłem do Chloe, stanąłem po jej prawej, spojrzałem na zamarzniętą wodę i powiedziałem:

-Jestem.

Choć tak naprawdę chciałem powiedzieć co innego. Na przykład, że miejsce to zdaje się być znajome. Albo żeby nie siedziała na śniegu w jeansach, bo przeziębi sobie pęcherz. Ale wypowiedziałem zwykłe "jestem".

-Myślałam, że jednak zmieniłeś zdanie.

-Wahałem się - przyznałem. - Ale postanowiłem zaryzykować. Co jest tak ważnego, że musiałem fatygować się akurat w to miejsce? Przemarzłem w kość.

Spojrzała na mnie i prychnęła.

-Trzeba było cieplej się ubrać. Zawsze byłeś marudą. To się nie zmieniło.

Czekałem, by powiedziała coś więcej i w ostateczności odpowiedziała na moje pytanie, ale ją pochłonęło lodowisko na jeziorze i musiałem raz jeszcze upomnieć się o parę słów wyjaśnienia.

-Z niczym nie kojarzy ci się to miejsce? - spytała, podnosząc się z zaspy usypanej przez wiatr, bo nie wierzę, żeby ktoś przychodził tu z łopatą i przesypywał śnieg z miejsca na miejsce.

-A z czym miałoby mi się kojarzyć? - mruknąłem opryskliwie.

Czyli jednak siedzi tu jakieś wspomnienie.

-Ty mi powiedz - odparła. 

Raz jeszcze spojrzałem na jezioro. Po dwóch minutach obserwacji nadal było tylko jeziorem. Później moją uwagę zwrócił dom w oddali. Coś mi zaświtało. Coś, czego nie byłem w stanie nazwać. To jak słowo plączące się na końcu języka. Potrzebujesz go, a ono jak na złość nie chce wyleźć. Tak teraz, mimo że pełen obaw, chciałem przypomnieć sobie sekret, bo zakładam że w grę wchodzi tajemnica, związany z polaną, jeziorem i domem. Zmrużyłem oczy. Ale z oddali dom był tylko domem. Obcym, niemającym związku ze mną domem.

-Możemy podejść bliżej? - poprosiłem, sam do końca nie pojmując, dlaczego. Przecież bezpieczniej byłoby wyśmiać Chloe i wrócić do domu na wieczorne wiadomości. Coś mnie tam jednak ciągnęło.

-I tak byśmy podeszli - odparła. 

Zdałem sobie sprawę, że skoro Chloe tak usilnie próbuje przemówić mi do rozsądku, coś musi być na rzeczy. A jeśli nawet niczego nie ma, musi mieć powód, by mieszać w moim do bólu poukładanym życiu. Ruszyliśmy razem ścieżką, którą zdawała się bardzo dobrze znać, bo nawet w mroku nie zawahała się na pierwszym rozwidleniu dróg. Trzymała dłonie w kieszeniach pikowanej kurtki, czapka zakrywała jej czoło, a rozwiane włosy wchodziły do ust, dlatego co chwila odgarniała je barkiem. Nie twierdzę, że Chloe nie ma ładnego ciała. W zasadzie trzymajmy się wersji, że nie mogę dokonać oceny jej ciała, bo wcale nie pamiętam, jak wygląda. W każdym razie bardziej podobała mi się w tej zimowej wersji, bo zdawała się być kimś innym. Kimś spokojniejszym, kimś kto nie rzuca ciuchami przy biurku w klasie. Tę wersję mógłbym polubić.

-To twój naturalny kolor włosów? - spytałem, bo cisza między nami wyróżniała się wyjątkowym dyskomfortem.

-Tak - odparła krótko. - Czemu pytasz?

-Z tego co kojarzę, lalki Barbie mają identyczny.

Chloe chwyciła między palce w rękawiczce kosmyk włosów, przypatrywała mu się przez chwilę, po czym spytała:

-To komplement czy obelga, bo nie mogę wyczuć.

-Neutralna uwaga - powiedziałem, ale jej to chyba nie przekonało, bo jeszcze chwilę oglądała końcówki włosów z grymasem na ustach.

-Denerwują mnie kawały o blondynkach - oznajmiła po chwili. - Co ma kolor włosów do inteligencji?

-To tak samo jak kawały o teściowych. Nie każda jest smokiem z siedmioma głowami i nie każda dodaje cyjanek potasu do rosołu, żeby pozbyć się zięcia.

Chloe zaśmiała się krótko. Miała bardzo dźwięczny śmiech. W środku zimy przywodził na myśl śpiew skowronka pierwszego dnia wiosny.

-Mimo wszystko więcej jest inteligentnych blondynek niż znośnych teściowych. 

-Chyba mogę się zgodzić.

Znów dopadło mnie przedziwne wrażenie, że kiedyś już podążałem tą samą drogą, którą teraz prowadziła mnie Chloe. Ale dróg na świecie miliony, a ja na niejednym spacerze byłem, dlatego wmówiłem sobie, że to pewnie złudzenie i w rzeczywistości idę tędy po raz pierwszy. A na pewno pierwszy z Chloe.

-Właściwie dlaczego obraliśmy sobie ten dom za cel? - spytałem. Dziś to ja nie potrafiłem utrzymać języka za zębami. Zdawało mi się, że podczas rozmowy poczuję się mniej obco. I rzeczywiście tak było. Oczywiście o ile Chloe nie odpowiadała zdawkowo, jakbym to ja zaciągnął ją na przymusową wędrówkę po lesie.

-Bo o to poprosiłeś? - zdziwiła się. 

-Fakt - przypomniałem sobie. - Przepraszam.

-Za co?

-No wiesz - zacząłem, ale w zasadzie ani ja, ani ona nie wiedziała, co miałem na myśli. Dlatego dodałem: - Po prostu idźmy.

I dalej szliśmy przed siebie. W pewnym momencie zmuszeni byliśmy przedrzeć się przez wysoką zaspę śniegu. Przeskoczyłem i ostrzegłem Chloe, że pod śniegiem kryje się cichy zabójca-lód i żeby na niego uważała. Podała mi rękę i obyło się bez stłuczonego kolana. Tylko nasze klatki piersiowe otarły się o siebie, gdy Chloe zjechała z zaspy wprost na mnie. Nie wydawała się skrępowana. W końcu czemu miałaby się krępować, skoro dzień prędzej była gotowa rozebrać się przede mną do naga. Dotarliśmy pod drzwi domu niedługo po tym, były zamknięte, ale to nie zniechęciło Chloe, która rozbiła szybkę w drzwiach łokciem, wsunęła rękę i kręcąc gałką po drugiej stronie, sprawnie otworzyła maleńką bramę do drewnianej puszki wspomnień. Przynajmniej takie miałem wrażenie. Coś musiało być na rzeczy. W przeciwnym razie mnie samemu nie chciałoby się maszerować taki kawał drogi, by podziwiać najprostszą z najprostszych architektur minionego wieku.

-To zwykłe włamanie - stwierdziłem, gdy Chloe zniknęła już za progiem, a ja nadal miałem opory. Ostatecznie przekonało mnie ciepło płynące z wnętrza.

-Ostatnim razem ci to nie przeszkadzało - odparła krótko, a ja zadałem sobie to samo od dwóch tygodni pytanie: jaki cel ma każde pojedyncze kłamstwo Chloe?

Pozostawiłem jej uwagę bez komentarza, mając nadzieję, że któregoś dnia dowiem się tak naprawdę, kto miesza mi w głowie, a kto segreguje wszystkie myśli do odpowiednich szufladek. Na razie czułem się jak po czyszczeniu magazynów - pustka, nawet bez kurzu.

Rozejrzałem się niespokojnie po wnętrzu. Nie miałem bowiem pewności, czy zaraz z góry nie zejdzie myśliwy z jednym okiem i strzelbą na ramieniu, który zapragnie powybijać nas dwoma nabojami za spłoszenie mu wszystkich saren w okolicy. Jak na filmach. Chloe natomiast czuła się jak u siebie. Obeszła salon dookoła, zajrzała do kominka, w którym wypadałoby rozpalić parę drewienek, bo choć przebywaliśmy pod dachem, dłonie marzły mi nie mniej. Dmuchnąłem w rękawiczki raz i drugi, ale to nie pomogło. Chloe w tym czasie wyjęła z barku szampana i dwa kieliszki.

-Napijesz się? - spytała. 

Szybko pokręciłem głową.

-Żałuj, rozgrzałbyś się.

Nie miała oporów przed włamaniem, przed pewnego rodzaju kradzieżą również. Wypełniła jeden kieliszek i upijała szampana powoli. Wypadało mi spytać, czy Chloe jest pełnoletnia, skoro pije alkohol, ale znając życie odpowiedziałaby, że nie jest, a ja jedynie bym się wygłupił, bo przecież nie oderwę jej siłą kieliszka od ust. 

-Rozejrzyj się po domu - poleciła. - I koniecznie zajrzyj na piętro. Ja tu na ciebie poczekam. Nie spiesz się, Justin.

Więc podążyłem za poleceniem Chloe i wdrapałem się po dziesięciu zakręcających drewnianych schodach, które mogły mieć z pięćdziesiąt lat, jak nie więcej. W każdym razie nikt nigdy nie wpadł na pomysł, by uraczyć je lakierem. Na górze nie było drzwi, tylko jedna duża sypialnia zajmująca w zasadzie całe piętro, nie licząc ukośnych stropów. Po środku stało łóżko z białą pościelą, a po obu jego stronach małe drewniane szafeczki, lecz tylko na jednej postawiono nocną lampkę z pożółkłym abażurem, który mógł powiewać taką samą nowością jak schody. Na prawo od schodów odchodziły jeszcze drzwi balkonowe. To ich tajemnicza moc przyciągnęła mnie i po chwili opierałem się już o balustradę. 

Naraz poczułem zapach papierosów, choć nie było dookoła nikogo, kto chociaż trzymałby szluga w palcach. W ogóle nie było nikogo dookoła. Zaciągnąłem się raz jeszcze i powtórzyły się moje przypuszczenia - dym. Nagle zorientowałem się, że zapach ten czuć tylko w moich wspomnieniach. Obróciłem się na balkonie i wszystko zaczęło powracać, tylko od tyłu. Jakby ktoś puścił film na wstecznym biegu. Kolejne sceny pojawiały mi się przed oczyma. Na tym samym balkonie paliłem papierosa z Chloe. Na balkon wszedłem z sypialni, inaczej się przecież nie dało. Ale gdy wyszedłem, byłem niepokojąco rozgrzany. Pewnie dlatego, że wydostałem się spod kołdry. A może kołdry tam wcale nie było. Może falę gorąca przyniosło czyjeś równie gorące ciało. 

Niespokojnie wróciłem do środka. Zamknąłem drzwi balkonowe i podszedłem do łóżka. Materac był miękki, ta miękkość nie była mi obca. Przypomniałem sobie wszystko. Swoje obawy, niepewność, pewnego rodzaju strach przed jej nagością, ale także strach, że nie będę dla niej odpowiedni, nagle pamiętałem też króliczka prawiczka i nade wszystko białe majtki z Kubusiem Puchatkiem. Pamiętałem, że kochałem się z kobietą (w moim przypadku z dwojga złego lepsza jest kobieta). Pamiętałem, że po wszystkim przydomek "króliczek prawiczek" stracił drugi człon i pozostał osamotniony królik.

Przyłożyłem poduszkę do twarzy. Zaciągnąłem się wyraźnie i kolejny dziś raz jakbym znalazł się w swojej szafie. To zapach Chloe. Puściłem się biegiem po schodach, zgubiłem rękawiczki i nie wróciłem już po nie, choć na dworze mogło być z pięć stopni mrozu. Jak stałem, tak wybiegłem z domu naznaczonego włamaniem. Podwójnym włamaniem. I czymś bardziej niemoralnym niż samo włamanie.

-Justin! - krzyknęła za mną Chloe. - Justin, co się stało!?

Mówiła coś jeszcze, ale nie zatrzymałem się. Biegłem przed siebie w nadziei, że nie zgubię drogi, którą Chloe przyprowadziła mnie tu kilkanaście minut temu. Trzymałem się brzegu zamarzniętego jeziora. Księżyc stał się moim sprzymierzeńcem i dopóki nie dotarłem do szutrowej drogi prowadzącej przez las, wychylał się zza chmury i świecił jak chwilę po zmianie baterii. Próbowałem sobie przypomnieć, czy chwilę po seksie też uciekłem z krzykiem, czy może zachowałem się odrobinę bardziej jak mężczyzna po seksie. Nie wiedzieć czemu, było mi wstyd. Nie za sam akt, którego powinienem się wyrzekać, ale przez świadomość, że może przed, w trakcie i po nie zachowałem się odpowiednio. I nie pamiętałem reakcji Chloe. Było jej dobrze, czy zlitowała się i w bezradności pogłaskała mnie po głowie jak żółtodzioba?

Potrząsnąłem głową. Fakt, czy Chloe było dobrze czy źle, powinien być ostatnią myślą, a tymczasem była pierwszą na liście. To chyba jeden z męskich odruchów, którego ciężko się pozbyć. To tak jak nowicjusz kuchenny zastanawia się, czy jego potrawy przypadły do gustu gościom i czy nie przesolił makaronu.

Nie przesoliłem?

Potrząsnąłem głową raz jeszcze, ale efekt wyszedł podobny co w poprzednim przypadku. Czyli znikomy. Stwierdziłem, że jeśli jeszcze raz pomyślę o soli, pieprzu, soleniu, pieprzeniu czy miodzie, który nieuchronnie kojarzy się z Kubusiem Puchatkiem, zaryję głową w drzewo, może ponownie stracę pamięć, ale przedtem wyryję sobie patykiem na ramieniu, żeby na prośbę Chloe nie zaglądać do domku letniskowego na polanie za miastem.

Szutrowa droga szybko przeniosła mnie do głównej drogi, bo przez cały czas biegłem i złapałem stopa kompletnie zziajany. Jakby coś mnie goniło. W końcu to las. Przemknęło mi przez myśl, że może dla jej bezpieczeństwa powinienem wrócić po Chloe. Ale uzmysłowiłem sobie, że nie cofnąłbym się za żadne skarby. Wsiadłem do granatowego vana z prośbą do Boga, by mimo wszystko uchronił Chloe od wygłodniałych wilków i inaczej wygłodniałych facetów.

-Co pan taki zdyszany? - spytał kierowca z kilkudniowym zarostem, który nie został zgolony nie z powodu męskiego wyglądu, tylko braku dostępu do łazienki. Pozwolę sobie wspomnieć, że facet nie pachniał za ładnie. - Stało się coś?

Zjechał z pobocza z powrotem na drogę, tam też docisnął gaz i przekroczył prędkość. Nigdy nie lubiłem jeździć przesadnie szybko, ale nie wypadało mi pouczać obcego kolesia, który z łaski swojej zgarnął przybłędę na gapę. 

-Stało, nie stało, sam już nie wiem - odparłem wykończony, choć nie do końca wiedziałem, czy bardziej wykończył mnie bieg na mrozie, czy samo istnienie takiej Chloe. 

-Kobieta? - dopytywał. 

-Tak. Chyba. To znaczy... - I na tym "to znaczy" się skończyło, bo nie wiedziałem, co jeszcze dodać, by oczyścić siebie, ale też przymknąć mu tę zarośniętą jadaczkę.

-Jak to pan nie wie? Ma cycki czy nie ma?

-A co to ma do rzeczy? - spytałem oburzony.

-Jeśli ma, to kobieta. Próbuję odpowiedzieć na pańskie pytanie: kobieta czy nie kobieta.

-Nie w tym rzecz - mruknąłem.

-Więc w czym? - Chciałem spytać, czy nie widzi, że za wszelką cenę chcę go zbyć i zależy mi tylko, by dotrzeć do domu, nie zostając zjedzonym przez wilki/zające/cokolwiek. Ale ostatecznie jedynie westchnąłem.

-Nie wiem, czy tym problemem jest kobieta, czy ja sam.

Facet zwolnił, przyjrzał mi się uważnie i stwierdził wielce filozoficznie:

-W każdym razie, masz facet problem.

Jakbym sam tego nie wiedział. Ale podniósł mnie na duchu, bo pozwolił mi się przekonać, że jakiś problem rzeczywiście istnieje i że nie stwarzam czegoś z niczego. Słowem, nie stwarzam problemu tam, gdzie nie ma na niego miejsca. Choć z drugiej strony, przedstawiłem kolesiowi ogół problemu, a nie sytuację, w której problem mógłby się zrodzić. 

Nie rozmawialiśmy więcej, choć podróż trwała przez kolejne dwadzieścia minut. Z lekka niefortunnie było siedzieć w tak przejmującej ciszy. Gdyby chociaż grało radio, zawsze można by było zająć się czymś, co nie wiąże się z liczeniem drzew na poboczu. A gdy wjechaliśmy do centrum i skończyły się drzewa, zacząłem myśleć. Po dwóch minutach myślenia byłem bliski poproszenia kierowcy o jeszcze jedną pogawędkę, bo wolałem czuć jego nieświeży oddech przypominający coś na kształt zapiekanki ze starym serem i czosnku, niż słyszeć swoje myśli wołające "Chloe, Chloe, Chloe", a do każdej "Chloe" dopisane było inne wspomnienie. Z kolei żadne wspomnienie nie było od niej wolne.

Wysadził mnie na obrzeżach mojej dzielnicy, skąd do domu mam pięć minut sprawnego marszu, kiedy stwierdził, że dalsze zagłębianie się w miasto nie ma sensu, utknie tylko w korkach, a i tak miał przelecieć obwodnicę. Z racji natłoku nieoczekiwanych wspomnień wzmiankę o przeleceniu odebrałem z lekka dwuznacznie. Trzeci już raz potrząsnąłem głową. Jeśli przyjdzie kolej na czwarty, rzucę się pod koła czegoś, co przejedzie jako pierwsze. Nawet gdyby miał to być rower. 

Ruszyłem osiedlową ulicą i po wspomnianych pięciu minutach stanąłem zmarznięty na wycieraczce. Grzebałem po kieszeniach w poszukiwaniu klucza, aż znalazłem go w wewnętrznej w kurtce; tam, gdzie na ogół nie spoczywało nic poza chusteczką higieniczną odłożoną na czarną godzinę. Wszedłem do mieszkania i od progu wszystko wydało mi się jakieś inne. Inne nie zawsze oznacza lepsze. Ale nie oznacza też niczego gorszego. Było po prostu inne. Bowiem teraz miałem świadomość, że na wieszaku obok mich kurtek czasem wisiały również kurtki Chloe, że słoik z nutellą równie często wpadał w moje ręce co w jej, że w łóżku nie sypiałem sam i że jej majtki w szafie nie znalazły się przypadkiem, bo nagle Bóg postanowił zrobić mi kawał. Nie twierdzę, że jestem egoistą, ale nagle dzielenie się tym wszystkim, co uważałem za swoje i tylko swoje, wydało mi się niepokojąco przytłaczające. Nie miałbym tego problemu, gdyby Chloe nie była dziewczyną i gdyby nie była tak ładną dziewczyną. I gdyby nie była dziewczyną, którą kocham. Bo wystarczyło, żebym przypomniał sobie, jakim uczuciem ją darzyłem, by cała ta miłość zakwitła na nowo. Tylko czy jakiekolwiek plony mają szansę przebić się przez półmetrowe zaspy śniegu w środku zimy? 

Wziąłem szybki prysznic, a gdy spłukiwałem mydło gorącą wodą i spojrzałem na przyrodzenie, pojawiła się tylko jedna myśl: on był kiedyś w niej, tam, na dole. Było mu tam dobrze. Może w takim razie to on, ten mniejszy Justin, choć nie mały, ale nie wiem, po co o tym wspominam, popełnił grzech zamiast mnie? Takiej opcji postanowiłem trzymać się, dopóki nie zdecyduję się czy tak, chcę kontynuować życie sprzed wypadku czy nie, nie przyznam się do cudownego zmartwychwstania pamięci i udam, że krocza nigdy w życiu nie ściskało mi nic poza bokserkami skurczonymi w praniu.

Gdy leżałem już w łóżku, dostałem sms'a od Chloe:

Zadzwoń do mnie, proszę.

Nie zadzwoniłem. I nie odpisałem na wiadomość. Udałem, że śpię, zupełnie jakby Chloe była tuż obok i szturchała mnie w ramię. Dziesięć minut później dostałem drugiego sms'a:

Proszę, tylko pięć minut. Potraktuj to jak spowiedź przez telefon. P.R.O.S.Z.Ę.

Odwróciłem się na drugi bok i naciągnąłem kołdrę po szyję. Okno było uchylone, a płatki śniegu spadały na parapet wewnątrz mieszkania. Dopadło mnie dziwne przeczucie, że gdybym wstał i zamknął okno, musiałbym też odpowiedzieć na wiadomości Chloe, bo może stoi pod moim oknem i zobaczy poruszającą się firankę. 

Kocham Cię.

Napisała pięć minut później. Trzymałem komórkę w ręce przez kolejne trzy minuty i wtedy dostałem ostatnią wiadomość:

Nie, to nie. Pierdol się. Nie pozdrawiam.

I po tym dobitnym pożegnaniu zrozumiałem, że na trzeciego sms'a powinienem odpisać, a treść czwartego utwierdziła mnie w przekonaniu, że chcę pierdolić tylko ją. Chcę kochać tylko ją, to miałem na myśli. Skoro kochałem ją przed wypadkiem i nie odkochałem się w międzyczasie, kocham ją w dalszym ciągu, tylko jeszcze tego nie pojmuję. Prawda? Prawda.

Prawda?





20 komentarzy:

  1. O kurdę ! Ale się porobiło :V
    Moje podejrzenia były słuszne. Teraz pewnie Justin będzie musiał trochę pobiegać za Chloe (;
    Weny :D !

    OdpowiedzUsuń
  2. OMG NAJLEPSZY ROZDZIAŁ!!!
    NIZ NIE MOGE DOCZEKAC SIE KOLEJNEGO O M G

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. No i jest super ! Ciekawe co Justin teraz wymyśli i czy się przyzna że pamięć mu powraca :D
    /K.

    OdpowiedzUsuń
  5. Justin jesteś głupkiem, teraz walcz o kobiete: 3

    OdpowiedzUsuń
  6. Megamegamega. Justin bierz się do roboty! http://glamlipstick.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. czyli sb przypomniał ze ja kocha !!!!!! niech jej powie a nie cos wymysla xd

    OdpowiedzUsuń
  8. OMG! JUSTIN DZIAŁAJ! IDEALNY ROZDZIAŁ! CZEKAM Z NIECIERPLIWOŚCIĄ NA KOLEJNY! WENY ŻYCZĘ <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Poprzedni komentarz mi się usuną ;(
    W skrócie więc napiszę
    Wszystko wszystkim ale kurna nie mogę przeżyć tego że Chloe puściła się tak jakby z Davem. Niby tylko seks po przyjacielsku etc ale kurna mogła się powstrzymać a nie zaraz w łóżku z kimś lądować.
    Justin mamn nadzieje ze zrezygnuje może z powołania czy coś i będzie z nią już bez ukrywania i wg ale mam mieszane uczucia czy powinien teraz o nią się starać i wg jeśli ona odwalila kolejna zdradę. Tak wiem,że starała się prawie każdym sposobem o niego walczyć ale nooo
    Czekam na twoją inwenxje :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Cudo, nareszcie doczekałam sie, że Juss coś sobie przypomniał. Mam nadzieję, że on ją pokocha na nowo, świadomie. Życzę weny ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  11. W końcu wróciła mu pamięć <3
    Dzięki Bogu, bo już zaczęłam się bać,że to ff też zakończy się smutno, ale teraz już obawy minęły :D
    Mam nadzieję,że Justin powie Chloe,że ją kocha i znowu będą szczęśliwi :)
    Nie mogę się doczekać kolejnego ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Justin ty dupku! Zadzwon do niej! Ciesze sie ze wszystko mu sie przypomnialo ale boje sie ze nie bedzie chcial sie do tego przyznac!

    OdpowiedzUsuń
  13. Mam nadzieję, że przez to zwlekanie Justina Chloe nie stwierdzi, że to już koniec z nimi :p

    OdpowiedzUsuń
  14. Awww!! No mega! Jestem zachwycona! No Justin leć do niej :c XD kocham to jak piszesz ! Czekam na next! 👌❤😘😳😂😍

    OdpowiedzUsuń
  15. Narescie Justin ❤

    OdpowiedzUsuń
  16. JEZU NO W KOŃCU ����

    OdpowiedzUsuń
  17. Nic dodać nic ująć jesteś najlepsza przeczytałam i czytam wszystkie twoje opowiadania
    Pozdrawiam Ronni

    OdpowiedzUsuń
  18. Wraca dawny Justin!!! Oby miedzy nimi bylo jak dawniej! Czekam na nowy :*

    OdpowiedzUsuń