Za jednego sms'a płacę 10 centów. Wysłałam do Justina 4 wiadomości. Moje umiejętności matematyczne pozwoliły mi wymnożyć 4 przez 10. Oznacza to, że Justin wisi mi pół dolara: 40 centów wkładu własnego i 10 za straty moralne.
Wściekła i przemarznięta w kość dotarłam do mieszkania Dave'a, bo rodzice wyjechali na dwa dni, a ja korzystam jak mogę z tego grama wolności. Wdarłam się przez próg bez pukania. Zastałam Dave'a w salonie, stał w samych bokserkach i pieścił zębami ogryzek jabłka. Rzuciłam krótkie:
-Ściągaj majtki. Chcę się kochać.
A on najwyraźniej nie miał nic ciekawszego do roboty, bo jak stał, tak zdjął bokserki i do północy kochaliśmy się w salonie. Później oboje padliśmy wyczerpani w sypialni, gdzie naszła mnie krótkotrwała refleksja na temat własnego postępowania. Przez pierwsze pięć minut przed zaśnięciem myślałam o tym, że nie mam sobie nic do zrzucenia. A gdy w końcu zasnęłam u boku szaleńczo chrapiącego Dave'a, śniłam o wielu zarzutach spadających na moje barki, a przed szereg wszystkich wyłonił się jeden: brak wrodzonej cierpliwości przyczyną wszelkich problemów.
Następnego ranka nasze budziki zmówiły się przeciwko nam. Nie zadzwonił żaden. Obudziła nas dopiero moja matka, która dzwoniąc z podróży powrotnej ze stacji benzynowej na granicy stanów, upewniła się, że tak, jestem grzeczną dziewczynką i nie, nie poszłam na wagary, które od wypadku Justina stały się niemalże niemożliwe do zatuszowania. Pewnym więc było, że już nie zaśniemy, dlatego Dave rozsunął zasłony, a potem mrużąc oczy przed zimowym słońcem, przysiadł na skraju łóżka.
-Nie powiedziałaś mi, jak poszło wczoraj z Justinem - odezwał się, odgarniając mi włosy z policzka.
-Powiedziałam.
-Nie powiedziałaś - upierał się.
-Powiedziałam, tyle tylko, że bez słów. Seks był chyba jednoznaczną odpowiedzią na wszystkie pytania.
Dave zaśmiał się krótko i prędko załapał.
-Jesteś niewyżyta, Chloe.
-Po pierwsze, nie wydaje mi się, by w jakikolwiek sposób ci to przeszkadzało. A po drugie - zrobiłam dramatyczną pauzę - wiem o tym. Koleś, faceci mnie za to kochają.
Nie było mowy, byśmy wyrobili się na pierwszą lekcję, bo dziesięć minut na ubranie się, zjedzenie śniadania i samo dotarcie do szkoły to stanowczo za mało. Przeciągnęłam się w pościeli i ziewnęłam głośno, a że Dave nie był angielską królową, nie przysłaniałam ust dłonią. Nigdy nie byłam księżniczką i nie zamierzałam udawać, że jest inaczej. Ubrałam się we wczorajsze jeansy i świeżą koszulkę Dave'a, ale że zostało jeszcze trochę czasu, razem z Dave'em wzięliśmy prysznic i tam mało brakowało, bym kolejny raz wskoczyła na jego konia. Na to jednak czasu nie było i tylko wypucowaliśmy się na błysk, a potem wskoczyliśmy w ubrania i zasiedliśmy na dwóch barowych stołkach przy kuchennym blacie.
-W zasadzie nie jestem głodna - stwierdziłam, krzywiąc się na widok jedzenia. - W ogóle nie mam ochoty na nic.
-Ciąża - stwierdził z zapchanymi ustami. - Ciąża, jak Boga kocham.
-Jak Boga kochasz - powtórzyłam. - Czyli wiem, że to z pewnością nie jest ciąża. Ale jeśli masz jogurt owocowy, nie pogardzę.
Podeszłam do lodówki i zdziwiłam się, bo praktycznie jej połowa zapchana była jogurtami: naturalne niesłodzone, truskawkowe, morelowe, jagodowe i wiśniowe, parę z dodatkiem ziaren przeróżnych zbóż i kilka z kawałkami gorzkiej czekolady. Dave musiał być prawdziwym fanem jogurtów i swoją drogą zastanawiające jest, skąd u niego przyzwoite mięśnie po samych mamałygach. Chociaż teraz wpychał w siebie bułkę z plastrem sera i mocno posolonym pomidorem. Więc może zaopatrzył się w jogurty z myślą o mnie, co z kolei mogłoby oznaczać, że coś do mnie poczuł, a tego za wszelką cenę chciałabym uniknąć, bo znając życie, zepsułby coś ładnego, co powstało między nami. I mówiąc ładne, nie mam na myśli naszych ciał w wyszukanych pozycjach seksualnych. Ładna więź, nie za mocna, nie za słaba, bardzo przyzwoita i z lekka mi obca.
-Czyli oficjalnie jestem singielką. Mogę startować do kolejnego nauczyciela. Przydałoby mi się poprawić oceny z matmy, a pan Sven... - Przygryzłam wargę. - Jakby się tak przyjrzeć, ciasteczko z niego. Może nie takie z bitą śmietaną i kremem, ale ciasteczko.
-Nie należysz do dziewczyn, które po rozpadzie związku płaczą nocą w poduszkę, co?
-Ależ skąd - obruszyłam się. - I jeśli kiedykolwiek jedna z takiego grona chciałaby się ze mną zadawać, wyprowadziłabym się do Las Vegas czy Los Angeles, byle by daleko stąd.
-No wiesz, ja płakałem po rozstaniu z miłością mojego życia.
-Z ruską prostytutką - poprawiłam go.
-Co nie zmienia faktu, że była miłością mojego życia. Po spektakularnym rozstaniu przekłułem uszy, wargę i łuk brwiowy i obiecałem sobie, że jeśli spotkam ją raz jeszcze, zainwestuję w kolczyk w...
-Sutkach? - weszłam mu w słowo.
-Nie, na fiucie.
-Zgłaszam się jako pierwsza do roli królik doświadczalnego - oznajmiłam gorliwie.
-Och, kochanie - powiedział Dave i zamilkł na moment, by otrzepać dłonie nad blatem. - Jeśli spotkam ją jeszcze jeden jedyny raz, więcej mnie nie zobaczysz.
-Zostawisz mnie tak bez pożegnania? - obruszyłam się.
-Dla niej własną matkę bym sprzedał. Wiesz - zaciągnął się głęboko. Tak głęboko, że zapadły mu się dziurki w nosie. - To miłość.
Poszłam w jego ślady, zaciągnęłam się i stwierdziłam wyniośle:
-Powoli przestaję ją czuć.
-Jeśli jesteś kochliwa, prędko poczujesz ja na nowo.
A ja odparłam, choć nie sądziłam, że kiedykolwiek będę miała ku temu sposobność, bo Dave zdawał się znać mnie jak mało kto:
-Nie, Dave. Prędzej nazwałabym siebie przebiegłą suką niż kochliwą dziewczyneczką. I niebawem zapach tej twojej miłości w moim przypadku odejdzie w zapomnienie. Nie żebym nad tym przesadnie ubolewała.
-Nie kochasz go? - spytał o Justina.
Westchnęłam ciężko, bo jakoś niebardzo miałam ochotę o nim rozmawiać. W końcu jednak mruknęłam:
-Kocham. I w tym tkwi problem. - Wpakowałam ponadprzeciętnie dużą łyżeczkę jogurtu w usta. - Nie chcę nikogo innego, Dave. Chcę tylko jego.
Wtedy Dave okazał się przyjacielem i przytulił, bo niewątpliwie takiego uścisku potrzebowałam. Przytulał magicznie, choć nie było w tym krzty magii. Zastanowiło mnie, czy w dzisiejszych czasach magią nie jest zwykłe człowieczeństwo. W magię wierzy niewielu, w człowieczeństwo już niemal nikt. A tu ni stąd, ni zowąd pojawił się taki Dave, i to dosłownie pojawił się, bo ja nigdy go nie szukałam, który jest jednym z ostatnich ocalałych gatunków ludzi dobrych pod ścisłą ochroną. Powinni zamknąć go w jakimś rezerwacie i tam przykładnie pielęgnować. I powinien jak najszybciej się rozmnożyć, żeby podtrzymać wymierający gatunek.
-O czym tak zawzięcie myślisz? - spytał Dave, gdy zamarłam z łyżką pomiędzy kubkiem jogurtu a rozchylonymi wargami. Tym sposobem kawałek truskawki spadł mi na kolano i powstała uporczywa plama, na której spranie nie miałam czasu.
-Nie ważne - mruknęłam, bo teraz myśli skręciły na niebezpieczne tory.
-Ważne, ważne. Mów, a ja zrobię ci kawy, bo ledwie żyjesz.
Z tym się zgodziłam. Oczy mi się zamykały, a kolejny dzień na wagarach nie wchodził w grę.
-Myślałam o tym, żebyśmy zrobili sobie dziecko, Dave.
I tak jak Dave rozlewał kawę do dwóch wielkich kubków, tak teraz ręka mu się osunęła i poparzył sobie kciuk.
-Chloe, czy ty aby na pewno bierzesz tabletki? - spytał z przerażeniem w oczach.
-Biorę - westchnęłam. - Mówię tylko orientacyjnie.
-To kamień z serca. I, Chloe, bardzo cię lubię, ale nie lubię cię na tyle, by oddać ci swoje plemniki. A przynajmniej jednego. Nie chcę mieć dzieci.
-W ogóle? - zdziwiłam się.
-W ogóle. Kupki, zupki, pieluchy i swoją drogą wiesz, jak drogie są pampersy? Znając życie, po szkole znajdę taką robotę, w której na miesięczne sranie nie wystarczy cała moja pensja.
-To będziemy żyć z zasiłku. A pieluchy będziemy prać. Co ty na to?
-Nadal mnie nie przekonujesz. Dzieci to zło.
-Sam kiedyś byłeś takim małym wypierdkiem.
-I wolę nie mieć dzieci, wiedząc, że ich nie pokocham, niż traktować je tak, jak ja byłem traktowany przez własnych rodziców. Proste? Proste.
Dopiliśmy kawę, bo jej część udało się uratować, zanim Dave doszczętnie poparzył sobie palce, a to z kolei byłoby karą również dla mnie, bo palce Dave bywają bardzo użyteczne. Piętnaście minut przed rozpoczęciem kolejnej lekcji wyszliśmy z mieszkania, które Dave zamknął na klucz, później pod blokiem dosiedliśmy jego motoru jak rumaka i to pozwoliło mi wysnuć wniosek, że Dave ma aż dwa rumaki. Pędziliśmy po ulicach Minneapolis, omijaliśmy korki, sunąc po poboczach i po dziesięciu minutach zatrzymaliśmy się przed szkołą. Ja drżałam z zimna, bo zwykła materiałowa czapka nie jest odpowiednia do szybkiej jazdy motorem w środku zimy. Dave natomiast był chodzącym kaloryferem i nie nosił nawet kurtki tylko bluzę z kapturem ściąganym dwoma sznurkami po bokach, a i tak pożyczał mi ją czasem, gdy sama drżałam z zimna.
Przeszliśmy przez dziedziniec szkolny, a Dave trzymał mnie za rękę i to sprawiało, że już od kilku tygodni stanowiliśmy obiekt zainteresowania. Zastanawiało mnie, kiedy przywykną do myśli, że Chloe Montez wbrew pozorom może interesować się kimś, kto nie jest księdzem/nauczycielem/Bóg wie kim. Swoją drogą nie wiedziałam, czemu Dave zawsze łapie mnie za rękę, albo zarzuca ramię na mój bark. Może to próba popisu przed wszystkimi i trzymając mnie za rękę krzyczy mentalnie "Hej, to ja, Dave. Patrzcie, trzymam za rękę Chloe Montez, najlepszą dupę w szkole". Albo po prostu się o mnie opiera, bo nie pozwoliłam mu się wyspać. Tak też mogło być.
Dave'owi nie robiła różnicy godzina nieobecności w tę czy w tę, więc zamiast do własnej klasy, wszedł za mną na lekcję wychowawczą. Usiedliśmy w pierwszej ławce. Zastanawiałam się, czy teraz, kiedy Justin wie już, że Dave jest prawie cztery lata starszy i bez wątpienia nie ma go na liście w dzienniku mojej klasy, wyprosi go. Ale chyba jest mu już wszystko jedno. I mi również, bo po co się starać, skoro starania są jednostronne.
Siedzieliśmy pierwsze dziesięć minut, całą klasą, przy otwartych drzwiach, bo Justina wciąż nie było. Wmawiałam sobie, że wcale mnie to nie interesuje, ale tak naprawdę co chwila zerkałam na drzwi i co chwila to samo rozczarowanie, gdy dostrzegałam wyłącznie futrynę, próg i skrawek metalowej szafki na korytarzu. Taka, którą mam również ja, ale zdarza mi się używać jej nie częściej niż raz w miesiącu, bo książek nie noszę i z natury jestem zdolna. Po piętnastu minutach zaczęłam się niepokoić, bo może moja kochana pierdoła wpadła pod kolejny samochód i tym razem w ogóle zapomni, że istnieje podział na kobiety i mężczyzn i że mężczyźni mają względem kobiet pewne zobowiązania.
Całe szczęście zjawił się po dwudziestu minutach i wyraźnie mi ulżyło. Aż Dave to zauważył i pokręcił głową. Szepnął tylko:
-I ty twierdzisz, że już ci na nim nie zależy?
A ja nie odpowiedziałam, bo mogłabym wyłącznie przytaknąć i w żadnym razie nie zaprzeczyć.
Justin przeszedł dzisiaj samego siebie. Czarne spodnie i czarna koszula z rozpiętym ostatnim guzikiem. Włosy zmierzwione, ewidentnie dopiero co wyszedł z łóżka. Aż zaparło mi dech w piersi. Nawet te zaspane i na wpół przymknięte oczy były takie piękne. Przywodziły na myśl łóżko, a z kolei łóżko nasuwało mi tylko jedno skojarzenie, które po brzegi wypełnione jest mną i Justinem. Oderwanie od niego wzroku graniczyło z cudem. Albo nawet wykraczało poza te granice.
-Przepraszam - oznajmił, stając na podwyższeniu. - Nauczycielom też zdarza się czasem zaspać. Nawet księżom.
-W takim razie usprawiedliwi ksiądz moją nieobecność na pierwszej lekcji? Chloe najlepiej też. Chociaż domyślam się, że my zaspaliśmy z innego powodu niż ksiądz - odezwał się niespodziewanie Dave i zdziwił mnie ton jego głosu. Z lekka kpiący, trochę przypominał atak słowny. Nie odzywałam się, tylko czekałam, jak rozwinie się sytuacja.
Justin chwilę przypatrywał się Dave'owi. Wtedy też zobaczył mnie. Nie uśmiechnął się i nie skrzywił. Jak był poważny, tak pozostał, dopóki nie zgiął ręki w łokciu i nie wykonał krótkiego ruchu dłonią, jakby kogoś do siebie przywoływał. Patrzył wtedy na Dave'a i krótko po tym skinął głową w stronę drzwi. Nie odezwał się, tylko wyszedł na korytarz, a Dave chcąc, nie chcąc, musiał wybyć zaraz za nim. Zamknęły się za nimi drzwi i od tej pory zżerały mnie nerwy.
Oddałabym cały tydzień z życia, byle by tylko wiedzieć, o czym rozmawiają. Nie byłam wścibska. Po prostu ich rozmowa zdała mi się zaskakująco silnie związana ze mną, a mam prawo wiedzieć, co ludzie mówią o mnie za plecami, w tym przypadku za drzwiami. Siedziałam na krześle jak na szpilkach i zastanawiałam się, czy może nie poderwać się i nie wymknąć pod pretekstem wizyty w toalecie. Zaraz po tym uznałam pierwszy pomysł za przereklamowany i postanowiłam, że stanę przy drzwiach i z uchem przy futrynie podsłucham każde słowo. To z kolei niewiarygodnie ciężko byłoby wytłumaczyć reszcie klasy i chociaż nie muszę się przed nimi z niczego spowiadać, poczułabym potrzebę, by oznajmić im, że zachowuję się jak wariatka wcale nie dlatego, że zakochałam się w księdzu.
Wrócili do klasy zaskakująco szybko. Nie zdążyłam nawet porządnie się zastanowić, jak poznam przebieg ich rozmowy, a ta już dobiegła końca. Miałam nadzieję, że mogę liczyć na Dave'a, który uraczy mnie każdym słowem podanym na tacy. Tak się jednak nie stało. Wszedł do klasy niepokojąco zadowolony, nie usiadł na krześle, tylko chwycił plecak, nachylił się i szepnął do mnie krótkie:
-Trzymam kciuki, młoda. Czekam na długiej przerwie za szkołą. Moje papierosy za tobą tęsknią. Ale chyba nie tylko one.
Wyszedł z klasy, a ja jak niczego nie rozumiałam wcześniej, tak pozostawił mnie w tej wszechogarniającej niewiedzy, która co prawda z chwili na chwilę dawała mi poczucie coraz większej swobody, ale oznaczało to równocześnie, że jej obszar się poszerza.
Zrobiłam jedyną rzecz, którą mogłam zrobić. Czyli właściwie nic nie zrobiłam, tylko wyjęłam zeszyt i gryzmoliłam po okładce końcówką stępionego ołówka z gumką na końcu, którą zdarzało mi się w nudach przygryzać. Ilekroć unosiłam głowę, gdy Justin nagle milkł, za każdym razem spoglądał na mnie. Albo za mnie. Albo mam urojenia i to, czego pragnę, próbuję wyobrazić sobie rzeczywiście. Tak, to ma sens. Dość mały i będący żenadą dla mnie samej, ale ma. Więc po prostu gryzmoliłam bez szans na zostanie docenioną za życia malarką i starałam się nie myśleć o tym, że Justin może zerkać jednak na mnie.
Przeczekałam tak do dzwonka i zdziwiłam się, że zadzwonił tak szybko. Wtedy przypomniałam sobie, że przecież Justin zjawił się w połowie i lekcja była o tę samą połowę krótsza. Spakowałam jedyny zeszyt do torby i ociągałam się z równym ułożeniem ołówka w piórniku w kształcie tuby, choć wiadomym jest, że kiedy wrzucę piórnik z powrotem do torby, długopisy i ołówki stworzą dobrze zmieszany koktajl. Rzecz jasna przeciąganie każdej sekundy do dwóch sekund nie miało nic wspólnego z piórnikiem, tylko z osobą, która równie wolno pakowała swój przy biurku.
W klasie zostaliśmy już sami. Ja i Justin. Niegdyś było jasnym, że czekam do wyjścia wszystkich, a później całuję Justina na powitanie, przypierając go do tablicy. Wierzyłam ludziom mówiącym, że czasy się zmieniają, ale nie uprzedzili mnie, że zmiana tych czasów następuje z dnia na dzień. Tymczasem Justin zapiął zamek błyskawiczny i ruszył do drzwi, ale bez plecaka i zamiast otworzyć je na oścież, on zamknął. Zmarszczyłam brwi. Coś w sercu mnie zapiekło, a żołądek rozbudził się nieznajomą ekscytacją. Przerażała mnie reakcja mojego ciała na jego ciało i nie tylko. Ale dzisiaj w głównej mierze na ciało, bo te obojczyki wychylające się zza koszuli, bo te dłonie, bo te palce, które wbijał mi w żebra i nieświadomie sprawiał ból; ból, który robił ze mnie masochistkę.
Zszedł z podestu, stanął krok przede mną i odezwał się:
-Długo myślałem nad twoim zachowaniem, w zasadzie nad motywacją twoich działań i...
-I co? - mało uprzejmie weszłam mu w słowo. - I znów doszedłeś do tych samych wniosków, mam rację? Jestem nieokrzesana, postępuję irracjonalnie, chociaż znaczenie tego słowa sprawdziłam specjalnie na tę okazję. Jestem wulgarna i bezczelna. Naprawdę, Justin, daruj sobie. Jesteś facetem, więc przyjmij do wiadomości, że ja też chcę zachować jakąś resztkę honoru. - Mówiłam do niego, ale jego twarz była jak skamieniała. Więcej emocji przebija się nawet przez usta dziwki podczas seksu. Więc uznałam, że prowadzę infantylny monolog. - Chociaż w zasadzie co z ciebie za facet? Nigdy nie zrobiłeś sobie dobrze i...
-Do wczoraj.
-I jesteś bardziej święty niż... Co powiedziałeś?
Justin przeszedł palcami po włosach. Nie przebiegł, bo zrobił to niezwykle powoli. Jakby chciał zahaczyć paznokciem każdy włos.
-Do wczoraj. Nie robiłem sobie dobrze aż do wczoraj. Bo wczoraj sobie zwaliłem, gdy myśl o tobie nie pozwalała mi zasnąć - powiedział jakby z trudem. Ale powiedział, a ja jedna wiem, ile takie wyznanie kosztowało go nerwów i modlitw. Dosłownych modlitw, w których błagał Boga o wybaczenie.
Z drugiej strony Justin wprost powiedział, że walił konia, myśląc o mnie. Myślę, że powinnam przyjąć to na klatę jak najcenniejszy komplement. Starałam się ukryć maleńki uśmiech, kiedy spytałam:
-Co chcesz przez to powiedzieć?
-Chloe, skarbie - skarbie, moje serce zapłakało - przypomniałem sobie wszystko. Wszystko, co do sceny, co do minuty. Gdy stałem w tej sypialni, w domku letniskowym - powoli dobierał słowa - wszystko nagle wróciło. Każde wspomnienie moje, nasze. Pamiętam, jak kochaliśmy się na tym wielkim łóżku ze śnieżnobiałą pościelą, na którą rozlałaś trochę szampana. Pamiętam, jak bardzo cię pożądałem. Pamiętam Kubusia Puchatka strzegącego wrota księżniczki. Pamiętam, jak smakował mi papieros wypalony na dwóch na balkonie. Pamiętam nawet nieszczęsnego króliczka prawiczka i pamiętam też, że - tu zrobił dłuższą przerwę, ale wiedziałam, że to nie koniec, bo jeszcze nie patrzył mi w oczy. - Że cię kocham. - Chciałam odpowiedzieć mu tym samym, ale głos uwiązł mi w gardle. Dlatego mówił dalej: - Wczoraj spanikowałem, uciekłem, chciałem przemyśleć sobie to wszystko. To zupełnie tak, jakbyś ty z dnia na dzień dowiedziała się, że jesteś zakonnicą.
-To byłaby prawdziwa męczarnia - skomentowałam.
-Dla ciebie owszem.
-A dla ciebie męczarnią powinno być bawienie się w tego całego księdza.
Pół sekundy później z precyzją Edwarda Cullena ze Zmierzchu wgryzałam się w wargi Justina, bo ich smak, bo ich miękka delikatność, bo ich wszystko uginało mi kolana. Pocałowałam go mocno, zachłannie i zaborczo i wiedziałam też, że on odpłaci mi tym samym. Byliśmy już blisko ściany, dlatego moje plecy zderzyły się z nią, a nadgarstki w zaskakującym tempie przywarły do ściany, przyciskane dłońmi Justina. Dłońmi, o których mogłabym napisać dziesięciostronicowy esej, a i tak nie zawarłabym tego wszystkiego, co w nich najpiękniejsze. Być może nie chciałabym zawrzeć, bo były elementy, które istniały tylko między nami i żaden Dave czy żadni bracia Justina nie mieli do nich dostępu. Fajnie jest mieć swoje tajemnice. I fajnie jest móc dzielić się nimi z kimś, kogo tajemnice ukształtowane są w aż do przesady identyczny sposób.
I przyjemnie było po takiej przerwie poczuć jego palce pod koszulką, gdy wdrapał się aż na talię i na niej nie zmierzał poprzestać. W tym czasie ja drapałam go za uchem, bo doskonale wiem, jak to lubił, a takie upodobania nie odchodzą razem z pamięcią.
-Hej, nie tutaj - zachichotałam, zatrzymując go. - Chcesz kochać się w klasie? Przy otwartych drzwiach? To do ciebie niepodobne, skarbie.
Na zdrobnienie "skarbie" Justin uśmiechnął się przez pocałunek i wygładził moją (Dave'a) koszulkę.
-Chyba staję się lekkomyślny - stwierdził i po części miał rację, ale był jeszcze w takim wieku, gdy mu wolno.
-Nie przeszkadza mi to - odparłam. - Znam przytulne miejsce na poddaszu. Chcesz się przekonać, jak przytulne potrafi być?
Chciał. Dlatego przygładziłam mu włosy i uchyliłam drzwi. Poleciłam Justinowi, by wyszedł chwilę po mnie i udał się na poddasze, gdzie słońce dobiega tylko w południe. Wymknęłam się z klasy i cała w skowronkach wspięłam się po pierwszych schodach, gdzie kumulowała się większa część tłumu, później po drugich schodach i ominęłam pokój nauczycielski zwany pieczarą nienawiści, na koniec trzecimi schodami i tam nie było już nikogo. Korytarz był krótszy i zawierał jedynie kilka nieużywanych magazynów i kanciap, przy czym większość była zamknięta i tylko jedna lub dwie przechowywały pojedyncze ławki i krzesła z połamanymi nogami. Skryłam się w takiej i przez szparę w drzwiach przyglądałam się schodom, na których oczekiwałam Justina. Pojawił się niespełna minutę później, rozejrzał niespokojnie w prawo i w lewo jak na przejściu dla pieszych. Zagwizdałam na palcach i wtedy mnie dostrzegł, a jak dostrzegł, tak przyspieszył. Chyba miał na mnie ochotę. Dziś to "chyba" nie zawiera nawet okrucha wątpliwości.
-Stęskniłem się za tobą - tchnął w moje usta, gdy wszedł do schowka woźnego. Zamek był uszkodzony i drzwi się nie domykały, ale żadnemu z nas nie zdawało się to przeszkadzać. Bywają chwile, w których te bariery ostrożności, których często nie ma, a z całą pewnością powinny być, idą w zapomnienie. Jak na przykład dzisiaj.
-Stęskniłeś się podczas podróży po schodach? - spytałam, chwytając kołnierzyk jego koszuli.
-Stęskniłem się przez ten czas, kiedy niczego nie pamiętałem. Szmat drogi przez czasoprzestrzeń.
-Dobrze ci w czerni - skomplementowałam go, bo na poprzednie słowa zwyczajnie nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Chyba jednak nie byłam tak inteligentna, jak mi się wydawało. - Czy to nie tę koszulę miałeś na sobie w...
-W pamiętnym domku letniskowym? - dokończył. - Owszem.
Jego spojrzenie pozbawiło mnie złudzeń - ubrał się tak celowo.
Później mniej już rozmawialiśmy, a więcej cieszyliśmy się sobą, bo nie wiadomo, kiedy ni stąd, ni zowąd pojawi się kolejny samochód i tym razem zaatakuje prawe biodro Justina razem z większą połacią pamięci. To wydarzenie nauczyło mnie czerpać z życia ile się da w danej chwili. Wtedy uświadomiłam sobie, że przecież i bez tego żyłam z dnia na dzień. Dlatego starałam się więcej nie myśleć, przynajmniej na tyle, na ile było to możliwe. Ale gdy Justin całuje po szyi, myśli same odchodzą. Bo nie da się myśleć i umierać równocześnie. Gdy umierasz, myślisz tylko o umieraniu i o tym, co czeka cię po drugiej stronie. Ja nie musiałam. Wiedziałam, że kiedy już mnie zabije, będzie mi bardzo, bardzo przyjemnie i natychmiast wyrażę chęć kolejnego powolnego konania w katuszach i rozdzierającej męce.
Tymczasem męka rozszerzyła swój zakres i wychyliła się poza szyję na ramiona i obojczyki. Na śmierć, w przenośni i dosłownie, przegapiłam moment zdarcia ze mnie koszulki. Widziałam tylko, jak przefrunęła ponad głowami i wpadła w górkę kurzu w kącie. Ten wzniósł się w powietrze i oboje zakaszleliśmy. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że dawno nikt tu nie przebywał, choć ja do cna upierałam się, że takie niewyżyte istoty jak my przybiegają tu w podskokach, by nacieszyć się piętnastominutową przerwą w kimś, jeśli jest się chłopakiem, lub z czymś wewnątrz, jeśli dziewczyną. Rozpiął mi stanik, co prawda chwilę mocował się z zapięciem, może tej umiejętności nie wspominał już tak przejrzyście, tylko przez mgłę. Ale ostatecznie poradził sobie dumnie, gdy ja kończyłam odpinać mu koszulę. Nie rozmawialiśmy, tylko wzajemnie ściągnęliśmy sobie spodnie wraz z bielizną, a Justin spojrzał na mnie jak za pierwszym razem - z tym nieokrzesanym głodem w oczach.
-Czy to naprawdę możliwe, żebym zapomniał o - machnął dłonią w dół i na powrót w górę - tym? Przecież miałem przy sobie ideał.
-Ja prawdę powiedziawszy też twierdzę, że ta cała amnezja była twoją chwilową zachcianką, ale nie wracajmy do tego, bo kłótnia zawiśnie nam w powietrzu, a w tym schowku woźnego mamy naprawdę niewiele tlenu i nie pomieści naszej trójki.
Justin wgryzł się przyjemnie boleśnie w moją wargę. Krótko i treściwie, a potem odrzekł:
-Niczego nie udawałem, Chloe. Po prostu zbyt płytko spoglądałem.
-No tak - przytaknęłam. - Musiałeś zajrzeć pod ubrania, żeby przekonać się, czy warto.
Nie odpowiedział, ale z jego oczu wyczytałam, że po części tak właśnie było. Gdyby ta nieznośna wilgoć nie spływała mi powoli po udzie, zrobiłoby mi się nieprzyjemnie smutno, ale teraz zajęta byłam umieraniem, a jak wspomniałam wcześniej, powolne umieranie pochłania 99% uwagi. I w trumnie jest już za późno na smutki. Więc pozwoliłam się całować.
Zrobił mi dwie malinki. Przynajmniej dwie poczułam. Może było ich więcej, tylko rozpoznawanie malinek nie zawierało się w pozostałym procencie uwagi, która nie była skumulowana wokół umierania. Justin potarł kciukiem malinkę, którą przed dwoma dniami otrzymałam od Dave'a. Nie skomentował jej, ale przeczucie podpowiadało mi, że jeszcze powrócimy do dziko rosnących owoców na mojej szyi.
-Pięknie pachniesz - wychrypiał mi do ucha nisko, gardłowo i podniecająco. Na dobrą sprawę jego głos w moim odczuciu zawsze był podniecający. Nawet gdy rano, będąc jeszcze na wpół śpiącym aniołkiem, pytał o godzinę, albo czy ma w kuchni płatki kukurydziane i mleko, a ja odpowiadałam wtedy, że albo nie opłaca się wstawać, bo jesteśmy spóźnieni, albo nie opłaca się wstawać, gdyś lodówka zionie pustkami i nie ma nic smacznego. Wtedy zakopywaliśmy się w kołdrze i przytulaliśmy następne dwadzieścia minut, które bez wątpienia sprawiały, że byliśmy bardziej niż spóźnieni.
-Ty również - odrzekłam, choć chciałabym powiedzieć tyle rozmaitych rzeczy, a zamiast tego jedynie przytaknęłam.
Powąchałam kołnierzyk jego koszuli, a później miejsce za uchem. Je również pocałowałam, bo wiedziałam, że to doprowadza go do szaleństwa. Najpewniej od tej chwili umieraliśmy już oboje. Spodnie i bokserki Justina wisiały przy jego kostkach, a ja nie miałam na sobie niczego. Usiadłam na skraju ławki, przywołałam go do siebie ponętnym ruchem palca wskazującego i rozchyliłam nogi, zanim wykonał ten jeden krok. Ale Justin miał względem mnie inne zamiary. Poderwał mnie z ławki, chwytając w dole ud i przyparł do ściany. A gdy już przyparł, wszedł we mnie jednym mocnym ruchem. Wypełnił mnie całą, calusieńką. Albo to zasługa pozycji, albo w ciągu tych kilku tygodni urosło mu coś w bokserkach, bo dałabym sobie rękę uciąć, że wcześniej nie byłam aż tak pełna w środku. A może to mnie tęsknota ścisnęła nie tylko w sercu. W każdym razie, kiedy on zaczął się już poruszać, ja dopiero przyzwyczajałam się do wielkości, ale gdy w końcu przywykłam, mocniej ścisnęłam go nogami w biodrach i kontynuowałam proces umierania, choć nagle wydał mi się zaskakująco szybki, nie powolny i męczący.
Różniliśmy się w kwestii wydawanych odgłosów i to zaobserwowałam już podczas pierwszego razu. Ja pojękiwałam, a gdy mogłam sobie na to pozwolić, krzyczałam raz czy dwa. On natomiast oddychał głośno i niespokojnie, jakby toczył walkę o każdy łyk powietrza; czasem stęknął cicho, ale że wprost do mojego ucha, wcale nie odbierałam tego jako dźwięk cichy. Dziś było tak samo. Ja jęczałam, w miarę cicho, najciszej jak umiałam, choć i tak zdawało mi się, że za głośno. A on oddychał z zapałem ryby po środku pustyni. W kantorku woźnego było przeraźliwie ciemno, snop światła wpadał tylko przez uchylone drzwi. Pewnie na jednej ze ścian był włącznik światła, ale byliśmy z Justinem zbyt mocno zajęci sobą, by zwrócić na niego uwagę. I na tę szparę w drzwiach również.
-Kocham cię - stęknął w moje włosy.
-Ja ciebie też - odwdzięczyłam się najprostszą z możliwych odpowiedzi. Ale też szczerą. A wszystko co proste, jest piękne, więc nie ma co dobierać wyszukanych słów.
Kochał mnie mocno. Zapewnił mnie o tym słownie, ale zapewniał też fizycznie, bo fizycznie kochał mnie tego dnia mocno. Wchodził szybko i wychodził wolno. Najwyraźniej przypomniał sobie również, że nie tylko lubię to z nim robić, ale też jak to robić, by poziom mojego uwielbienia wzrósł. Ocierał się o moje ścianki, czułam go aż nadto wszędzie. Nawet w mroku wiedziałam, że jest rozpalony. Opierał się czołem o moje ramię, pchając biodrami, i tam też zostawił kilka kropelek potu. A w dole autentycznie wrzał. I gdy doszedł, ten wrzątek rozpalił także mnie, więc doszłam parę sekund po nim, gdy uspokajając się, wykonał jeszcze trzy powolne pchnięcia.
Ugryzłam go w ucho, a gdy zamruczał zdziwiony, szepnęłam:
-To za karę. Byłeś naprawdę niegrzecznym chłopcem.
Justin uśmiechnął się, poczułam ten uśmiech po lewej stronie szyi, później wychodził ze mnie delikatnie i w trakcie miałam wrażenie, jakby rozmyślił się i chciał wejść gwałtownie, by ponownie się ze mną kochać, teraz już z większą śmiałością i zapewnieniem, że tak, jest moim ideałem mentalnym i fizycznym, i nie, brak doświadczenia nie wiąże się z brakiem umiejętności.
Chwycił w dłonie moją twarz, kosmyki włosów lepiły mi się do czoła i policzków. W to czoło cmoknął mnie delikatnie. Otwierał usta, by, jak przypuszczam, obdarzyć mnie jakimś przyjemnym komplementem, albo skarcić za bycie niegrzeczną dziewczynką. Jednak wtedy drzwi skrzypnęły, a za nimi po korytarzu przetoczył się cień, później rozległy się kroki, które koniec końców zbiegły w dół po schodach.
Spojrzałam na Justina z nie mniejszym przerażeniem, niż on spojrzał na mnie.
-Justin - szepnęłam przez zaciśnięte gardło - ktoś tam był.
Cudooooo 💕 Swietnie piszesz czekam na nastepny 😌
OdpowiedzUsuńCudowny! 💖
OdpowiedzUsuńMyślę że to był Mike albo Grey...tak jakoś przyszli mi na myśl jako pierwsi.
Jeju tak sie ciesze ze justin wszystko jej powiedzial, ze sie kochaja awwwww :***
OdpowiedzUsuńCiekawe kto ich widzial...mike? Grey? A moze dave? No albo ktos jeszcze inny...czuje ze beda klopoty..
cudo!!!!!!!!! oby to nie byl mike/grey
OdpowiedzUsuńIdealny :***
OdpowiedzUsuńOby nie Mike, bo będą kłopoty. Nareszcie sobie przypomniał ❤
OdpowiedzUsuńŻyczę weny 😘
jeju Paula bylo chwileczke oki i znowu drama time
OdpowiedzUsuńO takiego obrotu sprawy sie nie spodziewalam xd
OdpowiedzUsuńWgl zqczela sie niedawno zajebista telenowela "moja nadzieja" tez o księdzu hahahah dopiero leci 8 odcinek w tv xD aja taka napalona ze zarywam 3 nocke i ogladam na necie! :Dzajebista jezt!! Polecam.
"Moja nadzieja" w org "esperanza mia"
Jeju juz myślałam ze zajebiście bd a tu kurwa ktoś ich przyłapal pewnie to mike lub grey albo ta suka z początku co z Cloe miala spiecie i też chciała Justina poderwać !
OdpowiedzUsuńNO NIE WIERZĘ, w takim momencie, gdy wszystko znów się miało układać, ktoś tam musiał być?!
OdpowiedzUsuńNo w końcu Justin sobie przypomniał :)
OdpowiedzUsuńI ten seksik xd
Mam nadzieję,że nikt nie narobi im przez to problemu. Czekam na następny :)
OMGGG <3 JAKA AKCJA <3
OdpowiedzUsuńooooooooooooooooooooooooooo
OdpowiedzUsuńooooo kurde dziewczyno w takim momencie zakończyłaś, no nie ładnie :( Ja się teraz nie doczekam następnego
OdpowiedzUsuńK.
Dochodzilam jak to czytałam, przełożyłam spotkanie z chłopakiem jak zobaczyłam dziś ze rozdział dodalas bo wcześniej nie moglam
OdpowiedzUsuń<3
OdpowiedzUsuń