Ustaliliśmy termin kolejnej narady, tym razem z włączeniem w jej posiedzenie Justina, którego zabrakło ostatnim razem. Zasiedliśmy całą szóstką: ja, Justin, Dave, Zayn, Drew i Jason, wokół stołu w mieszkaniu tym razem Zayna, który szalał z radości. Prócz mnie miał bowiem całą zgraję smakowitych kąsków na wyciągnięcie ręki.
W trakcie nieszczęsnego apelu wyszliśmy z Justinem tylnym wyjściem ze szkoły. A ze względu na brak wspomnianego tylnego wyjścia, musieliśmy przedzierać się przez okno, co Justinowi poszło kiepsko ze względu na marną kondycję i brak doświadczenia, a moją zmorą okazała się spódniczka i szpilki. Od tamtej pory nie spojrzałam w oczy nikomu, kto byłby gotów zlinczować mnie i ukamienować za osobiste porachunki z księdzem. Uważam, że to nie tchórzostwo, tylko troska o własne życie wśród zgrai pobożnych.
Zayn uraczył każdego innym specjałem. Dave otrzymał kieliszek czystej, Jason piwo, Drew jako kierowca mocną kawę, ja sok pomarańczowy, choć i tak pod nieuwagę Zayna dolałam do niego kieliszek wódki Dave'a, a Justin posilił się garścią tabletek uspokajających, choć nie było po nim widać, by łyknął jakiekolwiek prochy. Jak drżały mu dłonie, tak trzęsą się nadal, a na krześle ledwie co wysiedział.
-Musicie wyjechać - oznajmił Jason i powtórzył jedynie wniosek, do którego doszliśmy sami z Justinem.
-Tylko dokąd? - spytałam retorycznie. Od nikogo nie oczekiwałam bowiem odpowiedzi.
-Jak to dokąd? - zdziwił się Drew, zupełnie jakby odpowiedź miał wypisaną na czole. Jason wyglądał podobnie, Justin również, a że ja nie byłam połączona z nimi braterską nicią Bieberów, pozostawałam w zasięgu błogiej nieświadomości. - Do Chicago, naszego rodzinnego miasta. Osobiście nie widzę innej opcji. Informacje rozprzestrzeniają się szybko, ale nie aż tak szybko. Tam wytrzymacie chwilę bez ataku wściekłego tłumu.
-Drew ma rację - przytaknął Jason. - Rodzice przyjmą Justina bez szczegółowych pytań, bo i tak ostatnio marudzili, że nie pamiętają już, jak wygląda ich najporządniejszy syn. A Chloe - w tym momencie westchnął, ale nie tak, jak wzdycha się na wspomnienie problemu, tylko na widok lodów czekoladowych z bitą śmietaną i polewą. - Chloe zamieszka ze mną.
-Po moim trupie - przerwał ostro Justin.
-Jeśli zostaniecie w Minneapolis - wtrącił Dave - ten trup może nie być już metaforą.
Więc pomimo protestów Justina podjęliśmy wspólną decyzję - dziś wieczorem ruszamy do Chicago. Może to nie najlepszy moment na wycieczkę krajoznawczą za szybą czterokołowca, ale podskakiwała we mnie adrenalina na samą myśl, że wyrwę się z domu, wezmę udział w przygodzie i nic nie będzie już tak monotonne, jak było do tej pory. Czego nie mógł powiedzieć o sobie Justin, który najchętniej zaszyłby się w podziemnym bunkrze i przeczekał do czasu, aż wyginą trzy pokolenia ludzi obecnych na apelu. Kolejny raz przeszło mi przez myśl, że nie pasujemy do siebie z Justinem. To jednak bzdura, że przyciągają się tylko przeciwieństwa, bo mając inne priorytety nigdy nie dojdziemy do porozumienia i nawet kompromis okaże się krzywdzący dla jednej ze stron. Tym razem opinia publiczna złożona z Dave'a, Zayna, Jasona i Drew zgodnie przyznała rację mnie.
-Musicie się zemścić! - postanowił Zayn, który mieszał już drugą szklankę czystej z sokiem pomarańczowym, piwem i kawą. Ja po takiej mieszance spędziłabym najbliższą przyszłość wciągnięta w toaletową otchłań.
-Wiemy o tym, Zayn - poinformowałam go. - Tym bydlakom nic nie ujdzie na sucho.
Całą szóstką byliśmy bowiem pewni, że za filmem szkolno-erotycznym puszczonym na apelu i ogólnie za każdym nieszczęściem powoli rozwiązującym supeł, który przed miesiącami związał mnie z Justinem, stoi nie kto inny, tylko Christian Grey i Mike. I za to mieli nam zapłacić, a zapłata ta wyniesie ich znacznie drożej, niż satysfakcja z przeprowadzonych działań. Bo zemstę można podzielić na dwa fronty. Na pierwszym stoją faceci, na drugim kobiety. I gdy wśród mszczącej się grupy znajdzie się choć jedna kobieta, zemsta przestaje być słodka, a zaczyna być kwaśna. Właśnie taką kwaśną zemstą mieli odkupić swe winy.
Każdy otrzymał ściśle określone zadanie. Nawet w obliczu śmierci ma zakaz opuszczenia strategicznej pozycji, by nasza bitwa obniosła się chwałą i aby cel uświęcił środki masowego rażenia. W ferworze walki nie było nawet czasu na zmianę garderoby, dlatego do boju przystąpiłam w kusej spódniczce i szpilkach. Przeszło mi przez myśl, że gdybym zamachnęła się jedną i wbiła przeciwnikowi z oko, zatopiłaby się gdzieś we wnętrzu mózgu i byłaby to najbardziej kobieca śmierć, o jakiej usłyszał świat.
Pierwszy front wojenny umiejscowiony był już na posesji mojego domu, gdzie trzymając się za ręce, staliśmy z Justinem pół godziny po oficjalnym zamknięciu posiedzenia w mieszkaniu Zayna. Tak zwana wojna domowa rozpoczęła się o dwudziestej i nie miała w planach pochłonięcia przesadnie wielu ofiar. Toczyć się będzie na płaszczyźnie rodzice-zakochana małolata-ksiądz, a środkami przekazu będą nieposkromione w skutkach słowa.
-Jesteś pewna, że powinniśmy wejść tam razem? - spytał Justin, który od początku nalegał, abyśmy po prostu wyjechali, po prostu okazali słabość i po prostu przyznali Christianowi i Mike'owi, że tak, poddajemy się bez walki i nie, nie jesteśmy tak sprytni, jak uważaliśmy na początku. A do takiego stanu rzeczy nie dopuszczę za żadne skarby.
-A masz wątpliwości, że mnie kochasz? - zapytałam, ale z jakiś względów nie spojrzałam na jego twarz, bo byłam aż nadto pewna, że parę tych wątpliwości wyskoczyłoby mu na czole, policzkach i w oczach.
-Nie.
-Więc wchodzimy razem. Zapomnij, że jesteś księdzem.
-Ale ja jestem księdzem - sprzeciwił się.
-Ale na te pięć minut masz zapomnieć i zagrać twardego faceta, który właśnie uprowadza zatroskanym rodzicom nieletnią córkę, wywozi ją nie wiadomo gdzie i nie wiadomo w jakim celu.
-Ale przecież doskonale wiemy, że naszym następnym przystankiem będzie Chicago - odparł namolnie.
Nie odezwałam się już więcej. Jakiekolwiek rozmowy niebędące zbiorem suchych faktów w przypadku Justina mijają się z celem.
Podniesione głosy dobiegały z salonu, ale zamilkły jak podczas tego momentu na cmentarzu, gdy rodzina zebrana wokół dołu obserwuje, jak grupa facetów z zakładu pogrzebowego spuszcza trumnę na dno i słychać tylko pochlipywanie z oddali.
-Jak śmiesz się tu jeszcze pokazywać? I to z nim? - Ojciec wskazał z pogardą Justina. Głos miał suchy i wcale nie głośny, bo doskonale wiedział, że gdy krzyczy, ja się wyłączam, a gdy mówi tym cierpkim tonem bez emocji, wzbudza we mnie lęk.
-Kocham państwa córkę - poinformował Justin i rzeczywiście wziął do serca moje rady. W żadnym razie nie przypominał księdza. No i powiedział, że w jakiś sposób mnie kocha. Tak sam z siebie, bez mojej wymuszonej interwencji.
-Nie interesuje mnie to. Nie chcę tego słuchać. Mam tylko nadzieję, że nigdy więcej nie zobaczę cię pod własnym dachem, Chloe. Nauczyciela mogliśmy jeszcze przetrawić, ale ksiądz... - Matka uszczypnęła go w łokieć, wyraźnie wolałaby rozwiązać tę sprawę po swojemu, ale gdy ojciec był w pobliżu, ona nie miała za wiele do powiedzenia. Więc milczała, kiedy ojciec kontynuował: - Po tym wszystkim nie mamy już córki.
Wmawiałam sobie, że mnie to nie boli, że przecież nigdy nie byłam priorytetem w ich życiu i nigdy nie byłam tak idealna, jak powinnam być, by wbić się w ich normy. Ale świadomość, że z minuty na minutę zostałam okrzyknięta sierotą, bynajmniej nie poprawiła mi humoru.
Wspięliśmy się po drewnianych schodach, zamknęliśmy w moim pokoju i tam stwierdziłam z fałszywą ulgą:
-Jeden problem z głowy: nie starają się mnie zatrzymać. Wręcz przeciwnie, jeśli nie miałabym dokąd odejść, moim następnym adresem byłaby wycieraczka przed domem.
-Przyjęliby cię z powrotem - stwierdził Justin. - Nie mam co do tego wątpliwości. W końcu jesteś ich córką.
-Byłam ich córką - poprawiłam. - Nie słyszałeś? Wydziedziczyli mnie.
-Tak tylko mówią.
Spojrzałam na Justina z zażenowaniem i oznajmiłam:
-Jeśli nie umiesz kłamać, nie rób tego, bo tylko pogarszasz sprawę.
Więcej się już nie odezwał. W ciszy spakowaliśmy moje rzeczy do dwóch sportowych toreb. Do jednej wpadły ubrania, do drugiej kosmetyki i niezbędne drobiazgi, od których istnienia zależy szczęście i radość ludzka. Nie było mi łatwo rozstać się z pokojem, w którym tyle razy śmiałam się, płakałam, w którym trzaskałam drzwiami i darłam się, że nie, nie jestem głodna; nie, nie odchudzam się i tak, mam ochotę na ciasteczka czekoladowe, ale nie, nie jeśli wpierw musiałabym zjeść obiad, bo w rzeczy samej głodna nie byłam.
-Gotowa? - spytał Justin, pocierając moje ramiona. Nie był jednak na tyle ograniczony, by nie zauważyć, że nie trzymam się najlepiej.
-Powiem tak - odparłam - nie jestem gotowa, ale bardziej nie będę.
Wepchnęłam jeszcze w boczną kieszeń torby dwieście dolarów; takie, które pochodzą jeszcze z dzieciństwa, z rozbitej świnki skarbonki, na bardzo bardzo bardzo czarną godzinę, która jeszcze nigdy nie nadeszła. Aż do tej pory. Później zeszliśmy schodami na parter. Ja w duchu modliłam się, byśmy nie musieli ponownie konfrontować się z moimi byłymi rodzicami, a Justin to samo robił na głos. Jednak z ostatniego stopnia schodów dostrzegliśmy ich w tym samym miejscu, jakby przez ostatnie pięć minut nie zmienili położenia nawet o centymetr.
Spojrzałam na nich ukradkiem, chyba tylko po to, by zapamiętać ich twarze, których być może już nigdy nie zobaczę. W ostatniej chwili mama zbliżyła się do mnie i zasiała marne ziarno nadziei, że może przytuli mnie i szepnie na ucho, że przecież urodziła mnie i jej córką będę już zawsze. Ale nie. Ona postanowiła dobić leżącego uderzeniem gładkiej dłoni w policzek. Nawet się nie skrzywiłam. Po prostu powiedziałam:
-Dziękuję, że karmiliście mnie przez prawie szesnaście lat, sponsorowaliście podróże, ciuchy i kosmetyki. I w zasadzie dziękuję wam tylko za tę sferę finansową, bo nic innego od was nie otrzymałam.
Wyszliśmy z domu, zanim zapiekłby mnie drugi policzek. To ostatni raz, kiedy przekroczyłam próg domu i ostatni, kiedy oglądałam go z zewnątrz.
Strategia wojenna została dopięta na ostatni guzik. Pole bitwy oczyszczone i przygotowane na rozlew krwi. A bojowe nastawienie zagrzewała do walki myśl o upokorzeniu drugiego człowieka będącym bezpośrednim powodem radości.
Samochodem Zayna przedostaliśmy się pod bar w centrum. Zaparkowaliśmy tuż za tylną tablicą rejestracyjną samochodu Drew. Zayn mrugnął światłami, jakby puszczał oczko, i to było znakiem dla Dave'a, by wprowadził w życie pierwszą część planu. Prócz niego w stronę baru ruszyliśmy i ja, i Zayn, który na polu walki pełnił rolę kamerzysty, bo prawdę powiedziawszy nie nadawał się do niczego innego. Choć jakby nie patrzeć, na tej wojnie kamerzysta był jak generał, albo ktoś jeszcze wyższy.
W barze panował półmrok. Usiedliśmy z Zaynem przy jednym ze stolików, Dave natomiast przysiadł się do Christiana i Mike'a, których wcześniej zlokalizował razem ze starszymi braćmi Bieber. Obaj pili piwo z wysokich kufli i humor im dopisywał. Przynajmniej do czasu pojawienia się Dave'a, którego po prawidłowo wykonanej misji zgłoszę do nagrody amatorskich Oscarów.
-Pieprzona dziwka - zaklął, przekładając czapkę daszkiem do tyłu. To ta czapka, z którą rozstawał się tylko w trakcie seksu. Była wyznacznikiem jego osobowości. - Zabawiła się moim kosztem. Mówiła, że mnie kocha, a tak naprawdę puszczała się z cholernym księdzem.
-Mówisz o Chloe? - spytał Mike, który jako pierwszy połknął haczyk.
-A o kim innym? - zdenerwował się Dave. Nawet to zdenerwowanie miał zapisane w scenariuszu. - Jebana kurwa. Myśli, że może mieć każdego faceta, ale ja udowodnię jej, że tak nie jest.
-Czyli naprawdę byliście razem? - Dave wypuścił drugi haczyk i tym razem porwał się na niego Grey.
-Byliśmy - skinął głową. - Kochałem ją, a ona co? Przyprawiała mi rogi z kimś, kto nosi, do cholery, sukienkę! Nie daruję jej tego. Jeszcze mnie, szmata, popamięta.
Mike i Christian wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia i właśnie to ich zgubiło. Przeprosili Dave'a na moment, jakby mieli potrzebę przypudrowania noska, i odeszli od stolika, by naradzić się w kącie przestronnego baru. Wtedy Dave pod ich nieobecność wydobył zza paska w czarnych jeansach, bowiem czarny również był wyznacznikiem jego osobowości, flakonik ze środkiem przeczyszczającym. Odnalazł Zayna wzrokiem, ten skinął głową na znak, że światło jest obecne, kamera włączona, a akcja nabiera tempa. Wtedy Dave odkręcił buteleczkę i wsypał najpierw kupę białego proszku do kufla Mike'a, później jeszcze większą garść do piwa Christiana, na koniec wymieszał wszystko, a ja chciałam zaprotestować, że przecież po takiej dawce obaj w stanie silnego odwodnienia trafią na szpitalny OIOM. Ale prawdę powiedziawszy sytuacja wewnętrzna odbytu i jednego, i drugiego, nie należy do grona spraw, które powinny pociągać za sobą choćby gram mojej uwagi.
Mike i Grey wrócili do stolika, w niedługim czasie wychylili piwo do dna i jeszcze przez jakiś czas rozmawiali z Dave'em, który pozostał wyśmienitym aktorem aż do napisów końcowych. Nie przysłuchiwałam się już tej rozmowie, tylko czekałam. Czekałam na coś, na co w istocie nie trzeba było długo czekać, bo w przeciągu dziesięciu minut obaj pozielenieli na twarzach i zerwali się do barowych toalet, a Zayn, jak na porządnego kamerzystę przystało, krok w krok za nimi.
Jason i Drew natychmiast otrzymali cynk wysłany drogą elektroniczną, by wkroczyli do akcji, bo oto właśnie rozpoczęła się druga część planu okrzyknięta nazwą "człowiek bez majtek to człowiek wolny". Wpadli do baru w znakomitych nastrojach i całą trójką ruszyliśmy to toalet w końcu korytarza. Dave tymczasem umknął niepostrzeżenie z baru, by przygotować ostateczne pole bitwy.
Smród uderzył w nas z taką mocą, jakby w ubikacji wybuchła prawdziwa bomba biologiczna z zasięgiem rażenia sięgającym aż Chicago. Omal się nie wycofałam, ale doszłam do wniosku, że żołnierz na wojnie nie zna drogi powrotnej. Stanęłam obok Zayna, by towarzyszyć mu w cierpieniu, bowiem on przebywał w toaletach dłużej niż my. W pomieszczeniu znajdowały się dwie umywalki i dwie kabiny toaletowe, z otwartą przestrzenią na górze i otwartą przestrzenią na dole, przez którą na upartego można by się wedrzeć.
Drew i Jason położyli się na plecach na podłodze, co uznałam za zbyt obrzydliwe, żebym sama mogła podołać temu zadaniu. Uśmiechnęli się do kamery, później zajrzeli przez wysokie szpary pod drzwiami. Odliczyli po cichu, tak, aby nie zdradzić swojego położenia, do trzech, by w czwartej sekundzie wsunąć obie ręce pod drzwi i jednym szybkim, energicznym i niebywale gwałtownym ruchem zerwać z Mike'a i Christiana spodnie razem z bokserkami, które do tej pory wisiały im przy kostkach.
W toalecie wzniósł się przeraźliwy krzyk z wnętrza kabin, jakby obrywali ich żywcem ze skóry. Z naszej strony ruszyła salwa donośnego śmiechu. W ostatniej chwili Jason, który trzymał w rękach spodnie i bokserki Christiana, wydobył z jego kieszeni klucze do mieszkania i rzucił mnie, bym następnie wepchnęła je do stanika. Kabiny toaletowe otworzyły się niedługo po tym. Widząc dwóch facetów nieznanego pochodzenia w drzwiach, którzy jednak trzymali rzeczy najbardziej wartościowe w zaistniałej sytuacji, Mike i Grey nie obejrzeli się nawet na nas, mnie i Zayna, stojących pod przeciwną od drzwi ścianą, tylko człapiąc niezdarnie i zakrywając dłońmi nagie fiuty, wybiegli z łazienki, później przez bar i do wyjścia, a szło im to niezaprzeczalnie koślawo, bowiem tylne cztery litery domagały się długiego posiedzenia w toalecie. Zayn z kamerą puścił się truchtem za nimi, a ja zostałam sam na sam ze znakomitym humorem i przeraźliwym smrodem, który z chwili na chwilę pozbawiał mnie chęci życia.
Mnie i Justinowi, jako tym najbardziej pokrzywdzonym, przysługiwała trzecia część planu. Wyszłam z baru, świeże powietrze po raz pierwszy w centrum miasta było tak świeże i zbawienne, a Justin czekał już w samochodzie Zayna, by w porę otworzyć mi drzwi. Nieopodal maski przebiegli Jason i Drew, za nimi kuśtykający Christian i Mike, a jeszcze dalej Zayn, który nawet biegał pedalsko. Jak żyję na tym świecie osiemnaście lat, jeszcze nigdy nie płakałam tak rzewnie i nie bawiłam się tak dobrze. Co prawda to z lekka niefortunne, że taką frajdę sprawia mi zemsta na drugim człowieku, ale dziś nie myślałam o tym za wiele i jedynie zastanawiałam się, czy Christian i Mike rzeczywiście należą do grona osób, których ubezpieczenie na życie zawiera jakąś formę współczucia.
-Przyznaj - odezwałam się, zanim odpaliłam silnik. - Wyglądają niebywale komicznie.
-Chociaż nie pochwalam tych waszych aktów wandalizmu - oznajmił - w tym jednym przyznaję ci rację. Omal nie posikałem się ze śmiechu, kiedy zobaczyłem ten korowód od baru. Nawet prawie im współczuję. Raz w liceum dosypano mi środka przeczyszczającego na stołówce i... - westchnął głęboko - gdybym miał oddalić się od toalety na więcej niż metr, chyba umarłbym z rozpaczy. Zwłaszcza, jeśli nie miałbym na sobie majtek.
-Jaki z tego morał?
-Nie bądź ciotą, która przesiedziała całe liceum w bibliotece?
-Błąd - odparłam. - Pij sok wroga swego, zamiast soku swojego.
-Zabrzmiało jak cytat z biblii.
-Sam widzisz - zażartowałam. - Przy tobie robię postępy.
Zanim ruszyłam z piskiem opon spod baru, rozbiłam usta na ustach Justina, bo miałam taki kaprys i nie widziałam żadnych przeciwwskazań, dla których miałabym powstrzymać wrodzony instynkt. Justin smakował jak wódka, ale nie chciało mi się wierzyć, że popija z piersiówki pod moją nieobecność, więc najpewniej poczułam swój własny smak.
Przecięliśmy kilka skrzyżowań, kolor sygnalizacji świetlnej nie miał dziś takiego znaczenia, a wymuszanie pierwszeństwa stało się powodem wzmożonej częstotliwości używania klaksonów przez rozgoryczonych kierowców. Tym sposobem po dziesięciu minutach zatrzymaliśmy się pod mieszkaniem Christiana, albo jednym z mieszkań należących do Christiana. W każdym razie właśnie to było tym nieszczęsnym, w którym dopuściłam się pierwszej zdrady Justina. Ale uznałam, że on sam nie musi o tym wiedzieć. Wspięliśmy się po schodach na drugie piętro i przymierzając aż pięć kluczy do zamka, weszliśmy do dwupokojowego mieszkania oblanego mrokiem i zapachem świeżej mięty. Pomyślałam, że kiedy już wróci do niego Christian, mieszkanie z pewnością straci urodziwy zapach.
-Właściwie czego tu szukamy, Chloe? - spytał Justin, rozglądając się po salonie.
-Czegoś... - zastanowiłam się - czegoś, co skompromitowałoby go tak bezwzględnie, do cna, rozumiesz.
-Czyli w zasadzie szukamy czegokolwiek?
-Czegokolwiek istotnego - poprawiłam.
Później on pozostał w salonie, a ja skryłam się w pamiętnej sypialni. Z tego względu nie spojrzałam na łóżko, tylko zaczęłam przeszukiwać szafki i szuflady, przeglądać dokumenty i prywatną korespondencję, ale nic z tych rzeczy nie było na tyle prywatne, by dobiło leżącego. Na ostatni ogień, gdy byłam już na tyle zawiedziona i rozdrażniona, by niemalże skapitulować, dorwałam jego laptopa i szczęście mi sprzyjało, bo nie był zablokowany hasłem. Przejrzałam historię wyszukiwań, a tam same pierdoły z dodatkiem pornosów, które jednak w posiadaniu samotnego, albo pół-samotnego faceta nie były niczym szczególnym. Coś mnie tchnęło, by zajrzeć do folderów na pulpicie, stamtąd zostałam przekierowana do jednego z podstawowych programów do odtwarzania filmów, a wtedy pojawił się dźwięk, dwie postaci i sypialnia, w której obecnie przebywałam.
-Och, cholera - zaklęła, przysłaniając usta dłonią. - Justin! - krzyknęłam. - Justin, chodź tu szybko! Musisz to zobaczyć!
Pojawił się po paru sekundach. Nie spieszył się tak, jak powinien, jak tego oczekiwałam, ale gdy już ukucnął obok mnie i spojrzał na puszczony film, skrzywił się, jakby pierwszy raz oglądał takie rzeczy. Wtedy boleśnie uświadomiłam sobie, że doprawdy to pierwszy raz, kiedy Justin ogląda akt seksualny w nie swoim wydaniu.
-Mike i Christian? - spytał zszokowany. - W łóżku?
-Dasz wiarę? - zachichotałam. - Mike i Christian Grey sypiają ze sobą. To chyba żart. Każdego bym o to posądziła, każdego, z wyjątkiem jego.
Zastanowiło mnie, czy Christian preferuje porno z Sashą Gray z internetu, czy w wolnych chwilach powraca myślami do scen z Mike'iem, kiedy to biorąc go na skraju łóżka, wyje do księżyca.
Sprawnie przegrałam film na kartę SD i zostawiając laptopa poza jego pierwotnym miejscem zamieszkania, uciekliśmy razem z Justinem z mieszkania. Trzymając się za ręce, dotarliśmy do samochodu. Uspokoiłam oddech przepełniony entuzjazmem, podekscytowaniem i pewnego rodzaju satysfakcją, że kiedy Christianowi zabrakło mnie, nie znalazł tego, czego szukał, w sferach intymnych innej kobiety i z tego względu zajął się dopieszczaniem Mike'a, którego postawiłam w identycznej sytuacji.
W tym czasie Dave zwołał całą społeczność uczniowską za mury szkoły. Używając nieograniczonych kontaktów i uroku osobistego, wysłał wiadomość do znajomych, znajomi do znajomych, a znajomi znajomych do swoich znajomych. Przeszło mi przez myśl, że z dwóch stów odłożonych na czarną godzinę przynajmniej dziesiątkę będę musiała oddać Dave'owi za sms'y. Włamanie się nocą do szkoły pociągnęło za sobą interwencję dyrektora, którego szkolny alarm natychmiast poinformował o czymś szczególnie niepokojącym, rozgrywającym się w jego świątyni dumania. Tym sposobem zebraliśmy do kupy wszystkich, na których nam zależało; wszystkich, którzy za zasługą Christiana śmiali mi się w twarz i którzy teraz za moją zasługą zaśmieją się w twarz Christianowi.
Zaparkowałam za szkołą, bo tak umówiłam się z resztą wojowników towarzyszących nam w tej bitwie. Wyłączyłam silnik i razem z Justinem puściliśmy się biegiem do frontowego wejścia, gdzie czekał na nas Zayn ze swoją kartą pamięci. Poinformował przelotnie, że bracia z człapiącymi za nimi Christianem i Mike'iem, którzy, jak sam twierdzi, ryczą już z bólu i wstydu, dotrą do szkoły lada moment. Wbiegłam do budynku, korytarz był tłumnie zapełniony i prawie udało mi się zapomnieć, że ci wszyscy ludzie widzieli na własne oczy, jak uprawiam seks z księdzem, dopóki któraś hiena mi o tym nie przypomniała.
W zatrważającym tempie dotarłam na aulę, gdzie Dave urzędował przy laptopie. Odebrał ode mnie obie karty pamięci, przegrał odpowiednie pliki i włączył rzutnik w chwili, w której wspomniana społeczność uczniowska wkroczyła do auli. Bez zbędnych ceregieli puścił pierwszy film. Środek przeczyszczający, bezlitosna kradzież majtek i bieg przez łąki, przez pola, z wariującym jelitem grubym i nagim przyrodzeniem. Później włączył film z sypialni Grey'a. Ten nie spowodował śmiechu, bo wszyscy zbyt zajęci byli nagrywaniem obrazu, którym Dave uraczył ścianę. Aż w kluczowym momencie, który zbiegł się razem z orgazmem Christiana na ekranie, sami zainteresowani wbiegli do auli, tuż za uprzednio przekraczającymi próg Jasonem i Drew. Z minami męczenników zostali bezlitośnie wyśmiani i otoczeni kręgiem uczniów, przez który w ich obecnym stanie nie sposób było się przedrzeć.
-Jak wyglądam? - spytałam Dave'a.
Brunet zaczesał mi włosy, poprawił piersi w staniku, podciągnął spódniczkę, klepnął w tyłek i powiedział, że jeśli ja wyglądam źle, to każda inna młoda kobieta w tym kraju powinna schować się do szafy i nie wychylać nosa przed zachodem słońca.
Ruszyłam przez środek auli, później przedarłam się przez tłum, którego zainteresowanie niebywale szybko utraciłam, by w ostateczności stanąć twarzą w twarz z Christianem i Mike'iem; by stanąć z nimi twarzą w twarz po raz ostatni, bo miałam nadzieję ich nigdy więcej, czy to za życia, czy już po śmierci, nie spotkać.
-Przypominam wam, panowie - odezwałam się, a głos mi nieco drżał. Z góry założyłam, że konfrontacja z nimi będzie kosztować mnie odrobinę mniej nerwów. - Że to kobiety są mistrzyniami zemsty, a z Chloe Montez naprawdę nie warto zadzierać, bo Chloe Montez nie jest płaczliwą dziewczynką, która schowa się w kącie i poprosi o misia. I powiem wam coś jeszcze. Ty, Mike, nigdy nie grzeszyłeś rozmiarem tego, co teraz próbujesz tak usilnie zasłonić. A ty, Christian - na niego spojrzałam z nutą sentymentu, bo ze wzmożoną siłą uderzyło mnie każde nasze wspólne wspomnienie: mój pierwszy raz; jego czułość; jego agresja, której sama żądałam; i w końcu jeden krok dzielący mnie od szaleńczej miłości. - Tobie, Christian, powiem jedno. Temu księdzu, którego raczyłeś dziś tak skompromitować, nie dorastasz w tych sprawach do pięt.
Z ręką na sercu - nie skłamałam.
Po wszystkim byłam z siebie dumna. Tak dumna, jak byliby rodzice po otrzymaniu pozytywnej informacji zwrotnej z uniwersytetu Harvard. Gdybym, rzecz jasna, jakiś rodziców miała.
Zdecydowałam się zostawić Christiana i Mike'a w dobrych rękach, bo tłum kilkudziesięciu osób zdecydowanie był dobrą karą. Sama wyszłam z auli, w której zabrakło również braci Justina i Dave'a. Całą piątką czekali na mnie za szkołą: Jason i Drew siedzieli przy otwartych drzwiach w jednym samochodzie, Justin opierał się o tylne drzwi, a Dave i Zayn oblegali samochód drugiego. I to jemu rzuciłam się na szyję w pierwszej kolejności.
-Będziesz za mną tęsknić? - spytałam cichutko.
-Zwariowałaś? - odparł ze śmiechem. - W końcu będę miał chwilę przerwy od twoich nastoletnich, zatruwających mi życie problemów, o ile nie będziesz dzwonić do mnie regularnie co dwadzieścia cztery godziny, by zdać szczegółową relację ze swoich dalszych kłopotów. Bo nie chce mi się wierzyć, żeby Chloe, moja Chloe nie wpakowała się w jakieś bagno przed upływem tygodnia.
Kiedy już krótkotrwały proces pożegnania z Zaynem dobiegł końca, stanęłam na wprost Dave'a, którego daszek czapki nadal osłaniał tyły i którego usta zdobił jeden z tych uśmiechów, które z radością nie mają za wiele wspólnego.
-Dziękuję - westchnęłam. -Dziękuję za wszystko.
-Drobiazg. - Pogładził mnie po policzku. Był jedyną osobą, w otoczeniu której niekiedy oblewał mnie rumieniec. Jak na przykład teraz. I rumieniec ten miał niewiele wspólnego z panującym mrozem. - Dobrze się z tobą bawiłem.
-Przyznaj po prostu, że dobrze było ci ze mną w łóżku.
Dave się zaśmiał.
-To niewątpliwie też.
Przytulił mnie takim silnym, męskim uściskiem, który zarówno rozgrzewał i łamał żebra. A po chwili całowaliśmy się beztrosko jak za pierwszym razem, ostatni raz smakowaliśmy swoich ust, by zapamiętać ich miękkość choć na chwilę, do kolejnego pocałunku z właścicielem bądź właścicielką innych ust, aż Justin nie wtrącił z irytacją:
-Ja wciąż tu jestem i nie pisałem się na żaden otwarty związek.
Na co Dave po raz ostatni założył kosmyk włosów za moje ucho i odparł:
-Nic się nie bój. To tylko przyjacielski pocałunek. - A odchodząc na miejsce pasażera w samochodzie Zayna, szepnął mi na ucho: - Tak jak przyjacielski seks, co, Chloe?
Uśmiechnęłam się tylko, ale nie odpowiedziałam. Zalało mnie nieprzyjemne uczucie na myśl, że większy sentyment odczuwam po pożegnaniu Dave'a, niż po ostatnim spojrzeniu na drzwi własnego domu.
Po tym wszystkim stwierdziłam, że Dave ma wyjątkowe usta, które zawsze smakują tak samo: gumą miętową, alkoholem i nim samym.
Wyruszyliśmy spod szkoły o godzinie 23, upchnięci w całkiem komfortowym samochodzie Drew, z nim jako kierowcą. Był w posiadaniu Hondy Civic z rocznika 2013 o opływowych kształtach, które sam porównał do kształtów swojej byłej dziewczyny, Elisabeth, o której opowiadał przez pierwsze dziesięć minut jazdy przez puste ulice Minneapolis. Wywnioskowałam, że żywił do niej sporą urazę za przyprawianie mu rogów przez okrągły miesiąc z samcem niewiadomego pochodzenia, którego wyklął przynajmniej pięciokrotnie. Zauważyłam też z tylnego siedzenia, że Jason znacznie pobladł na wzmiankę Drew o urywaniu jaj zdrajcom, a na koniec skomentował, że w zasadzie samo imię Elisabeth jest obciachowe i nie chciałby mieć takiej szwagierki.
O 23:15 dotarliśmy na granicę miasta z nieokiełznaną przestrzenią przed nami. Drew zwolnił, bym mogła z ostatnim westchnieniem pożegnać tablicę drogową z przekreślonym grubą, czerwoną kreską "Minneapolis".
-Więc to autentycznie koniec - stwierdziłam bardziej do siebie, niż do kogokolwiek innego, bowiem w Minneapolis spędziłam szmat czasu.
-Ile lat tu przesiedziałaś, Chloe? - zagaił Drew, który na nowo przyspieszył i później ograniczały nas już tylko ograniczenia prędkości.
-Prawie osiemnaście.
-A kiedy wybije pełna osiemnasta godzina?
-W nowy rok, kolego. Już za 12 dni Chloe Montez uzyska stuprocentową pełnoletność, a co za tym idzie, otrzyma dostęp do lokaty założonej przez rodziców, kiedy Chloe Montez była jeszcze małym bąblem, by pewnego dnia, gdy skończy szkołę, mogła wybrać się na porządne studia i przynieść dumę rodzinie. Cóż, plany uległy zmianie.
-Wcale nie - odparł Jason. - Po prostu delikatnie je zmodyfikowałaś.
-Na dobrą sprawę - wtrąciłam - zmodyfikowałam tylko jeden element: rodzinę. Teraz przyniosę dumę wyłącznie samej sobie. I wcale nie twierdzę, że w jakikolwiek sposób mi to przeszkadza.
Ale przeszkadzało, bo gdy człowiek się stara, na końcu drogi oczekuje pochwały i wyrazów uznania, a ja na końcu drogi otrzymam tabliczkę z napisem "Chicago" i przyszłość, która pierwszy raz stanęła pod tak ogromnym znakiem zapytania.
Później jechaliśmy w ciszy przez kolejne sto osiemdziesiąt mil. Jeśli ktokolwiek zamieniał z kimkolwiek parę słów, łączyliśmy się w pary: ja i Jason, ja i Drew albo Jason i Drew. Justina jakby w ogóle nie było. Przed trzecią reflektory oświetliły znak informujący o stacji benzynowej na odcinku najbliższych pięciu mil, a mój pęcherz jakby nagle sobie przypomniał, że jest pełen i domaga się natychmiastowego opróżnienia. Bak samochodu miał ten sam problem, dlatego po kilku minutach Drew zjechał z dwupasmówki i zatrzymał się przy dystrybutorze. Wyleciałam z samochodu jak z procy i tylko śmiech Jasona unosił się w powietrzu. Gdyby nie on, panowałaby przerażająco cicha cisza.
Nie twierdzę, że mam problem ze wstrzymywaniem moczu, ale gdyby Drew pominął tę stację, najpewniej potrzebowałabym pampersa, albo zmoczyłabym mu tylni fotel i dalsza droga byłaby niezaprzeczalnie mniej przyjemna i przebiegałaby w bardziej napiętej atmosferze. Wróciłam do samochodu, Justin nawet nie wysiadł, Jasona gdzieś wcięło, a Drew opierał się czołem o ramę w drzwiach i odniosłam wrażenie, że przysnął na stojąco, bo oddychał nad podziw regularnie.
-Nie śpij, bo cię okradną - szepnęłam mu do ucha.
Wtedy poderwał się i wyglądał tak paskudnie nieprzytomnie, że w obawie o własne życie podczas dalszej wyprawy, posadziłam go na swoim poprzednim miejscu. Gdy po pięciu minutach wrócił Jason, jak się okazało, płacił i sikał, a po tak długim wstrzymywaniu odlewanie się trwa dwukrotnie dłużej, stwierdziłam:
-Drew nie może dalej prowadzić. Zasypia na stojąco.
A Jason oznajmił:
-Na mnie nie patrz, wypiłem kilka piw i mam spóźniony zapłon. Nie chcę mieć was wszystkich na sumieniu.
Więc doszliśmy do porozumienia, że dalsza część drogi przysługuje mnie i usiadłam za kółkiem, mimo że również wypiłam. Ale z jednym kieliszkiem czystej na karku nie mogłam konkurować z Jasonem, który bujał się na fotelu pasażera nawet przy zgaszonym silniku.
Wróciliśmy na opustoszałą drogę, uruchomiłam długie światła z przeznaczeniem do nocnej jazdy, a tam, pod wpływem tych opływowych kształtów samochodu i stałej prędkości ustawionej na prędkościomierzu, bo mimo wszystko szpilki to nie najwygodniejsze obuwie do prowadzenia auta przez połowę Wisconsin, 75% załogi Hondy Civic zasnęła w przeciągu piętnastu minut. Ostatni odpłynął Jason, który poprosił delikatnie podpitym głosem:
-Jeśli będziemy mieli umrzeć, obudź mnie, a powiem Drew, że to ja pukałem mu pannę.
Miałam tymczasem ponad dwieście mil na głębokie wewnętrzne przemyślenia dotyczące mnie, dotyczące Justina, dotyczące nas i dotyczące naszych dzieci, których najpewniej nigdy nie zaplanujemy.
Spojrzałam na Justina w przednim lusterku. Spał, oddychając spokojnie, oparty o ramę okna, z policzkiem przyklejonym do zaparowanej szyby, bowiem jego gorący oddech i lodowata połać szkła tworzyły parę na kilka centymetrów od ust. Patrzyłam na niego, nawet na tę okazję specjalnie zwolniłam, a mogłam sobie na to pozwolić, bo droga i za mną, i przede mną była zupełnie pusta, więc patrzyłam tak i nieuchronnie dochodziłam do jednego wniosku: coś silnego, co było między nami, już z pewnością nie jest tak silne, o ile w ogóle nadal jest silne.
Patrzyłam tak i zastanawiałam się, ile ominie mnie ze względu na niego. Nie skończę szkoły i nie pójdę z Davem na bal kończący ten najbardziej infantylny etap nauki. Obiecał włożyć garnitur i krawat, za który, o ile nie byłabym w związku z Justinem, zaciągnęłabym go do łóżka. Nie zostanę królową balu, której jedna z zazdrosnych dziwek włoży na głowę koronę. Nie dostanę się do Harvard i nie skończę prawa ze stypendium na drobne wydatki. Nie otworzę własnej kancelarii, nie będę biegać w ciasnych spódnicach z głębokim rozporkiem, nie zarobię kokosów i nie trafię na listę najbogatszych młodych przedsiębiorców. Być może nie będę mieć dzieci, które później opłacałyby dom spokojnej starości, do którego oddałyby mnie po siedemdziesiątce. I po wszystkim zadałam sobie pytanie: czy warto było przekreślić tyle planów dla niego?
Przestałam zerkać w przednie lusterko, gdy na horyzoncie pojawiło się światło obcych reflektorów i gdy odpowiedź na pytanie stała się aż do przesady oczywista.
Z najwyższą dopuszczalną prędkością przekroczyłam granicę miasta Chicago, w którym nie byłam nigdy przedtem, nawet przejazdem. Zegar z 5:59 przestawił szyk na 6:00, a słońce powoli wychylało się zza wysoko rozwiniętej aglomeracji, by przyświecać przez resztę pierwszego dnia nowego etapu w moim życiu na bezchmurnym niebie. Swoją drogą dobrze, że ten pierwszy dzień jest słoneczny, bo gdyby nade wszystko zaczęło padać, chyba zawróciłabym i przemierzyła po raz kolejny 450 mil do Minneapolis, by tam błagać rodziców o jakieś minimum przebaczenia.
Chłopcy zaczęli się kolejno rozbudzać, gdy co rusz zatrzymywałam się na światłach i przerywałam tym samym płynny tok jazdy. Pierwszy ocknął się Justin. Przeciągnął się, ziewnął, a gdy spostrzegł, że to ja doprowadzam podróż do punktu ostatecznego, uwiesił się na zagłówku i szepnął mi na ucho:
-Nie wiedziałem, że moja księżniczka za kierownicą czuje się jak kierowca rajdowy.
Tą księżniczką zdołał mnie przekonać, że może jednak odrobinę było warto przemierzyć trzy stany i postawić kropkę na Harvardzie.
-Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz - odparłam, a gdy z tylnego siedzenia wychylił się i pocałował kącik moich ust, uśmiechnęłam się i dalsza droga przez obrzeża powoli ustępujące miejsca centrum płynęła przyjemniej.
Później obudził się Jason, a na koniec Drew, który natychmiast zażądał mocnej kawy z dwoma torebkami trzcinowego cukru. Jason prowadził mnie przez liczne światła i skrzyżowania, a ja na tyle, na ile mogłam, podziwiałam krztę nowego świata przez samochodowe szyby. Najsampierw dotarliśmy pod mieszkanie Drew, który nadal był tak nieprzytomny, że wydostawszy z bagażnika torbę zapomniał najpewniej, że wracając do własnej kawalerki zostawił swój samochód w naszym posiadaniu.
Pędziliśmy dalej i po dziesięciu minutach i zalążku porannych korków dotarliśmy na ulicę pełną niedużych domków jednorodzinnych. Zatrzymaliśmy się przy piętnastym z kolei po prawej. Ogród miał skromny i równo ścięty, od wypolerowanych szyb z koronkowymi firankami wewnątrz odbijały się pierwsze promienie bardziej wschodniego słońca, niż to, które zwykłam oglądać o świcie w Minneapolis, a przy bocznej ścianie domu stała stara, metalowa huśtawka, na której swego czasu huśtała się wielka trójca Bieberów; teraz ta sama huśtawka czekała z przeznaczeniem dla wnuków, których rodzice chłopaków nie doczekają się tak prędko.
Justin wysiadł z samochodu i podążając śladem Drew, wyjął z bagażnika swoją torbę. Później podszedł do opuszczonej szyby po stronie kierowcy, nachylił się i korzystając z nadziei, że całe osiedle pogrążone było jeszcze w ostatnich strzępach snu, musnął moje usta. Później powiedział:
-Chcę, żebyście wiedzieli, że wcale nie jestem szczęśliwy, że moja dziewczyna ma zamieszkać, przynajmniej przez jakiś czas, z moim bratem. - W zakłopotanie ewidentnie wpędziły go nasze spojrzenia, bowiem i ja, i Jason mieliśmy po dziurki w nosie jego narzekania. A narzekał na wszystko: że na stacji benzynowej nie było mydła; że cukier do kawy był za mało słodki; że sama kawa była podstępną fałszywką z większą zawartością mleka niż samej kawy; że benzyna wypełniała bak zbyt wolno i że słońce nad Chicago raziło oczy mniej przyjemnie niż to w Minneapolis. - Ale wiem - kontynuował - że obecnie nie mamy innego wyjścia. Ufam wam, pamiętajcie.
Ale zaufać mi, to jak oddać duszę diabłu i poprosić, by co tydzień prowadzał ją do kościoła.
Ruszyliśmy z podjazdu już w znacznie okrojonym składzie. Zostałam sama z Jasonem i nie wiedzieć czemu, odpowiadał mi taki stan rzeczy. Za kółkiem czułam się swobodnie i lekko, więc z tą lekkością przemierzyliśmy dwie kolejne dzielnice, by zatrzymać się pod wieżowcem w najbliższym otoczeniu jeziora Michigan. Pomimo przekreślonych planów na życie i wyprowadzki z miejsca, w którym zawiera się 99% wszystkich moich wspomnień, w Chicago zakochałam się od pierwszego wejrzenia: w zapachu jeziora i ulic, w budynkach, które choć podobne, czymś różniły się od tych w Minneapolis, w świadomości, że zaczynam coś na własną rękę, nawet jeśli z początku wspomniane coś miałoby być totalnym przeciwieństwem losu.
Jason wziął obie moje torby i poprowadził najpierw do drzwi, które otaczał znaczny wkład szkła w solidne ściany, później windą na dziesiąte piętro i już wtedy chciałam krzyknąć z radości na myśl o widoku rozpościerającym się z okien, bowiem mieszkanie Jasona wychodziło na jezioro. Ale Jason, widząc przelewający się we mnie entuzjazm, wspomniał, że nie wybiła jeszcze siódma, a jego sąsiedzi są niewiarygodnie nietolerancyjni.
Mieszkanie składało się z dwóch sypialni, salonu z aneksem kuchennym i łazienki, którą Jason obiecał mi odstępować jako pierwszej. Widok w rzeczy samej pozbawił mnie umiejętności nabierania wdechów i wypuszczania wydechów, a rozświetlony słońcem salon jakby krzyczał "uśmiechnij się Chloe, teraz będzie już tylko lepiej". I rzeczywiście w tym pokładałam silne nadzieje.
-Pierwsza sypialnia jest moja - oznajmił Jason - natomiast drugą mogę ci ofiarować.
Nagle zrobiło mi się głupio, bo w końcu Jasona znam nie lepiej niż proces rozmnażania się pantofelków. Powiedziałam więc:
-To strasznie miłe z twojej strony, że przygarnąłeś mnie, taką przybłędę, o której nie wiesz za wiele.
-Daj spokój - odrzekł. - Nudno jest mieszkać samemu.
Weszliśmy do sypialni, która przypadła mi, i z niej również dostrzegłam skrawek jeziora. Usiadłam na łóżku, podskoczyłam kilkukrotnie, jak to miałam w zwyczaju w nowych miejscach, i stwierdziłam, że z towarzystwem tak miękkiego materaca nie dopadnie mnie bezsenność z Minneapolis.
Wtedy Jason powiedział:
-Pamiętaj, że gdyby było ci smutno, w mojej sypialni również stoi dwuosobowe łóżko.
A ja w istocie zamierzałam zapamiętać tę szczególną informację.
~*~
Rozdziałów do opublikowania jest oczywiście więcej, ale mi został do napisania już ostatni :)
cudo!!!!! zemta jest słodka :) ma być dobrze <3
OdpowiedzUsuńOmg niesamowity rozdział <3
OdpowiedzUsuńKurcze czemu ona na tyle wątpliwości, robi się bezuczuciowa, mam nadzieję, że poprostu ma kryzys, a nie, że lada moment się rozstaną. Życzę weny 😘
OdpowiedzUsuńZemsta I D E A L N A, ale końcówka coś mi nie pasuje. Proszę, niech ona już się nie puszcza z nikim ;_;
OdpowiedzUsuńAle przecież po Justinie też widać, że to już nie jest dla niego to samo :/
OdpowiedzUsuńBoże święty, jeśli to ff nie zakończy sie szczesliwie to Cie zabije, lol. Czekam na nastepny rozdzial :) Swoja droga, ten mi sie podobał. Mimo, ze byl troche lekki ;). Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem cholernie tego co bd dalej!! ❤👌😆
OdpowiedzUsuńwiesz co Ci powiem? masz naprawde talent i jedyne co mi sie nie podoba w tym opowiadaniu to Chloe. Robi sie taka bezuczuciowa, jakby nie miala uczuc wcale. I powiem szczerze ze zachowuje sie jak dziwka (moze i nawet nia jest?). jest z Justinem a chce sie puscic (mizna wywnioskowac to z ostatnich zdan) z jego rodzonym bratem:))))) przysiegam ze to jest jedyne opowiadanie w ktorym nie polubilam (i raczej nie polubie jesli nie zmieni zachowania) bohaterki, a uwierz przeczytalam 726293 fanfictions. wiec oto moja prosba [:)] : chcialabym aby Chloe przestala byc dziwka (nie lubie tego okreslenia, ale innego nie mozna tu uzyc) :))))
OdpowiedzUsuń(zdby nie bylo,kocham to ff za sposob pisania i ze ma taka inna fabule)
kocham, przesylam besoski
ps. to nie jest hejt ;)
UsuńJezu niech ona już się nie puszcza... Justin jej zaufał!!! To ff musi się skończyć dobrze:) kiedy następny rozdział? <3
OdpowiedzUsuńale ja nienawidze Chloe omg
OdpowiedzUsuńszkoda mi Justina bo jest uroczym misiem
pierwszy raz loszka postepuje jak szmata a Justin jest supi
ale i tak kocham to ff
Serio, tak kocha justina a już chce coś z jego bratem? Szczerze ta postać Chloe bardzo mnie irytuje
OdpowiedzUsuńI mam nadzieje, ze Justin znajdzie sobie kogoś lepszego:)))
UsuńCEmu?? Co ona ma za watpliwosci? I czemu sie tak zachowuje? Pocalunek z davem a potem ten tekst do jasona...justin jej zaufal...mam nadzieje ze jej mysli to chwila zalamania bo jest ciezko i ze sie zmieni 😜😍😍😜😡😡😡😘😘😘
OdpowiedzUsuńNie no, zemsta w stu, a nawet w stu jeden procentach udana. Justin i Chloe nieźle się spisali, tylko mam nadzieję,że w następnym rozdziale nikt nikogo nie zdradzi :)
OdpowiedzUsuńCo ona wyrabia? Kocha Justina, a do Jasona poleci jak tylko będzie miała okazję. Ja się pytam co z nią nie tak...
OdpowiedzUsuńhttp://wait-for-yoy-1dff.blogspot.com/
http://loveme-likeyou-1dff.blogspot.com/
Tez jestrem w Chicago :D
OdpowiedzUsuń54 year-old Structural Engineer Arthur Rowbrey, hailing from Brentwood Bay enjoys watching movies like Joe and Skiing. Took a trip to Chhatrapati Shivaji Terminus (formerly Victoria Terminus) and drives a MR2. porada
OdpowiedzUsuń31 year-old Structural Engineer Florence Edmundson, hailing from Whistler enjoys watching movies like Prom Night in Mississippi and Coloring. Took a trip to Historic Centre of Sighisoara and drives a Ferrari 250 GT SWB California Spider. jej wyjasnienie
OdpowiedzUsuń