Przez resztę dnia siedziałam w szkole jak na szpilkach i pięciokrotnie prosiłam, błagałam wręcz Justina, by zwolnił mnie z lekcji, bo eksploduję w jednej z klas. Ale on upierał się, że nie mogę zostawić go samego i gdyby nie daj Boże coś się wydarzyło, a to coś niewątpliwie zniszczyłoby życia nam obojgu, odrobinę łatwiej będzie przejść przez piekło wspólnie. Spytałam Justina, jak jest w tym piekle, bo kto jak kto, ale on powinien posiadać wszechstronną wiedzę na temat dobra i zła. A on odparł, że jest koszmarem wyciągniętym z najczarniejszej nocy. Ale jednocześnie jest niczym sielanka przy tym, co może czaić się tuż za szkolną szafką. Dlatego odpuściłam szóstą prośbę i zostałam w szkole.
Nic nie wskazywało na to, żebym miała napatoczyć się na korytarzu na kogoś, kto znałby mój sekret i tym sekretem nie byłyby bynajmniej majtki z Kubusiem Puchatkiem i pluszowy miś, którego czasem przytulam. Dlatego z biegiem lekcji stawałam się spokojniejsza i w końcu doszłam do wniosku, że skoro cień dostrzegłam tylko ja, bo Justin odwrócony był tyłem i zajęty czymś pochłaniającym więcej uwagi niż wgapianie się w szparę w drzwiach, mógł to być jeden z tych paskudnych omamów, które choć mało wyraźne, zaczynają pochłaniać coraz więcej i więcej uwagi, aż w końcu naprawdę się w nie wierzy. Na ostatniej lekcji siedziałam już zupełnie rozluźniona. Do tego wręcz stopnia, że odważyłam się nakreślić na tylnej okładce zeszytu od historii ciąg liter składających się w imię ukochanego.
Wystarczyło jednak pukanie do drzwi, abym utraciła całe to odprężenie gromadzone od czasu opuszczenia schowka woźnego na poddaszu, ale powróciło, gdy w progu stanął Justin.
-Przepraszam - zwrócił się uprzejmie do poczciwego staruszka z brodą bardziej wiekową niż historia, którą z takim zapałem wykłada. - Mogę prosić Chloe Montez na pięć minut?
Posiwiały brodacz najpewniej nie wiedział, która z piętnastu dziewcząt w klasie to Chloe Montez, ale skinął głową i powrócił do kreślenia okręgu wokół dziewiętnastowiecznej Rosji. Wspomnę, że okrąg ten był naprawdę, naprawdę duży, bo i Rosja była, jest i będzie naprawdę, naprawdę duża, a z czasem może jeszcze większa.
Dziwnym trafem pojawienie się Justina podniosło nie tylko kąciki moich ust, ale też ogólny poziom odprężenia i dobrego humoru. Zgarnęłam wszystkie rzeczy do torby, mając przeczucie, że nie powrócę już do klasy, bowiem zostało ostatnie dziesięć minut lekcji. Wymknęłam się przez próg. Zakwiliłam, bo w metalową sprzączkę na pasku torby wplątało się kilka moich włosów. Dlatego najsampierw, gdy Justin zamknął drzwi, wyklęłam i włosy, i kawałek żelastwa we wszystkich znanych mi językach, niektórych powierzchownie: angielskim, francuskim i włoskim. Justinowi być może zwiędły uszy, biorąc pod uwagę fakt, że jego jedynym przekleństwem było "cholera" i tylko w wybitnie osobliwych sytuacjach.
Nie mogliśmy zostać na korytarzu, bo czasem dostawaliśmy w swoim towarzystwie małpiego rozumu. Zapominaliśmy, że ja nadal jestem ponadprzeciętnym osobnikiem płci żeńskiej, a on nadal pozostaje ponadprzeciętnym osobnikiem rodzaju męskiego w sukience, a choć ludzie zaakceptowali już związki partnerskie i bezprawne mordowanie nienarodzonych dzieci, mimo wszystko nie przywykli do zestawu: koronkowe stringi plus sutanna. A przecież spełniamy wszystkie fizjologiczne warunki: potrafimy kochać i mamy możliwość rozmnażania się jak króliki. Właśnie o to chodziło Bogu od zarania dziejów - by ludzie darzyli się miłością i podtrzymywali dodatni przyrost naturalny w stopniu umiarkowanym.
Justin nie powiedział, w czym rzecz, tylko pociągnął mnie na schody, a później do opustoszałego pokoju nauczycielskiego, który niewątpliwie nie był moim ulubionym pomieszczeniem w szkole, która z kolei nie należała do grona darzonych sympatią budynków. Ale z Justinem nabierał paru pozytywów. Na przykład z nim wewnątrz przyjemnie pachniało, albo było na kogo popatrzeć. I ogólnie robiło się przyjemniej.
Zanim Justin przemówił, dorwałam znajomą teczkę nauczyciela matematyki. Wtedy zapytał:
-Chloe, co ty wyprawiasz?
A ja odpowiedziałam mimochodem:
-Kradnę pytania na jutrzejszą kartkówkę. Nie przeszkadzaj, tylko pilnuj, czy nie idzie żaden nauczyciel.
-Jest tu - mruknął.
-Gdzie? - przestraszyłam się i odskoczyłam, a zaległe kartkówki zatoczyły się w kręgu powietrza i rozsypały na podłodze.
Sapnął zirytowany, wskazując kciukami swoją pierś. Przewróciłam oczami, bo zdecydowanie chodziło mi o kogoś odrobinę bardziej nauczycielowatego i trochę mniej należącego do grona tych zajebistych dup, których nie sposób sobie odmówić. Wkrótce znalazłam pytania i schowałam kartkę za miseczki stanika.
-W zasadzie to czego ode mnie chciałeś, kochanie?
Odwróciłam się do niego z uśmiechem, złapałam kołnierzyk koszuli i poczułam ten zapach. Jakby zrobiono koktajl z męskich truskawek, męskich malin, męskich poziomek i całego wianka innych męskich owoców, a męskich z tego względu, że gdy wąchałam Justina, czułam stuprocentowego faceta. I czułabym go także z zamkniętymi oczami, i bez tego, co budzi się seksualnie w jego pobliżu.
Pogłaskał mnie po policzku. Skorzystałam z okazji i wtuliłam twarz we wnętrze jego dłoni. Natychmiast wzrósł stopień uzależnienia od wspomnianego zapachu, bo teraz był jeszcze bardziej intensywny.
-Pamięć oddała mi przeważającą część moich wspomnień, ale parę zatrzymała dla własnego użytku. Może wykorzysta je w poprawny sposób.
-Do czego zmierzasz, Justin?
-Chciałem spytać - odkaszlnął, a to, co miał w zamiarze powiedzieć na głos, utknęło mu gdzieś między przełykiem a podniebieniem. - Chciałem spytać, czy się zabezpieczasz.
Jego urocze skrępowanie było fundamentem mojego uśmiechu. Zakłopotanie przejawiał między innymi w błądzącym spojrzeniu, które usilnie chowało się przed moim po kątach. Albo poprawiał włosy i zrozumiał, że są ułożone aż nazbyt perfekcyjnie, gdy odciągnęłam jego dłonie od grzywki i ucałowałem obie.
-To słodkie - skomentowałam. - Wyrywasz mnie z sideł profesorka z brodą tylko po to, żeby upewnić się, czy nie zostaniesz tatusiem.
-Po prostu wolałbym wiedzieć zawczasu - skwitował.
-A chciałbyś?
Niewątpliwie w marzeniach nie każdego dwudziestoczterolatka znajduje się rozpisany budżet domowy z paczką pieluch na czołowej pozycji. Justin nie odstawał od normy i był niebywale rozkojarzony pomiędzy kontrolowaniem prawidłowej pracy płuc, a wysiłkiem wkładanym w mimikę własnej twarzy. Chciał się bowiem skrzywić.
-Niekoniecznie? - odparł bardziej pytaniem niż jasnym stwierdzeniem. Jakbym to ja miała wiedzieć, czego on tak naprawdę chce.
-Facet - mruknęłam pogardliwie. - Tylko jedno mu w głowie.
-Z całym szacunkiem, mam w głowie całą masę przeróżnych myśli, ale wybacz mi, że nie marzę o dzieciach.
-Więc to tak - powiedziałam, trochę go jednak podpuszczając. - Poruchać i nic więcej, nieprawdaż?
-Teraz naprawdę zastanawiam się, czy mówisz poważnie, czy mnie wkręcasz.
-W takim razie jesteś mało spostrzegawczy. Zadaj sobie pytanie, czy sama chcę mieć dziecko w wieku siedemnastu lat, a później odpowiedz na swoje obawy.
Podczas kiedy on zebrał całą armię sił i myślał, myślał i myślał, ja zastanowiłam się, z czego bierze się jego potworna niedomyślność, bo odpowiedzi miał wyłożone i podane na tacy. Może to jakiś skutek uboczny minionej amnezji. A może, wbrew temu, że często daje mi o tym zapomnieć, jest takim do przesady prawdziwym facetem, a w związku z tym jego psychika jest prosta jak drut i w żadnym stopniu nieskomplikowana.
-Czyli się zabezpieczasz? - spytał po tak długim czasie, że ja na jego miejscu uporałabym się z opracowaniem niekonwencjonalnej teorii filozoficznej. A on doszedł tylko do jednego wniosku: tak, moja dziewczyna jednak bierze tabletki.
-Antykoncepcja pierwszym stopniem do wyjątkowo przyjemnego życia. Gdyby nie ona, pewnie z powodu braku czegokolwiek przypominającego gumkę nie mogłabym kochać się z tobą dzisiaj i z Dave'em w...
Nie w porę uświadomiłam sobie, że czasem mój język jest nazbyt rozkrzyczany i prędzej mówię, a dopiero później myślę. Tak było i tym razem. Justin przyjrzał mi się, odgarnął z ramienia włosy, dostrzegł malinkę, choć bez wątpienia widział ją wcześniej, bo nie kryłam jej pod plastrem, podkładem, ani nie wmawiałam, że oparzyłam się prostownicą, której z resztą nie mam w zwyczaju używać. Później westchnął i powiedział łagodnie:
-Nie mam ci tego za złe.
A ja przyznałam:
-Nie chcę cię oszukiwać. Przespałam się z nim dwa razy. Sądziłam, że ja i ty to już nieodwołalnie przeszłość. Miło mnie dzisiaj zaskoczyłeś.
-Nie mam ci tego za złe - powtórzył, a ja się uśmiechnęłam. - Nawet w pewnym sensie rozumiem. Ale powiedz, powinienem być o niego zazdrosny?
-W żadnym razie - zapewniłam. - To kolega. Po prostu dobry kumpel.
Justin przyjął to dzielnie na klatę, a później, gdy stałam już w progu, jeszcze raz zapewnił, że bardzo mnie kocha i przeprasza, że nic nie pamiętał. Ale to przecież nie jego wina, że wyobraźnia spłatała mu tak potwornego figla, na którym ucierpieliśmy oboje. Choć w poprzednim wyznaniu coś mnie poruszyło.
-Kochasz mnie - spytałam - bo przypomniałeś sobie, że kochałeś? Czy kochasz, bo ponownie pokochałeś?
-Kocham cię - odrzekł - ponieważ przypomniałem sobie, że jesteś warta miłości, Chloe.
Tą odpowiedzią wprowadził we mnie lekki zamęt, ale zdawała się być skrupulatnie przemyślana i naprawdę szczera, więc odpuściłam dalsze przepytywanie go, bo miałam nieprzyjemne wrażenie, że powoli zmieniam się w jedną z tych nieznośnych dziewczyn, które potrzebują ciągłego zapewniania, że są kochane. Do tej pory wystarczyło, by uświadomił mnie raz, by ten jeden raz powiedział 'kocham', a następnym razem by powiedział 'przestałem kochać', jeśli kiedyś taki moment nadejdzie. A nadejdzie niewątpliwie, bo już teraz słowo 'kocham' nie jest tym samym słowem, którym było przed tygodniami. I to z obu stron.
Nie rozmawialiśmy w szkole już więcej i wkrótce miałam się przekonać, że to doprawdy ostatni raz, kiedy w tej szkole rozmawiam z tym Justinem i że w powietrzu wisi zapach zmian. Ciężki, osadzał się w płucach i utrudniał oddychanie. Ale na razie go jeszcze nie czułam. Nie wracaliśmy też razem, bo choć nie mieszkamy od siebie daleko, on na szkolnym dziedzińcu skręcał w alejkę parku wschodniego, a ja w podobną architektonicznie, ale zachodniego. Podczas drogi do domu słuchałam starych dwudziestowiecznych kawałków na pograniczu alternatywnego rock'a i ówczesnego popu. Dźwięk przepływał przez prawą słuchawkę gorzej niż przez lewą. Z jakichś względów działo się tak zawsze przy temperaturze sięgającej zera. Dłonie mi marzły, nie pomogły nawet rękawiczki, dlatego szłam szybko, by totalnie zziajaną dotrzeć pod dom i przekonać się, że nie wzięłam ze sobą kluczy.
To niesprawiedliwość z rodzaju tych najbardziej niesprawiedliwych, nad którymi pieczę trzyma chyba sam diabeł. Wewnątrz czułam się jak gotujące się jajko, którego skorupka co prawda nie uległa zniekształceniu, ale wewnątrz ścięło się białko. Zewnętrznie natomiast nie czułam końcówek palców u rąk i stóp i nie wiedziałam, czy lepiej będzie chodzić wte i wewte po półokrągłym podjeździe, czy usiąść na stopniu przed drzwiami, skulić się i mentalnie przesyłać ciepło parującego wnętrza do ostatnich nerwów pod paznokciami. To pierwszy raz, gdy modlę się o jak najszybszy powrót rodziców i najwyraźniej nie byłam tak wielką i nieokiełznaną grzesznicą, skoro Bóg wysłuchał moje błagania.
Rodzice pojawili się na osiedlowej ulicy dziesięć minut i trzydzieści osiem sekund później. Obserwowanie rytmicznie tańczących na tarczy zegara wskazówek odciągnęło moje myśli od powolnego przekształcania się z całkiem apetycznej dziewczyny w bałwana z dwoma wcięciami w talii.
-Chloe, dziecko, na dworze mróz, dlaczego siedzisz na podjeździe? - spytała przejęta matka, wysiadając z wypolerowanego samochodu. Ktoś spędził nad szorowaniem i woskowaniem maski dobre pół dnia i tym kimś bez wątpienia nie był mój tata, który miał skłonności do wydawania poleceń, nie do wykonywania ich.
-Nie mam kluczy - sapnęłam i chciałam dodać jeszcze, że dzięki jej wzmiance o mrozie znów poczułam, że w zasadzie w ogóle nie czuję palców, ale w słowo wszedł mi ojciec.
-Wyjechaliśmy z matką dwa dni temu. Chcesz mi powiedzieć, że od tamtej pory nie zaszczyciłaś swojego pokoju obecnością?
-Ależ oczywiście, zaszczyciłam - odparłam powoli. To ten standardowy ton, gdy ma się na końcu języka dobrą wymówkę, ale dopiero składa się ją do kupy. - Po prostu przydarzyła mi się zaskakująca w skutkach przygoda. Wyobraźcie sobie, że wracam sobie spokojnie ze szkoły, aż tu nagle przelatuje mi nad głową wielkie ptaszysko. Rozpiętość skrzydeł miało chyba dwumetrowe!
-Chloe, do brzegu, bo zaraz sama odlecisz.
-A dziób miał taki, że gdyby wbił mi go w oko, nie dość, że straciłabym oko, to jeszcze gnojek ukradłby mi kawałek mózgu.
-Jestem naprawdę ciekaw, jaki związek ma ptak z brakiem kluczy.
-Przecież do tego właśnie zmierzam - sapnęłam, choć tak naprawdę zbliżałam się jedynie do kolejnego epizodu, który w efekcie końcowym, może po trzech kolejnych ptaszyskach, wyjaśniłby okoliczności zaginięcia pęku kluczy. - Szłam dalej ulicą i byłam tak zafascynowana tymi ogromnymi skrzydłami, że nie zauważyłam pędzącego wprost na mnie samochodu. Wariat! I wtedy z kolei tak się przejęłam, że moje życie stanęło pod znakiem zapytania, że podrzucając klucze, wysunęły mi się z ręki i wpadły gdzie? Do studzienki kanalizacyjnej! Właśnie tak! I to przecznicę od domu. Dacie wiarę?
Ale oni nie specjalnie byli chętni do oddania mi tego skrawka wiary. Ojciec rzucił tylko, żebym się nie wysilała, a mama stwierdziła, że jak tak dalej pójdzie, zacznę pisać książki, bo moja wyobraźnie nie zna granic. Sprzeczali się razem z ojcem, przechodząc przez próg, na temat zarobków autorów w Stanach w minionym dziesięcioleciu. Zaprzestali, gdy tuż przy wejściu zaświergotał radośnie pęk moich kluczy z breloczkiem w kształcie czarnego, płaczącego serca.
-Ptak, wariat i studzienka kanalizacyjna, czyż nie? - spytał cynicznie ojciec. - Chyba jednak przyznam rację matce. Usiądź ty, Chloe, i napisz coś porządnego. Dasz upust swojej wyobraźni i może następnym razem weźmiesz pod uwagę fakt, że w centrum Minneapolis w biały dzień nie spotkasz ptaka z dwumetrową rozpiętością skrzydeł.
-Dobrze - poddałam się. - Wygrałeś.
Z racji tego, że szacunku do ludzi i ich pracy można nauczyć się wyłącznie poprzez indywidualną zaradność, pomogłam mamie wypakować zakupy, a później pokroiłam warzywa w małą kostkę i przy tym wracało mi czucie w palcach. Ostatecznie powróciło dopiero wtedy, gdy zamiast paprykę, zahaczyłam ostrzem samą siebie i mama przegoniła mnie do łazienki, bo przepis na jej zapiekankę nie zawiera w sobie ofiarnej krwi kucharki. Przemyłam ranę, otoczyłam plastrem, później wysłuchałam wykładu ojca pod tytułem "Jak to wkopałem własne dziecko w historię o prehistorycznych ptakach z niebywale wielką rozpiętością skrzydeł", a gdy w końcu zamknął usta, otworzył je ponownie dopiero przy nakrytym stole, kosztując kęs zapiekanki z makaronem, warzywami, serem i sosem, którego receptury jeszcze nigdy nie poznałam w pełni. Oczywiście, mama zdradziła pojedyncze składniki, ale jeden, podobnież najbardziej znaczący i nadający zapiekance apetyczną magię, postanowiła zapisać mi dopiero w testamencie i będzie to jedyna rzecz otrzymana w spadku, jeśli nie poprawię ostatniej oceny z biologii. Aż dzisiejszego popołudnia nie wytrzymałam i spytałam:
-Więc co jest tym tajemniczym składnikiem?
Mama spojrzała na tatę, jakby on również był wtajemniczony i przez to poczułam się jak odrzucone Brzydkie Kaczątko, a później odparła, wycierając usta serwetką:
-Tajemniczym składnikiem jest świadomość, że w coś tak apetycznego włożyło się wkład własny: czas i pracę.
-I kawałek urżniętego palca - dodałam.
-To już niebywałe poświęcenie.
Później rozmawialiśmy chwilę o moich ocenach; o tym, że poprawiłam się względem pierwszej klasy, tylko reputację psuje mi spora ilość nieusprawiedliwionych godzin. Upierałam się, że za Boga nie znam ich pochodzenia, ale jakimś cudem nie uwierzyli. Mimo to byli dzisiaj wyjątkowo mili i jeśli ten rodzaj miłości płynie w naszych genach od pokoleń, to z pewnością mają do mnie jakiś interes. Zayn bowiem bywa miły tylko i wyłącznie na potrzeby własne i często popieprzone dosadniej niż sałatka ze świeżych pomidorów taty. Wtedy mama oznajmiła:
-Dziś jest półroczny apel w twojej szkole, Chloe. Wybieramy się na niego oboje z ojcem.
-To już dzisiaj? - zdziwiłam się, a zaraz dodałam: - No tak, przecież raptem za tydzień święta.
-A propos świąt - wtrąciła mama - co chciałabyś znaleźć pod choinką?
-Naprawdę będziemy bawić się w Mikołaja? - spytałam, jak się wkrótce okazało zupełnie retorycznie. Ich uśmiechy, a dodam, że takie same posyłali mi w przedszkolu, gdy w istocie wierzyłam w świętego Mikołaja, mówiły same za siebie. Więc przemyślałam tę kwestię i oznajmiłam: - Chyba potrzebuję kasy. Jestem spłukana.
-A na co ci pieniądze, Chloe?
-Na ciuchy, kosmetyki, na oddanie Zaynowi długu, na tabletki antykoncepcyjne - wymieniałam smętnym tonem, łudząc się, że w potoku zachcianek umknie ta niewątpliwie najbardziej wyróżniająca się z tłumu.
-Tabletki antykoncepcyjne? - zdziwił się ojciec i rozwiązał krawat. Najpewniej nie przywykł jeszcze do myśli, że nie, nie jestem święta i bardzo nie, nie jestem dziewicą.
-Albo tabletki, albo wnuk, którego sprezentuję wam pod choinkę na przyszłe święta. Do was należy decyzja.
Zgodnie stwierdzili więc, że nie mają czasu na przechadzki po sklepach i tylko z tego względu zastanę w ozdobnej paczce ze swoim imieniem dużą czekoladę z orzechami i kopertę. Ale za to mogę liczyć na ciotki, które obdarują mnie książką z mądrymi średniowiecznymi sentencjami, parą ciepłych skarpet w renifery i poradnikiem, jak odnaleźć swoje wewnętrzne 'ja', które dla mnie samej nigdy nie było tajemnicą.
Zapiekanka mamy miała jedną szczególną wadę: jakimś cudem resztki składników na talerzu zasychały w takim tempie, że gdyby naczynia wstawić tam, gdzie ich miejsce - do zmywarki - już nigdy nie mogłabym podziwiać swojego odbicia w szklanych półmiskach. I jak podejrzewałam, to mi przypadł zaszczytny przywilej umycia tego wszystkiego: trzech talerzy, trzech kompletów sztućców i naczynia żaroodpornego, w którym nie pozostał nawet okruch. Sprzątnęłam ze stołu, zatrzymałam w sobie francuskie i włoskie przekleństwa, bo rodzice byli zorientowani w językach obcych odrobinę lepiej niż Justin, a później poszłam do siebie, by spędzić trochę czasu na pochłaniającej całą energię czynności, która powinna być moim priorytetem: byciu nastolatką.
Wspinałam się już po schodach i wtedy głos mamy obwieścił:
-Bądź gotowa przed osiemnastą. Mam nadzieję, że zarezerwowałaś dla nas trochę wolnego czasu w swoim iście napiętym grafiku.
A ja odparłam do nikogo konkretnego, z nutą ironii, tak po prostu, żeby mieć świadomość, że jej dobitna prośba nie pozostanie bez odzewu:
-Nigdy w życiu nie miałam go więcej.
Bycie nastolatką to wyjątkowo trudna sztuka. Trzeba trzaskać drzwiami; być na nieprzerwanej oficjalnej diecie i podjadać po kryjomu czekoladę, gdy nikt nie patrzy; kłócić się z rodzicami o pieniądze; wzdychać do plakatu osobnika rodzaju męskiego rodem z czerwonego dywanu i przede wszystkim - leżeć, myśleć i trudzić się ciężkością tychże działań. I robiłam to przez okrągłą godzinę, dopóki wyrazistość zegara nie wyrwała mnie z letargu.
Miałam raptem 10 minut na ubranie, fryzurę i makijaż, ale niemocny. Powód - rodzice. Gdyby się tak dłużej zastanowić, rodzice byli odpowiedzią na każde pytanie. Spódnica aż do połowy ud również naznaczona była jednym powodem zamkniętym w dwóch ciałach - rodzice.
Ubrałam jasnoniebieską koszulę z małą czarną muchą poniżej kołnierzyka, czarną skórzaną spódniczkę i szpilki wydłużające mnie i moje nogi o dwanaście centymetrów. Zeszłam po schodach. Tam rodzice byli już gotowi. Matka miała na sobie skromną czarną sukienkę i żakiet, a ojciec garnitur, ale nie tak oficjalny, w jakim pojawia się na biznesowych spotkaniach. Moją koszulę zostawił w spokoju, na spódnicę przymknął oko, ale szpilki kolejny raz zaistniały jako przedmiot sporny pomiędzy mną a nim.
-Musisz? - spytał tym samym, co słyszałam za każdym razem, gdy z wdziękiem prezentowałam na schodach łydki.
-Daj spokój - żachnęłam się. - Zawsze to samo. Przywyknij do myśli, że lubię wyglądać seksownie.
-Dla tego nauczyciela? - zapytał podejrzliwie.
-Ile razy mam mówić, że nic mnie z nim nie łączy. Już. - Ich ciągłe przesłuchania, domysły i trywialne oskarżenia działały mi na nerwy, ale czy sypiając w wieku szesnastu lat z dwadzieścia lat starszym facetem, mogę mieć do nich pretensje? Z tego względu jeszcze ani razu moja złość nie doprowadziła do samoistnego zapłonu. - Teraz staram się dla kogoś innego.
-Dla chłopaka? - zagaiła mama.
-Nie - zadrwiłam. - Dla dziewczyny.
-Chloe, nie bądź cyniczna.
-Więc nie pytajcie mnie o tak oczywiste rzeczy. Owszem, dla chłopaka.
Później temat się urwał, bo założyłam lekką kurtkę, zbyt lekką na tę porę roku, i wyszłam na podjazd. Wsiadłam do samochodu, niedługo po tym ojciec ruszył i omal nie potrącił śmietnika. Płynnie mijaliśmy domy przy Morgan Ave, wszystkie zaskakująco podobne do mojego; tak, że po pijaku mogłabym mieć wątpliwości, do których drzwi zapukać. Coś spokojnego, melancholijnego leciało w tle. Przez połowę drogi do szkoły zastanawiałam się nad tytułem, aż kiedy dałam sobie spokój, wyświetlił się na pulpicie w kokpicie samochodu.
Parę minut później ojciec zatrzymał się na parkingu, który teraz był wyjątkowo zapełniony, ale samochody uczniów stanowiły najwyżej 5% motoryzacyjnej całości. Pod drzewem, w stałym miejscu, stał motor Dave'a. Zastanowiło mnie, po co męczy się w szkole po godzinach, skoro jedzie na samych dwójach, a jego rodzice nie zawitali w Minneapolis dla samego apelu półrocznego. Niemniej jednak cieszyłam się, że będę miała z kim zamienić dwa, w porywach do trzech słów.
-Nie przynieś nam wstydu, Chloe - ostrzegł ojciec.
-A czy kiedykolwiek przyniosłam?
Spojrzeli na mnie tak srogim wzrokiem, że nie miałam już więcej pytań, bo i po co, skoro wydali wyrok bez rozprawy.
-Załóżmy, że o nic nie pytałam.
Niewątpliwie świeciłam najjaśniej. I pośród naszej trzyosobowej rodziny, i na całym parkingu, i w ogóle w obrębie całej dzielnicy. Rodzice szli na przodzie, ja dwa metry za nimi. Dobrze zrobiłam, bo w drzwiach zaskoczył mnie Dave, który do tej pory wypalał za szkołą papierosa. Zaszedł mnie od tyłu, a później szliśmy już razem.
-Jak poszło z Justinem? - szepnął mi do ucha.
Na korytarzach przewijały się ogromne masy ludzkie, bo z każdym uczniem przyszedł rodzic, a z przynajmniej połową oboje.
-Prawidłowo - odparłam, też szeptem. - Bzyknęliśmy się w schowku woźnego na poddaszu.
-To pozwala mi stwierdzić - oznajmił - że poszło chyba lepiej, niż tylko prawidłowo.
-Jeśli pytasz o jego kondycję, nie, nie wyszedł z wprawy. To jak z jazdą na rowerze, pamiętasz?
Uśmiechnął się i przytaknął. Na wysokości ostatniej metalowej szafki rodzice odwrócili się i dostrzegli mnie i Dave'a, gawędzących niewątpliwie tak, by umyślnie nie słyszał nas nikt niepożądany.
-Dzień dobry - przywitał się Dave, raczył nawet ściągnąć czapkę i omal nie zasalutował do gołej głowy. - Miło mi państwa poznać.
Mama przyjrzała mu się uważnie, a Dave jakby na zawołanie zagryzł dolną wargę i tym samym schował w ustach kolczyk. Jednakże trzy inne nadal pozostawały widoczne i to z całą pewnością odjęłoby mu punktów w oczach mojej matki, gdyby rzeczywiście był postrzegany jako ktoś więcej niż kumpel i ktoś mniej niż dożywotnia miłość.
-Jesteś chłopakiem Chloe? - spytał oschle ojciec, ale bruneta zdawał się nie zniechęcać ton jego głosu. Ja z kolei, słysząc tę srogą odmianę, często drżałam i oczy zachodziły mi łzami, choć respekt względem ojca odczuwałam wyłącznie na płaszczyźnie finansowo-kieszonkowej.
-Takim ówczesnym chłopakiem - odparł trącając mnie łokciem w bok.
-Co to znaczy?
-Wie pan - Dave oblizał wargi, a to nie wróżyło niczego, co satysfakcjonowałoby moich rodziców. - Chloe to bardzo seksowna dziewczyna. I już nie dziecko! Żeby nie było, nie zrobiłem niczego niezgodnego z prawem. - Albo mnie wzrok mylił i Dave ma dziś wyjątkowo dobry humor, albo strzelił sobie parę shotów przed apelem.
W każdym razie moi rodzice nie polubili Dave'a, ale też on nie pokładał wszelkich starań w zdobycie ich sympatii. Żadnej ze stron na tym nie zależało. Przebrnęliśmy przez jeszcze jedne schody, a na pierwszym piętrze mieściła się obszerna aula. Gdy weszliśmy do środka, większość krzeseł była już zajęta. W środku zebrała się cała szkoła, caluteńka, uczniowie, nauczyciele i rodzice, a w przypadku większych lizusów i dziadkowie, i rodzeństwo, i wujostwo, i tak dalej, i tak dalej.
Znaleźliśmy wolne miejsca po przeciwnej stronie auli, pod oknem. Usiedliśmy w następującej kolejności: mama, tata, ja i Dave. Na wszelki wypadek zdecydowałam się odgrodzić od siebie obu mężczyzn. Rozejrzałam się po sali i szybko dostrzegłam Justina, który siedział w nauczycielskim gronie i zdecydowanie również kogoś szukał, a tym kimś okazałam się ja, co zapewniło mnie, że nie ma na boku żadnej kochanki, której wypatrywałby gorliwiej. Tuż za nauczycielami siedział Mike, bez rodziców, co nie było żadnym zdziwieniem. Natomiast obok Mike'a usadowił się Christian Grey, w wyzywającej pozie i garniturze, z którym nigdy się nie rozstawał. Nawet we własnym mieszkaniu siedział w koszuli i wypastowanych butach. Szeptali między sobą i najwyraźniej również kogoś szukali. Jak się wkrótce okazało, na moje nieszczęście właśnie mnie, a gdy już dostrzegli ponad głowami ludu, uśmiechnęli się w sposób, który pozbawił mnie jakichkolwiek złudzeń - coś, co się rozpoczęło przed tygodniami i co zawierało w sobie ich duet i mnie, jeszcze nie dotarło do mety, całe zziajane i wyczerpane.
Wkrótce nie było już wolnego miejsca, a spóźnialscy stanęli przy drzwiach, które z tego względu przestały się domykać. Na środek wyszedł dyrektor, jak zwykle z tym swoim pedofilskim wąsikiem i brzuchem jak po trzech bliźniaczych ciążach. Stanął na parkiecie przed rzutnikiem zawieszonym przy suficie i wyśpiewał:
-Witam licznie przybyłe grono na kolejnym apelu podsumowującym półrocze.
Tyle do mnie dotarło. Później słyszałam już tylko wymieniane z Dave'em szepty. Nie rozmawialiśmy o niczym konkretnym i o niczym intymnym tym bardziej, gdyż miałam nieomylne wrażenie, że ojciec nadstawia ucha. Doszło wręcz do tego, że aby nieusłyszaną dotrzeć Dave'owi do ucha, musiałam wspierać się na jego ramieniu i próbować sięgnąć do tego drugiego ucha, po zewnętrznej, co było nie lada wyzwaniem.
Wtedy dyrektor rzekł:
-Przygotowaliśmy dla państwa krótki film pokazujący życie szkoły w minionym półroczu.
Ni stąd, ni zowąd, przy laptopie połączonym z rzutnikiem, który z kolei wyświetlał stronę startową systemu Windows na śnieżnobiałej ścianie, pojawił się Mike. Ale szybko uświadomiłam sobie, że przecież stał się nowym pupilkiem nauczyciela literatury i jak nigdy udziela się na rzecz szkoły. Jeszcze chwila, a żeby ratować jej dobre imię, zacznie dokarmiać pokrzywdzone pieski i kotki w schronisku, albo bawić się w niańkę w świetlicy środowiskowej.
Mike spojrzał na Grey'a, ten z kolei zerknął na mnie, a ja na Dave'a, któremu nie umknęło całe to przedstawienie i już zaciskał pięści, bo ani Mike nie był jego najlepszym przyjacielem, ani Christian uwielbianym nauczycielem, a razem tworzyli wybuchową mieszankę niczym mocny środek przeczyszczający.
Naraz ekran pociemniał, przez chwilę kółeczko na środku kręciło się i kręciło, aż po krótkim oczekiwaniu wyświetlono film, ale niewątpliwie nie o taki chodziło dyrektorowi. Nie wiedziałam, co się dzieje, dopóki Dave nie przeszył grobowej ciszy na auli krótkim:
-O mój pieprzony Boże.
A to w jego ustach brzmiało niczym przekleństwo.
Szybko skojarzyłam fakty. Schowek woźnego, smuga światła naznaczająca nasze twarz wykrzywione podnieceniem, i jęki, i przyspieszone oddechy, i słychać było każdą brudną gadkę, których sobie nie żałowaliśmy. Takim sposobem, powiedziałabym, że filmowym, wyrwanym z jakiejś dramatycznej komedii, dobre dwie setki ludzi, którzy bez wątpienia kojarzyli z widzenia mnie i moich rodziców, a z nazwiska Justina, na własne oczy ujrzały, jak uprawiam z nim całkiem ostry i genialny w końcowych skutkach seks na szkolnym poddaszu.
Widoczny był każdy szczegół: nasze pochłonięte współpracą ciała; nasze mieszające się oddechy; moje włosy, które kłuły go w policzki i jego zarost, który z kolei drażnił moje; jego biodra rytmicznie pracujące przy moich; jego dłonie i uwydatnione żyły, i palce, które wbijał mi w uda, przez co w łazience odkryłam dziś cztery małe siniaki w kształcie opuszek na obu udach; naszą przyjemność, którą potęgowaliśmy wzajemnie przyjemnością drugiej osoby; i przede wszystkim było widać nas - mnie i jego - i nikogo innego, bo nawet w tak osobliwej sytuacji byliśmy charakterystycznymi elementami świata materialnego.
Poświęciłam krótką chwilę rozmyśleniom na temat powszechnie używanego związku frazeologicznego: spalić się ze wstydu. Przypomniałam sobie również, jak kiedyś, dawno temu, zapalając znicz na grobie dziadka, oparzyłam się zapałką. Dziś mogę z czystym sercem stwierdzić, że wolałabym przekształcić się w popiół w ognisku, żywcem, niż być tu, z dziesiątkami spojrzeń, z czego każde zawierało w sobie pretensję brzmiącą albo "co za ladacznica, uwiodła księdza", albo "co za gnój, wykorzystał biedną dziewczynę" i pod naciskiem tych drugich wcale nie czułam się lepiej.
Poderwałam się z krzesła, akurat moja wewnętrzna komenda 'baczność!' zgrała się w czasie z identyczną Justina, bo on również wstał, a twarz miał tak przerażoną, jakby stał na średniowiecznym placu i czekał, aż chłopi obrzucą go kamieniami. Na dobrą sprawę ja również się tak poczułam. Wstrzymywałam płacz do samego końca, biegnąc przez całą aulę, ale jak na złość zaniosłam się łzami w miejscu, w którym doskonale mogli zobaczyć je Christian i Mike. Justin wybiegł z auli tuż po mnie, a kątem oka dostrzegłam jeszcze, że Dave ruszył za mną, ale skręcił, by najpierw wyłączyć film, później skopać Mike'owi fiuta, a na koniec złamać nos Christianowi.
Pobiegłam na poddasze, w to pamiętne miejsce sprzed kilku godzin. Zastanowiło mnie, czy gdybyśmy powstrzymali się ten jeden raz, apel przebiegłby bez zakłóceń, ja odebrałabym nagrodę za oceny i naganę za sprawowanie, a potem gawędziłabym przez pół nocy przez telefon z Justinem. Ale nie ma co wybiegać w przeszłość, która została jasno ukierunkowana i jeśli nam nie pasuje, możemy mieć pretensje do samych siebie, a ja w tej chwili byłam zbyt roztrzęsiona, by mieć pretensje do kogokolwiek o cokolwiek.
Justin ukucnął obok mnie, kiedy siedziałam skulona pod ścianą, spódniczka bez wątpienia podciągnęła mi się i pokazałam światu (szkolnemu korytarzowi) swoje majtki. Oparł się o moje kolano, oddech miał nierówny, drżał nie mniej niż ja sama i w takim stanie próbował mnie uspokoić, choć jasnym było, że wzajemnie będziemy się tylko niepotrzebnie nakręcać i na dobrą sprawę powinniśmy zostać od siebie odseparowani na najbliższe dwadzieścia cztery godziny. Mimo to rzuciłam mu się na szyję i zapłakałam głośno. Próbowałam odezwać się przez szloch. Ostatecznie wyszło coś na kształt wyłkanej chrypy.
-Oni nas za to zlinczują, wiesz o tym - wypłakałam w jego rękaw.
Wtedy Justin zachował się nad podziw odpowiedzialnie. Odsunął mnie od siebie nieznacznie, odgarnął z twarzy te mokre i klejące się kosmyki, które nijak pasowały do odświętnych ubrań i dobranego makijażu, który niewątpliwie spływał już jak masło z chrupiącego, parującego tosta. Ucałował moje czoło i odezwał się spokojnie:
-Musimy stąd wyjechać, Chloe.
A ja przytaknęłam:
-Musimy.
Ale za nim w istocie wyjechaliśmy, na korytarzu pojawił się Dave, który ewidentnie dał mi chwilę na wypłakanie się w ramię Justina. Podszedł, ukucnął obok nas, ale jednocześnie dał nam przestrzeń życiową, aż w końcu targany równie skrajnymi emocjami oznajmił:
-Wyjedziecie, to na pewno. Ale ani ja, ani Zayn, ani Drew, ani Jason - dodał - nie pozwolimy wam uciec bez solidnej zemsty.
I tak zrodził się plan. Sześciu na dwóch. Operacja naznaczona nazwą "Spieprzaj, póki możesz, pierdolony skurwysynku".
~*~
Ze względu na to, że do końca zostało nam już niewiele, rozdziały będą pojawiać się częściej :)
O kurwa!!!! Chce szczesliwe zakonvzenie I kurwa zemste!!!! ❤❤
OdpowiedzUsuńO kur....dzieje się.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję,że ten Pieprzony Grey i jego przydupas Mike dostaną nauczkę.
Boję się tylko co zrobią rodzice Chloe. Oby wszystko było dobrze :)
Nie mogę się doczekać następnego <3
skurwysyny!!!!!!
OdpowiedzUsuńnie wierze jakimi Mike i Grey sa skurwysynami... Życze weny i czekam na kolejne :) Szkoda że niedługo koniec :C
OdpowiedzUsuńJa nie wiem co napisać ,więc napisze cholera,cholera,cholera....Genialny rozdział💖💖💖👍
OdpowiedzUsuńKocham cie! Dzień bez rozdziału tu albo z Janell (bo nie wiedzieć czemu, jednak to ich shipuje) to dzień stracony <333333
OdpowiedzUsuń😱😰😨😂😲😯😇😧😦😍😍😍
OdpowiedzUsuńTu tu tum coraz lepiej :D naprawdę zostało juz niewiele rozdziałów a pamiętam jak czytałas go pisać
OdpowiedzUsuńOmg mike i grey to chuje,przyznam soę że nie spodziewałam się takiego czegoś
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać zemsty,ten rozdział jest super
Koniec prist<<<<<<<<<
Pusia jesteś świetna
Jebane skurwysyny! Oby sie pporzadnie zemscili!!
OdpowiedzUsuńO KURDE ALE SIĘ POROBIŁO
OdpowiedzUsuńJA PIERDZIULE!!!! ZAJEBISTY ROZDZIAŁ, ZAJEBISTY FF, KOCHAM CIE DZIEWCZYNO ZA TO!! wciąga mega mnie kiedy czytam każdy rozdział, jesteś utalentowana:) rewelacyjną wyobraźnie masz a także zdolności! booooze kocham kocham kocham!!! jezu ale proszę Cie nie kończ tego ff :( jest taki wspaniały... Czytam tylko go i jeżeli się skończy to się chyba rozbecze, błagam zrób drugą część... naprawdę byłoby mega ciekawie :( rozdział rewelacyjny! <3 już się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału! czekam z niecierpliwością! <3
OdpowiedzUsuńTak coś czułam że wyskoczą z czymś takim na tym apelu ale obstawialam filmik Chloe z Mikeiem albo Greyem...
OdpowiedzUsuńMega wciąga,świetnie piszesz ale już się powtarzam xd
Trochę mi szkoda Justina odnośnie tego że Chloe przespala się z Davem, wiem to ff, Justin powtarza że nie ma jej tego za złe i wg ale kuźwa to laska by się mogła powstrzymać jak go kocha to niech trochę bardziej myśli a nie tylko z kim by tu jeszcze do łóżka pójść bo jej jest smutno.
W tym temacie mnie to wkurza strasznie ale no mniejsza,takie moje odczucie.
Czekam na kolejny! Mam nadzieję że jakoś z tego wybraną,dadzą im popalić i wyjadą razem.
Nie wiem czy chce druga część bo tam pewnie by było coś ze nie będą razem a chce żeby byli razem *.*
Chce takiego Justina noooooooo
O rzesz kurna !!! 😱😱😱
OdpowiedzUsuńja jedynie napisze, ze mam cholerna nadzieje, ze jednak zakonczenie nie nadejdzie tak szybko bo do rozdziału jak zawsze nie mam zadnych zarzutów @fairlessbieber
OdpowiedzUsuń