Następnego dnia po wieczorze spędzonym w ramionach Justina, które jednak tylko przytulały, a i ja nie miałabym chyba ani siły, ani ochoty na cokolwiek więcej, mama chłopaków zaprosiła mnie na wspólne babskie zakupy, a ja zgodziłam się bez słowa sprzeciwu, bo gdy w Minneapolis chodziłam na babskie zakupy, zawsze dziwnym trafem byłam jedyną dziewczyną w towarzystwie. To kazało mi się zastanowić, czy zachowaniem wpasowuję się w męskie standardy, czy po prostu nie urodziłam się do przebywania w otoczeniu dziewczyn.
Obawiałam się, że relacje moje i Jasona ulegną znacznemu pogorszeniu, ale o dziwo niemal nic się nie zmieniło. Rankiem witałam go długim całusem w policzek, on parzył mi kawę z mlekiem i cynamonem, słyszałam docinki o podtekście erotycznym i odwdzięczałam się tym samym. Tego dnia postanowiłam spytać Jasona, jak mają się sprawy z Justinem. Jego sprawy, bo moje wyjaśniły się aż nazbyt łatwo, szybko i bezboleśnie.
-Dzwoniłem do niego - poinformował. - Zachowywał dystans, ale w gruncie rzeczy chyba nie miał do mnie pretensji, czego z kolei nigdy nie zrozumiem, bo gdybym ja miał taką dziewczynę, najpewniej szalałbym z zazdrości, gdyby jakiś facet choćby na nią spojrzał.
-Nie kocha mnie - podsumowałam. - Mam na to jawny dowód.
-Gdyby cię nie kochał, chyba zakończylibyście tę znajomość, co?
-Może mu zwyczajnie głupio zerwać ze mną po tym, co razem przeszliśmy.
-Na dobrą sprawę - ciągnął Jason - jesteście kwita. Ty też nie należysz do wielce zakochanych, Justinowi najwyraźniej nie przeszkadza, gdy przyprawiasz mu rogi. Moim zdaniem to syndrom otwartego związku. Justin być może dorósł dopiero do etapu, w którym trzymacie się za rączki i dzięki temu pozwala ci się bzykać na boku.
-Z całym szacunkiem - weszłam mu w słowo - ale przed wypadkiem Justin dojrzał do takich rzeczy, o których ci się nawet nie śniło.
-Nie wiesz, skarbie, o czym zdarza mi się śnić.
-Wydaje mi się, że nie chcę wiedzieć - odpowiedziałam ze śmiechem. - Podsumowując, nasza wielka amerykańska miłość zmierza do nieuniknionej samodestrukcji.
Pattie czekała na mnie pod blokiem o piętnastej, siedząc w swoim samochodzie. Kiedy wypadłam z klatki schodowej, zamrugała światłami, dzięki czemu łatwiej było mi ją zlokalizować. Przemierzyłam ulicę wszerz i po chwili zasiadłam na fotelu obitym przyjemną dla oka tapicerką. Przywitałam się z kobietą buziakiem w policzek, który dał mi złudne poczucie, że ucałowała mnie własna mama, za którą gdzieś w głębi serca tęsknię, a później niespodziewanie do żywych przywróciło mnie męskie chrząknięcie z tylnych siedzeń.
Justin siedział za kierowcą, trzymał ręce na kolanach i pilnował, by nie zsunęła się z nich czapka, jakby to zajęcie było tak interesujące, że poświęcił temu całego siebie.
-Justin miał wolne popołudnie, więc wyciągnęłam go razem z nami na zakupy - wyjaśniła Pattie.
-Obstawiam, że nie był z tego powodu przesadnie szczęśliwy.
-Jakbyś go znała - zaśmiała się Pattie, a ja chciałam odpowiedzieć, że jego charakteru co prawda nie zdążyłam poznać od deski do deski, ale z fizycznością zaznajomiłam się niewątpliwie lepiej niż ona jako matka.
Pattie ruszyła spod krawężnika, a ja pod jej nieuwagę odwróciłam się i wysłałam Justinowi buziaka w powietrzu, którego udał że złapał w garść tuż nad prawym uchem. Rzeczywiście nie wyglądał na szczęśliwego z tego względu, że będzie musiał biegać za nami od sklepu do sklepu i nie daj Boże nosić nasze torby. Jeszcze jakiś czas temu radość wywoływałaby myśl, że będzie miał okazję pobyć ze mną, ale czasy się zmieniają i to zmieniają się szybciej, niż zostałam na te zmiany przygotowana.
W dalszej drodze słuchaliśmy radia, a Pattie opowiadała, jak to któregoś dnia, gdy Justin był jeszcze małym bąblem, a jego bracia wkroczyli w ten etap, w którym najchętniej wszystkim zachodziliby za skórę, zamknęli go na pół dnia w piwnicy, w poszukiwania zaangażowana była nawet policja, a już po wszystkim, gdy Justin został cudownie uwolniony przez Drew, którego tknęły wyrzuty sumienia, nabawił się traumy i omijał piwnicę szerokim łukiem przez kolejne pięć lat. Trauma minęła, gdy miał dwanaście lat i pewnego razu pod nieobecność braci i rodziców w domu wysiadł prąd, a skrzynka z korkami znajdowała się w piwnicy. To pozwoliło mi stwierdzić, że Justin już od dziecka był strachliwy.
Pattie stanęła na podziemnym parkingu pod galerią handlową przy filarze E. Kazała zapamiętać to Justinowi, bo jak sama twierdzi, szukanie samochodu po zakupach zawsze zajmuje jej pół dnia. Podczas kiedy my kroczyłyśmy przodem, Justin trzymał się na tyłach.
-Będziesz naszą prywatną obstawą - zażartowała Pattie.
Ale przykra prawda była taka, że sama miałabym więcej jaj, by pokazać jakiemuś niedorobionemu rabusiowi, gdzie raki zimują (a na pewno nie zimują w centrum Chicago).
Wjechaliśmy windą od razu na drugie piętro galerii, bo Pattie stwierdziła, że na parterze roi się od kawiarni i sklepów spożywczych, na pierwszym mieści się kino i parę tych butików, na które stać chyba tylko celebrytów, natomiast na drugim piętrze jest pełno przyjemnych sieciówek z masowymi wyprzedażami. A mi było to wyjątkowo na rękę, bo przecież do pierwszego stycznia byłam w posiadaniu jedynie stu osiemdziesięciu dolarów i chociaż Pattie zaproponowała, że zapłaci za mnie, bo już traktuje mnie jak przyszłą synową, ja kategorycznie odmówiłam. Wystarczającym zobowiązaniem jest fakt, że w mieszkaniu Jasona jestem lokatorem na gapę, a on uparcie twierdzi, że to, co odebrał sobie w naturze, w zupełności wystarczy.
-Mam głęboką potrzebę kupienia czerwonej eleganckiej sukienki, na którą poluję od niepamiętnych czasów. Raz nie było mojego rozmiaru, drugiego razu z kolei model był wadliwy i obiecali, że specjalnie dla mnie przyślą jeszcze jedną serię i również dla mnie odłożą tę boską kieckę - powiedziała Pattie. - Moi chłopcy, a mam ich a czterech i czasem się zastanawiam, jak ja z nimi wszystkimi wytrzymałam, nie potrafią mnie zrozumieć. Mam nadzieję, że chociaż ty, Chloe, dasz radę.
-Nie musisz się tłumaczyć, Pattie - odparłam i jednocześnie podziwiałam ją za otwartość i tą wrodzoną serdeczność. - Doskonale cię rozumiem.
Najsampierw weszłyśmy do sklepu, w którym zapakowana, czekała już na Pattie jej czerwona sukienka, a ta wzięła ją nawet bez uprzedniej przymiarki. Trochę przypominała nastolatkę, która otrzymała podwojone kieszonkowe i doznała nagłej potrzeby wydania wszystkiego w butikach. Ale nie przeszkadzał mi taki stan rzeczy, choć to przykre, że mama Justina miała w sobie więcej szaleństwa niż sam Justin.
Później udałyśmy się do sąsiedniego sklepu, gdzie postanowiłam wybrać dla siebie jakieś ładne bikini, Pattie rozglądała się za strojem jednoczęściowym, bo nie jest już pierwszej młodości i lepiej czuje się w czymś, co więcej zasłania niż odsłania, a Justin wolał przesiedzieć przyszłe pół godziny na fotelu w pobliżu przymierzalni, ponieważ stwierdził, że nie chodzi na basen, a co za tym idzie, kąpielówki nie są mu do niczego potrzebne. Co nie zmienia faktu, że chciałabym zobaczyć Justina w koniecznie czerwonych i koniecznie dopasowanych kąpielówkach, bo Justin jest typem niepłaskiego faceta i w takim zestawie wyglądałby co najmniej apetycznie.
-Wolisz mnie w czerwieni czy w różu? - spytałam Justina, gdy Pattie odeszła na drugą stronę obszernego sklepu, by tam rozpocząć poszukiwania.
-W bieli - odparł.
-Ale biały to kolor dziewic i taki mogłam nosić, będąc gorącą piętnastką, nie później.
-Co nie zmienia faktu, że ładnie ci w bieli.
-No nie wiem - skrzywiłam się, przykładając do piersi biały, dwuczęściowy komplet, do którego nie byłam przekonana, mimo że krój miał ładny i całkiem prowokacyjny.
-Więc po co pytasz mnie o zdanie, skoro i tak postąpisz po swojemu?
-Żebyś nie stał jak kołek i wykazał odrobinę entuzjazmu.
-Czym mam się ekscytować? Zakupami?
To bezsprzecznie zabolało. Zdenerwowana odwiesiłam bikini na wieszak i stwierdziłam:
-Tym, że możemy spędzić razem czas. Kiedyś byłeś w moim towarzystwie trochę bardziej radosny, a teraz wyglądasz jak pracownik zakładu pogrzebowego.
-Moi dziadkowie prowadzili zakład pogrzebowy - wytłumaczył się.
-Więc niewątpliwie jesteś spadkobiercą ich charyzmy - oznajmiłam dobitnie. - A jaki kolor ci się stanowczo nie podoba?
-Żółty.
I chociaż żółty również nie był moim faworytem pośród całej gamy kolorów, to właśnie cytrynowe bikini zerwałam z wieszaka i zaszyłam się z nim po drugiej stronie kotary przysłaniającej przymierzalnię.
Nie przebrałam się w nie jednak, bo było w istocie największym modowym niewypałem minionej dekady i pod względem fasonu, i tego drastycznie jaskrawego koloru. Musiałam ochłonąć, więc przysiadłam na niskiej pufie, założyłam nogę na nogę i zaczęłam obgryzać paznokcie, ale gdy przypomniałam sobie, ile pracy i wysiłku wkładam w każdorazowe doprowadzenie ich do nadnaturalnej perfekcji, natychmiast zrezygnowałam z tego zabiegu.
Po dwóch minutach ktoś zapukał w kotarę. Rozchyliłam ją gwałtownie, a oczom ukazał mi się Justin trzymający białe bikini upatrzone na początku. Przyłożył je do mojej piersi i stwierdził:
-W tym będzie ci niezaprzeczalnie najlepiej.
A później spojrzał na mnie tak, jakbym wyborem właśnie tego uparcie białego kompletu spełniła jego najśmielsze marzenia. Obiecałam, że je przymierzę, ale tylko pod jednym warunkiem - jeśli wejdzie razem ze mną do przymierzalni i oceni w dziesięciostopniowej skali. Justin rozejrzał się, czy w pobliżu nie ma nigdzie jego mamy, a potem wszedł do przebieralni i zasunął zasłonę.
-Jeszcze nigdy nie uprawiałam seksu w przymierzalni - oznajmiłam, wieszając kurtkę na wieszaku, a z rękawa wystawał szalik.
-I dzisiaj również nie nadrobisz tej ogromnej straty. Przynajmniej nie ze mną. - W ten sposób delikatnie nawiązał do minionej zdrady, ale dał też do zrozumienia, że jeśli miałabym ogromną potrzebę ochrzczenia seksualnie przebieralni, pozwala mi znaleźć w tym celu naiwną zachciankę płci męskiej.
Rozebrałam się, pozostawiając na sobie tylko majtki, bo to niehigieniczne przymierzać w sklepie tak intymną część bielizny. Justin zapatrzony był w swoje sznurówki, a mi zrobiło się przykro, że jakiś cholerny kawałek sznurka pochłonął go w większym stopniu niż ja, jego dziewczyna, w dodatku prawie naga, bo stringi to żadne ubranie. Uniosłam jego podbródek palcem i upomniałam go:
-Niegrzecznie jest poświęcać większą uwagę sznurowadłom, niż własnej dziewczynie. Czyżby onieśmielał cię mój nagi biust, który jakiś czas temu widywałeś częściej, niż różaniec, czy co tam teraz stało się twoim priorytetem?
Justin spojrzał na mnie, w te drugie oczy, które mężczyźni dostrzegali częściej, i poruszył się niespokojnie na niskiej pufie. Naciągnął koszulkę na krocze, które lekko wezbrało.
-Och, czyli nadal jaśnie pana podniecam? - mruknęłam ironicznie. - Dzięki Bogu. Już myślałam, że utraciłam swoją nadludzką moc stawiania facetom namiotów w spodniach.
-Wczoraj byłaś przyjemniejsza - burknął po chmurnie. - Odnoszę wrażenie, że podły charakter pojawia się u ciebie razem z brakiem ubrań, czyż nie?
-Jesteś chamski i bezczelny.
-Pasujemy do siebie.
Okazało się, że pasujemy do siebie tak bardzo, że po chwili całowaliśmy się gorliwie przy lustrze w przymierzalni, a pocałunek zakończył się tak, jak się zaczął: nagle i równie nieprzewidywalnie.
-To pozwala mi stwierdzić, że jesteś bardzo osobliwie bipolarny. Raz jesteś istną sierotą, która potrzebuje mamusi do wytarcia noska, a za drugim razem wziąłbyś mnie w przymierzalni, gdyby nie towarzystwo tej mamusi, która w pierwszym przypadku była ci tak potrzebna.
A on odrzekł słowami, które zabolały mnie bardziej, niż mi się z początku wydawało:
-Próbuję sobie przypomnieć, czy przed tym wypadkiem byłaś równie złośliwa, bo jeśli tak, zastanawiam się, co musiałem brać, że się w tobie zakochałem i żałuję, że nikt mi nie powiedział, bym zmienił dilera.
Po tym wyszedł z przymierzalni wściekły i rozgoryczony, a ja półnaga zsunęłam się po lustrze i usiadłam na małym puchatym dywaniku, by zastanowić się z paroma łzami na koncie, o których Justin w żadnym razie nie może się dowiedzieć, czy rzeczywiście stałam się nadludzko złośliwa, czy w rzeczy samej on zaczął coś brać i z tego względu od jakiegoś czasu żyjemy jak pies z kotem, którzy nade wszystko przebywają w małżeństwie z dwudziestoletnim stażem. I jakby tego było mało, to białe bikini, którego za żadne skarby świata nie mogę kupić, bo wpadło w oko Justinowi, zaczęło podobać się również mi.
Postanowiłam ostatecznie przekonać się, czy Justina i mnie łączy coś więcej niż przyzwyczajenie. O tym też myślałam podczas obiadu razem z Pattie i szatynem na parterze galerii. Ona jadła sałatkę z kurczakiem, a Justin pełen talerz spaghetti. Oboje już kończyli, kiedy ja ledwie tknęłam swoją sałatkę, bo nieustannie przeszukiwałam zasoby własnej kreatywności, które utwierdziłyby mnie w przekonaniu, że tak, jest o co walczyć i gdzieś w głębi serca Justina nadal jestem słonecznym promyczkiem, który choć mały, jest gotów zdziałać cuda, lub nie, nie ma o co walczyć i na typ etapie rozstajemy się przy pomocy podania sobie na zgodę przyjacielskiej dłoni, która tak czy owak nie byłaby przyjacielska, bo osobiście nie wierzę w przyjaźń po związku. To nie idzie ze sobą w parze.
-Dobrze się czujesz, Chloe? - spytała zaniepokojona Pattie.
-Tak - zapewniłam. - Po prostu się zamyśliłam.
-Czytałam ostatnio - ciągnęła, jakbym zupełnie nic nie powiedziała i jakbym z pewnością nie powiedziała, że mam się dobrze - że w pierwszych tygodniach ciąży brak apetytu to powszechny problem.
Ciąża.
Pattie swoją nachalnością i babcinym instynktem nakierowała mnie na możliwie najlepszy pomysł, który przetestowałby każdego faceta na każdej płaszczyźnie. Przeprosiłam ich na moment, a sama pobiegłam do łazienki umiejscowionej na samym końcu restauracji i gdy po dotarciu tam okazało się, że wewnątrz nikogo nie ma, z uśmiechem oparłam się o umywalki przed lustrem, bo czułam, że pierwszy raz od dawna może mi się udać coś ważnego; coś, co albo ukróci mój zapał i entuzjazm względem życia, który bez wątpienia był nieuzasadniony, zwłaszcza w moim przypadku, albo nabawię się tego entuzjazmu jeszcze więcej, co nie posłuży mojemu urojonemu dzidziusiowi.
-Załóżmy - zwróciłam się do swojego brzucha, ale zanim zrobiłam z siebie wariatkę, upewniłam się, że w toaletach nie ma kamer, z których nagrania wysłałyby mnie wprost na zamknięty oddział szpitala psychiatrycznego - że jesteś dwumiesięczną dziewczynką, którą koniecznie nazwiemy Rosie, bo Rosie to ładne imię, prawda?
Wyszłam z łazienki krótko po rozmowie z jeszcze niepoczętą córeczką, a przy stoliku siedział już tylko Justin. Pattie zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Gdy usiadłam na poprzednim miejscu i z jeszcze większym zapałem wbiłam widelec w liść sałaty, Justin oznajmił:
-Dzwonili do mamy z biura. Bardzo cię przeprasza, ale musiała pilnie jechać do pracy.
-Luz - zapewniłam. - A ty zostałeś tu bo? - spytałam. - Nie sądzę, że masz nieodpartą chęć na dotrzymywanie mi towarzystwa.
-Mama stwierdziła, że powinienem odstawić cię z powrotem do domu, bo inaczej się tu zgubisz.
-W Minneapolis bywały większe galerie handlowe - burknęłam.
-Miała na myśli Chicago.
Gdzieś we mnie tliła się iskierka nadziei, że Justin został jednak dlatego, że żałuje naszej wcześniejszej sprzeczki, ale nawet ta iskierka przyznała, że jestem bardzo naiwną osobą. Dokończyłam sałatkę w ciszy. Później, gdy chciałam uregulować rachunek, kelner poinformował mnie, że Pattie mnie uprzedziła, bo jaśnie książę Justin nie raczył się odezwać, jakbym zrobiła mu coś, przez co miałby prawo traktować mnie jak powietrze w próżni, gdzie praktycznie wcale go nie ma.
-Musimy porozmawiać - powiedziałam Justinowi, kiedy wyszliśmy z restauracji i spieraliśmy się, czy iść w prawo, czy w lewo, bo Justin twierdził, że prędzej do wyjścia dotrzemy, idąc na prawo, a ja twierdziłam, że wyjdziemy na mróz, podążając lewą odnogą.
-Przecież rozmawiamy.
-Porozmawiać na poważnie - poprawiłam. - Jest tu jakieś ustronne miejsce?
Było, a miejscem tym okazał się korytarz ewakuacyjny, który z jednej strony wychodził do galerii, a z drugiej na parking i z obu odgrodzony był stalowymi drzwiami. W korytarzu słychać było pracę klimatyzatorów i innych maszyn utrzymujących sprawność galerii, a wszystko to łączyło się w szum, który niebywale mnie dziś irytował. Zaczęłam wierzyć, że ta nieustanna irytacja spowodowana jest albo ciążą, która wcale nie okazałaby się urojona, albo to moja reakcja alergiczna na bliskość Justina.
-Więc? - ponaglił, opierając się o jedną ścianę, ja oparłam się o drugą, a dzieliła nas dwumetrowa odległość. - O czym chciałaś ze mną pomówić?
-Nie będę owijać w bawełnę - rzekłam. - Okres spóźnia mi się już od dłuższego czasu. Wiesz, co to oznacza, prawda? - Albo nie chciał wiedzieć, albo w istocie nie wiedział, bo wyglądał jak ja na lekcji matematyki w klasie z rozszerzonymi przedmiotami ścisłymi. - Jestem w ciąży. Wyliczyłam wszystko co do dnia i muszę ci pogratulować. Zostaniesz tatusiem, Justin.
Był gotów poprosić mnie o powtórzenie tego absurdu, ale chyba zrozumiał, że i za drugim, i za trzecim razem ciążą zabrzmi jak ciąża, nie jak wygrana w totka, albo wycieczka morska dookoła świata, z której prawdę powiedziawszy i tak by zrezygnował, bo Justin i przygoda to wyjątkowo dopasowane antonimy.
Pomodliłam się w duchu, by jego reakcja słowna nie była tak nieokiełznana, jak wyraz jego twarz krótko po otrzymaniu tej absolutnie fascynującej rewelacji. Pomyślałam, że jeśli Justin jakimś cudem ucieszyłby się na wieść o naszym małym bobasku, którego rzecz jasna jeszcze nie ma, z miejsca odstawiłabym tabletki i doprowadziła do rzeczywistej ciąży. Ale jeśli reakcja Justina nie spełni samego minimum moich oczekiwań, jeszcze dziś postawię na nim krzyżyk.
-To jakiś żart? -wybuchł złością. - Przecież mówiłaś, że się zabezpieczasz!
-Bo się zabezpieczam - odparłam. - Najwyraźniej tabletki nie są stuprocentową barierą przechwytującą twoje plemniki.
-Doskonale wiesz, że nie chcę mieć dzieci. Na miłość boską, ja nie mogę mieć dzieci! Kiedy wiązałaś się ze mną, chyba doskonale o tym wiedziałaś!
-Nie krzycz na mnie - zarządziłam, choć głos mi się trząsł, bo takiego wzburzenia zawczasu nie przewidziałam.
-Jak mam nie krzyczeć, kiedy nagle wrobiłaś mnie w dziecko!
-Ja cię wrobiłam? - teraz i ja się uniosłam. - Pamiętaj, że do tego potrzeba i kobiety, i faceta. Faceta, który weźmie odpowiedzialność na klatę, a nie zachowa się jak miękka pała i wszystkiemu zaprzeczy!
Justin szarpnął włosami. Zrobił to tak mocno, że bez wątpienia wyrwał kilka wraz z cebulkami. Oceniłam beznadziejność sytuacji, jeśli rzeczywiście byłabym w ciąży, na mocne dwa, ale wkrótce ocena ta spadła do jedynki, gdy Justin zbliżył się do mnie, położył mi rękę na ramieniu i spytał półgłosem:
-Chloe, ile kosztuje, no wiesz, skrobanka?
-Słucham? - upewniłam się, że dobrze usłyszałam, choć aktualnie oddałabym te ostatnie sto osiemdziesiąt dolarów i wszystko, co uzbierało się przez osiemnaście lat życia na mojej lokacie, byleby usłyszeć źle.
-Ile kosztuje pozbycie się problemu?
-Problemu? - spytałam przez łzy. To wszystko kosztowało mnie zbyt wiele nerwów. - Pozbycie się? Mówisz o własnym dziecku, morderco! - krzyknęłam, uderzając w jego pierś pięściami. Szybko pochwycił mnie i lekko przyparł do ściany.
-Uspokój się, Chloe. Nie rób scen.
-Po raz pierwszy to ja przypominam ci, że jesteś księdzem! To cię do czegoś zobowiązuje! Nie masz prawa nawet myśleć o aborcji jako o czymś, co nie koliduje z ludzkim sumieniem.
-To, że jestem księdzem - powiedział nad podziw spokojnie, co jednak tym razem nie wzbudziło we mnie podziwu - nie znaczy, że muszę mieć jednolite poglądy. Mogę myśleć i uważać zgodnie z własnym sumieniem i nikt nie ma prawa mi czegokolwiek narzucić.
To zabolało niewątpliwie najmocniej. Zabolała myśl, że gdybym rzeczywiście była w ciąży i gdybym rzeczywiście przyznała się przed Justinem, on nie miałby powodów, dla których mógłby twierdzić, że zabójstwo naszego dziecka, nienarodzonej istoty poczętej przeze mnie i przez niego, to coś w istocie niemoralnego.
-Gdybym wiedziała, że twoje poglądy wyrażają jawną aprobatę dotyczącą pozbawiania życia niewinnych istot, które same nie mają jeszcze możliwości decydowania o tym życiu, nigdy bym cię nie pokochała, rozumiesz? - Uderzyłam go w twarz. - Nigdy!
Ruszyłam biegiem przez korytarz, tą odnogą, która prowadziła na parking, w stronę świeżego powietrza, którego niewątpliwie potrzebowałam. Z tego wszystkie zapomniałam powiedzieć Justinowi, że nie spóźnia mi się okres, że nie jestem w żadnej ciąży i nie dołożyłam mu problemu z parą rączek i parą nóżek.
Utwierdziłam się w przekonaniu, że wygasło nawet przyzwyczajenie i obecnie łączy nas tylko jedno - nie oddałam Justinowi kolekcji jego płyt, natomiast on bezprawnie przetrzymuje moje majtki z Kubusiem Puchatkiem.
Ale kiedy zderzyłam się z grudniowym mrozem i omal nie wpadłam pod koła rozpędzonego Audi wyjeżdżającego spod zadaszonego garażu, uświadomiłam sobie, że tak bardzo, jak chciałabym uwolnić się od Justina i na powrót nazwać się silną, niezależną kobietą, tak bardzo marzyłam o jego ramionach, czułych gestach i tym wszystkim, z czego zostałam obdarta z dnia na dzień. A to niewątpliwie oznaczało, że na swój własny sposób już zawsze będę go kochać.
Kurwa..plakac mi sie chce...justin jestes totalnym chujem!! Ogarnij dupe!!!!! Biedna chloe...
OdpowiedzUsuńSzczerze? �� Uwielbiam kurwa Justina. jakby się suka nie puszczala wszystko było by ok�� Żadnego wypadku i wgl. Sama się o to teraz prosi. Jestem prawie pewna, że zaplakana pójdzie do któregoś i się u niego pocieszy ;))) Pomijając rozdział super,ale i tak jej nie lubię ��
OdpowiedzUsuńten komentarz wyraża dosłownie moje myśli, piona! justin>chloe
Usuńsame! kocham cie! justin>>>>>>> chloe<<<<<<<<<
UsuńHahahahah justin prze chuj ale no musi to sprostować!!! Teraz obydwoje są sb warci, kurwa Chloe jest zajabista i kocha go a on musi tez zrozumieć że kocha ją! 👑😁💪
OdpowiedzUsuń♥
OdpowiedzUsuńNie wierzę, co za kutas!
OdpowiedzUsuńCo za dupek z niego! Jemu coś poprzewracało się w głowie potym wypadku! Niech Chloe się od niego uwolni, bo widzę, że mu już na niej nie zależy...
OdpowiedzUsuńhttp://wait-for-you-1dff.blogspot.com/
http://loveme-likeyou-do-1dff.blogspot.com/
Jezu nie wierze
OdpowiedzUsuńPewnie okaze sie ze to nie jego dziecko
OdpowiedzUsuńtypical:))
co
OdpowiedzUsuńsie
stalo
z
kurwa
moim
najukochanszym
Justinkiem
o
chuj
tu
chodzi
jemu odjebalo cos w tym wypadku!
OdpowiedzUsuńJejciu, nie wierzę, oki spodziewałam się, że nie będzie skakać ze szczęścia, ale taka znieczulica wobec urojonego, ale jednak jego dziecka wbiła mnie w krzesło. Mam nadzieję, że się ogarnie, trafi go piorun i wrócą mu wszystkie wspomnienia i będzie jak dawniej.... Życzę weny 😘
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńKurczę Justin co ty do cholery wyprawiasz?
OdpowiedzUsuńWeź go tak mocno strzel drzwiami,żeby mu wszystko się w głowie ułożyło tak, jak ma być :)
Mam nadzieję,że zrobisz z nim porządek i zakochasz ich w sobie jeszcze raz :)
Nie mogę się doczekać kolejnego :*
Szerze mówiąc to trzymam stronę Justina, w końcu to ona go zdradziła i traktuje go jak "śmiecia". Nie lubię Chloe, ale opowiadanie jest zajebiste!
OdpowiedzUsuń