Chloe
Mówił niewinnie. Palił w sposób niewinny. On nawet dochodził z niewinnością w oczach. A ja zakochiwałam się w tej niewinności z dnia na dzień coraz bardziej.
-Od razu widać, że nigdy nie trzymałeś papierosa - zachichotałam po otworzeniu przed Justinem wieczka kartonowego pudełka. Mężczyzna chwycił fajkę i obejrzał z każdej strony, jakby szukał na papierku okalającym oznak raka płuc.
-Nie umrę po tym? - spytał nad wyraz poważnie. Moje spojrzenie dało mu jasną odpowiedź.
-Możesz zostać najwyżej sparaliżowany od szyi w dół, ale zawsze lepsze to niż śmierć, mam rację?
Justin w popłochu upuścił papierosa. Złapałam go na wysokości kolan. Prawidłowego trzymania szluga w palcach nauczy się w praktyce. Teraz skieruję jego uwagę na swobodne, leniwe wciąganie w płuca dymu. Będzie wyglądał znacznie seksowniej, choć już teraz nie brakuje mu do ideału niczego.
-Przecież żartowałam, skarbie. - Położyłam dłoń na jego policzku, pogładziłam go opuszkami. Zachęcająco dotknęłam prawidłowym końcem papierosa jego warg. Uchylił usta, zadrżał, a za moment chwycił szluga między zęby.
-Skarbie? - wymamrotał, próbując ponownie nie upuścić papierosa.
-Tak - potwierdziłam. - Wybacz, ale będę ci mówiła skarbie. To do ciebie pasuje.
-A co pasuje do ciebie? - spytał tajemniczo.
-Sam wymyśl. Ja nie będę ułatwiać ci zadania, skarbie - podkreśliłam ostatnie zdanie czerwoną linią zawartą w głosie.
-W jednej chwili jesteś małym aniołkiem, w drugiej zmieniasz się w diablicę. Naprawdę nie wiem, jakie określenie najlepiej cię charakteryzuje, Chloe. Jesteś zagadką.
-Wysil się, skarbie. Coś wymyślisz.
Justin spojrzał mi głęboko w oczy, przenikał mnie na wylot, mrużył powieki, a w ich kącikach pojawiały się urocze zmarszczki.
-Może to mało zgrabne porównanie, ale przypominasz mi syrenę - stwierdził, przenosząc papierosa z ust między palce. I teraz chwycił go prawidłowo, zupełnie przez przypadek. Jednak pozostał w nim cień instynktu. - Z jednej strony piękna, uwodzicielska, a jednocześnie zabójcza.
-Podoba mi się to porównanie. Zgadzam się. Taka właśnie jestem. Ale uwodzę tylko tych, na których mi zależy, skarbie. - Tak bardzo chciałam znów go pocałować, ale musiałam zadowolić się jedynie jego zapachem. - A teraz pal. Tylko się nie uduś.
Justin ponownie włożył papierosa pomiędzy wargi, mogłam więc podpalić zapalniczką koniec. Jedno pociągnięcie i już zanosił się kaszlem. Wpadł w panikę i na moment oddał mi papierosa, aby oprzeć się o metalową barierkę na balkonie i wypluwać płuca w napadach duszącego kaszlu.
-Hej, spokojnie. - Objęłam go w pasie. Sama zaciągnęłam się dymem i wypuściłam go powolutku w nagi tors Justina. - Zamknij oczy i uchyl usta, skarbie.
Nie protestował. Wargi rozchylił, objął dłońmi moje biodra. Zupełnie jakby wiedział, co chcę zrobić. Zupełnie jakby czuł, że po ponownym zaciągnięciu się papierosem zbliżę usta do jego twarzy i wypuszczę kłąb dymu w jego gardło. Spiął się nieznacznie. Drapanie w gardle nie ustąpiło. Tym razem nie zaczął jednak kaszleć. Dym rozszedł się po jego przełyku, później w głębi płuc. Aż w końcu był gotowy, by samemu zająć się papierosem w odpowiedni sposób.
-To wrodzony talent, z pewnością. - Poklepałam go z uznaniem po ramieniu, gdy wypuścił dym w moją twarz. Opuścił dłoń, w której przeplatał przez palce papierosa. Przyszła moja kolej na zaciągnięcie się. - Ale nie pal zbyt często.
-Palę po raz pierwszy i ostatni, mam poważny powód, który nie powtórzy się po raz drugi.
-Podążając za twoim rozumowaniem, kolejnego papierosa wypalisz po seksie.
Na balkonie zapanowała niezręczna (niezręczna dla Justina) cisza. Przerwał wyjmowanie z mojej dłoni papierosa i westchnął głęboko.
-Nie będzie kolejnego papierosa, syrenko. Nie będzie.
-Ten też nie był planowany, skarbie. Nie zaprzeczysz.
-Ale powstrzymam się przed wypaleniem kolejnego. - Wyraz twarzy miał poważny, lecz w oczach grała łagodność.
-Przed papierosem może i tak - mówiłam równie poważnie - ale nie powstrzymasz rodzącej się między nami namiętności. Prędzej czy później ponownie wylądujemy w łóżku, tym razem zupełnie nadzy. Daję nam miesiąc, najwyżej.
Justin wstrzymał oddech, zgasił papierosa na zewnętrznej ścianie, chwycił moje ramiona i delikatnie oparł o metalową, wilgotną barierkę za plecami. W innych okolicznościach mogłabym się bać. Przy Justinie nie czułam nawet grama strachu. Był mężczyzną, nie kretynem bez serca.
-Chcesz się ze mną przespać? - spytał bez ogródek, bez skrępowania, bez najmniejszego, najdelikatniejszego zawahania.
-Tak - odparłam. - Nie widzisz tego?
-Jesteś śliczna, syrenko. - Justin pogładził mnie po policzku. Powieki mi opadły. Dotyk tych dłoni, choć szorstkich, był nieprzyzwoicie przyjemny. - Ale więcej nie popełnię tego samego błędu. Obudzę się jutro z rana, uśmiechnę się do ciebie i grzecznie powiem, żebyś zwracała się do mnie słowami "proszę księdza". Później wyjdę z pokoju, ubiorę reprezentacyjny uśmiech i wraz z resztą uczniów zjemy śniadanie. Do ciebie jedynie uśmiechnę się życzliwie. Taki sam uśmiech poślę każdej napotkanej osobie. Nie będzie wyjątkowy. Będzie zwyczajny, niewyróżniający się w tłumie, taki, na który nie zwróciłabyś uwagi. A kiedy odezwiesz się do mnie, rozpocznę rozmowę o pogodzie, umyślnie włączając w nią i Alexa, i Megan. Potem w pociągu wybiorę osobny przedział, gdzie wdam się z chłopakami w pogawędkę o nowym modelu Audi, a nasze kolejne kontakty ograniczą się do spotkań na szkolnym korytarzu i na lekcji religii w klasie, gdzie przywitasz mnie grzeczny "dzień dobry", a pożegnasz kulturalnym "do widzenia", dodając do tego ewentualnie "miłego dnia". I twój głos nie będzie się różnił od tonu przeciętnego ucznia.
Ból. Zawód. Strach przed cierpieniem. A mówił tak spokojnie, jakby wygłaszał tysięczne z kolei kazanie na niedzielnej mszy. Niewzruszony, przesadnie opanowany. Sprawiał wrażenie konsultanta w banku. Ten sam uśmiech przyklejony do ust, to samo łagodne spojrzenie. W końcu po co przejmować się problemem dziesiątego z kolei klienta, którego nie stać na spłatę raty, nie wliczając w nią odsetek. Poczułam się jak taki klient. Spławiona. Potraktowana na równi z innymi. Brutalnie obdarta z nadziei.
-Wdzisz to? - Stanęłam w świetle małej lampki. By ją zapalić, wystarczyło pociągnąć za cienki sznurek z białym koralikiem na końcu. - To łza - kontynuowałam wykład. Nie mrugałam. Musiałam widzieć każdy grymas jego ust. - A wiesz, kiedy pojawiają się łzy? - Do pierwszej kropelki dołączyła druga i razem prześcigały się w drodze do brody. - Kiedy jest człowiekowi naprawdę, naprawdę smutno. A teraz jest mi smutno tylko i wyłącznie przez ciebie. Bo wiesz, na takie słowa z pewnością nie czeka dziewczyna, z którą przed chwilą przeżyłeś swój pierwszy w życiu orgazm. A teraz daj mi spokój, mam nadzieję, że jutro zaczniesz mówić od rzeczy, a nie pierdolić takie głupoty.
-Chloe, język...
-Język, który przed chwilą wpychałam ci do gardła, a ty bez wątpienia nie protestowałeś - burknęłam, żeby się odgryźć. Ulżyło mi. Mogłam zacząć proces powolnego uspokajania. - I zmień bokserki, bo te ci trochę przemokły.
Wskoczyłam na swoją część łóżka, ignorując skrzypnięcie drewnianych nóg. Zakopałam się w kołdrze po sam czubek nosa. Pachniała miłością. Miłością, której w gruncie rzeczy nie było. Powąchałam materiał ponownie. Tym razem przywiódł na myśl troskę i poczucie bezpieczeństwa. To już szybciej. Odwróciłam się na lewy bok. Leżałam z twarzą dwa centymetry od ściany. Uporczywy błękit dręczył przez następne sekundy. Błękit, którego nikt dawno nie odświeżył i tak poblakł przeżarty zębem czasu i pożółkł dymem papierosowym. Niejeden małolat palił fajkę w drzwiach balkonowych, a potem gasił na zewnętrznej ścianie. Czarne, przypalone kropki tworzyły prawdziwą mozaikę na murze.
-Syrenko, śpisz? - Justin dopiero wtedy poruszył się. Głośny oddech zakłócił mi niebiański spokój.
-Nie syrenkuj mi tu. I przestań się podlizywać. Jest późno, chcę spać.
Ależ byłam głupia. W rzeczywistości nigdy nie czułam się tak rozbudzona. Chciałabym przeżyć kolejne minuty, prowadząc zwykłą rozmowę. Zwykłą, ale z niezwykłym człowiekiem. Z nim. Musiał wszystko spieprzyć. Zgrzeszył, przeskrobał, naważył sobie piwa. Teraz będzie musiał je wypić. I nie obchodzi mnie, że stroni od alkoholu. W tym piwie zawarte były moje nadzieje. Lepiej, by pozbył się ich raz na zawsze, niż gdyby miały obdarowywać mnie złudzeniami.
-Nie odpowiedziałaś na moje pytanie, syrenko. Śpisz? - Justin nie dawał za wygraną. Dopytywał, przeszkadzał, nie odpuszczał.
-Tak, śpię - burknęłam.
Poduszka Justina zawierała jego delikatny, męski zapach. Przycisnęłam ją do brzucha tak mocno, że aż poczułam dreszcz bólu. Plamka zdartej farby na ścianie pochłonęła moje spojrzenie. Okrągła, z małym wąsem. Wyłaniała zza siebie otynkowaną ścianę. Była naprawdę interesująca. Przysięgam.
-Więc skoro śpisz - przerwał, by zapakować się pod puszystą kołdrę - dlaczego wciąż ze mną rozmawiasz?
-Bo jesteś natrętny i nie przestajesz mówić. Zamknij się wreszcie, z łaski swojej.
-Podobno śpisz. - Justin dźgnął moją talię palcem wskazującym. Drgnęłam niespodziewanie. Spojrzałam na niego z oburzeniem.
-Bo śpię, tylko ty cały czas mi przeszkadzasz, kretynie.
-Dlaczego nagle jesteś taka niemiła, syrenko? - Skrucha, zawód. To i jeszcze więcej kryło się w jego głosie.
-Och, ja jestem niemiła? Daj mi spokój, Justin. Lepiej idź spać. Może nam obojgu wyjdzie to na dobre.
Z mojej strony rozmowa była zakończona. Rankiem, gdy słońce wedrze się do pokoju przez szparę w zasłonach, Justin pocałuje mnie w policzek i wcale nie wywiąże się z obietnicy, złożonej z masy przykrych słów. Nie wyjdzie bez słowa. Nie zacznie traktować mnie ozięble. Przecież nie może. Nie ma prawa. Nie po tym, co zaszło między nami.
-Dobranoc - westchnął jeszcze na koniec. Pociągnął sznurek odchodzący od żarówki. Światło zgasło. Widziałam tylko tę szparę między roletami. Czułam jego oddech na łopatce. A chciałabym czuć ten oddech niżej, znacznie niżej. Tam, gdzie dopuszczam tylko wyjątkowych.
Cisza i ciemność. Co jakiś czas spokojne westchnienia. Nie spał. Myślał o sobie, myślał o mnie, myślał o nas. I nie wytrzymałam. Jego bliskość była mi tak bardzo potrzebna. Obróciłam się gwałtownie na prawy bok, wsunęłam chłodne stopy pomiędzy ciepłe łydki Justina i przywarłam do półnagiego ciała szybko. Nie mógł zareagować. Nie zdążył. Okalałam go ciaśniej niż kołdra. Uwiesiłam się na lewym ramieniu i obojczyku. Teraz było w porządku. Teraz moje serce nie rozrywało klatki piersiowej tylko po to, by zrobić krok w stronę Justina.
Zmrużyłam oczy najwyżej na dwie godziny. Przez większą część nocy obracałam się z boku na bok i przyglądałam się spokojnej twarzy Justina. Wyglądał jak mały, uroczy chłopiec, zwłaszcza gdy jego wargi uchyliły się nieznacznie, a z ust ulatywał ciepły oddech. Ponownie próbowałam zasnąć koło godziny szóstej nad ranem. Przez szparę w zasłonach wdzierały się pierwsze słoneczne promienie. Wtedy jednak Justin mlasnął przez sen, wyciągnął gorące ramię nad kołdrę i opuścił je na moją talię. Nie chciałabym się chwalić, ale moje plecy wpasowały się w jego tors jak odpowiedni klucz w dziurkę (bez podtekstu). Wtedy jasnym było, że więcej tej nocy nie zasnę.
Wstałabym, wyszła na balkon i posłuchała pierwszych dzisiaj śpiewów ptaków. Ale Justin spał tak uroczo. Nie chciałam go obudzić dźwiękiem skrzypiącej ramy łóżka i paneli. Trzeci przed drzwiami balkonowymi zawsze wydawał nieprzyjemny pisk, a ja ze swoją koordynacją za każdym razem przydeptywałam akurat tę jedną belkę. Leżałam dalej, na lewym ramieniu. Zaczęło drętwieć i najchętniej zmieniłabym pozycję. Ale nie mogłam. Nie kiedy Justin, choć nieświadomie, obejmował mnie jak ukochaną. Mówiąc szczerze, nie miałam wielu okazji do rozkoszowania się ciepłem męskiego torsu. Będąc młodszą, wystarczała mi duża, miękka poduszka. Z czasem również potrzeby zaczęły ulegać zmianie i teraz chciałabym każdego ranka budzić się w objęciach mężczyzny, czuć jego oddech pośród włosów, witać go całusem złożonym na kości policzkowej. Och tak, o tym marzyłam. Postawa Justina jedynie potęgowała ukryte pragnienia.
Wybiła ósma trzydzieści. Nie zmieniłam pozycji od ponad dwóch godzin. Było mi piekielnie dobrze. A może niebiańsko dobrze. Pójdę do piekła czy do nieba? Gdziekolwiek Bóg by mnie nie wysłał, zabiorę ze sobą Justina. Tego jestem pewna. Chciałabym, aby Justin był moim kochankiem. Delikatny. Czuły. Subtelny. I do tego dbałby o moje potrzeby, o moją przyjemność. Czyż nie był ideałem? Żałuję, że nie poznałam go przed laty, gdy dopiero dokonywał wyborów, które zaważyły na szali przyszłości. Delektowałam się nim, jego ciepłem, jego zapachem, jego skórą i zmysłowością w każdym spojrzeniu. I będę się delektowała tak długo, aż znów nie zawładnie nim strach. Utrata tego skrytego w wyobraźni kochanka oznaczałaby utratę marzenia. A marzenia są po to, by je spełniać. Nie porzucać.
Wskazówka zegara zatrzymała się na dziewiątce. Justin zamruczał jak kot, później mlasnął jak bobas, a na koniec jego usta opuścił zachrypnięty kaszel. Taka chrypa mogła należeć wyłącznie do mężczyzny. Obudził się. Nadal trzymał ramię na mojej talii. Zaczął stopniowo rozluźniać uścisk. Im słabiej czułam na brzuchu jego dłoń, tym gorliwiej wędrowałam tyłem na jego stronę łóżka. Nie mogłam czuć go z obu stron? Pragnęłam poczuć choćby z jednej, za to wyraźnie.
-Wyspałaś się? - szepnął. Ta podniecająca chrypa nie zniknęła. Mój żołądek skręcił się przyjemnie. Justin miał w sobie coś, co uwodziło kobiety bez jego starań.
-W zasadzie nie - odparłam, kreśląc na kołdrze nierówne, chaotyczne wzory. - Ale przytulasz naprawdę świetnie.
Leżałam odwrócona do niego plecami. I wcale nie spieszyło mi się z odwróceniem głowy. Justin z pewnością wyglądał jak milion dolarów. Chrypa w głosie była jedynie jednym z elementów doskonałej całości. Prócz tego roztrzepane włosy, które pragną oznajmić światu, że ich właściciel niedawno skończył uprawiać namiętny seks i nie przyjrzał się jeszcze lustrzanemu odbiciu. I jeszcze te usta. Pełne, zwilżane krańcem języka, jedwabiście miękkie i niedoświadczone. Patrząc na nie, przelatywały mi przez głowę setki fantazji erotycznych, tych bardziej i tych mniej niewinnych. Justin uciekłby z krzykiem, gdyby poznał chociaż jedną z moich grzesznych myśli.
Odwróciłam się. I pomyliłam. Nie wyglądał jak milion zielonych. Był dwoma milionami, a może i trzema. Na głowie bałagan. Oczy zaspane i zamglone. Usta rozchylone, błagające o krótkie muśnięcie. Brak kontroli. Zupełny brak kontroli, a do tego przewlekła ochota na jego ciało. To nie mogło skończyć się dobrze. Zagryzłam wargę niemal do krwi. Między nogami poczułam nieznaczną wilgoć. Podniecił mnie sam widok jego włosów, jego oczu, jego ust. Wczoraj on potrzebował mnie do spełnienia fantazji. Dzisiaj to ja potrzebowałam jego. Oddałabym każdy dzień, który przeżyłam i każdy, który mogłabym jeszcze przeżyć za to, by otrzeć się o jego męskość choć kilka razy. Chyba byłam napalona. Bardzo.
-Nienawidzę cię za to, że tak mnie podniecasz - warknęłam groźnie. Poziom hormonów w moim ciele przekroczył dopuszczalną normę. Teraz nie zachowywałam się jak nastolatka, tylko jak baba w średnim wieku, której dawno nikt nie wydymał.
Jeden krótki moment. Już siedziałam okrakiem na jego udach i ściskałam w dłoni jego przyrodzenie. Był duży. Po raz pierwszy zdenerwowała mnie jego niewinność. Gdyby nie poglądy, śluby i przyrzeczenia, uprawialibyśmy w tej chwili chaotyczny, pełen roztargnienia seks przy obrzydliwie błękitnej ścianie, albo pod prysznicem, albo na umywalce, albo w każdym z tych miejsc po kolei.
-Chloe, co ty...
Nie dokończył. Nie dałam mu szans. Pocałunek był szybki. Wypełniony namiętnością i namacalnymi emocjami. Justin należał do mnie. Tak jak facet po rozdziewiczeniu dziewczyny przypisuje sobie do niej prawa, tak ja przypisałam do siebie Justina, choć nadal chował w bokserkach cnotę. Mój język musnął już każdy skrawek podniebienia w jego ustach. Ciało domagało się więcej. I kiedy w końcu otarłam się o niego po raz pierwszy, jęknęłam tak głośno, jakbym przeżywała swój pierwszy orgazm.
-Chloe, błagam, przestań - sapnął cicho.
Jemu również było dobrze. Nie zdoła dłużej mydlić mi oczu.
Nagłe przerażenie zalało pokój z numerem 12 przykręconym dwoma śrubkami. Głośne uderzenie zaciśniętymi kostkami w drzwi, potem kolejne dwa, i kolejne. Chcąc, nie chcąc, musiałam przerwać, choć byłam już blisko, a moje ciało drżało. Justin wyraźnie się bał. Zeskoczyłam z jego kolan. Ukryłam się w łazience, za skrzypiącymi drzwiami. Na odchodne zdążyłam jeszcze szepnąć do niego, żeby ubrał się i poprawił pościągane w każdym rogu łóżka prześcieradło. Zjechałam po drzwiach na samą podłogę i ciężko opadłam na nią pośladkami. Mój Boże, ależ byłam podniecona. Niewiele brakowało, abym sama zaczęła się pieścić. Na Justina nie miałam już co liczyć. Zanim zsunęłam się z jego męskości, wyglądał tak, jakby mama nakryła go w wieku dziesięciu lat na oglądaniu obrazków w erotycznej gazecie.
Słyszałam dochodzący zza drzwi głos Alexa. Mówił szybko, chaotycznie. Justin odpowiadał w ten sam sposób. Swoją drogą, jestem ciekawa, jak udało mu się w tak krótkim czasie ukryć wzwód. Po chwili Alex wyszedł. Wydostałam się z łazienki, mając na sobie długie spodnie. Przebrałam je podczas dłużących się w łazience minut. Justin siedział na łóżku. Łokcie opierał na kolanach, na dłoniach wspierał ciężką głowę. Dresy zakrywały jego męskość, szara koszulka przylegała do torsu. Gdy uniósł głowę, na czole połyskiwała kropla potu. Denerwował się? A może walczył z samym sobą, by nie rzucić się na mnie i nie przelecieć mnie na środku dywanu? Podobała mi się druga opcja, ale znów należała jedynie do grona fantazji.
-To był błąd, Chloe - wypalił niespodziewanie. Podniósł się z łóżka gwałtownie. Materac pochłonął niedawne wgniecenie od ciężaru jego ciała.
-O czym ty pieprzysz? - warknęłam głośno. Może ktoś stał pod naszymi drzwiami, może wsłuchiwał się w nasze słowa. Miałam to w dupie. Nie zrobiłam nic złego. Nie miałabym więc z czego się tłumaczyć.
-Jestem zawiedziony samym sobą, Chloe. Boże, co na najlepszego zrobiłem - mówiąc, chwycił się za głowę i zaczął przemierzać pokój od szafki nocnej, po drzwi balkonowe. - Dałem ci się uwieść! Po prostu pozwoliłem, żebyś mnie uwiodła.
-Mam uwierzyć, że tego nie chciałeś, że cię zmusiłam, a orgazm był dla ciebie katorgą? Jesteś bezczelny! - Głos mi drżał, a łzy szczypały przeraźliwie. - Wykorzystałeś mnie, wiesz? Nienawidzę, gdy ludzie się mną bawią, a ty się zabawiłeś, Justin. A gdybyśmy naprawdę się wczoraj kochali? Też być powiedział, że cię zmusiłam, a w rzeczywistości zapierałeś się rękoma i nogami? Nie różnisz się niczym od przeciętnego faceta.
-Chloe, przestań! - Podniósł na mnie głos. Naprawdę to zrobił. Nie ważne, kto na mnie krzyczy. Zawsze oblewa mnie wtedy strach. - To w ogóle nie powinno się zdarzyć.
-Ale się zdarzyło! Mogłeś nie robić mi złudnych nadziei. Zrobiłeś ze mnie dziwkę. Wyobraź sobie, że ja też coś czuję. Czuję do ciebie. Teraz to nie ma już żadnego znaczenia. Ale wiedz, że cholernie mnie zraniłeś. Tylko kretyni robią dziewczynom nadzieję, żeby nagle, bez konkretnego powodu złamać im serce.
-Ale ja mam konkretny powód! Jestem księdzem, do cholery! - Kolejny krzyk równoznaczny z kolejną łzą na moim policzku.
-Trzeba było myśleć o tym wczoraj, zanim zacząłeś mnie pieścić. Dobrze mi było, wiesz? - Szybko pokręciłam głową. Niepotrzebnie dawałam mu satysfakcję. - Pieprz się, Justin. Pieprz się, ale nie ze mną.
Kilka głośnych kroków, później szarpnięcie klamką, na koniec trzask starych, dębowych drzwi. Ruszyłam pędem na koniec korytarza. Skuliłam się pod ścianą, zamknęłam kolana w objęciu nagich ramion. Autentycznie liczyłam na coś więcej. Wczoraj był gotów wskoczyć za mną w ogień. Dzisiaj żałował czegoś, czego ja nie zapomnę nawet dzień przed śmiercią. Płakałam przez faceta. A jeszcze tak niedawno przyrzekłam sobie, że żaden mężczyzna nie sprowokuje mnie do płaczu. Wstyd. Zażenowanie. I przede wszystkim ból. Naprawdę zaczęłam czuć. Wczoraj nie byłam świadoma, że emocje kumulują się w moim ciele tylko po to, by zrodzić po środku serca zalążek miłości.
Justin wyszedł z pokoju po pięciu minutach. Nie rozejrzał się na boki. Wepchnął klucz w dziurkę i przekręcił w prawo. I tak oto jednym gestem, jednym ruchem nadgarstka, zakończył rozdział, w którym zawarta była nasza mała, miłosna historia trwająca przez całe dwanaście godzin.
~*~
Tego rozdziału nie skomentuję, ponieważ jest taki przejściowy (dlatego też niewiele się w nim dzieje), ale w następnym przybliżę Wam troszkę życie Chloe, zanim poznała Justina. A miała pewną ciekawą przygodę. Swoją drogą, lubicie, gdy wydarzenia z przeszłości są opisywane w teraźniejszości przez bohaterów, czy wolicie, gdy wprowadzam do rozdziału "wspomnienie"? :)
Ps. Wiadomość do tych moich kochanych hejterów z aska, którzy tak nie cierpią mojego opowiadania, że aż z wnikliwością czytają każdy rozdział - nie, nie usunę bloga, nie mam takiego zamiaru :*