Urodzinowa dedykacja dla Aleksandry, wszystkiego najlepszego <3
Justin
Smutek minie, pomyślałem, wspominając oczy Chloe. Ale strach pozostanie. Bała się, jak nigdy dotąd. Bała się po raz pierwszy.
Dzwonek zagrzmiał na korytarzach i nie zdołał oderwać mnie od myśli. Lekcja minęła, a temat ledwie zacząłem. Skupienie odeszło razem z pierwszym podmuchem wiatru, który wpadł przez okno. Musiałem otworzyć dwa pierwsze, bo po powrocie z korytarza poczułem się wyjątkowo słabo, a ciśnienie w mojej głowie pragnęło wydostać się przez dziurki w nosie, uszy i oczy. Jednym zdaniem, byłem zdolny wyłącznie do siedzenia za biurkiem i opierania się o nie dłońmi czy łokciami.
-Mike, zostań chwilę na przerwie - zwróciłem się do chłopaka. Razem z grupą kolegów wyruszał spod ostatniej ławki w drogę do drzwi.
Krew we mnie wrzała, pulsowała w żyłach, paliła skórę. Zatrzymał się przed biurkiem, plecak zwisał mu z prawego ramienia, grzywka rozproszyła się pomiędzy prawą a lewą stroną.
-Słucham? - ponaglił mnie. To rodzaj tych, którzy w księdzu widzą małego śmiecia pląsającego się pomiędzy nogami.
-Nie wstyd ci? - zaatakowałem.
-O co księdzu chodzi?
-O Chloe Montez. Ta dziewczyna ci zaufała. Wykorzystałeś to.
Mike parsknął śmiechem. Okazał się bardziej bezczelny, niż był w moich oczach dotychczas.
-Więc widział ksiądz nasze małe porno? Podobało się?
-Nie pogrywaj sobie ze mną - ostrzegłem go. - Nie myśl, że nie wyciągnę z tego konsekwencji.
-I co zrobisz? - zwrócił się bezpośrednio. - Zadzwonisz do moich rodziców i co im powiesz? Że ich syn nie jest prawiczkiem? Nie rozśmieszaj mnie. Jeśli to wszystko, niech ksiądz pozwoli, że pójdę. - Doszedł do drzwi, dotknął klamkę, ale odwrócił się jeszcze, by dokończyć bezczelne dzieło słowne. - Numer do matki ma ksiądz w dzienniku. Miłego dnia życzę.
Uderzyłem pięścią w blat biurka. Zadrżało niepokojąco. Źle znoszę ignorancję, zwłaszcza tak bezpośrednią. Ale gdyby popłynął potok nieprzemyślanych słów, wyśpiewałbym wszystko. Zaczynając od półnagich piersi Chloe na plebanii, kończąc na włamaniu się do domku w lesie. Poznałby spektakularną historię wielkiej miłości bez zakończenia.
Spakowałem książki rozrzucone po biurku. Ale skupienia wciąż nie było. Długopis wylądował w kieszeni na drugie śniadanie, zapomniałem o zapięciu zamka i wszystko z powrotem rozsypało się na biurku.
Zanim wyszedłem z klasy, próbowałem dodzwonić się do Chloe. Nie odebrała. Miałem nadzieję, że zasnęła. Albo poszła najeść się czekoladowych lodów.
Na korytarzu panowało poruszenie. Najchętniej każdemu gówniarzowi zabrałbym telefon. Ale nie dam rady. Spuściłem głowę i przebrnąłem przez tłum, rozpychając się łokciami.
Poruszył się w niej raz.
Stanowczo pokręciłem głową. Sceny erotycznego filmiku przebiegały mi przed oczyma.
Poruszył się w niej po raz drugi, mocniej. Jęknęła.
Uszczypnąłem się niepostrzeżenie w wierzch dłoni. Zabolało, ale się nie obudziłem.
Doszedł. I ona również doszła. A to ja przekląłem.
Z pokoju nauczycielskiego wychodziła właśnie nauczycielka, więc złapałem krawędź drzwi, zanim zatrzasnęły się za zapachem jej mocnych perfum. Aż gryzły w nos. Położyłem plecak na krześle przy wybranym miejscu przy stole. Nim wyjąłem jabłko i przetarłem je chusteczką, większość nauczycieli zniknęła za drzwiami. Rzadko spotykane. A przed automatem do kawy stał on, Christian Grey. Ubrany elegancko, umięśniony, postawą zdradzał niewiarygodną pewność siebie. A mi ciśnienie rosło na samą myśl, że zostałem z nim w jednym pomieszczeniu.
-My się z księdzem jeszcze oficjalnie nie poznaliśmy. - Odstawił kubek na blat. Parę kropel wyskoczyło poza krawędzie. - Christian Grey.
Wystawił do mnie dłoń. Spojrzałem na nią sceptycznie. Nie uścisnąłem jej. Krew mnie zalewa na samą myśl, że tą samą dłonią dotykał i sprawiał przyjemność Chloe. Mojej Chloe.
Jestem zazdrosny.
-Widocznie ksiądz dziś nie w humorze - stwierdził oschle.
-Wiem o wszystkim - powiedziałem bez zbędnego owijania w bawełnę. - Wiem, że miał pan swój udział w intrydze przeciwko Chloe Montez.
Nazwisko zainteresowało Grey'a. Parująca kawa przestała mieć znaczenie. Stygła powoli, kiedy on podejrzliwym spojrzeniem lustrował mnie od brody po czoło.
-Słucham? - mruknął powolnie.
-Myślę, że dobrze pan zrozumiał. Rozmawiałem z Chloe. Powiedziała mi, że nie tylko Mike miał wkład w rozpowszechnieniu tego filmu.
Christian wyglądał tak, jakby chciał spytać, o jaki film chodzi. Szybko zmienił strategię, a jego powieki były jeszcze węższe.
-Widzę, że jest ksiądz bardzo blisko z naszą małą, szkolną dziwką.
-Nie masz prawa mówić o niej w ten sposób. A ja jestem jej wychowawcą i w przeciwieństwie do niektórych, interesują mnie problemy moich uczniów, nie ich anatomia.
Speszył się, wyraźnie go zatkało. Nie był już skory do wyzwisk ani kłótni. Ale jego nienawiść względem Chloe poszerzyła horyzonty i wchłonęła mnie w swój zasięg. Nie zależało mi na sympatii pieprzonego Grey'a. Dotykał moją Chloe. A każdy, kto kiedykolwiek dotykał moją Chloe, stawał się moim wrogiem.
-Nie masz żadnych dowodów.
-Mam jej słowa - odparłem pewnie.
-I naprawdę sądzisz, świętoszku, że jej słowa komukolwiek wystarczą? - prychnął jak koń domagający się owsa.
-Mnie wystarczą. - Uśmiechnąłem się nieznacznie, a w oczach miałem lekceważący błysk.
Uderzył tylko dłońmi o blat i wyszedł. A kubek gorącej kawy i para wędrująca serpentyną do sufitu zostały i stygły dalej. Aż sam zapragnąłem paru łyków. I gdyby nie uporczywa myśl o jego męskości w ustach Chloe, pewnie wypiłbym jego kawę.
Kolejne lekcje mijały płynnie, choć bez skupienia. Przeważnie zdobyłem się na parę słów i zadałem pracę na lekcji, bym sam mógł siedzieć pogrążony w myślach. Dzwoniłem drugi raz i trzeci. Chloe nie odebrała. Niepokoiłem się, nie na tyle jednak, by rzucić wszystko i pognać pod jej okno. Po wyskoku z parapetu napuchła mi kostka. Na ostatni dzwonek czekałem z większą niecierpliwością niż większość uczniów, by o trzynastej wyjść w pośpiechu. Plotki o filmie nie ucichły.
Zawistne charaktery ludzi wokół przyprawiały mnie o migrenowy ból głowy. Nigdy nikogo nie uderzyłem, a dziś mnie korciło. Przyłożyłbym i Mike'owi, i Grey'owi i najpewniej oddaliby mi z siłą, po której zakryłbym się nogami. Dla Chloe zapiszę się na boks. Albo na kickboxing. Żebym mógł ją bronić przed każdym parszywym spojrzeniem i każdym małym ścierwem zanieczyszczającym piękną planetę.
Droga do domu nie była długa, ale że słońce przygrzewało, dłonie jeszcze nie marzły, a kłęby myśli domagały się solidnego przewietrzenia, zarządziłem półgodzinny spacer po parku pomiędzy zaspami liści na krawędziach alejek, a tymi ostatnimi na suchych gałęziach. Powietrze pachniało przedwojennym pyłem i kurzem unoszącym się nad polem bitwy. Proste rozliczenie, dwa na dwa. Po jednej stronie Grey z Mike'iem, po drugiej ja z Chloe. Nie dam jej walczyć samej, choć nie umiałbym nawet wycelować z pistoletu i prędzej postrzeliłbym się w stopę. W najlepszym wypadku w stopę. Ale gdybym tylko potrenował, powystrzelałbym ich jak kaczki. Spotkalibyśmy się z Chloe w celi i wiedlibyśmy szczęśliwe życie w kratkę za metalowymi prętami celi. Mało ambitne plany na przyszłość. Ale za to jakie szczęśliwe. Więziennym pachołkom nie robi różnicy, czy zamykają księdza, czy napakowanego biznesmena z łysą czaszką. I bez znaczenia również, kogo oni kochają.
Spacerowałem powoli. Dzwoniłem do Chloe kolejne dwa razy. Odrzuciła oba połączenia. Co za tym idzie, nie spała, tylko nie miała ochoty ze mną rozmawiać. Ma do tego prawo. Nie dzwoniłem więcej. Jest silna. Radzi sobie z małymi, poradzi więc sobie z większymi załamaniami. Poprosiła mnie o popołudniowe spotkanie. W odpowiednim czasie oddzwoni i cichym głosikiem spyta, o której może stanąć w progu moich drzwi. A ja odpowiem, że moje drzwi otwarte są dla niej na oścież w dni robocze, weekendy i święta. Wszystko co moje, jest również jej. Podzieliłem się nawet sercem. Żaden telewizor czy karty kredytowe nie są warte więcej.
Ale samotne spacery nie mogły się równać ze spacerami we dwoje. Dlatego już po dwudziestu minutach błądzenia pomiędzy ścieżkami dopadło mnie znużenie. Obrałem kurs do domu. Przede mną jeszcze dobre 10 minut sprawnego marszu. Takiego, by nie zgrzać kołnierzyka koszuli, ale również nie pozwolić wyprzedzić się ślimakom. Moja wędrówka, samotna podkreślę, natrafiła na przeszkodę w pobliżu przeciwległego wyjścia. Przeszkodę wyglądającą i brzmiącą jak grupa trzech pijanych nastolatków. Przeszkoda nie byłaby przeszkodą, gdyby nie była związana bezpośrednio ze mną. Tak samo jak rozwiązana sznurówka nie stanowi zagrożenia, dopóki nie należy do twojego buta. Przeszkodą były rozwiane blond włosy pachnące jak matczyne ciepło i nuta owocowego aromatu, chwiejąca się na smukłych nogach sylwetka, wpierw lekko pochylona, zaraz nienaturalnie wyprostowana.
Podbiegłem do wstawionej Chloe. Złapałem jej ramiona. Odebrałem niemal pustą butelkę taniego wina, bo wystarczyłby jeszcze jeden obrót (przyznajmy sobie szczerze, marnie naśladowała baletnice), a kleiste krople szczęścia nie byłyby szczęśliwe dla czystych ubrań i pralki, która dając z siebie wszystko, nie sprałaby każdej plamy. A i matka Chloe nie byłaby szczęśliwa, gdyby odkryła, że to nie kropki po soku z czarnych porzeczek.
-Tak dzisiaj wygląda drzemka w domu? - mruknąłem sceptycznie.
Chloe nie była pijana, ale wstawiona na pewno. Stopy stawiała całkiem prosto, tylko kolana chyliły się ku ziemi.
-Niczego ci nie obiecywałam. Nie powiedziałam przecież, że prosto ze szkoły wrócę do domu i zagrzebię się w kołdrze. Szłam do domu, ale zahaczyłam o park i - parsknęła śmiechem - resztę widzisz. Pić mi się chciało, a koledzy byli tak mili, że poczęstowali mnie winkiem. I poprawili mi humor, to przecież najważniejsze.
Byłbym bez serca, gdybym obraził się za tę butelkę. Szkód nie spowodowała, a już straciłem nadzieję, że jeszcze tego dnia uśmiech Chloe rozciągnie się na ustach.
-Dobrze, już dobrze. Chodź ze mną, zanim pierwsza butelka pociągnie za sobą drugą, a druga trzecią.
Kręciła nosem, mamrotała coś, że nie chce zostawić kolegów. A ci jej nowi koledzy wcale nie przypadli mi do gustu. Nie byli natrętni czy natarczywi, skądże. Byli mężczyznami, co prawda młodymi, ale każdy osobnik rodzaju męskiego, dla którego Chloe nie była obcą blondynką z śnieżnobiałym uśmiechem, powodował niechęć. Co jeśli któregoś dnia zapragnie zmian, lecz bojąc się powiedzieć mi prawdę, skoczy na minutkę czy dwie w bok, a potem wróci i nie będzie już taka sama?
Zbyt wiele czarnych myśli.
Ruszyliśmy przed siebie. Dziesięć minut drogi z podpitą Chloe u boku zamieniło się w dwadzieścia minut. Radziła sobie całkiem nieźle, nie musiałem jej prowadzić i jedynie wspierała się na moim ramieniu. To znak, że wino nie mogło być mocne.
-Troszeczkę się napiłam, ale ty nadal mnie kochasz, prawda? Bo jeśli już mnie nie kochasz, to ja wracam pić z kolegami.
-Kocham cię, czemu miałbym cię nie kochać? Jeśli ty wytrzymałaś ze mną, kiedy upiłem się na imprezie, jestem ci winien to samo.
A prawda była taka, że pijaną kochałem ją jeszcze mocniej.
Dwadzieścia minut później, wliczając w to krótkie posiedzenie na świeżo malowanej ławce (na jeansach Chloe odbiły się paski z brązowego lakieru), staliśmy już pod blokiem. Otworzyłem drzwi klatki kodem, a te na piętrze kluczem. Zanim znalazłem go w kieszeni, Chloe wyciągnęła z niej całą resztę drobiazgów: komórkę, chusteczki, i czyste, i zasmarkane, kilka monet, karteczki samoprzylepne i sam przeraziłem się, ile tego wszystkiego zmieściło się w jednej kieszeni. Ale jedna skrytka nie wystarczyła Chloe i kiedy wsunęła rękę w kieszeń spodni, zadrżałem. Wystarczyła świadomość, że jej dłoń jest tak blisko strefy błogiej przyjemności.
-Już, bierz te rączki, nie mogę otworzyć drzwi - mruknąłem, upychając wszystko, co wyjęła, z powrotem do kieszeni. Wszystko, prócz jej małej dłoni i klucza. Ten wylądował w zamku po drugiej stronie drzwi. A ręka w objęciu mojej.
Rozebraliśmy się w przedpokoju. To znaczy, ja w przedpokoju, a Chloe nie umiejąc ustać na jednej nodze, opadła na kanapę w salonie z głośnym westchnieniem. Chwyciła buta za kostkę i siłując się z nim, nie mogła przeciągnąć przez piętę. Dopiero gdy uklęknąłem przed nią i chwyciłem bucika, zdjąłem oba.
-Jesteś głodna, Chloe? - Pokręciła przecząco głową. - Więc zrobimy tak. Ty się położysz i spróbujesz zdrzemnąć, a ja w tym czasie wrzucę coś na ząb, wezmę prysznic, przyjdę do mojej księżniczki i razem coś obejrzymy, pasuje?
-Co obejrzymy?
-Co będziesz chciała.
-A jak będę chciała obejrzeć bajkę?
-Obejrzymy bajkę. Nawet taką najbardziej prymitywną.
-I za to cię kocham.
Zniknęliśmy w sypialni, gdzie łóżko nie było przykryte narzutą, prześcieradło nieco pościągane, a kołdra zwinięta w nogach. Chloe ściągnęła zabrudzone farbą spodnie i wskoczyła pod ciepłą kołdrę. Owinęła się nim jak gąsienica kokonem. Mój wkład w jej wygodne posłanie był więc zbędny. Pocałowałem ją jeszcze w głowę, opuściłem rolety i przymknąłem drzwi, by szum elektrycznego czajnika w kuchni nie obudził śpiącej królewny.
-Dobranoc, tatusiu - szepnęła, nim wyszedłem.
-Tatusiu?
-Niektórych to podnieca. Pomyślałam, że tobie też przypadnie do gustu.
Tatusiu, też mi coś. Ale powtórzyłem tego tatusia trzykrotnie i z każdą powtórką, z każdym kolejnym tatusiem podobał mi się coraz bardziej.
-Śpij, mała córeczko.
Nie miałem konkretnego pomysłu na obiad. Przyznajmy sobie szczerze, niewiele co potrafiłem zrobić, a zupki chińskie co drugi dzień nie wyjdą mi na dobre. Chlebem też nie będę się opychał. W naleśnikach pomogłaby Chloe, której jednak kazałem spać. Będąc podpitą, wolę nie dopuszczać jej do garnków. Kto wie, czego wspaniałego postanowi dodać do zwykłych, klasycznych naleśników. Ulżyło mi, gdy w szufladzie znalazłem paczkę z sosem serowym do makaronu. Przyrządzenie trwa parę minut i w zasadzie polega jedynie na dokładnym wymieszaniu proszku z wodą. A i na smak nie można narzekać.
Postępując zgodnie z instrukcją, powstał pachnący, parujący na gazie sos, a gotujący się makaron unosił pokrywkę na garnku. Poparzyłem się wodą, zlewając świderki na sitko. Dobrym kucharzem nie będę nigdy, to pewne. Ale w efekcie końcowym obiad był całkiem smaczny, a makaron napęczniał w żołądku i do kolacji nie będę musiał zapychać go pierwszym lepszym ciastkiem. Tylko ich zapas bezustannie rósł w szafce.
Talerz umyłem od razu, gąbka poruszała się okrągłym ruchem po powierzchni ręcznie zdobionej porcelany (a może podróbki, sam już nie wiem).
Przed zaplanowanym wcześniej prysznicem zajrzałem jeszcze do sypialni. Chloe spała na brzuchu, pochrapywała cicho, policzek spłaszczył jej się na poduszce. Z precyzją mistrza zamknąłem drzwi tak, by zamek nie dał o sobie znać. Zniknąłem w łazience z czystą parą bokserek i dresów. Rozebrałem się do naga, a dreszcz przebiegł mi po skórze, bo okno w łazience pozostawało uchylone od wczoraj. Ciepła woda wnet rozwiała gęsią skórkę. Szyby kabiny prysznicowej zaparowały. Odwrócony do nich przodem, nakreśliłem kilka chińskich znaczków, a potem przetarłem całość wnętrzem dłoni i gdy znów szyba zaparowała, zamieniłem chińskie znaczki na rzymskie cyferki.
Niespodziewanie usłyszałem, jak drzwi rozsuwają się, nieprzyjemny chłód wbiegł do kabiny i zaraz mroźne powietrze zostało odcięte. Ostatni oddech wbiegł mi przez usta i wiedziałem już, co się święci. Para lodowatych dłoni opadła na moje spięte barki i tak bardzo, jak pragnąłem ich na ciele, tak bardzo chciałem je strącić. Zamroziły chyba każdy skrawek skóry. Takie małe kostki lodu, które dopadają nieoczekiwanie w upalny dzień i choć pożądane, z początku podchodzimy do nich sceptycznie.
-Poczęstowałam się tym makaronem, który zrobiłeś. Już wiem, że gdy pewnego dnia zamieszkamy razem, to ty będziesz gotował, a ja będę prała twoje brudne gacie.
-Chloe, nie umiem gotować. To udało mi się... przez przypadek - powiedziałem jeszcze zanim odwróciłem się do niej twarzą. Bo wiedziałem, że kiedy już się odwrócę, ciężko będzie mi rozmawiać o makaronie. - Mogę wiedzieć, czemu niepokoi mnie pani pod prysznicem?
-Nie niepokoję. Pomyślałam po prostu, że samemu będzie ci smutno. I będę mogła umyć ci plecki. I razem z tobą posłucham pieśni spadających kropel i...
-I będziesz mogła podziwiać nagiego mnie.
-To mogę nie tylko pod prysznicem.
Ale że była tak blisko i pachniała tak słodko, i uśmiechała się tak wdzięcznie, i kusiła tak nieświadomie, zabłądziłem palcami na tył jej głowy. Oparłem nasze czoła, by móc zatracić się w pocałunku dopracowanym w najdrobniejszym szczególe. Liczyły się odczucia wewnętrzne i przyjemność, którą dreszcze roznosiły od ust po małe palce u stóp. A kiedy odsunąłem się, by zaczerpnąć powietrza, Chloe miała względem mnie inne zamiary. Obcałowała mi obojczyki i krzyż na piersi, później prawego sutka i o lewym także nie zapomniała. Całowała nieduże mięśnie na podbrzuszu i cienki pasek włosków prowadzący przez podbrzusze do krocza. A kiedy w końcu tchnęła głęboko, cały ten ciepły oddech owiał moje przyrodzenie i choć zrobiło mi się niewiarygodnie gorąco, ono zesztywniało jak na mrozie.
-Chloe, co ty kombinujesz? - spytałem spięty.
-Nie pożałujesz, obiecuję.
-Chloe, ale...
-Myślę, że tę kwestię wyjaśniliśmy sobie już dawno. Twoje ale mnie nie interesuje. Chcę, żebyś poczuł się dobrze, bardzo dobrze. Tak dobrze, jak jeszcze nigdy. Mogę prosić, by zamknął pan oczęta?
-Nie - sapnąłem, bo dotknęła mnie i nagle poczułem się kruchy. To ona niemal klęczała, a zwaliłaby mnie z nóg, zanim zdążyłbym policzyć do trzech. - Chcę na to patrzeć - dodałem.
-Niegrzeczny chłopiec - skomentowała, ujmując prawą dłonią moje przyrodzenie.
-Znalazł swoją niegrzeczną dziewczynkę.
I więcej nic już nie powiedziałem, bo chociaż teoretycznie to ona zatkała sobie usta, ja również zaniemówiłem.
Otoczyła językiem czubek, podstawę ścisnęła w dłoni. A dla mnie wszystko było tak obce, że zamiast rozluźnić każdy spięty mięsień, pożerałem wzrokiem jej odprężoną twarz. Nim zaczerpnąłem przyjemności, uświadomiłem sobie, że takich umiejętności nabyła w praktyce i mój nie jest pierwszym, którego trzyma w ustach. Chciałbym być jej pierwszym, a jednocześnie chciałbym czuć się równie dobrze. Sam sobie zaprzeczam.
Pieściła koniuszkiem języka moje jądra, a po cichym chichocie spowodowanym moim jękiem powróciła do główki penisa. Polizała, ucałowała jak moje czoło wieczorami i wtedy dopiero poczułem, jak jej usta owijają się wokół mnie coraz dalej, najpierw na pierwszym centymetrze, później stopniowo na kolejnych. Wysuwając przyrodzenie ze swoich ust, zassała na końcówce i przebiegła palcami po całej długości.
Dość szybko znalazła własny rytm i bawiła się mną jak słodką zabawką. Była delikatna i stanowcza zarazem, a żaden ruch nie wymagał przemyślenia, bo nawet najdrobniejszy wyuczyła się na pamięć. Pieściła moje jądra na zmianę z główką penisa, a potem męskość znikała w jej ustach i widziałem tylko połyskujące w gorącej parze oczy. Przez kilka minut mrugnąłem może dwa, może trzy razy, bo przegapienie najmniejszego grymasu jej skupionej twarzy byłby grzechem.
Gdy nie wytrzymywałem już jej powolnych tortur, na szklanych drzwiach zostawiłem tylko jedną dłoń. Druga natomiast spłynęła po zaparowanej szybie, zostawiając smugi wątłych palców. Wskoczyła na kark dziewczyny, później powoli pośród włosów i na tył głowy. Delikatnie pchnąłem i biodrami, i jej głową. Połknęła mnie głębiej, choć i do tej pory większa część przyrodzenia znikała za barykadą jej warg. Podobało mi się coraz bardziej. Do tej pory nie mogłem robić nic i moja przyjemność ściśle wiązała się z jej wolą. Teraz to ja dyktowałem część warunków. Dlatego też pchnąłem raz jeszcze i usta Chloe płynęły po całej długości szybciej.
-Kochanie, nie przestawaj - tchnąłem nerwowo. - Jest mi tak dobrze.
Doszedłem po paru kolejnych trikach, które Chloe opanowane miała do perfekcji, a których ja dotąd nie poznałem. Choć powieki usilnie pragnęły opaść, ja marzyłem tylko, by zobaczyć, jak blondynka przełyka całość i oblizuje wargi koniuszkiem języka, który jeszcze przed chwilą biegał po moim przyrodzeniu w tę i z powrotem. I kiedy już to zrobiła, myślałem, że dojdę po raz drugi.
Ta dziewczyna.
-Zmęczyło mnie to kucanie - stwierdziła krótko, wspięła się po moich udach i piersi i stanęła na równych nogach.
Tak po prostu, jakby nic specjalnego się nie wydarzyło. Obciągnęła mi, nic wielkiego, to przecież jak odkręcenie wody.
Zaatakowałem ją pocałunkiem, a kiedy odepchnęła mnie z chichotem i odwróciła się do mnie plecami, przyciągnąłem ją do piersi. Całkiem agresywnie, nie powiem. Rozbudziła moje najgłębiej skrywane fantazje i pragnienia. Jedną ręką chwyciłem jej pierś. Druga opadła przez podbrzusze aż do łona. Zadrżała w moich ramionach, którym siły przybywa za każdym razem, gdy trzymają jej ciało. Przyłożyłem dwa palce do jej czułego punktu. Zadrżała po raz kolejny. Skąd we mnie tyle odwagi - tego nie wiem. Wiem jednak, że sprawianie jej przyjemności stało się moją życiową misją.
Zaskomlała i chwyciła się mojego ramienia, które oplatało jej piersi. Tył głowy oparła na moim barku i z zamkniętymi oczami i rozchylonymi wargami nabierała powietrza jak w agonii. Cierpiała z rozkoszy. Byłem potwornym sadystą i ta myśl sprawiała, że chciałem torturować ją jak najdłużej. Żeby prosiła, żeby błagała, bym pozwolił jej dojść.
Bałem się własnych myśli. Bałem się po raz pierwszy. Przerażały mnie.
-Justin, proszę - zaskomlała, a ja umyślnie dotykałem jej coraz delikatniej i wolniej.
-O co prosisz, skarbie?
Raz przyłożyłem środkowy palec mocniej i natychmiast wbiła paznokcie w moją dłoń.
-Zrób mi dobrze - zapiszczała.
Każdy sadysta ma moment przełomowy, w którym nie pragnie już zadawania bólu, a śmierci ofiary. Po jej błaganiach i spiętej każdej cząstce ciała ja również chciałem uwolnić ją od bólu.
Przyspieszyłem okrężne ruchy palców i jednym podrażniłem tę wąską szparkę, która nauczyła mnie całej przyjemności.
Jej orgazm był piękniejszy od mojego. Przedstawiła go czysto teatralnie, tylko naturalnie, bez gama retuszu. Spiłem z jej ust długi, niczym nieposkromiony jęk i poczułem, że odwaliłem kawał dobrej roboty.
-Miałem jedynie wziąć prysznic - mruknąłem, gdy oboje staliśmy już na płytkach przed prysznicem, a w łazience pachniało rozgrzaną parą, płynem do kąpieli i seksem.
-I jedynie wziąłeś prysznic.
-Nic poza tym, pewnie - parsknąłem życzliwie. - Jesteś moją mistrzynią, Chloe.
-To nic wielkiego. Zrobiłam ci tylko loda. Ty zrobiłeś mi makaron z sosem serowym, to znacznie więcej.
Pokręciłem głową. Powtórzę raz jeszcze, ta dziewczyna.
Ubrani i po serii mało inteligentnych min przed równie zaparowanym lustrem, staliśmy już przed drzwiami, Chloe z dłonią na klamce, ja z dłonią na jej biodrze. Odwróciła się niespodziewanie i szepnęła mi ponętnie do ucha:
-Ja również dziękuję. Podniecasz mnie bardziej niż Harry Styles.
-Powinienem wiedzieć, kto to jest?
Chloe pogłaskała mnie po policzku.
-Nie sądzę.
Drzwi skrzypnęły i wytoczyliśmy się poza przesiąkniętą fizyczną miłością łazienkę. Pierwszy krok za próg i natychmiast stopy wtopiły nam się w panele. Na przeciwko stała dwójka facetów, oboje z szeroko otwartymi oczyma i szczękami sięgającymi podłogi.
-Matka nie nauczyła was pukać? - warknąłem w panice.
-Nie zapominaj - zaczął bez mrugnięcia wyższy - że nasza matka to też twoja matka.
Odwiedziny braci zawsze w porządku. Do czasu, aż znajdujesz kobietę, z którą liczysz na szczyptę prywatności.
~*~
Myślałam, że z rozdziału wyszła jedna wielka kupka, ale po przeczytaniu stwierdzam, że nie jest najgorszy. Jak sądzicie, jaki stosunek będą mieli bracia Justina do jego związku z Chloe?