Rozdział z dedykacją dla Miki, wszystkiego najlepszego ♥
Chloe
Nie powiem, że obyło się bez łez, bo bym skłamała. Ale też po śnieżnobiałej poduszce nie spłynął potok łez zmieszanych z tuszem do rzęs. Trochę popłakałam, trochę pociągałam nosem, ale trochę nadal pamiętałam, że umiem być silną i niezależną kobitką. Byłam słabsza, to fakt. Nie na tyle jednak słaba, by poddać się bez walki. Jeśli przegram, to ze świadomością, że dałam z siebie więcej niż wszystko.
Do szkoły rzecz jasna tego dnia nie wróciłam, a dreszcz przechodził mnie na samą myśl, że miałabym przekroczyć próg nazajutrz. I zmierzyć się z nim, z tym bezdusznym chujem, w klasie literatury. W klasie, w której rozpoczęła się moja dziwkarska kariera.
Leżałam na łóżku w sypialni, zwrócona twarzą do ściany. Ich błękit powoli blaknął. Czas porozmawiać z rodzicami o małym remoncie. Zbrzydł mi kolor i ostatnimi czasy zwykłam zasłaniać go plakatami. Ale fototapeta również byłaby przyjemna. I górskie widoki. I morze przesycone kłębiącymi się falami.
Niespodziewanie skrzypnęły drzwi. Pokój obiegł zapach perfum Zayna. Jeśli rzeczywiście chciał być gejem, niech przestanie używać perfum, od których kręci mi się w głowie nawet, gdy leżę. Niech zdecyduje się, czy chce podrywać chłopaków, czy panienki.
-Nie udawaj, że śpisz, młoda. - Krawędź łóżka ugięła się pod naciskiem jego czterech wyrzeźbionych liter. Siłownia mu służy, nie zaprzeczę. - Chciałem spytać, czy nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli wyskoczyłbym wieczorem na imprezę.
-Pewnie, że nie - mruknęłam, pociągając nosem. - Pod warunkiem, że nie sprowadzisz mi do domu żadnego jęczącego kolesia i że nie rozłożysz się na kanapie w salonie, upity jak świnia. Pamiętaj, że jutro wracają moi rodzice.
-Będę grzeczny jak aniołek... z czarnymi skrzydłami. - Już wstał i ruszył do drzwi, ale zatrzymał się w progu. - Przychodzi do ciebie królik?
-Wątpię - mruknęłam. - Trochę się pokłóciliśmy. Nie chcę o tym rozmawiać. Baw się dobrze. I nie zajdź w ciążę.
-Kocham cię. Ty też baw się dobrze, wypłakując ostatnie łzy w poduszkę - rzucił z sarkazmem. - Czyli innymi słowy, weź się w garść, bo z tymi napuchniętymi oczętami wyglądasz jak siedem nieszczęść. Paskudnie, laska.
Zayn miał to do siebie, że nigdy nie pocieszał. On tylko pokazywał najgorszą stronę medalu i mentalnie dawał mocnego kopniaka w tyłek. To sto razy lepsze, niż użalanie się nad marnym losem.
Więc kiedy Zayn trzasnął drzwiami, zwlekłam się z łóżka. Na włosach kołtun na kołtunie i same supły. Kiedy wsunęłam szczotkę we włosy, zawisła wśród plątaniny kosmyków. Szarpnęłam raz, drugi, trzeci, ale kolejne były już zbyt bolesne, więc poddałam się i związałam włosy w kitkę. Były dzisiaj wyjątkowo niewspółpracujące. Chciałam upiec ciasteczka, kruche, maślane, w kształcie postaci z bajek (dostałam foremki w prezencie, nie pamiętam od kogo, nie pamiętam z jakiej okazji), ale szybko stwierdziłam, że jestem zbyt leniwa, by ugniatać ciasto, odmierzać proporcję mąki i jajek, a potem czekać godzinę przed piekarnikiem, kuszona słodkawym zapachem.
Na dzisiejsze lenistwo została jedynie książka i wygodna kanapa w salonie. Zwlekłam się po schodach z lekturą pod pachą. Zajęłam miejsce przy podłokietniku i szczęśliwa pod dużym kocem w rzadką kratę otworzyłam dwusetną stronę. Już się zbliżał. Już miał ją pocałować. Już schował palce pod jej koszulką. A ja już wstrzymałam powietrze ze świstem, gdy nagle iluzję bohaterki romansu przerwał dzwonek do drzwi. Najbardziej niefortunny moment, jaki mógł się nadarzyć. Pierwszy raz od dwóch tygodni, kiedy naprawdę miałam ochotę skończyć czytać chociaż tę jedną scenę, na której wyobrażenie mdliło mnie przed poznaniem Justina.
-Idę - krzyknęłam z kanapy - do cholery - dodałam ciszej.
Różowe skarpetki polerowały panele w drodze do drzwi. Wyklinałam pod nosem albo natrętną sąsiadkę z blachą świeżego ciasta, albo listonosza, który nie zna się na zegarku i nie patrzy w nocne niebo, albo kogokolwiek, kto akurat dzisiaj postanowił spieprzyć mój spokój. Szarpnęłam klamką, jakby była kępą włosów dziwki Megan.
Piękny bukiet białych róż w uścisku silnych, męskich dłoni. Ich zapach łączył się z perfumami. Pragnęłam objąć i bukiet, i właściciela drugiej woni, którego do tej pory przysłaniały muśnięte kremową barwą płatki. Pochyliłam się i powąchałam czubki róż. Nie zawiodły mnie. Szczypta brokatu z pąków osiadła mi na nosie. Ostatnia łza na policzku wyschła.
-Mogę w końcu ujrzeć posłańca kryjącego się za bukietem? - spytałam cicho.
Ujrzawszy strzępy jego grzywki postawionej, choć w nieładzie, pomogłam mu opuścić kwiaty. Były piękne, niewątpliwie, lecz posłaniec stał kilka poprzeczek wyżej. Spojrzał na mnie i nie wiedziałam, czy był przygnębiony moim smutkiem, czy to ja powinnam zmyć uśmiech, bo jemu przytrafiło się coś niefortunnego.
-Przepraszam - wychrypiał.
Zrobił krok w przód i już był za progiem, a drzwi zatrzasnęły się za nim. Obdarzyłam bukiet ostatnim spojrzeniem, później odłożyłam go na stół i stanęłam przed Justinem, bo oto pod wieczór nadeszła godzina rozmowy. Czekałam od rana. Czekałam na to nędzne przepraszam.
-Nie gniewam się - mruknęłam - przecież wiesz. Chciałabym tylko wiedzieć, czy mnie kochasz i czy powinnam dalej robić sobie nadzieje.
-Kocham cię, kruszynko. - Wpił się palcami w moje włosy. - Nie chcę, żebyś kiedykolwiek w to zwątpiła.
-Dzisiaj zwątpiłam - przyznałam. - Wszystko było w porządku, pięknie, kolorowo i nagle mówisz, że powinniśmy się zatrzymać.
-Nie zatrzymać, tylko zwolnić, to różnica.
-Wytłumacz - poprosiłam. - Nie nadążam za twoim tokiem myślenia.
-Ja już sam nie wiem, co chciałem przez to osiągnąć. Zapomnij, Chloe. - Zamilkł, a i mi nie spieszyło się do przerywania ciszy. Była całkiem przyjemna. - Czy to, co mówili o tobie i tym nauczycielu...
-Nie próbuj nawet kończyć - przerwałam mu. - Nienawidzę go tak bardzo.
-Chloe, on ci coś zrobił? - Ujął z przejęciem moją twarz. Powoli traciłam umiejętność kłamania z jednoczesnym przenikaniem jego tęczówek.
-Nie chcę o tym rozmawiać - odparłam sztywno. - Możemy więcej nie poruszać kwestii tego chuja pod moim dachem? Bardzo proszę.
Zgodził się i nie pytał już o nic więcej. Pomógł mi zaparzyć ziołową herbatę. Rzecz jasna, poradziłabym sobie sama, ale słoneczko uparło się, że wesprze mnie duchowo, przytulając mnie od tyłu i tym sposobem nie poparzę się wrzątkiem. Granica słodkości i nadopiekuńczości.
-Słodzisz? - spytałam po wymieszaniu ziół w moim ulubionym kubku. Wspaniałomyślnie mu go odstąpiłam. - Chociaż nie, w twoim przypadku cukier nie jest wskazany.
-Sugerujesz, że przybyło mi parę kilo? - obruszył się.
-Sugeruję, że jesteś słodszy niż pączek i gdybym jeszcze cię dosłodziła, oboje zaczęlibyśmy rzygać tęczą, a do szkoły odwoziłbyś mnie na jednorożcu.
Poderwałam kubek z kuchennego blatu. Wróciłam do salonu oblanego półmrokiem, bo poświatę rzucała wyłącznie nocna lampka. Na odchodne usłyszałam tylko:
-Dzięki, Chloe. Słodzę dwie łyżeczki.
W efekcie końcowym był zmuszony wypić gorzką.
-Chcę spędzić ten wieczór tak, jak spędziłyby go wszystkie zakochane dzieciaki. Obejrzymy jakiś denny film, a później pójdziemy spać pod dwiema osobnymi kołdrami.
-Przydałby się popcorn albo żelki - skomentował, krzywiąc się po łyku herbaty.
Zlitowałam się nad nim i poczęstowałam zawartość kubka czubatą łyżeczką cukru. Niech się chłopak nacieszy, póki nie odizolowałam go od perfidnej słodkości. Bo Justin to człowiek, który w sekundę zmienia się z uroczego szczeniaczka w króla dominacji. I to było w jego wykonaniu bardziej niż podniecające. Raz posiadałam chłopca, a raz pana i władcę.
-Więc chodźmy do sklepu, jest tuż za rogiem.
-Nie mogę, przecież wiesz.
-Nie możesz się ze mną pokazywać? - prychnęłam. - Poczułam się urażona.
-Nie bierz tego do serduszka, słonko. Przecież doskonale wiesz, że gdyby ktoś zobaczył nas razem, powstałyby nie tyle plotki, ile całe fabuły naszego romansu.
-To nie romans. - Uderzyłam go w pierś. - To piękna i silna miłość.
-Zrodzona z romansu, nie zaprzeczaj. Uwiodłaś mnie.
-Jak widać, wyjątkowo skutecznie. Justin, przyznajmy sobie szczerze, dałeś się uwieść; chciałeś, żebym cię uwiodła.
Zamruczał z uznaniem. Tę rundę wygrałam. Zabrakło mu słów na kontynuację kłamstw.
-Ale nie pójdziemy napadać na sklep w białych koszulach jak ze szkolnego apelu. - Pociągnęłam za jego mankiety. - Przebierzemy cię w dresy Zayna. Macie chyba podobny rozmiar, więc nie będzie problemu.
-Chloe, ja nie chodzę w dresach. Jestem eleganckim facetem.
-To raz założysz, prosta sprawa. Poświęcisz się dla mnie.
-Nie dla ciebie - sprostował. - Dla żelków.
Zayn nigdy po sobie nie sprzątał. Czasem zdarzało mu się wyrywać panienki tylko po to, by wykorzystać je nie w łóżku, ale przy sprzątaniu. On wiedział, jak się ustawić, by żyć na najwyższym poziomie i nie kiwnąć nawet palcem. Dlatego też jego ubrania walały się po podłodze w całej sypialni na parterze. Czysta para dresów i bluza z kapturem wystawała ze sportowej torby. Nie myliłam się - rozmiar ten sam. Justin rozebrał się niechętnie do bokserek i narzekał, że mu zimno, że zmarzną jego pośladki. Za to w dresach wyglądał jak zły chłopiec z fan fiction. A złe dziewczynki lubią złych chłopców.
Wieczór nie był mroźny, ale też żar nie lał się z nieba. Goniła nas jesienna, listopadowa pogoda. Tęskniłam za grudniowym śniegiem, za aniołkiem w białym puchu i za gorącą czekoladą po powrocie do domu. A potem święta, i choinka, i bombki w kolorze tęczy, i zapach świeżego świerku, i lampki, które nocą oświetlały drogę od schodów, przez salon, do kuchni. A potem nowy rok i odliczanie w ostatnich sekundach. A potem stado leniwych dni, osiemnastka i rozłożone skrzydła, które wyniosą mnie daleko poza granice domu.
Ale na razie wciąż był październik, ostatnie liście trzymały się zziębniętych gałęzi, a kaptur na głowie Justina dodawał mu zadziornego uroku. Aż miło patrzeć.
-Teraz jesteś dwudziestolatkiem, który planuje swój pierwszy napad na sklep.
-Napad, po którym za wszystko zapłaci.
-Psujesz zabawę, Justin. Chciałabym zobaczyć miny policjantów, kiedy zgarnęliby cię na posterunek. Ciebie, księdza i największego świętoszka. Pozornie.
-Za wysokiej pensji to ja nie mam, ale stać mnie jeszcze na paczkę żelków.
-Mówisz, że nie przepieprzyłeś wszystkiego na dupy w burdelu, tak?
Trzepnął mnie w czubek głowy.
-Bardzo śmieszne. Nawet nie wiem, gdzie miałbym pójść.
-To ja ci pokażę - wtrąciłam. - Znam w tym mieście większość zakamarków.
-Nie wnikam, skąd. Nie wnikam, po co. Napadnijmy na ten sklep i wróćmy oglądać film, mycho.
Mycha, to było takie urocze.
Dwie najbliższe latarnie nie świeciły i łuna otuliła chodnik dopiero na pierwszej przecznicy. Kaptury na głowach, pięści zawinięte w rękawach bluz. Ruszyliśmy do sklepu i gdyby przybyło mi parę centymetrów i wzwyż, i w obwodzie bicepsa, uchodzilibyśmy za parę chuliganów niosących postrach osiedla.
-Chloe, jest końcówka października. Dlaczego masz na sobie krótkie spodenki?
Bo rzeczywiście przez roztargnienie nie zmieniłam dresowych szortów na spodnie bardziej jesienne.
-Lubię wieczorami prowokować starych zboczeńców na ulicach, sam rozumiesz.
-Pewnie. - Klepnął mnie w ramię. - Pełna akceptacja.
-Widzisz, jak my dobrze się rozumiemy, miśku pyśku.
A że z odsłoniętymi nogami nie mogłam już udawać niewyrośniętego osiłka, złapałam Justina za rękę. I nagle wiatr nie ziębił już moich ud, bo dłoń Justina koiła cały ból swoim ciepłem.
-Chloe - zaczepił w pewnym momencie. - Masz rodzeństwo?
-Nie - odparłam. - A przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. A ty?
-Mam - sapnął. - I oddałbym, nawet z dopłatą.
-Młodsza, upierdliwa siostra?
-Wręcz przeciwnie. - Pokręcił głową. - Dwóch starszych braci, jeden dwadzieścia pięć lat, drugi dwadzieścia siedem. I uprzedzę twoje kolejne pytanie, tak, to ja zawsze byłem tą najsłabszą ofiarą, rzadziej workiem treningowym.
Przystanęłam na skraju krawężnika. Oczy mi się zaświeciły, usta rozciągnął uśmiech. Justin machnął mi dłonią przed oczyma raz, drugi, trzeci i ocknęłam się dopiero przy kolejnym.
-Trzech Bieberów? Jestem już w niebie? Jeśli wszyscy byliby tak przystojni...
Zabrakło mi słów, bo oto już widziałam dwóch mężczyzn, a to z parą oczu Justina, a to z jego pełnymi wargami.
-Halo, Chloe, ja wciąż tu jestem. I mówisz o moich braciach.
-Przecież wiem. - Przewróciłam teatralnie oczyma. - Daję ci do zrozumienia, że muszę ich poznać. To nie potrzeba. To pragnienie.
-Nie ma mowy - postawił się stanowczo.
-Dlaczego?
-Oni są inni niż ja. Tolerują moje powołanie, ale nie raz stroili sobie z tego żarty. Ogólnie rzecz biorąc i jeden, i drugi to taki Zayn, z tym że gustują w kobietach.
-Czyli tacy ruchacze?
-Cokolwiek - parsknął. - Po prostu wolałbym, żeby cię nie poznali, przynajmniej na razie.
-Brakuje mi czegoś? - spytałam z wyrzutem.
-Broń Boże - sprostował. - Masz aż nadto tych dobrodziejstw.
-Zaczniesz dzisiaj mówić bardziej konkretnie?
Justin zatrzymał się w pół kroku. Włosami szarpnął tak mocno, że aż mnie zabolało.
Kochanie, włosy dodają ci sto punktów do uroku osobistego. Łysy również byłbyś doskonały, ale nie miałabym czego szarpać, gdy będziesz doprowadzał mnie na szczyt.
-Misiu, jesteś zazdrosny - zaćwierkałam, niemało podekscytowana.
Bo jednak zazdrość takiego Justina to nie zazdrość pierwszego z brzegu faceta. Na miłość boską, to chodząca oaza spokoju!
-Nie jestem zazdrosny. - Do pełni przedstawienia zabrakło tylko tupnięcia nogą o stertę zagrabionych liści.
-Więc dlaczego poczerwieniałeś na mordce i zacisnąłeś swoje piękne rączki w pięści?
-No dobrze - poddał się. - Jestem zazdrosny. Ale mam powody. Jason i Drew to kobieciarze jakich mało. Nie ufam im.
-A mi ufasz? - Ściągnęłam paski w kapturze jego bluzy. Uwydatniły się tylko policzki, teraz już bez rumieńców.
-Przeważnie. - Spojrzał wymownie w rozgwieżdżone niebo.
-Więc zaufaj mi. Nie przelecę żadnego z twoich braci. Tak na marginesie, przystojni są?
-Obrzydliwi od stóp do głów.
-Rozumiem - zachichotałam. - Czyli zajebiste z nich dupy, mój ty mały zazdrośniku.
-Nie jestem mały.
-W niektórych miejscach na pewno nie.
Szturchnęłam go łokciem w bok. Już się nie czerwienił. Teraz przewracał oczyma średnio co piąte moje zdanie. Pozwolę sobie dodać, że co piąte nie było erotyczną uwagą.
W mroku cisza. Samochody ulokowały się już w ciepłych garażach, a psy załatwiły swoje potrzeby pod krzaczkami. Patrzyłam na Justina i nie mogłam wyzbyć się wyobrażenia jego braci. Poznam ich, czy za zgodną królika, czy bez niej. Myśl o obu przystojnych (tak sądzę) mężczyznach doprowadziła mnie pod próg ostatniego otwartego w okolicy sklepu.
Zatrzymałam się niespodziewanie. Justin uderzył piersią w moje plecy i wspólnie wpadliśmy do sklepiku, a dzwonek nad drzwiami zaświergotał radośnie. Pozwoliłam sobie zdjąć kaptur, Justin tak dobrze nie miał. Spuszczał głowę i krył się za obszernym materiałem. W dresach wyglądał równie przystojnie co w koszuli zapiętej po ostatni guzik.
Starsza sprzedawczyni podążała za nami krok w krok. Pierwsza alejka pusta. Druga, trzecia i czwarta też. A kolejnej nie było. Trzy paczki żelków, czekolada, duża, nadziewana, a nade wszystko popcorn, który po zrobieniu rozniesie maślany zapach pośród wszystkich ścian domu. Przy kasie brak kolejki i tylko upierdliwa baba, która po paru minutach przekonała się, że nie przyszliśmy kraść dziennego utargu.
Niespełna dziesięć dolarów i wyżerka, niebiańska w dodatku, na całą noc. Justin nie odezwał się słowem, mimo że ekspedientka niejednokrotnie prosiła go, by zdjął kaptur. Mało brakowało, a wstałaby zza lady i pomarszczoną, krótką łapką szarpnęła materiałem. Justin niósł w kieszeniach żelki i popcorn do błyskawicznego przyrządzenia, a ja tabliczkę (zważając na wielkość to raczej tablicę) czekolady. Już ciekła mi ślinka na myśl o cukrze i pocałunku z czekoladowymi wargami Justina.
Do domu wróciliśmy w znakomitych nastrojach, choć w drodze zamieniliśmy raptem parę zdań. Niekiedy cisza napawa wiarą w optymizm. A takie optymistyczne podejście wzmaga wiarę przede wszystkim w samego siebie.
Buty stanęły równo pod szafką, a obszerne bluzy popełniły samobójstwo na mosiężnych wieszakach. Wstawiłam popcorn do mikrofalówki. Justin rozsypał żelki do dwóch szklanych misek z ręcznie zdobionymi brzegami. Opakowanie czekolady rozdarł i ugryzł dwie pierwsze kostki. Kiedy ja z przytupem obserwowałam papierową paczkę obracającą się na płycie w mikrofali, od wzdychał i zachwycał się smakiem.
-Nie zapomnij zostawić coś dla mnie. Inaczej ci tego nie wybaczę.
-Jaki film oglądamy? - Objął mnie od tyłu w pasie i mlaskał. Czułam zapach czekolady i owocowego nadzienia.
-A co proponujesz?
-Masz wolne pole do popisu. Byle by nic przesadnie erotycznego, ze zbyt dużym rozlewem krwi, bez robotów. I żadnych horrorów - podkreślił ostatnie.
Spojrzałam na niego spode łba.
-Baba - mruknęłam.
-Wcale nie baba. Po prostu są gatunki filmowe, za którymi nie przepadam.
-Przyznaj się, że sikasz w majtki, gdy w horrorze bohater wchodzi w nocy na strych, a schody skrzypią jak kolana mojej babci. Ale tym razem ci odpuszczę. Obejrzymy jakiś wyciskacz łez i oboje będziemy ryczeć jak bobry.
-To też odpada - wtrącił szybko. - Nie zamierzam przy tobie płakać. Właśnie zrobiłem perfekcyjny makijaż. Nie mogę zmarnować tuszu. To byłoby nieekonomiczne. A poza tym będę wyglądał jak panda. To nic, że pandy są słodkie.
Zacytował moje słowa, które pewnego wieczoru wyszeptałam mu do ucha. Kochany miś pamięta. Uczy się moich cytatów na pamięć, a kiedyś spisze je do wielkiej księgi złotych myśli Chloe Montez, bo co jedna bardziej złota niż poprzednia, a srebro zniknęło już dawno.
-Wiesz, miałam nadzieję, że powiesz no coś ty, Chloe, nie pozwolę ci płakać, a jeśli już, to każdą łzę spije moje umięśnione i twarde jak skała ramię. Znów okazałeś się babą, co ja z tobą mam.
-Trzy światy. A co jeden to ciekawszy.
-W takim razie obejrzymy Papierowe Miasta. Niedawno przeczytałam książkę i czaiłam się na film, ale nie miałam z kim obejrzeć. Mike nie nadawał się do oglądania filmów, a Zayn zasnąłby w połowie.
-Mam rozumieć, że jestem na trzecim miejscu? - prychnął, zanurzając dłoń w misce z popcornem. Część rozsypał na kuchenne kafle. Ksiądz czy Jezus, nie ważne. Jadł jak świnia i w tym nie odstawał od reszty facetów.
-Chodź, zanim się pokłócimy.
Wsunęłam płytę do odtwarzacza w salonie. Justin siedział już na kanapie i pałaszował popcorn. Zabrałam od niego miskę. Z początku sądził, że napadłam tylko na jedzenie. Ale po sekundzie i odstawieniu szkła na dywan, wskoczyłam mu na kolana. I tak już zostałam przez ponad sto minut filmu. Może było mu niewygodnie, nie wnikam. Ważne, że ja czułam się jak mała, otoczona bezpieczeństwem dziewczynka, która znalazła swojego chłopca z bajki.
Zawiesiłam się Justinowi na szyi i podczas napisów początkowych całowałam jego kark. Żeby przypadkiem nie zanudził się na śmierć. Oglądaliśmy przytuleni, wymienialiśmy się pocałunkami, ale tylko niewinnymi, bo na te grzeszne nie miałam ochoty. Uświadomiłam sobie, że związek to nie tylko seks, jak myślałam do niedawna. To także milczące oglądanie scen filmu i wzajemne wpychanie sobie do ust popcornu. Jeden z żelków prawie wylądował w jego prawej dziurce w nosie.
Tak, to już miłość. Bez wątpienia.
Widziałam jego najgłupsze miny i on widział moje.
Jeśli mielibyśmy się odkochać, już byśmy to zrobili.
-Podoba ci się Margo? - spytałam, bawiąc się krzyżykiem na jego szyi.
Margo - tytułowa bohaterka, która na ekranie posłała przyjacielowi ostatni uśmiech.
-Trudno powiedzieć. - Pogłaskał moje włosy. - Niby ma w sobie coś ciekawego, ale jakbyście stanęły obok siebie, sięgałaby ci co najwyżej do podeszwy.
Musnął płatek mojego ucha pierwszy raz. Było ciepło, ale nie w nadmiarze.
-Chciałabym być taką Margo.
-Jesteś bardziej wyszczekana od niej.
-Mówię o niezależności. Ona jest chyba najbardziej niezależną dziewczyną na świecie. Wyfrunęła spod skrzydeł każdego. Też tak chcę.
-Ode mnie też chcesz uciec?
-Nie chcę uciec od ciebie - zachichotałam. Ucałowałam jego policzki. - Chcę uciec razem z tobą. Gdy wybiegam myślami w przyszłość, to jedno boli najbardziej.
-Co? - nie zrozumiał.
-Że nawet do pieprzonego sklepu nie możemy swobodnie wyjść. Musimy kryć się pod cholernymi kapturami. Justin, nie chcę, żeby to wszystko wyglądało właśnie w ten sposób. Chciałabym żyć z tobą tak, jakbyśmy mogli się spotykać, jakby między nami nie stała żadna przeszkoda. Cholera, ja chcę. Bardzo chciałabym wyjść z tobą na spacer, albo pochwalić się tobą koleżankom. Dlaczego to musi być tak trudne?
Między nami zapadła cisza. Ja powiedziałam wszystko, a Justin nie wiedział, czym odpowiedzieć. Dlatego zostaliśmy przy kończeniu miski z żelkami. Jeden z kwaśnych misiów, któremu odgryzłam nogę, patrzył na mnie z bólem i łamał mi serce.
-Chciałbym obiecać ci wiele, Chloe. Ale nie mogę nic. Nie mogę ci nic obiecać.
-Może chociaż gwiazdkę z nieba?
-Dobrze, jak jakaś spadnie, dostaniesz ją jako pierwsza.
Skubnął moją wargę i zapoczątkował delikatny pocałunek. A że siedziałam na jego kolanach, wystarczyło że pochylił się i opadłam na obite tapicerką poduszki. Ten dotyk sprawiał mi wiele przyjemności. Na ogół. Dzisiaj stał się obcy i kiedy dłoń Justina poczułam przy piersi, przez ułamek sekundy w miejscu jego twarzy ujrzałam obrzydliwie bezczelną mordę Christiana Greya. Poza tym, mieliśmy zwolnić.
Nie chciałam.
-Justin, przestań - mruknęłam.
Jego ręce zawróciły i przebiegły drogę powrotną. Sam usiadł, wyprostował się, wypiął pierś. Włosy przeczesał i przypomniał, że moje również mogą być w nieładzie.
-Co się dzieje, Chloe?
-Nic. - Wzruszyłam ramionami. - Po prostu nie mam ochoty. A teraz musisz mi wybaczyć, ale idę spać. Wolna sypialnia jest na piętrze, drugie drzwi po lewej.
-Ale...
-Dobranoc, królik.
Zsunęłam się z jego kolan. Misek nie układałam, zrobię to rano, a rano powiem, że jestem zbyt leniwa i w efekcie końcowym sprzątanie zostawię Zaynowi jako zadośćuczynienie za darmowy nocleg. Opatulona kocem wspięłam się po schodach, przy ostatnim przysypiałam. Miałam nawet moment zawahania, czy po drodze nie przysnęłam i po drzemce nie ruszyłam dalej. Jakby urwał mi się film i powrócił dopiero za progiem pokoju. Na prysznic siły nie miałam. Rozebrałam się bez skrępowania do naga. Piżama złożona była pod rogiem kołdry. Różowa, z małymi serduszkami na rękawach i nogawkach do kostek. Mniej więcej w tak wyglądających śpioszkach sypiałam przeszło piętnaście lat temu. Niektóre rzeczy nie ulegają zmianie. Umyłam zęby, włosy rozczesałam i splotłam w warkocza opadającego na prawe ramię. A może lewe, nie wiem, byłam zbyt zmęczona. Wskoczyłam pod kołdrę, gdzie na dalszej poduszce czekał na mnie biały miś.
Chloe Montez - raz sypia z nauczycielem, raz z księdzem, raz z pluszowym misiem.
Ale gdy tylko zamknęłam oczy i rozpoczęłam zaskakująco szybki proces odpływania, snop światła wpadł do pokoju i rzucił cień mężczyzny na ścianę. Nie odwróciłam się. Widziałam tylko wyraźny zarys. Zdjął spodnie i koszulkę Zayna. Poczułam na plecach ciepło jego torsu, później ramienia na podbrzuszu i ostatni tego dnia pocałunek wśród włosów.
Dobrze, i tak wiedziałam, że przyjdzie i przytuli. Bo chociaż czasem był facetem z wielkimi jajami, zdecydowanie częściej słodkim misiem.
-Śnij o mnie, robaczku.
I jak go nie kochać?
~*~
Eh, rozdziału nie skomentuję:)
Polecam ask z imaginami!
EJ MYŚLAŁAM ZE JUŻ NIE PRZYJDZIE :/ Ehhh! Przyszedł! Chloe ma humorki! Nie dziwie się jej.. też bym miała gdybym musiała ukrywać się z moim chłopakiem przed ludźmi :'(( Mega słodki rozdział :) Lubię takie
OdpowiedzUsuńBuzi
Świetny jak każdy !!! <3
OdpowiedzUsuńZabawny, mega słodki,smutny...genialnie piszesz! Uwielbiam to ff. Jest tutaj wszystko 😍
OdpowiedzUsuńcudny <3 wyjaśnij jka to jest ze zwiazkami z duchownymi ! w końcu sa w usa xd
OdpowiedzUsuńW USA jest protestantyzm ale i katolicyzm, w ty. Pierwszym są pastorzy(owie, jakkolwiek to sje odmienia, jest noc xd) i oni mogą mieć rodziny, a katicyzm to jak u nas, jest ksiądz i ma przysięgę celibatu :p
Usuńawwwwwwww
OdpowiedzUsuńAle Chloe ma chumorki ale nie widze się jej :( czekam nn ❤️
OdpowiedzUsuńPiękna miłość , ile ja bym oddała żeby mnie ktoś tak kiedyś pokochał. Miłość ze wzajemnością to najpiękniejsza rzecz na śwecie <3 Dziękuje .... piękny rozdział
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział. Nie dziwię się Chloe że ma takie humory. Czekam na next z niecierpliwoscia
OdpowiedzUsuńJejcia jaki slodki ten rozdzial! Justin jest slodziutki, on musi rzucic te posade ksiedza! Chloe ma humorki i dobrze! Biedni ie moga sie razek pokazac :( do nastepnego, kocham ❤
OdpowiedzUsuńMega sweet, czekam na moment w którym Justin zrezygnuje z kapłaństwa. Życzę weny :-*
OdpowiedzUsuńuwielbiam Zayna :D jedziesz na koncert? :) czekam na jakiś wątek, że ktoś ich nakryje albo cos :D
OdpowiedzUsuń@szkitek
Awww kocham takie rozdziały ❤
OdpowiedzUsuńprzerwy ale wreszcie nadrobiłam wszystkie rozdziały! kocham 😘
OdpowiedzUsuńjedziesz na koncert? ❤️
Kocham ten rozdział kobieto!<3
OdpowiedzUsuńZapraszam! http://the-dark-soul-jbff.blogspot.com/
http://time-for-us-to-become-one-jbff.blogspot.com/
Super *.*
OdpowiedzUsuńWreszcie to przeczytałam. Taki słodki ten rozdział, a ja nie mogę doczekać się, aż pojawią się bracia Justina i Mike (mam nadzieję)
OdpowiedzUsuńhttp://wait-for-you-1dff.blogspot.com
Przez to twoje ff dzis podczas spowiedzi, zamiadt sluchac ksiedxa patrzylam na ksiedza spowiadającego obok imialam nie teges mysli 😂😂😂 moglam isc drugi raz do spowiedzi i powiedziec ze 'u spowiedzi bylam 2min temu ale zgrzeszyłam payrząc na księdza, nie chce ksiadz wiedziec w jakiej intencji' ale mowie Ci taki ciachowaty i młody był, a jaki męski ong jeszcze w rozkroku siedzial i taki na luzie xD
OdpowiedzUsuńPrzez to twoje ff dzis podczas spowiedzi, zamiadt sluchac ksiedxa patrzylam na ksiedza spowiadającego obok imialam nie teges mysli 😂😂😂 moglam isc drugi raz do spowiedzi i powiedziec ze 'u spowiedzi bylam 2min temu ale zgrzeszyłam payrząc na księdza, nie chce ksiadz wiedziec w jakiej intencji' ale mowie Ci taki ciachowaty i młody był, a jaki męski ong jeszcze w rozkroku siedzial i taki na luzie xD
OdpowiedzUsuń