wtorek, 30 czerwca 2015

Rozdział 4 - We were alone...

*Chloe*

Zapięłam trzy ostatnie guziki koszuli, nie spiesząc się z każdym pojedynczym. Ksiądz Bieber zerknął nerwowo na mój biust i niemal natychmiast odwrócił wzrok, jakby bał się, że jedno ukradkowe spojrzenie naniosło na niego grzech. Był naprawdę uroczy i słodki, zagubiony w własnym ciele i duchu, natomiast ja byłam tutaj tylko po to, aby pomóc mu dokonać zmian. Jako ksiądz prędzej czy później zmarnowałby się za murami kościoła. Był mężczyzną z krwi i kości, a ja chciałam mu to jedynie pokazać.
-Czy mi się zdaje, czy ksiądz się zawstydził? - zaćwierkałam radośnie, widząc na policzkach mężczyzny delikatnie różowawe smugi. 
-Chloe, zapraszam cię do klasy, musimy poważnie porozmawiać - odkaszlnął nerwowo i bez uśmiechu na ustach wskazał dłonią drzwi łazienki.
Ruszyłam pierwsza, umyślnie kołysząc ponętnie biodrami. Nie wierzyłam, że ksiądz choćby na moment nie spuści wzroku i nie zatrzyma go na moich pośladkach. Nie wierzyłam w jego wewnętrzną siłę i samozaparcie. On jednak dość sprawnie wyminął mnie na korytarzu i ruszył przodem. Zamiast on na moim, to ja na jego tyłku zahaczyłam wzrok i, cholera, miał naprawdę niezłe pośladki.
Justin otworzył przede mną drzwi klasy i wpuścił mnie pierwszą. Posłałam mu wdzięczny, ciepły uśmiech i usiadłam na krześle najbliżej biurka, o które oparłam się obiema dłońmi, wystukując cichy rytm na blacie. Ksiądz opadł na krzesło z głośnym, rozległym westchnieniem, które natychmiast poszerzyło mój uśmiech w kącikach ust. 
Chloe Montez nie znała smaku porażki.
-Niech ksiądz się rozluźni - wymruczałam, kładąc dłonie na jego rękach. - Nie warto przez całe życie być tak spiętym. To szkodzi zdrowiu.
-Chloe, byłbym naprawdę bardzo wdzięczny, gdybyś przestała mnie uwodzić - dość gwałtownie zabrał dłonie z blatu biurka, a moje niewyparzone usta ułożyły się w niewielką literkę o.
-Niech ksiądz się tak nie denerwuje. Złość piękności szkodzi - zaćwierkałam, po czym odsunęłam krzesło, wstałam i ustawiłam się za plecami mężczyzny, subtelnie opuszczając dłonie na jego spięte ramiona. Byłam pewna, że prędzej czy później ulegnie. Nie mógł sprawić mi zawodu. - A teraz zrobię księdzu odprężający masaż i od razu poczuje się ksiądz jak w niebie - zaczęłam delikatnie zaciskać palce na jego barkach, a także pogładziłam jego kark. Przebiegły go dreszcze, czułam to. Mógł zaprzeczać, a ja mimo to wiedziałam, że nie był w stanie kontrolować naturalnych odruchów, wynikających z kontaktu kobiecych dłoni z jego skórą.
-Chloe, dziecko - westchnął po raz kolejny z cichą nutą irytacji w głosie. Objął moje nadgarstki i kolejny raz posadził na drewnianym krześle po drugiej stronie biurka.
Sapnęłam obrażona i założyłam prawą nogę na lewą, natomiast ramiona skrzyżowałam na piersi. Był naprawdę silny. Przeliczyłam się, sądząc, że kilkoma prostymi gestami wydobędę z jego wnętrza diabła zamiast anioła, którego ukazywał przed wszystkimi. Musiałam postarać się znacznie bardziej, aby zadziałać na jego ciało i wyobraźnię.
-Chcę z tobą normalnie porozmawiać, jak dorośli ludzie, a ty zachowujesz się, jakbyś miała najwyżej pięć lat - nie zaprzeczę, poczułam się lekko urażona jego słowami. Jeszcze nikt w tak bezpośredni sposób nie nazwał mnie dzieckiem.
-O czym? - westchnęłam, odrzucając włosy na plecy. 
-O sytuacji z toalety. Chloe, nie uważasz, że takim zachowaniem tracisz szacunek do samej siebie? Co ty chciałaś zrobić z tym chłopakiem? Jak chciałaś się zachować?
Zachichotałam pod nosem, rozluźniając mięśnie. Naprawdę chciałam utrzymać język za zębami, jednak jego niebywała niewinność prowokowała mnie do niegrzecznych gadek. Chciałam znów zobaczyć rumieńce na jego policzkach. Krępowanie go dawało mi ogromną satysfakcję.
-Naprawdę mam księdzu tłumaczyć, co chciałam zrobić z Mike'iem? Czy tego nie było widać? Ksiądz jest tak naiwny, czy chce po prostu usłyszeć o tym z moich ust? - uniosłam wysoko idealnie wyregulowaną brew i usiadłam wygodniej na krześle. - A więc dobrze, chciałam się z nim pieprzyć, nie pierwszy raz i nie ostatni - parsknęłam cichym śmiechem, przekładając nogę na drugą nogę. 
-Dziecko, czy ty słyszysz swoje słowa? Nie masz do siebie szacunku. Powiedz mi, kochasz tego chłopaka? Czy może on cię do czegoś zmusza? Jestem przekonany, że wolałabyś dopuszczać do zbliżeń przy mężczyźnie, którego darzysz miłością - naprawdę wierzył, że uda mu się zmienić moje nastawienie do świata, do ludzi, jednak ja chciałam się bawić, korzystać z życia, dopóki jestem młoda i atrakcyjna. Nad swoimi czynami zacznę zastanawiać się dopiero za kilka lat, kiedy założę rodzinę i będę chciała się ustatkować.
-Lepiej żałować coś, co się zrobiło niż coś, na co nigdy nie starczyło nam odwagi. Chcę próbować wszystkiego, żeby za parę lat móc powiedzieć, że nie bałam się sięgać po to, o czym inni ludzie jedynie marzyli.
-Więc dlaczego nie nurkujesz, nie skaczesz ze spadochronem? Jeśli chcesz, bądź szalona, ale nie w taki sposób. Nie trać szacunku do samej siebie, Chloe. Będziesz tego żałować, uwierz mi.
Ksiądz Bieber z każdą chwilą stawał się coraz bardziej irytujący. Naprawdę sądził, że posłucham chociaż jednego z jego słów? Naprawdę łudził się, że jedna rozmowa z nim wypuści ze mnie w aniołka? Diabełek skryty wewnątrz zmienia mnie w osobę oryginalną, jedyną w swoim rodzaju, a nie smutną, szarą, podobną do wszystkich. Chciałam się wyróżniać, chciałam być popularna, chciałam, aby o mnie mówili. I nie dbałam o to, czy wypowiadali się w sposób dobry czy zły. Ważne, aby było o mnie głośno. Nie dam o sobie zapomnieć.
-Wie ksiądz, co ja myślę? - wstałam z krzesła z głośnym westchnieniem i podeszłam bliżej mężczyzny, przysiadając na skraju biurka. - Myślę, że jest ksiądz zdecydowanie przewrażliwiony. Kiedy ja jestem zbyt spięta, zazwyczaj rozładowuję negatywne napięcie poprzez seks. Może księdzu również by się to przydało? Ja chętnie pomogę - posłałam mu szeroki, wymuszony uśmiech i przysiadłam na prawym kolanie szatyna, zarzucając dłonie na jego kark.
Jeśli sądził, że zdoła odeprzeć od siebie moje zaloty, grubo się mylił. Ja nie odpuszczam. Nigdy.
Po raz pierwszy Justin nie westchnął z irytacją, nie zsunął mnie z kolan i nie wykazał jakichkolwiek oznak zniecierpliwienia. Spiął wszystkie mięśnie i odkaszlnął niezręcznie. Teraz miałam pewność, że mój śmiały ruch wpędził go w niemałe zakłopotanie. Miałam wrażenie, że Justin nie wiedział, jak ma się zachować względem mnie. Nie wiedział, co na jego miejscu zrobiłby prawdziwy, dorosły mężczyzna. Wpatrywał się jedynie ze strachem w moje tęczówki i nerwowo przełykał ślinę. Bał się mnie. Po prostu się mnie bał, jakby sądził, że delikatnym gładzeniem karku i posyłaniem zalotnych uśmieszków mogę wyrządzić mu krzywdę.
-Niech ksiądz nie udaje takiego niewiniątka. Jestem przekonana, że pod sutanną kryje ksiądz mięśnie jak ze stali i coś, czym z pewnością zadowoliłby ksiądz każdą kobietę -musnęłam nosem jego szyję, po czym krótko pocałowałam linię wyraźnie zaciśniętej szczęki. 
Czułam, że jest już mój, dlatego chwyciłam między palce pierwszy guzik jego koszuli i zaczęłam rozpinać go powolutku. Wtedy jednak on zerwał się z krzesła jak oparzony i jednocześnie zsunął mnie ze swoich kolan. Zaskoczona chciałam otworzyć usta, odezwać się, przerwać niezręczną ciszę, lecz Justin nie pozwolił mi dojść do głosu. Nie obdarzył mnie ani jednym spojrzeniem, zanim poprawił ubranie, ruszył w kierunku korytarza i na sam koniec donośnie zamknął za sobą drzwi.
Czyżbym go w jakiś sposób uraziła?

***

Po raz pierwszy, kiedy tata przyszedł do mojego pokoju i oznajmił, że muszę pojechać z nim do kościoła, na moje usta wkradł się uśmiech. To niczym błogosławieństwo. Nie dość, że mogę widywać księdza Biebera w szkole, to również po lekcjach natknę się na niego pośród starych murów kościoła. Chciałam jednoznacznie dać mu do zrozumienia, że ze mną nie wygra, a ja odpuszczę dopiero wtedy, kiedy mi ulegnie. Stanowił dla mnie pewnego rodzaju wyzwanie. Był płotem, którego jeszcze  nigdy nie udało mi się przeskoczyć. Nie byłam przyzwyczajona do myśli, że jakiś mężczyzna może mnie odtrącać, zwłaszcza gdy ten mężczyzna jest tak przystojny jak ksiądz Bieber i gdy ten mężczyzna rozpala moją wyobraźnię w równym stopniu co szatyn.
Tylko raz spotykałam się ze starszym mężczyzną. Miał dwadzieścia dwa lata, lecz mimo to przebijał się przez niego niedojrzały gówniarz. Ksiądz Bieber był inny od innych. Niewinny, dość mocno naiwny i nieśmiały, choć tego ostatniego nie zdarzało mu się ukazywać zbyt często. Dopiero kiedy zostawaliśmy sami, jego oddech lekko przyspieszał, a na policzkach pojawiały się ledwo zauważalne rumieńce.
-Chloe, pospiesz się, wychodzimy - ojciec krzyknął z dołu, więc ostatni raz musnęłam usta owocowym błyszczykiem, przełożyłam włosy na prawe ramię i zbiegłam po schodach na parter.
W przedpokoju z ogromnym uśmiechem wsuwałam stopy w czarne szpilki, a później raźnym krokiem ruszyłam do samochodu rodziców, siadając na fotelu pasażera. Przypięłam swoje ciało pasem i dałem tacie znać, że może ruszyć. Dopisywał mi naprawdę dobry humor, mimo że po ostatniej sytuacji z księdzem Bieberem w szkolnej klasie nie zamieniłam z nim ani jednego słowa. 
-Wiesz, tato, o czym ostatnio myślałam? - zaczęłam, unosząc jedną brew i spoglądając na ojca.
-Słucham, Chloe.
-Chciałabym bardziej udzielać się w kościele i spędzać w nim więcej czasu jak ty i mama. Zrozumiałam, że znajomi i spotkania z nimi nie są tak ważne, jak wiara.
-Bardzo się cieszę, że w końcu to zrozumiałaś, Chloe. Jestem z ciebie dumny - posłał mi ciepły uśmiech. Widziałam w jego oczach, że był szczęśliwy. Tego pragnął od samego początku. Chciał rozbudzić we mnie silny przypływ wiary. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że moje nagłe uświęcenie wiąże się tylko i wyłącznie z osobą nowego, przystojnego i naprawdę seksownego księdza. Cholera, on nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, jak działa na kobiety.
Tata zaparkował przed kościołem i zgasił silnik. Oboje wysiedliśmy z samochodu. Tym razem poczekałam na ojca i dopiero razem z nim ruszyłam w stronę wejścia do świątyni. Moje serce zabiło szybciej na samą myśl, że za parę minut ujrzę Justina. Z początku będę zmuszona do zachowania pozorów, jednak kiedy zostaniemy sami, zwolnię wszelkie hamulce i pokażę księdzu Bieberowi, do czego tak naprawdę dążę.
-Chloe, idź na plebanię i powiedz księdzu Bieberowi, że już jestem. Mam mu pomóc przy nagłośnieniu w kościele - wystarczyło, aby tata wspomniał o Justinie, a na moje usta wpłynął łobuzerski uśmiech.
-Z wielką chęcią - odparłam powoli, cicho, pod nosem. Ojciec nie musiał słyszeć mojego przebiegłego głosu.
Ruszyłam w kierunku plebanii, pewnie stawiając stopy w szpilkach na chodniku. Kilkukrotnie przeczesałam palcami włosy, aby nadać im większą objętość. Faceci lecą na długie, gęste włosy, to nie mit. Justin był mężczyzną, mimo że nosił sutannę. W sercu i w duszy był taki sam jak reszta. Wystarczyło odpowiednie podejście, aby zmiękczyć jego kolana i zdecydowanie usztywnić... coś pomiędzy nogami. 
Zapukałam cicho w uchylone drzwi, po czym weszłam na plebanię. Ksiądz Bieber stał tyłem do mnie, opierając się ramieniem o regał i przeglądając strony Pisma Świętego. Słysząc kroki, spojrzał przez ramię. Widziałam wyraźnie, jak nerwowo przełknął ślinę, a po chwili poprawił koloratkę, uciskającą jego szyję. Czyżbym to ja działała na niego w ten sposób? Czy to właśnie przy mnie ponownie poczuł się skrępowany?
-Chloe - wymamrotał, nie odrywając ode mnie wzroku. - Naprawdę nachodzisz mnie nawet w domu?
-Niech ksiądz się tak nie wywyższa. Przyszłam tylko po to, aby powiedzieć, że mój ojciec czeka na księdza w kościele - parsknęłam cicho, odpychając się delikatnie do drzwi i wchodząc w głąb pomieszczenia.
Ksiądz niepewnie zatrzasnął okładkę księgi i odłożył ją na lekko zakurzony regał. Wpatrzony był w moje nogi, które zbliżały się do niego z każdym kolejnym krokiem. Był zdenerwowany, czułam to. Denerwował się moją obecnością. To cholernie słodkie.
-Jednakże, jeśli ksiądz chce, mogę nachodzić księdza w domu częściej, nie tylko w sprawach wiary. Wystarczy ładnie poprosić - musnęłam opuszką palca wskazującego jego podbródek i szybciej zatrzepotałam rzęsami.
Justin przewrócił oczyma i delikatnie odsunął moje ciało od swojego. Nie czekając na mnie, wyszedł na dwór i ruszył w stronę kościoła. Wykorzystując moment, w którym księdza nie było obok, chwyciłam jego telefon komórkowy leżący na stole i przepisałam jego numer do swojej książki telefonicznej, uśmiechając się łobuzersko. Mogę nękać go w pracy, w szkole, w domu, a dodatkowo wysyłać nieprzyzwoite wiadomości i zdjęcia. Jestem coraz bliżej sukcesu. Justin jest uległy. Musi jedynie otworzyć oczy i zrozumieć, że pochłonięty wiarą, zmarnuje życie na ziemi.
-Niech ksiądz zaczeka! - krzyknęłam, wybiegając z pomieszczenia. Dogoniłam Justina w przeciągu kilku sekund. Szedł wolno, jakby miał nadzieję, że dogonię go i zamienię z nim kolejne kilka słów. Miałam go w garści. Cholera, był mój, a przynajmniej tak chore myśli krążyły w mojej głowie. Chyba nie potrafiłam poradzić sobie ze smakiem porażki.
-Mam nadzieję, że chociaż teraz będziesz zachowywać się przyzwoicie, Chloe. Nie zamierzam czuć się niezręcznie przy twoim ojcu.
-Niech się ksiądz nie martwi. Dobrze wiem, kiedy atakować, a kiedy zachowywać pozory znudzonej i mało zainteresowanej. Jestem bardziej inteligentna, niż mógłby ksiądz przewidywać.
Inteligentna i zdecydowanie przebiegła.
-W to nie wątpię - westchnął głęboko i uciął rozmowę, kiedy wszedł do kościoła. Zostawił mnie samą przy wejściu, a sam podszedł do mojego ojca i przywitał się z nim silnym uściśnięciem dłoni.
Przysiadłam na krańcu jednej z drewnianych, odnowionych lakierem ławek, położyłam torebkę obok i założyłam prawą nogę na lewą. Z łagodnym uśmiechem przyglądałam się, jak tata i Justin przykręcają na jednym z filarów czarne głośniki, zakupione niedawno z pieniędzy parafian. Dopiero teraz dostrzegłam, jak piękny uśmiech zdobi usta księdza Biebera. Wcześniej nie zwróciłam tak dużej uwagi na niewielkie dołeczki w kącikach jego ust i radosne oczy. Muszę przyznać, że jego widok potrafił mnie rozczulić. Moje serce zabiło odrobinę szybciej. Przyłożyłam nawet dłoń do klatki piersiowej, aby uspokoić kołatanie. Wtedy jednak Justin spojrzał na mnie przez ramię. Posłałam mu szczery, delikatny, może nawet odrobinę nieśmiały uśmiech. Odwzajemnił go w takiej samej formie. Przez moment przestałam widzieć w nim obiekt, który musiałam, po prostu musiałam uwieść. Ujrzałam w Justinie zwykłego chłopaka, z którym mogłabym chodzić za rękę po parku i z którym siedziałabym na dachu domu, obserwując spadające gwiazdy i wypowiadając ciche życzenie na widok każdej.
Szybko potrząsnęłam głową, gdy zdałam sobie sprawę, że w zbyt odległą przyszłość wybiegam myślami. To zdecydowanie nie w moim stylu.
-Chloe, możesz tutaj podejść? - tata przywołał mnie gestem dłoni, więc wstałam z ławki i podbiegłam do obu mężczyzn.
-Muszę iść odebrać telefon, pomożesz przez chwilę księdzu? - spytał, wskazując na głośnik, który podtrzymywał jedną dłonią, w drugiej ściskając komórkę.
-Oczywiście - odparłam uprzejmie i weszłam na ławkę, na której stał Justin, przykręcając śrubokrętem głośnik. Z każdym obrotem narzędzia żyły na jego przedramieniu napinały się, a skupienie na twarzy rozpraszało mnie pod każdym względem.
Tata wyszedł z kościoła i odebrał połączenie, podczas kiedy ja stanęłam na jego wcześniejszym miejscu, uniosłam obie ręce w górę i przytrzymałam głośnik. Nie omieszkałam zerknąć na księdza ponownie. Był tak cholernie przystojny. Chyba nawet nie poczułam, kiedy z moich delikatnie rozchylonych ust uleciało ciche westchnienie.
-Coś się stało, Chloe? - na moment przerwał, aby unieść prawą brew i przyjrzeć mi się uważnie.
-Zupełnie nic - odparłam z uśmiechem. Miałam tylko nadzieję, że Justin nie odwzajemni gestu. Pod wpływem dołeczków w jego policzkach moje kolana mogłyby się ugiąć. - Nie przeszkadza ci, że jestem tak blisko? 
-Dopóki zachowujesz się tak jak przystało na dziewczynkę w twoim wieku, nie przeszkadza mi to - odparł łagodnie, a ja natychmiast uniosłam brwi.
-Dziewczynka? - powtórzyłam z pewnego rodzaju niedowierzaniem w głosie. - Dlaczego traktujesz mnie jak dziecko? Tylko proszę, nie pieprz mi to tym, że wszyscy jesteśmy dziećmi Bożymi.
-Po pierwsze, nie przypominam sobie, abyśmy byli na ty, Chloe - upomniał mnie, dokładając do słów ostrzegawcze spojrzenie. - A poza tym, traktuję cię jak dziecko, ponieważ jesteś dzieckiem, Chloe. Masz dopiero siedemnaście lat. Chcesz przesadnio szybko stać się dorosłą.
-Dobra, dobra. Niech ksiądz lepiej przykręca ten głośnik, zamiast prawić mi morały - przewróciłam ze śmiechem oczami i nawet ksiądz Bieber nie potrafił wstrzymać w ustach cichego chichotu.
Nagle do kościoła wrócił tata, upychając w kieszeń komórkę. Czoło miał spięte, a brwi zmarszczone. Mimowolnie wykonałam pół małego kroku w bok, odsuwając się od Justina. Nie chciałam, aby ojciec nabrał jakichkolwiek podejrzeń.
-Chloe, zostaniesz z księdzem i pomożesz mu do końca? Muszę wracać do domu, mamy niezapowiedziane zebranie rady osiedla. Wiesz, że zawsze udzielaliśmy się w niej razem z matką.
-Dobrze, jak skończymy wrócę na piechotę, nie przyjeżdżaj po mnie - posłałam tacie skromny uśmiech, zanim wyszedł z kościoła i zostawił nas samych. Mnie i księdza Biebera samych.
Dziękuję ci, tatuśku, że popychasz go w moje rączki.
-Proszę księdza, chciałabym porozmawiać. Tak na poważnie, bez moich nieudanych żartów. O życiu, o moim życiu. Potrzebuję rady. Chyba rzeczywiście jestem zagubiona. Potrzebuję kogoś, kto pomógłby mi odnaleźć samą siebie. Cały czas udaję. Udaję kogoś, kim nie byłam, nie jestem i nigdy nie będę. Potrzebuję pomocy, a nie mam przy sobie osoby, której mogłabym się zwierzyć i od której otrzymałabym kilka pomocnych rad. Proszę, poświęci mi ksiądz kilka minut? Obiecuję, że nie odstawię kolejnego przedstawienia - spojrzałam na niego wzrokiem, jakiemu pod żadnym pozorem nie można odmówić, choć wewnątrz chciałam parsknąć śmiechem.
Naprawdę nabrał się na stek bzdur, które ode mnie usłyszał. Naprawdę sądził, że potrzebuję pomocy. Naprawdę wierzył, że wysłucham jego dobrych rad i zmienię swoje postępowanie idące w parze z nastawieniem do życia. Jedynie silną wolą powstrzymywałam się przed wybuchnięciem śmiechem prosto w jego twarz. Zachowywałam pozory, dopóki nie wplątałam go w zawiły rytm przebiegłej gry.
-Dobrze, Chloe. Chodź ze mną na plebanię. Tam będzie znacznie ciszej i spokojniej niż tutaj. Możesz być spokojna, nikt nie usłyszy twoich słów.
Nikt nie usłyszy moich słów, kiedy będę krzyczeć twoje imię, proszę księdza.


~*~


Uf, w końcu skończyłam ten rozdział. Miałam z nim lekkie problemy, dlatego tyle czekaliście, ale dzisiaj dostałam mnóstwo pozytywnej energii, co wiąże się również z pomysłem na kolejne rozdziały. COŚ zacznie się już w następnym i to z pewnością nie jest to COŚ o którym myślicie ;D
Jak widzicie, zmieniłam narracje. Chyb ta dużo lepiej pasuje do tego opowiadania, prawda? 
Kurcze, tyle osób czekało na ten rozdział, że aż się boję, że go spieprzyłam i nie spełniłam Waszych oczekiwań ;D

Bardzo Was proszę, misie, skomentujcie rozdział, to daje mi ogromnego kopa i mnóstwo zapału do pracy <3

Polecam!


poniedziałek, 22 czerwca 2015

Rozdział 3 - Caught

Chloe powoli zamknęła zeszyt od matematyki i zaczęła delikatnie stukać o niego jednym z zadbanych, przyozdobionych krwistoczerwonym lakierem, paznokci. Nie przestawała się uśmiechać. Nie potrafiła. Jej uśmiech nie był jednak złośliwy bądź wyróżniający się wyższością. Uśmiechała się szczerze, łagodnie, a w jej oczach błyszczały pojedyncze iskierki. Cieszyła się, że znów widzi księdza Biebera, że znów może spoglądać w jego duże, tajemnicze oczy i że znów z zapałem będzie obserwowała, jak poprawia kosmyki niesfornej grzywki palcami. 
Pomimo wcześniejszych zachowań widziała w Justinie obiekt westchnień. Był tak nieziemsko przystojny, że Chloe nie potrafiła powstrzymać dolnej wargi, minimalnie opadającej w kierunku blatu ławki szkolnej. Przez moment miała nawet wrażenie, że wpatruje się w niego z otwartymi ustami, dlatego przyłożyła do niech wierzch dłoni, lecz kiedy upewniła się, że nie wygląda dziwnie i nie odróżnia się od reszty uczniów, ponownie rozluźniła mięśnie, wbijając wzrok w skupioną twarz księdza.
Po raz drugi widziała go w eleganckiej koszuli. Dziś jednak postawił na czerń, która zlewała się z kolorem spodni, delikatnie opinających się na wąskich biodrach mężczyzny. Chloe wpatrywała się w niego jak w obrazek, jak w postać na okładce najpopularniejszego czasopisma modowego. Miał cholerne wyczucie stylu, które ukazywał nawet w zwykłej koszuli, zapiętej na ostatni guzik. Blondynka w ciągu kilku chwil zdążyła zbadać dociekliwym spojrzeniem każdy element jego wyglądu, każdy spięty mięsień i każdą oznakę zdenerwowania na twarzy.
-Przepraszam, mogłabym wyjść do toalety? - spytała cicho, wstając z drewnianego krzesła. - Nie najlepiej się czuje.
-Oczywiście - ksiądz Bieber uniósł wzrok i spojrzał na młodą dziewczynę na końcu klasy. Rozpoznał ją natychmiast i uśmiechnął się łagodnie. - Oczywiście, Chloe.
Dziewczyna odwzajemniła gest i lekko odepchnęła się dłonią od ławki, aby ruszyć przez środek klasy do drzwi. Nie zamierzała jednak zwyczajnie wyjść na korytarz. Chciała, aby Justin wyszedł razem z nią, by mogła spojrzeć w jego oczy z bliska i utonąć w małym morzu mlecznej czekolady, połączonej z błyskiem bursztynu. Uwielbiała wpatrywać się w oczy chłopaków, mężczyzn. Były zdecydowanie bardziej naturalne niż oczy większości nastolatek, które zmieniały je za pomocą tuszów, kredek i cieni. Patrząc w oczy facetom mogła dokładnie stwierdzić, który z nich ma dłuższe rzęsy, a który ciemniejszą oprawę oczu. 
Przyłożyła do czoła wierzchnią stronę dłoni i na moment przymknęła powieki. Potrafiła odgrywać role godne najlepszej, teatralnej aktorki. Również teraz, udając zawroty głowy i stan przed omdleniem, wypadła perfekcyjnie. Jej kolana ugięły się delikatnie, lecz nie pozwoliła sobie na upadek. Stała dostatecznie blisko księdza, aby ten mógł delikatnie złapać jej ramiona i podtrzymać, nim jej ciało spotkałoby się ze świeżo umytą podłogą.
-Chloe, wszystko w porządku? Jesteś bardzo blada i słaba - w głosie Justina wyraźnie odznaczało się przejęcie. Siedemnastolatka była jego wychowanką i w jego obowiązku była troska o jej dobro.
-Strasznie mi słabo, kręci mi się w głowie - wymamrotała, czując wyraźne wsparcie ze strony silnych ramion mężczyzny.
Na jej ustach błysnął nikły uśmiech, który szybko zastąpiła ponownym grymasem. Nie mógł zobaczyć, w jaki sposób na nią działa. Jeszcze nie teraz.
-Chodź ze mną, Chloe. Zaprowadzę cię do pielęgniarki.
Punkt dla Chloe.
Justin obejmował siedemnastolatkę jednym ramieniem w talii, natomiast drugą ręką otworzył drzwi. Przed wyjściem krzyknął jeszcze do reszty uczniów, aby w czasie jego nieobecności zajęli się zadaniem domowym na kolejną lekcję. Chloe pozwoliła sobie delikatnie oprzeć głowę na barku mężczyzny. Nie sądziła, że pod materiałem koszuli kryją się tak napięte mięśnie. Najchętniej powędrowałaby po nich opuszkami palców, lecz nie zapomniała, że nadal grała słabą i wycieńczoną. Tylko w ten sposób mogła liczyć na bliskość Justina.
-Powiem szczerze, że jestem w tej szkole po raz pierwszy i nie mam bladego pojęcia, gdzie jest gabinet pielęgniarki - Justin wypuścił z siebie krótkie parsknięcie i spojrzał ukradkiem na Chloe, która z przymkniętymi oczyma wspierała się na jego ramieniu.
-Do końca korytarzem i na lewo - westchnęła spokojnie, przyglądając się dłoni Justina na wcięciu w jej wąskiej talii. 
Jego dotyk znacznie różnił się od dotyku jej rówieśników. Był dojrzalszy i bardziej zdystansowany, a mimo to rozpalał wyobraźnię siedemnastolatki. Gdyby tylko wiedział, w jaki sposób działał na Chloe. Dziewczyna momentami sama krępowała się własnych nieokrzesanych fantazji. Nim się zorientowała, z jej ust uleciał cichutki jęk.
-Coś się stało, Chloe? - nie uciekł on uwadze księdza. Pospiesznie spojrzał na dziewczynę i wzmocnił uścisk na jej szczupłym ciele.
-Po prostu mocniej zabolała mnie głowa. Nic więcej.
Niech się ksiądz nie martwi. To z pewnością nie przez wpływ jej wyobraźni, znacznie wykraczającej poza granice moralności.
Ksiądz Bieber posadził drobną siedemnastolatkę na ławce przed gabinetem pielęgniarki, a sam zapukał kilka razy w drzwi i nacisnął klamkę. Niestety, pokój zamknięty był na klucz, a ciężkie drzwi ani drgnęły pod naciskiem jego dłoni. Justin wplątał palce we włosy z tyłu głowy i podrapał się po niej ze zmarszczonymi brwiami. Doszukiwał się na zawieszonej kartce informacji, która pozwoliłaby mu ustalić, dlaczego szkolnej higienistki nie ma w gabinecie.
-Ups - wymamrotała Chloe oparta o ścianę, i zachichotała cicho. - Chyba zapomniałam księdzu powiedzieć, że pielęgniarka przychodzi dopiero przed dziesiątą, a mamy godzinę...
-Dziewiątą trzydzieści - dokończył za nią z westchnieniem i opadł na ławkę obok dziewczyny. - Muszę wrócić do klasy, Chloe. Poradzisz sobie i poczekasz na pielęgniarkę sama?
-Myślę, że nie powinien mnie ksiądz zostawiać - wydęła obie wargi i spojrzała na niego wzrokiem godnym małej, przestraszonej dziewczynki. - A jeśli znów zrobi mi się słabo i nie będę potrafiła poradzić sobie sama?  
Chloe objęła dłoń Justina palcami i położyła na swoim nagim kolanie. Zaczęła gładzić ją opuszkami i poświęcać jej całą uwagę, aby tylko zatrzymać księdza przy sobie w ciągu kolejnych kilku minut. Nie chciała, aby odchodził. Już teraz potrafiła odnaleźć z nim wspólny język. Temat do rozmowy również napłynąłby w mgnieniu oka.
Justin kolejny raz westchnął, usiadł wygodniej na ławce i oparł się plecami o ścianę. Chloe miała rację. Nie powinien zostawiać jej samej. Przez dalszą część lekcji żyłby w niepewności, czy aby na pewno jej omdlenie nie powtórzyło się, a przewlekły ból głowy nie zaczął narastać. Pozwolił nawet, aby siedemnastolatka otaczała opuszkami palców lekko odznaczające się żyły na jego dłoniach. Czuł się w dziwny, niezrozumiały sposób dobrze.
-Ksiądz ma takie męskie dłonie - wyśpiewała, otaczając je opuszkami palców z niemal każdej strony. Czuła, że relaksuje go dotykiem i nie chciała przestawać, bo sama czerpała korzyści. Zbliżała się do niego, niezaprzeczalnie.
-Chloe, dziecko - westchnął głęboko, kładąc na dłoniach blondynki swoją drogą dłoń i tym samym zamykając jej niewielkie rączki w objęciach swoich, znacznie większych i silniejszych. - Jestem mężczyzną, więc myślę, że nie jest niczym dziwnym, że mam, jak to ujęłaś, męskie dłonie.
Punkt dla Justina. Remis.
-Och, wiem - zamruczała pod nosem. - Ale niech ksiądz porówna swoje dłonie z moimi. Są takie szorstkie i silne. Czy tylko ja mam wrażenie, że idealnie ze sobą kontrastują i uzupełniają się?
-Wiesz, co ja myślę? - uniósł ku niebu jedną brew, wzbudzając u Chloe zainteresowanie. Miała nadzieję, że skoro nie przekonywała go wyzywającymi gadkami, uda jej się dotrzeć do opuszczonego serca mężczyzny ciepłymi, czułymi słowami. - Myślę, że powinnaś zostać poetką, skoro w ciągu dwóch minut stworzyłaś niemal cały wiersz o naszych dłoniach - ostatni raz pogładził wierzch jej rąk i usiadł prosto, przekładając swoje na kolana. Nie powinien do tego stopnia spoufalać się z wychowanką. 
-Proszę księdza? - Chloe nie dawała za wygraną. Znów uchyliła usta, z których wypłynęło kilka pojedynczych słów. Nie chciała siedzieć w ciszy. Nie teraz, gdy każde wypowiedziane zdanie zbliżało ją do szatyna.
-Nie umiesz się nie odzywać, prawda, Chloe? - zaśmiał się cicho, lecz ponownie zwrócił głowę w jej stronę. Miała w sobie coś, co nie pozwalało mu zignorować jej cichego, delikatnego, dziewczęcego głosu.
-Wiele razy słyszałam, że jestem największą gadułą w rodzinie i wielu przed księdzem próbowało mnie uciszyć, jak widać na marne, więc niech ksiądz nie traci swojego czasu. Ja i tak nie przestanę mówić - wzruszyła z uśmiechem ramionami, założyła nogę na nogę i usiadła na ławce bokiem, aby mieć lepszy wgląd na skupioną, lekko spiętą twarz Justina. - Chciałam księdza przeprosić za tę sytuację wczoraj, po mszy. Nie wiem, co mnie do tego podkusiło. Ksiądz jest naprawdę cholernie przystojnym mężczyzną, a moje nastoletnie hormony nie potrafią się uspokoić. Wie ksiądz, jak to jest. Jestem jeszcze młoda i głupia. Muszę wyszaleć się, póki nie będzie za późno. Ksiądz natomiast wcale nie pomaga mi się skupić. Wręcz przeciwnie, dodatkowo rozprasza - sapnęła, opuszczając prawą dłoń na jego kolano.
-Mimo wszystko uważam, że momentami powinnaś trzymać język za zębami. Jestem osobą, którą naprawdę ciężko urazić, ale nie każdy jest tak cierpliwy jak ja, Chloe. Muszę przyznać, że powinny schlebiać mi twoje słowa, ale ty musisz pamiętać, że jestem księdzem, a w dodatku twoim nauczycielem i niektóre zachowania są po prostu nie w porządku w stosunku do mnie i do ciebie samej. Zastanów się nad tym, Chloe.
Siedemnastolatka ochoczo wsłuchiwała się w każde z jego słów. Pomijając seksowny, lekko zachrypnięty głos, biła od Justina pewność siebie i dojrzałość, której dziewczyna nie potrafiła doszukać się w rówieśnikach. Mike i grono jego znajomych byli dla Chloe rozrywką, metodą na stres i problemy, a imprezy z jego przyjaciółmi doskonałą zabawą. Nie potrafiła jednak wyobrazić sobie prawdziwego, nacechowanego zaufaniem i wzajemnym wsparciem, dojrzałego związku z którymkolwiek znajomym w podobnym wieku. Przyszłość pragnęła wiązać ze starszym od niej mężczyzną. Takim jak Justin. Jedynie sutanna stała jej na drodze do szczęścia.
Na korytarzu rozniósł się dźwięk kroków, a zza jednego z rogów wyłoniła się pielęgniarka w wieku trzydziestu pięciu lat, z przewieszoną przez przedramię torebką. Posłała Chloe i księdzu Bieberowi ciepły uśmiech, nim przekręciła w drzwiach gabinetu klucz, weszła do środka i poleciła czekającym, aby podążyli za nią.
Justin wstał pierwszy i ponownie objął Chloe silnymi ramionami. Co prawda przypuszczał, że dziewczyna jedynie symuluje, ale część jego serca kazała mu uważać na każdą oznakę złego samopoczucia jednego z jego uczniów. Nie mógł więc zignorować osłabionego ciała Chloe. Wprowadził ją do gabinetu i ostrożnie posadził na kozetce, a sam stanął przy ścianie z rękoma skrzyżowanymi na piersi.
-Co się dzieje, Chloe? - pielęgniarka westchnęła głośno, stając przed siedemnastolatką. 
To nie pierwszy raz, kiedy blondynka trafiała do jej gabinetu, symulując omdlenie. Zazwyczaj wybierała lekcję z ważnym sprawdzianem bądź kartkówką, którą sprytnie omijała. Dzisiaj jednak pojawiła się u niej z samego rana i to zapaliło w kobiecie lampkę nadziei, że może jednak Chloe wyrosła z udawanych omdleń, kiedy po raz pierwszy jej objawy niosły za sobą prawdziwie złe samopoczucie.
-Właśnie nie wiem - sapnęła z miną pięcioletniej dziewczynki. - Zaczęła się lekcja, a mi nagle zaczęło kręcić się w głowie - gestykulowała rękoma, aby wprowadzić w swoją wypowiedź więcej dramaturgii. - Chociaż istnieje też możliwość, że poczułam duszności na widok nowego księdza - uśmiechnęła się szeroko i puściła do Justina oczko.
Mężczyzna miał ochotę zaśmiać się pod nosem, ale ze względu na obecność pielęgniarki jedynie przewrócił oczami. Czuł od pierwszych dni w nowym miejscu, w nowym mieście, że kolejne miesiące będą dla niego dość trudne, jeśli Chloe nie da za wygraną i nie odpuści. Nie była osobą, która poddaje się po kilku nieudanych próbach. Brnie do celu najmniej krętą drogą i zawsze osiąga sukces. Zawsze. Również tym razem nie zamierzała przegrać z własnym sercem, które w szatynie ujrzało duszę godną miłości.
-Widzę, Chloe, że nie zmieniłaś się ani odrobinę. Radzę na nią uważać - pielęgniarka posłała Justinowi jednoznaczne spojrzenie. - Chloe potrafi skutecznie manipulować ludźmi.
-Myślę, że jestem wystarczająco silny, aby odeprzeć od siebie wszelki atak naszej małolatki - przeniósł ciężar ciała na drugą nogę i wciąż mierzył wzrokiem oczarowaną jego spojrzeniem blondynkę.
-Przekonamy się, proszę księdza - Chloe posłała mu ostatni, łobuzerski uśmieszek, zanim oderwała wzrok od perfekcyjnej twarzy mężczyzny, pozwalając pielęgniarce na zmierzenie pulsu i poziomu cukru we krwi.

***

Chloe kroczyła pospiesznie wzdłuż szkolnego korytarza. Co chwila posyłała znajomym pełen ciepła uśmiech, przeplatany z delikatnymi machnięciami dłonią. Co parę kroków przystawała, aby zamienić z koleżanką bądź kolegą parę słów, lecz podświadomie spieszyła pod pokój nauczycielski, aby stanąć przed księdzem Bieberem i po raz kolejny zaszczycić go opowieścią. Nie widziała go od dwóch lekcji i już zaczęła tęsknić.
Nagle poczuła lekkie szarpnięcie na biodrach, a jej ciało zostało wciągnięte przez drzwi męskiej toalety. Chloe zmarszczyła brwi, które utworzyły jedną linię w dole jej czoła. Zamierzała odezwać się, może nawet krzyknąć, lecz w ciągu ułamka sekundy męska dłoń przykryła jej pełne, malinowe usta. Szybko wyczuła wspaniałą woń perfum Mike'a i rozluźniła ciało, poddając się wpływom jego silnych ramion.
-Stęskniłem się za tobą przez ten pieprzony weekend - sapnął, przywierając wargami do szyi nastolatki.
-Właśnie widzę - zachichotała cicho i przełożyła burzę jasnych włosów na prawe ramię, aby po lewej stronie dać młodemu mężczyźnie większy dostęp do wrażliwej skóry. - Napalony jak zwykle.
-Wiesz dobrze, że to ty działasz na mnie w ten sposób.
Zanim Mike zdążył obrócić drobne ciało Chloe i wbić jej zaciśnięte w swojej dłoni nadgarstki w ścianę za plecami, siedemnastolatka zdążyła złośliwie się z nim podrażnić. Odwróciła głowę i, podczas kiedy on pieścił językiem jej szyję, parę razy jęknęła cichutko do jego ucha, przygryzając płatek. Bawiła się nim i jego hormonami jak najlepszą zabawką, ale wiedziała, że sprawia chłopakowi przyjemność, o jakiej marzył od poprzedniego razu.
-Wiesz, że nie lubię kochać się z tobą tutaj, w męskiej toalecie - sapnęła, gdy przyparta do ściany czuła na piersiach jego niespokojne dłonie.
-Wolisz schowek woźnego? - zarechotał, a Chloe przewróciła oczyma. Nie potrafiła rozbudzić w nim choćby cienia romantyzmu. - Czyżby moją małą Chloe podniecały miotły i środki do dezynfekcji podłóg? Kochanie, nie znałem cię od tej strony.
-Nie, wolę miękkie, wygodne łóżko w twojej sypialni, Mike. Być może z kieliszkiem czerwonego wina w dłoni i cichą, nastrojową muzyką w tle.
Chloe pozwoliła sobie na moment odpłynąć w marzenia. Im starsza była, tym jej potrzeby stawały się dojrzalsze, bardziej wygórowane. Często irytowała ją dziecinność Mike'a i jego bezpośrednie spoglądanie na świat. Chciała, aby podczas zbliżeń poświęcał więcej uwagi jej, a nie jej ciału.
-Mi również byłoby wygodniej na pachnącym łóżeczku, ale nie narzekam na jakiekolwiek miejsce, w którym mogę cię mieć, w którym możesz być moja - sapnął, gdy delikatnie uderzył biodrami o biodra blondynki.
Mike kolejny raz nie zrozumiał przekazu Chloe. Myślała o odrobinie delikatności i silniejszym rodzaju uczuć, natomiast chłopak obrócił jej słowa w stronę wygody. To jeden z powodów, dla którego Chloe nie zamierzała wiązać się z nim na stałe. W dalszym ciągu był niedojrzałym gówniarzem, a Chloe potrzebowała dojrzałego mężczyzny, który pokaże jej wartość skrywaną w sercu.
-Moja mała, niegrzeczna dziewczynka - zamruczał, odpinając ostatni guzik lekkiej koszuli blondynki, zarzuconej na białą, dopasowaną bluzkę.
-Nie jestem twoja. Jestem wolnym człowiekiem, wiesz? - Chloe z chichotem przesunęła opuszką palca wzdłuż linii szczęki młodego mężczyzny.
-Och, psujesz nastrój, skarbie.
-Jaki może być nastrój w męskim kiblu, Mike? - pisnęła, wyrzucając w powietrze dłonie, które na moment zdołała wyrwać z uścisku. - Śmierdzi, jest mokro i zimno, a mi zbiera się na wymioty.
Mike nie zamierzał dłużej wysłuchiwać narzekań i pretensji Chloe. Naparł wargami na jej usta i uciszył ją skutecznie. Nie chciał rozmawiać, tylko działać, aby zaspokoić i siebie, i Chloe. Wbrew pozorom nie dbał jedynie o własną przyjemność, ponieważ Chloe nie była mu obojętna. Niestety nie potrafił jej tego okazać. Nie dorósł do roli dobrego partnera, przy którym młoda kobieta czułaby się bezpieczna i spełniona, przy którym rozkwitałaby i rozwijała skrzydła.
Mike objął dłonią chudy nadgarstek dziewczyny i pociągnął ją w stronę jednej z kabin. Zamknął za nimi drzwi, aby mieć pewność, że żaden z przechodzących pierwszaków nie natknie się na ich dwójkę, wykraczającą poza granice kontroli. Kiedy niewielkie pokrętło zablokowało drzwi, Mike na nowo pchnął Chloe na jedną ze ścian i z pasją wpił się w jej słodkie, przyciągające usta. Mógł zerwać z niej ubrania jednym zdecydowanym ruchem, ale bał się, że wystraszy blondynkę, na której naprawdę mu zależało. Zdecydowanie wolałby kochać się z nią tak, jak chciała Chloe. Jednocześnie łudził się, że zaimponuje blondynce nastoletnią głupotą. Zupełnie jej nie znał.
Chloe z westchnieniem zsunęła dłonie w dół klatki piersiowej chłopaka i chwyciła między palce pasek jego spodni. Szarpnęła metalową klamrą i sprawnie odpięła zapięcie, później niewielki guzik i rozporek. Co prawda nie miała ochoty na seks z Mike'iem. Ich zbliżenia stały się  dla dziewczyny rutyną, monotonią, której nie była w stanie uniknąć. Ostatnio coraz rzadziej czerpała z jego pieszczot przyjemność. Po prostu była, bo nie potrafiła odmówić, bo nie chciała odmówić, bojąc się późniejszej zemsty chłopaka. Marzyła jednak o mężczyźnie, który pokaże jej, jak wiele jest warta i ile dla niego znaczy. Który zamiast wciągać ją do męskiej ubikacji i zaspokajać potrzeby, położy na łóżku, pocałuje z czułością i mruknie do ucha kilka ciepłych, szczerych słów, płynących z głębi serca, nie z wnętrza bokserek.
-Zdejmuj bluzeczkę, kotuś, bo skończy nam się przerwa - wydyszał, czując małą dłoń blondynki na przyrodzeniu. 
Chloe pospiesznie wykonała jego polecenie. Chciała mieć to już za sobą, lecz jednocześnie szukała w sobie odwagi, aby sprzeciwić się Mike'owi, aby odepchnąć go, aby powiedzieć nie. Brakowało jej asertywności. Nic nie traciła, lecz jednocześnie niczego nie zyskiwała. I to bolało ją najbardziej. Pragnęła czerpać z życia jak najwięcej, a przy Mike'u wciąż stała w miejscu i nie była w stanie wykonać choćby kroku w przód.
Mike przywarł dłońmi do pełnych piersi Chloe i ścisnął je lekko. Już teraz czuł emocje towarzyszące mu podczas seksu. Już teraz czuł się tak, jakby był w niej i poruszał się z początku delikatnie, a później coraz szybciej. Nie zdążył jednak szarpnąć materiałem spódniczki, kiedy główne drzwi łazienki zostały szeroko otwarte i wpuściły do pomieszczenia odgłosy rozmów z korytarza. Następnie echem po łazience odbiły się kroki, a w drzwi kabiny, w której napalony Mike przytulał do siebi półnagą Chloe, uderzyła kilka razy silna dłoń.
-Halo, czy ktoś tutaj jest? - na usta Chloe mimowolnie wkroczył delikatny uśmiech, kiedy w uszach rozbrzmiał poddenerwowany głos księdza Biebera. Nie wiedzieć czemu cieszyła się, że nakrył ją razem z Mike'iem w niedwuznacznej sytuacji. Czyżby chciała wzbudzić w nim zazdrość?
-Kurwa - Mike przeklął pod nosem i złapał w dłonie pasek spodni, który pospiesznie zapiął, zasuwając również rozporek. 
Został przyłapany i nie zamierzał dłużej troszczyć się o sytuację młodszej, niepełnoletniej Chloe. Przejechał jeszcze dłonią po włosach i otworzył drzwi kabiny, pospiesznie wychodząc na korytarz, przepełniony nastolatkami i odgłosami ich rozmów. Zostawił ją. Zostawił samą z, bądź co bądź, nauczycielem. Kolejny powód, dla którego w oczach Chloe pozostawał niedojrzałym gówniarzem, zapatrzonym w czubek własnego nosa.
Blondynka, uśmiechając się pod nosem, zapinała guziki zwiewnej koszuli. Mike wyszedł i otworzył drzwi jeszcze zanim zdążyła się w pełni ubrać, dlatego ksiądz Bieber mimowolnie spojrzał na jej okryte koronkowym stanikiem piersi, płaski brzuch i cienki materiał, zarzucony na nagie ramiona. Chloe nie spieszyła się z zapinaniem poszczególnych guzików. Kiedy jednak ubrała się do końca, a palcami poprawiła gęste włosy, posłała Justinowi niewinny uśmiech i przeszła obok niego, delikatnie dotykając ramienia mężczyzny.
-Chloe - zatrzymał ją niski, zachrypnięty głos księdza. Wiedziała, że nie pozwoli jej odejść i nie pozostanie obojętny. - Chyba musimy porozmawiać, nie sądzisz?


~*~


Witam z nowym rozdziałem. Postarałam się wprowadzić do niego większą ilość dialogów. W ogóle staram się poprawić w tej kwestii. Jak sądzicie, jaki charakter nabierze rozmowa Chloe i Justina?

Polecam!

wtorek, 16 czerwca 2015

Rozdział 2 - World of sin...

Rozdział nie jest sprawdzony, przepraszam!


Chloe nie odstępowała księdza Biebera na krok, kiedy przemierzali jedną z alejek w stronę plebanii. Nie odrywała od niego wzroku i czekała, aż Justin obdarzy ją choćby jednym spojrzeniem. Nie zamierzał. Nie zamierzał zerkać na nią ukradkiem, ponieważ nie był dziewczyną w żadnym stopniu zainteresowany. Jej wzrok wpędzał go jedynie w zakłopotanie i skrępowanie. Chciał powiedzieć Chloe, aby przestała zachowywać się w ten sposób, aby odwróciła wzrok i utkwiła go w czubkach swoich szpilek, lecz sama obecność atrakcyjnej dziewczyny sprawiała, że nie potrafił wydusić z siebie kilku cichych słów i bał się, że Chloe wykorzysta jego nieśmiałość.
-Ksiądz jest dzisiaj niezwykle spięty - wymruczała cicho, celowo stykając swoje ramię z ramieniem mężczyzny przy każdym kroku. Nie była w prawdzie przekonana, czy w jakikolwiek sposób działa na młodego mężczyznę, jednak była przekonana, że facet mimo wszystko zawsze pozostanie facetem i żadna sutanna czy śluby składane przed Bogiem tego nie zmienią.
-Denerwuję się pierwszym dniem w nowym otoczeniu. To normalne, Chloe - posłał jej ciepły uśmiech, a w oku blondynki pojawił się błysk, gdy lekko zachrypnięty głos księdza wypowiedział jej imię.
-A może to ja i moja obecność potęgujemy księdza zdenerwowanie i lekkie speszenie? - zatrzepotała rzęsami, mając nadzieję, że wprawi mężczyznę w jeszcze większe zakłopotanie. Ten jednak nawet na nią nie spojrzał, tylko brnął na plebanię. Czuł się naprawdę niewygodnie, zostając sam a sam z nastolatką. - Czy mi się wydaje, czy ksiądz się rumieni? - zaćwierkała słodko i musnęła opuszką palca delikatnie zaczerwieniony ślad na policzku Justina.
-Chloe, dziecko - zatrzymał się gwałtownie i delikatnie złapał szczupłe ramiona dziewczyny w duże dłonie. Przez myśl blondynki przedarła się myśl, że może kilka najprostszych sztuczek wystarczyło, aby przebić barierę pomiędzy przywiązaniem do Boga, a światem doczesnym z fizycznymi doznaniami. Jednakże, do serca Justina prowadziła długa i kręta droga, która nie wyprostuje się po paru niewinnych gestach. - Nie wiem, co kryje się w twojej nastoletniej główce, ale sądzę, że naoglądałaś się zbyt wielu filmów. Ja jestem księdzem, a ty nadal pozostajesz dzieckiem. Musisz o tym pamiętać, bo znamy się od pięciu minut, a ja wciąż mam wrażenie, że próbujesz mnie uwodzić.
-A może ksiądz po protu chce być podrywany przez atrakcyjną nastolatkę i stąd te wszystkie przypuszczenia? - odbiła palec od jego brody i znów zatrzepotała rzęsami, tym razem mając pewność, że mężczyzna nie przeoczył jej zalotnego gestu.
Justin nie wiedział, w jaki sposób powinien zniechęcić do siebie dziewczynę. Potrafił jedynie niezręcznie odwracać wzrok i wpuszczać na policzki nieśmiały rumieniec. W głębi duszy schlebiało mu zachowanie Chloe. Był jednak wierny swoim ideałom i nawet przez moment nie dopuścił do siebie myśli, że pomiędzy nimi mogłoby dojść do czegoś bynajmniej nieprzyzwoitego i nieleżącego w jego naturze. Był oddanym księdzem. Nie zamierzał tego zmieniać i wdawać się w szalony romans z młodszą, nieodpowiedzialną dziewczyną.
-Nie mam na ciebie słów - westchnął głęboko i uśmiechnął się łagodnie, zachęcając Chloe, aby ponownie ruszyli w stronę plebanii.
Postanowił traktować Chloe normalnie, jakby ich relacje od pierwszego spotkania pozostawały na właściwym miejscu. Łudził się, że po pewnym czasie nastolatka odpuści, nie widząc najmniejszych efektów podrywu. Czułby się znacznie mniej skrępowany i onieśmielony jej obecnością. Od dziecka jego powołaniem była służba Bogu. Unikał kontaktów z rówieśniczkami i nie przywykł do ich bliskości. Nie wiedział, jak powinien się zachować i w jaki sposób odpowiadać, aby wyrażać czystą obojętność.
Przeszli przez niewielką bramkę do drzwi odnowionego budynku, ocieplonego i pokrytego jasną farbą. Co prawda Chloe jeszcze nie raz próbowała zbliżyć się do Justina, lecz po kilku kolejnych nieudanych próbach odpuściła. Zamierzała poczekać na najbardziej stosowny moment, gdy znów zostaną sami, gdy nie przeszkodzi im szczekanie psa i najlżejszy podmuch wiatru. Rzadko kiedy zachowywała się podobnie w stosunku do mężczyzn. Zazwyczaj czekała, aż sami okażą zainteresowanie. Justin był jednak inny. Zrobił na niej ogromne wrażenie. Sama zdziwiona była własną śmiałością. Nie znała księdza Bieber, był obcym jej człowiekiem, lecz sam fakt, że stanowił niedozwolony obiekt westchnień, podnosił jej pewność siebie.
-Jeszcze raz witam państwa bardzo serdecznie - Justin uśmiechnął się delikatnie do zebranych przy dużym stole wiernych.
Zajął miejsce na jednym z krzeseł, a Chloe, chociaż matka przywołała ją gestem dłoni na miejsce obok siebie, usiadła blisko Justina. Nie potrafiła opuścić go nawet na krok. Chciała, aby był jej. Chciała również być jego.
Justin spojrzał na dziewczynę niepewnie. Miał szczerą nadzieję, że kiedy wejdą na plebanię, Chloe odsunie się od niego, a łączyć będzie ich jedynie wzrok. Tymczas blondynka umyślnie przysunęła krzesło bliżej jego krzesła, a dłoń subtelnie opuściła na kolano mężczyzny pod stołem. Ksiądz Bieber spiął w nerwach wszystkie mięśnie. Jedynie na jego ustach wciąż utrzymywał się rozluźniający, pokrzepiający uśmiech. Musiał oddalić od siebie myśli o obecności nastolatki. Nie przywykł do bliskości i zwyczajnie nie chciał się z nią oswajać. Był szczęśliwy jako kapłan, ksiądz, osoba duchowna, która miłością darzy Boga, nie kobietę.
-Może mają państwo do mnie jakieś pytania - Justin splątał palce i położył dłonie na stole, spoglądając kolejno na każdą z twarzy. Ominął jedynie buzię Chloe. Jej rysy pamiętał nad wyraz dobrze.
-Ja mam pytanie - oczy blondynki błysnęły. Wykorzystywała każdą okazję, w której może na nowo wsłuchiwać się w zachrypnięty głos księdza. - Skąd u księdza powołanie, sama chęć posługi kapłańskiej? Wszyscy dobrze wiemy, jak niewielu mężczyzn decyduje się na kapłaństwo, wybierając rodzinę, żonę, dzieci. Dlaczego ksiądz z tego zrezygnował?
Justin mimowolnie odetchnął z ulgą. Szczerze obawiał się, że kolejne z pytań Chloe wpędzi go w jeszcze większe zmieszanie i skrępowanie. Tym razem dziewczyna pamiętała jednak o obecności rodziców przy dużym, drewnianym stole, którzy bacznie obserwowali każdy jej ruch, każdy gest, mimikę twarzy, i uważnie wsłuchiwali się w jej słowa.
-To proste, Chloe - posłał dziewczynie blady, nieśmiały uśmiech. - Od najmłodszych lat nie opuściłem żadnej mszy. Zawsze prowadziła mnie na nie mama, której zawdzięczam odkrycie w sobie powołania. Obserwowałem innych księży i marzyłem o tym, aby pewnego dnia stanąć na ich miejscu i głosić słowo Boże.
Chloe ciężko było zrozumieć, jak taki młody i przystojny mężczyzna z własnej woli mógł zrezygnować z życia i wiążących się z nim przyjemności fizycznych dla posługi kapłańskiej. Nie 
pojmowała, że miłość do Boga może w równym stopniu zastąpić miłość do kobiety. Nie akceptowała jego wyboru. Chciała pokazać Justinowi, że piękno życia nie ogranicza się pomiędzy murami kościoła. Chciała pokazać mu, jak wiele może zyskać. Wystarczy, aby otworzył oczy i dał się wprowadzić w świat grzechu.
-A czy ksiądz nie chciał nigdy założyć rodziny i każdego ranka budzić się w ramionach ukochanej kobiety? Przecież każdy mężczyzna marzył o tym choćby przez ułamek sekundy. Nie może ksiądz zaprzeczyć.
Spotkanie z wiernymi przekształciło się w dość osobistą rozmowę pomiędzy Chloe a Justinem. Blondynka chciała dowiedzieć się o nowym księdzu jak najwięcej, natomiast Justin czuł potrzebę, aby opowiedzieć o sobie, o swoim życiu i powołaniu. 
-Powiem ci szczerze, Chloe, że ja nigdy nie myślałem o tym w podobny sposób. Od najmłodszych lat na pierwszym miejscu stawiałem Boga, a wszystko inne traciło znaczenie. Chciałem spełniać marzenia, a moim marzeniem była, jest i zawsze będzie służba Bogu.
-I nigdy nie chciał ksiądz spróbować czegoś nowego? Czegoś, co wykraczałoby poza wiarę? 
-Muszę powtórzyć po raz kolejny. Nie miałem takiej potrzeby. Kocham Boga całym sercem i chcę mu służyć do ostatniego dnia swojego życia. Może ciebie, Chloe, również uda mi się nawrócić. Mam zamiar organizować regularne spotkania młodzieży, rozmawiać o Bogu, pokazywać jego wielkość i siłę. 
-Przemyślę to - Chloe uśmiechnęła się delikatnie i po raz pierwszy to ona poczuła się onieśmielona spojrzeniem mężczyzny. Na jej policzki wkradł się rumieniec, lecz natychmiast przysłoniła go kosmykami włosów. 
To ona miała wpływać na wyobraźnię księdza Biebera, nie odwrotnie. A tymczasem jego obecność i znaczna bliskość - jego kolano stykało się bowiem z jej nagim udem - wprawiało jej serce w coraz szybsze kołatanie.



***


Na ustach Chloe pojawił się grymas, chociaż nie uniosła jeszcze ciężkich powiek. Dźwięk budzika nieprzyjemnie roznosił się w uszach i mimo że dziewczyna zarzuciła na głowę puchową kołdrę, w dalszym ciągu słyszała wyraźnie każdą nutę irytującej melodii. Nienawidziła poniedziałków bardziej, niż wszystkich oficjalnych spotkań ze znajomymi rodziców. Musiała jednak wstać, wiedząc, że gdyby spędziła w łóżku kolejne kilka minut, naraziłaby się na nieprzyjemne słowa ze strony surowego ojca.
Zsunęła się z łóżka i postawiła bose stopy na ciemnych panelach. Rozebrała się do naga jeszcze zanim wyjęła z szafy czyste ubrania. Rzadko kiedy brała rano przed szkołą prysznic. Nie starczało jej czasu nawet na porządne śniadanie, więc gorących, rozluźniających strumieni wody nie brała nawet pod uwagę. Wciągnęła przez głowę pierwszą dopasowaną bluzkę z górnej półki i dobrała pasującą do niej spódniczkę. Zależało jej na modnym, lecz jednocześnie skromnym i eleganckim wyglądzie. Potrafiła doskonale skomponować stare ubrania w całość, tworzącą niesamowity efekt.
W podskokach zbiegła po schodach, z torebką przewieszoną przez prawe przedramię. Chwyciła w dłoń jabłko i wbiła w nie zęby, aby zapełnić żołądek choćby jednym kęsem. Odetchnęła z ulgą, gdy nigdzie w pobliżu nie zobaczyła rodziców. Unikała spotkań z nimi jak tylko mogła, w obawie, że jej wolny czas zajęliby kolejnymi minutami na kościelnej ławce. Jednakże, od wczorajszego spotkania z księdzem Bieberem zmieniła swoje podejście do niedzielnych mszy. Wiedziała, że zacznie uczęszczać na nie z większym zapałem i uśmiechem na ustach, odsłaniającym rządek prostych, białych zębów.
Przed domem, jak każdego ranka, czekał na nią Mike, wystukujący rytm o kierownicę sportowego samochodu z odsłanianym dachem. Chloe sama do końca nie wiedziała, co łączy ich dwójkę. Na pewno nie miłość, przywiązanie również nie. Chociaż Chloe szanowała samą siebie i własne ciało, musiała przyznać, że z Mike'iem łączył ją jedynie przygodny seks. Był starszy od dziewczyny o dwa lata i zajmował pozycję kapitala szkolnej drużyny koszykówki. Chloe często śmiała się, że stanowią imitację pary z najprostszego filmu dla młodzieży. On - wysportowane ciacho, na którego widok kolana miękną niemal całej żeńskiej części szkoły. Ona natomiast miała w sobie zalążek suki, której nigdy nie ujawniała. Niestety, przez niewiedzę była w ten sposób traktowana przez połowę szkoły. Również tę żeńską połowę.
-Siema, ślicznotko - mruknął, muskając dłonią jej nagie udo, gdy usiadła na skórzanym fotelu pasażera. - Nie wiem, jak ty to robisz, ale z każdym dniem wyglądasz coraz bardziej seksownie - nachylił się nad Chloe i najpierw musnął skórę za jej uchem, a po chwili przygryzł płatek. Uruchomił czerwoną kontrolkę Chloe.
-Mike, opanuj się. Moi rodzice - skinęła znacząco w stronę domu. Nie miała pewności, czy jeden z wścibskich opiekunów nie stoi po drugiej stronie okna, ukryty za śnieżnobiałą firanką, i nie kontroluje każdego jej ruchu.
-Przecież wiedzą, że nie jesteś już małą dziewczynką i masz swoje potrzeby - nie odpuszczał i wciąż błądził dłonią pod spódniczką blondynki. Chloe momentami denerwowało jego natarczywe zachowanie, lecz zwykle wystarczało, aby warknęła na niego głośno, używając dosadnych słów. Miała spokój na całe dziesięć minut.
-Co innego, gdybym przyprowadziła cię do domu za rączkę i przedstawiła jako swojego chłopaka, którego bardzo kocham - westchnęła sarkastycznie, odrzucając z policzków włosy. - Ale Mike, gdyby oni dowiedzieli się, że spotykamy się jedynie ze względu na przygodny seks... Dostaliby zawału, naprawdę.
Chloe nigdy nie ukrywała, że Mike był najprzystojniejszym i zdecydowanie najbardziej umięśnionym chłopakiem w szkole. Zawsze robił na niej ogromne wrażenie. Dzisiaj traktowała go jednak dużo chłodniej i trzymała na dystans. Po spotkaniu z księdzem Bieberem każdy niedojrzały gówniarz w szkole przestał zapierać dech w jej piersi. Żaden nie był bowiem tak przystojny jak Justin.
-Jesteś słodka - parsknął cicho, zjeżdżając z podjazdu przed domem dziewczyny. Umyślnie nacisnął pedał gazu, aby silnik powitał ich głośnym rykiem, a opony zapiszczały na asfalcie, zostawiając na nim czarne smugi palonej gumy. 
-A ty jesteś obrzydliwie natrętny, Mike - przewróciła teatralnie oczami, jednak posłała chłopakowi uśmiech. Znali się wystarczająco długo, aby mogła czuć się przy nim swobodnie.
W drodze przekręciła małe pokrętło przy radiu, aby podgłosić jedną z ulubionych piosenek, wydobywających się z głośników. Zaczęła poruszać głową w przód i w tył, nie dbając o idealną fryzurę, która pod wpływem tańca uległa lekkiemu zniekształceniu. Mike zerknął na Chloe z cichym westchnieniem. W jego oczach była najprawdziwszym aniołem. Delikatna, piękna i wrażliwa, jednak potrafiła też pokazać pazurki. Lubił zwyczajnie wpatrywać się w rysy jej twarzy i uśmiech, który momentami wprawiał jego serce w zdecydowanie zbyt szybkie kołatanie. Odpychał od siebie myśl, że poczuł do niej coś więcej, lecz fakty coraz dobitniej dawały mu do zrozumienia, iż Chloe przez kilka miesięcy stała się dla niego kimś więcej, niż przyjaciółką od przygodnego seksu bez zobowiązań. W końcu zrozumiał, że chce mieć względem niej pewne zobowiązania.
Dotarli pod szkołę parę minut przed pierwszym dzwonkiem. Mike chciał zrobić na Chloe wrażenie i zanim zdążyła wysiąść z samochodu, obszedł go dookoła, aby otworzyć przed blondynką drzwi. Ona jednak dryfowała myślami w krainie, w której siedziała na kolanach księdza Biebera i subtelnie bawiła się jego grzywką. Nie zwróciła najmniejszej uwagi na kulturalne starania Mike'a. Na niczym nie potrafiła się skoncentrować. Wciąż widziała język Justina, przejeżdżający po dolnej wardze, i mięśnie jego ramion, które spinały się za każdym razem, gdy unosił w górę dłoń i przeczesywał nią kasztanowe włosy.
Chloe zostawiła chłopaka w tyle i zaczęła z uniesioną głową przemierzać podwórko szkolne. Jej obcasy równomiernie odbijały się od płyt chodnika, roznosząc po okolicy głośny stukot. Jak każdego ranka jej osoba wzbudziła zainteresowanie wśród uczniów, stojących przed budynkiem w kilkuosobowych grupach. Odrzuciła z dumą włosy na plecy i kołysała delikatnie skórzaną torebką. Lekko przeszła po schodach do głównego wejścia. Drzwi otworzył przed nią jeden z chłopaków, który od długich miesięcy starał się o jej względy, jednak Chloe nie znała nawet jego imienia.
Pogrążona we własnych myślach, nie miała nawet ochoty witać się z kimkolwiek. Od razu weszła do klasy i zajęła miejsce na tyłach, przy jednej z bocznych ławek. Z impetem postawiła torebkę na ławce i ponownie wstała, zauważając w rogu pomieszczenia grupę szkolnych kujonów.
-Cześć, chłopaki - uśmiechnęła się zalotnie, usiadła na skraju ławki i założyła nogę na nogę.
Wiedziała, jak działała na chłopców w swoim wieku. Zdarzało jej się wykorzystywać własne atuty, jednak nigdy nie zraniła tym nikogo. Była zbyt dobra i wrażliwa.
-Macie może zadanie domowe z matematyki? - wystarczyło, aby kilka razy zatrzepotała rzęsami, a jeden z chłopaków sięgnął po gruby zeszyt w kratkę, oprawiony twardą okładką. - Dziękuję - musnęła delikatnie jego policzek i wróciła do swojej ławki, rozkładając się na ławce. Musiała jak najprędzej przepisać małe literki, cyfry i wzory, aby nie dostać kolejnej jedynki, przekreślającej jej szanse na otrzymanie czwórki na koniec roku.
Z gorliwością kreśliła figury w zeszycie, gdy kolejni uczniowie zaczęli zajmować miejsca przy ławkach. Była tak skupiona na jak najszybszym rozwiązywaniu zadań, że nie zauważyła nawet nauczyciela, wchodzącego do klasy. Nowego nauczyciela. Dopiero jego głos sprawił, że Chloe gwałtownie uniosła głowę znad zeszytu od matematyki. 
Kasztanowe włosy, brązowe tęczówki i koniuszek języka, denerwująco przejeżdżający po dolnej wardze.
-Witam, nazywam się Justin Bieber. Jestem księdzem, który wczoraj zaczął posługę kapłańską w pobliskiej parafii. Od dzisiaj będę was uczył religii i jednocześnie dostałem wychowawstwo w waszej klasie. Mam nadzieję, że odnajdziemy wspólny język, moi kochani.
Oczy Chloe zaszły mgłą, lecz na ustach pojawił się delikatny uśmieszek. Ksiądz Bieber będzie jej.



~*~


Cóż, rozdział mi się zwyczajnie nie podoba, ale leżę teraz w szpitalu i nie miałam zbytniej możliwości się skupić ;D Przepraszam również za liczne błędy, moja ortografia jest.... niedopracowana haha :)

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Rozdział 1 - Improper beginning...

Edit: Od rozdziału 4 zaczyna się narracja pierwszoosobowa.

        Promienie letniego słońca, przedzierające się przez zasłonięte żaluzje, wybudziły nastoletnią Chloe z głębokiego, błogiego snu. Wspominając ostatni sen, w którym nieznany jej mężczyzna, starszy do niej o kilka lat, obdarzał ją spojrzeniem, od którego nawet po przebudzeniu jej ciałem wstrząsnęły dreszcze, jęknęła cicho, przykładając do twarzy pachnącą poduszkę. W dalszym ciągu przed jej oczami przebiegał obraz młodego Boga z lekko umięśnionym ciałem i zdrowymi, jasnobrązowymi włosami, z grzywką uniesioną ku niebu. Nie miała jedynie okazji zagłębić się w odcieniu jego tęczówek, skrywanym pod kurtyną gęstych rzęs.
        -Dlaczego do mojej szkoły nie mogą chodzić takie ciacha - sapnęła zawiedziona, przewracając się na brzuch, twarzą prosto w drugą z poduszek. - Tylko sami niedojrzali idioci.
        Czuła, że jeśli ponownie zacznie zatapiać się w marzenia o nieznajomym szatynie, nie będzie w stanie skupić się na jakiejkolwiek innej czynności. Dlatego odrzuciła na bok kołdrę i zsunęła się z łóżka, na początek jedynie dotykając stopami ciemnych paneli. Dopiero po kilku kolejnych, głębokich wdechach przeniosła na nie ciężar całego ciała.
        Chloe podeszła do wielkiej, mahoniowej szafy i otworzyła ją na całą szerokość, opierając dłonie na biodrach i układając usta w dziobek. Nie różniła się od większości rówieśniczek. Przywiązywała ogromną wagę zarówno do ubioru, fryzur i zwykle delikatnego makijażu, jak i do wysokiej pozycji w gronie znajomych. Za szkolnymi murami była duszą towarzystwa i autorytetem w oczach koleżanek. Niemal każda zazdrościła jej drogich, markowych ubrań i idealnie układających się włosów na głowie. Była szanowaną, uwielbianą liderką, jednak nigdy nie wykorzystywała swojej pozycji, aby wywyższać się i jednocześnie poniżać słabszych. Była dobrym człowiekiem. Miała szacunek do osób dorosłych, starszych, chorych. Momentami brakowało jej jedynie szacunku do samej siebie.
        Blondynka zdjęła koszulkę i weszła pod strumień gorącej wody pod prysznicem. Najchętniej rozluźniałaby ciało przez długie godziny, jednak wiedziała, że już za kilka minut ciepły prysznic przerwałby donośny, zniecierpliwiony głos ojca, uderzającego pięścią w białe drzwi łazienki. Przyzwyczaiła się, że w jego otoczeniu musi chodzić, jak w zegarku, zawsze wracać pół godziny przed wyznaczonym czasem i nie rozpoczynać niewygodnych tematów, które prowokowałyby kłótnie. Również w towarzystwie znajomych rodziców musiała zmieniać się w najlepiej wychowaną i najbardziej kulturalną nastolatkę świata. Irytował ją wieczny brak swobody. Miała dość kontroli, dlatego z niecierpliwością odliczała dni do osiemnastych urodzin. Brakowało jej jeszcze ponad trzystu poranków do momentu, w którym postawi na wypolerowanych panelach obie stopy i z czystym sercem będzie mogła powiedzieć, że wkroczyła w dorosły, dojrzały świat.
        Dokładnie i delikatnie otarła skórę z kropel wody. Nie spieszyła się, dopóki nie usłyszała głosu ojca, wołającego ją z salonu. Mimowolnie przewróciła oczami z przepełniającą ją irytacją.  W ciągu siedemnastu lat życia nauczyła się, że nie warto sprzeciwiać się woli ojca. Bez znaczenia były jej przekonujące argumenty. Ojciec, jako głowa rodziny, zawsze stawiał na swoim. 
        Chloe wsunęła przez głowę, na biały, koronkowy stanik, skromną, dopasowaną bluzkę z krótkim rękawem i półokrągłym dekoltem, rozpoczynającym się niewiele ponad biustem, a kończącym na delikatnie opalonych plecach. Bluzkę, idealnie opinającą się na jej pełnych piersiach i wcięciu w talii, wsunęła w czarną, lekko rozszerzaną spódniczkę do płowy ud. Nie wyglądała prowokacyjnie. Wręcz przeciwnie, przyciągała wzrok elegancją i skromnością.  Była piękną, młodą kobietą, a uroczego, dziewczęcego wyglądu dodawały jej delikatnie falowane kosmyki włosów w kolorze platynowego blondu.
        Chloe była osobą niezwykle pozytywną i optymistycznie nastawioną do życia. Nawet gdy na niebie rozciągały się ciemne chmury, jej bladoróżowych ust nie opuszczał uśmiech.  Teraz również schodziła po schodach w podskokach, z każdym krokiem muskając stopnie  bosą stopą. Niestety, jej mina odrobinę zrzedła, gdy w salonie przywitała ją postać ojca, wymownie spoglądającego na zegarek, zawieszony na nadgarstku.
        -Czy nie wiesz, że w niedzielę rozpoczynamy śniadanie o godzinie 10? Jest już pięć minut po. Wiesz, że nie toleruję spóźnień, Chloe - jego głos był surowy i dogłębnie przenikający, powodujący nieprzyjemny dreszcz na ciele blondynki. Czuła względem przywódczego, dominującego  ojca respekt.
        -Tato, to tylko pięć minut - jęknęła, niepewnie zbliżając się do stołu, nakrytego białym,  koronkowym obrusem z ręcznie haftowanymi wzorami.
        -I o całe pięć minut za dużo - Daniel Montez nie tolerował nieposłuszeństwa. Każdy zakaz i rozkaz względem córki wydawał jednak wyłącznie, mając na uwadze jej dobro i bezpieczeństwo. Chciał, aby wyrosła na młodą, dojrzałą, racjonalną kobietę, umiejętnie podejmującą decyzje i kierującą sterem własnego życia.  - Chloe, czy ta spódnica nie jest za krótka? Wiesz, że nie lubię, kiedy ubierasz się w ten sposób. Nie chcę, abyś w tym wieku prowokowała mężczyzn.
        Daniel zawsze wysnuwał identyczny morał. Uważał, że w życiu jego córki jest teraz czas na szkołę, naukę i wiarę, a miłość i niedojrzałe związki odkładał na dalszy plan. Nie zdawał sobie sprawy, że nastoletnia Chloe poszukuje w swoim życiu miłości i mężczyzny, który obsypywałby ją pieszczotami i czułymi pocałunkami. Pragnęła posmakować każdego aspektu życia, póki była młoda i inaczej postrzegała walory świata.
        Chloe nie odpowiedziała. W ciszy usiadła po przeciwnej stronie stołu i zaczęła smarować tosta truskawkowym dżemem. Uwielbiała czuć w ustach słodki smak, dlatego celowo nałożyła na grzankę grubą warstwę domowych konfitur. Po pierwszym gryzie oblizała usta koniuszkiem języka i ponownie zatopiła zęby w toście. Do szczęścia potrzebowała naprawdę niewiele. 
        -Chloe, dzisiaj po mszy zostaniesz razem ze mną i z matką w kościele, aby przywitać w naszej parafii nowego księdza.
        Blondynka sądziła, że najgorsze chwile dzisiejszego dnia ma już za sobą, jednakże perspektywa kolejnych godzin, spędzonych w kościele, wywołała spory uszczerbek na jej humorze. Rodzice Chloe byli ludźmi głęboko wierzącymi i z pełnym zaangażowaniem uczestniczyli w życiu parafii. Dziewczyna była co prawda przyzwyczajona do długich godzin, spędzonych na kościelnej ławce, jednak z biegiem czasu, zamiast pomagać na plebanii czy udzielać się w chórku, wolała spotykać się ze znajomymi i rozwijać własne zainteresowania. Od dziecka nie wierzyła w istnienie Boga. Jeszcze nigdy nie odważyła się podzielić poglądami z rodzicami.
        -Muszę zostać tam z wami? - sapnęła, wpychając do ust ostatni kawałek tosta. - Miałam już plany na resztę niedzieli.
        -Nawet nie zaczynaj, Chloe. Nie interesują mnie twoi znajomi, z którymi widzisz się na co dzień. Dzisiaj to nam masz poświęcić swój czas.
        Dziewczyna westchnęła głośno, w geście pełnym irytacji. Perspektywa spędzenia z rodzicami całego dnia nie była spełnieniem jej marzeń, lecz przywykła, że jej plany były w sposób brutalny i nieludzki burzone. Wstała gwałtownie od stołu i z miną obrażonej pięciolatki opadła na szafkę w przedpokoju. Jeśli nastrój Chloe popsuł się już z samego ranka, do wieczora będzie chodzić z krzywym grymasem na ustach i krytykować każdą napotkaną rzecz, nawet tę, która mogłaby przypaść jej do gustu. Często zachowywała się, jak rozpieszczone, rozkapryszone dziecko.
        Chociaż do wyjścia pozostało jeszcze kilka minut, Chloe już teraz zaczęła zakładać czarne, wysokie szpilki. Ojciec kontrolował jej ubiór, jednak butów nie oddałaby za żadne skarby. Zabójczo wysokie obcasy były jej znakiem rozpoznawczym, charakterystycznym elementem jej ubioru, z którym nie rozstawała się nawet na moment. Nosiła szpilki do każdego rodzaju ubrań i podczas kilkuletniej praktyki zdążyła nabrać wprawy. Teraz poruszała się w nich, jak modelka na wybiegu, z uniesioną głową i wypiętym w przód biustem.
        -Chloe, masz zachowywać się kulturalnie i grzecznie, rozumiemy się? - ton głosu ojca nie znosił sprzeciwu. Gdyby mógł, przez cały czas sprawowałby rygorystyczną kontrolę nad córką. Chciał wychować ją najlepiej, jak potrafił, niekiedy porządnie przesadzając z surowym traktowaniem.
        -Przecież ja zawsze jestem grzeczna - odparła pod nosem z przekąsem. 
Kłamała, jak z nut. Ojciec Chloe nie wiedział, jak zachowywała się jego córka, gdy uciekała spoza zasięgu jego wzroku. Grzeszyła dużo bardziej, niż mógłby przypuszczać.
        Blondynka zajęła miejsce na tylnych siedzeniach samochodu rodziców i oparła głowę o szybę. Auto mijało kolejne drzewa i budynki, a ona z przymkniętymi powiekami odcięła się od świata. Odcięła się od myśli i wszystkiego, co ją otaczało. Nikt nie wiedział, że uwielbiała marzyć. Często wskakiwała we wzburzone fale oceanu, a chwilę później leciała ponad nim. Leżała na łące wśród blasku słońca, a jej dłoń przez cały czas trzymał on. Mężczyzna, którego pokocha. Mężczyzna, którego imienia jeszcze nie poznała.
        Nie chciała wracać do świata z odległej krainy marzeń, lecz kiedy samochód ojca zaczął zwalniać, wiedziała, że gdyby sama nie otworzyła oczu i nie usiadła prosto z grzecznym, kulturalnym i delikatnym uśmiechem, zostałaby wyrwana z marzeń przez jednego z rodziców. Przetarła więc lekko zamglone oczy piąstką. Przez moment wyglądała, jak mała, zaspana dziewczynka, która w środku nocy zgubiła swojego misia. Wystarczyło jednak spojrzeć na jej sylwetkę, godną modelki z najdroższego wybiegu, na szpilki na stopach, na pełny biust i smukłe nogi, aby pozbyć się złudzeń. Chloe była młodą, piękną kobietą.
        -Nie przynieś nam wstydu, Chloe, kiedy będziemy uroczyście witać w parafii nowego księdza, zrozumiałaś?
Dziewczyna wraz z rodzicami mieszkała w małym miasteczku, w którym większość ludzi znała się z imienia i nazwiska. Państwo Montez dbali o dobrą opinię wśród znajomych, sąsiadów, a także nieznajomych. Chcieli innym dawać poczucie idealnej rodziny, bez problemów, bez kłótni. W zasadzie wiele nie kłamali. Pośród ścian domu nawet z nastoletnią Chloe stanowili wzór rodziny.
        -Spokojnie, przecież wiem, jak powinnam się zachowywać. Nie idę w miejsce publiczne po raz pierwszy. Taka drobna uwaga, gdybyście zapomnieli, że jestem człowiekiem, a nie zwierzęciem, zamkniętym w klatce - sapnęła cicho. Gdyby odezwała się głośniej i jej głos nie daj Boże usłyszałaby jedna z sąsiadek, przyglądająca się im spod grubych szkieł okularów, rodzice rozpętaliby prawdziwą awanturę.
        Chloe nadal była obrażona, wchodząc do głównej nawy sporego kościoła, z przewieszoną przez przedramię czarną torebką, i zakręcała wokół palca kosmyki włosów. Odgłos szpilek, uderzanych o momentami wykafelkowaną podłogę, zakłócił ciszę w całym kościele, zwracając wzrok wiernych w stronę brązowookiej blondynki. Część mężczyzn, pomimo miejsca świętego, zbadało szybkim spojrzeniem seksowną sylwetkę dziewczyny, natomiast żeńska część zebranych była nastawiona do niej sceptycznie. Nie prowokowała, ale wyróżniała się urodą, sposobem poruszania się, elegancją. Znała swoją wartość. Na pierwszy rzut oka wyglądała jak zimna, pozbawiona emocji suka. Ogromny błąd. Była zupełnie inną, dobrą, ciepłą nastolatką, jak każda dziewczyna pragnącą miłości. Czasami tylko nie potrafiła utrzymać języka za zębami.
        Wraz z rodzicami usiadła w trzeciej ławce, zakładając prawą nogę na lewą. Powiesiła skórzaną torebkę, w której nigdy nie mogła znaleźć najpotrzebniejszych rzeczy, na jednym z haczyków pod ławką. Czekała na rozpoczęcie mszy, czekała na jej zakończenie, czekała, aż w końcu, po całym oficjalnym zapoznaniu nowego księdza, będzie mogła wrócić do domu i spotkać się ze znajomymi choćby na godzinę.
        W kościele rozniósł się dźwięk dzwonów, a z bocznych drzwi zaczęli wychodzić ministranci. Wśród nich był Mike, chłopak, z którym Chloe umawiała się w podstawówce. Gdy dostrzegł ją pośród ludzi na jednej z ławek, posłał ciepły uśmiech, który odwzajemniła. Nadal byli dobrymi znajomymi.
        Chloe czekała, aż ujrzy postać nowego księdza. Nie okazywała zainteresowania, w przeciwieństwie do reszty parafian, dopóki nie ujrzała w drzwiach w okolicach ołtarza młodego mężczyzny, szatyna, z grzywką uniesioną ku górze. Gdyby nie zobaczyła odświętnego stroju i dłoni, złożonych jak do modlitwy, bardziej pasowałby jej do imprezy zakrapianej alkoholem, czerwonych, skórzanych kanap w nocnym klubie i wianuszka półnagich kobiet na jego kolanach.
        W piersi Chloe zatrzymał się oddech, a serce zaczęło bić tak szybko, jak nigdy dotąd. Jej dłonie zaczęły delikatnie drżeć. Naprawdę nie była w stanie zaczerpnąć powietrza. Nagle poczuła się również cholernie podniecona, jej żołądek otrzymał nagły skurcz od reszty ciała, a żeby ukryć tworzące się na policzkach rumieńce, pokręciła lekko głową i po obu jej stronach roztrzepała kosmyki włosów. Nie wiedziała już, czy oddychała i czy jej serce biło. Oczy blondynki pokryły się mgłą. Była bliska utraty przytomności.
        Był najprzystojniejszym, najbardziej gorącym i zdecydowanie najseksowniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała.
        Z ust Chloe uciekł głośny jęk, lecz dzięki Bogu został zagłuszony przez donośny dźwięk organów. Odkąd ujrzała go przed ołtarzem, nie mrugnęła ani razu. Bała się przeoczyć każdy jego uśmiech, każdy grymas na twarzy, każdą seksowną zmarszczkę, tworzącą się na czole. Nie mogła skupić się na mszy. Wciąż rozpraszał ją obraz młodego księdza, który jakby celowo regularnie przejeżdżał koniuszkiem języka po dolnej wardze. Umierała, patrząc na niego. Umierała w błogiej przyjemności, rozchodzącej się po całym jej ciele i niebezpiecznie skupiającej w okolicach miejsca intymnego.
        -Witam was, drodzy bracia i siostry - Chloe jęknęła kolejny raz, kiedy usłyszała niski, zachrypnięty głos mężczyzny. Był bardziej seksowny, niż przewidywała. Odbierał jej wszystkie zmysły, odbierał zdolność racjonalnego myślenia, odbierał jej odwieczną pewność siebie. - Nazywam się Justin Bieber. Jestem krótko po święceniach kapłańskich i rozpocząłem w tej parafii swoją pierwszą posługę. Jestem bardzo pozytywnie nastawiony i mam nadzieję, że moja osoba wniesie do życia parafii wiele dobrego - powiedział z uśmiechem, zwracając się bezpośrednio do każdego z wiernych.
        Chloe nie reagowała na jego słowa, tylko na ton głosu i nieświadomie podniecające gesty. Po raz pierwszy tak cholernie pragnęła drugiego człowieka. Po raz pierwszy tak cholernie pragnęła mężczyzny, który rozbudzał jej wyobraźnię, prowokując do grzechu. Nie potrafiła skupić się na dalszej części mszy. Przez okrągłą godzinę nie oderwała od Justina wzroku nawet na moment. Nie potrafiła. Podobały jej się motyle w dole brzucha, które odczuwała za każdym razem, gdy ksiądz Bieber odgarnął dłonią włosy, zwilżył językiem wargę, bądź ostrożnie poprawił szatę. Msza była dla Chloe prawdziwą próbą przetrwania. Niewiele brakowało, aby zerwała się z drewnianej ławki i rzuciła na mężczyznę, rozbudzającego w niej tak silne pragnienia.
        Gdyby mama Chloe nie potrąciła delikatnie jej ramienia, dziewczyna nie zorientowałaby się, że msza dobiegła końca, a organista przestał grać ostatnią pieśń. Wstała z ławki i, poprawiając spódniczkę, którą odrobinę podciągnęła, aby ukazać większą część nóg, a także delikatnie zsuwając w dół bluzkę, ruszyła za rodzicami w kierunku wejścia na parafię. Serce w jej piersi biło, jak oszalałe. Nie wiedziała, jak zareaguje na bliższy kontakt z księdzem. Miała jedynie nadzieję, że pod wpływem utraty kontroli nie rzuci się na niego, jak zwierzę na swoją ofiarę. Była do tego zdolna.
        -Bardzo się cieszymy, że możemy przywitać księdza w naszej parafii - ojciec blondynki wymienił się z Justinem silnym uściskiem dłoni i pogodnymi uśmiechami. - Jestem David, to moja żona Anna, a to córka Chloe - spojrzenia dziewczyny i Justina spotkały się na ułamek sekundy, a ona już wtedy poczuła się tak, jakby dryfowała w niebie, pomiędzy obłokami. Miał nieprzyzwoicie pociągający wzrok i tęczówki, po brzegi wypełnione odcieniem mlecznej czekolady.
Chloe przyglądała się mężczyznom z zazdrością. Pragnęła go choćby dotknąć, musnąć opuszką palca jego dłoń. Nic więcej. Jeden dotyk przyniósłby ukojenie.
        -Ja również bardzo się cieszę, że mogę rozpocząć posługę kapłańską w miasteczku tak pięknym, jak to - jego głos po raz kolejny rozprowadził po skórze blondynki nieprzyzwoicie przyjemny dreszcz. - Pozwolą państwo, że się przebiorę, a wtedy przejdziemy na plebanię i będziemy mogli na spokojnie porozmawiać - zwrócił się do parafian i skierował ich do kolejnego pomieszczenia, aby mógł przebrać sutannę na elegancką koszulę. Chciał wypaść jak najlepiej na pierwszym spotkaniu z wiernymi. Jego zadaniem było wzbudzić zaufanie, aby wiedzieli, że w każdej chwili mogą przyjść do niego, porozmawiać, zwierzyć się i liczyć na wsparcie.
        Ksiądz Bieber zaczął powoli zdejmować przez głowę sutannę. Nie miał pojęcia, że w pomieszczeniu została Chloe, oparta plecami o drzwi. Nie zamierzała ujawniać się od razu. Czekała na stosowny moment, aby podejść do mężczyzny i zalotnie spojrzeć mu w oczy. Wstrzymała nawet oddech, gdy po kilku sekundach Justin stał odwrócony do niej plecami, rozebrany od pasa w górę. Poczuła nagłe uderzenie gorąca. Zaczęła szybko wachlować twarz obiema dłońmi i uśmiechnęła się łobuzersko.
        -Ksiądz jest takim przystojnym, młodym mężczyzną - wymruczała, opuszczając subtelnie dłonie na nagie ramiona mężczyzny.
Justin drgnął niespokojnie i gwałtownie odwrócił głowę. Nie krył zdziwienia, kiedy ujrzał przed sobą szeroko uśmiechniętą Chloe, ukazującą rządek prostych, białych zębów. Zaniemówił i przez kilka chwil nie potrafił wypuścić z ust nawet najcichszego dźwięku. Zanim w jego sercu pojawiłyby się wyrzuty sumienia, ostrożnie złapał ramiona Chloe i odsunął ją od siebie na odległość, w której ich ciała przestały się stykać. Czując jej bliskość, stawał się zmieszany i przede wszystkim skrępowany.
        -Ty jesteś Chloe, tak? - wydukał, pospiesznie wciągając na ramiona koszulę i zapinając każdy z jej guzików pod samą szyję. 
        -Niech ksiądz nie zmienia tematu - zrobiła kolejny krok w przód, aż w końcu plecy mężczyzny uderzyły o drzwi szafy. 
        -Chloe, proszę cię, odsuń się. Taka bliskość jest zupełnie nie na miejscu - Justin bardzo chciał wydostać się z zastawionej na niego pułapki, lecz wtedy dziewczyna wsparła się na jego barkach, zamykając mu drogę ucieczki z obu stron.
Szatyn przełknął głośno ślinę. Chloe delikatnie rozbawił strach w jego oczach, dlatego zachichotała i przeczesała włosy palcami. Chciała, aby Justin zobaczył, jak falami spływają po plecach.
        -Nie bój się mnie - przejechała paznokciem po linii jego mocno zarysowanej szczęki. Co prawda nie dostrzegała, aby w jakikolwiek sposób działała na niego i na jego wyobraźnię, jednakże nie zamierzała się poddać. To nie leżało w jej naturze.
        -Chloe, dość - Justin po raz pierwszy lekko uniósł głos i ostatecznie oddalił od siebie blondynkę, która zawiedziona ułożyła dłonie na biodrach i wydęła obie wargi. - A teraz zapraszam cię na plebanię. Może tam uda nam się zacząć znajomość tak, jak należy.


~*~


Może zwrócę się tutaj w stronę kolejnych urażonych, głównie z aska. Nie mam zamiaru w żadnym stopniu obrażać religii czy księży, zapamiętajcie to raz, a dobrze. Jak już pisałam (na asku), każdy ksiądz jest tylko człowiekiem, ma prawo się zakochać i w imię miłości do kobiety zrezygnować z kapłaństwa. Dziękuję za uwagę :)

A wszystkim, od których przeczytałam wiele ciepłych słów, bardzo dziękuję <3

czwartek, 4 czerwca 2015

Prolog + zwiastun...

Mój drogi Boże!

To znów się stało. Znów spojrzałem na nią w sposób, w jaki nigdy nie powinienem. Grzeszę myślą, mową, duszą, sercem i ciałem, zarówno kiedy jest blisko, jak i kiedy nie ma jej obok. Zmienia mnie z każdym dniem coraz bardziej. Przyćmiewa moje wartości i ideały, w które wierzyłem całym sobą od lat. Boję się sposobu, w jaki na mnie działa. Powoduje szybsze bicie mojego serca, oddziałuje na niedoświadczone ciało. Jednym subtelnym uśmiechem rozbudza moją wyobraźnię i, przede wszystkim, oddala mnie od Ciebie, Panie.
Broniłem się przed nią, jak przed ogniem piekielnym. Namawiała mnie do grzechu, wciąż namawia, a ja powoli tracę zdolność obrony. Ulegam jej, jak posłuszny szczeniak właścicielowi. Posiadła mnie na własność. Mimo to wciąż staram się zaciskać powieki, gdy przechodzi, i zatykać uszy, gdy odzywa się cichym, słodkim głosem. Im dłużej przebywam blisko niej, tym trudniej jest mi odpierać gesty, uśmiechy, zalotne spojrzenia. Nie umiem już bronić się przed uczuciem, władającym każdą częścią mnie. Kiedy ona przechodzi obok, dyskretnie odwracam głowę i obdarzam spojrzeniem jej smukłe ciało, a kiedy, będąc blisko, odzywa się, na mojej skórze pojawiają się dreszcze. Nigdy nie czułem się tak, jak przy niej.
Kiedy pierwszy raz przebiegła opuszką palca po moim spiętym ramieniu, zastygłem i przymknąłem powieki. Nigdy nie czułem tak delikatnego, spokojnego i niebywale przyjemnego dotyku. Udawałem, że się bronię, a w rzeczywistości pragnąłem, aby powtórzyła gest i ponownie ucieszyła moje ciało dotykiem. Czuję się źle, wiedząc, że zatracam się w doznaniach, jakich nigdy nie powinienem poznać, ale jestem zwyczajnie zbyt słaby, aby jej odmówić. Ona wpływa na mnie silniej, niż do tej pory wiara i powołanie. Zmienia mój światopogląd, odkrywa głęboko skrywane potrzeby i pragnienia. Przy niej staję się innym człowiekiem, lecz wciąż czuję, że grzeszę. Grzeszę poważnie i ciężko, choć obiecałem, że będę wystrzegał się pokus doczesnego świata.
Panie Boże, Ty jako jedyny możesz mi pomóc. Wskaż właściwą drogę, po której powinienem kroczyć. Pokaż mi, co dobre, a co złe. Pragnę być dla Ciebie i pełnić posługę kapłańską, do której powołałeś mnie już kiedy byłem małym chłopcem i chodziłem na niedzielną mszę z mamą za rękę. Teraz obawiam się jednak, że wszystko, do czego dążyłem w życiu, odebrała mi miłość do młodej, pięknej kobiety, która pokazała mi przeciwną, oblaną grzechem stronę świata. Przy niej jednak czuję, że naprawdę żyję i wykorzystuję życie tak, aby nigdy nie żałować, że nie starczyło mi odwagi na wykonanie kroku w przód. 
Doskonale wiem, że nie mogę nawet na nią patrzeć, a co dopiero myśleć o niej w sposób, jak gdyby była tylko i wyłącznie moja. Jestem księdzem i powinienem dawać przykład młodym ludziom. Tymczasem sam nie wiem, która z rozpościerających się przede mną dróg jest właściwa. Proszę o jedną, małą wskazówkę. Czy powinienem w pełni oddać się powołaniu i jako ksiądz zamknąć umysł na doznania otaczającego mnie świata? Czy pozwolić sercu wygrać i otoczyć miłością wspaniałą, młodą kobietę, która i tak zajęła w nim najwyższą pozycję?

Justin


~*~


A więc startujemy z kolejnym opowiadaniem, w którym Justin wcieli się w rolę księdza. Tak jest, księdza! Mam nadzieję, że opowiadanie "Priest" przypadnie Wam do gustu. Jestem bardzo ciekawa Waszych pierwszych opinii, dlatego bardzo proszę, skomentujcie prolog szczerze! <3

Zapraszam również do obejrzenia zwiastuna opowiadania: