poniedziałek, 28 grudnia 2015

Rozdział 31 - Szczypta prywatności

Urodzinowa dedykacja dla Aleksandry, wszystkiego najlepszego <3

Justin

Smutek minie, pomyślałem, wspominając oczy Chloe. Ale strach pozostanie. Bała się, jak nigdy dotąd. Bała się po raz pierwszy.

Dzwonek zagrzmiał na korytarzach i nie zdołał oderwać mnie od myśli. Lekcja minęła, a temat ledwie zacząłem. Skupienie odeszło razem z pierwszym podmuchem wiatru, który wpadł przez okno. Musiałem otworzyć dwa pierwsze, bo po powrocie z korytarza poczułem się wyjątkowo słabo, a ciśnienie w mojej głowie pragnęło wydostać się przez dziurki w nosie, uszy i oczy. Jednym zdaniem, byłem zdolny wyłącznie do siedzenia za biurkiem i opierania się o nie dłońmi czy łokciami.

-Mike, zostań chwilę na przerwie - zwróciłem się do chłopaka. Razem z grupą kolegów wyruszał spod ostatniej ławki w drogę do drzwi.

Krew we mnie wrzała, pulsowała w żyłach, paliła skórę. Zatrzymał się przed biurkiem, plecak zwisał mu z prawego ramienia, grzywka rozproszyła się pomiędzy prawą a lewą stroną.

-Słucham? - ponaglił mnie. To rodzaj tych, którzy w księdzu widzą małego śmiecia pląsającego się pomiędzy nogami.

-Nie wstyd ci? - zaatakowałem. 

-O co księdzu chodzi?

-O Chloe Montez. Ta dziewczyna ci zaufała. Wykorzystałeś to.

Mike parsknął śmiechem. Okazał się bardziej bezczelny, niż był w moich oczach dotychczas.

-Więc widział ksiądz nasze małe porno? Podobało się?

-Nie pogrywaj sobie ze mną - ostrzegłem go. - Nie myśl, że nie wyciągnę z tego konsekwencji.

-I co zrobisz? - zwrócił się bezpośrednio. - Zadzwonisz do moich rodziców i co im powiesz? Że ich syn nie jest prawiczkiem? Nie rozśmieszaj mnie. Jeśli to wszystko, niech ksiądz pozwoli, że pójdę. - Doszedł do drzwi, dotknął klamkę, ale odwrócił się jeszcze, by dokończyć bezczelne dzieło słowne. - Numer do matki ma ksiądz w dzienniku. Miłego dnia życzę.

Uderzyłem pięścią w blat biurka. Zadrżało niepokojąco. Źle znoszę ignorancję, zwłaszcza tak bezpośrednią. Ale gdyby popłynął potok nieprzemyślanych słów, wyśpiewałbym wszystko. Zaczynając od półnagich piersi Chloe na plebanii, kończąc na włamaniu się do domku w lesie. Poznałby spektakularną historię wielkiej miłości bez zakończenia. 

Spakowałem książki rozrzucone po biurku. Ale skupienia wciąż nie było. Długopis wylądował w kieszeni na drugie śniadanie, zapomniałem o zapięciu zamka i wszystko z powrotem rozsypało się na biurku.

Zanim wyszedłem z klasy, próbowałem dodzwonić się do Chloe. Nie odebrała. Miałem nadzieję, że zasnęła. Albo poszła najeść się czekoladowych lodów.

Na korytarzu panowało poruszenie. Najchętniej każdemu gówniarzowi zabrałbym telefon. Ale nie dam rady. Spuściłem głowę i przebrnąłem przez tłum, rozpychając się łokciami. 

Poruszył się w niej raz.

Stanowczo pokręciłem głową. Sceny erotycznego filmiku przebiegały mi przed oczyma. 

Poruszył się w niej po raz drugi, mocniej. Jęknęła.

Uszczypnąłem się niepostrzeżenie w wierzch dłoni. Zabolało, ale się nie obudziłem.

Doszedł. I ona również doszła. A to ja przekląłem.

Z pokoju nauczycielskiego wychodziła właśnie nauczycielka, więc złapałem krawędź drzwi, zanim zatrzasnęły się za zapachem jej mocnych perfum. Aż gryzły w nos. Położyłem plecak na krześle przy wybranym miejscu przy stole. Nim wyjąłem jabłko i przetarłem je chusteczką, większość nauczycieli zniknęła za drzwiami. Rzadko spotykane. A przed automatem do kawy stał on, Christian Grey. Ubrany elegancko, umięśniony, postawą zdradzał niewiarygodną pewność siebie. A mi ciśnienie rosło na samą myśl, że zostałem z nim w jednym pomieszczeniu.

-My się z księdzem jeszcze oficjalnie nie poznaliśmy. - Odstawił kubek na blat. Parę kropel wyskoczyło poza krawędzie. - Christian Grey.

Wystawił do mnie dłoń. Spojrzałem na nią sceptycznie. Nie uścisnąłem jej. Krew mnie zalewa na samą myśl, że tą samą dłonią dotykał i sprawiał przyjemność Chloe. Mojej Chloe.

Jestem zazdrosny.

-Widocznie ksiądz dziś nie w humorze - stwierdził oschle.

-Wiem o wszystkim - powiedziałem bez zbędnego owijania w bawełnę. - Wiem, że miał pan swój udział w intrydze przeciwko Chloe Montez.

Nazwisko zainteresowało Grey'a. Parująca kawa przestała mieć znaczenie. Stygła powoli, kiedy on podejrzliwym spojrzeniem lustrował mnie od brody po czoło.

-Słucham? - mruknął powolnie.

-Myślę, że dobrze pan zrozumiał. Rozmawiałem z Chloe. Powiedziała mi, że nie tylko Mike miał wkład w rozpowszechnieniu tego filmu.

Christian wyglądał tak, jakby chciał spytać, o jaki film chodzi. Szybko zmienił strategię, a jego powieki były jeszcze węższe.

-Widzę, że jest ksiądz bardzo blisko z naszą małą, szkolną dziwką.

-Nie masz prawa mówić o niej w ten sposób. A ja jestem jej wychowawcą i w przeciwieństwie do niektórych, interesują mnie problemy moich uczniów, nie ich anatomia.

Speszył się, wyraźnie go zatkało. Nie był już skory do wyzwisk ani kłótni. Ale jego nienawiść względem Chloe poszerzyła horyzonty i wchłonęła mnie w swój zasięg. Nie zależało mi na sympatii pieprzonego Grey'a. Dotykał moją Chloe. A każdy, kto kiedykolwiek dotykał moją Chloe, stawał się moim wrogiem. 

-Nie masz żadnych dowodów.

-Mam jej słowa - odparłem pewnie.

-I naprawdę sądzisz, świętoszku, że jej słowa komukolwiek wystarczą? - prychnął jak koń domagający się owsa.

-Mnie wystarczą. - Uśmiechnąłem się nieznacznie, a w oczach miałem lekceważący błysk.

Uderzył tylko dłońmi o blat i wyszedł. A kubek gorącej kawy i para wędrująca serpentyną do sufitu zostały i stygły dalej. Aż sam zapragnąłem paru łyków. I gdyby nie uporczywa myśl o jego męskości w ustach Chloe, pewnie wypiłbym jego kawę.

Kolejne lekcje mijały płynnie, choć bez skupienia. Przeważnie zdobyłem się na parę słów i zadałem pracę na lekcji, bym sam mógł siedzieć pogrążony w myślach. Dzwoniłem drugi raz i trzeci. Chloe nie odebrała. Niepokoiłem się, nie na tyle jednak, by rzucić wszystko i pognać pod jej okno. Po wyskoku z parapetu napuchła mi kostka. Na ostatni dzwonek czekałem z większą niecierpliwością niż większość uczniów, by o trzynastej wyjść w pośpiechu. Plotki o filmie nie ucichły.

Zawistne charaktery ludzi wokół przyprawiały mnie o migrenowy ból głowy. Nigdy nikogo nie uderzyłem, a dziś mnie korciło. Przyłożyłbym i Mike'owi, i Grey'owi i najpewniej oddaliby mi z siłą, po której zakryłbym się nogami. Dla Chloe zapiszę się na boks. Albo na kickboxing. Żebym mógł ją bronić przed każdym parszywym spojrzeniem i każdym małym ścierwem zanieczyszczającym piękną planetę.

Droga do domu nie była długa, ale że słońce przygrzewało, dłonie jeszcze nie marzły, a kłęby myśli domagały się solidnego przewietrzenia, zarządziłem półgodzinny spacer po parku pomiędzy zaspami liści na krawędziach alejek, a tymi ostatnimi na suchych gałęziach. Powietrze pachniało przedwojennym pyłem i kurzem unoszącym się nad polem bitwy. Proste rozliczenie, dwa na dwa. Po jednej stronie Grey z Mike'iem, po drugiej ja z Chloe. Nie dam jej walczyć samej, choć nie umiałbym nawet wycelować z pistoletu i prędzej postrzeliłbym się w stopę. W najlepszym wypadku w stopę. Ale gdybym tylko potrenował, powystrzelałbym ich jak kaczki. Spotkalibyśmy się z Chloe w celi i wiedlibyśmy szczęśliwe życie w kratkę za metalowymi prętami celi. Mało ambitne plany na przyszłość. Ale za to jakie szczęśliwe. Więziennym pachołkom nie robi różnicy, czy zamykają księdza, czy napakowanego biznesmena z łysą czaszką. I bez znaczenia również, kogo oni kochają.

Spacerowałem powoli. Dzwoniłem do Chloe kolejne dwa razy. Odrzuciła oba połączenia. Co za tym idzie, nie spała, tylko nie miała ochoty ze mną rozmawiać. Ma do tego prawo. Nie dzwoniłem więcej. Jest silna. Radzi sobie z małymi, poradzi więc sobie z większymi załamaniami. Poprosiła mnie o popołudniowe spotkanie. W odpowiednim czasie oddzwoni i cichym głosikiem spyta, o której może stanąć w progu moich drzwi. A ja odpowiem, że moje drzwi otwarte są dla niej na oścież w dni robocze, weekendy i święta. Wszystko co moje, jest również jej. Podzieliłem się nawet sercem. Żaden telewizor czy karty kredytowe nie są warte więcej.

Ale samotne spacery nie mogły się równać ze spacerami we dwoje. Dlatego już po dwudziestu minutach błądzenia pomiędzy ścieżkami dopadło mnie znużenie. Obrałem kurs do domu. Przede mną jeszcze dobre 10 minut sprawnego marszu. Takiego, by nie zgrzać kołnierzyka koszuli, ale również nie pozwolić wyprzedzić się ślimakom. Moja wędrówka, samotna podkreślę, natrafiła na przeszkodę w pobliżu przeciwległego wyjścia. Przeszkodę wyglądającą i brzmiącą jak grupa trzech pijanych nastolatków. Przeszkoda nie byłaby przeszkodą, gdyby nie była związana bezpośrednio ze mną. Tak samo jak rozwiązana sznurówka nie stanowi zagrożenia, dopóki nie należy do twojego buta. Przeszkodą były rozwiane blond włosy pachnące jak matczyne ciepło i nuta owocowego aromatu, chwiejąca się na smukłych nogach sylwetka, wpierw lekko pochylona, zaraz nienaturalnie wyprostowana. 

Podbiegłem do wstawionej Chloe. Złapałem jej ramiona. Odebrałem niemal pustą butelkę taniego wina, bo wystarczyłby jeszcze jeden obrót (przyznajmy sobie szczerze, marnie naśladowała baletnice), a kleiste krople szczęścia nie byłyby szczęśliwe dla czystych ubrań i pralki, która dając z siebie wszystko, nie sprałaby każdej plamy. A i matka Chloe nie byłaby szczęśliwa, gdyby odkryła, że to nie kropki po soku z czarnych porzeczek.

-Tak dzisiaj wygląda drzemka w domu? - mruknąłem sceptycznie. 

Chloe nie była pijana, ale wstawiona na pewno. Stopy stawiała całkiem prosto, tylko kolana chyliły się ku ziemi.

-Niczego ci nie obiecywałam. Nie powiedziałam przecież, że prosto ze szkoły wrócę do domu i zagrzebię się w kołdrze. Szłam do domu, ale zahaczyłam o park i - parsknęła śmiechem - resztę widzisz. Pić mi się chciało, a koledzy byli tak mili, że poczęstowali mnie winkiem. I poprawili mi humor, to przecież najważniejsze.

Byłbym bez serca, gdybym obraził się za tę butelkę. Szkód nie spowodowała, a już straciłem nadzieję, że jeszcze tego dnia uśmiech Chloe rozciągnie się na ustach. 

-Dobrze, już dobrze. Chodź ze mną, zanim pierwsza butelka pociągnie za sobą drugą, a druga trzecią.

Kręciła nosem, mamrotała coś, że nie chce zostawić kolegów. A ci jej nowi koledzy wcale nie przypadli mi do gustu. Nie byli natrętni czy natarczywi, skądże. Byli mężczyznami, co prawda młodymi, ale każdy osobnik rodzaju męskiego, dla którego Chloe nie była obcą blondynką z śnieżnobiałym uśmiechem, powodował niechęć. Co jeśli któregoś dnia zapragnie zmian, lecz bojąc się powiedzieć mi prawdę, skoczy na minutkę czy dwie w bok, a potem wróci i nie będzie już taka sama?

Zbyt wiele czarnych myśli.

Ruszyliśmy przed siebie. Dziesięć minut drogi z podpitą Chloe u boku zamieniło się w dwadzieścia minut. Radziła sobie całkiem nieźle, nie musiałem jej prowadzić i jedynie wspierała się na moim ramieniu. To znak, że wino nie mogło być mocne.

-Troszeczkę się napiłam, ale ty nadal mnie kochasz, prawda? Bo jeśli już mnie nie kochasz, to ja wracam pić z kolegami.

-Kocham cię, czemu miałbym cię nie kochać? Jeśli ty wytrzymałaś ze mną, kiedy upiłem się na imprezie, jestem ci winien to samo.

A prawda była taka, że pijaną kochałem ją jeszcze mocniej. 

Dwadzieścia minut później, wliczając w to krótkie posiedzenie na świeżo malowanej ławce (na jeansach Chloe odbiły się paski z brązowego lakieru), staliśmy już pod blokiem. Otworzyłem drzwi klatki kodem, a te na piętrze kluczem. Zanim znalazłem go w kieszeni, Chloe wyciągnęła z niej całą resztę drobiazgów: komórkę, chusteczki, i czyste, i zasmarkane, kilka monet, karteczki samoprzylepne i sam przeraziłem się, ile tego wszystkiego zmieściło się w jednej kieszeni. Ale jedna skrytka nie wystarczyła Chloe i kiedy wsunęła rękę w kieszeń spodni, zadrżałem. Wystarczyła świadomość, że jej dłoń jest tak blisko strefy błogiej przyjemności.

-Już, bierz te rączki, nie mogę otworzyć drzwi - mruknąłem, upychając wszystko, co wyjęła, z powrotem do kieszeni. Wszystko, prócz jej małej dłoni i klucza. Ten wylądował w zamku po drugiej stronie drzwi. A ręka w objęciu mojej.

Rozebraliśmy się w przedpokoju. To znaczy, ja w przedpokoju, a Chloe nie umiejąc ustać na jednej nodze, opadła na kanapę w salonie z głośnym westchnieniem. Chwyciła buta za kostkę i siłując się z nim, nie mogła przeciągnąć przez piętę. Dopiero gdy uklęknąłem przed nią i chwyciłem bucika, zdjąłem oba. 

-Jesteś głodna, Chloe? - Pokręciła przecząco głową. - Więc zrobimy tak. Ty się położysz i spróbujesz zdrzemnąć, a ja w tym czasie wrzucę coś na ząb, wezmę prysznic, przyjdę do mojej księżniczki i razem coś obejrzymy, pasuje?

-Co obejrzymy?

-Co będziesz chciała.

-A jak będę chciała obejrzeć bajkę?

-Obejrzymy bajkę. Nawet taką najbardziej prymitywną.

-I za to cię kocham.

Zniknęliśmy w sypialni, gdzie łóżko nie było przykryte narzutą, prześcieradło nieco pościągane, a kołdra zwinięta w nogach. Chloe ściągnęła zabrudzone farbą spodnie i wskoczyła pod ciepłą kołdrę. Owinęła się nim jak gąsienica kokonem. Mój wkład w jej wygodne posłanie był więc zbędny. Pocałowałem ją jeszcze w głowę, opuściłem rolety i przymknąłem drzwi, by szum elektrycznego czajnika w kuchni nie obudził śpiącej królewny.

-Dobranoc, tatusiu - szepnęła, nim wyszedłem.

-Tatusiu?

-Niektórych to podnieca. Pomyślałam, że tobie też przypadnie do gustu.

Tatusiu, też mi coś. Ale powtórzyłem tego tatusia trzykrotnie i z każdą powtórką, z każdym kolejnym tatusiem podobał mi się coraz bardziej.

-Śpij, mała córeczko.

Nie miałem konkretnego pomysłu na obiad. Przyznajmy sobie szczerze, niewiele co potrafiłem zrobić, a zupki chińskie co drugi dzień nie wyjdą mi na dobre. Chlebem też nie będę się opychał. W naleśnikach pomogłaby Chloe, której jednak kazałem spać. Będąc podpitą, wolę nie dopuszczać jej do garnków. Kto wie, czego wspaniałego postanowi dodać do zwykłych, klasycznych naleśników. Ulżyło mi, gdy w szufladzie znalazłem paczkę z sosem serowym do makaronu. Przyrządzenie trwa parę minut i w zasadzie polega jedynie na dokładnym wymieszaniu proszku z wodą. A i na smak nie można narzekać.

Postępując zgodnie z instrukcją, powstał pachnący, parujący na gazie sos, a gotujący się makaron unosił pokrywkę na garnku. Poparzyłem się wodą, zlewając świderki na sitko. Dobrym kucharzem nie będę nigdy, to pewne. Ale w efekcie końcowym obiad był całkiem smaczny, a makaron napęczniał w żołądku i do kolacji nie będę musiał zapychać go pierwszym lepszym ciastkiem. Tylko ich zapas bezustannie rósł w szafce.

Talerz umyłem od razu, gąbka poruszała się okrągłym ruchem po powierzchni ręcznie zdobionej porcelany (a może podróbki, sam już nie wiem).

Przed zaplanowanym wcześniej prysznicem zajrzałem jeszcze do sypialni. Chloe spała na brzuchu, pochrapywała cicho, policzek spłaszczył jej się na poduszce. Z precyzją mistrza zamknąłem drzwi tak, by zamek nie dał o sobie znać. Zniknąłem w łazience z czystą parą bokserek i dresów. Rozebrałem się do naga, a dreszcz przebiegł mi po skórze, bo okno w łazience pozostawało uchylone od wczoraj. Ciepła woda wnet rozwiała gęsią skórkę. Szyby kabiny prysznicowej zaparowały. Odwrócony do nich przodem, nakreśliłem kilka chińskich znaczków, a potem przetarłem całość wnętrzem dłoni i gdy znów szyba zaparowała, zamieniłem chińskie znaczki na rzymskie cyferki.

Niespodziewanie usłyszałem, jak drzwi rozsuwają się, nieprzyjemny chłód wbiegł do kabiny i zaraz mroźne powietrze zostało odcięte. Ostatni oddech wbiegł mi przez usta i wiedziałem już, co się święci. Para lodowatych dłoni opadła na moje spięte barki i tak bardzo, jak pragnąłem ich na ciele, tak bardzo chciałem je strącić. Zamroziły chyba każdy skrawek skóry. Takie małe kostki lodu, które dopadają nieoczekiwanie w upalny dzień i choć pożądane, z początku podchodzimy do nich sceptycznie.

-Poczęstowałam się tym makaronem, który zrobiłeś. Już wiem, że gdy pewnego dnia zamieszkamy razem, to ty będziesz gotował, a ja będę prała twoje brudne gacie.

-Chloe, nie umiem gotować. To udało mi się... przez przypadek - powiedziałem jeszcze zanim odwróciłem się do niej twarzą. Bo wiedziałem, że kiedy już się odwrócę, ciężko będzie mi rozmawiać o makaronie. - Mogę wiedzieć, czemu niepokoi mnie pani pod prysznicem?

-Nie niepokoję. Pomyślałam po prostu, że samemu będzie ci smutno. I będę mogła umyć ci plecki. I razem z tobą posłucham pieśni spadających kropel i...

-I będziesz mogła podziwiać nagiego mnie.

-To mogę nie tylko pod prysznicem.

Ale że była tak blisko i pachniała tak słodko, i uśmiechała się tak wdzięcznie, i kusiła tak nieświadomie, zabłądziłem palcami na tył jej głowy. Oparłem nasze czoła, by móc zatracić się w pocałunku dopracowanym w najdrobniejszym szczególe. Liczyły się odczucia wewnętrzne i przyjemność, którą dreszcze roznosiły od ust po małe palce u stóp. A kiedy odsunąłem się, by zaczerpnąć powietrza, Chloe miała względem mnie inne zamiary. Obcałowała mi obojczyki i krzyż na piersi, później prawego sutka i o lewym także nie zapomniała. Całowała nieduże mięśnie na podbrzuszu i cienki pasek włosków prowadzący przez podbrzusze do krocza. A kiedy w końcu tchnęła głęboko, cały ten ciepły oddech owiał moje przyrodzenie i choć zrobiło mi się niewiarygodnie gorąco, ono zesztywniało jak na mrozie. 

-Chloe, co ty kombinujesz? - spytałem spięty. 

-Nie pożałujesz, obiecuję.

-Chloe, ale...

-Myślę, że tę kwestię wyjaśniliśmy sobie już dawno. Twoje ale mnie nie interesuje. Chcę, żebyś poczuł się dobrze, bardzo dobrze. Tak dobrze, jak jeszcze nigdy. Mogę prosić, by zamknął pan oczęta? 

-Nie - sapnąłem, bo dotknęła mnie i nagle poczułem się kruchy. To ona niemal klęczała, a zwaliłaby mnie z nóg, zanim zdążyłbym policzyć do trzech. - Chcę na to patrzeć - dodałem.

-Niegrzeczny chłopiec - skomentowała, ujmując prawą dłonią moje przyrodzenie.

-Znalazł swoją niegrzeczną dziewczynkę.

I więcej nic już nie powiedziałem, bo chociaż teoretycznie to ona zatkała sobie usta, ja również zaniemówiłem.

Otoczyła językiem czubek, podstawę ścisnęła w dłoni. A dla mnie wszystko było tak obce, że zamiast rozluźnić każdy spięty mięsień, pożerałem wzrokiem jej odprężoną twarz. Nim zaczerpnąłem przyjemności, uświadomiłem sobie, że takich umiejętności nabyła w praktyce i mój nie jest pierwszym, którego trzyma w ustach. Chciałbym być jej pierwszym, a jednocześnie chciałbym czuć się równie dobrze. Sam sobie zaprzeczam.

Pieściła koniuszkiem języka moje jądra, a po cichym chichocie spowodowanym moim jękiem powróciła do główki penisa. Polizała, ucałowała jak moje czoło wieczorami i wtedy dopiero poczułem, jak jej usta owijają się wokół mnie coraz dalej, najpierw na pierwszym centymetrze, później stopniowo na kolejnych. Wysuwając przyrodzenie ze swoich ust, zassała na końcówce i przebiegła palcami po całej długości.

Dość szybko znalazła własny rytm i bawiła się mną jak słodką zabawką. Była delikatna i stanowcza zarazem, a żaden ruch nie wymagał przemyślenia, bo nawet najdrobniejszy wyuczyła się na pamięć. Pieściła moje jądra na zmianę z główką penisa, a potem męskość znikała w jej ustach i widziałem tylko połyskujące w gorącej parze oczy. Przez kilka minut mrugnąłem może dwa, może trzy razy, bo przegapienie najmniejszego grymasu jej skupionej twarzy byłby grzechem. 

Gdy nie wytrzymywałem już jej powolnych tortur, na szklanych drzwiach zostawiłem tylko jedną dłoń. Druga natomiast spłynęła po zaparowanej szybie, zostawiając smugi wątłych palców. Wskoczyła na kark dziewczyny, później powoli pośród włosów i na tył głowy. Delikatnie pchnąłem i biodrami, i jej głową. Połknęła mnie głębiej, choć i do tej pory większa część przyrodzenia znikała za barykadą jej warg. Podobało mi się coraz bardziej. Do tej pory nie mogłem robić nic i moja przyjemność ściśle wiązała się z jej wolą. Teraz to ja dyktowałem część warunków. Dlatego też pchnąłem raz jeszcze i usta Chloe płynęły po całej długości szybciej.

-Kochanie, nie przestawaj - tchnąłem nerwowo. - Jest mi tak dobrze.

Doszedłem po paru kolejnych trikach, które Chloe opanowane miała do perfekcji, a których ja dotąd nie poznałem. Choć powieki usilnie pragnęły opaść, ja marzyłem tylko, by zobaczyć, jak blondynka przełyka całość i oblizuje wargi koniuszkiem języka, który jeszcze przed chwilą biegał po moim przyrodzeniu w tę i z powrotem. I kiedy już to zrobiła, myślałem, że dojdę po raz drugi. 

Ta dziewczyna.

-Zmęczyło mnie to kucanie - stwierdziła krótko, wspięła się po moich udach i piersi i stanęła na równych nogach. 

Tak po prostu, jakby nic specjalnego się nie wydarzyło. Obciągnęła mi, nic wielkiego, to przecież jak odkręcenie wody.

Zaatakowałem ją pocałunkiem, a kiedy odepchnęła mnie z chichotem i odwróciła się do mnie plecami, przyciągnąłem ją do piersi. Całkiem agresywnie, nie powiem. Rozbudziła moje najgłębiej skrywane fantazje i pragnienia. Jedną ręką chwyciłem jej pierś. Druga opadła przez podbrzusze aż do łona. Zadrżała w moich ramionach, którym siły przybywa za każdym razem, gdy trzymają jej ciało. Przyłożyłem dwa palce do jej czułego punktu. Zadrżała po raz kolejny. Skąd we mnie tyle odwagi - tego nie wiem. Wiem jednak, że sprawianie jej przyjemności stało się moją życiową misją. 

Zaskomlała i chwyciła się mojego ramienia, które oplatało jej piersi. Tył głowy oparła na moim barku i z zamkniętymi oczami i rozchylonymi wargami nabierała powietrza jak w agonii. Cierpiała z rozkoszy. Byłem potwornym sadystą i ta myśl sprawiała, że chciałem torturować ją jak najdłużej. Żeby prosiła, żeby błagała, bym pozwolił jej dojść.

Bałem się własnych myśli. Bałem się po raz pierwszy. Przerażały mnie.

-Justin, proszę - zaskomlała, a ja umyślnie dotykałem jej coraz delikatniej i wolniej. 

-O co prosisz, skarbie?

Raz przyłożyłem środkowy palec mocniej i natychmiast wbiła paznokcie w moją dłoń.

-Zrób mi dobrze - zapiszczała.

Każdy sadysta ma moment przełomowy, w którym nie pragnie już zadawania bólu, a śmierci ofiary. Po jej błaganiach i spiętej każdej cząstce ciała ja również chciałem uwolnić ją od bólu.

Przyspieszyłem okrężne ruchy palców i jednym podrażniłem tę wąską szparkę, która nauczyła mnie całej przyjemności.

Jej orgazm był piękniejszy od mojego. Przedstawiła go czysto teatralnie, tylko naturalnie, bez gama retuszu. Spiłem z jej ust długi, niczym nieposkromiony jęk i poczułem, że odwaliłem kawał dobrej roboty.

-Miałem jedynie wziąć prysznic - mruknąłem, gdy oboje staliśmy już na płytkach przed prysznicem, a w łazience pachniało rozgrzaną parą, płynem do kąpieli i seksem.

-I jedynie wziąłeś prysznic.

-Nic poza tym, pewnie - parsknąłem życzliwie. - Jesteś moją mistrzynią, Chloe.

-To nic wielkiego. Zrobiłam ci tylko loda. Ty zrobiłeś mi makaron z sosem serowym, to znacznie więcej.

Pokręciłem głową. Powtórzę raz jeszcze, ta dziewczyna.

Ubrani i po serii mało inteligentnych min przed równie zaparowanym lustrem, staliśmy już przed drzwiami, Chloe z dłonią na klamce, ja z dłonią na jej biodrze. Odwróciła się niespodziewanie i szepnęła mi ponętnie do ucha:

-Ja również dziękuję. Podniecasz mnie bardziej niż Harry Styles.

-Powinienem wiedzieć, kto to jest?

Chloe pogłaskała mnie po policzku.

-Nie sądzę.

Drzwi skrzypnęły i wytoczyliśmy się poza przesiąkniętą fizyczną miłością łazienkę. Pierwszy krok za próg i natychmiast stopy wtopiły nam się w panele. Na przeciwko stała dwójka facetów, oboje z szeroko otwartymi oczyma i szczękami sięgającymi podłogi.

-Matka nie nauczyła was pukać? - warknąłem w panice.

-Nie zapominaj - zaczął bez mrugnięcia wyższy - że nasza matka to też twoja matka.

Odwiedziny braci zawsze w porządku. Do czasu, aż znajdujesz kobietę, z którą liczysz na szczyptę prywatności. 







~*~



Myślałam, że z rozdziału wyszła jedna wielka kupka, ale po przeczytaniu stwierdzam, że nie jest najgorszy. Jak sądzicie, jaki stosunek będą mieli bracia Justina do jego związku z Chloe?

środa, 23 grudnia 2015

Rozdział 30 - Po trupach do celu

Wesołych świąt i tego wszystkiego, czego życzy się w święta :))

Chloe


-Znalazłam jednoznaczny dowód na to, że cię kocham - mruknęłam z samego rana, zanim w ogóle otworzyłam oczy i wypłynęłam z krainy sennych marzeń. Nie wiedziałam, czy Justin zdążył z niej powrócić.

Wzmocnił uścisk wokół mojego pasa. Jego ramię pasowało do wcięcia w talii wprost doskonale. Dłoń zawsze kończyła wędrówkę na biodrze.

-Zamieniam się w słuch.

-Spaliśmy w jednym łóżku, pod jedną kołdrą, na jednej poduszce. I tylko spaliśmy. To godne podziwu. Naprawdę cię pokochałam. Mogłabym tak leżeć przy tobie, myśleć o nas i wąchać twój bezbłędny zapach. - Podparłam się na łokciu. - Naprawdę, Justin. Pachniesz wspaniale.

-Pachniałbym lepiej, gdybyś wczoraj pozwoliła mi wziąć prysznic.

-Czy ja ci czegokolwiek zabraniałam?

-Po części tak - zaśmiał się. - Obraziłaś się zawodowo, więc nie mogłem spuścić cię z oka.

-Nie byłam obrażona, tylko zwyczajnie zmęczona. To dwie inne sprawy. A ty nie mógłbyś pachnieć lepiej. Zemdlałabym i musiałbyś zbierać mnie z podłogi.

Taka przyjemna cisza wypełniła każdy kąt. Przeskakiwałam wzrokiem tam, gdzie Justin. Raz z oddali oglądał zdjęcia na przeciwległej ścianie. Na trzech miałam kolejno 10, 12 i 15 lat i na każdym zmieniałam się nie do poznania w stosunku do poprzedniego. Później odwrócił głowę i przyglądał się plakatom na tyle drzwi. Przyznaję, Harry Styles bez koszulki często dekoncentrował przy pisaniu referatu na biologię czy historię. Pewnego razu aż zakryłam go ręcznikiem. Wstydziłby się tak wisieć półnago. A na koniec przemierzył jeszcze rząd sukienek w otwartej szafie. Nagle nie potrzebowałam już żadnej. Nie chcę prowokować. Pragnę lśnić.

-No dobrze, ten koleś na drzwiach wyjątkowo nie przypadł mi do gustu - mruknął w końcu. Zazdrość marszczyła jego brwi i kształtny nos, w który nie oberwał jeszcze nigdy.

-To na niego nie patrz. Nikt ci przecież nie każe. Ja tam lubię go czasem pooglądać. Nie wierzę, że ty nigdy nie miałeś plakatu z nagą panienką.

-Nie miałem - odparł stanowczo.

Przycisnęłam go ostrym spojrzeniem. Kręcił.

-Ja nie miałem. A fakt, że przez jakiś czas musiałem  dzielić pokój z bratem, który miał tego aż po sufit, nie ma w tym przypadku znaczenia.

-Kupię ci na święta cały kalendarz z najlepszymi cyckami - postanowiłam.

-To zrób sobie dwanaście zdjęć przed lustrem, wydrukuj je i sklej. Wyjdzie na to samo.

-Okay, ten komplement ci się udał.

I znów było cicho, i znów tak przyjemnie. Przytulił mnie, bo do tej pory jedynie masował wcięcie w talii okrężnymi ruchami kciuka. A gdy mogłam wtulić twarz w jego szyję, zapominałam o dniu tygodnia, miesiącu, a nawet roku. Bo jakie miał znaczenie, kiedy miłość była cząstką wieczną i nierozerwalną? Czasem skłóconą i bolesną, ale ostatecznie nic nie rozdzieli jedności. Nic nie rozdzieli, nie pozostawiając trwałych uszczerbków.

-Fajnie jest się zakochać, tak do szaleństwa - powiedziałam.

Wtedy oboje patrzyliśmy w sufit. Małe, fluorescencyjne gwiazdki uśmiechały się do nas. Miałam ochotę do nich pomachać, ale w oczach Justina wyglądałabym przynajmniej dziwnie. Jednak on zdawał się mieć to samo małe marzenie. Gdybyśmy jeszcze te duże marzenia mieli wspólne. Bo ja chciałam ukraść go, zabrać, wyjechać z nim i nie puścić. Po dziś dzień nie wiem, czego on tak naprawdę chce.

-A ty jesteś zakochana do szaleństwa? - spytał z szeptem we włosach.

-Jestem zakochana do utraty tchu, bo czasem jak o tobie myślę, nie mogę oddychać. A do szaleństwa? Już niebawem, Justin. Szaleję za tobą. Szaleję z miłości do ciebie. Pierwszy raz jestem poważnie zakochana. A ten pierwszy raz jest najczęściej najsilniejszy. - Biło od niego przyjemne ciepło. Jego tors to mały grzejnik, który nawet na Antarktydzie byłby rozżarzonym kawałkiem węgla.
- A ty? Jak ty mnie kochasz?

-Wyobraź sobie sielankowe życie. Masz rodzinę, masz wspaniałych znajomych, osiągnęłaś cel, do którego przez całe życie dążyłaś. I nagle pojawia się jakaś dziewuszka, która wywraca wszystko do góry nogami. Nagle rezygnuję dla niej z rodziny, znajomych i zmieniam położenie celu. Jak myślisz, jak bardzo cię kocham?

Rozczulił mnie swoim krótkim, choć konkretnym wywodem.

-Kochasz mnie tak bardzo, że bez marudzenia zrobisz mi śniadanie.

-Nie umiem gotować.

-Nie każę ci gotować. Możesz mi zrobić pyszne kanapki z nutellą i ciepłym mleczkiem do popicia. To nie przerasta twoich możliwości.

Justin potarł moje ramię ostatni raz, cmoknął w czoło i odkrył kołdrę. Podczas kiedy ja położyłam się wczorajszego wieczoru w piżamie z długim rękawem i nogawkami po kostki, on spał w samych bokserkach. Ale nawet w pełnej piżamie z kołnierzykiem pod szyją wyglądałby męsko i gorąco. Zrzucił z ud kołdrę i wstał. Ziewnął nieprzytomnie. Poprawił włosy, a dłoń już wędrowała mu do klamki.

Naraz niespodziewanie trzasnęły drzwi wejściowe na parterze. Miałam minimalną nadzieję, że Zayn wrócił z nocnych łowów dopiero nad ranem. Ale kroki Zayna nie zostawiłyby po sobie odgłosu wysokich na kilkanaście centymetrów szpilek. A głos Zayna zdecydowanie nie brzmiał jak gardłowy pomruk mojego ojca.

-Zayn, do jasnej cholery! - krzyknął. Pozostało mi się modlić. Zayn z obcym facetem byłby dla rodziców zbyt wielkim obciążeniem psychicznym. - Dlaczego śpisz na dywanie z bokserkami zsuniętymi do kolan!

Spojrzeliśmy na siebie z Justinem. Trzy, dwa, jeden i oboje parsknęliśmy śmiechem. Ale nagle rozbawienie rozwiało przerażenie. Justin wpadł w panikę, ja byłam w nie mniejszej. Od przyłapania półnagiego księdza w moim pokoju dzieliło rodziców raptem wspięcie po schodach i skręcenie do drugich drzwi przy końcu korytarza.

-Schowaj się! - krzyknęłam szeptem. - Szybko!

Justin wpadł za drzwi łazienki. Wyciągnęłam go za ramię.

-Nie do łazienki, do cholery! Właź pod łóżko!

W biegu zebrał jeszcze ubrania. Rodzice wchodzili po schodach i robili to tak sprawnie, jakby ścigali się w drodze po puchar. Już słyszałam, jak ciężka dłoń ojca ulokowała się na klamce. I właśnie wtedy Justin opadł na podłogę za łóżkiem. Opadł, ale nie zdążył się pod nie wturlać. Stanęło mi serce, bo rodzice właśnie weszli do pokoju.

-Cześć, mamo. Cześć, tato - powiedziałam, cała spięta.

Kątem oka dostrzegłam, że Justin próbuje powolutku wsunąć się pod zarzuconą niedbale narzutę i pod metalowy stelaż łóżka.

-Cześć, Chloe. Możesz nam łaskawie powiedzieć, dlaczego Zayn wygląda tak, jakby przez ostatnie trzy dni nieustannie pił? I prawdę mówiąc, nie chcę myśleć, co jeszcze. - Głos ojca jak zwykle oficjalny. Ten sam ton w rozmowie z pracownikami w biurze, ten sam ton w rozmowie z córką. Przywykłam.

-Zayn - powtórzyłam rozproszona. Wciąż obserwowałam połowę owłosionej łydki, która do tej pory nie zniknęła pod łóżkiem. - Zayn miał po prostu gorsze dni.

-Co znaczy gorsze dni? On wygląda, jakby przejechał go tramwaj, przeżuł pies i wyprała pralka. I dlaczego on praktycznie nie miał na sobie majtek!? - krzyknął.

-Nie podnoś na mnie głosu - burknęłam. - To nie ja miałam opiekować się Zaynem, tylko on mną. Nie jestem za niego odpowiedzialna.

-Dzięki Bogu ty nie wyglądasz jak dziesięć nieszczęść.

Ulżyło mi, gdy po rutynowej, niezbyt dokładnej kontroli odwrócili się na pięcie. Tata już znikał za progiem, a mama podążała w jego ślady. Naraz kobieta odwróciła głowę na ulotny ułamek sekundy, a gdy czerwień materiału rzuciła jej się w oczy, stanęła jak wryta.

-Chloe - powiedziała zbyt spokojnie. To ten ton głosu, który zwiastował nieszczęście.

Pochyliła się i spod szafki podniosła czerwone bokserki Justina. Jedne miał na tyłku. Te więc musiały zostać po poprzedniej wizycie. Ale, do cholery, jak mógł zostawić majtki? W czym więc wyszedł z domu?

-Czy możesz mi, do cholery, wyjaśnić, co to jest!? - Wolałam, gdy krzyczała, niż gdyby miała zmienić się w bliską wybuchu oazę spokoju. Grałyśmy w otwarte karty.

-To nie moje - odparłam pierwszym, co przyszło mi do głowy.

-Przecież widzę, że to nie twoje! To męskie bokserki! - Poczerwieniała na twarzy. Ojciec szybko do niej dołączył.

-Czy u ciebie jest jakiś mężczyzna?

-W dodatku nagi!?

Tata był opanowany, choć groźny. Mama z opanowaniem miała spore problemy.

-Nie, skądże - wymamrotałam. Utraciłam odwieczną pewność siebie.

Ale oni uważali inaczej. I mieli rację. W pierwszej kolejności mama przejrzała łazienkę. Gdybym w porę nie wyciągnęła z niej Justina, wpadłby jak śliwka w kompot. A ja razem z nim. Przeszedł mnie dreszcz, gdy pomyślałam o tej wpadce. To byłby koniec końców.

Dzięki Bogu nie wpadli na pomysł, by przejrzeć każdy kąt w pokoju. Może pod tym łóżkiem Justin odmówił jakąś szybką modlitwę. Zadziałała. Rodzice natomiast wypadli z sypialni i przeszukali resztę pokojów. W tym czasie Justin wypłynął spod łóżka. Z prędkością uderzającej błyskawicy ubrał koszulę i spodnie. Jednego i drugiego nie zdążył zapiąć.

-Ciśnienie podskoczyło mi chyba do dwustu! - zapiszczał. - Twoi rodzice to konserwatyści jakich mało.

Wyskoczył przez okno. Wychyliłam się za jękiem, który po sobie rozniósł. Źle stanął na stopie i utykał do samego ogrodzenia. Później przedarł się przez płot równie nieudolnie i zniknął za zakrętem. Tyle go widziałam. Zatrzasnęłam okno z impetem. A nieszczęsne bokserki? Je ukryłam na dnie szuflady, tak na pamiątkę.

-Gdzie jest ten facet? - usłyszałam z sąsiedniego pokoju.

-Ciociu, spokojnie - włączył się Zayn.

Wyszłam na korytarz, już spokojna, by zobaczyć, czy rzeczywiście wygląda jak brzydki kawałek gówna. Oczy miał zamglone, twarz poszarzałą, a włosy w nieładzie. Ale wyglądał zupełnie zwyczajnie. W każdym razie nie przejechał go żaden tramwaj.

-Jak mam być spokojna?

-To moje bokserki.

-Co twoje bokserki robiły w pokoju Chloe?

Tego już wyjaśnić nie potrafił. Ale że rodzice w żadnym z pokojów gościnnych nie znaleźli rzeczywistego właściciela bokserek, odpuścili i tylko mamrotali pod nosem, wyciągając z bagażnika przepełnione walizki.

Zayn pchnął mnie przez próg i tak wpadliśmy do mojego pokoju. Dopiero teraz tak naprawdę mogłam głęboko odetchnąć. Rozczochrałam włosy, część z nich opadło mi na twarz. Nie miewam w swoim życiu stresujących momentów. Ten był wyjątkowy, bo serce stanęło mi przynajmniej dwukrotnie.

-Był u ciebie Justin? - spytał natychmiast po zamknięciu drzwi.

-Był - potwierdziłam, teraz już z chichotem. Było nerwowo, ale nerwy zamieniły się w śmiech. - Wyszedł przez okno. Mało brakowało.

-Posrał się ze strachu, co?

-Zachował zimną krew - parsknęłam. - A jak wyskakiwał przez okno, skręcił sobie kostkę. Jeszcze kilka nocy pod czujnym okiem i uchem moich rodziców, a nabierze wprawy.

Tata niespodziewanie wparował do pokoju.

-Kto nabierze wprawy? - sapnął w pośpiechu.

-Nikt! - zawołaliśmy jednocześnie.

Przyjrzał nam się jeszcze, fuknął i wyszedł. A mnie od wstrzymywania śmiechu bolało podbrzusze. Jeśli pewnego dnia dorobię się wnuków, ta historia będzie pierwszą, jaką opowiem przy wigilijnej kolacji.


***


Dłonie pociły mi się na schodach przed szkołą, a w progu zgrzany miałam nawet kark. Drzwi były wyjątkowo ciężkie, albo moja niechęć do otwarcia ich dodała kilogramów. Pewność siebie została w domu pod kołdrą. Do szkoły przywlekłam może jeden procent z jej pozostałości. Chloe Montez się boi, a gdy Chloe Montez opanowuje strach... W zasadzie jeszcze nie przekonałam się, jak reaguję na poczucie zagrożenia. Bo tak naprawdę jeszcze nigdy się nie bałam.

Ogólne poruszenie przebiegało przez korytarze. Śmiechy, podekscytowane szepty, ale też głośne rozmowy, które jednak nie wnosiły nic nowego do mojej nie wiedzy. Jak przy wejściu nie miałam pojęcia, skąd zamieszanie, tak przy końcu korytarza wiedziałam tyle samo. Jedno wielkie nic.

Ale gdy przeszłam nieopodal grupy trojga pierwszorocznych, ci unieśli wzrok znad ekranu telefonu jednego z nich i zachichotali po babsku. Rozumiecie, wysoki ton głosu i opuszki palców przysłaniające wargi. Litości, nawet ja nie śmiałam się tak żałośnie.

Odniosłam jednak wrażenie, że śmieją się ze mnie, nie do mnie.

Przeszłam obok nich obojętnie. Nie zawracam sobie głowy dziećmi, które ledwo wyrosły z pieluch (pomińmy fakt, że sama jestem raptem rok starsza).

Ale na końcu korytarza, przed salą matematyczną, to samo. Cała moja klasa pogrążona w telefonach, nikt nie spisywał nawet zadania domowego. Chodzę do tej szkoły już od niemal dwóch lat i nie było jeszcze dnia, by klasowa elita nie płaszczyła się przed kujonami, którzy bez rozwiązanych przykładów to jak bez ręki czy nogi.

-Skąd to całe zamieszanie? - spytałam podniesionym głosem. - Coś mnie ominęło?

-Myślę, że nie musisz tego oglądać, bo dobrze znasz każdy szczegół - parsknął jeden z chłopaków. Parsknął wybitnie chamsko. A dotychczas sądziłam, że brał moją stronę.

-O czym ty, do cholery, mówisz?

Wzburzona, przebiłam się przez tłum gapiów przy jednym z telefonów. Bez szpilek na stopach czułam się jak krasnal, bo żeby zajrzeć mu przez ramię, musiałam stanąć na palcach. Ale kiedy już się wspięłam, wolałabym w ogóle nie przekraczać progu szkoły.

Odtwarzali na telefonie filmik. Intymny filmik z moim udziałem. Filmik, na którym pieprzę się z Mike'iem. Oglądali mój seks z Mike'iem. Scena po scenie, sekunda po sekundzie, jęk po jęku. Oglądali coś, o obecności czego nie miałam do dziś bladego pojęcia.

-Skąd to, do cholery, masz? - warknęłam. Wyciągnęłam dłoń, by wyrwać mu telefon, ale z moim karłowatym wzrostem mogłam najwyżej potargać mu kruczoczarną czuprynę.

-Cała szkoła to obejrzała, Chloe. A może powinniśmy wymyślić dla ciebie porno ksywkę? Jedno jest pewne, zostaniesz gwiazdą i zarobisz fortunę.

-Co prawda całych cycków nie było widać, ale dam sobie głowę uciąć, że są boskie!

Policzki paliły mnie ze złości, a może ze wstydu. Już sama nie wiem. Ale na dobrą sprawę każdemu z nich dałabym dupy, by następnego dnia móc obudzić się ze świadomością, że to jedynie czarna, mało śmieszna komedia z urwanym zakończeniem.

-Usuń to, kretynie!

-Mogę usunąć. Ale ten filmik mają już wszyscy. Niektórzy nawet w kilku kopiach.

Nie płacz, Chloe. Nie pozwól, by zobaczyli twoje łzy. Powtarzałam to w myślach jak mantrę, a łzy i tak nieubłaganie cisnęły się do oczu. Z bezsilności.

-Kto to wrzucił? - spytałam. Jeszcze udawało mi się zachować zimną krew. Z każdą mijającą sekundą zaczynała wrzeć.

-A jak sądzisz? Główny zainteresowany. Ależ mu zazdroszczę. Mike to cholerny szczęściarz. Gdybym ja miał taką dupę, nie wypuściłbym jej z łóżka nawet na sekundę.

Jeden z cholernych, bezdusznych idiotów dostał w twarz. Ale nie mocno. Silniejsze uderzenie czekało na Mike'a. Jakby cała złość na każdego człowieka, który w ciągu siedemnastu lat wyprowadził mnie z równowagi, nagle spłynęła do jednego worka i przepełniła czarę goryczy.

Już rwałam się do ucieczki od pozbawionych wrażliwości śmiechów, gdy drogę zastąpił mi nauczyciel matematyki. Odbiłam się od jego torsu. Wspominałam, że to on był moim pierwszym celem i to jego upatrzyłam sobie na początku zeszłego roku jako ofiarę? W ostateczności matematyka szła mi nie najgorzej, a Christian Grey okazał się tym przystojniejszym. I jego żona nie pracowała z moją matką, tak na marginesie.

Jestem dziwką. Jestem nią, do cholery. Jakkolwiek by nie patrzeć, za każdym razem dochodzę do tego samego wniosku.

-Gdzie się pani wybiera, panno Montez? Lekcja zaczęła się przed pięcioma minutami. Podczas przerwy miała pani wystarczająco wiele czasu na załatwienie prywatnych spraw.

Podczas przerwy nie wiedziałam jeszcze, że zostałam okrzyknięta mianem gwiazdy porno całego liceum.

Z wymiarem sprawiedliwości musiałam więc zaczekać do kolejnej przerwy.

Zajęłam w klasie miejsce pod ścianą, a na krześle obok postawiłam torebkę. Niech wszyscy dookoła wiedzą, że chcę siedzieć sama i nie potrzebuję towarzystwa. Nauczyciel zaczął codzienną gadkę, sprawdzanie obecności, wywołanie dwóch losowych osób do tablicy. Mnie się upiekło. Jednakże zarówno za mną jak i przede mną usiadła banda tych pewnych siebie, zarozumiałych pawianów. Stałam się ich celem, a gdy obierają sobie słaby punkt klasy, nie osiadają na laurach. Ze starcia z nimi nikt jeszcze nie wyszedł bez łez. I czułam, że ja również przegram tę walkę.

-Ssałaś mu kutasa, Chloe? Czy po prostu lubisz, jak robi ci dobrze?

Autentycznie mnie zemdliło.

-Masz piękny głosik, gdy dochodzisz. Twoje jęki są słodsze niż moja pięcioletnia siostra.

-Zamknij się - warknęłam, próbując w spokoju spisać z tablicy temat i pierwszy przykład. Z funkcji kwadratowych niewiele zostanie mi w głowie. - Przestań pieprzyć.

-Do Mike'a mówiłaś co innego. Jak to szło? - spytał kolegi z ławki.

-Mocniej, pieprz mnie mocniej.

I wszyscy parsknęli śmiechem.

Bolało.

Bolało bardzo.

Ale załóżmy, że wszystko jest w najlepszym porządku. Przecież udawanie jest takie fajne.

-Zawsze wiedziałem, że cnotka z ciebie taka, jak z naszego księdza ogier - to jedyny moment, w którym miałam ochotę szczerze się zaśmiać - ale nie podejrzewałem, że jesteś tak ostrą zawodniczką.

Jeden z nich pod ławką dotknął mojego kolana. Dziękowałam Bogu, że wybrał dzisiaj dla mnie spodnie po kostki, zamiast spódniczki z odsłoniętymi udami.

Ale to i tak było za wiele. Zsunęłam zeszyt do torby i poderwałam ją z krzesła. Bieg od ławki do drzwi był wyścigiem z czasem. Łzy w mojej głowie odliczały ostatnie sekundy i gdy zatrzasnęłam za sobą drzwi sali matematycznej, odliczanie dobiegło końca. Rozpłakałam się.

Nie znałam w szkole dobrego miejsca do płaczu, bo nigdy nie było mi potrzebne. Ale słyszałam kiedyś, że dzieciaki z problemami chodziły na ostatnie piętro. Nie było tam żadnej klasy i nawet sprzątaczki rzadko wspinały się po stromych schodach. A mi przyszło spędzić tam większą część lekcji. Płakałam w kącie pod ścianą cichutko, by nikt mnie nie usłyszał. Ale w sercu miałam ochotę wykrzyczeć wszystkim w twarz, jak bardzo ich nienawidzę. Bo nienawidziłam. Każdego z osobna.

Naraz usłyszałam podniesione szepty za winklem, gdzie korytarz zakręcał. Brzmiały znajomo. Otarłam łzy, wstałam i na palcach ruszyłam przed siebie. Coraz bliżej, a głosy brzmiały wyraźniej. Przed zakrętem nie miałam już wątpliwości. Mike i Christian Grey.

-Musiała panu nieźle zaleźć za skórę - powiedział chłopak. - Nawet bardziej niż mnie.

-Ta mała dziwka musi się nauczyć, że z niektórymi nie warto zadzierać. A ty, młody człowieku, dobrze się spisałeś. Ten filmik widziała już cała szkoła.

Nim wyłoniłam się zza rogu, podsumowałam wszystko w głowie. Klasowa elita obrała sobie mnie jako cel. Były przez wielkie B przyjaciel wrzucił filmik z naszego seksu do internetu. Były przez wielkie B kochanek jest w zmowie z Byłym przez wielkie B przyjacielem. Chloe Montez nie ma życia w tej szkole.

-Jak mogliście, do cholery, to zrobić!? - krzyknęłam. Łzy udawało mi się podtrzymać, więc ton głosu uciekł spod moich władz.

-Kogo moje oczy widzą - ucieszył się Christian. Jego uśmiech był tak irytujący, jak koperta pod choinką. Powiedzmy sobie szczerze, magia świąt polega na otrzymywaniu podarków, których byśmy się nie spodziewali. - Widziałaś już piękny filmik ze swoim udziałem, maleńka? - Pogładził mnie po policzku.

-Nie dotykaj mnie.

-Kiedyś ci to nie przeszkadzało.

-Ale teraz przeszkadza, do cholery. Co ja wam takiego zrobiłam, że oboje chcecie mnie zniszczyć?

-Błąd, Chloe. Nie chcemy cię zniszczyć, a po prostu zniszczymy. Z niektórymi ludźmi nie powinnaś nigdy zadzierać. To będzie nauczka na przyszłość.

-Jestem silniejsza, niż sądzisz. - Kłamstwo. - Pośmieją się z tego przez kilka dni, może tygodni. Później o wszystkim zapomną.

Uśmiech Christiana zagiął mnie, jeszcze zanim skończyłam mówić. Miał na mnie haka, którego nie spodziewałam się tak jak nokautu ze strony Mike'a.

-Ja również mam parę ciekawych filmików, Chloe. Obawiam się, że nawet ciekawszych. Mój fiut w twoich ustach wyglądał wyjątkowo pamiętliwie.

To dopiero byłby koniec. Wielki i spektakularny. Film z Christianem wspominałyby do usranej śmierci kolejne pokolenia tej szkoły.

-Czego chcesz? - warknęłam, ale on doskonale wiedział, że jestem kruchą, porcelanową laleczką skrytą głęboko w środku.

-Ciebie, piękna. Pociągasz mnie jeszcze bardziej, niż przed miesiącami.

Musiałam spuścić głowę, gdy ponownie dotknął mojego policzka i zawędrował dłonią na kark. Dlaczego musiałam? Bo prędzej przyznałabym się do łez dziwce Megan, niż pokazała je Christianowi po raz kolejny.

-Zapomnij - wymamrotałam.

W następnej sekundzie biegłam już przed siebie, gubiąc po drodze dwa długopisy. Do samych schodów odprowadził mnie jego żabi śmiech. A śmiał się autentycznie jak wielka ropucha z bagien. I ta ropucha chciała pociągnąć mnie w swoje bagno za sobą.

Dzwonek na przerwę jeszcze nie rozbrzmiał, więc korytarz na pierwszym piętrze również zionął pustką. Skręciłam w niego, by dotrzeć do łazienki przed tłumem hien poprawiającym makijaż. Że też wszystkie zbiegały się przed lustra na pierwszej przerwie. Zaryczana, trzymałam torebkę blisko biodra. Taki nawyk, bo gdy przechadzam się korytarzem podczas przerwy muszę pilnować torebkę, by nie zahaczać nią uczniów.

Niespodziewanie wpadłam na kogoś ciepłego, wyższego, pachnącego jak kawałek nieba. Zerknęłam na twarz spod rzęs z kropelkami łez na końcach włosków. Justin miał to do siebie, że zawsze pojawiał się na czas. Do przerwy została minuta, może dwie, a ja wtuliłam się w niego bez uwagi na możliwe konsekwencje. Jego dłonie w dole moich pleców były wszystkim, czego w tej chwili potrzebowałam. A pocałunek na czole znów przepełnił szalę i polały się łzy.

-Księżniczko, cichutko - szepnął w moje włosy. Tak jak o świcie. Wtedy było jeszcze wszystko dobrze. Teraz nic nie jest dobrze.

-Widziałeś już? - wychlipałam. Nie musiałam wspominać o filmie, by wiedział, w czym rzecz.

-Widziałem - przytaknął smutno. - Zabrałem telefony czterem chłopakom z najstarszej klasy.

-Zajebiście - zapłakałam. - Więc już naprawdę cała szkoła widzi we mnie dziwkę.

-Chloe, nie płacz. - Pogłaskał czule moje plecy. - Duże dziewczynki nie płaczą.

-Płaczą, kiedy ich małe serduszka są złamane.

-Spójrz na mnie. - Objął moją twarz. Zniknęła we wnętrzu jego dużych dłoni, momentami szorstkich, momentami gładkich. Zmieniały się jak mój nastrój. - Jestem z tobą, pamiętaj. Będę z tobą zawsze.

-To chora intryga Mike'a i przede wszystkim tego skurwiela, Christiana Greya. Chce mnie zniszczyć, słyszysz? O tym wszyscy zapomną, a później pojawi się kolejna afera. Zdepczą mnie jak małego, zagubionego szczeniaka.

-Słoneczko, idź do domu, prześpij się. Usprawiedliwię twoją nieobecność na lekcjach. I nie płacz dłużej. Nie są warci twoich łez.

-Spotkamy się później?

-Tak, kochanie. - Pocałował mnie ostatni raz.

Nie wiem, gdzie poszedł dalej, bo i ja zniknęłam. Nie udało mi się wymknąć ze szkoły przed dzwonkiem, dlatego na parterze przedzierałam się przez śmiechy, wyzwiska i napastliwe komentarze. Czułam się coraz gorzej, było mi słabo i zbierało się na wymioty. Najchętniej wyrzygałabym wszystko na wypastowane buty Christiana Greya. W końcu dopadłam klamki w drzwiach i im bardziej oddalałam się od szkolnego dziedzińca, śmiechy zanikały. Robiłam się spokojniejsza.

Zawsze wydawało mi się, że jestem silna. Teraz dotarło do mnie, w jak wielkim kłamstwie żyłam. Tak było łatwiej. Udawałam, że nic mnie nie rusza, bo kiedy w końcu poruszyło, żałowałam, że nie jestem taka bezduszna i bezuczuciowa, jaką zawsze chciałam być.

Dotarłam do miejskiego parku koło godziny dziesiątej. Nie poszłam do domu. I tak bym nie zasnęła, a siedzenie w jednym miejscu z ramionami założonymi na piersi nic nie da. Trzeba zapomnieć, albo się pogodzić.

Nie wiem, co strzeliło mi do głowy, ale gdy ujrzałam na jednej z ławek dwóch zaniedbanych chłopaków po dwudziestce, postanowiłam dosiąść się do nich. Pili tanie wino ze szklanych butelek, śmiali się wniebogłosy i odpalali papierosa od papierosa, jeden za drugim.

-Mogę się dosiąść? - spytałam słodko. Rzęsy opadały mi dwa razy szybciej niż zwykle.

-To ławka dla tych, którym posypało się życie. Pasujesz? - spytał wyższy.

-Pasuję. - Opadłam pomiędzy nich.

-Opowiedz nam więc swoją historię.

-Cała szkoła zobaczyła filmik, na którym pieprzę się z jednym frajerem. Jestem skończona. - Wyszarpałam z dłoni chłopaka po prawej butelkę wina i upiłam kilka łyków.

Łzy nie.

Alkohol tak.

-W takich chwilach żałuję, że nie chodzę już do szkoły.

-A ja tam spojrzałbym na to inaczej. - Drugi z naturą filozofa objął mnie ramieniem. - Jesteś ładna, ciałko pewnie też masz fajne. Czego ty się wstydzisz? Laski będą ci zazdrościć, faceci ślinić się na twój widok. To nie koniec świata.

-Wiem, że nie koniec. - Wyjęłam z ust młodego mężczyzny papierosa. Lepiej pasował pomiędzy moimi wargami. - Gdyby to był koniec, zrobiłabym coś bardziej szalonego, niż picie wina z dwoma nieznajomymi w parku.

-Na przykład seks z księdzem.

Obaj parsknęli głośno.

Ale to wcale nie było śmieszne.







~*~


Jak sądzicie, co wyniknie z tego dalej? Grey odpuści czy dostanie to, czego chce? 

środa, 16 grudnia 2015

Rozdział 29 - Śnij o mnie

Rozdział z dedykacją dla Miki, wszystkiego najlepszego ♥

Chloe

Nie powiem, że obyło się bez łez, bo bym skłamała. Ale też po śnieżnobiałej poduszce nie spłynął potok łez zmieszanych z tuszem do rzęs. Trochę popłakałam, trochę pociągałam nosem, ale trochę nadal pamiętałam, że umiem być silną i niezależną kobitką. Byłam słabsza, to fakt. Nie na tyle jednak słaba, by poddać się bez walki. Jeśli przegram, to ze świadomością, że dałam z siebie więcej niż wszystko.
Do szkoły rzecz jasna tego dnia nie wróciłam, a dreszcz przechodził mnie na samą myśl, że miałabym przekroczyć próg nazajutrz. I zmierzyć się z nim, z tym bezdusznym chujem, w klasie literatury. W klasie, w której rozpoczęła się moja dziwkarska kariera. 
Leżałam na łóżku w sypialni, zwrócona twarzą do ściany. Ich błękit powoli blaknął. Czas porozmawiać z rodzicami o małym remoncie. Zbrzydł mi kolor i ostatnimi czasy zwykłam zasłaniać go plakatami. Ale fototapeta również byłaby przyjemna. I górskie widoki. I morze przesycone kłębiącymi się falami.
Niespodziewanie skrzypnęły drzwi. Pokój obiegł zapach perfum Zayna. Jeśli rzeczywiście chciał być gejem, niech przestanie używać perfum, od których kręci mi się w głowie nawet, gdy leżę. Niech zdecyduje się, czy chce podrywać chłopaków, czy panienki.
-Nie udawaj, że śpisz, młoda. - Krawędź łóżka ugięła się pod naciskiem jego czterech wyrzeźbionych liter. Siłownia mu służy, nie zaprzeczę. - Chciałem spytać, czy nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli wyskoczyłbym wieczorem na imprezę.
-Pewnie, że nie - mruknęłam, pociągając nosem. - Pod warunkiem, że nie sprowadzisz mi do domu żadnego jęczącego kolesia i że nie rozłożysz się na kanapie w salonie, upity jak świnia. Pamiętaj, że jutro wracają moi rodzice.
-Będę grzeczny jak aniołek... z czarnymi skrzydłami. - Już wstał i ruszył do drzwi, ale zatrzymał się w progu. - Przychodzi do ciebie królik?
-Wątpię - mruknęłam. - Trochę się pokłóciliśmy. Nie chcę o tym rozmawiać. Baw się dobrze. I nie zajdź w ciążę.
-Kocham cię. Ty też baw się dobrze, wypłakując ostatnie łzy w poduszkę - rzucił z sarkazmem. - Czyli innymi słowy, weź się w garść, bo z tymi napuchniętymi oczętami wyglądasz jak siedem nieszczęść. Paskudnie, laska. 
Zayn miał to do siebie, że nigdy nie pocieszał. On tylko pokazywał najgorszą stronę medalu i mentalnie dawał mocnego kopniaka w tyłek. To sto razy lepsze, niż użalanie się nad marnym losem.
Więc kiedy Zayn trzasnął drzwiami, zwlekłam się z łóżka. Na włosach kołtun na kołtunie i same supły. Kiedy wsunęłam szczotkę we włosy, zawisła wśród plątaniny kosmyków. Szarpnęłam raz, drugi, trzeci, ale kolejne były już zbyt bolesne, więc poddałam się i związałam włosy w kitkę. Były dzisiaj wyjątkowo niewspółpracujące. Chciałam upiec ciasteczka, kruche, maślane, w kształcie postaci z bajek (dostałam foremki w prezencie, nie pamiętam od kogo, nie pamiętam z jakiej okazji), ale szybko stwierdziłam, że jestem zbyt leniwa, by ugniatać ciasto, odmierzać proporcję mąki i jajek, a potem czekać godzinę przed piekarnikiem, kuszona słodkawym zapachem. 
Na dzisiejsze lenistwo została jedynie książka i wygodna kanapa w salonie. Zwlekłam się po schodach z lekturą pod pachą. Zajęłam miejsce przy podłokietniku i szczęśliwa pod dużym kocem w rzadką kratę otworzyłam dwusetną stronę. Już się zbliżał. Już miał ją pocałować. Już schował palce pod jej koszulką. A ja już wstrzymałam powietrze ze świstem, gdy nagle iluzję bohaterki romansu przerwał dzwonek do drzwi. Najbardziej niefortunny moment, jaki mógł się nadarzyć. Pierwszy raz od dwóch tygodni, kiedy naprawdę miałam ochotę skończyć czytać chociaż tę jedną scenę, na której wyobrażenie mdliło mnie przed poznaniem Justina.
-Idę - krzyknęłam z kanapy - do cholery - dodałam ciszej.
Różowe skarpetki polerowały panele w drodze do drzwi. Wyklinałam pod nosem albo natrętną sąsiadkę z blachą świeżego ciasta, albo listonosza, który nie zna się na zegarku i nie patrzy w nocne niebo, albo kogokolwiek, kto akurat dzisiaj postanowił spieprzyć mój spokój. Szarpnęłam klamką, jakby była kępą włosów dziwki Megan.
Piękny bukiet białych róż w uścisku silnych, męskich dłoni. Ich zapach łączył się z perfumami. Pragnęłam objąć i bukiet, i właściciela drugiej woni, którego do tej pory przysłaniały muśnięte kremową barwą płatki. Pochyliłam się i powąchałam czubki róż. Nie zawiodły mnie. Szczypta brokatu z pąków osiadła mi na nosie. Ostatnia łza na policzku wyschła.
-Mogę w końcu ujrzeć posłańca kryjącego się za bukietem? - spytałam cicho.
Ujrzawszy strzępy jego grzywki postawionej, choć w nieładzie, pomogłam mu opuścić kwiaty. Były piękne, niewątpliwie, lecz posłaniec stał kilka poprzeczek wyżej. Spojrzał na mnie i nie wiedziałam, czy był przygnębiony moim smutkiem, czy to ja powinnam zmyć uśmiech, bo jemu przytrafiło się coś niefortunnego.
-Przepraszam - wychrypiał.
Zrobił krok w przód i już był za progiem, a drzwi zatrzasnęły się za nim. Obdarzyłam bukiet ostatnim spojrzeniem, później odłożyłam go na stół i stanęłam przed Justinem, bo oto pod wieczór nadeszła godzina rozmowy. Czekałam od rana. Czekałam na to nędzne przepraszam.
-Nie gniewam się - mruknęłam - przecież wiesz. Chciałabym tylko wiedzieć, czy mnie kochasz i czy powinnam dalej robić sobie nadzieje.
-Kocham cię, kruszynko. - Wpił się palcami w moje włosy. - Nie chcę, żebyś kiedykolwiek w to zwątpiła.
-Dzisiaj zwątpiłam - przyznałam. - Wszystko było w porządku, pięknie, kolorowo i nagle mówisz, że powinniśmy się zatrzymać.
-Nie zatrzymać, tylko zwolnić, to różnica.
-Wytłumacz - poprosiłam. - Nie nadążam za twoim tokiem myślenia.
-Ja już sam nie wiem, co chciałem przez to osiągnąć. Zapomnij, Chloe. - Zamilkł, a i mi nie spieszyło się do przerywania ciszy. Była całkiem przyjemna. - Czy to, co mówili o tobie i tym nauczycielu...
-Nie próbuj nawet kończyć - przerwałam mu. - Nienawidzę go tak bardzo.
-Chloe, on ci coś zrobił? - Ujął z przejęciem moją twarz. Powoli traciłam umiejętność kłamania z jednoczesnym przenikaniem jego tęczówek.
-Nie chcę o tym rozmawiać - odparłam sztywno. - Możemy więcej nie poruszać kwestii tego chuja pod moim dachem? Bardzo proszę.
Zgodził się i nie pytał już o nic więcej. Pomógł mi zaparzyć ziołową herbatę. Rzecz jasna, poradziłabym sobie sama, ale słoneczko uparło się, że wesprze mnie duchowo, przytulając mnie od tyłu i tym sposobem nie poparzę się wrzątkiem. Granica słodkości i nadopiekuńczości.
-Słodzisz? - spytałam po wymieszaniu ziół w moim ulubionym kubku. Wspaniałomyślnie mu go odstąpiłam. - Chociaż nie, w twoim przypadku cukier nie jest wskazany.
-Sugerujesz, że przybyło mi parę kilo? - obruszył się.
-Sugeruję, że jesteś słodszy niż pączek i gdybym jeszcze cię dosłodziła, oboje zaczęlibyśmy rzygać tęczą, a do szkoły odwoziłbyś mnie na jednorożcu.
Poderwałam kubek z kuchennego blatu. Wróciłam do salonu oblanego półmrokiem, bo poświatę rzucała wyłącznie nocna lampka. Na odchodne usłyszałam tylko:
-Dzięki, Chloe. Słodzę dwie łyżeczki.
W efekcie końcowym był zmuszony wypić gorzką.
-Chcę spędzić ten wieczór tak, jak spędziłyby go wszystkie zakochane dzieciaki. Obejrzymy jakiś denny film, a później pójdziemy spać pod dwiema osobnymi kołdrami.
-Przydałby się popcorn albo żelki - skomentował, krzywiąc się po łyku herbaty.
Zlitowałam się nad nim i poczęstowałam zawartość kubka czubatą łyżeczką cukru. Niech się chłopak nacieszy, póki nie odizolowałam go od perfidnej słodkości. Bo Justin to człowiek, który w sekundę zmienia się z uroczego szczeniaczka w króla dominacji. I to było w jego wykonaniu bardziej niż podniecające. Raz posiadałam chłopca, a raz pana i władcę.
-Więc chodźmy do sklepu, jest tuż za rogiem. 
-Nie mogę, przecież wiesz.
-Nie możesz się ze mną pokazywać? - prychnęłam. - Poczułam się urażona.
-Nie bierz tego do serduszka, słonko. Przecież doskonale wiesz, że gdyby ktoś zobaczył nas razem, powstałyby nie tyle plotki, ile całe fabuły naszego romansu.
-To nie romans. - Uderzyłam go w pierś. - To piękna i silna miłość.
-Zrodzona z romansu, nie zaprzeczaj. Uwiodłaś mnie.
-Jak widać, wyjątkowo skutecznie. Justin, przyznajmy sobie szczerze, dałeś się uwieść; chciałeś, żebym cię uwiodła.
Zamruczał z uznaniem. Tę rundę wygrałam. Zabrakło mu słów na kontynuację kłamstw.
-Ale nie pójdziemy napadać na sklep w białych koszulach jak ze szkolnego apelu. - Pociągnęłam za jego mankiety. - Przebierzemy cię w dresy Zayna. Macie chyba podobny rozmiar, więc nie będzie problemu. 
-Chloe, ja nie chodzę w dresach. Jestem eleganckim facetem.
-To raz założysz, prosta sprawa. Poświęcisz się dla mnie.
-Nie dla ciebie - sprostował. - Dla żelków.
Zayn nigdy po sobie nie sprzątał. Czasem zdarzało mu się wyrywać panienki tylko po to, by wykorzystać je nie w łóżku, ale przy sprzątaniu. On wiedział, jak się ustawić, by żyć na najwyższym poziomie i nie kiwnąć nawet palcem. Dlatego też jego ubrania walały się po podłodze w całej sypialni na parterze. Czysta para dresów i bluza z kapturem wystawała ze sportowej torby. Nie myliłam się - rozmiar ten sam. Justin rozebrał się niechętnie do bokserek i narzekał, że mu zimno, że zmarzną jego pośladki. Za to w dresach wyglądał jak zły chłopiec z fan fiction. A złe dziewczynki lubią złych chłopców.
Wieczór nie był mroźny, ale też żar nie lał się z nieba. Goniła nas jesienna, listopadowa pogoda. Tęskniłam za grudniowym śniegiem, za aniołkiem w białym puchu i za gorącą czekoladą po powrocie do domu. A potem święta, i choinka, i bombki w kolorze tęczy, i zapach świeżego świerku, i lampki, które nocą oświetlały drogę od schodów, przez salon, do kuchni. A potem nowy rok i odliczanie w ostatnich sekundach. A potem stado leniwych dni, osiemnastka i rozłożone skrzydła, które wyniosą mnie daleko poza granice domu.
Ale na razie wciąż był październik, ostatnie liście trzymały się zziębniętych gałęzi, a kaptur na głowie Justina dodawał mu zadziornego uroku. Aż miło patrzeć.
-Teraz jesteś dwudziestolatkiem, który planuje swój pierwszy napad na sklep.
-Napad, po którym za wszystko zapłaci.
-Psujesz zabawę, Justin. Chciałabym zobaczyć miny policjantów, kiedy zgarnęliby cię na posterunek. Ciebie, księdza i największego świętoszka. Pozornie.
-Za wysokiej pensji to ja nie mam, ale stać mnie jeszcze na paczkę żelków.
-Mówisz, że nie przepieprzyłeś wszystkiego na dupy w burdelu, tak?
Trzepnął mnie w czubek głowy. 
-Bardzo śmieszne. Nawet nie wiem, gdzie miałbym pójść.
-To ja ci pokażę - wtrąciłam. - Znam w tym mieście większość zakamarków. 
-Nie wnikam, skąd. Nie wnikam, po co. Napadnijmy na ten sklep i wróćmy oglądać film, mycho.
Mycha, to było takie urocze.
Dwie najbliższe latarnie nie świeciły i łuna otuliła chodnik dopiero na pierwszej przecznicy. Kaptury na głowach, pięści zawinięte w rękawach bluz. Ruszyliśmy do sklepu i gdyby przybyło mi parę centymetrów i wzwyż, i w obwodzie bicepsa, uchodzilibyśmy za parę chuliganów niosących postrach osiedla.
-Chloe, jest końcówka października. Dlaczego masz na sobie krótkie spodenki?
Bo rzeczywiście przez roztargnienie nie zmieniłam dresowych szortów na spodnie bardziej jesienne.
-Lubię wieczorami prowokować starych zboczeńców na ulicach, sam rozumiesz.
-Pewnie. - Klepnął mnie w ramię. - Pełna akceptacja.
-Widzisz, jak my dobrze się rozumiemy, miśku pyśku.
A że z odsłoniętymi nogami nie mogłam już udawać niewyrośniętego osiłka, złapałam Justina za rękę. I nagle wiatr nie ziębił już moich ud, bo dłoń Justina koiła cały ból swoim ciepłem.
-Chloe - zaczepił w pewnym momencie. - Masz rodzeństwo?
-Nie - odparłam. - A przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. A ty?
-Mam - sapnął. - I oddałbym, nawet z dopłatą.
-Młodsza, upierdliwa siostra?
-Wręcz przeciwnie. - Pokręcił głową. - Dwóch starszych braci, jeden dwadzieścia pięć lat, drugi dwadzieścia siedem. I uprzedzę twoje kolejne pytanie, tak, to ja zawsze byłem tą najsłabszą ofiarą, rzadziej workiem treningowym.
Przystanęłam na skraju krawężnika. Oczy mi się zaświeciły, usta rozciągnął uśmiech. Justin machnął mi dłonią przed oczyma raz, drugi, trzeci i ocknęłam się dopiero przy kolejnym.
-Trzech Bieberów? Jestem już w niebie? Jeśli wszyscy byliby tak przystojni...
Zabrakło mi słów, bo oto już widziałam dwóch mężczyzn, a to z parą oczu Justina, a to z jego pełnymi wargami.
-Halo, Chloe, ja wciąż tu jestem. I mówisz o moich braciach.
-Przecież wiem. - Przewróciłam teatralnie oczyma. - Daję ci do zrozumienia, że muszę ich poznać. To nie potrzeba. To pragnienie.
-Nie ma mowy - postawił się stanowczo.
-Dlaczego?
-Oni są inni niż ja. Tolerują moje powołanie, ale nie raz stroili sobie z tego żarty. Ogólnie rzecz biorąc i jeden, i drugi to taki Zayn, z tym że gustują w kobietach.
-Czyli tacy ruchacze? 
-Cokolwiek - parsknął. - Po prostu wolałbym, żeby cię nie poznali, przynajmniej na razie.
-Brakuje mi czegoś? - spytałam z wyrzutem.
-Broń Boże - sprostował. - Masz aż nadto tych dobrodziejstw. 
-Zaczniesz dzisiaj mówić bardziej konkretnie?
Justin zatrzymał się w pół kroku. Włosami szarpnął tak mocno, że aż mnie zabolało.
Kochanie, włosy dodają ci sto punktów do uroku osobistego. Łysy również byłbyś doskonały, ale nie miałabym czego szarpać, gdy będziesz doprowadzał mnie na szczyt.
-Misiu, jesteś zazdrosny - zaćwierkałam, niemało podekscytowana. 
Bo jednak zazdrość takiego Justina to nie zazdrość pierwszego z brzegu faceta. Na miłość boską, to chodząca oaza spokoju!
-Nie jestem zazdrosny. - Do pełni przedstawienia zabrakło tylko tupnięcia nogą o stertę zagrabionych liści.
-Więc dlaczego poczerwieniałeś na mordce i zacisnąłeś swoje piękne rączki w pięści?
-No dobrze - poddał się. - Jestem zazdrosny. Ale mam powody. Jason i Drew to kobieciarze jakich mało. Nie ufam im.
-A mi ufasz? - Ściągnęłam paski w kapturze jego bluzy. Uwydatniły się tylko policzki, teraz już bez rumieńców.
-Przeważnie. - Spojrzał wymownie w rozgwieżdżone niebo.
-Więc zaufaj mi. Nie przelecę żadnego z twoich braci. Tak na marginesie, przystojni są?
-Obrzydliwi od stóp do głów.
-Rozumiem - zachichotałam. - Czyli zajebiste z nich dupy, mój ty mały zazdrośniku.
-Nie jestem mały. 
-W niektórych miejscach na pewno nie.
Szturchnęłam go łokciem w bok. Już się nie czerwienił. Teraz przewracał oczyma średnio co piąte moje zdanie. Pozwolę sobie dodać, że co piąte nie było erotyczną uwagą.
W mroku cisza. Samochody ulokowały się już w ciepłych garażach, a psy załatwiły swoje potrzeby pod krzaczkami. Patrzyłam na Justina i nie mogłam wyzbyć się wyobrażenia jego braci. Poznam ich, czy za zgodną królika, czy bez niej. Myśl o obu przystojnych (tak sądzę) mężczyznach doprowadziła mnie pod próg ostatniego otwartego w okolicy sklepu.
Zatrzymałam się niespodziewanie. Justin uderzył piersią w moje plecy i wspólnie wpadliśmy do sklepiku, a dzwonek nad drzwiami zaświergotał radośnie. Pozwoliłam sobie zdjąć kaptur, Justin tak dobrze nie miał. Spuszczał głowę i krył się za obszernym materiałem. W dresach wyglądał równie przystojnie co w koszuli zapiętej po ostatni guzik.
Starsza sprzedawczyni podążała za nami krok w krok. Pierwsza alejka pusta. Druga, trzecia i czwarta też. A kolejnej nie było. Trzy paczki żelków, czekolada, duża, nadziewana, a nade wszystko popcorn, który po zrobieniu rozniesie maślany zapach pośród wszystkich ścian domu. Przy kasie brak kolejki i tylko upierdliwa baba, która po paru minutach przekonała się, że nie przyszliśmy kraść dziennego utargu.
Niespełna dziesięć dolarów i wyżerka, niebiańska w dodatku, na całą noc. Justin nie odezwał się słowem, mimo że ekspedientka niejednokrotnie prosiła go, by zdjął kaptur. Mało brakowało, a wstałaby zza lady i pomarszczoną, krótką łapką szarpnęła materiałem. Justin niósł w kieszeniach żelki i popcorn do błyskawicznego przyrządzenia, a ja tabliczkę (zważając na wielkość to raczej tablicę) czekolady. Już ciekła mi ślinka na myśl o cukrze i pocałunku z czekoladowymi wargami Justina.
Do domu wróciliśmy w znakomitych nastrojach, choć w drodze zamieniliśmy raptem parę zdań. Niekiedy cisza napawa wiarą w optymizm. A takie optymistyczne podejście wzmaga wiarę przede wszystkim w samego siebie. 
Buty stanęły równo pod szafką, a obszerne bluzy popełniły samobójstwo na mosiężnych wieszakach. Wstawiłam popcorn do mikrofalówki. Justin rozsypał żelki do dwóch szklanych misek z ręcznie zdobionymi brzegami. Opakowanie czekolady rozdarł i ugryzł dwie pierwsze kostki. Kiedy ja z przytupem obserwowałam papierową paczkę obracającą się na płycie w mikrofali, od wzdychał i zachwycał się smakiem.
-Nie zapomnij zostawić coś dla mnie. Inaczej ci tego nie wybaczę.
-Jaki film oglądamy? - Objął mnie od tyłu w pasie i mlaskał. Czułam zapach czekolady i owocowego nadzienia.
-A co proponujesz?
-Masz wolne pole do popisu. Byle by nic przesadnie erotycznego, ze zbyt dużym rozlewem krwi, bez robotów. I żadnych horrorów - podkreślił ostatnie. 
Spojrzałam na niego spode łba.
-Baba - mruknęłam.
-Wcale nie baba. Po prostu są gatunki filmowe, za którymi nie przepadam.
-Przyznaj się, że sikasz w majtki, gdy w horrorze bohater wchodzi w nocy na strych, a schody skrzypią jak kolana mojej babci. Ale tym razem ci odpuszczę. Obejrzymy jakiś wyciskacz łez i oboje będziemy ryczeć jak bobry.
-To też odpada - wtrącił szybko. - Nie zamierzam przy tobie płakać. Właśnie zrobiłem perfekcyjny makijaż. Nie mogę zmarnować tuszu. To byłoby nieekonomiczne. A poza tym będę wyglądał jak panda. To nic, że pandy są słodkie.
Zacytował moje słowa, które pewnego wieczoru wyszeptałam mu do ucha. Kochany miś pamięta. Uczy się moich cytatów na pamięć, a kiedyś spisze je do wielkiej księgi złotych myśli Chloe Montez, bo co jedna bardziej złota niż poprzednia, a srebro zniknęło już dawno.
-Wiesz, miałam nadzieję, że powiesz no coś ty, Chloe, nie pozwolę ci płakać, a jeśli już, to każdą łzę spije moje umięśnione i twarde jak skała ramię. Znów okazałeś się babą, co ja z tobą mam.
-Trzy światy. A co jeden to ciekawszy. 
-W takim razie obejrzymy Papierowe Miasta. Niedawno przeczytałam książkę i czaiłam się na film, ale nie miałam z kim obejrzeć. Mike nie nadawał się do oglądania filmów, a Zayn zasnąłby w połowie.
-Mam rozumieć, że jestem na trzecim miejscu? - prychnął, zanurzając dłoń w misce z popcornem. Część rozsypał na kuchenne kafle. Ksiądz czy Jezus, nie ważne. Jadł jak świnia i w tym nie odstawał od reszty facetów.
-Chodź, zanim się pokłócimy.
Wsunęłam płytę do odtwarzacza w salonie. Justin siedział już na kanapie i pałaszował popcorn. Zabrałam od niego miskę. Z początku sądził, że napadłam tylko na jedzenie. Ale po sekundzie i odstawieniu szkła na dywan, wskoczyłam mu na kolana. I tak już zostałam przez ponad sto minut filmu. Może było mu niewygodnie, nie wnikam. Ważne, że ja czułam się jak mała, otoczona bezpieczeństwem dziewczynka, która znalazła swojego chłopca z bajki.
Zawiesiłam się Justinowi na szyi i podczas napisów początkowych całowałam jego kark. Żeby przypadkiem nie zanudził się na śmierć. Oglądaliśmy przytuleni, wymienialiśmy się pocałunkami, ale tylko niewinnymi, bo na te grzeszne nie miałam ochoty. Uświadomiłam sobie, że związek to nie tylko seks, jak myślałam do niedawna. To także milczące oglądanie scen filmu i wzajemne wpychanie sobie do ust popcornu. Jeden z żelków prawie wylądował w jego prawej dziurce w nosie. 
Tak, to już miłość. Bez wątpienia.
Widziałam jego najgłupsze miny i on widział moje. 
Jeśli mielibyśmy się odkochać, już byśmy to zrobili.
-Podoba ci się Margo? - spytałam, bawiąc się krzyżykiem na jego szyi.
Margo - tytułowa bohaterka, która na ekranie posłała przyjacielowi ostatni uśmiech.
-Trudno powiedzieć. - Pogłaskał moje włosy. - Niby ma w sobie coś ciekawego, ale jakbyście stanęły obok siebie, sięgałaby ci co najwyżej do podeszwy.
Musnął płatek mojego ucha pierwszy raz. Było ciepło, ale nie w nadmiarze.
-Chciałabym być taką Margo.
-Jesteś bardziej wyszczekana od niej.
-Mówię o niezależności. Ona jest chyba najbardziej niezależną dziewczyną na świecie. Wyfrunęła spod skrzydeł każdego. Też tak chcę.
-Ode mnie też chcesz uciec? 
-Nie chcę uciec od ciebie - zachichotałam. Ucałowałam jego policzki. - Chcę uciec razem z tobą. Gdy wybiegam myślami w przyszłość, to jedno boli najbardziej. 
-Co? - nie zrozumiał.
-Że nawet do pieprzonego sklepu nie możemy swobodnie wyjść. Musimy kryć się pod cholernymi kapturami. Justin, nie chcę, żeby to wszystko wyglądało właśnie w ten sposób. Chciałabym żyć z tobą tak, jakbyśmy mogli się spotykać, jakby między nami nie stała żadna przeszkoda. Cholera, ja chcę. Bardzo chciałabym wyjść z tobą na spacer, albo pochwalić się tobą koleżankom. Dlaczego to musi być tak trudne?
Między nami zapadła cisza. Ja powiedziałam wszystko, a Justin nie wiedział, czym odpowiedzieć. Dlatego zostaliśmy przy kończeniu miski z żelkami. Jeden z kwaśnych misiów, któremu odgryzłam nogę, patrzył na mnie z bólem i łamał mi serce.
-Chciałbym obiecać ci wiele, Chloe. Ale nie mogę nic. Nie mogę ci nic obiecać. 
-Może chociaż gwiazdkę z nieba?
-Dobrze, jak jakaś spadnie, dostaniesz ją jako pierwsza.
Skubnął moją wargę i zapoczątkował delikatny pocałunek. A że siedziałam na jego kolanach, wystarczyło że pochylił się i opadłam na obite tapicerką poduszki. Ten dotyk sprawiał mi wiele przyjemności. Na ogół. Dzisiaj stał się obcy i kiedy dłoń Justina poczułam przy piersi, przez ułamek sekundy w miejscu jego twarzy ujrzałam obrzydliwie bezczelną mordę Christiana Greya. Poza tym, mieliśmy zwolnić.
Nie chciałam.
-Justin, przestań - mruknęłam.
Jego ręce zawróciły i przebiegły drogę powrotną. Sam usiadł, wyprostował się, wypiął pierś. Włosy przeczesał i przypomniał, że moje również mogą być w nieładzie.
-Co się dzieje, Chloe?
-Nic. - Wzruszyłam ramionami. - Po prostu nie mam ochoty. A teraz musisz mi wybaczyć, ale idę spać. Wolna sypialnia jest na piętrze, drugie drzwi po lewej.
-Ale...
-Dobranoc, królik.
Zsunęłam się z jego kolan. Misek nie układałam, zrobię to rano, a rano powiem, że jestem zbyt leniwa i w efekcie końcowym sprzątanie zostawię Zaynowi jako zadośćuczynienie za darmowy nocleg. Opatulona kocem wspięłam się po schodach, przy ostatnim przysypiałam. Miałam nawet moment zawahania, czy po drodze nie przysnęłam i po drzemce nie ruszyłam dalej. Jakby urwał mi się film i powrócił dopiero za progiem pokoju. Na prysznic siły nie miałam. Rozebrałam się bez skrępowania do naga. Piżama złożona była pod rogiem kołdry. Różowa, z małymi serduszkami na rękawach i nogawkach do kostek. Mniej więcej w tak wyglądających śpioszkach sypiałam przeszło piętnaście lat temu. Niektóre rzeczy nie ulegają zmianie. Umyłam zęby, włosy rozczesałam i splotłam w warkocza opadającego na prawe ramię. A może lewe, nie wiem, byłam zbyt zmęczona. Wskoczyłam pod kołdrę, gdzie na dalszej poduszce czekał na mnie biały miś. 
Chloe Montez - raz sypia z nauczycielem, raz z księdzem, raz z pluszowym misiem.
Ale gdy tylko zamknęłam oczy i rozpoczęłam zaskakująco szybki proces odpływania, snop światła wpadł do pokoju i rzucił cień mężczyzny na ścianę. Nie odwróciłam się. Widziałam tylko wyraźny zarys. Zdjął spodnie i koszulkę Zayna. Poczułam na plecach ciepło jego torsu, później ramienia na podbrzuszu i ostatni tego dnia pocałunek wśród włosów.
Dobrze, i tak wiedziałam, że przyjdzie i przytuli. Bo chociaż czasem był facetem z wielkimi jajami, zdecydowanie częściej słodkim misiem.
-Śnij o mnie, robaczku.
I jak go nie kochać?






~*~


Eh, rozdziału nie skomentuję:)

Polecam ask z imaginami!