czwartek, 28 stycznia 2016

Rozdział 36 - Podróba oryginalnego dzieła


Zagłosujcie w ankiecie po prawej, to bardzo ważne. Chcę zobaczyć, ile z Was zostało :)

Justin


Samochód gnał równo prawym pasem ruchu, za oknem drzewa przebiegały jak wystrzelone z pistoletu pociski. Opuszka palca przykryta czerwonym, wypiłowanym paznokciem musnęła przycisk radia i muzyka poszła w zapomnienie. W tej ciszy zawierał się tylko szum oporu powietrza ślizgającego się po masce, później grzbiecie i zahaczającego o tylną tablicę rejestracyjną. Żałuję, że nigdy nie uważałem na lekcjach fizyki. W przeciwnym razie zabiłbym czas, obliczając siłę oporu przy najwyższej dozwolonej prędkości na wschodniej obwodnicy.

Niespodziewanie dostałem sms'a. Wibracja zastąpiła dźwięk w lewej kieszeni. Znudzone milczenie zostało przerwane.

Jesteś głupi czy głupi? Dlaczego ściągnąłeś tu moich rodziców?

Dwa zdania i żadnego wykrzyknika dobrze wróży. Próbowałem wyobrazić sobie głos, jakim Chloe zwróciłaby się do mnie treścią wiadomości, a potem odpisałem:

Sami się ściągnęli.

Kropka nienawiści na końcu dziś wcale nie wyrażała nienawiści. Po prostu nie wypadało mi postawić dowolnego symbolu wśród wszystkich znaków i tych małych, śmiesznych buziek, które czasem pokazują skraj języka, a czasem ronią łezkę.

Siłą wepchnęli cię do samochodu i trzymając ci nóż przy jajach, wyciągnęli informację o miejscu pobytu, tak?

Możemy tak to nazwać. Martwiłem się.

Niepotrzebnie. Jestem samowystarczalna.

Dlatego masz całe załzawione oczy?

Nawet niepokonani płaczą, nie wiedziałeś?

Potem pisałem jeszcze raz, drugi, trzeci, ale nie doczekałem się odpowiedzi, dlatego też mobilną rozmowę uznałem za zakończoną.

Dalej brnęliśmy przez mroźne powietrze. Obok nas przeleciał jak wiatr, jak burza, jak meteor spalany w atmosferze, nowy kolega Chloe. Miałem z nim same problemy, rzecz jasna w szkole. Chloe słysząc gwizd wiatru i agresywny pomruk silnika, rozpromieniła się na chwilę lub dwie, a gdy zniknął za zakrętem, za tym, za którym mieli skryć się wspólnie, wróciła zbolała mina uczestniczki pogrzebu. Może to właściwy czas, by przyznać się do ukłucia zazdrości. Nie oszukujmy się, jego kolczyki i tatuaże pasowały do niej lepiej niż moja przerwana aureola.

Rodzice Chloe powstrzymywali się i milczenie było wymuszone. Dotarliśmy pod dom, wysiedliśmy wspólnie, poprosili mnie o wejście do środka, więc nie uciekłem po usprawiedliwieniu się mało wiarygodną wymówką. Niepewnie przysiadłem na skraju kanapy, Chloe na środku, rodzice odpuścili. Przemierzali salon w tę i z powrotem. Przez moment miałem wrażenie, jakby zaraz mieli uraczyć nas, mnie i Chloe, ostrymi słowami "wiemy o wszystkim". Wtedy nic tylko spakowana torba i bilet na pierwszy pociąg na drugi koniec Stanów.

-Widzieliśmy ten okropny film - przemówił ojciec.

Zamknąłem oczy. Wspomniałem dzień, w którym mi przyniosła identyczną uciechę. Otworzyłem je i był tylko obraz wściekłości.

-Zdajesz sobie sprawę, że ten facet mógłby być twoim ojcem? - Opanowanie matki nie wróżyło niczego dobrego. - I w dodatku jest twoim nauczycielem.

-Wiem, kim jest - odparła Chloe. - I wiem, ile ma lat. Wiesz, że seks ze sporo starszym mężczyzną jest podniecający?

-Chloe, do cholery! - Ojciec nie wytrzymał, jego pięść spotkała szklany stolik, dwa kubki podskoczyły niespokojnie.

-Co chcesz? Mówię prawdę. Od dzisiaj mówię to, co myślę. Każdemu. Bez wyjątku - postanowiła. - Zwierzenia zacznę od tego, że lubię seks i nie wstydzę się do tego przyznać.

-Na miłość boską, masz ledwie siedemnaście lat! I sypiałaś z własnym nauczycielem.

-On wiedział, jak zrobić kobiecie dobrze - jęknęła prowokacyjnie.  

Nie mogłem tego słuchać. Włączyłem w głowie radio i zatopiłem się w rytmach brazylijskiej samby. Skąd takie dźwięki, nie wiem. To chyba ostatnia melodia, jaką usłyszałem, a że nie należę do grona melomanów, biblioteki utworów nie mam przesadnie rozbudowanej.

-Robisz z siebie dziwkę - popłynęły ostre, kaleczące słowa.

-Tak mnie wychowaliście. Trzeba było postarać się bardziej.

Jeśli Chloe miałaby być aniołem, to tylko takim z czarnymi skrzydłami. Ale dziś nawet ich zabrakło.

-Co w ciebie wstąpiło? - spytałem cicho.

-Jakiś mały diabełek, który nie pozwala mi dłużej udawać.

-Więcej nie spotkasz się z tym mężczyzną - zarządził ojciec.

A z innym? Na przykład z księdzem - cisnęło mi się na usta, ale z wiadomych powodów pozostałem na etapie myśli. Za dużo wrażeń jednego dnia. Chociaż nie pałałem do ojca Chloe sympatią, jego zawał czy atak serca nie byłyby na rękę. Mnie, bo z Chloe nigdy nic nie wiadomo.

-Nie zamierzam. To skończony dupek, śmieć jakich mało, którego powinno się spalić w cholernym kominku.

-Ale co w ciebie wstąpiło? - Matka z wrażenia, tego negatywnego zawodu, przysiadła na podłokietniku fotela. - Co skłoniło cię, by wskoczyć temu facetowi do łóżka? Płacił ci za to? Zmuszał cię?

-Dobrze pieprzył - parsknęła wulgarnie.

Chciałbym chwycić jej ramiona, potrząsnąć mocno i dowiedzieć się, kim jest i co zrobiła z moją Chloe. Nie jest nią na pewno.

-Chloe! - krzyknęli niemalże jednocześnie, mama z lekka wyżej, tata ochryple i głęboko.

-Może potrzebowałam odrobiny uwagi, której od was nigdy nie otrzymałam? On się mną zajął, w pewnym sensie zaopiekował.

-Zaciągnął cię do łóżka i wykorzystał. Gdzie ty miałaś oczy, dziewczyno?

-Skoro pytasz, całkiem często na wysokości jego jąder. Ale chyba nie takiej odpowiedzi oczekiwaliście.

Doszło do rękoczynu. Mężczyzna szarpnął ramieniem Chloe, aż zaskomlała. Poderwał ją na równe nogi, spojrzał wzrokiem pełnym zawodu, zniesmaczenia, obrzydzenia, może do niej, może do jej postawy, może do samej myśli, że wiła się pod ciałem niewiele młodszego od siebie mężczyzny. Chciałbym poznać ich myśli. Jej, jego, matki, bo każde w niemy sposób krzyczało inaczej.

Naprawdę byłem tu zbędny.

-Marsz do swojego pokoju. Masz zakaz wychodzenia. Do odwołania. - Pchnął ją na schody. Zahaczyła podeszwą o pierwszy stopień, ale utrzymała równowagę. Później zniknęła wysoko ponad parterem. Jej już nie było, więc zyskałem miano jeszcze bardziej zbędnego. - Przepraszamy księdza za jej zachowanie. Wkroczyła w trudny, niedorzeczny wręcz etap.

Państwo Montez wracali do pracy. Zaproponowali podwózkę. Odmówiłem kulturalnie, miałem bowiem coś jeszcze do załatwienia, a o tym nie musieli wiedzieć. Wsiedli w samochód, jeszcze za przednią szybą gestykulowali wzburzeni, aż zniknęli za zakrętem. Pozostała po nich kropka oleju na podjeździe.

Wróciłem do domu, wdrapałem się po paru schodkach i stanąłem przed drzwiami. Wszystkie identyczne. Sypialnia, łazienka, kolejna sypialnia. Chloe wyróżniła swoje, dodając odrobinę farby, szczyptę kreatywności i gram znudzenia panującymi trendami. Wszedłem bez pukania. Leżała na łóżku, rozciągnięta, kręciła kółka sznurkiem przy dresach. W uszach miała różowe słuchawki, komórka unosiła się na brzuchu razem z wdechem i opadała przy wydechu. Zauważyła mnie kątem oka, ale dalej nuciła i podśpiewywała.

-Chloe, musimy...

-And she's so high

-Musimy porozmawiać, bo...

-High above me

-Bo dzisiaj...

-She's so lovely

Szarpnąłem kablem słuchawek i to byłoby na tyle, bo Chloe zamiast wzburzyć się, zaniepokoić, cokolwiek, ignorowała mnie nieustannie i bez klasy. Przeniosła nacisk na lewy bok i dalej jej muzyczne wariacje poznawała poduszka.

-Możesz przestać zachowywać się jak rozkapryszona pięciolatka? Jestem z dojrzałą dziewczyną, nie z nieokrzesanym dzieciakiem.

-Skąd wiesz?

-Znam cię.

-Mylisz się. - Usiadła wyprostowana. - Tobie tylko wydaje się, że mnie znasz. Tkwisz w tym swoim poukładanym życiu, w którym stanowię nic innego niż urozmaicenie dnia, odskocznię od normy. Justin, ty gówno o mnie wiesz. Nie masz pojęcia, czego się boję, o czym marzę, co lubię. Dbasz, skutecznie z resztą, o własne pozory. Nic więcej. A tak naprawdę nie starasz się mnie zrozumieć. Jak więc możesz mówić, że mnie znasz? Znasz mój obraz, który chcesz widzieć, a jak odbiega od normy, podrasowujesz go. I wtedy jest podróbą oryginalnego dzieła. To tak, jakbyś poprzestawiał zdania w "Romeo i Julia", bo uznałbyś, że Szekspir źle odmienił rzeczowniki. Albo jakbyś zmienić kolory w dziele Leonarda da Vinci. Nic o mnie nie wiesz, bo tak naprawdę nie chcesz poznać, nie chcesz zaakceptować prawdziwej mnie.

Chwilę zajęło mi powstanie po serii kaleczących ataków. Były gorsze niż nabój czy śrut, gorsze niż strzała. Jak energia atomowa, której skutek nadchodzi z czasem. W tym przypadku szybkim.

-To ty o niczym mi nie mówisz. Obraz ciebie, który siedzi mi w głowie, pokazujesz mi ty. Widzę cię tak, jak się przedstawiasz. Skąd mam wiedzieć, co jest prawdą?

-O nic nie pytasz, nie chcesz mnie poznać. Może to za trudne, może zbyt męczące, albo zwyczajnie niepotrzebne.

-Kiedy pytam, ty nie chcesz mówić. Jestem księdzem, nie duchem świętym. Nie czytam ci w myślach, zrozum. Nie naciskam na ciebie, bo wiem, że o niektórych rzeczach po prostu nie chcemy rozmawiać. Wierzę, że jeśli będzie ci źle, jeśli będziesz chciała się wypłakać jak dziś w nocy, zrobisz to, bo wiesz, że będę przy tobie, że możesz mi zaufać. Jak będziesz chciała mówić, będę słuchać. Ale gdy wolisz milczeć, nie zmuszam cię, żebyś robiła cokolwiek wbrew sobie.

-Ale ja nie chcę milczeć, nie rozumiesz!? - krzyknęła, aż się wzdrygnąłem, bo dotychczas spokojna, teraz uniosła się jak pokrywka na wrzącym garnku.

-Chloe...

-Nie chcę milczeć, chcę powiedzieć ci o wszystkim. O wszystkim! Tylko nie umiem, może się boję, a może nie wierzę już, że po tym cokolwiek się ułoży.

Przerażała mnie nie tyle Chloe, ile jej słowa, bo nagle okazuje się, że ma przede mną tajemnice. Tajemnice na tyle poważne, że po wyjawieniu ich wszystko mogłoby się posypać jak domek z kart albo z zapałek. Trzęsła się, a mówiąc, uderzała piąstkami o pościel, na której lądowały łzy. Ileż ona razy już dziś płakała. Zacząłem się niepokoić o zasoby słonych kropelek pod powiekami. Nie chcę, by wypłakała oczy. Są zbyt ładne. W co wpatrywałbym się godzinami?

-Powinieneś już iść - postanowiła. - Tak, idź już. Idź.

Pchnęła mnie na balkon, a kiedy obróciłem się na pięcie, drzwi były już zamknięte, a Chloe zwinięta w kłębek medytowała na łóżku. Szybsza, niż myślałem. Zapukałem w szybę, nasza rozmowa nie była skończona. Tyle znaków zapytania, żadnych kropek. Chloe nie drgnęła, zatopiła się w kolejnych nutach piosenki i obserwował mnie jedynie jej lewy pośladek wymykający się spod polarowego koca. To na nic. Przedarłem się przez balkon, w dół po pniu niewysokiego drzewa i wylądowałem równo na skoszonym trawniku. Tym razem kostka prawej stopy nie została uszkodzona i dziarskim krokiem ruszyłem wgłąb osiedla, później skrótem pomiędzy kamienicami, przez miejski park, a dalej gdzie nogi poniosą. 

Jednego byłem pewien. Byłem z Chloe, a bycie z Chloe oznacza bycie jednością. Jej smutki są moimi smutkami. Jej problemy moimi problemami. Jej szczęście moim szczęściem, a jej uśmiech powodem mojego uśmiechu. Wszystko, co dotyczy jej, dotyczy także mnie, a ja nie pozwolę zastraszyć się tak, jak ona na to pozwoliła. Co za tym idzie - nie pozwolę zastraszyć jej. Mam dwadzieścia cztery lata, dojrzewanie mentalne zarejestrowano u mnie w 95%. Szybką kolejką linową dotarło pozostałe 5% i oficjalnie dojrzałem do samego szczytu góry. Dojrzałem do bycia właściwym mężczyzną dla wymagającej i z lekka kapryśnej, młodej kobiety.


***


Tej nocy nie spałem za dobrze. W wędrówce pomiędzy snem i jawą towarzyszył mi nieustanny, nasilający się ból głowy, który koło trzeciej czy czwartej uśmieżyły dwie kapsułki ibuprofenu, oraz myśl o Chloe. Od tygodni myślałem o niej bez przerwy, ale tej nocy myślałem inaczej. Nie rozpatrywałem przyczyny układu jej perfekcyjnych warg wypełnionych malinową słodkością, nie zastanawiałem się, czy ktoś prócz mnie dostrzegał w jej oczach inną barwę prócz brązu. Bo jej oczy nie były po prostu brązowe. Były brązowe, przy obramówkach piwne, z paroma szafirami regularnie otaczającymi źrenicę i zieloną plamką oryginalności w jednym i drugim oku. Nie. Dziś rozmyślałem nad tym, czy chcę być z wulgarną Chloe. I tu pojawia się konflikt interesów, bo chcę być z nią, ale mdli mnie na myśl o jej wulgarności.

Na śniadanie wrzuciłem szybką kanapkę z dżemem wiśniowym. Albo konfiturą, bo więcej niż wiśni miała w sobie cukru i innego słodzika. Pszenna, uformowana, spłaszczona kulka z warstwą bordowej pierzynki smakowała po prostu jak bułka z dżemem. Gdyby przyrządziła ją Chloe i dodatkowo przyprawiła uśmiechem, byłaby cząstką nieba. Jakimś małym, kulawym obłoczkiem. Ale nie była. Musiałem zadowolić się typowym przedszkolnym śniadaniem bez grama oryginalności czy urozmaicenia.

Skończyłem szkołę parę lat temu, a że w pośpiechu gnałem do niej każdego ranka, owiewało mnie wrażenie wiecznego studenta czy ucznia. Umówmy się, nauczyciel to nie praca marzeń. Miałem wiele pragnień zawodowych. Posada księdza w małej parafii skutecznie je wszystkie przegoniła. Wiara wymaga poświęceń. Ale co ja mogę o tym wiedzieć. Przecież sypiam z kobietą. A jedyne, z czym powinienem sypiać, to różaniec.

Tak więc dotarłem do szkoły niedługo przed dzwonkiem. Rozglądałem się w poszukiwaniu Chloe, ale jak kamień w wodę. Nie wydaje mi się, by zakaz wychodzenia z domu dotyczył również szkoły, bo to jak nagroda, nie kara. Może pochorowała się z nerwów, ma gorączkę i leży z dorodnymi rumieńcami pod kołdrą. Albo chowa się gdzieś po kątach nad pokojem nauczycielskim.

Ale ona nie pogrążała się w widocznej rozpaczy. Siedziała pod jedną ze ścian, ignorowała dwuznaczne szepty i przede wszystkim wiązała bransoletkę z rzemyków na nadgarstku Dave'a. Wolałbym, gdyby wiązała tę bransoletkę sobie, bo nie jestem przesadnie szczęśliwy, gdy gładkie opuszki jej palców przebiegają po jego kostkach i naprężonych żyłach powyżej nadgarstka. Jeszcze się przyzwyczai.

Z niedużej, jednak utrzymującej dyskrecję odległości, podsłuchałem fragment ich rozmowy. Przepraszam, panie Boże, to sprawa wyższej wagi.

-Kiedy zamierzasz mu powiedzieć? - spytał Dave i odniosłem nieodparte wrażenie, że rozmawiają o mnie.

-Nie wiem nawet, jak zacząć. Boję się, że go stracę. Nie chcę zostać sama. Nie mogę.

Podsumowując to, co wiem: Chloe ma przede mną tajemnice, boi się ich ujawnić, bo sprawa jest na tyle poważna, że mógłbym wybyć z jej życia i nie powrócić więcej. Czyli wiem stosunkowo niewiele. Słuchałem więc dalej.

-Chyba lepiej, żeby dowiedział się od ciebie. Łatwiej mu będzie wybaczyć.

Wybaczyć? Co, u diabła, wybaczyć?

-I co powiem? Cześć, Justin. Słuchaj, mam sprawę. - W tym miejscu zniżyła głos do szeptu, urywek został stłumiony i następnie usłyszałem jeszcze: - Przecież to bez sensu.

Bez sensu jest moja przytłaczająca niewiedza - chciałem wtrącić, ale już rozbrzmiał dzwonek i Chloe oddaliła się, odprowadzona wzrokiem Dave'a. Ale jakiego rodzaju wzrokiem - tego nie wiem.

Aż dziwne, że Dave z tą zgrają kolczyków i jeszcze większą wytatuowaną armią uczęszczał na lekcje religii. Co prawda wypisanych osób było stosunkowo niewiele, ale przeważnie do tego wąskiego grona zaliczały się osoby podobnie ubierające się, wyglądające. Jedna dziewczyna z różowym irokezem i chłopak, którego włosy te z czubka głowy mogły pleść się w warkocze z tymi znacznie niżej. Dave wszedł do klasy ostatni i za nim zamknąłem drzwi. Pstryknęło światło, paru nieprzytomnych zmrużyło oczy. Zajęli miejsca, część wyjęła z toreb matematykę, część literaturę. Słowem, nikt do religii nie przykładał większej wagi. Pogrążeni w zaległych pracach domowych oderwali wzrok dopiero w chwili, w której w progu pojawił się ledwo przebudzony Mike. Nie spodziewałem się żadnych przeprosin za spóźnienie, żadnego dzień dobry czy innego powitania, toteż nie zaskoczył mnie i dziś, gdy dziarsko przemierzył klasę i opadł na jedyne wolne miejsce - obok Dave'a.  Niespodziewanie ten drugi poderwał się z miejsca, rozejrzał po klasie i uroczyście przemówił:

-Osoby o słabych nerwach proszone są o zamknięcie oczu albo o opuszczenie klasy.

Ścisnął pięść, aż mu się żyły uwydatniły. Wziął zamach i bez zarzutu samego mistrza bokserskiego wymierzył Mike'owi uderzenie. Cios był na tyle silny, że Mike zawył (a pozwolę sobie przypomnieć, że dnia poprzedniego otrzymał już w nos od Chloe), odchylił się na krześle i runął razem z nim na podłogę. Przyłożył kością potyliczną w róg kafla na posadzce i zawył ponownie. Zew dzikiego zwierzęcia pozwolił mi uspokoić skołatane nerwy, że Mike jest nadal przytomny i nie zamkną mnie za kratami za nieupilnowanie dwójki gówniarzy. Rwałem się już do przodu, by powstrzymać Dave'a, ale przystanąłem, gdy ten spokojnie i z gracją usiadł, by nakreślić kilka krzywych rysunków na okładce zeszytu. Nagle jakby coś mu się przypomniało, wstał raz jeszcze i zapoznał podeszwę buta z kroczem Mike'a. I wtedy zaobserwowałem interesujące zjawisko. Dziewczyny jak to dziewczyny, niektóre bardziej, inne mniej wzruszone. Natomiast każdy jeden chłopak zagryzł wargę w identycznym momencie, w identycznych obawach, łącząc się z poszkodowanym w bólu. Nawet ja. Choć mu nie współczułem. Przez chwilę myślałem nad brawami dla ciosu Dave'a, ale w porę przypomniałem sobie, że pełnię tu rolę nauczyciela, nie jednego z gapiów.

-Kurwa mać, jak boli - wyjęczał Mike, z nosa ciekła mu krew, leżał na chłodnej posadzce, a dłońmi tworzył ochraniacz na siusiaka. Za późno, mały gnojku. - Zapłacisz mi za to, frajerze - rzucił do Dave'a, a ja zastanowiłem się, czy wypadałoby wpisać mu uwagę za nieodpowiednie słownictwo na lekcji religii.

-Chyba wiesz, za kogo to, prawda? - Dave popatrzył na pokonanego z góry. Z dosłownej góry, bo siedział, a Mike nadal pełzał po podłodze. Przywodził na myśl niemowlę na przewijaku, które narobiło w pampersa i domaga się zmiany pieluchy. - Chloe nie jest szmacianą lalką.

-Wiesz, jak mi przedwczoraj ciągnęła? - parsknął sucho przez oznaki męskiego bólu promieniującego od krocza po końcówkę każdego nerwu w ciele.

Ale wtedy rozmyły się przed oczyma oznaki bólu Mike'a i nieznaczna wyższość pomiędzy kolczykami Dave'a. Ciągnęła. Przedwczoraj. Kto komu ciągnął przedwczoraj? Wpadłem w wir, który ściągał niżej i niżej z każdym obrotem. Uspokoiłem się, twierdząc, że to szczeniacka taktyka Mike'a na sprowokowanie Dave'a. Tylko po co ryzykowałby stłuczenie kolejnej skorupki na jajkach? Jednego mogłem być pewien - moja niewiedza poszerza się i nic nie wskazuje na to, by jakaś dobra duszyczka miała ją ukrócić.

-Zabierzcie Mike'a do pielęgniarki - poleciłem dwóm jego kolegom, którzy wyraźnie łączyli się z nim w cierpieniu. Mnie to ominęło. Przesadnie mu nie współczułem. Oberwał po tym, co nigdy nie powinno znaleźć się w Chloe. 

Zazdrość to z lekka paskudna sprawa. Czepia się jak rzep psiego ogona, a zwalczyć jest ją tak ciężko jak gumę do żucia we włosach.

Poprosiłem resztę klasy, by wyszła na korytarz, a w ławce został tylko Dave. Zajęty okręgiem wyryty cyrklem w okładce zwrócił na mnie uwagę dopiero w chwili, w której oparłem się o blat. Uniósł głowę, a tęczówki miał ciemne jak węgiel. Włosy także. Serce za to zdawał się mieć całkiem jasne. Nie odzywaliśmy się oboje. Liczyłem na to, że może jednak zabierze głos. Ale pozbawił mnie złudzeń, gdy na nowo zaczął grzebać rysikiem w zeszycie. 

-Wiesz, że powinieneś trafić za to do dyrektora, prawda?

-Mogę trafić - odpowiedział spokojnie. - Zawiesi mnie na tydzień, a taki krótki urlop każdemu dobrze zrobi.

-Pobiłeś go.

-W słusznej sprawie. - Oderwał wzrok od okładki. - I myślę, że to nie tylko moje zdanie.

Pierwszy raz pomyślałem, że może tego brakuje przy mnie Chloe. Nie jestem facetem, który w obronie dziewczyny rzuci się na przeciwnika z pięściami i zmiesza jego twarz z kurzem z chodnika. Nie. Preferuję metody bez ingerencji krwi i wybitych zębów. Spokojna rozmowa, bo z każdej sytuacji wychyla się polubowne wyjście. Może Chloe tego nie doceniała. Może imponowały jej zaciśnięte pięści i brak obaw przed złamanym nosem (albo stłuczonymi jajkami). 

-Jestem nauczycielem - przemówiłem w końcu, bo gdy Dave powinien wpatrywać się w zeszyt, jak na złość szukał odpowiedzi we mnie.

-Nie gadaj, naprawdę? - zakpił. - Nie zauważyłem.

Dobrze, to z mojej strony nie było przesadnie inteligentne.

-Wiesz, co mam na myśli - próbowałem wybrnąć z sytuacji. - Nie mogę tolerować bójek i awantur.

-Dlatego nie bierzesz w nich udziału, a jedynie przyglądasz się z boku i udajesz, że niczego nie widzisz. Dla Chloe warto, prawda?

Postawił mnie pod ścianą, bardzo umiejętnie. W gruncie rzeczy miał na mnie haka i wystarczyłaby krótka prowokacja, by puścił parę z ust. Ale z jakiegoś względu wiedziałem, że tego nie zrobi. Być może do księży i nauczycieli nie pałał przesadnym szacunkiem, ale zamknął usta na kłódkę i wyrzucił klucz dla niej, dla Chloe.

-Załóżmy, że tym razem niczego nie widziałem. - Klepnąłem go w bark. - A następnym razem zabierz go gdzieś za szkołę i tam - odkaszlnąłem - porozmawiajcie.

-Zapamiętam.

Ta lekcja została rzecz jasna rozbita na małe kawałki. Uczniowie rozeszli się w każdą stronę i szukanie ich potrwałoby do dzwonka. A i ja nie mogłem się skupić. Upiłem parę łyków chłodnej wody i jak było mi gorąco przedtem, tak pozostało. Nieustannie myślałem o słowach Mike'a i poznanie prawdy stało się priorytetem. Do tego wręcz stopnia, że zamiast zaczekać do przerwy, wkroczyłem na lekcję Chloe i poprosiłem nauczyciela prowadzącego o zwolnienie jej na parę minut. Mało rozsądne i bezpieczne, wcale niekuszące, ale niezbędne. 

-Co się stało, Justin? - spytała, doganiając mnie na korytarzu. Oboje zmierzaliśmy ku wyjściowym drzwiom. - Nie zabierasz mnie z lekcji bez powodu. Chyba.

-Zaraz się dowiesz - rzuciłem zdawkowo i dalej milczałem, aż zalało nas wschodzące słońce i mroźne powietrze na dziedzińcu. 

Chloe zadrżała, mi wciąż było do przesady gorąco. Usiadłem na murku, rozejrzałem się wokół. Mieliśmy to szczęście, że przed szkołą w połowie pierwszej lekcji mało kto się kręcił. Spóźnieni wbiegali do klas albo po pierwszych dziesięciu minutach, albo odpuszczali jedną godzinę i widać ich było za progiem dopiero z początkiem drugiej. Chloe stąpała z nogi na nogę, tarła ramiona dłońmi i wyraźnie niecierpliwiła się. A ja nie mogłem wykrztusić ani słowa. Bo niby o co miałem ją spytać? Część, Chloe, czy to prawda, że ciągnęłaś Mike'owi przed dwoma dniami? Kiepski dobór słów, nawet jak na mnie. Stać mnie na więcej.

-Coś przede mną ukrywasz - westchnąłem głęboko. - Wiem o tym. Czuję to. Nie jestem głupi, Chloe. I mimo wszystko znam cię lepiej, niż ci się wydaje. Powiedz mi. Teraz.

Chloe wiedziała, że zaprzeczanie mijałoby się z celem. Zbyt wiele przede mną zdradziła. Za mocno się otworzyła. Była książką z zagiętymi stronicami przy rogach. Kiedy już dostrzegłem te zagięcia, pragnąłem poznać tajemnice kryjące się pod nimi.

Ale ona dalej milczała.

-Słyszałem twoją rozmowę z Dave'em. A przynajmniej jej fragment. Nie wiem jeszcze, w czym rzecz, ale Dave się nie mylił. Im szybciej mi powiesz, tym szybciej będziemy to mieć za sobą - namawiałem.

Kiedy po policzku Chloe spłynęła łza, spodziewałem się najgorszego. Morderstwa, może intrygi albo kłamstwa ukrywanego od startu do mety. Ale wtedy Chloe odezwała się ochrypłym szeptem:

-Zdradziłam cię, Justin.

I świat mi się zawalił. Dosłownie. Jakby ktoś w potężnym domu z kart wysunął jedną z samego dołu. Bez fundamentu nie przetrwa. 

-Słucham? - odezwałem się w nie mniejszym szoku niż ona rozpaczy.

-Zdradziłam cię, Justin - powtórzyła. Chwilę milczeliśmy i kontynuowała. - Przedwczoraj przespałam się Mike'iem i Grey'em. - Uchylałem usta, nie wiedząc, jak głośny dźwięk się przez ne wyrwie. Nie dała mi dojść do słowa. Jak wcześniej nie mówiła nic, tak teraz nie chciała, bym to ja się odzywał. - Justin, oni mnie zaszantażowali. Nie chciałam tego, ale nie miałam wyjścia. Błagam, zrozum mnie. Powiedzieli, że mnie zniszczą. Zrobiłam to też ze względu na ciebie, bo...

-Zaczekaj - parsknąłem, a złość we mnie wzbierała. - Chcesz mi powiedzieć, że zdradziłaś mnie, bo mnie kochasz?

Przytaknęła ledwo zauważalnie głową. Powinienem się śmiać czy płakać?

-Czy ty siebie słyszysz? - Walczyłem ze sobą, by nie krzyczeć, nie wrzeszczeć jak opętany.

-Justin, ja tego nie chciałam! Zmusili mnie!

-Zgwałcili cię? - spytałem brutalnie. - Pobili cię, przetrzymywali?

-Nie - szepnęła. - Ale nie miałam wyjścia.

Wtedy połączyłem ze sobą wszystkie wątpliwe fakty.

-Czyli gdy przybiegłaś do mnie w nocy, cała zapłakana, byłaś chwilę po seksie z nimi dwoma? - Rwałem włosy z głowy, a miałem ochotę rwać jej włosy. Ta sytuacja nauczyła mnie, że wnioskami sprzed kilkunastu minut mogę się co najwyżej podetrzeć, bo byłem tak wzburzony, że nie cofnąłbym się przed rękoczynem. Dzięki Bogu nie przeszło mi przez myśl uderzenie Chloe. Znam granice. - Nie wierzę w to. Jak możesz być tak obłudna?

-Przecież ja cię kocham - powiedziała to tak cicho, że więcej udało mi się wyczytać z ruchu warg, niż usłyszeć.

-I do tego tak ograniczona umysłowo.

-Jak możesz? - wychlipała. - Zrobiłam to, żeby cię chronić! Nie pomyślałeś, że gdyby chcieli mnie zniszczyć, prędzej czy później dotarliby do nas, do tego co nas łączy?

Złapałem ją za ramiona w przypływie złości. Ale zaraz puściłem, nim zrobiłbym coś głupiego. A coraz bardziej czułem się na siłach.

-Nie wierzę już w ani jedno twoje słowo, Chloe. Jesteś zakłamana, dwulicowa i do tego... - zacisnąłem wargi w cienką linię.

-Powiedz to.

-Zachowujesz się jak dziwka!

Krzyczała za mną, jeszcze przez chwilę czułem jej dłoń na ramieniu, ale wyrwałem się i biegłem przed siebie. Nie chciałem słuchać jej wymówek, krzywych kłamstw. Pierwszy raz miałem tej dziewczyny stanowczo dość. Na usta cisnęły mi się najbardziej wulgarne kłamstwa i żadnego nie wypowiedziałem na głos tylko dlatego, że mi nie wypada. Głupia głupia głupia głupia głupia idiotka, która niby kocha, a zaraz rani. Na tego rodzaju obelgi mogłem sobie pozwolić. A w rzeczywistości bardzo bolało. To coś nowego. Pierwszy raz poznaję taki ból, bo pierwszy raz zostałem zdradzony. Co będzie z nami dalej - nie wiem. I przestałem też myśleć o możliwych drogach przebaczenia, bo na tej drodze zamiast wielokrotnych opcji wyboru dokonywanych na zasadzie prób i błędów pojawiła się srebrna Toyota Yaris, której hamulce zadziałały tak wolno jak moje współczucie względem Chloe. I kolejne nowe doświadczenie w bólu. Wpierw złamane serce, teraz łamane kości. Gdybym mógł wybierać, poprosiłbym Chloe, by zdradziła mnie jeszcze z Dave'em, bo mimo wszystko zdrada boli mniej niż maska samochodu wbijająca się w biodro, potem lot ponad asfaltem przez dobre trzy metry i upadek na beton będący bezpośrednią przyczyną utraty przytomności.









piątek, 22 stycznia 2016

Rozdział 35 - Dwukołowy rumak

Zagłosujcie, jeśli uważacie, że zasłużyło:)
http://fanfictions-for-you01.blogspot.com/2016/01/blog-roku-2015.html


Chloe

Może głaskał mnie po głowie całą noc. A może w ostatnich godzinach spokój zajęła mu myśl o mnie. O zapłakanej mnie. Może analizował kształt i objętość każdej łzy, bo to pierwszy raz, gdy ich sobie przedstawiłam. A może najzwyczajniej w świecie źle spał, a moje kościste palce zbyt mocno wpoiły się w jego ramię. W każdym razie rankiem był nieprzytomny, oczy miał podkrążone, wypił dwie mocne kawy, by choć stanąć na nogach, trzecia posłużyła jako czynnik podtrzymujący zwiotczałe ciało w pionie do czasu kolejnego nura pod kołdrę.

Miał na pierwszą lekcję, ja na drugą. Wyszedł, zostawiając mi komplet zapasowych kluczy. Mam je zatrzymać. Głupi gest, a poczułam, jakby mała część mnie wprowadziła się do niego na stałe. Na przykład serce. I ono nie przyjmuje wiadomości o choćby teoretycznej wyprowadzce. Uwiło tu sobie przyjemne gniazdko, naznosiło do niego mnóstwo suchych gałęzi na ściółkę, wypuściło korzonki i powoli kiełkuje. Nie jest chwastem, więc żadne wyplenianie nie wchodzi w grę. Moje serce jest bezpieczne i jest mu tu dobrze.

W domu na samym starcie kubeł zimnej wody z unoszącymi się na powierzchni pretensjami. Mamie nie spodobało się, że wracam piętnaście minut przed rozpoczęciem lekcji, że na wywiadówce znów nasłucha się o moich notorycznych spóźnieniach, że Zayn mnie nie odwiózł, choć tłumaczyłam, że spieszył się do pracy (fakt o jego bezrobociu zostaje między mną, a nim). Tata natomiast rozkręcił się jak pozytywka śpiewająca o zbyt krótkiej sukience, za wysokich szpilkach i wszystkich tych pierdołach, do których nie miałam głowy nigdy, a dziś w szczególności. Zrzuciłam łachmany, wzięłam prysznic raz jeszcze, bo osad niepożądanych dłoni w dalszym ciągu kleił się do niego, i wskoczyłam w dresy.

Chloe Montez w dresach.

Chloe Montez w dresach.

Czy wczorajszego ranka wspominałam coś o wpływie depresji na dresy i odwrotnie?

Więc tak, to zalążek depresji.

Już zapomniałam, jakie to fajne uczucie. Wychodzisz z domu, żadne jeansy nie ściskają ud i nie masz wrażenia, jakby twoje nogi były zafoliowanymi parówkami prosto z taśmy produkcyjnej. Mama zaproponowała podwózkę. Nie ma co się kłócić, inaczej byłabym spóźniona. Choć znając życie, będę tak czy owak. Jedna przerwa mniej spędzona na wspólnym korytarzu ze zgrają ludzkich hien prawdziwym błogosławieństwem.

-Płakałaś? - spytała, kryjąc zainteresowanie zmieszane z niepokojem. Ale w przeważającej mierze zainteresowanie.

Jednak nie jest ślepa. Może przyciągnął ją brak makijażu. Taki zupełny, nic a nic.

-To nic ważnego - rzuciłam zdawkowo.

-Powiedz, jeśli będzie się coś działo. Może będę mogła pomóc. -  Zmieniła bieg i pas ruchu. Kierunkowskaz poszedł w niepamięć. - Nie jestem twoim wrogiem, Chloe.

Zaskoczyła mnie. Przez większość dni żyłyśmy jak pies z kotem. Teraz nagle miałybyśmy istnieć na warunkach kota z kłębkiem włóczki? Mam nieodparte wrażenie, że kot nie ma ochoty na zabawę włóczką, a włóczka znajdzie ciekawsze zajęcie od bycia drapaną przez kota.

-Jakiś chłopiec? - drążyła. Nie zrozumiała, że wtrącenie "to nic ważnego" oznacza innymi słowy "odczep się i przestań męczyć".

-Trudno nazwać go chłopcem - mruknęłam.

Płakałam prze Grey'a, a nazwanie go chłopcem to grzech porównywalny z wkroczeniem do kościoła w skąpym bikini i wykrzykiwaniem antychrześcijańskich haseł przed ołtarzem. Coś tak niewybaczalnego jak rozmowa z matką o facetach.

-Chloe, dobrze zrozumiałam? Ile on ma lat?

-Zależy który - odparłam bezczelnie, do oczu cisnęły mi się łzy i potęgowała je złość, już nie smutek.

-Chloe! 

Na ostatnim "Chloe" zakończyła się nasza pogawędka, na którą chyba żadna z nas nie miała najmniejszej ochoty. Za oknem mijałyśmy sklepy, spożywcze otwarte, świat ubrań zamknięty. Osiedlowa ulica omijająca światła, dwie jakby umarłe przecznice, jeszcze rząd pustostanów z artystycznymi graffiti na frontowej ścianie i szkoła. Znienawidzona, śmierdząca z oddali porażką, czarna dziura odsysająca ostatni wysiłek mojego uśmiechu. Porównałam ją do bezustannie spłukiwanego kibla, który odciągał ludzkie odchody (nie odchody ludzi, tylko ludzi jako odchody), ale mamie niespecjalnie spodobała się mało poetycka metafora.

Wysadziła mnie na dziedzińcu minutę przed dzwonkiem, kopnęła w dupę i dalej radź sobie sama. Ot co! Zawsze musiałam. Radź sobie sama, bo inaczej nigdy się nie usamodzielnisz. Poradziłam sobie bezwysiłkowo - wskoczyłam do łóżka pierwszemu facetowi, który okazał mi kropelkę ciepła. Nie chcę obarczać winą rodziców, ale... ale to ich wina. Prawie wyłączna. Bo ja wymarzyłam sobie odrobinę uwagi i wnet pojawił się konflikt interesów - rodzice go nie spełnili, a Christian wykazywał aż przesadne cechy instytucji dobroczynnej.

Szurałam butami po nierównym chodniku w nadziei, że może ziemia niespodziewanie rozstąpi mi się pod stopami. Dziś była twarda, może lekko zmrożona. Udało mi się przygnieść kępę trawy i nie zapadłam się. Cholerna szkoda. Słońce spływało z nieba, ale zrobiło się nieprzyjemnie chłodno. Może to dlatego, że od drzwi dzieliła mnie odległość dwóch butów w rozmiarze 38. Weszłam. Żałowałam natychmiast. Te twarze, ta pogarda na nich wymalowana. I jeszcze większa na mojej. Brnęłam przez korytarz. Nie słyszałam, nie widziałam. Bycie głuchoniemym i niewidomym ma swoje zalety.

Justin niespodziewanie dał mi jednoznaczny sygnał, bym weszła do klasy. Stał w progu, był zdenerwowany. Próbowałam jeszcze tłumaczyć, że nie mam czasu, że spieszę się na lekcje, żeby mnie, kurwa, zostawił, bo nie lubię płakać przy kimś. Był nieugięty. Skryłam się w klasie i zamknięte drzwi odcięły przeklęte wyziewy robaków, larw, całej masy pasożytów gnieżdżących się między szafkami.

-Chloe, wracaj do domu - powiedział stanowczo, nie był w nastroju do żartów, żyła na jego szyi podskakiwała jak na skakance. - Usprawiedliwię twoją nieobecność.

-Co się stało?

-Po prostu mi zaufaj. - Dotknął mojego ramienia. Unikał odpowiedzi. - Powinnaś wrócić do domu. Nie będziesz miała problemu z zaległościami.

-Powiedz mi, o co chodzi.

-Po prostu wróć.

-Co się, do cholery, dzieje?! - uniosłam nie tylko siebie, głos także.

-Chloe, wracaj do domu!

Krzyknął. Na mnie. Krzyknął na mnie.

Wybiegłam z klasy, już rycząc. Moja psychika pieprzy się jak silnik z wyjątkowo wysokim przebiegiem. Ale jedzie dalej i dalej, bo sądzi, że należy do niezniszczalnych. A prawda jest brutalna. Nie ma niepokonanych. Ani silników, ani ludzi.

Śmiechy, szepty na korytarzu były bardziej intensywne. Jak kawa parzona przez Justina. Sypie chyba z pół filiżanki zmielonych ziaren i zalewa do połowy. Coś było nie tak. I bynajmniej bardziej nie tak niż wczoraj, niż przedwczoraj, niż kiedykolwiek. Bo w ostatnich dniach było jeszcze do zniesienia. Wystarczyło zaprzeć się rękoma i nogami, a jakaś ulga nadpływała. A teraz nic. Jedyne wyjście to karabin maszynowy i hieny ustawione w tłumie, bo nie mam dobrego cela.

Na środku korytarza wpadłam w wyrzeźbiony, umięśniony tors. Banda ludzkich odpadków zamilkła. Zapach nie pozostawiał złudzeń. I moje przypuszczenia przestały się ze sobą pieprzyć, bo do tej pory urządzały sobie w mojej głowie miłosne gniazdko, gdzie spłodziły już gromadkę upośledzonych dzieci.

Rozmasowałam czoło, którym rąbnęłam w pierś Grey'a. Christian położył mi dłoń na ramieniu i odskoczyłam, bo od wczoraj jego dłonie to ból (a bolało naprawdę) i chyba każdy ucieka od źródła bólu.

Uśmiechnął się bez zbędnych masek, puścił do mnie oczko i to mrugnięcie było kolejną paczuszką plotek wysypaną na zabłocony korytarz. Odszedł powoli, rosły, barczysty, nieprzewidywalny. Znienawidzony.

W przedszkolu pytali, jak wyobrażamy sobie szatana. Dziś odpowiedziałabym bezpretensjonalnie amerykańskim nazwiskiem - Christian Grey.

-Czy ktoś może, do cholery, powiedzieć mi, o co chodzi?! - krzyknęłam bezsilnie.

Obwiniałam się za łzy w siedlisku komarów żywiących się łzami. Miały prawdziwą wyżerkę.

-Wiele razy obciągałaś mu w klasie literatury, Chloe? - odezwał się jeden głos. Jeden wśród wielu milczących. Nie było śmiechów. Była pogarda i obrzydzenie. Względem mnie.

Wyrwałam mu telefon, filmik miał już każdy. Filmik dla którego zdradziłam i siebie, i Justina. Więc jednak nie było towaru za towar. Nie było seksu za milczenie. Był seks za zmieszanie mnie z błotem. Rozumiem, jedni lubią kanapki z nutellą, drudzy całodobowe napierdalanie na konsoli, trzeci pozbawianie innych złudzeń, że świat jest piękny, z chmurki na chmurkę przeskakują jednorożce, tęcza gra w piłkę ze słoneczkiem, a promienie wchodzą w skład drużyny. Pieprzona bajka.

Komórka chłopaka z najstarszej klasy roztrzaskała się na posadzce. Nieopodal, opartego o szafkę w gronie kumpli, dostrzegłam Mike'a. Uśmiech rozciągał mu się od ucha do ucha, wyglądał jak żaba polująca na tłustą muchę i obawiam się, że tą tłustą muchą byłam ja. Poczułam się dotknięta przez własne myśli, bo pracowałam nad wagą ciężko i boleśnie i nawet ja nie mam prawa dokładać przed muchę tłustego epitetu. 

Gnałam przed siebie z jedną myślą odbijającą się w głowie głośnym echem - moja pięść posmakuje jego jedynek. Albo kości przegrody nosa. Światła w korytarzu mrugały. Jak w horrorze, którego akcja przebiega przez mury psychiatryka. Krew wrzała w żyłach. Rosłam w siłę. To jednak prawda, że obranie wyraźnego celu poprawia samopoczucie. Zmarła ci żona - zakopujesz się po uszy w służbowych papierach i tylko wychylasz spod nich dłoń, by przejąć od sekretarki, którą zaliczysz, gdy minie żałoba, filiżankę kawy. A jeśli ktoś upokorzył cię przed dziesiątkami zaślepionych jednostek, musisz choć spróbować się zemścić i dopiero zakopujesz się pod pierzyną, z kotem na kolanach i dwoma opakowaniami chusteczek wyciąganych od góry z kartonowego pudełka.

-Jak mogłeś?! - wrzasnęłam.

Trzy, dwa, jeden i dziesiątki par oczy zwrócone z pogardliwą ciekawością na mnie (jakby choć na chwilę znalazły nowy obiekt zainteresowania - czytaj: żartów i kpin). To przecież powszechne, że wzrostem mniejsza o głowę i szerokością węższa o połowę dziewczynka atakuje chłopaka z najstarszej klasy, rzuca się z pięściami, by zadać długo wymierzany cios. I trafia w przegrodę nosa, na kostkach ma już krew, a jej zapach zdaje się być różą, fiołkiem czy innym tulipanem.

-Zwariowałaś?! - zawył, zamykając nos szczelnie w dłoniach. No, mam nadzieję, że skoro nie mogę wyssać z niego okrucha chamstwa, pozbawiłam go na najbliższe dni chociaż węchu.

-Jeszcze do wczoraj, nawet gdy dostałeś to, czego chciałeś, ja wciąż łudziłam się, że jesteś inny - powiedziałam cicho. Nie wszyscy musieli słyszeć, bo jeden usłyszałby źle, przedstawił drugiemu gorzej, drugi trzeciemu już tylko połowę prawdy, a trzeci czwartemu samą ćwiartkę. Proces mnożenia plotek - Masz z tego cholerną satysfakcję? Masz?! - Pchnęłam go pięścią w pierś.

Ale uśmiechnął się i straciłam nadzieję, że może jeszcze zaprzeczy, że może powie jak mu przykro. Kogo ja chciałam oszukać? Z jakim przystajesz, takim się stajesz. To właściwy czas, by nazwać go Mike'iem Grey'em, albo chociaż marną imitacją.

Rzuciłam się z pięściami, biłam na oślep, kostki piekły, włosy wkleiły się w mokre policzki. Brzuch, pierś, ramię, znów brzuch i znów pierś, potem drugie ramię, twarda szczęka tak ostra, że tnie skórę jak nóż, i już prawie nos. Zacisnął kościste palce na moich przegubach, powstrzymując mnie przed odgięciem kości z zachodu na wschód. Ale policzek musnęłam i rozmazałam ponad niegęstym zarostem smugę jego własnej krwi.

-Zabierzcie ode mnie tę wariatkę! - krzyknął.

Znikąd ku górze poderwała mnie para napiętych ramion, zdawały się silne. Frunęłam, frunęłam, aż postawił mnie na ziemi i skończyłam podróż w zaświatach. A było tak przyjemnie. Ziemia silnie naciskała na zdarte podeszwy, albo to ja naciskałam na nią. Nie przekonałam się, dopóki nie otworzyłam oczu, a odwlekałam ten moment w nieskończoność, bo póki miałam zamknięte, byłam ja i ewentualnie ramię trzymające moje odrobinę zbyt mocno. A gdy otworzyłam, upragniona samotność prysła i musiałam dzielić tlen z tłumem. 

Nie lubię się dzielić.

Byłam poduszeczką krawiecką , w którą wbija się igły, a spojrzenie Justina przede mną igłami. Patrzył tak, że aż bolało. Jakby chciał, żeby bolało. On pośrednio ostrzegł mnie przed dzisiejszym dniem. Nie posłuchałam. Jak zwykle. Bo po co słuchać starszych i mądrzejszych? Lepiej być wyszczekanym jajkiem wiecznie wychylającym się przed kurę i koguta.

-Wiecznie musisz wywoływać wokół siebie zamieszanie!? - krzyknął. Krzyknął. - Nie możesz powstrzymać się choć jeden dzień!? Jeden dzień! Proszę cię o jeden dzień spokoju, czy wymagam tak wiele!?

Justin wiedział o mnie wiele. Wiedział, że udobrucha mnie górą bułki z nutellą smarowaną grubo i wiedział, że mam bzika na punkcie jego koszulek. Ale o jednym zapomniał - na mnie się nie krzyczy. Mnie się kocha. Bo wystarczy krzyknąć raz i podnosi się we mnie ten most zwodzony, odcinając drogę porozumienia.

-Nie ma sprawy - warknęłam cicho. - Po prostu się odwal. Nic prostszego.

Puściłam się biegiem przez korytarz. Justin zanikał w oddali, razem z nim mrugające światło lamp i ludzie, których darzyłam szczerą, nieokrzesaną nienawiścią. Wypadłam raptownie przed szkołę, potem przy murze na wschód, potrąciłam paru pierwszaków, a na koniec odetchnęłam z ulgą, bo żadna klasa nie miała lekcji wf-u na boisku i dzięki temu trybuny i każde z plastikowych siedzonek na wzniesieniu świeciło pustkami. Przysiadłam po środku, w środkowym rzędzie, na środkowym krzesełku. Oczy zmrużyłam, bo słońce raziło dziś, jakby ktoś podkręcił maksymalnie jego moc. Trybuny wygodą nie grzeszą, ale samotność wyrównywała poziom wad. Dłonie mi drżały. Papieros byłby sprzymierzeńcem.

Po trybunach wspiął się jeden z elementów rasy ludzkiej. Bokserka z odsłoniętymi ramionami w listopadzie to rzadko spotykany widok. Barwne tatuaże wybiegały spod materiału. Na głowie miał czapkę odwróconą daszkiem do tyłu. W wardze kolczyk, w łuku brwiowym i tunele w uszach. Wyglądał na starszego, ale pozory zwykły mylić. Zresztą żaden dziadek z niego, mógł zwyczajnie powtarzać klasę. Luźne dresy wisiały mu na wąskich biodrach, bluzę przerzucił przez bark, słuchawki otaczały kark. To mój typ chłopaka. Za takimi oglądałam się przed dorwaniem Justina. Rzucił prawie pusty plecak na betonowy stopień i usiadł obok mnie. Nogi wyciągnął na oparcie w poprzedzającym rzędzie. I tak siedział, kiedy przyglądałam mu się wnikliwie, chyba aż nadto.

-Chcę być sama - mruknęłam po przeanalizowaniu kształtu każdego kolczyka. Miał ich podsumowując pięć. Pasowały mu.

-Więc jesteś sama - odparł. - I ja jestem sam. Przeszkadzam ci?

Nie odpowiedziałam, bo istotnie nie przeszkadzał. Ale jego obecność z lekka irytowała, bo nie wiem o nim nic, może z wyjątkiem wrzącej krwi w żyłach. W przeciwnym razie założyłby chociaż tę bluzę.

 -Jeśli chcesz wyśmiać mnie jak wszyscy, zrób to przynajmniej szybko - poprosiłam. 

Oboje wbiliśmy wzrok w pasy bieżni na boisku. Milczał i chyba wziął do siebie moją prośbę spędzenia paru minut w odosobnionej ciszy. Zaraz jednak przemówił:

-Siedzę w ostatniej klasie drugi rok, wyrosłem z okresu gówniarza i te chore żarty przestały mnie śmieszyć.

-Więc po co tu jesteś?

Niezidentyfikowany przykład rasy ludzkiej parsknął krótko i wykonał ruch dłonią do kieszeni, jakby chciał wydobyć z niej papierosa czy dwa. Ale zrezygnował w drodze i splótł palce za głową.

-To jakiś sposób na nudę? - zagaił ni stąd, ni zowąd. - Czy po prostu masz słabość do nauczycieli?

Nie specjalnie chciałam wdawać się z nim w dyskusję, ale nie było w nim kpiny, nie było ironii, tylko obojętność. Jakby pytał, bo ktoś trzyma mu nóż na gardle i przyciśnie, jeśli nie dostanie odpowiedzi, a jego nie interesowało nic poza małą plamką na czubku buta.

-Nie bardzo rozumiem.

-Ten gość od literatury, Grey...

-Czyli widziałeś filmik - przerwałam nie pytaniem, a stwierdzeniem.

-Umówmy się, to nie pierwszy raz, gdy widzę, jak laska ciągnie facetowi, okay?

-Ale chyba nie codziennie spotykasz taką dziwkę na zielonym krzesełku na szkolnych trybunach.

-Siedzisz na czerwonym - poprawił mnie. - A poza tym matka cię nie nauczyła, kogo określa się mianem dziwki? Dziwka to laska, która puszcza się za kasę i sypia z każdym, jak leci. Odpowiedz mi na dwa pytania. Płacił ci?

-Nie - odparłam.

-A ilu miałaś w swoim życiu facetów? Takich, z którymi spałaś, rzecz jasna.

-Trzech.

Więcej pytań nie miał. Uśmiechnął się tylko szeroko. Może go to jednak bawiło.

-I ty nazywasz siebie dziwką? - westchnął. - To jak nazwałabyś swoje koleżanki?

Nagle dotarło do mnie, że ja nie mam koleżanek. To trochę smutne, ale taką drogę dla siebie wybrałam. Indywidualna jednostka, która nie liże dupy każdemu, kto podniesie jej poprzeczkę na drabinie społecznej.

-Więc jak z tym nauczycielskim fetyszem? - uczepił się poprzedniego tematu.

-Jakim fetyszem? 

-Sama wiesz, kiedyś Grey, teraz ksiądz świętoszek.

Zachłysnęłam się powietrzem. Nie wiedziałam, czy trafnie zażartował, czy miał na mnie większego haka niż Mike i Christain razem wzięci. Dzień 28 listopada powinien zostać okrzyknięty narodowym dniem upokarzania Chloe Montez, wtedy każdy sumiennie mógłby dorzucić swoje trzy grosze. Grosz od szkolnych cheerleaderek, które pamiętnego dnia przed kilkunastoma miesiącami znalazły oczko w moich rajstopach. Grosz od chłopaków, którzy otrzymali potocznego kosza. I grosz od samej siebie, bo czemu nie? Jak wszyscy, to wszyscy.

Poderwałam się i ruszyłam schodami w dół trybun, torba zwisała mi z ramienia na długim pasku, a dłonie pociły się, jakbym wsadziła je w środek piekła. On coś wiedział, nie żartował, nie znam nawet jego imienia. On wie, on czuje, ja czuję, że zbliża się mój spektakularny koniec, bo on wie, a ja nie wiem, jak wiele wie i gdzie zamierza to wykorzystać. 

-Chloe, zaczekaj! - krzyknął, więc zaryzykowałam obrót na pięcie. - Chloe, tak masz na imię, prawda? - Skinęłam głową. Zszedł parę stopni niżej, by nie krzyczeć. - Nie uciekaj, nie zamierzam tego wykorzystać.

-Coś ci się pomyliło - brnęłam w zaparte, drapiąc skórzany pasek torby. Już teraz był lekko złuszczony.

-Wszystkich możesz robić w chuja, mnie nie. Przecież widziałem, jak on na ciebie patrzy.

-Jak? - spytałam nieprzekonana, spoglądając spod byka. Nadal mu nie ufałam.

-Jakby w jednej chwili, bez cienia zwątpienia, miał skoczyć za tobą w ogień, a potem taki popalony dać się pokroić. 

Albo niezidentyfikowany osobnik rasy ludzkiej był wyjątkowo spostrzegawczy, albo Justin kochał mnie tak mocno, że ta miłość rozlewała się przez powieki i w dół po policzkach. Musiałam się uśmiechnąć.

-Więc jak, kochasz go, czy, jak w tej komedii, to tylko seks?

Jeśli nawet nagrywałby naszą rozmowę, a wbrew pozorom nie byłabym przesadnie zdziwiona, bo ostatnio wszyscy zmówili się, by uwieczniać najbardziej krępujące chwile mojego życia, teraz powiedziałam zbyt wiele, by obrócić całość w żart.

-No kocham, kocham - przytaknęłam, opuszczając torbę na siedzenie. 

-Ksiądz i uczennica i to wszystko w moim liceum, jestem pod wrażeniem. Chociaż w sumie nie powinienem być zaskoczony. Ta szkoła to sama patologia. Ksiądz, pan Grey, pani Grey... - mówiłby dalej, gdybym gwałtownie nie szarpnęła jego ramieniem, spragniona informacji.

-Pani Grey? Jego żona? - Przytaknął. - Co z nią?

-Wrócili do siebie, Grey i jego żona - zaczął i to nie był koniec zaskakujących informacji.

-Szmaciarz - warknęłam. - Spałam z nim wczoraj, zaszantażował mnie. Żal mi jego żony.

-Nie ma jej co współczuć. Święta nie jest. U niej też łatwo kupić oceny. Oczywiście, wtedy gdy masz osiemnastkę na karku i kutasa między nogami.

-Nie gadaj! - pisnęłam podekscytowana. - Mówisz, że ona sypia z uczniami?

-Nie z uczniami, a z uczniem. Jednym.

Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Ciekawość wzbierała na sile razem z napływem plotek.

-Z kim?

-Siedzi obok ciebie.

Zasłoniłam usta dłońmi, bo nie co dzień dowiaduję się, że chłopak siedzący obok, że chłopak, który nawet mi się nie przedstawił, posuwa żonę faceta, który z kolei posuwał (a może błędne jest zastosowanie czasu przeszłego) mnie. Łączyło nas więcej, niż przypuszczałam po pierwszym spojrzeniu, bo znów nie podejrzewałabym, że żonę Grey'a pociągają liczne tatuaże, kolczyki. Nie wiadomo, czy tych kolczyków nie ma również w ciekawszych miejscach niż warga, brew i uszy. 

-Nie kłamiesz? - upewniłem się.

-Nie mam w tym żadnego celu.

Miał rację, celu się nie doszukałam. Chyba że chciałby mnie pogrążyć, ośmieszyć dziesięciokrotnie i zmieszać z rzadkim gnojem.

-W takim razie są siebie warci. Para niewyżytych skurwieli.

-Niewyżyci, dobre określenie - powiedział jakby do siebie. Wtedy spostrzegłam, na jego nadgarstku rodzaj bransoletki z rzemyków i nitek, a na niej wydziergane imię Dave. Przestał być niezidentyfikowanym obiektem ludzkim. - Wiesz, Chloe, gdybyś chciała się zemścić i potrzebowała frajera do czarnej roboty, jestem do usług. Znajdziemy na nich haka. A i na Mike coś wyskrobię. Chodzę z tym kretynem do klasy i nie wiem, czy śmiać się czy płakać. Ledwie mu koper pod nosem wyrósł, a zachowuje się jak pieprzony Brad Pitt. 

-Zapamiętam, może się przydać.

Dave uszczypnął mnie w bok. 

-Nie może, tylko na pewno. Chyba im tego nie odpuścisz?

-Chcę zapomnieć, nie wiecznie roztrząsać, zrozum.

-Zapomnisz, jak dasz im nauczkę. Wydajesz się być ostrą laską, a nie taką, która wypłacze oczy pod ciepłym kocem.

-Chcę się od nich uwolnić - sapnęłam. - Ale rozważę twoją ofertę. A teraz chodź, zerwijmy się z lekcji. Nie mam ani siły, ani ochoty siedzieć w tej szkole choćby sekundy dłużej. Wszyscy się ze mnie śmieją, pokłóciłam się z Justinem, do dupy. Wszystko do dupy.

-Nie narzekaj, bo przestanę cię lubić, zanim tak naprawdę polubiłem.

Zbiegliśmy w dół schodami, pomiędzy rzędem przytwierdzonych do betonowych stopni siedzonek w odcieniach od czerni przez czerwień, granat i zieleń, po żółć wyblakłą i wpadającą w biel. Ja pierwsza, on tuż za mną. Zrównaliśmy się przy południowej ścianie i dalej kroczyliśmy ramię w ramię. Po trawie, przez krawężnik i na dziedziniec, na którym ruch był wyjątkowo duży. I te wszystkie pary smoczych oczu zwrócone były na mnie, na nas. Od drzwi i ludzkich ust odbijały się potki, że może Dave będzie kolejnym, że może jutro to filmik z jego udziałem wypłynie do sieci i zaplącze się jak ślepa rybka. Nie reagowałam. To najprostszy, najmniej wymagający sposób. 

-Jeżdżę motorem. - Dave złapał mnie za łokieć. - Choć, tam zaparkowałem.

Zmieniliśmy kierunek podróży o kilkadziesiąt stopni i gdy ponownie ruszyłam, głos Justina przebił się przez szmery na dziedzińcu. Dogonił nas dopiero, gdy wkładałam kask Dave'a. Bohatersko mi go odstąpił. 

-Chloe, zaczekaj, nie wsiadaj z nim na motor - zarządził stanowczo, jakbym ja nie miała nic do powiedzenia.

Zignorowałam go. Chyba robiłam to po części dlatego, że brakowało mi odwagi, by spojrzeć mu w oczy.

-Chloe, mówię do ciebie! - podniósł głos i był już tuż obok. 

Justin krzyknął na mnie trzy razy i wszystkie trzy razy zmieściły się w ciągu ostatnich dwudziestu minut.

Usadowiłam się na siedzonku za Dave'em. Objęłam go w pasie ramionami i spojrzałam na Justina przez szparę w kasku. Odgoniłam dwa kosmyki, które wbiegały do oczu.

-Dave o nas wie - poinformowałam go, bo obkolczykowany osobnik rasy ludzkiej dołączył do grona czterech osób ze świadomością naszego związku. Pętla się rozszerza.

Justin był zmieszany, popatrzył to po mnie, to po nim, może sądził, że ma grać, ale Dave machnął ręką, odpalając silnik.

-Panie ksiądz, mnie nie interesuje, kto kogo puka, ale teraz pozwolę sobie zabrać pańską dziewczyn.

Justin krzyczał jeszcze, zachowując rzecz jasna pozory, bo pół szkoły śledziło teraz każdy mój ruch, a przynajmniej 80% tych ruchów wykonywałam z nim. Mój krok, jego krok i tak naprzemiennie. Dave ruszył z impetem, więc wtuliłam się w jego plecy. Drugi raz jechałam motorem, ale pierwszy z tyłu i trzymając się go, byłam pewniejsza. Wiatr przeleciał mi przez włosy wystające spod kasku. Dave przyspieszył i objęłam go mocniej, może nawet zbyt mocno, więc rozluźniłam uścisk. Przekroczyliśmy granicę osiedlowej ulicy i na dwupasmówce przyspieszył raz jeszcze. Poczułam się taka wolna. Nic mnie nie ograniczało. Żadni ludzie, żadna prędkość, bo wskazówka prędkościomierza wspinała się na tarczy. Dave krzyknął i poszłam w jego ślady. Na chwilę problemy umarły i zostały zabite w ciemnej trumnie. Może to chwila, ale lepsza, niż gdyby miało jej nie być.

Zatrzymaliśmy się na światłach przed stacją benzynową i Dave spytał przez ramię:

-Jesz zapiekanki? Czy jesteś na jakiejś super specjalistycznej diecie, która kategorycznie zabrania choćby jednej dodatkowej kalorii i maleńkiej fałdki tłuszczu na brzuchu?

-Jestem na diecie wysokocukrowej - parsknęłam. - I nie jadłam śniadania. Jedź, rumaku.

Wjechaliśmy na stację benzynową. Po dziewiątej z rana był nieduży ruch, dwa samochody stały przy dystrybutorach. Zaparkował na tyłach i zsiedliśmy. Kask przewiesiłam przez kierownicę. Później oboje przeszliśmy przez szklane, rozsuwane drzwi. Zapach kawy i zapiekanek z podwójnym serem mieszał się z ogrzewaniem i pachniało przyjemną, rodzinną atmosferą z rana. Dave kupił dwa zestawy. Pierwszy raz spotkałam kogoś, kto słodził więcej niż ja. Usiedliśmy na niewysokiej skarpie za stacją, skąd rozciągał się widok na drogę wylotową z miasta. Tir, tir, tir, osobówka. Tir, tir, tir, osobówka. I tak w kółko. Od dziecka marzyłam, by w przyszłości, a najlepiej w dzień osiemnastych urodzin, rzucić szkołę, wsiąść za kierownicę wysoko uniesionego tira i tak przemierzać kolejno stany, Amerykę, cały świat. Może dziwnie brzmi to w ustach siedemnastolatki biegającej w szpilkach, ale nie jesteśmy odpowiedzialny za nasze marzenia. Często wyrażają zupełną sprzeczność pozorów.

-O czym myślisz? - zagaił i odsunął zapiekankę od ust, a ciągnący się ser stworzył nić z kącika ust do skrytki pod plastrem pieczarki.

-O tym, że mrówki włażą mi w tyłek - odparłam z humorem, bo samotnie spacerująca mrówka przy podeszwie podsunęła mi pomysł.

-A oprócz tych mrówek? - zaśmiał się. - Bo ja na przykład myślę o tym, że mam w kieszeni skręta i chętnie bym go zapalił, ale mam tylko jednego i wyszedłbym mało kulturalnie, gdybym ci go nie odstąpił.

-Wystarczy mi, że zaciągnę się raz. Śmiało, pal. Nie ograniczam cię.

Zapalił już wcześniej przygotowanego skręta. Przyglądałam mu się, gdy brał bucha, wyglądał całkiem seksownie, a jego usta skupiły się na powolnym wydychaniu dymu jak podczas pocałunku. Pocałunek z uzależnieniem, to dopiero coś. Ale równie dobrze uzależnieniem może być drugi człowiek i pocałunek z nim już nie dziwi. Złożyłam muśnięcie na czubku skręta niedługo po nim i to tak, jakbym pocałowała Dave'a, ale bez otoczki z uczuć. Pośrednie zetknięcie ust skumulowane na krańcu dymiącej bibułki. Oddałam mu trawkę, by również mógł pocałować mnie tak niestandardowo.

-A ja myślę, a może raczej marzę o tym, że pewnego dnia wsiądę do takiego tira - machnęłam na jedną z naczep - i słuch o mnie zaginie. Wszyscy będą się zastanawiali, gdzie mnie wcięło, a ja będę podróżować po stanach na fotelu kierowcy w luźnych portkach i pić piwo w zapyziałych zajazdach z dala od autostrady.

-Obserwowałem cię od jakiegoś czasu i przypominałaś raczej dziewczynę, której marzeniem jest dożywotni kupon na wstęp do kosmetyczki.

-To mnie obraża - zaprotestowałam. - Niekiedy nie warto oceniać książki po okładce.

-Nawet gdy okładka jest bardzo ładna, mimo że gustuję w brunetkach?

-Nawet gdy jest nowiusieńka i jeszcze pachnie drukarnią. Bo książki z zagiętymi rogami i plamami po rozlanej herbacie są znacznie bardziej wartościowe. Więcej przeszły, mogą powiedzieć więcej.

-Książki nie mówią - wtrącił, wykopując małą dziurkę czubkiem buta. Wrzucił w nią niedopałek skręta i zasypał. Nasz pośredni pocałunek został pogrzebany. 

-Jak to nie? - zdziwiłam się. - Książki mówią najwięcej. Na dwustu, trzystu, czterystu, czasem i pięciuset stronach bezustannie mówią. Rzecz w tym, żeby zrozumieć ich język.

-I jeszcze chcieć słuchać - dodał i było to uzupełnieniem całego dialogu. Nie trzeba było dodawać niczego więcej, więc oboje zamilkliśmy, a powietrze regularnie przecinał hałas zdzieranych opon i ryk silników.

Zaczęłam się zastanawiać, jak przekazać rodzicom, że za nieco ponad siedem miesięcy rzucę papierami w gabinecie dyrektora, wyrwę się ze szkoły i nikt nie obudzi mnie, bym wstała do niej dnia kolejnego. Już widzę ich rozgoryczone miny i spojrzenia, mówiące "to absurd, Chloe, wykształcenie jest podstawą". Nie dopuszczają do siebie myśli, że nie wybieram się na studia! Jeszcze nie wspominałam, nawet w żartach, że mam w wielokrotnie przemyślanych planach porzucenie również liceum po drugiej klasie. I chyba nie oswoję ich z tą myślą przed 28 czerwca przyszłego roku, gdy stanę rankiem przed lustrem jako pełnoletnia, młoda i niezależna kobieta.

-Mogę mieć do ciebie prośbę? - zagaiłam, kończąc kawę. 

Potrząsnął twierdząco głową i dopił własną. Wepchnął swój kubek w mój i oba gotowe były to wskoku w otwór śmietnika.

-Jeśli masz czas, pojechałbyś ze mną na parking, taki wiesz, dla kierowców tirów. Tam, gdzie się dużo pali i dużo przeklina.

-Uważasz, że to bezpieczne?

-Samej niekoniecznie, dlatego nie zwinęłam ci motoru i nie spróbowałam dotrzeć tam sama. Narobiłabym szkód i sobie, i motor by na tym ucierpiał. Chyba oboje chcemy tego uniknąć.

Dave wstał, otrzepał nisko opuszczone spodnie ze strzępów trawy i kilku przygniecionych pośladkami mrówek. Wyciągnął dłoń, chwyciłam się jej i podniósł mnie na równe nogi. A dłonie miał takie, których wystarczy dotknąć i przywodzą na myśl bezpieczeństwo. Więc nie spieszyło mi się, by puścić prawą z nich. Ruszyliśmy przez środek parkingu, wgryzając się w ostatnie kęsy zapiekanki. Ja byłam przepełniona i nie tknęłam nic do obiadu. Dave natomiast stwierdził, że ze sporym zapasem pochłonąłby jeszcze dwie takie.

-Myślałam trochę o tym, co mówiłeś na boisku za szkołą - wypaliłam. - Wiesz, to o zemście.

-I co wymyśliłaś?

-Że gdyby tak to dobrze rozegrać, mogłoby być całkiem zabawnie. Musimy tylko mieć parę haków na nich obu.

-Na Mike'a znajdziemy bez większego problemu. Na pewno wiesz o nim coś nieco wstydliwego.

Zastanowiłam się chwilę, ale niezwykle krótką, bo odpowiedź miałam na wyciągnięcie ręki. 

-Ma małego siusiaka. - Dave parsknął głośno. Aż zwrócił uwagę dwojga długowłosych motocyklistów w kwiecie wieku, skórach i łańcuchach wędrujących od kieszeni po kolana. - Nie śmiej się, to prawda. Może nie jest jakiś milimetrowy, ale nie grzeszy długością. Zresztą sam możesz zobaczyć. Przebiera się w szatni na wf-ie, prawda? Zerknij kiedyś na jego bokserki.

-Wolałbym nie, wierzę ci na słowo. Już teraz patrzą na mnie dziwnie.

-Bo tatuaże i kolczyki?

Zaprzeczył.

-Bo noszę bokserki w jednorożce i mam wytatuowane na piersi imię ruskiej prostytutki. 

-Bujasz.

Ale nie bujał. Bez wstydu zaprezentował obcisłe bokserki i Dave z kolei nie miał mikroskopijnego siusiaka. A na piersi rosyjskie imię. Poznał ją zeszłego lata i spędzili razem parę ekscytujących dni, ale poprosiłam, by nie zagłębiał się w szczegóły tak, jak zagłębiał się w nią.

-Nie śmiej się - burknął. - Była inspirująca. Napisałem dla niej wiersz. Ale niestety była odrobinę starsza, nie wyszło nam, rozumiesz.

-Odrobinę?

-Jakieś dwadzieścia lat, to szczegół. W każdym razie oddałem jej majątek życia. Od tamtej pory stać mnie tylko na zapiekanki i kawę.

-Były pyszne.

-Zatapiam w nich tęsknotę, żal i ból dupy.

A każde jego słowo przesiąknęło ironią tak silną, że nawet ja jej do tej pory nie znałam. To jednak prawda, że przy każdym można nauczyć się czegoś nowego. Od Dave'a na przykład nauczyłam się, że jednorożce na bokserkach to nie wstyd, tylko wyraz oryginalności, a każdy tatuaż powinien mieć wyższą wartość mentalną. Albo szyfr do sejfu narodowego (o ile coś podobnego istnieje), albo miniaturową twarz ukochanej, albo imię prostytutki, która oskubała cię i z pieniędzy, i z cnoty.

Wsiedliśmy na motor jak na rumaka, który zakopuje kopyto w sypkiej ziemi i przygotowuje się do startu. Pospiesznie i energicznie. Tym razem kask wskoczył na głowę Dave'a. Chciałam poczuć ten wiatr we włosach, chciałam wychylić się zza jego pleców będących osłoną, chciałam rozłożyć ręce i chwytać każdy powiew powietrza na klatę. Ale Dave musiał to przewidzieć i polecił mi, bym nie rozwiązywała ramion z obwodu jego brzucha, bo jest mu miło, gdy ktoś nieustannie zgniata mu na przemian wątrobę i żołądek, a do tego uciska przepełniony pęcherz. Przecinaliśmy powietrze, wyprzedzaliśmy tiry i niemal słyszałam te przekleństwa, gdy Dave zajeżdżał im drogę przed samą maską. Jeździł jak wariat, a ja nadal czułam się bezpiecznie. Raz zerknęłam na prędkościomierz. Sto osiemdziesiąt. Później odmówiłam sobie tej przyjemności i po prostu płynęłam przez rzadkie powietrze. Miałam wrażenie, jakbyśmy razem z przyrostem prędkości wznosili się wyżej i wyżej nad szosę i naraz zabrakło tirów i całego tego gwaru. Pozostał świst wiatru, a potem pozostawiane na asfalcie strzępy palonej podczas hamowania gumy. W takim tempie dotarliśmy na pobliski parking w przeciągu ułamka sekundy. A przynajmniej dla mnie to wszystko zdało się być taką drobnostką czasową.

Zatrzymał się już na trawie. Cały asfalt zajęty był naczepami tirów i samymi kabinami, gdzie część kierowców zapadała w drzemkę po całonocnej jeździe, część z nich dopiero się zatrzymywała, jeszcze inni rozprostowywali kości przed dalszą podróżą. Fascynowali mnie. Każdy jeden z osobna. Wiedli niezależne życie, pełne wolności, mimo że goniły terminy i przeważnie wieźli towar za towarem. Ale choćby głupi postój na leśnym parkingu zdawał mi się oderwaniem, urozmaiceniem. I wiedziałam, że ja też chcę w przyszłości wieść takie życie. Martwić się o siebie i naczepę tira, nie o przemoczone buty dzieciaków, kuwetę kota i teoretycznie służbowe wyjazdy męża.

-Jesteś pierwszą dziewczyną, którą znam, marzącą o karierze kierowcy tira. Podziwiam.

-Jestem z lekka oryginalna, choć tego nie widać.

Podeszłam do pierwszego kierowcy. Mężczyzna z wąsem i niemałym brzuchem wycierał ręce pełne smaru w szmatkę, która bynajmniej nie grzeszyła czystością. Z pulchnych warg wystawał mu papieros. Nie pachniał przesadnie przyjemnie i postanowiłam, że kiedy ja pójdę w jego ślady, nie będę żałować drobnych na prysznice na stacjach.

-Co panienkę tu sprowadza? - Był miły. Ja traktowałam go jako coś nowego i on traktował mnie jak zagrożony gatunek człowieka. Sądzę, że nie często wymuskana nastolatka fatyguje się na parking za miastem tylko po to, by uciąć pogawędkę z nieznajomym.

-Chcę być kiedyś taka jak pan - oznajmiłam radośnie i zaraz sprostowałam. - Być kierowcą tira, rzecz jasna. Zadbam o troszkę mniejszy brzuch.

Mężczyzna przyjął uwagę z humorem, przełożył papierosa z warg między palce, wypuścił dym i przemówił:

-To nie takie fajne, jakie wydaje się z daleka. Musisz przywyknąć do samotności, tych samych radiowych kawałków, płaskodupia i masy innych problemów. 

-Dam radę. To mnie fascynuje.

-Siedzę w tym - postukał drzwi kabiny - od trzydziestu lat i wierz mi, napotkane na drodze kobiety mógłbym wyliczyć na palcach jednej dłoni.

-Tym lepiej. Wie pan, że z dziewczynami znacznie trudniej się dogadać?

Kierowca zaśmiał się. W międzyczasie paru jego asfaltowych kolegów dołączyło do dyskusji i dalej gawędziliśmy wspólnie. Wzbudziłam niemałe zainteresowanie. Dave oparł się o motor i wypalał papieros za papierosem. Miał mnie nieustannie na oku. Gdy rozmowa zeszła na tor coraz wygodniejszych foteli, kierowca zaproponował, bym przysiadła na moment na jego. Zanim wdrapałam się po paru stopniach do kabiny, która zawisła parę metrów nad ziemią, minęły wieki. To jedna z umiejętności, którą będę zmuszona wytrenować, bo mimo wszystko nie chciałabym tracić kilku minut przy każdorazowym wsiadaniu do tira. Ale gdy już zajęłam miejsce i na chwilę, tak dla zwiększenia poziomu endorfin w organizmie, zapięłam pas, a przede mną rozciągał się pas, może nie autostrady, ale równo położonego betonu, utwierdziłam się w przekonaniu, że podobna kabina pewnego dnia w mam nadzieję nieodległej przyszłości, stanie się moim biurem, mieszkaniem bez czynszu i strefą zadumy.

-Mogę się z panem zabrać? - krzyknęłam z góry do nikogo konkretnego, bo mogłabym wsiąść do tira z którymkolwiek z tych facetów i tyle by mnie widzieli.

-Jadę aż na północ Kanady, księżniczko. 

-Tym lepiej - stwierdziłam i jeszcze chwilę potrzymałam kierownicę. Obita skórą, choć nadgryzioną zębem czasu. Fotel również nie wyszedł prosto z salonu, ale może dzięki temu moje ciało wpasowało się w niego, a pas trzymał mnie jak silne, stanowcze ramię.

Zeskoczyłam z ostatniego stopnia na pęknięty beton, podziękowałam rozmówcom i przed odejściem dodałam, że jeśli któryś z nich spotka pewnego dnia na trasie blond kierowcę w szpilkach, to będę ja.

Wróciłam do Dave'a, zanim wypalił całą paczkę. Mruknął tylko, że wśród tych wąskich patyczków niosących raka płuc znalazł jeszcze jednego skręta i w ostateczności wyszedł na mało kulturalnego, bo mogąc się podzielić, nie zrobił tego przez własne gapiostwo.

-Wiesz, teraz jeszcze bardziej wyczekuję momentu, w którym rzucę szkołę i dołączę do tej niezwykłej społeczności.

-A ile osób wie o twoim niecodziennym marzeniu?

-Ty, ja i na razie to chyba wystarczy.

-A Justin?

-Nie wie - odparłam krótko. - Do tego typu spraw ma podejście jak moi rodzice. W końcu, wiesz, jest nauczycielem. Byłoby trochę głupio, gdyby namawiał mnie do urwania szkoły w połowie.

W przyjemnej ciszy przyglądaliśmy się, jak mój tir (pozwoliłam go sobie mentalnie przywłaszczyć) odpala silnik i rusza z wysiłkiem. Nie był już pierwszej młodości. Kierowca wychylił się przez okno, machnął ręką i pożegnał mnie słowami:

-Do zobaczenia na trasie, młoda koleżanko!

A ja odkrzyknęłam:

-Szerokiej drogi i miękkich drzew na poboczu!

Bo właśnie taki zwrot usłyszałam parę lat temu na parkingu za stacją, gdy razem z rodzicami przemierzałam drogę z Ohio na północ Florydy i zatrzymywaliśmy się regularnie co dwie godziny, bo mój pęcherz był jeszcze tak mały jak puszka coli wypijana co postój. Wtedy zrodził się pierwowzór marzenia. Poczęto je gdzieś w okolicach wschodniej obwodnicy Atlanty.

Telefon rozdzwonił się w mojej kieszeni i zniknęła ta wątła otoczka z marzeń i planów. Dzwonił Justin. Odebrałam po paru sygnałach, żeby nie sądził, że czekam na jego telefon. Chyba trzymając go na dystans, chciałam zachować przestrzeń ze względu na siebie. Byłam dobrą aktorką, ale nie zasługiwałam na Oscara, a jeszcze nie byłam gotowa na wyjawienie mu prawdy.

-Chloe, gdzie ty, do cholery, jesteś? - Tak brzmiało jego powitanie.

-Księża nie przeklinają - odparłam łagodnie.

-Księża nie uprawiają seksu - wtrącił Dave, podpalając kraniec dziesiątego czy piętnastego papierosa. Ale jego Justin rzecz jasna nie usłyszał.

-Chloe, nie żartuję, martwię się. Wybiegłaś taka wzburzona. Przecież powiedziałem, żebyś wróciła do domu.

-I co bym w nim robiła? Dostawała sms'y z gratulacjami albo propozycjami jakiegoś szybkiego obciągania w szkolnym kiblu?

Justin zamilkł po drugiej stronie. Chwilę zajęło, nim zaczął mówić.

-Powiedz mi tylko, gdzie jesteś.

-Kojarzysz parking dla tirów przy wschodnim wyjeździe z miasta? - Chciał skomentować czymś w stylu "Chloe, to przecież niebezpieczne, czy nie wiesz, że każdy facet chodzący po naszej planecie może być dla ciebie zagrożeniem i najlepiej żebyś nie wystawiała nosa poza cztery ściany swojego pokoju, bo tylko tam jesteś w miarę bezpieczna, ale też nie w pełni, bo przecież pająk, który przemknął się z garażu do twojego księżniczkowego apartamentu również może okazać się osobnikiem rodzaju męskiego". Niekiedy tak się właśnie czułam. - Nikt mnie nie zgwałcił, wiesz? Nawet nikt nie próbował. Muszę wyglądać dzisiaj wyjątkowo paskudnie. - Ironia grała w słowach, kusiło mnie żeby dołożyć jej więcej.

Justin dodał jeszcze parę niezrozumiałych pomruków, które jednocześnie mogły oznaczać, że mam radzić sobie sama, albo że wsiada w samochód, którego nie ma, i przyjeżdża po mnie w przeciągu najbliższych piętnastu minut. Tak czy owak, łatwiej mi było, gdy nasze rozmowy przebiegały na linii telefonicznej i chcąc, nie chcąc, nie patrzyłam mu w oczy. 

-Wspomniałaś, że wczoraj przespałaś się z Grey'em - zagaił Dave. Palił następnego papierosa i nieustanne kłęby dymu zaczęły mnie do tego stopnia irytować, że sama wyrwałam mu z paczki jednego. - Więc jesteś z księdzem, czy nie jesteś?

-Długa historia - odparłam zdawkowo, a on wzniecił w zapalniczce ogień i przysunął ją do krańca papierosa luźno zwisającego z ust. Poczułam płomień na czubku nosa.

-Spieszy ci się gdzieś? Może na literaturę do szkoły?

1:0 dla mistrza sarkazmu.

-Nie, wiesz, jakoś nie. - Dym przeturlał się przez moje gardło i pokonał dalszą drogę do płuc, ale przystawcie mi nóż do gardła, a nie wymienię kolejnych partii układu oddechowego. Za Boga ich nie pamiętam. - Zaszantażowali mnie razem z Mike'iem, że jeśli nie dam im obojgu dupy, ten ostatni filmik trafi do sieci. Więc dałam im dupy, a filmik w niewyjaśnionych okolicznościach, wstawiony przez nieodnalezionego sprawcę, wypłynął do internetu. A przez resztę wieczoru pocieszał mnie Justin, bo Chloe Montez to zdradliwa suka, która wiecznie robi z siebie ofiarę.

Nie odezwał się. Myślałam z początku, że to przez papierosa, którego czule pieścił wargami. Później dlatego, że wnikliwie dobierał słowa. A później po prostu stwierdziłam, że Dave o nieznanym nazwisku, którym chyba niechętnie się dzieli, jest dobrym słuchaczem i tylko słuchaczem. Więc mówiłam dalej.

-Powiem mu. Przyznam się do tego przed Justinem. Mogę jedynie mieć nadzieję, że zrozumie, wybaczy i nie kopnie mnie w dupę tak, jak na dobrą sprawę powinien zrobić. Jak myślisz, wybaczy? - Nie dałam mu szansy na odpowiedź. Nadawałam jak pozytywka. - Ty byś wybaczył? - ciągnęłam, bardziej do siebie. Może już nawet przestał słuchać. - Że też ja tam poszłam. Filmik i tak dotarł już do większości. Mogłam to przewidzieć! On nie odpuszcza, a chyba nie ma już nic do stracenia. Jestem tak naiwna. Jestem...

-A gdyby tak wrobić Grey'a w gwałt?

W powietrzu zawisła cisza. Nawet tiry przestały przyjeżdżać i odjeżdżać, a przyjemny gwar przekleństw odpływał i odpływał jak w górskim potoku. Oddalał się, a może to my się oddalaliśmy. Mózgi rosły, rozciągały kości, a w mózgu miliard prototypów pomysłów i wśród nich ten genialny, ten docelowy. Tak jak wynalazca tworzy plany i projekty, by w efekcie końcowym zbić fortunę na jednym z nich. 

-Mocne - stwierdziłam. - Jak chcesz tego dokonać? Ssałam mu bez gróźb. Cholera, nawet bez próśb. Po prostu mu ciągnęłam.

-Dzięki temu jesteś bardziej wiarygodna - wytłumaczył, ale być może miałam zbyt niski poziom IQ, żeby go zrozumieć. Dlatego ciągnął dalej. - Nie musiałby cię gwałcić, żeby dobrać ci się do majtek, no nie? - Zaczynałam rozumieć. - Dosypałoby mu się jakiegoś interesującego w skutkach proszku i załatwiło jego własną bronią. Filmem. 

-Przykro mi, nie mam na liście znajomych żadnego dilera.

-Masz.

-Nie mam.

-Wiem lepiej.

-Chyba ja powinnam wiedzieć lepiej.

-Ale o mnie wszystkiego nie wiesz.

W ten sposób Dave poinformował mnie, że handluje narkotykami. Czy coś jeszcze może mnie zdziwić? Cały stworzony był z mieszaniny niejednorodnych czynników składających się na jedną pretensjonalną całość. Co zdanie dowiadywałam się o nim czegoś nowego i co zdanie poznawałam siebie. Weźmy na przykład narkotyki. Nie sądziłam, że z takim spokojem gawędziłabym z dilerem, a teraz nie krzywię się nawet na myśl, że być może nie raz posłał kogoś na OIOM z połamanymi żebrami. Bo o bezpośrednim posłaniu do trumny nie myślałam.

-Jedno właśnie postanowiłam - oznajmiłam, zbierając z trawy torbę. Usadowiłam się na motorze, skórzane siedzonko tęskniło za mną i przyjęło pośladki z cichym westchnieniem ulgi. - Chcę się zemścić. Kiedy przyjdzie odpowiednia pora, pokażę im wszystkim, każdemu, kto kiedykolwiek nadepnął mi na odcisk, że też mam coś do powiedzenia. 

-To mi się podoba. - Zastanowiło mnie, gdzie podział plecak, ale przez cały czas siedział na nim na trawie. Poszerzał kolekcję spłaszczonych mrówek. - Masz jaja.

-Może nawet większe niż Mike. 

Oboje roześmialiśmy się dźwięcznym chichotem, ja wysokim, on rzecz jasna niższym. Zdaje mi się, że Dave nie drży rozbawieniem często, a dziś zdarzyło mu się to już drugi raz. Miał takie smutne oczy. Jakby niczego nie robił z pasją, a wszystko z przymusu. Inspirował mnie i gdybym pisała wiersze, parę wersów poświęciłabym dziś jemu. Nie piszę, ale pomyślę nad startem poetyckiej przygody.

-Więc dokąd teraz? - spytał, dosiadając czarnego rumaka.

Machnęłam ręką w przód i odparłam z entuzjazmem:

-Przed siebie, aż po horyzont.

Ale horyzont przysłoniła srebrna Honda rodziców, która w nieodległej przyszłości miała przejść w moje posiadanie. Po wyprawie z Dave'em wolałabym jednak motor. Zatrzymali się na środku wjazdu na parking. Z miejsca kierowcy wysiadł tata, symetralnie przez maskę odbiła się mama i ku mojemu zaskoczeni na tyłach objawił się Justin. Jak piękna rodzinka, rodzice i ich synuś, zbierający z ulicy niesforną córkę. 

Nachyliłam się i szepnęłam Dave'owi do ucha:

-Myślę, że nasz horyzont musi poczekać.

A on ze szczerym uśmiechem odpowiedział:

-Nie bój się. Nie ucieknie.








~*~


Rozdział miał się skończyć w innym momencie, ale, na Boga, ten ma 22 strony A4, a w pełni skończony miałby nie mniej niż 30. Nie mogłam Wam tego zrobić. Tak jak kiedyś miałam problem z napisaniem odpowiedniej ilości i pisałam za mało jak na mój gust, tak teraz zaczyna wychodzić stanowczo za dużo, ale cóż, mniej nie umiem. Dlatego też troszkę skróciłam ten rozdział i właściwa część z Justinem będzie dopiero w następnym:)