piątek, 27 listopada 2015

Rozdział 26 - Garść tabletek przeciwbólowych...

Chloe

Śniła mi się impreza, na niej alkohol i zbyt swobodna zabawa. Śniły mi się słodkie pocałunki i czułe słówka. Śnił mi się mężczyzna, który pojmał mnie jak rycerz księżniczkę z najwyższej wieży. Śniło mi się, że pojmał moje serce i ciało. Śniło mi się, lecz po otwarciu oczu sen przybrał miano rzeczywistości.
Przebudziłam się o poranku, niewyspana i ledwie żywa, ale bez kaca. Głowa nie bolała, nie pulsowała, mdłości nie czułam i fizyczną niedogodnością były wyłącznie uporczywie zamykające się oczy. Przetarłam je pięściami, ziewnęłam głośno i przewróciłam się na bok. Nagle dotknęłam nosem nos Justina i przypomniałam sobie o jego obecności. Spał smacznie, pochrapywał cicho, jego policzek rozpłaszczył się na poduszce. Przebiegłam palcami pośród jego włosów, totalny bałagan. Nagle zdałam sobie sprawę, że ten nieład na głowie był wyłącznie moją winą, a może zasługą. W każdym razie roztrzepane włosy Justina były wyraźnym dowodem grzechu. Naszego wspólnego grzechu.
-Nie zdziwiłabym się, gdybyś wciąż był pijany, królik - westchnęłam, podpierając się na łokciu. - Nie mogę się doczekać, aż zaczniesz zataczać się przy tablicy w klasie. Ten dzień na pewno nie będzie nudny.
A z perspektywy czasu wolałabym jednak, by był.
Może nie obudziłam się przed budzikiem, ale nadal miałam sporo czasowego zapasu. Mogłam stanąć przed szafą i poświęcić pięć minut na kolorystyczne dobranie ubrań. Wybór padł na czarną spódniczkę i zakolanówki raz koszulę z podwiniętymi rękawami. Mogłam też wziąć prysznic i rozluźnić się pod gorącym strumieniem zmieszanym z orzeźwiającym zapachem żelu. Celowo zostałam w łazience połączonej z sypialnią. Miałam jakąś małą nadzieję, że szuranie, stukot i uderzające o kafle krople wody obudzą Justina. Tymczasem on spał jak zabity. A może taka ilość alkoholu naprawdę pozbawiła go oddechu? Dla pewności sprawdziłam puls. Żyje.
Wyszłam z pokoju i zostawiłam drzwi otwarte na oścież. Kiedyś będzie musiał się obudzić. W koszyku na kuchennym blacie połyskiwały jabłka. Umyłam jedno i wypolerowałam ściereczką na błysk. Pokroiłam na ćwiartki, skórkę zostawiłam. Lubiłam wgryzać się w nią zębami ostrymi jak brzytwa. Maczałam kawałki owocu w jogurcie naturalnym i odgryzałam kęs po kęsie. Szybko zniknęło całe. Mniej więcej w tym samym momencie, w którym rozłożony na kanapie Zayn zaczął wybudzać się z pijackiego snu. Mlasnął, przeciągnął się i w rozkojarzeniu spadł z sofy na dywan.
-Gdzie ja jestem? - spytał nieprzytomnie. Oczy miał zamglone, głos zachrypnięty.
-W szpitalu psychiatrycznym - skomentowałam. - Wsadzili cię za wpychanie łap w bokserki księdza.
-Za to mógłbym wylądować co najwyżej w ośrodku odwykowym. Swoją drogą, co z królikiem? Pamięta cokolwiek, czy pierwszy kieliszek urwał mu film?
-Daj spokój. - Machnęłam ręką. - Jeszcze się nie obudził. Nie chcę nic mówić, ale za pół godziny zaczyna lekcje.
Naraz usłyszeliśmy paraliżujący krzyk z piętra. Spojrzałam na Zayna, on na mnie, potem wspólnie na sufit. Ruszyłam schodami na górę, w popłochu, w biegu, choć domyśliłam się, że pisk Justina mógł być spowodowany choćby małym pajączkiem na podłodze. Facet, a czasem gorszy niż baba. Wpadłam do sypialni jak porywisty wiatr. Justin leżał na łóżku na brzuchu, wbił twarz poduszkę, a drugą położył na tyle głowy. Jęczał, jakby dochodził, albo jakby palili go żywcem. Przez ułamek sekundy naprawdę się wystraszyłam. Ale Justin przewrócił się na plecy i wyglądał całkiem normalnie, tylko wymięty jak ubrania po praniu na wysokich obrotach.
-Coś wyżera mi mózg od samego środka! - krzyknął i szarpnął włosami. Miotał się po łóżku, jakby materac płonął, a kołdra była zamrażającym lodem. Ze skrajności w skrajność.
-Hej, kocie, co ci jest? - wskoczyłam na łóżko i przytrzymałam jego główkę, żeby nie kręcił nią jak nowonarodzony cielak.
-Zaraz umrę! - wykrzyczał mi w twarz i zwinął się w kłębek. Mały, uroczy, cierpiący bobas.
-Misiu, wiesz, że masz kaca, prawda? - zachichotałam, głaszcząc i całując jego czółko. Może ulżę mu w cierpieniach.
-Nie obchodzi mnie, co to jest - zapłakał. - Chcę się tego pozbyć, bo skoczę z okna.
-Pod moim parapetem stoi wielka trampolina - mruknęłam pobłażliwie.
-To nie wiem, uduszę się twoją poduszką. Będziesz miała moją krew na rękach.
-Krew? 
-Och, w znaczeniu metaforycznym. Poza tym nie mów już nic, jeszcze bardziej boli.
-Kochanie - szepnęłam mu do ucha - to ty cały czas mówisz.
Justin w porywach desperacji zajęczał, potem objął mnie w pasie i położył głowę na moich kolanach. Z troską masowałam jego skronie, dotykałam kark, ale zamiast go schłodzić, niepotrzebnie grzałam dłonią. Regularnie co kilka urywanych oddechów Justina całowałam czubek jego głowy. Cholera, cierpiał, a ja wciąż podśmiewałam się pod nosem.
-Pogotowie antykacowe jest już w drodze. - Zayn wydał z siebie dźwięk przypominający sygnał pędzącej na sygnale karetki. - Garść tabletek przeciwbólowych i świeżutka woda prosto z lodówki. 
-Z tą garścią może nie przesadzaj. Nie chcemy go przecież otruć.
Ale było już za późno. Justin połknął niebieskie kapsułki, co do jednej. Popił wodą i zaraz opadł na materac, bo nagły i niespodziewany zryw nie przypadł do gustu obolałej głowie. Rozbolała jeszcze mocniej.
-Zaraz powinno przejść, kociaku. - Przytuliłam się do jego nagiej piersi. Był rozpalony i drżał.
-Obiecujesz?
-Obiecuję.
-Bo widzisz, stary. - Zayn usiadł w rogu łóżka. - Żeby móc tyle pić i nie czuć się później jak gówno, trzeba lat praktyki. Poćwiczysz, potrenujesz i szybko przywykniesz.
-Nigdy - zagrzmiał. - Nigdy więcej nie tknę tego gówna. To był pierwszy raz i ostatni.
-Nie pierwszy, misiu - poprawiłam go. - Wypiłeś kieliszek szampana przed naszą pierwszą wspólną nocą, nie pamiętasz?
-Jeden. Kieliszek. Szampana. A nie setki butelek wódki.
-Liczy się sam fakt. Smakowało ci.
-Wtedy wszystko mi smakowało.
Justin powoli dochodził do siebie. Rada na przyszłość - ograniczyć mu dostęp do alkoholu, bo później biedaczek  umiera w męczarniach. Trochę było mi go żal, trochę brałam winę na siebie, a trochę naigrywałam się z jego niewinności. Ból głowy będzie niczym przy wspomnieniach z ubiegłego wieczoru, a nie myślcie, że pozwolę Justinowi o wszystkim zapomnieć. A teraz nabrałam ochoty na małe zaloty. Pocałowałam oba ramiona Justina, krzyż na piersi, podniecający pasek włosków tuż pod pępkiem i w końcu wypukłość w bokserkach. Zaskomlał jak pies, któremu nadepnięto na łapę.
-Chloe, proszę, bo zaraz rozboli mnie wszystko.
-Idę puścić pawia - zakomunikował Zayn i rzeczywiście wyszedł z sypialni. Stoczył się po schodach i na pewno wrócił na kanapę, nie było innej możliwości.
-Pomaga, słoneczko? - Popieściłam go po policzku. Minęło już piętnaście minut, odkąd skorzystał z pogotowia antykacowego.
-Tak, już mi lepiej.
-Wspaniale - zaćwierkałam. - Za piętnaście minut zaczynasz lekcje, misiu pysiu.
Upewniwszy się, że Justin dotrwał do stanu, w którym nie grozi mu nagła i niespodziewana śmierć, z torebką na przedramieniu wyszłam z domu. Dzień był słoneczny, choć chłodniejszy niż poprzedni. Teraz każdy kolejny będzie bardziej mroźny i muszę o tym pamiętać przy każdorazowym wyborze ubrań. Uwielbiałam odgłos szpilek uderzających o chodnik, ale tylko swoich. Chodziłam pewnie, bez zawahania i dzięki temu stukot był głośniejszy. Spóźnię się na pierwszą lekcję, to pewne, ale ta pierwsza lekcja powinna być prowadzona przez Justina, który spóźni się bardziej. I to również było pewne.
Dziedziniec szkolny nie tętnił już życiem. Nieliczni wbiegali przez frontowe drzwi, spóźnieni. Inni wchodzili powoli ze spuszczonymi głowami. A ja różniłam się od nich, bo nie zamierzałam biec (po co, skoro klasa czekała przed zamkniętą salą) i nie schylałam przed nikim głowy. Jestem księżniczką, moja korona nie może upaść. Na końcu korytarza grupa młodych ludzi podpierała ściany. Jedni niecierpliwili się i spoglądali na zegarki, inni korzystali, by odpisać zadania na następną lekcję. Tanecznym krokiem zbliżyłam się i postawiłam torebkę na skrawku wolnego miejsca na ławce. Jeszcze tylko poprawienie włosów, zdjęcie skórzanej kurtki i czułam się mniej więcej o dwa stopnie wyżej niż reszta szarych człowieczków, którzy nie mają tak interesującego życia jak ja.
-Niepotrzebnie przychodziłaś, Chloe - mruknął jeden z chłopaków. - Ten frajer najwyraźniej nie ma zamiaru przyjść.
-Zastanów się, kogo nazywasz frajerem, dzieciaku. Jego przynajmniej można nazwać facetem, a ciebie - zmierzyłam go pełnym współczucia spojrzeniem - co najwyżej marną imitacją i boskim niewypałem.
Przybiłam sama sobie piąteczkę. Punkt dla Chloe.
-Co ty go tak bronisz? Zakochałaś się, czy co? - zaatakował inny. Czyżby klasa nie w humorze? Szkoda, bo mi dopisywał.
-Stwierdzam fakty. Chociaż wolisz dziewczynki, porównaj Jus... księdza Biebera i jego - machnęłam pogardliwie na kolegę - i powiedz mi, że wybrałbyś tego dzieciaka, a chyba cię wyśmieję.
Chłopak już miał rozniecać wzburzenie, kiedy przez małe zbiegowisko przedarła się Megan (mój odwieczny wróg, tak na marginesie, nasza wojna rozpoczęła się już w podstawówce i wtedy dotyczyła lalek Barbie. Teraz same stałyśmy się lalkami Barbie, które na okrągło ze sobą rywalizują). Oparła się o bark urażonego faceta i przyjrzała się wypiłowanym z nadmierną perfekcją paznokciom.
-Nie obwiniajcie jej - rzuciła krótko. Wyczuwałam kolejny złośliwy komentarz o zbliżającym się okresie, ale tym razem obrała inne tory. - Nasza Chloe lubi tylko dorosłych, dojrzałych mężczyzn. Nie pamiętacie już, co było z naszym poprzednim wychowawcą? Chloe dobrała się do paska w jego spodniach, zanim on nauczył się na pamięć naszych imion.
Zaśmiałam się gorzko. Cios poniżej pasa, ale że chłopcem nie byłam, ten cios na niewiele się zdał. Bo ja po uderzeniu nie zginam się w pół i nie pozwalam się dobić. Jak powiedziałam, moja korona nie ma prawa upaść.
-Czasem zastanawia mnie, czy to czysta, ludzka zazdrość, czy może nieudana próba dowartościowania samej siebie? - zironizowałam. - Widzisz, tymczasem to ja dostaję to, czego chcę i nie muszę chodzić pod latarnię, żeby ktoś zrobił mi dobrze.
Odpowiednie słowa w nieodpowiedniej chwili. Niespodziewanie ciężka dłoń dyrektora opadła na moje ramię. Jego wąs drżał jak zawsze, gdy był czymś podenerwowany.
-Panno Montez, czy nikt nie nauczył panią kulturalnego języka? Poza tym, dlaczego wszyscy nie jesteście na lekcji?
-Po pierwsze - zakomunikowałam. Miałam średnio dwie sekundy na ułożenie złożonej wymówki usprawiedliwiającej nieobecność Justina. - Ksiądz Bieber spóźni się na lekcję, ponieważ miał samochodową stłuczkę. Widziałam go, gdy mama podwoziła mnie do szkoły.
-O ile się nie mylę, twoi rodzice wyjechali z miasta.
-Powiedziałam mama? Miałam na myśli mama kuzyna - parsknęłam dla wiarygodności. 
-A ksiądz Bieber nie ma samochodu.
-Bo to nie on kierował, tylko jego siostra.
-Nie ma również siostry.
-Powiedziałam siostra? - Klepnęłam się w czoło. Spokojnie, Chloe. - Chciałam powiedzieć siostra przyjaciela. 
Gdyby powiedział, że przyjaciół również nie ma, chyba dostałby w ten tłusty polik.
-Dobrze. A wracając do pierwszego pytania, rodzice nie nauczyli cię kulturalnego języka?
-Wie pan - zaczęłam, okrążając go powoli. Może umyślnie stawiałam stopy tak, by moje nogi przeistaczały się w ponętne płomienie, a może już sama tego kontrolowałam. Ale dyrektor bez wątpienia zawiesił na nich wzrok. - Mogłam równie dobrze użyć słowa "wyruchać". Byłoby trafnym zamiennikiem i bardziej pasuje do Megan.
-Chloe! - zagrzmiał. - Czy z tobą zawsze muszą być problemy? Zgłoszę to twojemu wychowawcy.
-Będzie miał pan okazję. Właśnie się pojawił.
Justin przemierzał szybko korytarz, włosy rozbiegły się w nieładzie, a kac nadal męczył. Wyglądał jak siedem nieszczęść i nadal był najseksowniejszym facetem na całej pieprzonej ziemi. Jak to robi, tego już nie wiem. Może sekret urody tkwi w niewinności. Coś w tym jest. W końcu przeważnie najpiękniejsze są cnotki niewydymki. On był taką cnotką, dopóki nie wpadł w ręce małego chochlika, preferującego życie w grzechu.
-Bardzo przepraszam za spóźnienie, ale...
-Ale miał ksiądz wypadek - wtrąciłam pospieszeni. Jak grać, to do końca i z precyzją godną mistrza. - Widziałam księdza na skrzyżowaniu, parę przecznic od szkoły. Pewnie stąd to drobne skaleczenie na skroni.
Justin gwałtownie uniósł dłoń do głowy i przesunął po rozcięciu opuszkami palców. Czyli przed wyjściem z domu nie spojrzał nawet w lustro.
-Swoją drogą, wychowanka księdza używa naprawdę niecenzuralnych słów i kieruje je do koleżanki.
Justin spojrzał na mnie. Znałam ten wzrok. Mówił "coś ty znowu narozrabiała", a za chwilę łagodniał i zmieniał się w spojrzenie typu "przecież wiesz, że cię kocham i zawsze będę bronił twojego zgrabnego tyłka".
-Porozmawiam z nią - rzucił lekceważąco, mniej więcej takim tonem, jakim ja rozmawiam z rodzicami o poprawieniu ocen. - A teraz przepraszam, ale chciałbym już zacząć lekcję. - Przekręcił w zamku klucz z plastikową plakietką wielkości breloczka, na której widniał numer klasy. 
Uczniowie wsypywali się do sali, dyrektor raźnym krokiem oddalał się i zniknął na schodach, a ja niby powoli, niby z trudem unosiłam ciężką torbę i tym sposobem zostałam na ułamek sekundy na korytarzu sama z Justinem. Misiu pysiu wyglądał lepiej niż rano, ale nadal więcej było w nim cukru niż seksu. I ten cukier, nie wiedzieć czemu, podniecał mnie bardziej.
-Dlaczego mam rozwalony łeb? - szepnął, dotykając skroni.
-Nie rozwalony, tylko lekko stłuczony. - Pocałowałam małą rankę. - Uwierz mi, spędziłeś noc pełną nieoczekiwanych zwrotów akcji. Ale i tak najlepszy był pod koniec.
Postawiłam pierwszy krok za próg, ale Justin złapał moje ramię i wyciągnął mnie na korytarz.
-Jaki zwrot akcji?
Zachichotałam, gładząc go pobłażliwie po policzku.
-Było mi cholernie dobrze, skarbie.
Przyzwyczaiłam się do zajmowania pierwszej ławki (oczywiście tylko podczas wyjątkowych lekcji z księdzem Bieberem) i z perspektywy czasu widzę, że to najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć. Widziałam stąd każdy grymas na jego przystojnej twarzy, każdy uśmiech, każdą uroczą zmarszczkę przy powiekach, każde ziewnięcie i każdy błysk w oku. A i ja mogłam przesyłać mu promienne znaki bez obawy, że ktoś zdoła je dostrzec. Czasem wybitnie erotyczne i niegrzeczne znaki. Wtedy Justin musiał pilnować się, by na oczach całej klasy nie dać po sobie poznać, że coś go poruszyło.
Wyłożyłam na ławkę zeszyt zapełniony sercami nakreślonymi czerwonym cienkopisem, a każde zawierało imię szatyna. Inspirował mnie do romantycznych, rzadziej erotycznych szkiców. Wsunęłam za ucho długopis, razem z kosmykiem włosów. Ale szybko stwierdziłam, że seksowniej będę wyglądać z końcówką zagryzioną między zębami.
-Dobrze więc - przemówił i on również przygryzł kraniec pióra, a gdy dostrzegł, że mój długopis także połyskuję między zębami, uśmiechnął się tajemniczo. - Nie zdążę już zrealizować tematu, więc nie będę zaczynał niczego nowego. Może więc ktoś z was chciałby podzielić się czymś interesującym?
Nadeszła szansa dla mnie. Doskonała okazja, której zmarnowanie zawisłoby na pograniczu grzechu.
-Ja mam pewną ciekawą historię - powiedziałam niewinnie, a Justin wiedział już, co kryje się za tym radosnym świergotem. - Otóż byłam wczoraj z chłopakiem i kuzynem na imprezie za miastem. - Justin pobladł i oparł się o biurko. - On jest takim słodkim, niewinnym misiem i wczoraj pierwszy raz się upił. Trzy światy z nim miałam. Najpierw, kiedy poszliśmy tańczyć, niemal wziął mnie na parkiecie, więc posadziłam go na krześle i zabroniłam gdziekolwiek odchodzić. Ale do niego dosiadły się dwie panienki, zaprowadziły go na zaplecze i już dobierały się do paska w spodniach. Zdążyłam z odwetem w samą porę. Znów posadziłam go na krześle i wtedy postanowił wybrać się do toalety. Rozumiem, ludzka rzecz. Ale kiedy weszłam do łazienki chwilę po nim, zastałam go przypartego do ściany, a mój kuzyn, który jest gejem, wpychał mu łapę w bokserki. - Justin przybrał barwę trupa. Sięgnął do plecaka do butelkę wody i upił kilka łyków tak niedbale, że stróżka spłynęła mu w dół brody i skapnęła na podłogę. - Ale to jeszcze nie wszystko! Wkurzyłam się na nich obu i za uszy wyciągnęłam z klubu. Za uszy - podkreśliłam - dosłownie.
Justin poderwał dłoń i przyłożył ją do ucha. Może nie było widocznych śladów, ale po podrażnieniu lekko piekło.
-Byłam zmuszona prowadzić, bo oboje, i chłopak i kuzyn, byli totalnie pijani! Miałam nadzieję, że dotrzemy do domu bez poważniejszych komplikacji i wtedy on stwierdził, że musi się wysikać, przy czym korzystał z tej nieszczęsnej toalety przed piętnastoma minutami. Musiałam pilnować go, kiedy sikał, wyobraża to sobie ksiądz? A potem przeszedł pijackie załamanie i stwierdził, że przestałam go kochać, bo nie chciałam dać się zaliczyć w ubikacji na stacji benzynowej. Tamten etap przetrwaliśmy, a po wyjściu dopadła go banda prostytutek i zaciągnęła na tyły stacji. I skończyło się tak, że znów musiałam go ratować. Wróciliśmy do domu w spokoju, chyba obaj z moim kuzynem bali się odezwać. Zostawiłam ich i jak chmura gradowa pognałam do sypialni i wtedy - zawiesiłam głos, by przyjrzeć się, jak blada poświata zalała Justinowi nie tylko twarz, ale również szyję i nawet kostki w dłoniach, mimo że nie zaciskał pięści - przyszedł do mojego pokoju i już nie był taki niewinny - rozmarzyłam się. Może i Justin nie odważyłby się na taki krok na trzeźwo, ale czego doświadczyłam, to moje. - Nie przypuszczałam, że ma tak sprawny i zwinny język.
Justin zupełnie niepotrzebnie brał łyk wody, bo teraz zachłysnął się nią i omal nie udusił. Wstrząsnęła nim fala suchego, duszącego kaszlu. Poderwałam się ze stołka, podbiegłam w swych zabójczo wysokich szpilkach, złapałam księdza za ramię i kilkakrotnie uderzyłam go dłonią wygiętą w łódkę w plecy. 
-Lepiej księdzu? - spytałam nad wyraz słodko i nie sądziłam, że jestem zdolna do tak precyzyjnej gry teatralnej. Publiczność może niewielka, ale za to jak ważna była wiarygodność odegranej sceny.
-Tak. - Spojrzał na mnie z niemałym przerażeniem. - Lepiej, dziękuję.
-Nie ma sprawy - rzuciłam. - Jestem do księdza dyspozycji. Służbowo i prywatnie, misiu - dodałam półszeptem. Wers niezawarty w scenariuszu.
Wróciłam na miejsce i dorysowałam na wolnej stronie w zeszycie jeszcze trzy kształtne serca, w które wpisałam imię i otoczyłam kwiatowymi wzorami. Chciałabym mieć coś podobnego wyszyte na poduszce. Dzwonek zadzwonił parę minut później, a Justin nie odezwał się już do końca lekcji. Przypuszczam, że mogłam go zawstydzić. Spakowałam zeszyt z długopisem zahaczonym na okładce do głębokiej kieszeni torebki. Klasa wyszła w pośpiechu, wiecie, każda minuta dłużej w sali przedmiotowej zabierała minutę z życia. Nie ociągałam się, a mimo to zostałam w pomieszczeniu jedyna. Zanim uniosłam głowę znad blatu ławki, drzwi zatrzasnęły się z hukiem potęgowanym przez przeciąg. 
-Czy coś się stało, proszę księdza? - spytałam, nie oddalając się od ławki. - Chyba ksiądz odrobinkę zbladł.
-Chodź tu, Chloe - westchnął głęboko. Przetarł twarz dłońmi i przywrócił na policzkach krążenie. Zaróżowiły się naturalnie. 
Podeszłam do biurka i wskoczyłam na jego kraniec. Machałam nogami i trzymałam się blatu dłońmi. Jak te wszystkie uczennice amerykańskich liceów w komediach.
-Mogłabym w czymś pomóc?
-Powiedz mi, słońce - zaczął, przechadzając się powolnie do połowy klasy i z powrotem. - W skali od jeden do dziesięciu jak bardzo się wczoraj zbłaźniłem?
-Zastanówmy się. - Zmarszczyłam w koncentracji brwi. - Tak około dwunastu. Ale nie przejmuj się. Byłeś wczoraj najsłodszą istotą na świecie. A wiesz, co zrobiłeś, kiedy chciałam się z tobą kochać?
Justin zagryzł wargi. Serce już wcześniej biło mu szybciej, a teraz autentycznie unosiło zapiętą pod szyję koszulę.
-Jesteś pewna, że powinienem to wiedzieć?
-Zasnąłeś, królik. Zasnąłeś - parsknęłam. - Pierwszy raz jakiś facet zasnął przed seksem ze mną i zastanawiam się, czy to ze mną jest coś nie tak, czy może krótkie zbliżenie z Zaynem spodobało ci się bardziej niż moje cycki - zachichotałam życzliwie.
-Chloe, wystarczająco sam zrobiłem z siebie błazna. Nie musisz zawstydzać mnie bardziej. A teraz marsz na kolejną lekcję i żeby cię więcej dyrektor nie przyprowadzał.
-Tak jest! - zasalutowałam. - Chyba należy mi się jakaś kara za poprzednie przewinienie. Zdaje mi się, że klaps będzie w porządku.
Justin pozostawał skupiony, dopóki nie musnęłam jego ucha. Poklepał mnie po pośladku (pod spódniczką, ale to nie miało znaczenia), a później zaklaskał i wskazał drzwi, wymigując się potrzebą przygotowania do kolejnej lekcji i zażyciem nowej porcji tabletek przeciwbólowych.
Następne lekcje minęły spokojnie, nie licząc jedynki z biologii za brak projektu. Nauczycielka musi mi wybaczyć, ale ostatnio mam w bród biologii w praktyce. Wracałam do domu na piechotę. Znając życie, nocna impreza nie wystarczyła Zaynowi do zaspokojenia rozrywkowych potrzeb i poszedł pić również za dnia. Justin miał jeszcze dwie lekcje. Nie czekałam na niego. Aż tak go nie kocham, by siedzieć w szkole dodatkowe dwie godziny. Poza tym, pozory ponad wszystko. Już na początku osiedlowej ulicy szperałam w każdej kieszeni torebki. Znalezienie kluczy w czarnej dziurze nie było zadaniem łatwym i przyjemnym. I tak szukałam ich niemal do samych drzwi, a w ostateczności upuściłam nieumyślnie na podjazd przed progiem. Już uginałam kolana, by schylić się i podnieść, gdy zostałam wyręczona. Tylko zarys postaci w garniturze przemknął mi przed oczyma. Mężczyzna wyprostował się, a i ja uniosłam wzrok. Para czarnych jak węgiel oczu, zaciśnięta szczęka zarysowana tak ostro, że przed dotknięciem jej pozostaje obawa rozciętej dłoni. Wyglądał i pachniał dobrze, bardzo dobrze. Chociaż klucze zostały podniesione, kolana uginały się nadal. A w głowie szumiało i szumiało i tylko jakaś część serca krzyczała z nienawiści.
-Witaj, Chloe - odezwał się niskim, gardłowym głosem. - Pamiętasz jeszcze swojego ulubionego nauczyciela, któremu jak grzeczna suczka obciągałaś pod tablicą?






~*~


Tak to piszę i stwierdzam, że chciałabym być tak wyszczekana jak Chloe.
Jak widzicie, ktoś się pojawił. Ten ktoś został razem ze zdjęciem dodany do zakładki BOHATEROWIE :))

piątek, 20 listopada 2015

Rozdział 25 - Niekończąca się opowieść...

Chloe

Po raz pierwszy naszła mnie myśl owiana brakiem człowieczeństwa. Rozważałam wszelkie za i przeciw posadzenia Zayna i Justina na krawężniku przed klubem. Wytrzeźwieliby, zmarzli nocą, oprzytomnieli. Ale szybko uzmysłowiłam sobie, że pozostawienie ich obu w tym samym miejscu, w tym samym czasie, w tym samym stanie bytu nie wchodziło w grę. Ucierpiałabym na tym wyłącznie ja sama.
-Daj mi kluczyki, Zayn - zarządziłam i przeszperałam kieszenie kuzyna. Odnalazłam świecidełko w tylnej, na lewym pośladku. Gumowy breloczek zaplątał mi się pomiędzy palcami.
Miałam prawo jazdy od roku. Brak samochodu, który swoją drogą nie był utrapieniem, wiązał się z brakiem praktyki. Także dokument miałam, ale umiejętności niewielkie.
-Nie chcę jeszcze umrzeć - wybełkotał.
-Zapewniam cię, że zginiesz śmiercią tragiczną, jeśli jeszcze choć raz spojrzysz na mojego chłopaka. Bez skrupułów urwę ci jaja, nie żartuję.
-To musi być bolesne -przyłączył się Justin.
-Ciebie spotka to samo. I zrobię to z jeszcze większą brutalnością.
Wsiedliśmy do samochodu, ja na miejscu kierowcy, panowie na tyłach, ramię w ramię. Krew się we mnie zagotowała. Wysiadłam wprost w bijący od murów kamienic chłód i za fraki wyciągnęłam Zayna z tylnych siedzeń. By chronić swoje klejnoty, o nic nie pytał i niczym potulny baranek ze skruchą w oczach zajął miejsce pasażera.
-Chloe, maleństwo. - Justin zawiesił się od tyłu na fotelu kierowcy i musnął czubkiem nosa moją szyję, potem jeszcze raz, i jeszcze. - Chyba nie jesteś na mnie zła. Ja cię kocham - przeciągnął ostatnie ze słów, by zaraz je urwać. Jakby rozciągnął gumkę recepturkę, a ona nagle pękła.
-Ja nie jestem zła - parsknęłam. - Jestem wściekła. A wiesz, co robi się z niegrzecznymi królikami? - W przednim lusterku odbiło się stanowcze zaprzeczenie Justina. - Ja też nie wiem, ale to z pewnością nie jest nic przyjemnego.
-Ale nie zrobisz mi tego, co Zaynowi, prawda? Ja tego bardzo potrzebuję, żebyś ty mogła czuć się jak księżniczka.
Tym mnie zgasił. Kutas Zayna nie był moją drogą do szczęścia. Justina wprost przeciwnie. Dlatego jego oszczędzę. To ma być kara dla  niego, nie dla mnie.
Przekręciłam połyskujący w stacyjce kluczyk. Silnik zawarczał przyjemnie, reflektory wypuściły snop światła  wprost na ścianę kamienicy. Ruszyłam powoli, ale pewnie. Fotel kierowcy stał się miejsce wypoczynku, jak woda dla złotej rybki. Żaden z przycisków nie stanowił zagadki, drążek skrzyni biegów nie był utrapieniem. Bez komplikacji przebrnęłam przez serpentyny ślepych uliczek, aż dotarłam do drogi wylotowej i tam mogłam rozwinąć skrzydła. Alkoholu we krwi nie czułam, bo 1) wypiłam niewiele jak na swoje możliwości i niemal nic w porównaniu do Justina i 2) wzburzenie napawało trzeźwością. Pięćdziesiąt na liczniku, później sprawne przejście do setki. Wystarczająco, by zabawić się cackiem kuzyna i nie za mało, by nie ciągnąć się do domu do białego rana.
-Więc teraz mogę liczyć na jedno słowo wyjaśnienia? Twoja łapa niemalże w jego bokserkach wyglądała bynajmniej obrzydliwie. Rzygać mi się chce, gdy sobie pomyślę, że robiłeś to, co na ogół jest moją misją.
-Wyręczyłem cię, powinnaś się cieszyć, a nie naskakiwać na mnie z pyskiem - bronił się w swoim rozumowaniu. W moich oczach wyłącznie się pogrążał.
-Do cholery, Zayn, to mój chłopak! - Uderzyłam dłońmi o kierownicę.
Oboje spojrzeliśmy w lusterku na Justina zalegającego na tylnych fotelach. Leżał na plecach, zajmując wszystkie trzy miejsca, bawił się palcami i mruczał pod nosem coś wyjątkowo niezrozumiałego, co brzmiało jak wysokie, operowe tony zmieszane z zachrypniętym, gardłowym pomrukiem.
-Nie wiem do końca, jak ty go widzisz, ale dla mnie jest najsłodszą i najbardziej uroczą istotą na całym boskim świecie. A mnie to podnieca.
-Nie muszę tego wiedzieć. - Udałam odruch wymiotny.
Wahałam się przez sekundę, może dwie, w porywach do trzech. Kiedy jednak chęć wygrała z rozsądkiem, powoli popuszczałam pedał gazu, a gdy samochód osiągnął tak niewielką prędkość, bym mogła pozwolić sobie na chwilę rozproszenia, zerknęłam przez ramię. Czas przyznać rację Zaynowi - ten dorosły chłopiec był, do cholery, słodkim misiem.
Gwałtownie pokręciłam głową. Nadepnęłam pedał gazu i całą naszą trójkę wbiło w fotele. Porządne przyspieszenie.
-To nie ma nic do rzeczy - żachnęłam się. - I nie mówię tylko do Zayna, Justin.
Obudził się, trans został przerwany, a jego świadomość sprowadzona na ziemię, wprost do pięcioosobowego samochodu marki BMW w kolorze czarnym, z małą rysą na drzwiach kierowcy. Wyprostował się z uśmiechem. Temu rodzajowi uśmiechu nadałam wyjątkową nazwę  - nieprzytomny uśmiech pijanego księdza, który uczestniczył w gejowskiej scysji w męskiej toalecie w nocnym klubie o godzinie drugiej. Nazwa może i długa, ale za to w pełni oddająca zarówno powagę, jak i komizm sytuacji. Justin wychylił się i musnął płatek mojego ucha. Cholera, ależ ja go kocham. I nie zmienią tego żadne pijackie wybryki.
-Kiedy dojedziemy do domku? - mlasnął mi do ucha, aż podskoczyłam na siedzeniu. - Nudzi mi się.
-To zdejmij ubrania i ich pilnuj - westchnął ironicznie Zayn i nie przypuszczał nawet, że w sekundę później Justin zacznie rozpinać koszulę. - Nie, jednak przestań. - Spojrzał na mnie wymownie. - Czy on nie jest najsłodszym stworzeniem na świecie? Nie mów, że nie, bo i tak ci nie uwierzę.
-Okay, jest przesłodki, ale to nie upoważnia cię, do wpychania mu rąk w bokserki.
-Podobało mu się. - Wzruszył ramionami.
-Jeszcze słowo - sapnęłam. - Jeszcze jedno słowo, a przywalę twoim autkiem w drzewo i będziesz płakał bardziej niż po urwanym fiucie.
I tak zamilkł. Już nawet na mnie nie zerkał, bo zdawał sobie sprawę, że w moich rękach (dosłownie i w przenośni) znajdują się dwie najważniejsze dla niego rzeczy. Radio było wyłączone. Nie potrzebowaliśmy go. Justin robił za orkiestrę na tylnych siedzeniach. Leżał, śpiewał, czasem mamrotał, a przy tym bębnił dłońmi o kolana, jakby rytmicznie uderzał w bębny. Już miałam nadzieję, że dotrzemy do domu bez większych przerw i komplikacji. Wtedy Justin rozwiał moje nadzieje. 
-Muszę siku - jęknął z tyłów samochodu. 
Oboje z Zaynem jakbyśmy na to czekali, bo w tej samej chwili wypuściliśmy pełne zirytowania westchnienie. Pełen pęcherz Justina wiązał się z postojem, postój z wizytą na stacji benzynowej, a wizyta na stacji z pilnowaniem go na każdym kroku.
-Przecież sikałeś kilkanaście minut temu - wymamrotał Zayn, któremu najwyraźniej również nie był na rękę postój niespełna godzinę od domu.
-Chyba za dużo wypiłem - zachichotał Justin, a ja i brunet jak na zawołanie spojrzeliśmy na niego po słowie "chyba". Bo w tym zdaniu słowo "chyba" pasowało tak jak trzeźwość. Innymi słowy wcale.
-Wytrzymasz - rzucił Zayn. Kręcił się na fotelu i nieustannie zerkał w przednie lusterko takim wzrokiem, jakiego pożąda połowa nastolatek. Pieprzony zboczeniec.
-Drodzy przyjaciele - Justin rozpoczął oficjalnie i oparł się o fotele, jakby obejmował z sympatią nasze barki. - Radzę się zatrzymać. W przeciwnym wypadku w ciągu najbliższych pięciu minut zrobię w majtki.
Postój na poboczu odpadał. Dwupasmówka miała to do siebie, że sikanie pod drzewem nie wchodziło w grę. Drzew bowiem na jezdni nie było, a ze zjazdem z autostrady było więcej problemów niż ze zboczeniem z drogi na stację. Przejechałam jeszcze sto metrów, aż na wysokości znaku z trasą zjazdu zaczęłam zwalniać, by utrafić w przejazd pomiędzy dwoma barierkami ochronnymi. Stacja typowa, z neonowym szyldem ponad dystrybutorami. Korzystając z okazji, zatrzymałam się przy jednym. Wskazówka zapełniająca bak stopniowo opadała. 
-Ty zatankuj - poleciłam Zaynowi - a ja zaprowadzę naszego dzieciaka do łazienki.
Justin wytoczył się z samochodu i zanosząc się śmiechem, na kolanach zszedł z opustoszałego pasa jezdni. Wybiegłam zaraz za nim, po zgaszeniu silnika. Justin niknący pośród bezkresnej ciemności jest niczym wiatr huczący w polu - wszyscy dostrzegli skutki jego przejścia, ale nikt nie był w stanie schwytać. Złapałam go przy krawężniku, uniosłam ostrożnie za ramiona i otrzepałam mu kolana. Wczułam się w rolę matki odprowadzającej niesfornego nastolatka do łóżka. Czy to nie on powinien opiekować się mną? Byłam tą słabszą, młodszą, bardziej kruchą. I dzisiaj - mniej pijaną.
-Dlaczego idziesz ze mną? - zachichotał. - Poradzę sobie sam.
-Mam co do tego spore wątpliwości, królik.
-Czyli pomożesz mi sikać?
-Nazwijmy to inaczej - odkaszlnęłam, by nie parsknąć śmiechem, kiedy Justin potknął się o ledwie wystający z jezdni krawężnik. - Przypilnuję, żeby żaden pedał nie nauczył cię grzeszyć bardziej, niż ja to robię.
Czujnik w drzwiach odnotował naszą obecność. Szklane płyty ogrodzone metalowymi ramami rozsunęły się. Zapach samochodowych spalin zmieszał się z wonią kawy z automatu, ale zapach nie był taki, jaki spotyka się w domach o poranku. Do tego na stacji dołączały płyny do spryskiwaczy i silnikowe oleje. Z moją pomocą Justin zniknął w bocznym korytarzu. Szarpnął drzwiami łazienki. Otwarte. Znikał za progiem jak przepływająca zjawa. W ostatnim momencie postawiłam stopę pomiędzy drzwiami i futryną. Nawet na minutę nie spuszczę z niego wzroku. Nie popełnię drugi raz tego samego błędu.
-Pani do kogo? - Nieprzytomnie wyszczerzył rząd białych zębów. - I w ogóle kim pani jest?
-Twoim aniołem stróżem - odparłam  lekceważąco, przewracając oczyma. - Aniołem stróżem, który rozszerzył zakres obowiązków do pomocy przy sikaniu. Specjalna oferta ważna tylko dziś. 
-W takim razie zapraszam do świątyni dumania. Wstęp wolny przez najbliższą godzinę.
Spojrzałam na Justina pobłażliwie, bo chociaż inteligencji mu dziś zabrakło, uroczy był jak nigdy dotąd. Oczka mu błyszczały, nosek marszczył łagodnie. Cały był jak kostka czekolady - słodka z wierzchu i kryjąca niezapomniany smak nadzienia wewnątrz.
-Chloe, ja mam ochotę - sapnął, przywierając plecami do ściany. Brwi niemal złączył, dłońmi ścisnął policzki. Mim w ludzkiej, pięknej skórze, który zmieniał nastroje, jak mu zagrali.
-Ochotę na co? - westchnęłam i przekręciłam zapadkę w drzwiach. Żaden Zayn więcej nie zaatakuje mojego bezbronnego królika. 
-Na seks, Chloe, na seks - wyznał z trudem i złapał się za głowę w geście podobnym do nastolatek z amerykańskich komedii na wieść o nieoczekiwanej ciąży. - Dasz buziaka?
-Śmierdzisz wódką - skomentowałam.
-I tak wiem, że ci to nie przeszkadza. Teraz daj całusa, szybciutko.
Uległam mu, nie pierwszy i nie ostatni raz. Musnęłam jego usta namiętnie, choć krótko. Na więcej nie zasłużył. Nie w tym stanie. Bo teraz poszedłby do łóżka z każdym, nawet z Zaynem, do cholery. Odkąd związałam się z Justinem, samą siebie zaczęłam traktować z szacunkiem. Ja uczyłam go grzeszyć, on odciągał mnie od grzechu. Dzisiaj nasze role odwróciły się. 
Ale on podchwycił impuls. Dotknął moje biodro, zaraz po tym piersi i pocałował w czoło. Zatrzymałam jego dłonie, zanim brak odmowy odebrałby jako zgodę.
-Justin, po prostu się wysikaj i wróćmy w końcu do domu. Ta noc ciągnie się w nieskończoność. 
-Wiesz, nagle mi się odechciało. 
Rozszarpałabym go, gdyby nie był moim najukochańszym słoneczkiem i gdyby mój uśmiech nie był bezpośrednim wynikiem jego działań.
Pociągnęłam go za pasek w spodniach do muszli i przed ubikacją odpięłam szlufkę. Traciłam cierpliwość. Zwolniłam resztę zapięć, guzik i rozporek, i opuściłam spodnie do kolan.
-Dalej radź sobie sam, sikać umiesz nawet po pijaku i nie potrzebujesz przy tym pomocy.
-Tylko się odwróć - mruknął, zerkając na mnie, a za moment na gumkę w bokserkach, którą ściskał w dłoniach. - No już, inaczej nie zacznę sikać. - Z westchnieniem podążyłam za jego poleceniem. - I nie podglądaj.
-Przecież już go widziałam. Mały Justin nie jest dla mnie tajemnicą.
Łazienkę przeszył dźwięk kropli wpadających to toalety. Mało brakowało, bym parsknęła śmiechem. Do czego to doszło.
-Jerry - zagłuszył strumień moczu. To obrzydliwe.
-Co ty tam mruczysz? - Obejrzałam się przez ramię, ale Justin natychmiast kopnął mnie w kostkę, więc wróciłam do wypatrywania zadrapań na drzwiach.
-Mów mu Jerry. Nazywa się Jerry.
-Dobrze - parsknęłam cicho - więc teraz niech Jerry zajmie się sikaniem, żebyśmy W KOŃCU MOGLI WRÓCIĆ DO DOMU. 
Jeszcze przez chwilę Justin podśpiewywał pod nosem. Chlupot w muszli nie ustawał. Cała ta sytuacja zaczęła robić się coraz bardziej komiczna. Im dłużej sikał, tym głośniej i odważniej śpiewał, a wtedy ja zanosiłam się spazmatycznym śmiechem. Pod koniec (poznałam to po ostatnich upadających kroplach) kucałam i trzymałam się przez śmiech za brzuch. Dźwięk zapinania spodni, później upuszczenie deski i głośne spłukanie wody. Po tym nastąpiła cisza.
Wstałam, a kolana skrzypnęły mi boleśnie jak stare, nienaoliwione drzwi. Rozmasowałam je kilkoma okrężnymi ruchami dłoni. Justin siedział w nieznacznym rozkroku na desce toaletowej, palce zatopił we włosach, pochylał się nad kolanami. Kosmyki miał zmierzwione, koszulę lekko pogniecioną, a ideałem, których podobno nie ma (błąd!), był nadal. Czekałam, czekałam i jeszcze raz czekałam, aż wstanie i razem wrócimy do samochodu bez większych przeszkód (najgroźniejszą mogły okazać się krawężniki). Nie podnosił się, aż zaczęłam się o niego martwić, bo głowę wciąż miał spuszczoną, a wzrok utkwiony w łączeniu pomiędzy dwoma beżowymi kaflami na posadzce. Fuga była nierówno rozłożona i gdzieniegdzie wchodziła na ceramiczną nawierzchnię.
-Hej, misiu, co się dzieje? - spytałam z troską. Nadal nie dał znaku życia. Odkąd opadł na deskę, słyszałam tylko świszczący oddech i nie byłam przekonana, czy należał do Justina, czy może do mnie.
-Bo ty mnie już nie kochasz, Chloe - wymamrotał drżącym głosem. Po alkoholu był bardziej niestabilny emocjonalnie niż kobieta w zaawansowanej ciąży. - Ja to wiem, nie kochasz mnie już. A ja bym dla ciebie gwiazdkę z nieba zerwał. A nawet dwie, albo trzy. 
-Justin, co ty mówisz - westchnęłam rozczulona. Ukucnęłam pomiędzy jego nogami, by móc oprzeć się stabilnie na jego kolanach. Zanurkowałam i dotknęłam czołem jego czoła. Uniosłam nasze głowy i wtedy spojrzałam mu w oczy pierwszy raz od rozpoczęcia sikania (pomińmy beznadziejne brzmienie tego stwierdzenia). - Kocham cię najmocniej na świecie. Po prostu nie czułam większej potrzeby, by przypominać ci o tym o drugiej w nocy na jakiejś zapyziałej stacji benzynowej, w dodatku w męskiej toalecie. Ja wyznaję ci miłość, gdy jesteśmy sami, w otoczeniu romantycznej atmosfery.
-Tutaj jesteśmy sami.
-Ale zdecydowanie nie jest romantycznie. Twoje siuśki nie pachną różami. 
-A czym?
-Strzelam, że wódką, misiu. 
-Czyli mnie kochasz? - odetchnął głęboko, z wyraźną ulgą.
-Ciebie nie da się nie kochać. Choćbym nie wiem, jak się starała, z każdym dniem będę zakochiwać się w tobie coraz mocniej. Nie wyobrażam sobie życia z kimś innym. Raz w życiu spotyka się takiego milusiego króliczka, z puszystym ogonkiem i futerkiem.
Justin spojrzał na mnie spod byka. Zmarszczył brwi jeszcze mocniej. Teraz autentycznie utworzyły linię ciągłą, lekko pofalowaną.
-Sugerujesz, że mam puszysty, czyli duży tyłek? - Chwiejnym krokiem podszedł do lustra, obejrzał się z każdej strony i położył dłonie na pośladkach, ale szybko zmieniłam je ze swoimi.
-Boże, coś ty znowu wymyślił - wypuściłam zirytowane westchnienie. - Masz małą pupkę, dzieciaku. A teraz chodźmy już. Tylko proszę cię z całego serca, postaraj się nie złamać ręki, nogi, czegokolwiek. Błagam cię o to jak zdesperowana kobieta mężczyznę.
-Widzisz, a kiedy chciałem, ty nie chciałaś. Teraz nic u mnie nie wskórasz.
-Ty już lepiej nic nie mów, Justin. Po prostu stąd chodźmy.
Opierał się o moje barki, jego ciężar wbijał mnie w ziemię. Nogi dziarsko trzymały się proste, bo gdyby one pozwoliły sobie na ugięcie, oboje runęlibyśmy na ziemię jak domek z kart po powiewie leniwego wietrzyku. Przekręciłam zapadkę w drzwiach. Wyszliśmy na niedługi korytarz na tyłach stacji, gdzie ledwie docierała radiowa muzyka. Na pierwszej prostej brak krawężników. Tylko równo wyłożone płytki i ta sama rdzawa fuga pomiędzy nimi. Justin wyszedł z korytarza cało, jedynie mnie pobolewał bark. Lepsze to niż jedna z jego złamanych kończyn, które dzisiaj plątały się jak kabel ładowarki, albo jak słuchawki, które niedbale wepchnięto do kieszeni (chyba każdy zna ten problem).
Przy kasie stał Zayn. Machnął ręką i miałam szczerą nadzieję, że to coś ważnego. Najwyraźniej nie miał zamiaru odejść od lady, dopóki nie podejdę.
-Misiu, spójrz na mnie. - Ścisnęłam policzki Justina. Wzrok mu się rozjeżdżał, lecz w ostateczności utrzymał go przez parę sekund w jednym punkcie (ma moim nosie). - Pójdę teraz na moment do Zayna. Usiądź na krześle i poczekaj minutkę, tylko błagam, nigdzie nie odchodź.
Przed dojściem do kasy obejrzałam się przez ramię koło trzech razów. Miałam nieodparte wrażenie, że Justin przysporzy nam jeszcze kłopotów. Mimo obaw odeszłam do Zayna i oparłam się o jego ramię.
-O co chodzi? - spytałam pospiesznie, niecierpliwiłam się. - Wiesz, że wolałabym nie zostawiać go teraz samego.
-Pan chciał zadać ci pytanie, a właściwie udzielić reprymendy.
Zayn się śmiał, a kiedy on zanosił się śmiechem, moje nerwy zostają przeważnie naderwane.
-Więc słucham. Co jest tak ważnego, bym musiała wysłuchiwać tego o drugiej w nocy?
Młody chłopak za ladą speszył się na dźwięk mojego głosu. Wzrokiem uciekał na paragon wystający z kasy fiskalnej, dłońmi wygładzał koszulkę polo z niewyprasowanym kołnierzykiem i z logo stacji na piersi. 
-Chociaż nie jest to zaznaczone w regulaminie, uprawianie seksu w toalecie jest zabronione. - Sprzedawca zachowywał się tak, jakby pierwszy raz w życiu nazwał rzeczy po imieniu. Oboje z Zaynem kopaliśmy się nawzajem po kostkach i w ten sposób udało nam się powstrzymać salwy śmiechu.
-Nie wiem, co uroiłeś sobie w główce, ale muszę cię zawieść. Nie było żadnego seksu. 
-Z całym szacunkiem, ale sikanie nie trwa pięciu minut.
-Seks również - odparłam ze sztucznym uśmiechem. - Może pewnego dnia jakaś panna cię tego nauczy. A poza tym, czy wyobrażasz sobie, że miałabym się pieprzyć w tej toalecie z tak pijanym facetem jak on? - Chłopak rzucił wzrokiem na drzwi, razem z Zaynem odwróciliśmy się do wyjścia. Powiało pustką i ciszą. Żadnego szmeru, żadnych pomruków i przede wszystkim żadnego Justina. - Mój Boże, gdzie on znowu polazł - jęknęłam.
-W jego stanie nie odszedł daleko i może nie dał się jeszcze potrącić. Inaczej znajdziesz swojego królika w stanie, w którym bardziej nadawałby się na pasztet.
-Kochany jesteś - parsknęłam - i zawsze wiesz, jak pocieszyć.
Reprymenda od kierownika zmiany (pozwolę sobie zaznaczyć, że był na stacji jedynym pracownikiem) przebiegła obok moich uszu i szybko zaginęła. Razem z Zaynem wypadliśmy przed niewielkie budynek z kasą, paroma produktami dla głodnych podróżnych i toaletami. Noc była chłodna i rześka, ale nie lodowata, jak na październik przystało. Gęsia skórka rozbiegła się po ciele i wystarczyło potrzeć dłońmi ramiona, by skóra szybko o niej zapomniała. Justina nie było ani w samochodzie, ani przed. Nie kręcił się również przy żadnym z dystrybutorów i nie podpierał frontowej ściany.
-Przecież nie mógł się ulotnić - jęknęłam w panice. - Nie jest cholernym powietrzem.
Naraz głośny pisk. Pisk Justina. Ewidentnie dochodził zza budynku. Ruszyłam na tyły z zaciśniętymi pięściami, bo choć jego krzyk był pełen desperacji, po sekundzie zastąpił go chichot. Zayn ruszył za mną. Boczna ściana ciągnęła się w nieskończoność, ale nagle skończyła się ostrym zakrętem i oto wyłonił się Justin w otoczeniu trzech młodych kobiet. Specyficznych kobiet. Kobiet w wysokich szpilkach i mocnym makijażu. Kobiet w skąpych szmatkach, nie ubraniach. Kobiet trudzących się jednym z najstarszych zawodów świata. I one dotykały mojego misia, który czerwienił się jak jego bokserki (w nietypowych okolicznościach miałam szansę poznać ich barwę).
-Trzymaj mnie, Zayn, bo mnie krew zaleje - wymamrotałam i nie zdając sobie z tego sprawy, ścisnęłam koszulę bruneta w dłoni. Odrobinę ulżyło.
Pijany ksiądz po gejowskiej aferze w toalecie w nocnym klubie wdał się w odważną pogawędkę z prostytutkami. Ta noc nie może być bardziej popieprzona.
-Łapy precz od mojego królika - zażądałam głośno. Podeszłam, stawiając mocne, stanowcze kroki na chodniku. Wepchnęłam się pomiędzy Justina i te podłe uwodzicielki, jakbym chciała ochronić go własnym ciałem przed klątwą, którą były gotowe rzucić.
-Laska, nie denerwuj się. Złość piękności szkodzi.
-Mnie, w przeciwieństwie do was, nie ma co zaszkodzić - odparłam złośliwie. - A on jest dla was zbyt niewinny, znajdźcie sobie innego. Na przykład jego. - Spojrzałam wymownie na Zayna. Nowe koleżanki Justina również. Oczy im się rozświetliły, a w majtkach powstał kisiel.
-Wybaczcie, drogie panie, ale ja gustuję w kutasach. I w ten sposób Justin stał się ofiarą każdego z nas.
-Boże, po prostu wróćmy w końcu do domu, zanim Justin zaginie, zostanie potrącony przez samochód czy zgwałcony. Z jego dzisiejszym szczęściem jest duże prawdopodobieństwo, że w tę bezchmurną noc trafi w niego cholerny piorun.
Złapałam Justina i już wcale nie delikatnie pociągnęłam do samochodu. Minęliśmy tę samą dłużącą się, boczną ścianę. Wrzuciłam go na tylne siedzenia, bo straciłam już cierpliwość, straciłam chęci i chciałam po prostu wrócić do domu (swoją drogą nie wiem, ile razy w przeciągu ostatnich kilkunastu minut wypowiedziałam to zdanie, ale niczego nie chciałam tak, jak tego). Zayn zajął swoje miejsce, ja również. Odpaliłam silnik i włączyłam się do ruchu na autostradzie. Co jakiś czas przemknęły pojedyncze osobówki i nic poza tym. Prowadziłam jeden z nielicznych pojazdów na dwupasmówce łączącej dwa sąsiednie miasta, oddzielone drogą ekspresową i paroma mniejszymi miasteczkami.
Sunęliśmy równo po asfalcie, nikt nic nie mówił. Tylko koła wydawały szum, który uspokajał. A ja świętego spokoju potrzebowałam teraz bardziej niż trzeźwego Justina. Po dziesięciu kilometrach nerwy opadły mi na tyle, że zdecydowałam się nawet włączyć radio. Już wyciągałam rękę, już chwytałam pokrętło, gdy nagle wyobrażenie kojącej melodii zakłócił pomruk Justina.
-Wiecie, ja chyba znów muszę siku.
Zahamowałam tak gwałtownie, że Zayn, który nie był przypięty pasem, niespodziewanie poleciał do przodu. Szybka reakcja pozwoliła mu podeprzeć się o schowek i nie rozbić nosa na tapicerce.
-Ty nas kiedyś, do cholery, pozabijasz! - krzyknął oszołomiony. - Jestem za tym, żeby kobietom odebrać i w przyszłości nie dawać prawa jazdy!
Ale zignorowałam go. Odpięłam pas i pozostawiając samochód na biegu, przedarłam się z fotela kierowcy na tył, gdzie Justin rozmasowywał czoło, którym uderzył o zagłówek w fotelu Zayna. Spojrzał na mnie zaskoczony, gdy podnosiłam z wycieraczki szmatkę upapraną smarem. Rozłożyłam, wyprostowałam rogi. Usiadłam na udach Justina okrakiem. On chętny, uśmiechał się od ucha do ucha. I wtedy zawiązałam mu brudną szmatkę dookoła ust, na koniec zaplątując mocno z tyłu głowy. Szybko wróciłam na fotel kierowcy, zapięłam pas i ruszyłam pełną parą.
-W dupie mam twój pęcherz, twoje siki i wszystko co związane z kolejnym postojem. Chcę w końcu wrócić do domu! - krzyknęłam i jeszcze przyspieszyłam, teraz już zdecydowanie przekraczając granicę setki.
-Justin, jesteś księdzem - wymamrotał Zayn, mocno chwytając się uchwytu w drzwiach - więc lepiej zacznij się modlić, BO TWOJA DZIEWCZYNA NAS ZARAZ POZABIJA!
Nie utraciłam panowanie nad kierownicą, sunęłam po równym asfalcie i dzięki temu niespełna czterdzieści minut później wjeżdżałam w osiedlową uliczkę, o tej porze bez żywego ducha. Zaparkowałam na podjeździe przed domem, zgasiłam silnik i światła. 
-Marsz do domu. Prosto do domu. Jeśli którykolwiek z was postawi chociaż jeden krok na drodze, która nie prowadzi do drzwi, zmorduję was.
Opuściłam samochód i udałam się w samotną wędrówkę do progu. Nie czekałam na żadnego. Miałam ich po dzisiejszej nocy po uszy. Zrzuciłam szpilki w przedpokoju. W drodze na schodach zdejmowałam bluzkę i rozpinałam zamek błyskawiczny w spódniczce, a gdy zniknęłam za drzwiami sypialni, rozebrałam się do bielizny i wskoczyłam pod kołdrę. Chciałam krzyknąć w poduszkę, ale na pisk było już za późno. Słyszałam śmiechy chłopców z dołu. Jeden został na parterze, a drugi wspinał się po schodach, ciężko i ospale. Justin.
-Puk, puk, księżniczko. Mogę? - Uchylił drzwi, zza których wyłoniła się tylko uśmiechnięta twarz, poszarzała przez alkohol.
-No możesz, przecież cię nie wyrzucę - westchnęłam.
Justin wszedł do sypialni i rozpiął sprawnie koszulę. Może powoli trzeźwiał, a może guziki w materiale nie były wyzwaniem. Spoglądałam na niego z policzkiem przytulonym do poduszki. Zanim zdjął koszulę, poderwałam się z łóżka i przemyłam w łazience twarz. Resztę toalety zaliczę rankiem, kiedy Justin będzie leczył kaca.
-Spodnie też zdejmij - mruknęłam, nadal poddenerwowana. - Będzie ci wygodniej.
Skryłam się z powrotem pod kołdrą. Justin odpiął pasek, guzik i rozporek. Spodnie ściągnął do kostek i kopnął je pod szafę. Wskoczył do łóżka i przeturlał się blisko mnie. Byłam zmęczona niekończącą się nocą, kiedy pijany Justin wpadł na absurdalny pomysł. Zaczął łaskotać moją talię i brzuch, później całować ramiona, a gdy uległam i opadłam na plecy, pocałował mnie głęboko, ciepło i namiętnie. To ten rodzaj pocałunków, które przedłużałabym dzień po końcu świata. Ale nagle Justin przeniósł usta na szyję, później na dekolt. Kiedy ja odbierałam od niego nieoczekiwaną przyjemność, on odpiął mój stanik i zsunął go z pościeli. Opadł na panele. 
-Justin, co ty robisz? - szepnęłam zaskoczona, mój głos drżał, bo nie spodziewał się tak odważnego ruchu.
-Zayn udzielił mi kilku wskazówek - zamruczał cichutko. - Wiem, co zrobić, żebyś przestała się gniewać.
Nie powstrzymywałam go, gdy całował mój brzuch, a później uda. O nic nie pytał. Nie pytał, a działał. Zsunął moją bieliznę, kawałek koronki przerzucił przez łóżko, by wylądowała obok stanika. Pierwszy raz się bałam, ale nie Justina i nie tego, co chciał zrobić, tylko jego niebywałej śmiałości. Ale nie przerywałam, czekałam i drżałam pod jego dotykiem. Ostrożnie rozsunął moje nogi i zniżył się. Poczułam na kobiecości gorący oddech. Powieki mi opadły, a dłonie ścisnęły prześcieradło. Poczułam pierwszy pocałunek, zaraz po tym drugi i trzeci. Jego język musnął mój czuły punkt. Uleciał ze mnie niespodziewany jęk. Prześcieradło zamknięte w dłoniach nie wystarczyło. Między palcami lepiej pasowały jego włosy, które zmierzwiłam kilkukrotnie, z każdym liźnięciem lub pocałunkiem. Oddychałam szybciej, głos zamierał mi w gardle, a ciało drżało i drętwiało naprzemiennie. Spojrzałam w dół i choć do pokoju wpadał tylko niewielki snop światła przez uchylone drzwi, ujrzałam ten najbardziej erotyczny obrazek - Justin całujący łagodnie miejsce pomiędzy moimi nogami i co parę muśnięć spoglądający na moją odprężoną twarz. Nie miał doświadczenia, a zadowalał mnie jak nikt. Wszystko brał na intuicję. I dzięki temu był wyjątkowy.
-Justin, jeszcze moment - wyjęczałam z trudem. Obie pięści zacisnęłam pośród bałaganu jego brązowych włosów. Zassał mnie delikatnie i czułam, jak się uśmiechał. Nie miałam więcej czasu na rozmyślenia, bo wtedy dogoniło mnie odprężenie i błogie rozluźnienie. Dochodząc, opadłam ciężko na poduszki i wciągnęłam powietrze przez zaciśnięte zęby. Chwyciłam pierwszą z brzegu poduszkę i przycisnęłam do twarzy. Justin pocałował mnie po raz ostatni, później pogładził podbrzusze i okrył kołdrą.
Dochodziłam do siebie przez minutę, może dwie. Nadal dryfowałam pośród chmur i na ziemię ściągała mnie wyłącznie cisza. Swoim wyjątkowym zachowaniem rozbudził moją fantazję i kiedy unormowałam oddech i odsunęłam od twarzy poduszkę, miałam ochotę zgrzeszyć.
-Misiu? - zaczęłam słodko. - Może mogłabym ci się jakoś odwdzięczyć i...
Ale nie dokończyłam. Kiedy ja miałam ochotę na seks, on chrapał radośnie, przytulony do jednego z rogów kołdry. Moje urocze maleństwo.








~*~


Muszę Was przeprosić, bo końcówkę pisałam na szybko, ponieważ muszę już wychodzić i jednocześnie musiałam dodać rozdział :)
Ps. W przyszłym rozdziale pojawi się KTOŚ ^^

czwartek, 12 listopada 2015

Rozdział 24 - Pierwszy raz i ostatni...

Rozdział dedykowany Pauli :D

Justin 

-Chyba nie mówicie poważnie - jęknąłem z tylnego siedzenia, kiedy Chloe przypięła mnie pasem i sama usiadła z przodu. Z jakiś względów nie chciała, żebym siedział w pobliżu Zayna. 
-Ależ dziś jestem poważna jak mało kiedy. A dla ciebie nie ma już odwrotu. Nie sądzę, żebyś znał technikę wyskakiwania z rozpędzonego samochodu.
-Poza tym zablokowałem tylne drzwi. Nie uciekniesz, nawet gdybyś chciał. - Zayn zerknął na mnie w przednim lusterku i bynajmniej nie było to spojrzenie bezinteresowne. I również wzrok, którym Chloe szturmowała Zayna pozostawiał wiele do życzenia. Czyżbym miał dzisiejszego wieczoru przywitać małą zazdrośnicę?
-Dobrze - poddałem się - ale alkoholu nawet nie powącham.
-Każdy tak mówi - parsknęła blondynka i położyła smukłe nogi zakończone szpilkami na desce.
-Nie wiesz, że dobrze bawić można się również bez alkoholu?
-Nie twierdzę, że nie. - Odwróciła głowę w moją stronę. Nie lubiła rozmawiać, nie patrząc na rozmówcę. - Chodzić też możesz bez butów, ale mimo wszystko w nich jest wygodniej.
-Od butów się nie uzależnisz - ciągnąłem, bo chociaż spotykałem się z jedną z najbardziej rozrywkowych dziewczyn, nie zdołała zmienić mnie całkowicie.
-Jak to nie? A znasz Rosalie Marks z 2A? Jest uzależniona od kupowania butów. Nawet książek nie kupiła, bo pieniądze, które dostała od matki na książki, poszły na dwie nowe pary szpilek.
-Punkt dla Chloe - skomentował Zayn. 
Chcąc, nie chcąc, musiałem przyznać mu rację. Chloe wygrywała, a mi skończyły się argumenty. Więc milczałem tak przez resztę drogi. Oni rozmawiali, a ja po pewnym czasie przestałem im się nawet przysłuchiwać. Wbiłem wzrok w świat za szybą. Liczyłem mijane drzewa na poboczu, lecz szybko straciłem rachubę. Zacząłem więc od nowa, ale po wyliczeniu dziesięciu wierzb pokręciłem głową. Co ja robię? Kto normalny liczy drzewa? To praca niemal tak żmudna, jak zliczanie gwiazd na bezchmurnym niebie albo plam przybywających na ubraniu przedszkolaka. To przez nerwy. Pierwsza w życiu impreza, na którą wcale nie chciałem iść. Nie umiałem pić, nie umiałem dobrze się bawić, a nie uśmiechało mi się przesiedzenie całego wieczoru na stołku przy barze, z jednej strony denerwując się, czy nie zostanę rozpoznany, a z drugiej obserwując, jak stado niewyżytych samców ugania się za Chloe. Za moją Chloe.
-Może jednak wrócilibyśmy do domu, co? - zaproponowałem ni stąd, ni zowąd.
-Żartujesz? Przejechaliśmy już sporą sumkę kilometrów. Jeśli mielibyśmy teraz wrócić, oddajesz mi czterokrotną wartość paliwa, doliczając do tego pięćdziesiąt dolców opłaty własnej.
To powód, dla którego ponownie zamilkłem i nie odezwałem się więcej. Następnym przystankiem były obrzeża oddalonego o pięćdziesiąt kilometrów miasteczka. Wysiadłem i rozejrzałem się pośród nieznanych kamienic. Może nie byłem królem imprez, ale to miejsce pasowało do dobrej zabawy tak, jak cmentarz do łez radości. Natomiast miny Zayna i Chloe nie pozostawiały złudzeń - trafiliśmy pod właściwy adres. Jeśli przed kilkunastoma minutami byłem skłonny wysiąść z samochodu i zabrać się z powrotem do domu na stopa, tak teraz miałem ochotę uciekać w podskokach, pozostawiając po sobie jedynie niewyraźne okrzyki.
-Czy jeśli cię zapewnię, że nie zostaniesz tam pobity, zgwałcony, czy Bóg wie co, przestaniesz tak trząść portkami? - Chloe oparła się na moim ramieniu. Wbrew pozorom nie poczułem się pewniej.
-Młoda dobrze mówi. Nie bądź babą i pokaż jaja, bo inaczej podejrzę je sam. - Po drugiej stronie oparł się o moje ramię Zayn. 
Spojrzałem na niego spode łba i szybko zamieniłem się miejscami z Chloe tak, że teraz to ona stała po środku, razem z kuzynem zanosząc się śmiechem. Nie wiem, co ich tak bawi, bo ja naprawdę byłem blisko wzięcia nóg za pas i pogalopowania do ciepłego mieszkanka, gdzie cały i bezpieczny usiadłbym przed telewizorem i obejrzał mecz na pierwszym kanale sportowym, wykazując przy tym zerowy poziom ekscytacji. Ale podkreślam - byłbym bezpieczny.
Chloe złapała mnie za rękę. Dziś nie przyniosło ukojenia. Przeszliśmy przez dziedziniec pomiędzy klatką ze ścian kamienic. Następnie weszliśmy do wnętrza jednej z nich przez otwarte, drewniane drzwi z łuszczącą się farbą, która odsłaniała surowe, lekko zbutwiałe deski. Jeśli bałem się na powietrzu, w budynku dopadała mnie panika. Przemierzyliśmy długi korytarz, w którym zapach pozostawiał wiele do życzenia. Wtedy pierwszy raz w uszach zabrzęczały basowe tony nieznanej muzyki. Od uderzeń melodii drżała podłoga. Nie byłem więc zaskoczony, że stanąwszy przy schodach prowadzących na piętro i drugich tworzących przejście do piwnicy, wybraliśmy te ostatnie. Muzyka wzbierała na sile z każdym stopniem w dół. Czekały nas jeszcze jedne drzwi, przy których jednak powitał nas ochroniarz. Zerknąłem na Chloe, by upewnić się, czy urobi mężczyznę i wmówi mu, że pełnoletnia jest już od wieków. Z całą pewnością wyglądałem bardziej niewinnie od niej. Ochroniarzowi nie zadrżała nawet ręka, gdy chwytał klamkę i otwierał przed nami drzwi nieznacznie tłumiące muzykę.
-Stado podskakujących orangutanów - skomentowałem z niesmakiem. Za drzwiami mieścił się klub, jaki do tej pory widywałem tylko w filmach. Wiecie, różnokolorowe światła, perfumy zmieszane z potem i alkohol porozlewany na parkiecie. A do tego muzyka, wrzaski, śmiechy i wszelkiego rodzaju inne odgłosy, których nie miałem okazji słyszeć w kościele.
-Ale to nie oni są nazywani przez najseksowniejszą dziewczynę, jaka istnieje, króliczkiem, nie sądzisz? - wtrącił Zayn. Ponownie zdobył nade mną przewagę. Cokolwiek bym nie powiedział, na jedno moje słowo Chloe i Zayn odpowiadali trzema. - A tak na marginesie, już niedługo sam będziesz należał do stada podskakujących orangutanów. Tylko czekać, aż wódka sponiewiera cię gorzej niż chytra żona po rozwodzie.
-Nie zamierzam pić - powtórzyłem spokojnie, ale głośniej, bo w klubie cichy głos na nic się zdawał.
-A ja nie zamierzam dzisiaj bzykać, czujesz ten sarkazm? 
-Bóg będzie o tym wszystkim pamiętał, miej tego świadomość.
-Ciebie również rozliczy na końcu twej ziemskiej wędrówki - zironizował. - Zsumuje każdy szybki i wolny numerek z Chloe i wyjdzie, że masz na sumieniu więcej niż ja.
Machnąłem tylko ręką. Może Chloe była zafascynowana Zaynem, ale mi działał na nerwy. A fakt, że to mógł być jego nieudany sposób na podryw, wcale nie pomagał.
Chloe pociągnęła mnie za rękę do baru. Nie opierałem się. Usiedliśmy na wysokich stołkach obitych na siedzeniu czerwoną skórą. Chloe odkaszlnęła i posłała szeroki uśmiech barmanowi. Albo dobrze się znali, albo potrafiła flirtować, nie flirtując. 
-Dwie kolejki, Daniel. - Więc jednak się znali.
Szatyn spojrzał na nią radośnie, ale mój widok nie wzbudził w nim entuzjazmu. Słusznie spostrzegł, że coś jest pomiędzy nami. A ja jakby na pokaz splotłem palce z palcami Chloe i przysunąłem krzesło bliżej blondynki. Niech wiedzą, że to ja jestem tym szczęściarzem. Niech wiedzą. I niech płoną zazdrością.
-Może przedstawisz mi nowego znajomego, co, Chloe? - zaproponował dość dosadnie. - Znajomego, który najwidoczniej był barierą pomiędzy mną, tobą i moim łóżkiem. 
-Wybacz, że się wtrącę - wszedłem mu w słowo - ale byłbym wdzięczny, gdybyś nie mówił w ten sposób o mojej dziewczynie. 
Czerpałem satysfakcję z faktu, że byłem wyżej niż inni faceci w klubie. Ja miałem Chloe, a oni mogli na nią wyłącznie popatrzeć.
Chloe postanowiła złagodzić napięcie pomiędzy mną a Danielem. Uniosła dłoń i powiedziała:
-Może zaczęliście znajomość od kłótni, ale ja to szybko naprawię. Justin, to mój znajomy, Daniel. Daniel, to mój chłopak, Justin. 
Chloe radośnie zeskoczyła z barowego krzesła. Stanęła za moimi plecami, objęła ramionami szyję i przytuliła się do lewego barku. Pogładziłem jej nagie udo wyłaniające się spod spódniczki.
-Nie masz szans - wymówiłem ruchem warg do stojącego za ladą barmana.
-Pierdol się - odparł w ten sam sposób.
Na tym zakończyła się nasza zażyła znajomość. Usatysfakcjonowany, nie zauważyłem nawet, że wychyliłem kieliszek wódki, dopóki pieczenie w gardle nie przebiegło z siłą rażenia równej ogniowi. A miałem przecież nie pić. Tymczasem po pierwszej kolejce byłem szybciej niż Chloe.
-Wiesz, że gdybyś miał warczeć na każdego faceta w tym klubie, który chciał pójść ze mną do łóżka, musiałbyś warczeć na co drugiego?
-Więc będę warczał, jeśli będzie trzeba - odparłem bohatersko.
Chloe wyglądała seksownie nawet przez sen. Bez znaczenia był ubiór, makijaż i wyzywające spojrzenie. Ale pijąc wódkę z małego kieliszka przekroczyła wszelkie granice. Oblizała koniuszkiem języka krańce szkła, zamoczyła go w wódce i szybko wychyliła do dna. Nawet się nie skrzywiła. Dotykała warg z przymkniętymi oczyma, delektując się gorzkawym, cierpkim smakiem. Rozmarzona, uśmiechała się nieznacznie. Nie mogłem oderwać od niej wzroku, do czasu aż ona uchyliła jedną powiekę i zachichotała.
-Kieliszek wódki jest jak kostka czekolady - stwierdziła, odstawiając szkło na blat. - Zjesz jedną, potrzebujesz kolejnej i kolejnej. Tak samo jest z wódką. Wypijesz kieliszek i czekasz na następny.
-Kto czeka, ten czeka - wtrąciłem cicho.
-Czekamy oboje. - Na tym kończąc, przywołała innego barmana i poprosiła o kolejną kolejkę, ale szybko zmieniła zdanie i zamieniła wódkę na drinki z sokiem.
-Chloe, ja nie chcę więcej pić. Nie zamierzałem nawet zaczynać.
-Wypiłeś kieliszek i nadal żyjesz, więc jeden drink nie zrobi ci różnicy. - Nie byłem przekonany, a wtedy Chloe złapała moją brodę i nie pozwoliła uciec wzrokiem. - Czy te oczy mogą kłamać? - Zatrzepotała kilka razy rzęsami. 
-Jeszcze się o tym nie przekonałem.
-I nie przekonasz się, więc teraz bierz szklaneczkę i powolutku do dna.
I tak sączyłem drinka przez czarną słomkę, przysięgając sobie i Chloe, że na tym skończę, że to ostatni i że więcej alkoholu w ustach nie poczuję.
Ale to nie była jednak prawda. Metafora Chloe sprawdziła się aż nazbyt dobrze. Po jednym chciałem kolejnego, a po drugim trzeciego. I każdy był coraz słodszy. I każdy łagodniej palił w gardle. I każdy smakował coraz lepiej. I każdy ucinał po trochu pamięci. I każdy poszerzał uśmiech. I każdy rozluźniał mięśnie. I każdy dodawał pewności. I w efekcie już po godzinie byłem kompletnie ululany.
-Kocham cię, Chloe, moje słoneczko - wybełkotałem, opierając się o jej kolana. - Kocham cię tak mocno, że zrobiłbym dla ciebie wszystko.
W amoku odepchnąłem się od baru. Krzesło wykonało obrót wokół własnej osi i zatrzymało się w tej samej pozycji. Czułem się jak beztroski dzieciak.
-Jeśli zrobiłbyś dla mnie wszystko, chodź zatańczyć, królik.
Chloe zeskoczyła ze stołka. Chwyciła moje dłonie i pociągnęła mnie na środek parkietu, na wolne miejsce pomiędzy parą całujących się lesbijek, a facetem ze słomką w ustach, który wnikliwie obserwował każdą blondynkę i tylko blondynkę. Szatynki i brunetki omijał szerokim łukiem. Chloe nie pominął. Zmarszczył brwi i bacznie się przyglądał. 
-Znajdź sobie własną dziewczynę, a nie oglądasz się za moją - wymamrotałem, już rzucając się do niego z pyskiem. 
Chloe przytrzymała moje ramiona. Z jednej strony powstrzymała mnie przed awanturą z mężczyzną, który wyraźnie nie przypadł mi do gustu, bo patrzył na Chloe jak narkoman na dawkę narkotyku. Z drugiej byłem tak pijany, że samodzielnie nie stawiałem prostych kroków, a ramiona Chloe były moim balkonikiem, z jakim zwykły przemieszczać się staruszki.
-Ty się z kimś dzisiaj pobijesz, przysięgam - westchnęła głęboko, głaszcząc mnie po policzkach. 
-Nie sądzisz, że to romantyczne? Jestem jak bohater, albo rycerz na białym koniu.
-Chyba nigdy nie zrozumiem tego rodzaju romantyzmu. Po prostu ze mną zatańcz, Justin, i wiedz, że ja nie oglądam się za innymi facetami, możesz mi zaufać.
Objąłem ją nieprzytomnie w talii, policzek przytuliłem do jej ramienia. Kołysaliśmy się w rytm spokojnej muzyki. Para zakochanych, serce przy sercu, uczucia wirowały w powietrzu razem ze smugami kolorowych świateł. Nie docierało do mnie nic z otoczenia, ale jednego byłem pewien - po alkoholu miałem ochotę wyznawać miłość Chloe regularnie co minutę. Ugryzła delikatnie skórę na mojej szyi. Podnieciłem się, zwłaszcza kiedy odwróciła się do mnie plecami, zakręciła biodrami nieduże kółko i otarła pośladkami o moje krocze. Pozwoliłem sobie na cichy jęk. A że byłem pijany, nie znałem ograniczeń. Włożyłem dłonie pod jej dopasowaną spódniczkę. Podciągałem w górę i w górę. Kiedy jeszcze przed momentem materiał sięgał płowy ud, teraz odsłaniał już niemal bieliznę. 
-Ogierze, przystopuj, bo weźmiesz mnie na środku parkietu. - Wiła się pod moimi dłońmi. Również była lekko podpita, ale wiele brakowało jej do mojego stanu.
-Nie mam nic przeciwko - wychrypiałem wprost do jej ucha. 
Jedną dłoń zatrzymałem pod spódniczką, na bieliźnie, a drugą wsunąłem pod bluzkę i uniosłem niemal do samego biustu. Dłoń pasowała do piersi nad wyraz doskonale. Chociaż Chloe chichotała i mamrotała, bym przestał, ja pod wpływem alkoholowego upojenia rozbierałem ją przy ludziach, bez skrępowania, pod wpływem impulsu.
-Justin, Justin przestań. - Dopiero gdy ugryzła lekko moje ramię, wyciągnęła moją dłoń spod, w zasadzie, majtek i poprawiła spódniczkę, nieznacznie oprzytomniałem. - Po alkoholu jesteś nieznośny.
-Nie prawda - szepnąłem smętnie. - Ja tylko chciałbym ci wsadzić.
-Justin! - pisnęła niespodziewanie i uciekła ode mnie. - Nie poznaję cię - wybuchnęła dźwięcznym śmiechem.
-Czemu mnie zostawiasz? - ciągnąłem z wydętą wargą. 
-Jesteś cholernie uroczy, kiedy jesteś pijany, ale nie da się z tobą wytrzymać. - Chwyciła moją dłoń i pociągnęła do baru. - Więc teraz usiądziesz tutaj grzecznie i może w międzyczasie odrobinę wytrzeźwiejesz. A tymczasem ja pójdę znaleźć mniej pijanego kolesia, który nie będzie starał się przelecieć mnie na środku parkietu. Buźka. - Musnęła tylko mój policzek i już skryła się pomiędzy tańczącymi.
Obróciłem się kilkukrotnie na barowym krześle. Zakręciło mi się w głowie i kiedy stołek zatrzymał się, poczułem mdłości. Postanowiłem zapić je dwoma kieliszkami wódki, które Daniel postawił przede mną z pobłażliwym uśmiechem. W takim stanie gardło nawet nie zapiekło. Wydawało mi się, że po tych kilku (może kilkunastu) kieliszkach stałem się mistrzem picia, a tymczasem miałem najsłabszą głowę ze wszystkich imprezowiczów. Gdybym tylko znał definicję kaca, powstrzymałbym się po pierwszej kolejce.
Naraz uderzyła we mnie mieszanka damskich perfum. Nigdy wcześniej nie wyczułem ich u Chloe. Nic dziwnego, bo kiedy odwróciłem się twarzą do reszty klubu, ujrzałem przed sobą dwie śliczne brunetki, trzymające w dłoniach drinki i uśmiechające się zalotnie. A przynajmniej tak mi się wydawało. W końcu ekspertem nie jestem. Jedna położyła dłoń na moim udzie, a druga zmierzwiła włosy. Poczułem się jak szczeniak pieszczony przez gładkie rączki. Brakowało tylko drapania za uszkiem.
-Cześć, przystojniaku - zaczęła ta po prawej, może trochę wyższa, a może niższa, nie wiem. Obraz rozmazywał mi się przed oczyma po dolaniu kolejnych kieliszków. 
Spojrzałem na jedną, później na drugą i z powrotem na pierwszą. Nie rozróżniałem ich. A może w rzeczywistości była tylko jedna i to moja wyobraźnia podwajała postać?
-Nie powinieneś siedzieć tutaj taki samotny, opuszczony. - Ten głos znacznie różnił się od poprzedniego. Nabrałem pewności, że są dwie.
-Wiecie - zacząłem ochryple - w zasadzie tam gdzieś jest moja dziewczyna, a ja bardzo ją kocham, bo jest taka śliczna i urocza i... - przerwałem, gdy jedna z brunetek położyła rękę na moim kroczu. Zamilkłem, jakby ktoś zakleił mi usta taśmą. Nawet wargi wciągnąłem za zęby.
-Ale zostawiła cię tutaj, zupełnie samego. To niesprawiedliwe, prawda? - mówiły do mnie jak do przedszkolaka, a i tak nie wszystko rozumiałem. Zatrzymałem się na wysokości rozwoju dwulatka.
-Tak, niesprawiedliwe - potwierdziłem. Głowa opadała mi na wszystkie strony, jakby nie przytrzymywały jej żadne kręgi.
-I musisz ją za to ukarać - podsunęła druga.
-Tak, ukarać - powtórzyłem bezmyślnie.
Nim spostrzegłem, brunetki złapały lekko moje ramiona i poprowadziły korytarzem w głąb klubu. Pierwsze drzwi prowadziły do toalety damskiej, drugie do męskiej, trzecie były zamknięte, a czwarte uchylone. Ta wyższa (teraz miałem pewność, że po prawej stała wyższa) kopnęła drzwi czubkiem czerwonej szpilki. Wprowadziły mnie do zaciemnionego pokoju. Pod jedną ze ścian stała skórzana kanapa i na tym kończyło się skromne wyposażenie wnętrza. Niższa nacisnęła przycisk przy drzwiach i nagle w jednym z rogów rozjaśniła się żarówka. Rzucała półmrok na pokój. Teraz zobaczyłem, że ściany pomalowane były na czerwono, a kanapa błyszczała kruczą czernią, zupełnie jak włosy obu dziewczyn. Pchnęły mnie na kanapę i opadłem na nią niezgrabnie pośladkami. Z pełną powagą mogłem przyznać, że nie znałem ich zamiarów i nawet się nie domyślałem. Może pogramy w karty, może zbudujemy domek z klocków, a może odmówimy różaniec.
-Więc która podoba ci się bardziej? - Obie stanęły przede mną z dłońmi zahaczonymi na biodrach.
-Chloe - wybełkotałem.
-Jaka znowu Chloe?
-No moja dziewczyna. - Język plątał mi się niemiłosiernie. - Przecież wam mówiłem. Jest taka piękna i ślicznie pachnie.
Brunetki mówiły coś o tym, że powinny upić mnie jeszcze bardziej, ale ja nie słuchałem. Podśpiewywałem pod nosem melodię jednej z przedszkolnych piosenek. To brzmiało jak kołysanka, którą śpiewałem sam sobie. Usypiałem, dopóki jedna z dziewczyn nie rozpięła kilku guzików mojej koszuli. I prawdę mówiąc usypiałbym dalej, gdyby drzwi nie otworzyły się z impetem. Anioł sfrunął z nieba i stanął w progu. Czarna spódniczka, biała bluzka, ale nie wyglądała jak przykładna uczennica na apelu podsumowującym rok szkolny. Była moją nauczycielką. Nauczycielką grzechu. Nauczyła mnie grzeszyć lepiej niż sam szatan.
-Kochanie! - krzyknąłem nieprzytomnie. - Nie wiesz nawet, jak się cieszę, że cię widzę. Właśnie opowiadałem o tobie koleżankom.
Chloe splotła ramiona na piersi i wolnym krokiem oddaliła się od drzwi. Zatrzymała się pomiędzy mną a dwoma brunetkami, z czego jedna zdążyła już rozpiąć sukienkę. A że nie było między nami dużej przestrzeni, pozwoliła sobie odepchnąć tę półnagą.
-Koleżankom, tak? - zironizowała, uderzając stopą o posadzkę. Stukot szpilek odbijał się od ścian i przeszywał grobową ciszę. 
Dwie brunetki zdążyły w międzyczasie ulotnić się z pokoju.
-Koleżankom, przysięgam - wybełkotałem. - Nawet się nie podnieciłem, zobacz, nie stanął mi, ani odrobinkę. - Chwyciłem jej dłoń i przyłożyłem do męskości. - Widzisz? Jest mięciutki. Tylko ty mi się podobasz. Tylko ty stawiasz mi namiocik w portkach. Wierzysz mi, myszko, prawda?
Chloe spojrzała na mnie pobłażliwie, ale szybko dała za wygraną. Objęła moją główkę jak mamusia synkowi i przytuliła do piersi.
-Wierzę ci, króliczku, wierzę, chociaż podejrzewam, że gdybym weszła tu parę minut później, jedna z tych lasek ujeżdżałaby cię na tej kanapie.
-Ujeżdżała? Jak konika?
-Jak konika - westchnęła głęboko, głaszcząc mnie po głowie i muskając czule płatek ucha. - Jak konika - powtórzyła. - Piłeś dzisiaj pierwszy i ostatni raz. Jesteś nie do wytrzymania, ale jakimś cudem kocham cię jeszcze mocniej, misiek. Powinnam dostać order dla najbardziej cierpliwej i wyrozumiałej dziewczyny.
Rozpoczął się mój głęboki monolog o tym, że Chloe jest najlepsza, że najpiękniejsza, że przerasta wszystkie inne o głowę. Ona tylko przytakiwała, prowadząc mnie z powrotem do baru. Ileż ta kobieta kryła w sobie cierpliwości. Inaczej zostawiłaby mnie na pastwę dwóch wielkobiustnych, nieczystych istot.
-Do trzech razy sztuka. Siadaj na tym krześle i nie ruszaj się, bardzo ładnie proszę. - Gdy ona stała nade mną i potrząsała moimi ramionami, zbliżył się Zayn. - Drogi kuzynie, jak dobrze cię widzieć. Posiedź tu z nim chociaż chwilę i przypilnuj, żeby nie dał się zaliczyć żadnej napalonej lasi. Wracam za pięć minut. PIĘĆ MINUT - powtórzyła wyraźnie, dotykając wargami moich ust. 
I zniknęła raz jeszcze. A ja, nie mając nic ciekawszego do roboty, obracałem się jak kretyn na stołku i czułem się tak wyśmienicie pusty w środku. Nie w sercu, ale w umyśle. Gdyby ktoś zapytał mnie, ile to dwa i dwa, odpowiedziałbym osiem. Uczucie nie do opisania, pełne wyzwolenia i swobody, dopóki nie przyjdzie piękna, marudząca niewiasta i nie rozpocznie wykładów umoralniających.
Nagle wybuchnąłem głośnym śmiechem, w zasadzie nie do końca uzasadnionym, ale nieopanowanym.
-A ty z czego tak ryjesz? - westchnął Zayn, poklepując mnie po plecach.
-Bo Chloe kazała mi tutaj siedzieć, a mi się chce siku i naprawdę muszę iść do łazienki. Mam takie ciężkie życie.
-Chodź, dzieciaku - Zayn złapał mnie za ramię. - Pójdziemy zrobić siusiu. 
Zanim postawiłem pierwszy koślawy krok w stronę korytarza, przyjrzałem się Zaynowi uważnie. 
-Nie masz względem mnie nieczystych zamiarów, prawda?
-Od razu cię nie zgwałcę - rzucił przelotnie. - Jeszcze dostałbyś jakiegoś ataku.
Co prawda w dojściu do łazienki poradziłbym sobie sam, ale Zayn nie odstępował mnie na krok. Zbyłem go dopiero przy drzwiach po kilkukrotnych zapewnieniach, że dam radę sam się wysikać i nie potrzebuję jego pomocy. Szarpnąłem drzwiami i znalazłem się w zaciemnionej łazience. Również czerwono-czarne ściany i kafelki podłogowe w tym samym kolorze. Zapomniałem o nieprzekręconym w zamku kluczu. Nieudolnie próbowałem podnieść upartą deskę trzy razy, aż zaczęła współpracować przy czwartym. Z westchnieniem ulgi utrafiłem wprost do muszli i spełniłem cisnącą pęcherz potrzebę. Odwracając się, omal nie dostałem zawału, gdy ujrzałem opierającego się o drzwi Zayna. Opierającego się, ale nie po tej stronie, po której powinien. Krzyknąłem, a zaraz szybko ugryzłem mankiet koszuli. To był zdecydowanie zbyt głośny krzyk.
-Powiem ci, kolego, że masz całkiem imponujący sprzęt - zagwizdał, opierając stopę o stopę.
-Nie kłam - burknąłem, myjąc ręce nad kranem, z którego leciała wyłącznie zimna woda. - Nie widziałeś.
-W lustrze odbijało się wszystko. - Skinął głową na połać szkła na ścianie. Że też wszystko dzisiaj sprzysięgło się przeciwko mnie.
-Nie mów, że podglądałeś - sapnąłem, susząc dłonie pod automatyczną suszarką. Szum zagłuszał głos, więc Zayn odpowiedział krzykiem.
-A gdyby stała przed tobą babka bez stanika, nie obejrzałbyś?
-Wystarcza mi Chloe. 
Resztę kropel wody otarłem w spodnie. Ruszyłem do drzwi chwiejnym krokiem, by zanim wróci blondynka, siedzieć na tym samym barowym krześle. Ale nagle zostałem lekko szarpnięty. Uderzyłem plecami o ścianę i jęknąłem cicho z bólu. Zostanie mi po tym siniak. Co za rodzina. Przez Zayna będę miał stłuczoną łopatkę, a Chloe drapie mnie po plecach tak, że zostają na nich czerwone pręgi. Ale nagle przestałem myśleć o wszelkich zranieniach pleców, bo pełne wargi smakujące alkoholem, papierosami i pewną niezidentyfikowaną substancją (jak się później okazało - ziołem) przywarły do moich. Zayn zaatakował mnie brutalnym pocałunkiem, a ja, choć z początku oszołomiony, po chwili odnalazłem w pocałunku przyjemność potęgowaną hektolitrami alkoholu. Zayn ugryzł moją wargę, pociągnął ją i brutalnie włożył mi język do ust. Szumiało mi w głowie i nie rozpoznawałem nawet, czy całuję chłopaka czy dziewczynę. Tylko męskie perfumy nie pozostawiały złudzeń.
Niespodziewanie Zayn szarpnął paskiem moich spodni, w mgnieniu oka rozpiął guzik i rozporek, a jego dłoń chwyciła moje przyrodzenie przez bokserki. Pisnąłem tak głośno, że nawet brunet skrzywił się, jakby ktoś zrzucił mu cegłę na stopę. Ugniatał je kilkukrotnie i, cholera, robił to całkiem sprawnie, bo krzyk zaskoczenia po chwili przerodził się w skowyt przyjemności.
Naraz drzwi otworzyły się z impetem (znów w najlepszym momencie), a w progu stanęła zszokowana Chloe. Tym razem już nawet nie uderzała stopą o kafle.
-Co tu się, do kurwy, dzieje!? - wrzasnęła, bardziej zdezorientowana niż wściekła. Zobaczyła wargi Zayna na moich i jego dłoń niemal w bokserkach. Dobrze, pierwsze wrażenie nie wyszło zbyt dobrze. Może kolejne wypadnie lepiej.
-Bo my tu właśnie tego - wyjąkałem, a że dodatkowo bełkotałem, Chloe zmarszczyła brwi, ledwie rozumiejąc pojedyncze słowa.
-Okay, na dzisiaj oboje przegięliście. 
Złapała moje prawe ucho i lewe ucho Zayna. Nie pozwoliła mi nawet zapiąć spodni, więc z bokserkami na wierzchu paradowałem w drodze przez środek klubowej sali. Otworzyła drzwi wyjściowe nogą i ciągnąc nas za te biedne uszy, jakby chciała je wyrwać (a przecież one w niczym nie zawiniły), wyrzuciła nas na klatkę schodową, a później na dziedziniec przed obskurnymi kamienicami. 
-Cholerne, niewyżyte kutasy - zaklęła, poniewierając nami jak matka synami przyłapanymi na pijackiej imprezie. - To teraz sobie porozmawiamy.







~*~


Chloe - osoba o anielskiej cierpliwości i wyrozumiałości hahaha :)
I jak Wam się podoba ululany księżulek? 

czwartek, 5 listopada 2015

Rozdział 23 - Nieposkromiona ochota...

Chloe

Otwierałam i zamykałam usta jak ryba, którą ktoś gwałtownie wyciągnął z wody i pastwił się nad nią, pozwalając, by zupełnie wyschła. Sprawa byłaby prostsza, gdyby tylko dyrektor i Mike niespodziewanie zniknęli. Mogłabym wytłumaczyć mu wszystko, gdybyśmy zostali sami. Uwierzyłby mi, na pewno. Ale jak miałam się tłumaczyć, kiedy w oczach dyrektora i przyjaciela, byłego przyjaciela, tłumaczyłam się wyłącznie nauczycielowi. A to nie była prawda. Justin był moim nauczycielem w jednym procencie, księdzem również w jednym procencie, natomiast w pozostałych dziewięćdziesięciu ośmiu kochankiem i partnerem. Żałowałam, że nie czyta mi w myślach.
-Chloe - zaczął niepewnie. Przeniósł wzrok na Mike'a, który nadal świecił gołą klatą, później na dyrektora, który tłustym paluchem podkręcał wąsa, i z powrotem na mnie. - Możesz to jakoś wyjaśnić?
-Oczywiście, że mogę! - pisnęłam. Dopóki nie usłyszałam swojego głosu, nie podejrzewałam, że jestem tak zdenerwowana. Po raz pierwszy do tego stopnia mi na kimś zależy. - Do niczego między nami nie doszło. Ja wiem, jak dwuznacznie to może wyglądać, ale my naprawdę tylko rozmawialiśmy.
-I ta rozmowa była tak zacięta, że panu Mike'owi spadła koszulka, tak? Dziewczyno, naprawdę sądzisz, że uwierzymy w te twoje brednie? - Dyrektor wyraźnie nie pałał do mnie sympatią. Ze wzajemnością z resztą.
-Ale my na prawdę nie zrobiliśmy nic złego. Zapytajcie Mike'a. On to potwierdzi.
Trzy pary oczu przeniosły się na bruneta. Chłopak uniósł kącik ust, patrząc na mnie. Aż nazbyt dobrze znałam ten uśmiech i wiedziałam, że nie zwiastuje niczego dobrego. I nie myliłam się, bo już po chwili Mike postanowił pogrążyć mnie jeszcze bardziej, niż zrobił to w pierwszej kabinie w męskiej toalecie na piętrze. 
-Seks był naprawdę udany - stwierdził niewzruszony. Tylko tak obrzydliwie oblizał wargi. Jak on w ogóle mógł mi się podobać? Przy mężczyźnie takim jak Justin, czułym, ciepłym i wrażliwym, Mike był pieprzonym dzieciakiem, w dodatku kłamcą.
-Słucham?! - krzyknęłam odrobinę zbyt głośno. - Nic się między nami nie wydarzyło.
-Nie udawaj, Chloe. Oboje dobrze wiemy, że lubisz szybkie numerki w kiblu.
-Lubiłam - poprawiłam go, a twarz płonęła mi czerwienią ze złości. - Powiedziałam ci, że chcę z tym skończyć. Właśnie po to się spotkaliśmy. To nie moja wina, że rzuciłeś się na mnie jak wygłodniałe zwierzę. Ja niczego od ciebie nie chcę, powiedziałam ci to wszystko prosto w twarz.
Nasze awantury przyciągnęły tłum gapiów. Kiedy kroiła się plotka semestru, wszyscy zapominali o swoich sprawach, przerywali rozmowy i nadstawiali uszu, aby wychwycić każde słowo. Im ciszej bym mówiła, tym oni mocniej starali się dotrzeć do każdego drobiazgu.
-A co ksiądz o tym sądzi? - spytał dyrektor, który czerpał ogromną satysfakcję, widząc moje wzburzenie. 
Spojrzałam na Justina ze strachem. Tak naprawdę nie obchodziła mnie opinia dyrektora. Miałam głęboko w dupie jego zdanie, bo nie pierwszy raz spotykał się z moimi różkami. To przyszłe słowa Justina zatrzymywały moje serce.
-Jeśli chodzi o mnie - zaczął - nie mam najmniejszego zamiaru wyciągać z zachowania Chloe jakichkolwiek konsekwencji, a kłamstwa Mike'a zgłoszę jego wychowawcy.
Zaskoczył mnie pozytywnie. Uwierzył mi, Mike'a zrównał z ziemią, a dyrektora zlekceważył.
-Co to znaczy, że nie wyciągnie ksiądz żadnych konsekwencji? - Mężczyzna wyrzucił te pulchne łapska w powietrze. Posłałam mu przesłodzony, pełen wyższości uśmiech. Mógł pocałować mnie najwyżej w tyłek. Nic mi nie zrobi.
-To bardzo proste. - Justin skrzyżował na piersi ręce. - Chloe została po dzwonku w klasie. Omawialiśmy zagadnienia na konkurs z wiedzy o mieście, ten, na który kazał pan dyrektor wytypować po jednej osobie z każdej klasy. Wyszła w połowie przerwy, a teraz do dzwonka została jeszcze minuta, z czego dwie spędziliśmy na rozmowie. Tak więc na dojście do łazienek i na domniemany seks z Mike'iem Chloe miałaby niespełna dwie minuty. Z całym szacunkiem, ale wiem, że takie rzeczy trwają odrobinę dłużej.
Byłam z niego tak cholernie dumna jak matka z syna, który poderwał pierwszą w swoim życiu dziewczynę. Dyrektor napuszył się. Z taką samą nienawiścią, jaką przed chwilą darzył mnie, teraz spojrzał na Justina. Twarz mu poczerwieniała, a dłonie zaczęły się pocić, więc regularnie wycierał je w marynarkę. Fuknął dwa razy i w końcu złapał Mike'a za ramię, szarpnął nim niespodziewanie.
-Ubierz się, do cholery - warknął. Poczekał, aż brunet założy koszulkę. Później pochwycił go ponownie i poprowadził w drugą stronę korytarzem, już bez odwracania się przez ramię.
Justin dotknął mojego ramienia, a ja drgnęłam pod wpływem jego dotyku. Wskazał dłonią drzwi klasy, do której klucze obracał w palcach. Skinęłam niepewnie głową. Justin przekręcił świecidełko w zamku, nacisnął klamkę i wpuścił mnie do środka. Później rozejrzał się w dwie strony  i upewniając się, że tłum gapiów rozbiegł się po korytarzu, zamknął za nami drzwi. W końcu zostaliśmy sami i mogłam spojrzeć mu w oczy tak, jak patrzy się w oczy kochankowi, nie nauczycielowi.
-Justin, wierzysz mi, prawda? - spytałam niespokojna.
-Oczywiście, że ci wierzę - odparł bez najmniejszego zawahania. - Nawet przez moment nie miałem wątpliwości, że do niczego między wami nie doszło. Ale tak swoją drogą, Mike zdawał się być wyjątkowo negatywnie do ciebie nastawiony.
-Obawiam się, że coś do mnie czuje. - Skrzywiłam się. - Powiedziałam mu, że spotykam się z kimś, a on na to, czy nigdy nie przyszło mi na myśl, że może to właśnie on chce być tym kimś. Przyznam szczerze, nie przyszło mi na myśl, bo nigdy nie dawał mi do zrozumienia, że na jego drabinie stoję nieco wyżej niż seks zabawka. 
-A gdybyś wiedziała, to by coś zmieniło? - spytał. Oczywiście chodziło mu o to, czy związałabym się z Mike'iem na stałe. Odpowiedź była oczywista.
-Nie. Jasne, że nie. Najlepiej smakują zakazane owoce, a on jest aż nazbyt powszechnie dostępny. Nie to co ty. - Wspięłam się palcami po jego klatce piersiowej. Nawet przez koszulę wyczuwałam delikatnie zarysowane mięśnie. Miałam ochotę ją rozpiąć. Powstrzymywał mnie tylko klucz w zamku, który nie blokował drzwi. W każdej chwili mogły otworzyć się na oścież i tym razem nie miałabym logicznego wyjaśnienia. Zostalibyśmy przyłapani na gorącym uczynku, jak Adam i Ewa w raju zostali przyłapani na zerwaniu owocu z zakazanego drzewa. I nad nimi i również nad nami czuwa Bóg. Czyżbyśmy do tej pory zgrzeszyli mniej?
Wyciągnęłam przed siebie rękę. Powieki mi opadły, gdy dosięgnęłam policzek Justina. Ja dotykałam jego, a czułam się, jakby było na odwrót. Czułam pod palcami dwudniowy zarost i niebywałą gładkość skóry. Żadnej skazy, aż zazdrościłam mu tej cery, bo nawet mi pojawiały się czasem niedoskonałości. A on nie miał żadnych. Niepodważalny dowód na to, że został stworzony przez samego Boga. Oparł się pośladkami o kant biurka. Skrzyżował ręce na piersi i to była zachęta dla mnie, abym stanęła pomiędzy jego nogami, a dłonie delikatnie wsparła na jego zaciśniętych, napiętych przedramionach. Trzymałam się go. On nie pozwoli mi upaść. Nigdy.
-Wiesz, że drzwi nie są zamknięte na klucz, prawda? - spytał niskim, gardłowym głosem. Dłonią pogładził moje biodro. Taki niewinny, a tak dobrze wiedział, co robi.
-Wiem - odparłam, skubiąc jego wargę. - Gdyby były zamknięte, już od kilku chwil brałbyś mnie na tym biurku jak poprzedni wychowawca.
Mina Justinowi zrzedła, oczy utworzyły wąskie szparki, a on sam wyprostował się z westchnieniem. Zachichotałam. Po raz kolejny w sposób brutalny ściągam go do rzeczywistości.
-Jednak potrafisz wszystko zniszczyć - mruknął urażony.
-Och, daj spokój. Zanim będziemy się tutaj kochać, zdążymy podmienić biurko. A tymczasem - zawiesiłam głos, by położyć dłonie na jego karku i przyciągnąć go do wspaniałego, zawracającego w głowie pocałunku. Trzymał mnie w talii i jak nikt inny zapewniał poczucie bezpieczeństwa i dojrzałej stabilności. Poczucie nie złudne, a rzeczywiste, twardo stąpające po ziemi.
Naraz czyjaś zaciśnięta pięść trzy razy uderzyła w drzwi klasy. Odskoczyłam od Justina i ściągnęłam w dół sukienkę, bo podczas pocałunku zawędrowała pod nią jedna z niespokojnych dłoni Justina. Szatyn przejechał językiem po wargach. Odwrócił się w stronę drzwi, lekko speszony, niemal przyłapany. W progu stanęła sprzątaczka z wózkiem na kółkach i mopem w prawej dłoni. Z jego końca kapały na podłogę krople brudnej wody.
-Chciałam sprawdzić, czy ktoś jeszcze został w klasie - zaczęła pochmurno. - Powinnam przetrzeć podłogę.
-Oczywiście. - Justin w przypływach stresu stawał się nad wyraz kulturalny. Chociaż, on zawsze taki był. Czasem zapominałam, że różniliśmy się jak ogień i woda. - My właśnie wychodzimy.
Z poważnymi minami przysłaniającymi szerokie uśmiechy udaliśmy się do drzwi, a kobieta po pięćdziesiątce zaczęła przemywać podłogę (a w zasadzie jedynie rozmazywać na niej brud). Czułam się jak Rose i Jack z Titanica, kiedy niemal przyłapani zachowywali pozory, dopóki ponownie nie zostali sami. Justin musnął płatek mojego ucha, kiedy dotarliśmy do drzwi, a ja w odwecie uszczypnęłam go w lewy pośladek. Pisnął gorzej niż mała dziewczynka. Zaalarmowana sprzątaczka obrzuciła nas podejrzliwym spojrzeniem, lecz zaraz powróciła do monotonnych obowiązków. Sprzątała, by za parę minut weszło do klasy stado gówniarzy i naniosło na kafle błoto.
-Widzimy się później, królik - rzuciłam na odchodne i puściłam do niego oczko.
Więcej tego dnia nie spotkałam go na szkolnym korytarzu, choć wypatrywałam bardziej wnikliwie niż gwiazdki w Wigilię, możecie mi wierzyć.

***

Po skończonych lekcjach wróciłam do domu najkrótszą, najmniej krętą drogą. Podczas jednej z przerw odebrałam telefon od mamy. Kazała mi wrócić jak najszybciej i nie szwendać się nigdzie po zajęciach. A ja, jak na grzeczną córeczkę przystało, wykonałam polecenie perfekcyjnie i już po piętnastu minutach od ostatniego dzwonka wycierałam buty w wycieraczkę przed drzwiami. Zostawiłam na niej resztki piasku i świeżej trawy oraz jednego zgniłego liścia. Nacisnęłam klamkę, drzwi były otwarte i już to było nowością, bo rodzice o tej porze przeważnie byli w pracy. 
-Wróciłam! - krzyknęłam od progu. Szpilki postawiłam pod szafką, zanim ojciec zdążyłby się do nich przyczepić. Wiecie, sukienka za krótka, dekolt za duży, szpilki za wysokie. Jeśli chciał, zawsze znalazłby bardziej wyzywający szczegół.
Moją uwagę przyciągnęły dwie duże walizki z dociśniętym wiekiem. Stały pod ścianą w przedpokoju i zwiastowały wyjazd mamy, taty, bądź ich obojga. Ostatnia opcja wywołała uśmiech na moich ustach. Z pozytywnym nastawieniem weszłam do salonu. Krzątali się pomiędzy komodą, pierwszą z góry szufladą, a mama zaglądała jeszcze do kuchni. Napięta atmosfera, zupełnie jak przed wyjazdem. Wspaniale.
-Chloe, czy ta sukienka nie jest zbyt wyzywająca? - Ojciec zwrócił mi uwagę, tak jak podejrzewałam. Pominę fakt, że miałam na sobie zwiewną sukienkę przed kolana, a dekolt ledwo uwidaczniał wierzch piersi. 
-Nie będę się ubierać jak zakonnica - odpyskowałam. - Mam co pokazać, więc pokazuję.
-A może masz komu pokazać? - Ojciec przerwał szperanie w szufladzie, by zawiesić na mnie wzrok na dłużej. 
-A może mam. - Zadarłam głowę i opadłam na środek kanapy. Wygładziłam sukienkę na kolanach i udach.
Teraz również mama przestała polerować świeżo umyte jabłko na błysk. Odłożyła owoc i białą ścierkę na blat. Pochłonęłam jej uwagę.
-Masz chłopaka? - spytała podejrzliwie. Chciałam powiedzieć, że spotykam się nie z chłopakiem, ale z mężczyzną, a to istotna różnica. Bo chłopak to gówniarz poznający definicję miłości, a mężczyzna to człowiek dojrzały, który wie, jak powinien mnie traktować.
-Może mam, może nie mam, to nie ma teraz znaczenia. Powiedzcie lepiej, wyjeżdżacie gdzieś? - spytałam i nie udało mi się ukryć ekscytacji, choć naprawdę spinałam usta w wąską linijkę. 
-Tak, wyjeżdżamy z twoją matką na kilka dni. - Już chciałam wydać z siebie zduszony pisk, gdy ojciec pogrążyć moją radość. Zasypał ją kamienną lawiną i przypilnował, by wyzionęła ducha. - Nie ciesz się przedwcześnie. Na te kilka dni zamieszka z tobą opiekunka.
Czy to żart? Szukałam na ich twarzach oznak nieudanego kawału, ale szybko przypomniałam sobie, że moi rodzice nie mają poczucia humoru. Wręcz przeciwnie, nawet na weselach zachowywali pogrzebowy nastrój. Czy ja aby na pewno byłam ich córką? Może podmienili mnie na szpitalnej sali, a może przyniósł mnie bocian? Sama nie wiem, ale do tej rodziny z pewnością nie pasuję.
-Wy sobie chyba żartujecie - sapnęłam z irytacją. - Mam siedemnaście lat, nie siedem. Za parę miesięcy będę dorosła, zyskam pełne prawo, żeby wyprowadzić się z domu i zacząć życie na własną rękę, a wy mówicie mi teraz, że na kilka dni nie mogę zostać sama i jakaś opiekunka, obca baba, ma wprowadzić się do mojego domu? Może jeszcze będzie sprawdzać, czy umyłam zęby przed snem? Albo pilnować godziny, o której gaszę światło w pokoju? Przecież to paranoja! - uniosłam się.
-Chloe, przestań krzyczeć, albo rzeczywiście zatrudnimy starszą panią, która będzie kontrolować cię na każdym kroku. Czasami chyba by się przydało.
-Jeśli macie kogoś zatrudnić, może to być przystojny, napakowany ochroniarz, a nie staruszka, którą to ja będę musiała się zajmować. - Wprawdzie nie miałabym nic przeciwko młodemu ochroniarzowi. Przystojny, chętny... Ale ja byłam już zajęta. - Ale wróćmy do rzeczy, nie potrzebuję żadnej cholernej opiekunki.
-Jesteś pewna, młoda? - Wtedy szczęknął zamek w drzwiach, trzy ciężkie kroki rozbrzmiały w salonie i przede wszystkim znajomy, chrapliwy głos odbił się od ścian.
W przedpokoju stał Zayn, mój dwudziestosześcioletni kuzyn, utajony gej, który ukrywał orientację przed całą rodziną. Wracając do moich przemyśleń odnośnie podmiany noworodków w szpitalu, pasowałabym na córkę Zayna gdyby 1. nie był gejem i 2. nie był jedynie dziewięć lat ode mnie starszy. Dziewięcioletni ojciec, to w ogóle możliwe?
-On ma być moją opiekunką? - Rzuciłam szybkie spojrzenie rodzicom i znów odwróciłam się do Zayna. Był skurczybyk przystojny. 
-Zayn przypilnuje cię, żebyś nie opuszczała szkoły i odrabiała zadania. - Chciałam parsknąć ojcu w twarz głośnym śmiechem. Zayn i rygorystyczna kontrola? Już z tego miejsca wiem, że napisze mi lewe zwolnienie z całego tygodnia, a jego ukradkowo puszczone do mnie oczko utwierdziło mnie w przekonaniu.
Poderwałam się z kanapy i pognałam wprost w otwarte ramiona Zayna. Zamknął mnie w uścisku, wytarmosił włosy i potarł plecy, a przy uchu usłyszałam jego szept:
-Gdybym nie był gejem, złapałbym cię za ten kuszący tyłek.
-Ale że jesteś gejem i moim kuzynem w jednym, będziesz grzeczny. - Po dokładnym wyściskaniu go, odwróciłam się z powrotem do rodziców, którzy dopięli wszystko na ostatni guzik. Tata wkładał do kieszeni dokumenty, a mama zapinała błyskawiczny zamek w czarnej torebce. - Taką opiekunkę mogę mieć codziennie. Bez obaw, będę grzeczna.
-Mam nadzieję. - Tata posłał mi ostatnie spojrzenie, zanim chwycił uchwyty w dwóch walizkach i wyszedł na podjazd przed domem. 
-Chloe, na blacie w kuchni zostawiłam wam pieniądze, zrobiłam zakupy, więc lodówka jest pełna. 
-Kupiłaś ciastka czekoladowe? - weszłam jej w słowo.
-Kupiłam. - Przewróciła oczyma. - I pamiętajcie, żeby zamknąć na noc drzwi.
-Ciociu, pozwolę sobie przypomnieć, że mam dwadzieścia sześć lat. Od kilku lat mieszkam sam i pamiętam, że na noc zamyka się drzwi.
Mama puściła jego uwagę mimo uszu. Chwyciła jeszcze dwa jabłka, na których polerowaniu spędziła kilka nużących minut. Później przewiesiła torebkę, w której ledwo dopięła zamek, przez ramię, zarzuciła na barki płaszcz i wyszła z domu pewnym krokiem. Zawsze chodziła zdecydowanie i przez to miałam wrażenie, że pewnego dnia wbije obcasy w panele. Poruszałam się w szpilkach z większą gracją niż ona. Aż w końcu drzwi zamknęły się za matką, zawarczał samochodowy silnik, opony cicho pisnęły podczas startu z podjazdu, a potem rodzice zniknęli na pierwszej przecznicy. Poczułam upragniony zapach wolności.
Zayn rozłożył się na kanapie. Przyniosłam nam po puszce piwa z dolnej szuflady w lodówce. Zasyczała przy otwieraniu. Zayn siorbnął głośno pierwszy łyk. Ja upiłam go z większą kulturą, cicho i dyskretnie. 
-Opowiadaj co u ciebie - zaczepiłam go i położyłam łydki na jego kolanach. Trzymał je jedną dłonią, a w drugiej obracał puszkę. - Jesteś z kimś, czy korzystasz z życia i bzykasz jak leci? 
-Ostatnio mocno korzystam - westchnął rozmarzony. Byłam kiedyś świadkiem jego podrywów. Podczas kiedy on wychwytywał w tłumie chętnych chłopaków, koło niego gromadził się wianuszek chętnych dziewcząt. Były bynajmniej niezadowolone, że nie obdarzył ich nawet jednym spojrzeniem. - Ale mnie bardziej interesuje twoje życie seksualne, kuzyneczko.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Gdyby pozwolił mi się wygadać tak naprawdę, spędzilibyśmy na tej kanapie resztę dnia i całą noc, a może nawet kolejnego dnia spóźniłabym się do szkoły. A najlepsze było to, że przy Zaynie mogłam się otworzyć i nie pominąć nawet jednego szczegółu. On zrozumie. Zawsze rozumiał wszystko.
-Dzieje się, dzieje - zaczęłam tajemniczo, by rozbudzić jego ciekawość. Podciągnął pod pośladki jedną stopę i z piwem przy ustach odwrócił się do mnie twarzą.
-No nie trzymaj mnie dłużej w niepewności.
-Więc zakochałam się - wypaliłam wprost. Moje oczy rozjaśnione iskrami i tak zdradziłyby mu prawdę. 
-Jaki on jest? - spytał podekscytowany, oczy mu się świeciły. 
-Jest cholernie przystojny, szarmancki, a do tego czuły, wrażliwy, kochany. Taki mój ideał, o jakim zawsze marzyłam. - Byłam cała w skowronkach. Przygryzałam dolną wargę i myślałam tylko o tym, kiedy następnym razem przygryzie ją Justin.
-A może jakieś konkrety? - Wyrzucił w powietrze ręce, a kiedy nie zrozumiałam, o czym mówi, kontynuował. - Jak ma na imię, ile ma lat, jaki jest w łóżku?
-A więc...
-Nie zaczynaj zdania od "a więc", młoda panno - przedrzeźniał głos swojej matki, która była równie sztywna jak moi rodzice. Jak to jest, że sztywni ludzie płodzą wyluzowane dzieci i na odwrót?
-A więc - podkreśliłam celowo - ma na imię Justin, ma dwadzieścia cztery lata - w tym momencie Zayn zagwizdał - a w łóżku... - szukałam słów, którymi mogłabym nazwać seks z Justinem, ale nic nie przychodziło mi na myśl.
-No jaki? - ponaglił. - Przecież wiesz, że z całej tej twojej romantycznej opowieści właśnie to interesuje mnie najbardziej.
-A co byś powiedział na to, że jeszcze trzy dni temu był prawiczkiem?
Zayn w szoku wypluł na dywan kilka łyków piwa. Zakrztusił się nim, więc kilka razy uderzyłam go w plecy otwartą dłonią. Ja nie będę sprzątać z dywanu jego śliny, nie ma mowy. 
-Kim był? - pisnął, a puszkę trzymał tak krzywo, że gdybym w porę nie wyjęła jej z dłoni chłopaka, rozlałby piwo również na kanapę.
-Był prawiczkiem. Ukradłam mu cnotę w piątek wieczorem. A w łóżku jeszcze z nikim nie było mi tak dobrze. Chciałam być dla niego dziwką, a on mnie traktuje jak księżniczkę. I jak tu kogoś takiego nie kochać?
-Skoro jest taki doskonały, gdzie haczyk? - Zayn słusznie domyślił się, że nie wszystko jest takie perfekcyjne, jak wystawiłam na pierwszy ogień.
-Bo widzisz, Justin należy do grona zakazanych owoców.
-Przestań pieprzyć i przejdź wreszcie do konkretów, nic nie rozumiem.
Wzięłam ostatni głęboki oddech, bo mimo iż miałam pewność, że Zayn nie znajdzie w moim zachowaniu niczego niepokojącego, jakaś drobna obawa się we mnie tliła. Ale nie miałam nic do stracenia i w końcu wyznałam swój sekret pierwszej osobie.
-Justin jest księdzem - tchnęłam głęboko i głośno. 
I kolejna porcja piwa prosto z gardła Zayna wylądowała na środku dywanu, pod jedną z nóg stolika do kawy ze szklanym blatem. Tym razem już nawet nie klepałam go po plecach. Niech się udławi, skoro opluł mi dywan już drugi raz. Przysięgam, dostanie kostkę mydła i będzie szorował, bo mój ojciec wyczułby zapach nawet kropli piwa zostawionej gdzieś w kącie. Miał na tym punkcie obsesję. 
-Czy ty powiedziałaś księdzem, czy to ja mam wybujałą wyobraźnię? - Zanim się odezwał, minęło z pięć minut. 
-Tak, powiedziałam księdzem. Justin jest księdzem. W dodatku uczy mnie w szkole religii. Wierz mi, jest najwspanialszym mężczyzną na świecie, ale powiem ci szczerze, że trochę mi zajęło zawrócenie mu w głowie. Próbowałam na wszystkie sposoby. Rozbierałam się przed nim, uwodziłam go, a w ostateczności wiesz, co zadziałało? Bycie sobą. Kiedy byłam sobą, w końcu go zdobyłam. Poszliśmy do łóżka, powiedziałam mu, że go kocham i ku mojemu zaskoczeniu on odpowiedział tym samym. - Wspomniałam każdą romantyczną chwilę pomiędzy mną i Justinem. Nie dadzą o sobie zapomnieć. 
-Nie no, młoda, podziwiam cię. Zwłaszcza że jeśli dowiedzieliby się o tym twoi rodzice, musiałbym wyciągać zaskórniaki na jakiś ładny wieniec na twój pogrzeb. - Odezwała się jego poważna strona, ale szybko powrócił gówniarz. - Cholera, seks z księdzem musi być cholernie podniecający.
-I taki jest - potwierdziłam. - On cały jest podniecający.
-To kiedy go poznam? Muszę obejrzeć dupeczkę, którą wybrał sobie moja kuzynka.
-A jak mi go odbijesz? - powiedziałam z zazdrością. - Nigdy nie wiadomo, co Justinowi wpadnie do głowy.
-Jak ci go odbiję, to będziemy się nim dzielić. Ty w tygodniu, ja na weekendy, pasuje?
-Nie - mruknęłam. - Chcę go mieć nieprzerwanie dla siebie.
Zebrałam ze stołu puste puszki i uważając, by nie wdepnąć w rozlaną kałużę piwa, poszłam do kuchni. Wyrzuciłam puszki, a z szafki wyciągnęłam paczkę tych słynnych czekoladowych ciastek, które można było dostać jedynie po drugiej stronie miasta. Tam, gdzie mama zwykle robiła zakupy. Biuro w którym pracuje, znajduje się po drugiej stronie ulicy i zawsze po skończonej pracy przegląda w nim sklepowe półki, dlatego też każdego dnia wierciłam jej dziurę w brzuchu o paczkę świeżutkich herbatników. Wróciłam do salonu z myślą, że zaraz posmakuję prawdziwe niebo.
-Chloe? - zaczepił mnie, przeglądając listę kontaktów w moim telefonie. Zamruczałam w odwecie, bo już miałam zapchane usta ciastkiem. - Czy ten cały księżulek jest w zapisany w twojej komórce pod hasłem "Bóg seksu"? - zachichotał, machając w powietrzu telefonem. 
-Przecież nie będę kłamać, jest Bogiem.
-To ja mam świetny pomysł na dzisiejszy wieczór. - Uśmiechnęłam się na dźwięk jego słów. Pomysły Zayna zawsze były zajebiste. - Zadzwoń do tego swojego Boga i poproś go, żeby tu przyszedł, a później razem pójdziemy na imprezę za miastem. Zobaczymy, co Justin zrobi po wódce. Jeszcze nie widziałem pijanego księdza. 
Z początku miałam opory, ale im dłużej wyobrażałam sobie Justina pod wpływem, tym bardziej podobał mi się poroniony pomysł Zayna. Pijany Justin to (mam nadzieję) rozrywkowy Justin, a rozrywkowy Justin to osoba chętna na wszelkiego rodzaju nowości. Dlatego już po chwili sięgałam po komórkę i wybierałam wyuczony na pamięć numer Justina. Jeden sygnał, drugi, trzeci, a po czwartym w słuchawce rozbrzmiał chrapliwy głos.
-Cześć, królik - przywitałam go radośnie. - Mam dla ciebie plany na wieczór i nie przyjmuję odmowy. Dlatego teraz ubierasz się i przychodzisz do mnie.
-A twoi rodzice? -  spytał niepewnie. 
-Wyjechali, możesz śmiało przychodzić. Czekam, skarbie, kocham cię.
Rzuciłam telefon na kanapę. Sama rozsiadłam się obok Zayna i położyłam ramię na jego barkach, umięśnionych barkach. I tak oboje czekaliśmy na mojego króliczka. Stęskniłam się za nim przez te kilka godzin. I za jego widokiem, i za dotykiem, i za pieszczotami. Gdyby nie Zayn, spędzilibyśmy kilka pięknych nocy w moim łóżku. W zasadzie z Zaynem czy bez Zayna - wszystko jedno. Nie będzie robił problemów. Nie jest jak mój ojciec, ale brat, który zawsze wesprze.
Gdy wskazówka zegara wykonała pół okrążenia na tarczy, dzwonek do drzwi przeszył ciszę. Z mocno bijącym sercem poderwałam się z kanapy. W podskokach powędrowałam do drzwi. Jeszcze zajrzałam przez wizjer, ale nie miałam wątpliwości, że po drugiej stronie stoi Justin. Czułam go całą sobą, aż mi się mokro między nogami zrobiło. Przekręciłam dwa razy klucz i szarpnęłam klamką. Stał tuż za progiem i uśmiechał się delikatnie, ręce chował w kieszeniach, kołnierzyk jego koszuli powiewał na lekkim, popołudniowym wietrze. Musnęłam jego policzek i wciągnęłam go za rękę do środka. Justin już niemal atakował moje usta z błyskiem w oku, gdy naszą krótką wymianę miłości przerwało uderzenie opakowania z herbatnikami o podłogę. Justin widząc Zayna, spiął mięśnie i wyprostował się jak wtedy, w szkole, gdy omal nie przyłapała nas sprzątaczka. A Zayn stał i patrzył z uchylonymi wargami. Gdyby tak przyjrzeć się bliżej, doszukałabym się w jego ustach rozmemłanego ciastka.
-Chloe, kto to jest? - Justin uszczypnął lekko moje ramię, a szepcząc, nachylił się nad moim uchem i odgarnął za nie kosmyk włosów.
-To Zayn, mój kuzyn, właśnie przed chwilą dowiedział się o nas i z wrażenia opluł mi dywan piwem. - Nie mogłam sobie oszczędzić złośliwego komentarza.
Justin nic nie rozumiał. Patrzył ze strachem to na mnie, to na Zayna, a na język nasuwało mu się mnóstwo pytań, poczynając od tego, co Zayn robi i u mnie w domu, kończąc na naszym sekrecie, który zdecydowałam się wyjawić.
-Przecież nikt miał się o nas nie dowiedzieć - burknął tym samym cichym tonem.
-Ale to jest Zayn, bez obaw, on nikomu nie powie. 
-Skąd ta pewność? - szeptał jak moja matka w kościele, kiedy dosadnie upominała mnie za rzucie gumy, ale jednocześnie nie chciała, żeby usłyszał ją ktokolwiek obok.
-Mam na niego haka. - Spojrzałam na Zayna ukradkiem. Nie poruszył się, nie odezwał, zastygł w miejscu i przyrósł stopami (swoją drogą nie raczył zdjąć butów) do paneli.
-Jakiego? - dopytywał nadal nieufnie.
-Jeszcze tego nie zauważyłeś?
Justin również uniósł wzrok, zmierzył sparaliżowanego Zayna od stóp po czubek głowy. Zmarszczył brwi, usta złączył w cienką linijkę i myślał. A o czym myślał, tego nie wiem i nie ukrywam, że bardzo chciałabym się dowiedzieć. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, a ja sądzę, że w piekle nigdy nie będę się nudzić.
-Właściwie dlaczego twój kuzyn tak dziwnie się na mnie patrzy? - spytał i w końcu ucelował we właściwy punkt.
-Bo bynajmniej nie jestem tu jedyną osobą, która chciałaby cię bzyknąć.







~*~


Tydzień do Purpose.
Tydzień do Purpose.
TYDZIEŃ DO PURPOSE!