piątek, 27 listopada 2015

Rozdział 26 - Garść tabletek przeciwbólowych...

Chloe

Śniła mi się impreza, na niej alkohol i zbyt swobodna zabawa. Śniły mi się słodkie pocałunki i czułe słówka. Śnił mi się mężczyzna, który pojmał mnie jak rycerz księżniczkę z najwyższej wieży. Śniło mi się, że pojmał moje serce i ciało. Śniło mi się, lecz po otwarciu oczu sen przybrał miano rzeczywistości.
Przebudziłam się o poranku, niewyspana i ledwie żywa, ale bez kaca. Głowa nie bolała, nie pulsowała, mdłości nie czułam i fizyczną niedogodnością były wyłącznie uporczywie zamykające się oczy. Przetarłam je pięściami, ziewnęłam głośno i przewróciłam się na bok. Nagle dotknęłam nosem nos Justina i przypomniałam sobie o jego obecności. Spał smacznie, pochrapywał cicho, jego policzek rozpłaszczył się na poduszce. Przebiegłam palcami pośród jego włosów, totalny bałagan. Nagle zdałam sobie sprawę, że ten nieład na głowie był wyłącznie moją winą, a może zasługą. W każdym razie roztrzepane włosy Justina były wyraźnym dowodem grzechu. Naszego wspólnego grzechu.
-Nie zdziwiłabym się, gdybyś wciąż był pijany, królik - westchnęłam, podpierając się na łokciu. - Nie mogę się doczekać, aż zaczniesz zataczać się przy tablicy w klasie. Ten dzień na pewno nie będzie nudny.
A z perspektywy czasu wolałabym jednak, by był.
Może nie obudziłam się przed budzikiem, ale nadal miałam sporo czasowego zapasu. Mogłam stanąć przed szafą i poświęcić pięć minut na kolorystyczne dobranie ubrań. Wybór padł na czarną spódniczkę i zakolanówki raz koszulę z podwiniętymi rękawami. Mogłam też wziąć prysznic i rozluźnić się pod gorącym strumieniem zmieszanym z orzeźwiającym zapachem żelu. Celowo zostałam w łazience połączonej z sypialnią. Miałam jakąś małą nadzieję, że szuranie, stukot i uderzające o kafle krople wody obudzą Justina. Tymczasem on spał jak zabity. A może taka ilość alkoholu naprawdę pozbawiła go oddechu? Dla pewności sprawdziłam puls. Żyje.
Wyszłam z pokoju i zostawiłam drzwi otwarte na oścież. Kiedyś będzie musiał się obudzić. W koszyku na kuchennym blacie połyskiwały jabłka. Umyłam jedno i wypolerowałam ściereczką na błysk. Pokroiłam na ćwiartki, skórkę zostawiłam. Lubiłam wgryzać się w nią zębami ostrymi jak brzytwa. Maczałam kawałki owocu w jogurcie naturalnym i odgryzałam kęs po kęsie. Szybko zniknęło całe. Mniej więcej w tym samym momencie, w którym rozłożony na kanapie Zayn zaczął wybudzać się z pijackiego snu. Mlasnął, przeciągnął się i w rozkojarzeniu spadł z sofy na dywan.
-Gdzie ja jestem? - spytał nieprzytomnie. Oczy miał zamglone, głos zachrypnięty.
-W szpitalu psychiatrycznym - skomentowałam. - Wsadzili cię za wpychanie łap w bokserki księdza.
-Za to mógłbym wylądować co najwyżej w ośrodku odwykowym. Swoją drogą, co z królikiem? Pamięta cokolwiek, czy pierwszy kieliszek urwał mu film?
-Daj spokój. - Machnęłam ręką. - Jeszcze się nie obudził. Nie chcę nic mówić, ale za pół godziny zaczyna lekcje.
Naraz usłyszeliśmy paraliżujący krzyk z piętra. Spojrzałam na Zayna, on na mnie, potem wspólnie na sufit. Ruszyłam schodami na górę, w popłochu, w biegu, choć domyśliłam się, że pisk Justina mógł być spowodowany choćby małym pajączkiem na podłodze. Facet, a czasem gorszy niż baba. Wpadłam do sypialni jak porywisty wiatr. Justin leżał na łóżku na brzuchu, wbił twarz poduszkę, a drugą położył na tyle głowy. Jęczał, jakby dochodził, albo jakby palili go żywcem. Przez ułamek sekundy naprawdę się wystraszyłam. Ale Justin przewrócił się na plecy i wyglądał całkiem normalnie, tylko wymięty jak ubrania po praniu na wysokich obrotach.
-Coś wyżera mi mózg od samego środka! - krzyknął i szarpnął włosami. Miotał się po łóżku, jakby materac płonął, a kołdra była zamrażającym lodem. Ze skrajności w skrajność.
-Hej, kocie, co ci jest? - wskoczyłam na łóżko i przytrzymałam jego główkę, żeby nie kręcił nią jak nowonarodzony cielak.
-Zaraz umrę! - wykrzyczał mi w twarz i zwinął się w kłębek. Mały, uroczy, cierpiący bobas.
-Misiu, wiesz, że masz kaca, prawda? - zachichotałam, głaszcząc i całując jego czółko. Może ulżę mu w cierpieniach.
-Nie obchodzi mnie, co to jest - zapłakał. - Chcę się tego pozbyć, bo skoczę z okna.
-Pod moim parapetem stoi wielka trampolina - mruknęłam pobłażliwie.
-To nie wiem, uduszę się twoją poduszką. Będziesz miała moją krew na rękach.
-Krew? 
-Och, w znaczeniu metaforycznym. Poza tym nie mów już nic, jeszcze bardziej boli.
-Kochanie - szepnęłam mu do ucha - to ty cały czas mówisz.
Justin w porywach desperacji zajęczał, potem objął mnie w pasie i położył głowę na moich kolanach. Z troską masowałam jego skronie, dotykałam kark, ale zamiast go schłodzić, niepotrzebnie grzałam dłonią. Regularnie co kilka urywanych oddechów Justina całowałam czubek jego głowy. Cholera, cierpiał, a ja wciąż podśmiewałam się pod nosem.
-Pogotowie antykacowe jest już w drodze. - Zayn wydał z siebie dźwięk przypominający sygnał pędzącej na sygnale karetki. - Garść tabletek przeciwbólowych i świeżutka woda prosto z lodówki. 
-Z tą garścią może nie przesadzaj. Nie chcemy go przecież otruć.
Ale było już za późno. Justin połknął niebieskie kapsułki, co do jednej. Popił wodą i zaraz opadł na materac, bo nagły i niespodziewany zryw nie przypadł do gustu obolałej głowie. Rozbolała jeszcze mocniej.
-Zaraz powinno przejść, kociaku. - Przytuliłam się do jego nagiej piersi. Był rozpalony i drżał.
-Obiecujesz?
-Obiecuję.
-Bo widzisz, stary. - Zayn usiadł w rogu łóżka. - Żeby móc tyle pić i nie czuć się później jak gówno, trzeba lat praktyki. Poćwiczysz, potrenujesz i szybko przywykniesz.
-Nigdy - zagrzmiał. - Nigdy więcej nie tknę tego gówna. To był pierwszy raz i ostatni.
-Nie pierwszy, misiu - poprawiłam go. - Wypiłeś kieliszek szampana przed naszą pierwszą wspólną nocą, nie pamiętasz?
-Jeden. Kieliszek. Szampana. A nie setki butelek wódki.
-Liczy się sam fakt. Smakowało ci.
-Wtedy wszystko mi smakowało.
Justin powoli dochodził do siebie. Rada na przyszłość - ograniczyć mu dostęp do alkoholu, bo później biedaczek  umiera w męczarniach. Trochę było mi go żal, trochę brałam winę na siebie, a trochę naigrywałam się z jego niewinności. Ból głowy będzie niczym przy wspomnieniach z ubiegłego wieczoru, a nie myślcie, że pozwolę Justinowi o wszystkim zapomnieć. A teraz nabrałam ochoty na małe zaloty. Pocałowałam oba ramiona Justina, krzyż na piersi, podniecający pasek włosków tuż pod pępkiem i w końcu wypukłość w bokserkach. Zaskomlał jak pies, któremu nadepnięto na łapę.
-Chloe, proszę, bo zaraz rozboli mnie wszystko.
-Idę puścić pawia - zakomunikował Zayn i rzeczywiście wyszedł z sypialni. Stoczył się po schodach i na pewno wrócił na kanapę, nie było innej możliwości.
-Pomaga, słoneczko? - Popieściłam go po policzku. Minęło już piętnaście minut, odkąd skorzystał z pogotowia antykacowego.
-Tak, już mi lepiej.
-Wspaniale - zaćwierkałam. - Za piętnaście minut zaczynasz lekcje, misiu pysiu.
Upewniwszy się, że Justin dotrwał do stanu, w którym nie grozi mu nagła i niespodziewana śmierć, z torebką na przedramieniu wyszłam z domu. Dzień był słoneczny, choć chłodniejszy niż poprzedni. Teraz każdy kolejny będzie bardziej mroźny i muszę o tym pamiętać przy każdorazowym wyborze ubrań. Uwielbiałam odgłos szpilek uderzających o chodnik, ale tylko swoich. Chodziłam pewnie, bez zawahania i dzięki temu stukot był głośniejszy. Spóźnię się na pierwszą lekcję, to pewne, ale ta pierwsza lekcja powinna być prowadzona przez Justina, który spóźni się bardziej. I to również było pewne.
Dziedziniec szkolny nie tętnił już życiem. Nieliczni wbiegali przez frontowe drzwi, spóźnieni. Inni wchodzili powoli ze spuszczonymi głowami. A ja różniłam się od nich, bo nie zamierzałam biec (po co, skoro klasa czekała przed zamkniętą salą) i nie schylałam przed nikim głowy. Jestem księżniczką, moja korona nie może upaść. Na końcu korytarza grupa młodych ludzi podpierała ściany. Jedni niecierpliwili się i spoglądali na zegarki, inni korzystali, by odpisać zadania na następną lekcję. Tanecznym krokiem zbliżyłam się i postawiłam torebkę na skrawku wolnego miejsca na ławce. Jeszcze tylko poprawienie włosów, zdjęcie skórzanej kurtki i czułam się mniej więcej o dwa stopnie wyżej niż reszta szarych człowieczków, którzy nie mają tak interesującego życia jak ja.
-Niepotrzebnie przychodziłaś, Chloe - mruknął jeden z chłopaków. - Ten frajer najwyraźniej nie ma zamiaru przyjść.
-Zastanów się, kogo nazywasz frajerem, dzieciaku. Jego przynajmniej można nazwać facetem, a ciebie - zmierzyłam go pełnym współczucia spojrzeniem - co najwyżej marną imitacją i boskim niewypałem.
Przybiłam sama sobie piąteczkę. Punkt dla Chloe.
-Co ty go tak bronisz? Zakochałaś się, czy co? - zaatakował inny. Czyżby klasa nie w humorze? Szkoda, bo mi dopisywał.
-Stwierdzam fakty. Chociaż wolisz dziewczynki, porównaj Jus... księdza Biebera i jego - machnęłam pogardliwie na kolegę - i powiedz mi, że wybrałbyś tego dzieciaka, a chyba cię wyśmieję.
Chłopak już miał rozniecać wzburzenie, kiedy przez małe zbiegowisko przedarła się Megan (mój odwieczny wróg, tak na marginesie, nasza wojna rozpoczęła się już w podstawówce i wtedy dotyczyła lalek Barbie. Teraz same stałyśmy się lalkami Barbie, które na okrągło ze sobą rywalizują). Oparła się o bark urażonego faceta i przyjrzała się wypiłowanym z nadmierną perfekcją paznokciom.
-Nie obwiniajcie jej - rzuciła krótko. Wyczuwałam kolejny złośliwy komentarz o zbliżającym się okresie, ale tym razem obrała inne tory. - Nasza Chloe lubi tylko dorosłych, dojrzałych mężczyzn. Nie pamiętacie już, co było z naszym poprzednim wychowawcą? Chloe dobrała się do paska w jego spodniach, zanim on nauczył się na pamięć naszych imion.
Zaśmiałam się gorzko. Cios poniżej pasa, ale że chłopcem nie byłam, ten cios na niewiele się zdał. Bo ja po uderzeniu nie zginam się w pół i nie pozwalam się dobić. Jak powiedziałam, moja korona nie ma prawa upaść.
-Czasem zastanawia mnie, czy to czysta, ludzka zazdrość, czy może nieudana próba dowartościowania samej siebie? - zironizowałam. - Widzisz, tymczasem to ja dostaję to, czego chcę i nie muszę chodzić pod latarnię, żeby ktoś zrobił mi dobrze.
Odpowiednie słowa w nieodpowiedniej chwili. Niespodziewanie ciężka dłoń dyrektora opadła na moje ramię. Jego wąs drżał jak zawsze, gdy był czymś podenerwowany.
-Panno Montez, czy nikt nie nauczył panią kulturalnego języka? Poza tym, dlaczego wszyscy nie jesteście na lekcji?
-Po pierwsze - zakomunikowałam. Miałam średnio dwie sekundy na ułożenie złożonej wymówki usprawiedliwiającej nieobecność Justina. - Ksiądz Bieber spóźni się na lekcję, ponieważ miał samochodową stłuczkę. Widziałam go, gdy mama podwoziła mnie do szkoły.
-O ile się nie mylę, twoi rodzice wyjechali z miasta.
-Powiedziałam mama? Miałam na myśli mama kuzyna - parsknęłam dla wiarygodności. 
-A ksiądz Bieber nie ma samochodu.
-Bo to nie on kierował, tylko jego siostra.
-Nie ma również siostry.
-Powiedziałam siostra? - Klepnęłam się w czoło. Spokojnie, Chloe. - Chciałam powiedzieć siostra przyjaciela. 
Gdyby powiedział, że przyjaciół również nie ma, chyba dostałby w ten tłusty polik.
-Dobrze. A wracając do pierwszego pytania, rodzice nie nauczyli cię kulturalnego języka?
-Wie pan - zaczęłam, okrążając go powoli. Może umyślnie stawiałam stopy tak, by moje nogi przeistaczały się w ponętne płomienie, a może już sama tego kontrolowałam. Ale dyrektor bez wątpienia zawiesił na nich wzrok. - Mogłam równie dobrze użyć słowa "wyruchać". Byłoby trafnym zamiennikiem i bardziej pasuje do Megan.
-Chloe! - zagrzmiał. - Czy z tobą zawsze muszą być problemy? Zgłoszę to twojemu wychowawcy.
-Będzie miał pan okazję. Właśnie się pojawił.
Justin przemierzał szybko korytarz, włosy rozbiegły się w nieładzie, a kac nadal męczył. Wyglądał jak siedem nieszczęść i nadal był najseksowniejszym facetem na całej pieprzonej ziemi. Jak to robi, tego już nie wiem. Może sekret urody tkwi w niewinności. Coś w tym jest. W końcu przeważnie najpiękniejsze są cnotki niewydymki. On był taką cnotką, dopóki nie wpadł w ręce małego chochlika, preferującego życie w grzechu.
-Bardzo przepraszam za spóźnienie, ale...
-Ale miał ksiądz wypadek - wtrąciłam pospieszeni. Jak grać, to do końca i z precyzją godną mistrza. - Widziałam księdza na skrzyżowaniu, parę przecznic od szkoły. Pewnie stąd to drobne skaleczenie na skroni.
Justin gwałtownie uniósł dłoń do głowy i przesunął po rozcięciu opuszkami palców. Czyli przed wyjściem z domu nie spojrzał nawet w lustro.
-Swoją drogą, wychowanka księdza używa naprawdę niecenzuralnych słów i kieruje je do koleżanki.
Justin spojrzał na mnie. Znałam ten wzrok. Mówił "coś ty znowu narozrabiała", a za chwilę łagodniał i zmieniał się w spojrzenie typu "przecież wiesz, że cię kocham i zawsze będę bronił twojego zgrabnego tyłka".
-Porozmawiam z nią - rzucił lekceważąco, mniej więcej takim tonem, jakim ja rozmawiam z rodzicami o poprawieniu ocen. - A teraz przepraszam, ale chciałbym już zacząć lekcję. - Przekręcił w zamku klucz z plastikową plakietką wielkości breloczka, na której widniał numer klasy. 
Uczniowie wsypywali się do sali, dyrektor raźnym krokiem oddalał się i zniknął na schodach, a ja niby powoli, niby z trudem unosiłam ciężką torbę i tym sposobem zostałam na ułamek sekundy na korytarzu sama z Justinem. Misiu pysiu wyglądał lepiej niż rano, ale nadal więcej było w nim cukru niż seksu. I ten cukier, nie wiedzieć czemu, podniecał mnie bardziej.
-Dlaczego mam rozwalony łeb? - szepnął, dotykając skroni.
-Nie rozwalony, tylko lekko stłuczony. - Pocałowałam małą rankę. - Uwierz mi, spędziłeś noc pełną nieoczekiwanych zwrotów akcji. Ale i tak najlepszy był pod koniec.
Postawiłam pierwszy krok za próg, ale Justin złapał moje ramię i wyciągnął mnie na korytarz.
-Jaki zwrot akcji?
Zachichotałam, gładząc go pobłażliwie po policzku.
-Było mi cholernie dobrze, skarbie.
Przyzwyczaiłam się do zajmowania pierwszej ławki (oczywiście tylko podczas wyjątkowych lekcji z księdzem Bieberem) i z perspektywy czasu widzę, że to najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć. Widziałam stąd każdy grymas na jego przystojnej twarzy, każdy uśmiech, każdą uroczą zmarszczkę przy powiekach, każde ziewnięcie i każdy błysk w oku. A i ja mogłam przesyłać mu promienne znaki bez obawy, że ktoś zdoła je dostrzec. Czasem wybitnie erotyczne i niegrzeczne znaki. Wtedy Justin musiał pilnować się, by na oczach całej klasy nie dać po sobie poznać, że coś go poruszyło.
Wyłożyłam na ławkę zeszyt zapełniony sercami nakreślonymi czerwonym cienkopisem, a każde zawierało imię szatyna. Inspirował mnie do romantycznych, rzadziej erotycznych szkiców. Wsunęłam za ucho długopis, razem z kosmykiem włosów. Ale szybko stwierdziłam, że seksowniej będę wyglądać z końcówką zagryzioną między zębami.
-Dobrze więc - przemówił i on również przygryzł kraniec pióra, a gdy dostrzegł, że mój długopis także połyskuję między zębami, uśmiechnął się tajemniczo. - Nie zdążę już zrealizować tematu, więc nie będę zaczynał niczego nowego. Może więc ktoś z was chciałby podzielić się czymś interesującym?
Nadeszła szansa dla mnie. Doskonała okazja, której zmarnowanie zawisłoby na pograniczu grzechu.
-Ja mam pewną ciekawą historię - powiedziałam niewinnie, a Justin wiedział już, co kryje się za tym radosnym świergotem. - Otóż byłam wczoraj z chłopakiem i kuzynem na imprezie za miastem. - Justin pobladł i oparł się o biurko. - On jest takim słodkim, niewinnym misiem i wczoraj pierwszy raz się upił. Trzy światy z nim miałam. Najpierw, kiedy poszliśmy tańczyć, niemal wziął mnie na parkiecie, więc posadziłam go na krześle i zabroniłam gdziekolwiek odchodzić. Ale do niego dosiadły się dwie panienki, zaprowadziły go na zaplecze i już dobierały się do paska w spodniach. Zdążyłam z odwetem w samą porę. Znów posadziłam go na krześle i wtedy postanowił wybrać się do toalety. Rozumiem, ludzka rzecz. Ale kiedy weszłam do łazienki chwilę po nim, zastałam go przypartego do ściany, a mój kuzyn, który jest gejem, wpychał mu łapę w bokserki. - Justin przybrał barwę trupa. Sięgnął do plecaka do butelkę wody i upił kilka łyków tak niedbale, że stróżka spłynęła mu w dół brody i skapnęła na podłogę. - Ale to jeszcze nie wszystko! Wkurzyłam się na nich obu i za uszy wyciągnęłam z klubu. Za uszy - podkreśliłam - dosłownie.
Justin poderwał dłoń i przyłożył ją do ucha. Może nie było widocznych śladów, ale po podrażnieniu lekko piekło.
-Byłam zmuszona prowadzić, bo oboje, i chłopak i kuzyn, byli totalnie pijani! Miałam nadzieję, że dotrzemy do domu bez poważniejszych komplikacji i wtedy on stwierdził, że musi się wysikać, przy czym korzystał z tej nieszczęsnej toalety przed piętnastoma minutami. Musiałam pilnować go, kiedy sikał, wyobraża to sobie ksiądz? A potem przeszedł pijackie załamanie i stwierdził, że przestałam go kochać, bo nie chciałam dać się zaliczyć w ubikacji na stacji benzynowej. Tamten etap przetrwaliśmy, a po wyjściu dopadła go banda prostytutek i zaciągnęła na tyły stacji. I skończyło się tak, że znów musiałam go ratować. Wróciliśmy do domu w spokoju, chyba obaj z moim kuzynem bali się odezwać. Zostawiłam ich i jak chmura gradowa pognałam do sypialni i wtedy - zawiesiłam głos, by przyjrzeć się, jak blada poświata zalała Justinowi nie tylko twarz, ale również szyję i nawet kostki w dłoniach, mimo że nie zaciskał pięści - przyszedł do mojego pokoju i już nie był taki niewinny - rozmarzyłam się. Może i Justin nie odważyłby się na taki krok na trzeźwo, ale czego doświadczyłam, to moje. - Nie przypuszczałam, że ma tak sprawny i zwinny język.
Justin zupełnie niepotrzebnie brał łyk wody, bo teraz zachłysnął się nią i omal nie udusił. Wstrząsnęła nim fala suchego, duszącego kaszlu. Poderwałam się ze stołka, podbiegłam w swych zabójczo wysokich szpilkach, złapałam księdza za ramię i kilkakrotnie uderzyłam go dłonią wygiętą w łódkę w plecy. 
-Lepiej księdzu? - spytałam nad wyraz słodko i nie sądziłam, że jestem zdolna do tak precyzyjnej gry teatralnej. Publiczność może niewielka, ale za to jak ważna była wiarygodność odegranej sceny.
-Tak. - Spojrzał na mnie z niemałym przerażeniem. - Lepiej, dziękuję.
-Nie ma sprawy - rzuciłam. - Jestem do księdza dyspozycji. Służbowo i prywatnie, misiu - dodałam półszeptem. Wers niezawarty w scenariuszu.
Wróciłam na miejsce i dorysowałam na wolnej stronie w zeszycie jeszcze trzy kształtne serca, w które wpisałam imię i otoczyłam kwiatowymi wzorami. Chciałabym mieć coś podobnego wyszyte na poduszce. Dzwonek zadzwonił parę minut później, a Justin nie odezwał się już do końca lekcji. Przypuszczam, że mogłam go zawstydzić. Spakowałam zeszyt z długopisem zahaczonym na okładce do głębokiej kieszeni torebki. Klasa wyszła w pośpiechu, wiecie, każda minuta dłużej w sali przedmiotowej zabierała minutę z życia. Nie ociągałam się, a mimo to zostałam w pomieszczeniu jedyna. Zanim uniosłam głowę znad blatu ławki, drzwi zatrzasnęły się z hukiem potęgowanym przez przeciąg. 
-Czy coś się stało, proszę księdza? - spytałam, nie oddalając się od ławki. - Chyba ksiądz odrobinkę zbladł.
-Chodź tu, Chloe - westchnął głęboko. Przetarł twarz dłońmi i przywrócił na policzkach krążenie. Zaróżowiły się naturalnie. 
Podeszłam do biurka i wskoczyłam na jego kraniec. Machałam nogami i trzymałam się blatu dłońmi. Jak te wszystkie uczennice amerykańskich liceów w komediach.
-Mogłabym w czymś pomóc?
-Powiedz mi, słońce - zaczął, przechadzając się powolnie do połowy klasy i z powrotem. - W skali od jeden do dziesięciu jak bardzo się wczoraj zbłaźniłem?
-Zastanówmy się. - Zmarszczyłam w koncentracji brwi. - Tak około dwunastu. Ale nie przejmuj się. Byłeś wczoraj najsłodszą istotą na świecie. A wiesz, co zrobiłeś, kiedy chciałam się z tobą kochać?
Justin zagryzł wargi. Serce już wcześniej biło mu szybciej, a teraz autentycznie unosiło zapiętą pod szyję koszulę.
-Jesteś pewna, że powinienem to wiedzieć?
-Zasnąłeś, królik. Zasnąłeś - parsknęłam. - Pierwszy raz jakiś facet zasnął przed seksem ze mną i zastanawiam się, czy to ze mną jest coś nie tak, czy może krótkie zbliżenie z Zaynem spodobało ci się bardziej niż moje cycki - zachichotałam życzliwie.
-Chloe, wystarczająco sam zrobiłem z siebie błazna. Nie musisz zawstydzać mnie bardziej. A teraz marsz na kolejną lekcję i żeby cię więcej dyrektor nie przyprowadzał.
-Tak jest! - zasalutowałam. - Chyba należy mi się jakaś kara za poprzednie przewinienie. Zdaje mi się, że klaps będzie w porządku.
Justin pozostawał skupiony, dopóki nie musnęłam jego ucha. Poklepał mnie po pośladku (pod spódniczką, ale to nie miało znaczenia), a później zaklaskał i wskazał drzwi, wymigując się potrzebą przygotowania do kolejnej lekcji i zażyciem nowej porcji tabletek przeciwbólowych.
Następne lekcje minęły spokojnie, nie licząc jedynki z biologii za brak projektu. Nauczycielka musi mi wybaczyć, ale ostatnio mam w bród biologii w praktyce. Wracałam do domu na piechotę. Znając życie, nocna impreza nie wystarczyła Zaynowi do zaspokojenia rozrywkowych potrzeb i poszedł pić również za dnia. Justin miał jeszcze dwie lekcje. Nie czekałam na niego. Aż tak go nie kocham, by siedzieć w szkole dodatkowe dwie godziny. Poza tym, pozory ponad wszystko. Już na początku osiedlowej ulicy szperałam w każdej kieszeni torebki. Znalezienie kluczy w czarnej dziurze nie było zadaniem łatwym i przyjemnym. I tak szukałam ich niemal do samych drzwi, a w ostateczności upuściłam nieumyślnie na podjazd przed progiem. Już uginałam kolana, by schylić się i podnieść, gdy zostałam wyręczona. Tylko zarys postaci w garniturze przemknął mi przed oczyma. Mężczyzna wyprostował się, a i ja uniosłam wzrok. Para czarnych jak węgiel oczu, zaciśnięta szczęka zarysowana tak ostro, że przed dotknięciem jej pozostaje obawa rozciętej dłoni. Wyglądał i pachniał dobrze, bardzo dobrze. Chociaż klucze zostały podniesione, kolana uginały się nadal. A w głowie szumiało i szumiało i tylko jakaś część serca krzyczała z nienawiści.
-Witaj, Chloe - odezwał się niskim, gardłowym głosem. - Pamiętasz jeszcze swojego ulubionego nauczyciela, któremu jak grzeczna suczka obciągałaś pod tablicą?






~*~


Tak to piszę i stwierdzam, że chciałabym być tak wyszczekana jak Chloe.
Jak widzicie, ktoś się pojawił. Ten ktoś został razem ze zdjęciem dodany do zakładki BOHATEROWIE :))

14 komentarzy:

  1. Cudowny ^.^ nauczyyciel uuuu..! Tylko po jaką cholere Pusia? Było tak,dobrze :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Końcuweczka interesująca heh :), ale świetny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  3. Huhu, no nie spodziewałam się. Życzę weny :-*

    OdpowiedzUsuń
  4. Zajebisty rozdział . Czekam nn❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  5. PO LUJA TEGO NAUCZYCIELA DAŁAŚ... Nie musi być dramy :') Może być słodko tak jak teraz.... Oby tylko nie było jakiś mega kłopotów z tym Greyem... Kuzwa boję się :/

    Buzi

    OdpowiedzUsuń
  6. Hahaha na nauczyciela anglika wzięłaś ciacho !! Ale i tak wole ja z Jusem!!

    Ksiądz Bieber bd zazdrosny. ▔□▔)/▔□▔)/▔□▔)/

    OdpowiedzUsuń
  7. No kurcze no muszę to powiedzieć to jest najlepsze opowiadanie jakie czytałam <3 Uwielbiam dosłownie każdy rozdział wiecznie się coś dzieje . To jest Twoje najlepsze opowiadanie <3 ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. No i jak zwykle powtórzę się, ale muszę...kocham kocham KOCHAM Twój styl pisania i ff :3 weny jeszcze większej życzę!

    @szkitek

    OdpowiedzUsuń
  9. O nie, niech ona tylko nie zaprasza tego fagasa do siebie, niech w ogóle nic się nie dzieje. Błagam. Nie zawsze musi być drama. Złamiesz mi tym serce.

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetny rozdział!
    Mam nadzieje, że ten koleś nic nie zrobi Chloe i, że Chustin, Juse, czy jak tam się ich słodka wspólna ksywka zwie, będą razem!
    Przy okazji chciałam zaprosić Ciebie jak i Twoich czytelników na mojego bloga, którego niedawno nałożyłam, dodałam taki jakby wstęp, w weekend powinien być dodany rozdział http://friends-jbff.blogspot.com/
    Pozdrawiam i czekam na następny rozdział. :'D

    OdpowiedzUsuń
  11. On nie będzie fajny. Czuję to. Od pierwszego zdania, jakie na końcu wypowiedział, mam takie wrażenie. Ale pewnie namiesza, a co za tym idzie, będzie ciekawie.
    Justin taki słodki jak jest na kocu. Zreztą w całym opowiadaniu taki jest:)
    http://wait-for-you-1dff.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń