wtorek, 29 marca 2016

Epilog


Tego dnia pogoda należała do zbioru tych najładniejszych: słońce świeciło na czystym ciemnoniebieskim niebie, panował spory mróz, około dziesięciu stopni na minusie, i promienie odbijały się w śniegowych zaspach, tworząc mozaikę z całej gamy kolorów. Lekki wiatr szczypał w policzki i uszy, oczywiście jeśli zapomniało się o ciepłej czapce, która mi zakrywała dziś i czubek głowy, i nawet małe wkręty w uszach. Trzymałam paski dużego plecaka na ramionach i co chwila ściskałam je w dłoniach. Justin miał na ramieniu tylko jeden pasek, kończący się po przekątnych sportowej torby. Próbowałam się przekonać, czy podczas wędrówki spogląda na mnie spod byka, ale uświadomiłam sobie, że nie mogę się tego dowiedzieć, nie patrząc na niego, a na to z kolei nie mogę sobie pozwolić.

W końcu zatrzymaliśmy się na rozdrożach, za miastem, kawałek drogi od pamiętnego hotelu. Tylko co parę minut przejeżdżał tędy pojedynczy samochód, a dwa w niewielkiej odległości stanowiły prawdziwy wyjątek. Asfalt był suchy i popękany. Stanęliśmy na szutrowym poboczu i w końcu spojrzeliśmy sobie w oczy. To nie był łatwy orzech do zgryzienia.

-Więc czas się pożegnać, tak? - spytałam, chwytając go za skrzydła rozpiętej kurtki. Że też zawsze było mu ciepło. Nawet na takim mrozie.

-Na to wygląda - odrzekł spokojnie. - Twój kierunek: najbliższy dworzec, tak?

-Zgadza się. A stamtąd prosto do słonecznej Kalifornii. Może Los Angeles? Kto wie? - westchnęłam rozmarzona. Lgnęłam do tego nowego życia jak niegdyś do Justina. - A ty? Wprost na lotnisko, mam rację?

-Zgadza się - odrzekł. - Ale zanim to nastąpi, obiecałem ci prezent urodzinowy.

Justin postawił torbę na śniegu i rozpiął zamek błyskawiczny. Gmerał w niej chwilę, po czym z bocznej, wewnętrznej kieszeni wyjął płaskie pudełko z kokardą na wierzchu. 

-Opakowanie odrobinę się pogniotło, ale mam nadzieję, że środek został nienaruszony. 

Pełna ciekawości rozwiązałam wstążkę i powoli odsłoniłam wieczko pudełka. Zaniemówiłam, zarówno zbita z tropu jak i kompletnie rozbawiona niewątpliwie najlepszym prezentem, jaki kiedykolwiek dostałam: i z polotem, i z praktycznymi udogodnieniami. Justin podarował mi komplet koronkowej bielizny z Kubusiem Puchatkiem. Najbardziej przemyślane połączenie; lepsze nawet niż bułka z nutellą lub niż seks i brak gumek.

-To chyba najpiękniejsza rzecz, jaką w życiu widziałam, a tym bardziej jaką w życiu dostałam. Gdzie ci się udało odnaleźć takie cudo?

-Robiona na zamówienie - zaśmiał się. - Trochę pomogli mi ci pożal się Boże bracia. 

-Nie bądź na nich zły - poprosiłam. - To nie ich wina.

-Nie wracajmy do tego - zaśmiał się. - Mam dla ciebie coś jeszcze; coś odrobinę bardziej osobistego.

Następną rzeczą, jaką zrobił, było wyciągnięcie zza prawego skrzydła kurtki czarnego, wypchanego notesu. Chwilę jeszcze na niego spoglądał, później wręczył mi go i oznajmił:

-Każda strona jest każdym dniem spędzonym z tobą. Każda strona jest inna. Jeśli kiedyś za mną zatęsknisz, zajrzyj do niego i przypomnij sobie stare, dobre czasy.

Drżącymi dłońmi otworzyłam pierwszą stronę. Wklejone było moje zdjęcie, zanim w ogóle zaczęliśmy się spotykać. Opisane było również pierwsze wrażenie o mnie i choć nie przeczytałam go od razu, nie miałam wątpliwości, że nie zawierało w sobie zbyt wielu pozytywów. Zapisał w sumie ponad sto stron i zamierzałam przeczytać je jeszcze dziś, w pociągu, podczas wielogodzinnej drogi przez Amerykę, oczywiście z drobnymi lukami w podróży. Poczułam w oku kłującą łzę. Przykro było opuszczać kogoś, kto znaczył wszystko i kogoś, dla którego prawie wszystko się również znaczyło.

-Nie chcę, żebyś tak nagle zniknął - zapłakałam, rzucając mu się na szyję. Miałam bolesną świadomość, że to być może ostatni raz, gdy widzę go na oczy.

Przytulił mnie i powiedział:

-Gdy byłem w twoim wieku, miałem takie samo marzenie: spakować plecak i ruszyć przed siebie, tak po prostu, spontanicznie, bez planu czy choćby zarysu tego planu. 

-Więc dlaczego tego nie zrobiłeś?

-Bo zawsze byłem mniej lekkomyślny niż ty - zaśmiał się, głaszcząc mnie po plecach.

-Ale teraz nic nie trzyma cię już w miejscu. Jesteś przecież dorosły. Masz prawo wybrać drogę, którą naprawdę chcesz dalej iść, a nie tę, która wydaje się odpowiednia.

-Wiesz, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, Chloe - powiedział w nawiązaniu do naszego związku. Miałam takie samo zdanie jak on.

-Nie chcę, żebyśmy byli razem, Justin. Zwyczajnie chciałabym, żebyś był obok. Możemy być przyjaciółmi. 

-Sądziłem, że nie wierzysz w przyjaźń po związku.

-Ale dziś uwierzyłam. - Spojrzałam mu w oczy. - Możesz być sobie tym księdzem, czy kim tak bardzo chcesz być, możesz nawracać wszystkich grzeszników po drodze, ale spełnij swoje marzenie, Justin. Zrób to dla siebie, nie dla mnie. Choć raz zrób coś, czego naprawdę pragniesz. 

Justin spojrzał za siebie, na wspinającą się drogę, na kierunek, w który zamierzał ruszyć. A później na moją drogę i przyszłe trzy kilometry do dworca za Chicago. Chciałabym wiedzieć, co działo się wtedy w jego głowie. Bił się z myślami. A może wiedział już, tylko zwodził mnie aż do momentu kulminacyjnego, kiedy to miałam ochotę złapać go za fraki, potrząsnąć i siłą wydobyć z niego decyzję.

-A z czego będziemy żyć podczas tej podróży po Ameryce?

-Coś wymyślimy. Rodzice zostawili mi sporo na lokacie, w końcu całość miała iść na moje studia. Poza tym - zniżyłam głos do szeptu - sądzę, płatna miłość potrafi być ekscytująca.

-Czy ty właśnie poinformowałaś mnie, że masz zamiar zostać prostytutką? Chloe - zgromił mnie spojrzeniem.

-Nie od razu prostytutką - żachnęłam. - Po prostu mogłabym spróbować, gdybyśmy akurat znaleźli się pod kreską. Poza tym, pieniądze nie grają tu roli. Będziemy podróżować autostopem, spać pod gołym niebem...

-Zwłaszcza zimą - wtrącił sceptycznie.

-Zimy spędzimy na południu, a latem wybierzemy się na północ. Damy radę, bo pójdziemy za głosem serca, a nie rozsądku i niepotrzebnych pieniędzy.

Wtedy Justin zamyślił się, ale nie spuścił ze mnie wzroku. Dumał i dumał, a we mnie rosło ciśnienie. Wtedy zrozumiałam, że tak naprawdę nie chcę zostać sama, bo w tej samotnej podróży znalazłabym może gram frajdy, a reszta byłaby przykrym i w pewnym sensie dobrowolnym obowiązkiem.

-Wychodzi więc na to - oznajmił wkrótce - że wcale nie przyszła pora pożegnania, co?

-Czyli jedziesz ze mną? Jako przyjaciel i anioł stróż.

-Masz rację, Chloe. Czasem warto zrobić coś zgodnego z sercem, nie z sumieniem. 

Rzuciłam mu się na szyję, ale ani nie pocałowałam, ani nie trwaliśmy w uścisku długo, ponieważ nie rozstawaliśmy się na rozdrożach, a ruszaliśmy ramię w ramię tą samą drogą na oddalony o niemal godzinę drogi przez zaspy dworzec. Szliśmy poboczem, rozmawiając o planowanych przystankach, o poziomie wygody foteli w pociągu, o tłumie na dworcu i o tym wszystkim, o czym nie rozmawialibyśmy, będąc w związku. Spojrzałam na niego spod rzęs. Pomyślałam, że decyzja o zawiązaniu silnego węzła przyjaźni okazała się najlepszą w naszym wspólnym życiu, bo choć przeżyliśmy rozstanie, mamy teraz więcej wspólnego, niż mieliśmy dotychczas.

Przed pożegnaniem go, być może na wieki wieków, chciałam powiedzieć, że wszystko co dobre kończy się szybko, by potem mogło być już tylko lepiej. W związku z zaistniałymi okolicznościami wypadałoby przekształcić tę sentencję i rzec: koniec nie zawsze jest równoznaczny z definicją końca. Bo czasem z końcem rodzi się początek czegoś niewątpliwie większego.




~*~


A więc uroczyście mam na zakończenie do przekazania trzy treściwe informacje :)

1) Bardzo Wam wszystkim dziękuję za to, że pomimo burzliwego początku i od groma negatywnych opinii zostaliście do końca i w jakiś sposób przywiązaliście się do tej historii. Wszystko zawdzięczam Wam, a to już dziewiąta historia, którą kończę. Za chwilę poczuję się jak jakiś weteran fanfikowy czy cuś :)

2) Wiele z Was pytało mnie o nowe fan fiction. Otóż dzisiaj wykonałam szablon, zwiastun i napisałam już prolog i strasznie mnie korci, żeby już dziś zakładać nowego bloga i czekać na Wasze opinie, ale postaram się wstrzymać z tą pokusą, by powiedzieć Wam, że NOWE OPOWIADANIE ROZPOCZNĘ W KWIETNIU. Może za tydzień, może za dwa, może za trzy, ale jeśli nie będzie żadnego końca świata, albo nie umrę śmiercią tragiczną, startujemy z nowym opowiadaniem w kwietniu. Informacja pojawi się na każdym moim blogu i również na asku. Mam nadzieję, że większość z Was zajrzy i zagłębi się w kolejną historię :)

3) Chciałabym Was prosić, abyście zostawili na koniec ostatni krótki komentarz, żebym wiedziała, ilu z Was wytrwało z Chloe do końca :)

Na zakończenie jeszcze raz dziękuję i mam nadzieję, że taki rodzaj happy endu Was nie zawiódł :)

sobota, 26 marca 2016

Rozdział 50 - Jak pierwszy raz, musi być, musi trwać


Pokój na jedenastym piętrze motelu za miastem został zarezerwowany. Apartament dla nowożeńców, z sercem z płatków róż na satynowej pościeli, z butelką szampana chłodzonego w metalowym wiaderku pełnym kostek lodu. Zapalona jedynie mała lampka nocna z abażurem tłumiącym światło. Zasłony rozsunięte, zapierający dech w piersi widok na Chicago w noc sylwestrową. W powietrzu rozpylony zapach świeżych kwiatów i gumy balonowej, co może nie było przesadnie zmysłowe, ale za to koszmarnie słodkie. I przede wszystkim ja, w koronkowej bieliźnie i zwiewnym szlafroku, z ponętnie rozpuszczonymi włosami spływającymi w dół piersi i po łopatkach, gotowa na bardzo bardzo bardzo niegrzeczne rzeczy.

Przebiegłam przez wargi krwistoczerwoną szminką po raz ostatni. Końcowy efekt w lustrzanym odbiciu sprawił, że omal nie ugięły się pode mną nogi. Ale postanowiłam, że teraz będę trzymać się dzielnie, by uginanie (i rozkładanie) nóg zostawić w ramach wisienki na torcie. Chwilę obserwowałam pierwsze fajerwerki na horyzoncie, a podczas kiedy wskazówka zegara zbliżała się do godziny dwudziestej drugiej, pozwoliłam sobie na nutę sentymentu, która boleśnie uświadomiła mnie, że dziś umyka ostatni dzień dawnego życia, a od jutra zaczynam życie prawdziwie na własną rękę, bez Justinów, bez Jasonów, bez Drew'ów, bez nikogo, kto w swej dobroci przygarnąłbym mnie pomiędzy własne cztery ściany.

Punkt dwudziesta druga rozległo się ciche pukanie do hotelowych drzwi. Nie otworzyłam od razu, żeby nie pomyślał, że koczowałam przy drzwiach, choć w istocie to robiłam. Policzyłam swobodnie do ośmiu i dopiero wtedy pociągnęłam za klamkę. Stał tam, tuż za progiem, w koszuli z rozpiętymi dwoma górnymi guzikami, z marynarką przewieszoną przez ramię, z perfekcją na twarzy ozdobionej kilkudniowym zarostem. Był idealny. Oczywiście wizualnie. Pomyślałam, że to przykre, że świat traci tak przystojnych facetów, wysyłając ich na służbę Bogu, bo geny Justina bez wątpienia stworzyłyby doskonałe wizualnie dziecko. 

Uśmiechnął się i chciał wejść do pokoju, ale położyłam mu dłoń na piersi i zagrodziłam drogę. 

-Najpierw powinniśmy ustalić kilka formalności - oznajmiłam poważnie. - Powtarzaj za mną formułkę: ja, Justin Bieber, uroczyście oświadczam, że przekraczając próg tego pokoju, zapominam, że jestem księdzem i daję się ponieść pełni seksualnych emocji oraz wyrażam zgodę, by Chloe Montez sponiewierała mnie w każdy z erotycznych sposobów.

Przewrócił oczami, ale wkrótce powiedział:

-Ja, Justin Bieber, uroczyście oświadczam, że przekraczając próg tego pokoju, zapominam, że jestem księdzem i daję się ponieść pełni seksualnych emocji oraz wyrażam zgodę, by Chloe Montez sponiewierała mnie w każdy z erotycznych sposobów.

-Słowo się rzekło - oznajmiłam, a po tym wciągnęłam go za kołnierzyk koszuli do pokoju.

Pocałował mnie bardzo gorliwie i bez zahamowań, jak nakazywała treść ustnej umowy zawartej w progu. Spowolniłam jego zapędy, proponując:

-Może wpierw napijemy się szampana? W końcu mamy sylwestra.

Justin, jak na porządnego faceta z krwi i kości przystało, precyzyjnie otworzył butelkę szampana. To nasz drugi raz, gdy wspólnie pijemy. Za pierwszym razem przed miesiącami i teraz, za ostatnim razem. Pomyślałam, że jak jeszcze kiedyś się zakocham, nie dopuszczę, byśmy kiedykolwiek wypili szampana, bo zdawał się doskonale kończyć związki, ale i rozpoczynać nowe życiowe etapy. Justin usiadł na pościeli i przyciągnął mnie na swoje kolano. Popijaliśmy szampana z wysokich, błyszczących samą nowością kieliszków, i przypatrywaliśmy się widokom za szybą, zupełnie nic nie mówiąc. 

-Powiedz, Justin - jednak długo nie potrafiłam wytrzymać w ciszy - czy czegoś mi brakuje?

-Jako kobiecie?

-Tak.

-Niczego, Chloe. I nie brakuje ci również niczego do szczęścia faceta. No, może tylko odrobiny wierności.

-Znając życie, następnym razem trafię na takiego, który zmasakruje mi twarz za samo wspomnienie byłego.

-Byłbym spokojniejszy, gdybyś jednak bardziej rozsądnie dobierała sobie przyszłych facetów.

-Nie zamierzam się przywiązywać.

-Nigdy? - spytał zaniepokojony. - Miałem nadzieję, że kiedyś ochrzczę twojego dzidziusia.

-Jeśli wpadnę, owszem. W przeciwnym wypadku zacznę szukać cię dopiero w przyszłej dekadzie. 

Justin odstawił swój kieliszek i pogłaskał mnie po policzku, a później poczułam słodki, naznaczony ostatnią lampką szampana pocałunek. Wsunął język pomiędzy moje wargi i tam prędko odszukał mój, by poczuć go jak za tym pierwszym pamiętnym razem. Dziś był bardziej wprawiony, bo jednak relacja ze mną pozwoliła mu podnieść poziom wykształcenia seksualnego. To jedna z rzeczy, którą zawdzięcza naszemu związkowi. Tak jak wiele innych: pierwszy pocałunek, pierwszy seks, pierwszy orgazm i pierwsza malinka na szyi; pierwszy początek, pierwsza zdrada i pierwsze rozstanie. Wbrew pozorom wcale nie nauczyłam się mniej. Po prostu on czytał naszą historię poprawnie, a ja czasem wspak.

-Na dziś przygotowałam coś specjalnego - szepnęłam w jego wargi.

Wstałam z lewego kolana Justina i ostawiłam nasze kieliszki na wąski parapet przed przeszkloną ścianą. Podeszłam do swojej torebki i nakazałam Justinowi zamknięcie oczu, a że jeszcze przed progiem ustnie zadeklarował się, że dzisiejszego wieczoru wykona każde moje polecenie, na dobrą sprawę nie miał przesadnie dużego wyboru. Wkrótce wróciłam do łóżka. W pierwszej kolejności zawiązałam Justinowi oczy przepaską, a następnie pchnęłam go na pościel i usiadłam ostrożnie na jego kroczu. 

-Nie wierć się, a nie stanie ci się krzywda - zapewniłam. - No, chyba że miałbyś na tę krzywdę ochotę.

Jednym krawatem ukradzionym Justinowi związałam mu nadgarstki, a drugim przywiązałam je do zagłówka łóżka na tyle mocno, by mieć pewność, że jeśli nie wstąpi w niego nieokiełznany potwór, nie wyrwie się z moich sideł. 

-Podobno kiedy człowiek traci dostęp do kilku zmysłów, inne się wyostrzają - oznajmiłam. - Przekonajmy się.

Powoli odpinałam mu koszulę, a Justin ewidentnie miał pewne zastrzeżenia dotyczące zawiązanych rąk i oczu. Pocałowałam jego tors, później przebiegłam po nim językiem i zatrzymałam się na krzyżu wytatuowanym na piersi. To doprawdy strzał w dziesiątkę. Połączenie wiary i seksu (oczywiście w oczach napalonej samicy). Jego brzuch był niewątpliwie moim ulubionym pośród wszystkich brzuchów jakie kiedykolwiek miałam okazję dotykać/oglądać/o jakich miałam sposobność marzyć. I to jemu poświęciłam dobre pięć minut na całowanie, lizanie, pieszczenie i rozsyłanie pozytywnych bodźców pośród reszty samotnych wysp: do ręki, do nogi i w końcowym efekcie do krocza.

-Przeczuwam, że szykujesz dla mnie coś, co mogłoby być definicją ciężkiego grzechu.

Na moment podniosłam opaskę z jego zamglonych oczu i szepnęłam:

-Nie bój się. Dziś nie mam w planach morderstwa. 

A on odrzekł:

-Mam wrażenie, że ta przyjemność jednak zdoła mnie uśmiercić.

Rozpięłam mu spodnie, z niczym się jednak nie spiesząc. Przecież mieliśmy dla siebie całą piękną, ostatnią, bezchmurną i mroźną grudniową noc. Powoli zsunęła w dół ud jego spodnie. Jego nogi też uwielbiałam, zwłaszcza umięśnione, ale nie do przesady, uda. Choć nie mógł mnie teraz zobaczyć, pozbyłam się satynowego szlafroka. Następnie przełożyłam włosy na jedno ramię, nachyliłam się i musnęłam jego przyrodzenie, na razie przez bokserki, koniecznie czerwone, bo mimo wszystko zapamiętał, że to dodaje dziesięć punktów do poziomu mojego podniecenia. Czułam, jak rósł mi w dłoni, kiedy uciskałam go i regularnie całowałam. Aż sama przestałam mieć ochotę na tak powolne tortury i ściągnęłam z niego bokserki, które obiecałam sobie zostawić na wieczną pamiątkę, zanim by się w nie spuścił.

Przed wzięciem go do ust, Justin jęknął:

-I ty twierdzisz, że nie masz w planach mojego zabójstwa.

Uciszyłam go skutecznie, kiedy przebiegłam zaciśniętą dłonią od główki po podstawę. Chciał odchylić głowę w rozkoszy, ale nie pozwoliła mu na to poduszka, więc wbił ją kością potyliczną w materac tak mocno, że przez chwilę widziałam tylko jego podbródek. Obsypałam pocałunkami wąski pasek włosków biegnący w dół od pępka, przecinający podniecającą linię V w połowie. Rozchyliłam mu mocniej koszulę, by widzieć źródełko rozkoszy w postaci jego piersi. Całość potęgował łańcuszek z krzyżykiem na szyi. Podobali mi się faceci z takim łańcuszkiem, choć ze świętością nie miałam nic wspólnego. Justin na dobrą sprawę również.

-Jesteś taki seksowny - wymamrotałam. Pomyślałam, że to pierwszy raz, gdy mogłabym dojść od samego patrzenia. I przez to patrzenie zapomniałam, że jestem w trakcie erotycznych tortur, a Justin długo tak nie wytrzyma. 

Raz jeszcze ujęłam go w dłoń i najpierw pocałowałam główkę fiuta z każdej strony, by po chwili brać go coraz głębiej do ust. Gwoli ścisłości, nie obciągnęłabym pierwszemu przypadkowemu facetowi. Ale Justin nie był przypadkowym facetem. Był moją pierwszą wielką miłością, która bezpowrotnie nie umrze nigdy. I obciąganie jemu sprawiało mi niebywale wielką przyjemność.

Odrobinę żałowałam, że Justin nie może zobaczyć, jak znika w moich ustach, a później pojawia się, prosząc o kolejne zaginięcie. Ale mając na uwadze fakt, że widząc tylko wewnętrzny materiał czarnej opaski, poczuje się jakby szybował w miejscu, któremu nawet niebo nie sięga do pięt, byłam gotowa przyjąć na klatę to wybitne poświęcenie.

-Chloe, szybciej - wydyszał.

Pomyślałam, że mogłam zawiązać mu również usta, ale szybko doszłam do wniosku, że nie jestem takim potworem, a jego nieprzyzwoite jęki odkręcają strumień w mojej księżniczce.

Niedługo po tym doszedł w moich ustach, a przekraczając granicę szczytu, szarpał się jak zwierzę i wbrew moim wcześniejszym nadziejom rozerwał oba krawaty i błyskawicznie ściągnął z oczu opaskę. Krwiożerczo przystojna bestia zerwała się ze smyczy i była żądna ofiar. 

-Chcę ciebie, Chloe - wysapał. - Całą ciebie. 

Przyciągnął mnie przy pomocy jednego stanowczego uścisku w talii i wkrótce opadłam na pościel, na te przerwane krawaty, na opaskę na oczy, która niedługo po tym spłynęła po kołdrze na podłogę. Szarpnęłam jego koszulą, więc ona również wycierała kurze pod łóżkiem. Justin podczas paru zbliżeń ze mną nauczył się dość sprawnie odpinać stanik. I zdejmować majtki. I dlatego zanim się obejrzałam, leżałam już naga, rozpalona i bez wątpienia spragniona jak jeszcze nigdy. Pomyślałam, że dobrze byłoby nagrać film z dzisiejszego spotkania, żebym miała co oglądać podczas samotnych wieczorów, ale podejrzewam, że w takim stanie ani Justin nie wypuściłby mnie z łóżka choć na chwilę, ani ja nie odnalazłabym szlaku poza pościel.

-Moment - zakomunikował niespodziewanie. - Ja zdeklarowałem się słownie, ale czy Chloe Montez również wyraża własną wolę na erotyczne tortury?

-Nie wyraża zgody - oznajmiłam - by ich nie było.

Przyparł mnie do łóżka, nie dbał o to, by wygląd kołdry miał cokolwiek wspólnego z estetyką. Wtedy nastąpił odpowiedni czas na wspomniane rozkładanie nóg, z zachłanną pomocą Justina. Nie zdążyłam nawet mrugnąć, a już czułam go w sobie całego, tak głęboko, jak nie był jeszcze nigdy i jak już nigdy nie będzie. Jego zgrzane ciało ocierało się o moje i jednocześnie również je rozgrzewało. Stanowczo trzymał moje nadgarstki przy zagłówku łóżka i choć kilka razy spróbowałam nimi szarpnąć, by przejąć choć szczyptę inicjatywy, jego uścisk był silniejszy niż jakieś tam krawaty lub niż jakaś tam wątła Chloe. 

-Gdyby ktoś nas teraz przyłapał - jęknął, pchając biodrami mocniej i mocniej - powiemy, że dałaś mi jakieś prochy, dobrze?

-Nie ma tak dobrze, kochaniutki. Nie przyłożę ręki do zakrycia twojej otoczki ogiera. Nie ukryjesz przed nikim, że jesteś po prostu bardzo bardzo bardzo niegrzecznym chłopcem. Takie są fakty, skarbie. - Pogładziłam go po policzku i pocałowałam szaleńczo zachłannie. - Smakujesz jak moja ulubiona mieszanka. 

-Jak szampan i guma do żucia?

-Nie - zaprzeczyłam. - Jak ty sam.

Kochaliśmy się w nieprzerwanie szybkim tempie. Justin znalazł doskonały sposób na zabawę moimi piersiami, a mi przyjemność sprawiało plątanie supłów na jego włosach. Ot, taka rozrywka dla dopieszczanej kobiety. Ale wkrótce stwierdziłam, że Justin już zbyt długo bawi się w faceta, którego jedynym hormonem jest potrzeba dominacji. A że niegdyś rozumieliśmy się bez słów i tej umiejętności nie utraciliśmy, w porywach wzajemnego porozumienia przewróciłam Justina na plecy i dalszą podróż w stronę gwiazd kontynuowałam na górnej pozycji, a on pode mną, bez przesadnej euforii na myśl, że to dziewczyna przejęła inicjatywę.

Unosiłam się i opadałam, unosiłam się i opadałam, unosiłam się i... Dopóki Justin nie zdecydował, że wystarczy, gdy będę uniesiona i to on popracuje biodrami, malując na moich udach siniaki po opuszkach palców. Tę rozkosz czułam WSZĘDZIE, pisane wielkimi literami. W podbrzuszu, w udach, w opuszkach palców i nawet w samym centrum mózgu. Pomyślałam, że jakby nie patrzeć i pozostawić z dala całą otoczkę zerwania, to mój najlepszy sylwester: spędzony w doborowym towarzystwie na robieniu rzeczy, których jestem autentyczną fanatyczką.

-Podczas kilku miesięcy naszego związku nie zrobiliśmy czegoś bardzo ważnego - zakomunikowałam.

-Czego?

-Nie nazywałam cię w łóżku tatusiem, tatusiu.

Zęby Justina błysnęły w uśmiechu, a on sam odrzekł:

-Zawsze możemy to zmienić.

Ale na jakiekolwiek zmiany było już za późno, ponieważ wkrótce po tym oboje doszliśmy, pozwalając się o tym przekonać przynajmniej trzem piętrom wzwyż i w dół. Ale mieliśmy sylwestra i niewątpliwie nie byliśmy jedynymi hotelowymi gośćmi, którzy dadzą dziś głośny popis swojego uniesienia. Dlatego też nie byliśmy przesadnie skrępowani (lekcja dla Chloe: sprawdzić, co oznacza sformułowanie "skrępowanie") i nie zamykaliśmy odgłosów w sobie, ewentualnie w czterech hotelowych, pachnących jeszcze świeżą farbą ścianach. 

Chwilę zajął Justinowi powrót do umiarkowanej prędkości wypuszczania oddechów. Ja w tym czasie okryłam się satynowym szlafrokiem, dolałam nam obojgu szampana i stanęłam przy przeszklonej ścianie, czekając, aż w moich dłoniach zostanie tylko jeden kieliszek, a drugim raczy poczęstować się Justin. Wkrótce do mnie dołączył, po tym jak założył te wspaniałe, czerwone bokserki, w których jego pupilek wyglądał jeszcze groźniej niż w bokserkach oznaczonych czernią, bielą albo błękitem, i po opłukaniu twarzy chłodną wodą w hotelowej łazience. Wypił pół kieliszka duszkiem i natychmiast poprosił o dolewkę. 

Nauczyłam go kochać psychicznie, kochać się fizycznie, być trochę mniej grzecznym, niż przewiduje ustawa, i pić. Osobiście uważam, że na tej płaszczyźnie odniosłam bezwarunkowy sukces.

-Zapowiada się piękna noc - oznajmiłam, patrząc w gwiazdy i strzegący je księżyc.

-Niewątpliwie taka właśnie jest. - Uśmiechnął się zza kryształowego szkła.

-Jeśli dodałbyś, że tylko i wyłącznie dlatego, że spędziłeś ją ze mną, chyba rozważyłabym opcję ponownego zakochania się w tobie - zażartowałam, choć oboje doskonale wiedzieliśmy, że ten rodzaj humoru w istocie żartem nie był. 

-W takim razie dalszą część zachowam dla siebie - zaśmiał się pod nosem. - Co nie zmienia faktu, że mamy naprawdę piękną noc. Spójrz - wskazał niebo - widać stąd chyba każdą gwiazdę.

Chciałam powiedzieć, że on przez dłuższy czas był taką moją najjaśniej świecącą gwiazdeczką, ale uzmysłowiłam sobie, że tego rodzaju komplementy przeważnie padają z męskich ust. Więc tylko podążyłam za jego dłonią i wpiłam się spojrzeniem w sam środek nieba, które tak naprawdę nie ma żadnego środka, nie ma też ograniczeń i nie ma krańców.

-Pamiętam naszą rozmowę, kiedy oboje staliśmy nocą na balkonie, a jednak nie byliśmy obok siebie. Zastanawialiśmy się wtedy, czy...

-Czy księżyc z twojego balkonu wygląda tak jak z mojego, pamiętam - przyznałam, a kolejny łyk szampana zniknął w moich ustach. - To była niewątpliwie moja najdłuższa rozmowa telefoniczna. 

-I najlepsza? - spytał z nadzieją.

-Bez dwóch zdań. 

-Co planujesz? Zostajesz w Chicago, czy...

-Wyruszam w wymarzoną podróż najpierw po Stanach, później po całej Ameryce i kto wie, gdzie poniesie mnie dalej. A jak u ciebie?

-Chcę stąd wyjechać.

-Z Chicago?

-Ze Stanów - przyznał, co nie powiem, mocno mnie zdziwiło. - Może do Włoch, żeby rozpocząć to powołanie od zera, bo ostatnio mocno się pogubiłem.

Pozostawiłam to bez odzewu, bo w istocie nie wiedziałam, czym rozsądnym odpowiedzieć.

Justin podszedł do mnie, złapał moje dłonie i trzymając nasze palce splecione w okolicach kości biodrowych, pocałował mnie delikatnie, trącając nosem mój nos. Dzisiaj był moim księciem; takim, który widzi we mnie księżniczkę i tak też mnie traktuje - jak księżniczkę potrzebującą księcia. Po chwili głaskał dużą dłonią, która zawsze była jedną z moich ulubionych części Justina, mój policzek. Czasem zastanawiałam się, skąd w dłoniach Justina ta męska szorstkość, ale doszłam do wniosku, że nie ma co analizować jej pochodzenia, trzeba korzystać. Kontrast między ciałem a ciałem to klucz do osiągnięcia skrajnej przyjemności.

Wkrótce wróciliśmy do łóżka i bynajmniej nie po to, by napawać się miękkością materaca. Zgodnie stwierdziliśmy, że to ostatnia noc, więc ostatni moment do wykorzystania siebie wzajemnie w dopuszczalnych granicach normy. Szybko zaczęliśmy się kochać raz jeszcze i tym razem przez cały długi moment zbliżenia byłam na dole, bo kochaliśmy się znacznie delikatniej, z jakimiś głębszymi uczuciami, których pochodzenia wolałam nie roztrząsać; tak, jak robią to zakochani: wcale nie głośno, wcale nie mocno, wcale bez podartych poduszek i połamanego łóżka, za to spokojnie, delikatnie, z pasją i oddaniem, jakby przyjemność partnera stanęła w tej chwili na szczytowej pozycji i od niej zależy samozadowolenie.

W podsumowaniu, oboje dochodziliśmy po cztery razy. Justin: za pomocą moich ust, moich rąk i dwa razy przy użyciu całego mojego ciała. Ja: raz przy pomocy jego ust, raz przy pomocy palców i był to element, który udało mi się pokochać na nowo, i dwukrotnie za zgodnym porozumieniem jego ciała. Skończyliśmy dopiero na przełomie nowego roku, gdy niebo zalał blask fajerwerków. 

-Przegapiliśmy noworoczne odliczanie - zaśmiałam się, gdy Justin zsuwał się ze mnie na wolne miejsce po zewnętrznej stronie łóżka. Pamiętał.

-Spędziliśmy je znacznie przyjemniej niż: dziesięć, dziewięć, osiem, siedem i tak dalej. Było coś w stylu: och, jak mi dobrze, Justin, proszę, szybciej, mocniej, nie przestawaj. Prawie jak cała noworoczna wyliczanka.

-Jesteś uroczy, kiedy stajesz się zboczony.

-Nie jestem zboczony. Ja tylko cię przedrzeźniam.

-Prawda jest taka, że zrobiłabym ci dobrze samymi tymi jękami.

-Punkt dla ciebie.

-Ponad to podszkoliłeś się w robieniu minetki.

-Sporo trenowałem.

-Jak?

Uśmiechnął się i szepnął:

-Jadłem danonki bez łyżeczki.

Justin przykrył nas kołdrą po pas. Położyłam się na jego piersi, z nogami wplątanymi pomiędzy jego nogi. Mieliśmy z łóżka doskonały widok na nocne Chicago, pełne kolorowych rozbłysków, zwłaszcza kiedy Justin zgasił jedyne światło w pokoju. Chcąc poczuć się jak za pierwszym razem z Justinem, naprawdę tak się poczułam, co oznacza, że wykonałam, lub że wykonaliśmy tę szlachetną misję ponadprzeciętnie. Przez długi czas słychać było tylko wystrzały fajerwerków na zmianę z biciem jego serca, które miałam tuż pod uchem. Chyba mogłam nazwać się osobą szczęśliwą. W zamęt wpędziła mnie tylko myśl, czy aby to moje szczęście nie ma bezpośredniego związku z jego obecnością.

-Wypadałoby powiedzieć "kocham cię", co? - zaśmiał się Justin, całując mnie w czubek głowy. - Twoje włosy znów pachną wiśniami - dodał.

-Atmosfera niezaprzeczalnie do tego pasuje - przyznałam. - Trochę mi smutno, że nasza przygoda już się kończy, ale dobrze wiem, że tak będzie lepiej dla nas obojga. 

-Posiadanie cię na własność, albo przynajmniej prawie na własność - zażartował, nawiązując do moich ilu?, chyba pięciu zdrad, przy czym nie wszystkie zaliczały się do grona tych typowych - było prawdziwym zaszczytem, Chloe. Wierz mi, gdybyś była odrobinę bardziej dostępna, byłabyś rozrywana przez facetów. W zasadzie będąc taką niedostępną również jesteś.

-Skąd te wnioski?

-Słyszałem, jak rozmawiali o tobie choćby nauczyciele w liceum. Męska część nauczycieli, rzecz jasna. Oni też nie są święci. A jednak spośród wszystkich wybrałaś mnie. Szkoda, że nie potrafiłem tego docenić.

-Doceniłeś, Justin - odparłam. - Doceniłeś na swój własny sposób. Po prostu nie mogłam się pogodzić, że wiecznie byłam tą drugą, a pierwsze miejsce zgarniała mi sprzed nosa twoja wiara. Ale powinnam być na to gotowa. W końcu związałam się z księdzem, prawda?

-Oboje źle to rozegraliśmy. Jakbyśmy mając pod nosem całą drużynę, próbowali wbić piłkę do bramki w pojedynkę.

-Lepiej bym tego nie określiła. - Pocałowałam oba jego sutki.

Już teraz wiedziałam, że zabraknie mi jednego - jego silnych ramion w trakcie uścisku. Bo prawda jest taka, że nawet największy samotnik z wyboru potrzebuje czasem kogoś, kto przytuli, pogłaszcze po głowie i pocałuje w skroń. Justin spisywał się w tej roli bardziej niż doskonale. Był marzeniem, był młodzieńczą ciekawością, był miłością - był.

-Naprawdę bardzo cię kochałam, Justin - oznajmiłam. - Nie chcę, żebyś kiedykolwiek pomyślał inaczej. 

-Nie pomyślę - odrzekł. - Doskonale o tym wiem. Myślę po prostu, że jednak przeciwieństwa nie przyciągają się tak dobrze, jak głosi przysłowie. 

-Z tym się zgodzę. Jesteśmy jak ketchup i bita śmietana. 

-Doskonała mieszanka, by nabawić się poważnego rozwolnienia.

Zanieśliśmy się cichym śmiechem, a później przez długi czas w milczeniu patrzyliśmy sobie w oczy, głęboko, głębiej niż kiedykolwiek. Nawet w tych znacznych ciemnościach było w jego spojrzeniu parę nowości, których nie dostrzegłam wcześniej. Pomyślałam, że albo niedokładnie go oglądałam, albo po prostu w ostatnim dniu pozwolił poznać się od deski do deski.

Byliśmy już krótko przed zaśnięciem, nam obojgu kleiły się oczy, a oddech zaczynał się wyrównywać. Wtuleni, w pewnym sensie splątani, jakbyśmy wciąż byli jednością. Aż naraz Justin powiedział:

-Byłbym zapomniał, wszystkiego najlepszego, słońce. - Uśmiechnęłam się w jego pierś. Pamiętał. Oczywiście, że pamiętał. - Ale prezent dostaniesz dopiero nad ranem. 

Co prawda sądziłam, że życie zapoznało mnie już z każdym swoim aspektem i nie czeka na mnie więcej niespodzianek. A jednak wkrótce miałam się przekonać, że żyłam w sporym błędzie.





~*~

Wesołych świąt! ♥
Przed nami jeszcze tylko epilog :)
ask.fm/Paulaaa962

czwartek, 24 marca 2016

Rozdział 49 - Rozwód bez orzekania o winie


Drew wspaniałomyślnie postanowił się przejść, mimo że z włączeniem rundy po galerii handlowej spacerowaliśmy wspólnie przeszło cztery godziny. Ale nie kwestionowałam jego nagłej potrzeby, bo była i mi, i Justinowi wybitnie na rękę. Justin czekał w salonie, kiedy ja i Drew ubieraliśmy się za zamkniętymi drzwiami sypialni. Już po fakcie poczułam się jak małolata, którą w istocie byłam, przyłapana na pierwszym akcie miłosnym przez rodziców, takim bez skrzypiącego łóżka, z westchnieniami tłumionymi w poduszkach, przy piorunujących rockowych nutach. 

-Jeśli będziesz miała jeszcze kiedyś ochotę na szybki, albo długi numerek, masz mój numer - Drew szepnął mi na ucho i musnął je. 

Byłam wdzięczna komuś z naszej trójki, kto zamknął drzwi, bo mogłam ostatni raz wymienić się z Drew czułymi gestami, których niewątpliwie będzie mi brakować. Pocałowałam go długo i namiętnie i postarałam się, by ten pocałunek został zapamiętany, bo chociaż Drew spełniał wszelkie warunki psychofizyczne do bycia wspaniałym kochankiem i przede wszystkim moim kochankiem, wraz z początkiem roku i początkiem dorosłego życia opuszczam Chicago i nasze przyszłe spotkanie jest bardzo wątpliwe.

Później Drew wyszedł z własnego mieszkania, zostawiając nam niczym nieograniczoną prywatność i komplet kluczy na komodzie. Nie wydaje mi się, by zamienił z Justinem choć dwa słowa, bo nie słyszałam z salonu żadnych głosów. Ale nie zdziwiłabym się, gdyby Drew napomniał przelotnie o jakiś przeprosinach czy wyrazach skruchy. W każdym razie cokolwiek nie przeszłoby mu przez gardło, najpewniej wystarczy, by odkupić przed Justinem winy, bo najwyraźniej pozbył się czegoś nazywanego męską dumą i postanowił, jak Jezus chlebem, dzielić się z braćmi dziewczyną.

Zebrałam się w sobie i w końcu wyszłam z sypialni, bo przecież to na mnie czekał Justin, to ze mną chciał rozmawiać i oboje mieliśmy w planach zakończyć sprawę jak najbardziej po przyjacielsku, aby kiedyś, po latach, spotkać się na kawie i wspomnieć, jak to dobrze było nam za pierwszym razem i źle za ostatnim, i mówić o tym wszystkim ze śmiechem, i nie chować niepotrzebnej urazy.

Justin siedział na kanapie, pochylony, opierał się o kolana i majstrował stopą w skarpetce przy nodze stolika do kawy. Przysiadłam obok niego, dotykaliśmy się ramionami, i schowałam dłonie między kolana. Nie wiedziałam, co chcę mu powiedzieć i byłam przekonana, że on nie wie, co zamierza powiedzieć mi. Dlatego siedzieliśmy dłuższą chwilę w ciszy, aż w końcu wykazał się odwagą i przemówił:

-Nie chciałem, aby tak to wyszło. Nie chciałem, żebyś miała z rodzicami na pieńku, ze znajomymi na pieńku, żebyś musiała rzucić szkołę, plany, marzenia i...

Położyłam mu palec na ustach, uciszając go, bo mówił za dużo i za bardzo bez sensu.

-To nie twoja wina - powiedziałam. - Przecież mnie nie zmusiłeś, nie związałeś i nie wywiozłeś. Jeśli będę chciała, wrócę do szkoły, może nawet pogodzę się z rodzicami i ty nie stoisz za pogorszeniem naszych relacji. - Justin nie wydawał się przekonany, a przynajmniej niedostatecznie. - Ale przecież nie o tym chcemy rozmawiać, prawda?

-Prawda - przyznał. W końcu na mnie spojrzał. - Więc co się z nami stało?

-Chyba się po prostu wypaliliśmy. To, co było między nami, się wypaliło. 

-Dobrze powiedziane - uśmiechnął się. - Bardzo cię kochałem, Chloe. Przynajmniej tak mi się wydaje. I przed wypadkiem. Po wypadku...

-Po wypadku chciałeś sobie po prostu przypomnieć, jak wcześniej wyglądało twoje życie, co? Nie przypomniałeś sobie, że mnie kochasz, tylko przypomniałeś, że nie jestem płaska ani z przodu, ani z tyłu. Poruchałeś raz, a potem stwierdziłeś, że w zasadzie to ci wystarczy i w zasadzie na tym mogłaby się zakończyć nasza przygoda. - Spuścił wzrok, więc objęłam jego policzki z kilkudniowym zarostem i spojrzałam w oczy. - Chciałeś ten jeden raz poczuć się jak mężczyzna, czyżbym się myliła?

-Niestety - zaczął - chyba się jednak nie mylisz.

-Znam cię - odparłam. - I wiem też, że zawsze o dwudziestej pijesz herbatę z cytryną i łyżeczką cukru. Może dasz się skusić?

Dał się skusić, nawet wyraził aprobatę, więc minutę później w ciszy czekaliśmy, aż zagotuje się woda w elektrycznym czajniku. Justin nasypał ziół do dwóch kubków, ja zalałam wodą o stanie odrobinę poniżej wrzątku, Justin dodał cukier, ja z kolei po plastrze cytryny i wyszła nam wspólnie przyrządzona herbata, zupełnie jak za starych, jeszcze dobrych czasów. Wypiliśmy ją również w ciszy, siedząc na kuchennym blacie pełnym pełnowartościowych ziaren, jakby co najmniej Drew dokarmiał tu stado kaczek czy gęsi.

-Ja też bardzo cię kochałam - odezwałam się, gdy dotarliśmy już do salonu. Usiedliśmy na kanapie, jak poprzednio, a zegar wybił dwudziestą. - Na swój sposób już zawsze będę cię kochać, ale to nie to, co kiedyś. Teraz będziesz raczej sentymentem, którego nigdy nie zapomnę. Nie zapomina się o pierwszych wielkich miłościach, prawda?

-Chyba prawda - potwierdził. - Nie mam w tych sprawach doświadczenia.

-W miłości również go nie mam. Większe znalazłabym w łóżku - westchnęłam. - Może po prostu to nie była jeszcze pora na miłość? Przynajmniej z mojej strony. Chyba nie byłam wystarczająco dojrzała.

-Byłaś, Chloe - odparł. - Byłaś, przed wypadkiem, tak jak ja. Byliśmy przecież udaną parą. Nie kłóciliśmy się, rozumieliśmy i...

-I w łóżku było nam dobrze - wtrąciłam, bo rozmowa pożegnalna bez wzmianki o seksie to nie zerwanie.

-Seks priorytetem, co? - zażartował.

-Żebyś wiedział. Moje hormony wymagają częstych kontaktów seksualnych.

-I różnorodnych kontaktów seksualnych - wtrącił półgłosem.

Westchnęłam, bo niestety miał rację. Moje hormony wymagały regularnych, częstych i zróżnicowanych kontaktów seksualnych.

-Masz mnie za dziwkę, co? 

-W żadnym razie - zapewnił. - Jesteś po prostu rozrywkową dziewczyną i chyba to było elementem, który najbardziej nas podzielił.

-To wszystko poszło nie tak - westchnęłam głośno. Oparłam się na łokciach o kolana i ujęła mnie niesprana plama po kawie na dywanie pod szklanym stolikiem. Wyobraziłam sobie Drew przez pół dnia klęczącego ze szmatą, ocierającego z czoła pot, by w efekcie końcowym przekonać się, że do starcia tak uporczywej plamy nie wystarczy woda i zapał. - Jako że dla nas obojga była to pierwsza miłosna przygoda, powinniśmy poznawać się, chodząc na spacery po parku, oglądając razem zachody słońca i wszystkie te inne bzdury, które robią świeżo upieczeni zakochani.

-Wierzyłaś w swoją fizyczną kobiecość - powiedział - ale wątpiłaś, że możesz zdobyć faceta wrodzoną delikatnością i subtelnym wdziękiem.

-Powiedz szczerze, nigdy nie bylibyśmy razem, gdybym przez pół roku próbowała cię zdobyć zaproszeniem na kawę albo spacerem w świetle księżyca. 

-Smutne - przyznał - ale prawdziwe. Zachowałem się jak zwykły facet: poleciałem na to, co widać.

-Będę z tobą szczera: mnie też nie ujęła twoja wrodzona dobroć i szacunek do zagrożonych małych żyjątek objętych ścisłą ochroną. Jesteś obrzydliwie przystojny i masz sporo w bokserkach. Smutne - powtórzyłam - ale prawdziwe.

Chwilę siedzieliśmy w ciszy. Patrzyliśmy przed siebie, wprost w płaski, wyłączony ekran telewizora, i uśmiechaliśmy się pod nosem, jakby do siebie, ale nie zupełnie, albo jakby do lustra i w ten sposób dzieliliśmy się uśmiechem, bo jednak nie było konkretnego powodu, dla którego mielibyśmy się nim wymieniać.

-Naprawdę mi się spodobałaś - powiedział, a ja usłyszałam, że nadal się uśmiecha. - Byłaś zupełnie inna niż twoje koleżanki. Taka odważna, prowokacyjna, dorosła.

-Może ciałem - wtrąciłam - ale nie duchem. 

-W każdym razie urzekła mnie twoja niecodzienna aura.

-Mnie również. W końcu ksiądz to niecodzienna zdobycz. A ksiądz i nauczyciel w jednym nie ma sobie równych - oboje się zaśmialiśmy. - A tak poważnie - wzięłam głęboki oddech - nauczyłeś mnie kochać, Justin.

-A ty zrobiłaś ze mnie faceta. 

-Więc jakby nie patrzeć, jesteśmy kwita.

Rzuciłam mu się na szyję, a że zrobiłam to wybitnie niefortunnie, Justin runął na podłokietnik, a ja na niego. Ale nie wywołało to uczucia niezręczności i wbrew pozorom sprowokowało salwę śmiechu. Nie puściłam go, tylko przytulałam jeszcze moment, sama nie wiedząc dlaczego. Aż w końcu wydusił, że brakło mu powietrza, a że nie byłam aż tak mściwą porzuconą dziewczyną, odsunęłam się.

-Wybacz mi, jeśli trochę cię przygniotłam.

-Przeżyłem - odparł, rozmasowując kark. 

-Powinnam się już zbierać. 

A Justin zaproponował:

-Odprowadzę cię, jest ciemno. Nie powinnaś sama chodzić o tej porze.

Nie powiedziałam, że jestem dorosła, nie powiedziałam, że mam prawo robić to, na co tylko mam ochotę, bo w istocie byłoby mi bardzo przyjemnie, gdyby Justin towarzyszył mi w drodze do mieszkania Jasona i gdyby dopilnował, bym chociaż trzymała prawidłowy kierunek.

Ubraliśmy się ciepło, jak wymagała końcówka grudnia, a potem wyszliśmy z domu i klucze, zgodnie z poleceniami Drew, wrzuciliśmy do skrzynki na listy. Ruszyliśmy ulicą przed siebie, nasze ramiona ocierały się, ale przez długi czas nic nie mówiliśmy. Padał śnieg i ludzie byli dziś bardziej uśmiechnięci. Jak zawsze. Tworzą postanowienie noworoczne dzień przed i rezygnują z niego dzień po, ale przez dwa dni świat oblewa świętość. 

Byliśmy parą kilka miesięcy, a nasze wspólne spacery mogłabym wyliczyć na palcach jednej ręki. Oczywiście, w roli księdza nie mogliśmy iść wspólnie na paradę równości, bo nawet ona nie akceptuje takich odmieńców. Co nie zmienia faktu, że czasem brakowało mi go tak wewnętrznie. Dopiero w Chicago odkryłam zbawienną moc wieczornych spacerów po parku. Szkoda tylko, że ich proces trwał około trzech dni.

Prawie całą drogę spędziliśmy w milczeniu i była to najbardziej komfortowa cisza obecna w moim życiu. Co jakiś czas na siebie zerkaliśmy. Czułam, że gdybyśmy zakopali wojenny topór, który pojawił się jakby z księżyca, i gdybyśmy zaczęli wszystko od początku, zakochalibyśmy się na nowo, jeszcze szybciej, jeszcze głębiej i jeszcze bardziej niebezpiecznie.

-Mam coś na twarzy? - spytał, gdy zapatrzyłam się odrobinę za długo.

-Owszem, masz - odrzekłam. - Przyszłą tęsknotę za mną.

-Flirciara - stwierdził ze śmiechem, obejmując mnie ramieniem.

Paradoksalnie pierwszy dzień od zerwania mógłby być zarówno pierwszym dniem doskonałego, kolorowego związku.

Zatrzymaliśmy się przed wieżowcem Jasona. W mało których oknach paliło się światło. Położyłam dłonie na ramionach Justina i miałam świadomość, że być może patrzę mu w oczy, w te piękne wciągające oczy po raz ostatni. Chciałam go pocałować, ale zerwaliśmy z obustronnej winy i Justin już nie był mój, więc nawet do tych ust nie miałam żadnych praw. 

Zanim zniknęłam za drzwiami, Justin powiedział:

-Oboje rozpoczynamy nowe życie, dlatego chcę przyznać się do wszystkiego przed rodzicami. Pomożesz mi, prawda?

-Przyznać się do romansu? - spytałam.

-Nie - odrzekł pewnie. - Do miłości.

Uśmiechnęłam się, wtulona w jego pierś. Zaczęłam wierzyć, że to nie przyjaźń rodzi miłość, a miłość rodzi przyjaźń.

-Oczywiście, że ci pomogę.

Najbardziej radował mnie fakt, że to jednak nie będzie ostatni dzień, w którym widzę te niebanalne oczy.




Następnego dnia w południe, bowiem był to sylwester i pod wieczór tylko niewielki odsetek ludzi będzie trzeźwych; tak trzeźwych, by można było zamienić z nimi parę poważniejszych słów. Spotkaliśmy się na wjeździe w osiedlową ulicę rodziców Justina, przywitał mnie krótkim buziakiem w policzek i było nawet lepiej niż za czasów naszego związku. Chyba mogłabym się z nim zaprzyjaźnić. Oczywiście gdybym szukała przyjaciela na pełen etat.

-Gotowa? - spytał.

-Jak nigdy. Mam tylko nadzieję, że z twoimi rodzicami pójdzie łatwiej niż z moimi.

-Nie zdziwiłbym się, gdyby ojciec był dumny, że znalazłem sobie kobietę, bo nigdy nie był przesadnie pobożny - poinformował, w co z łatwością mu uwierzyłam. Jeremy nie wydawał się wzorem cnót ludzkich. - Natomiast mama... Mama to mama, a wiesz, jakie są mamy. To one uczą paciorka w czasach przedszkolnych.

Ruszyliśmy razem w kierunku domu. Nie denerwowałam się rozmową. Denerwowałam się, że dziś pożegnamy się z Justinem i dziś rozplotą się nasze drogi. Wkrótce staliśmy już w progu, a z głębi domu dobiegały głosy mieszane z meczem w telewizji, brzdękiem talerzy i sztućców. Ścisnęłam Justina za rękę, bo jeszcze przez chwilę mnie potrzebował. Później znajdzie sobie jakąś zakonnicę i będzie żyć w erotycznej świętości przez resztę swoich dni.

-Mamo, tato? - krzyknął Justin z przedpokoju. Pojawili się natychmiast. - Chcemy z wami porozmawiać.

-My? - zdziwiła się Pattie, wycierając dłonie białą ścierką do naczyń.

-Ja i Chloe - sprostował. - To ważne.

Pattie spojrzała na męża, on z kolei na nią, ale bez słowa poprowadzili nas do stołu w salonie. Usiedli po jednej stronie, my po drugiej, a gdy powietrze zaczęła wypełniać bolesna cisza, Justin położył swoją dłoń na mojej na blacie stołu. Tak, zdecydowanie ten rozwód nam posłużył.

-Chloe wcale nie jest dziewczyną Jasona - przeszedł do rzeczy bez słownej gry wstępnej, tak na sucho i bezlitośnie.

Dostrzegłam zawód w oczach Pattie. Przykra prawda jest taka, że byłaby gotowa zapłacić mi, bylebym tylko udawała jej wyśnioną synową, taką od zakupów, kosmetyczek i wnuków.

-Jak to nie jest?

-Po prostu, nie jestem i nigdy nie byłam z Jasonem - potwierdziłam. - Zarówno jego, jak i Drew poznałam przez Justina. A Justina poznałam w bardziej osobliwych okolicznościach.

-W Minneapolis uczyłem w szkole. Byłem nauczycielem Chloe, jej wychowawcą - zająknął się - i pierwszą wielką miłością.

-Przesłyszałam się - wydukała Pattie, chwytając się za serce. Przez chwilę obawiałam się, czy powinniśmy kontynuować tę rozmowę w pełnym towarzystwie, bo nie chciałam mieć zdrowia Pattie na sumieniu, ale to przecież jak z plastrem: im szybciej oderwiesz, tym mniej zaboli.

-Nie przesłyszała się pani. Zaczęliśmy się spotykać z początkiem roku szkolnego, odliczając od tego wkład czasu, jaki włożyłam w zdobycie pani syna. - Spojrzałam na Justina. - Dzielnie się trzymał. Ale nie aż tak dzielnie, by można go nazwać niepokonanym.

Przeplataliśmy ze sobą jedną wspólną historię, inną z innych punktów widzenia, lecz taką samą, gdy w grę wchodziły uczucia. Dorastaliśmy z miłością, później wspólnie wystawiliśmy ją na próbę, następnie zatuszowaliśmy niedoskonałości, by w efekcie końcowym zgodnie przyznać, że ta przygoda ma swoje granice i dotarliśmy już do mety.

-Byliśmy w sobie bardzo zakochani. 

-Spędzaliśmy razem każdą wolną chwilę.

-Sypialiśmy ze sobą - dodał Justin, a ja uścisnęłam jego dłoń w wyrazach podziwu.

-Stanowiliśmy zgraną drużynę.

Pattie spytała, czy Jason i Drew od początku o wszystkim wiedzieli. Wydawała się być zażenowana myślą, że o takich rewelacjach dowiaduje się w ostatniej kolejności.

-Niestety nic nie trwa wiecznie. Od jakiegoś czasu nie układało się między nami dobrze. Chyba oboje wierzyliśmy i pokładaliśmy w tej przeprowadzce...

-Ucieczce - poprawiłam.

-Pokładaliśmy w tej ucieczce spore nadzieje. 

-Jak się jednak okazało - ciągnęłam - zbyt wiele nas różni. Przede wszystkim podejście do życia. Jakby przedstawić to obrazowo: Justin był słońcem, a ja chmurą. On czymś trwałym, ustatkowanym i nieprzerwanym, a ja ulotnym, krótkim, raz byłam, a raz znikałam. Wspólnie podjęliśmy decyzję, że przeciąganie tego w nieskończoność mija się z celem. Wczoraj się rozstaliśmy.

-I po tym wszystkim w końcu potrafimy normalnie rozmawiać - zakończył Justin, a dla mnie było jasnym, że on również spostrzegł te pozytywne zmiany w naszych relacjach. 

W salonie długi czas słychać było tyko włączony w kuchni palnik gazowy, na którym grzało się coś, co z jednej strony pięknie pachniało i potęgowało mój apetyt, a z drugiej zdecydowanie nie powinno się już gotować, bo powoli ten piękny zapach ustępował miejsca spaleniźnie. Poczułam dłoń Justina na kolanie i zanim zdążył ją stamtąd zabrać, przytrzymałam swoją. Nade wszystko przesunęłam na wewnętrzną stronę uda i tam ją zatrzymałam, a i Justin nie zdawał się być skorym do zabrania jej i gładził mnie przez jeansy, i gładził. To pozbawiło mnie złudzeń - żadne z nas nie nadaje się do bycia w stałym związku.

-Nie wiem, naprawdę nie wiem, co mam powiedzieć - odezwała się Pattie. Jeremy wyglądał tak, jakby wieść o zdrowiu seksualnym Justina wywołała u niego słusznie powstrzymywaną euforię. - Ja od początku podejrzewałam, że ty, Justin, z takimi genami - spojrzała wymownie na męża i w pamięci miała bez wątpienia postępowanie dwójki pozostałych synów - nie możesz być święty i nigdy nie będziesz przykładnym księdzem. Kobieta - spojrzała na mnie - jest największą pokusą mężczyzny.

Pomyślałam, że Pattie musi być równą, ale też bardzo inteligentną babką, której byle co nie wyprowadza z równowagi, która nie daje się ponieść emocjom i która wie, że mając pod dachem trzech gagatków, czwarty nie mógł okazać się aseksualnym świętoszkiem.

-A na ciebie, Chloe - zwróciła się do mnie - nie potrafię być nawet zła, bo przez następne pół roku będę przeżywać, że jednak nie jesteś dziewczyną Jasona, jednak nie będę miała wymarzonej synowej i jednak powinnam przestać myśleć o wnukach.

-Wcale nie - uspokoiłam ją. - Może Jason nie jest dobrym kandydatem na męża czy ojca, ale Drew z kolei jest bardzo czuły, delikatny i - szybko doszłam do wniosku, że mimo wszystko nie powinnam ujawniać ekscesów łóżkowych z każdym młodym Bieberem, więc dodałam tylko: - Po prostu obstawiam, że kiedyś sprezentuje pani wnuki.

Postanowiliśmy razem z Justinem, że krótko po przewróceniu świata Pattie do góry nogami, choć jak się okazało, aż tak nie namąciliśmy w jej priorytetach, zostawimy rodziców samych, by mogli spokojnie porozmawiać i niewątpliwie zastanowić się, w jakiej pozycji może kochać się ksiądz. Słyszałam, że mimo wszystko rodziców gnębią podobne myśli. Zebraliśmy się w ciszy, jeszcze raz przeprosiłam Pattie i zapewniłam ją, że gdybym miała wybierać teściową, ona stanęłaby na pierwszym miejscu hierarchii. Aby uniknąć kolejnych pytań, wyszliśmy na podjazd i tam dokończyliśmy ubieranie.

-Więc jak? - zagaił Justin. - Pora się pożegnać.

-Niekoniecznie - odrzekłam, bo nagle poczułam, że skoro stary rok trwa jeszcze dziesięć godzin, i nasza znajomość powinna tyle trwać. - Masz jakieś plany na sylwestrowy wieczór?

-Do czego zmierzasz, Chloe?

-Najpierw mi odpowiedz: masz, czy nie masz?

-Nie mam - odparł stanowczo. Na to liczyłam.

-W takim razie przyjdź wieczorem do motelu za miastem. Spędzimy ostatnie miłe chwile, powspominamy, napijemy się szampana. - Przebiegłam palcami w górę jego piersi. - Co ty na to? Podpowiem jednak, że dla własnego dobra powinieneś się zgodzić. - Justin uśmiechnął się, a uśmiech ten był zapewnieniem, że dziś nadszedł dzień, w którym rozsądne decyzje podejmuje w rozsądnie krótkim czasie. - I jeszcze jedno - powiedziałam przed odejściem w swoim kierunku. - Wolisz czerwoną koronkę czy Kubusia Puchatka?

A on odrzekł, zakładając mi na głowę kaptur kurtki, bo temperatura spadała z minuty na minutę:

-To przecież Kubuś Puchatek strzeże księżniczkę, prawda?






~*~


Z tego miejsca, kiedy wiecie, że został nam jeszcze ostatni rozdział i epilog, zastanawia mnie Wasz pomysł na zakończenie. Podzielcie się :)

poniedziałek, 21 marca 2016

Rozdział 48 - Do trzech razy sztuka


Chicago, zwane powszechnie wietrznym miastem, prócz niemal całkowitej destrukcji mojej pierwszej wielkiej miłości przyniosło coś jeszcze - wzmożoną ilość adoratorów. Bezsprzecznie jednym z nich był Jason, który okazał się dobrym kumplem, ale słabszym kochankiem; słabszym dla mnie, bo mimo wszystko preferuję facetów, którzy podczas seksu pamiętają, że mają pod sobą żywą, jeszcze oddychającą kobietę zamiast dmuchanej lali. Adoratorką została również Pattie, ale adoratorką w nieznacznie odmienionej tego słowa definicji. Jednak tak jak w przypadku adoratora czas spędzony ze mną był czasem lepszym, niż stanie przy garach, składanie parafki na służbowych papierach czy manicure przed obliczem brazylijskiej telenoweli. Dziś natomiast miano adoratora przyjął Drew.

Zadzwonił z rana, by oznajmić, że obudził się z głęboką potrzebą spędzenia ze mną dnia. Może to dziecinne, ale ucieszyłam się jak mało kiedy, bo jego intencja była szczera, bo nie miał na myśli żadnych podtekstów, bo byłam tak samotna, że chwyciłabym się każdej okazji, by spędzić chwilę poza sypialnią. 

Piliśmy już drugą kawę w galerii w centrum, ale innej niż ta zwiedzona wraz z Pattie, bo na dworze szalał mróz i spacer nie równał się dziś z przyjemnością. Drew od pół godziny przekonywał mnie, bym spróbowała jego kawy z co prawda małym kleksem mleka, ale za to dużą porcją gęstego karmelu, a ja zapierałam się rękoma i nogami, że taki miks ma w mojej opinii zbyt wiele cukru i kalorii, by mógł być smaczny.

-Jeden łyk - poprosił. - Jeden i dam ci spokój.

Westchnęłam, ale zgodziłam się i upiłam ten symboliczny łyk z papierowego kubka Drew, w którym od dawna brakowało już plastikowej nakładki. Ale pierwszy łyk pociągnął za sobą drugi, a drugi trzeci i tak wypiłam mu całą kawę, bo w istocie była to najlepsza rzecz minionego miesiąca, jaką miałam na języku, wokół zębów i dalej w przełyku.

-Odrobina karmelu została ci, o, tutaj. - Chciał unieść serwetkę do moich ust, ale kiedy zbliżył się, opuściłam jego rękę i to było dla Drew pretekstem, by pozbawić mnie karmelu przy pomocy krótkiego buziaka złożonego w kąciku moich ust. - Niegrzeczny chłopiec.

-Sprowokowany przez niegrzeczną dziewczynkę - odpłacił się.

Później rozmowa zeszła na tematy drażliwe, poruszane niechętnie i zawarte w jednym męskim imieniu - Justin. Justin, z którym nie kontaktowałam się od całych trzech dni i którego brakowało mi bardziej, niż jakakolwiek część we mnie mogłaby przypuszczać, bo gdy mózg perswazuje sercu, że moim drugim imieniem stała się samowystarczalność, co jest absolutną bzdurą, reszta ciała słucha sygnałów narządu postawionego na szczycie hierarchii i dosłownie, i w przenośni. 

-Na dobrą sprawę nie wiem, czy nadal jesteśmy razem - przyznałam smętnie.

Usiedliśmy na pustej ławce przed sklepem z akcesoriami sportowymi. Wewnątrz ojciec trzymał dziecko na siodełku stanowczo za dużego roweru, a matka niecierpliwie wystukiwała obcasem o linoleum. Pomyślałam, że gdy sama będę dorosła i gdy rzeczywiście dorobię się dzieci, nie będę wiedźmą odbierającą temu dziecku szczyptę radości. Za nami natomiast mieścił się kiosk wypchany gazetami, w którym każdy, powtarzam każdy znalazłby coś dla siebie.

-Nie czytam ci w myślach, Chloe, i naprawdę ciężko mi odgadnąć, co rozegrało się pomiędzy wami.

-Prawdę mówiąc, byłabym wdzięczna, gdybyś jednak czytał mi w myślach i nie musiałabym o tym wszystkim opowiadać. Może przedstawię ci to inaczej, na podstawie wcześniejszych doświadczeń. Przyznałam się przed Justinem, że zdradziłam go z Jasonem, a on pogłaskał mnie po główce i powiedział "tak, skarbie, wszystko będzie dobrze". No, może nie dosłownie to powiedział, ale ja tak odebrałam jego ignorancję.

-Z naszym Jasonem? - zdziwił się.

-Każda osoba, którą znam i która mieszka w Chicago dziwnym trafem ma na nazwisko Bieber. Przypadek?

-Niekoniecznie - odparł. - Ale faktycznie coś tu jest nie na miejscu. Pewnie Jason.

-Mówisz o miejscu w łóżku? Gdyby zajmował je Justin, nie byłoby miejsca dla Jasona, nie sądzisz?

Drew sądził podobnie, choć nie identycznie, ale nie podzielił się ze mną swoimi poglądami, więc wypiliśmy pozostałości mojej kawy w ciszy i skupieniu. Później powiedziałam Drew, że naprawdę nie mam już sił opowiadać o Justinie i po raz kolejny zadawać sobie istotne pytanie "czy to miłość, czy to nie miłość", na które odpowiedź jest niczym pomnożenie w pamięci trzech czterocyfrowych liczb - nieosiągalne dla zwykłego śmiertelnika.

-Gdy rzuciła mnie pierwsza dziewczyna, byłem załamany - wypalił Drew - i myślałem, że nigdy nie spotkam nikogo lepszego. Aż poznałem drugą dziewczynę, z którą rozstanie bolało jeszcze bardziej. I tak dalej, i tak dalej. - Widząc moją dezorientację, powiedział: - Nie bój się, nie zamierzam zamęczać cię genezą każdego z moich związków. Chcę tylko powiedzieć, że... - Może i chciał coś powiedzieć, ale bez wątpienia nie był przekonany, z której strony to ugryźć. - Będziesz w związku raz, potem drugi, trzeci i czwarty, ale w końcu trafisz na osobę, z którą rozstanie będzie najbardziej bolesne, bo dla jednej ze stron skończy się w trumnie. Wiesz, o czym mówię, prawda? - Skinęłam głową. Z całej trójki Drew był tym najmądrzejszym życiowo. - Jesteś bardzo młoda, obstawiam, że to twój pierwszy poważny związek, więc nie masz w tej kwestii za wiele doświadczenia, choć i tak więcej od Justina. Wiesz, ja myślę, że dla niego to był po prostu odpoczynek od monotonii.

-Chciał poruchać - stwierdziłam gorzko.

-Może to zabrzmi niestosownie, ale coś w tym jest. Być może się nawet zakochał, w końcu miłość do kobiety to piękne uczucie. Ale sobie z nim nie poradził. I ty, Chloe, też nie. Myślę, że sama doskonale o tym wiesz, mam rację?

Miał ogromnie wiele racji. Gdybyśmy mieli po rozstaniu dzielić się winą jak majątkiem, dostałabym 50% spadku, a on drugie tyle. Więc równie dobrze mogliśmy zostawić procenty i ruszyć na przód z samym bagażem doświadczeń.

-Choć na spacer - zaproponowałam.

-Na ten mróz?

-Przeżyjesz. A jeśli za bardzo się wyziębisz, zapewnię ci wieczorem przyjemne ogrzewanie.

Drew zmarszczył brew.

-Czyżby to nawiązanie do braku dojrzałości?

-Być może - odrzekłam mimochodem, ale tak, to absolutnie było nawiązaniem do braku dojrzałości. 

Ruszyliśmy powoli ruchliwą odnogą galerii, śmiejąc się ze sklepowych wystaw i ludzi dokonujących zakup życia. Przynajmniej tak je wszystkie przeżywali. Bo przecież kupno ekspresu do kawy nie jest warte kłótni, a jednak pewne młode małżeństwo twierdziło inaczej. Z kolei zwykła parapetówka nie była powodem, dla którego szampan tej znanej firmy, która jednak nie była mi tak dobrze znana, miałby być koniecznością, z czym z kolei nie zgadzała się inna para w głębi marketu. Ogólnie rzecz biorąc, szłam przez galerię i dostrzegałam tyle błahych problemów, które wydały mi się zbyt śmieszne, by nazywać je problemami, a przecież moje nie były gorsze, tylko oglądane z innej perspektywy. Dziś postanowiłam - żadnych sprzeczek (o ile nie są autentycznym niezbędnikiem).

Naraz pech postanowił mi przypomnieć, że Chicago prócz tych wszystkich atutów ze wzmożoną ilością adoratorów na czele, ma również jedną zatrważającą wadę - jest miastem, które moi rodzice w delegacji odwiedzają najczęściej. Jak na przykład dzisiaj. Nie od razu wiedziałam, że kobieta, na którą wpadłam przed sklepem zoologicznym, to moja matka. Dopiero połączenie butów, perfum i tego wymownego kaszlu pozbawiło mnie złudzeń, że chociaż uciekłam z domu na odległość przeszło czterystu mil, na niektóre okoliczności jesteśmy skazani nawet na drugim końcu świata, nawet pośród jakichś dwudziestu milionów obywateli Tokio.

-Chloe? - spytała skołowana. - Co ty tutaj robisz?

-Zostałam galerianką - mruknęłam cynicznie. - Wiesz, puszczam się z nadzianymi facetami za kiecki, szpilki i kosmetyki, a to - wskazałam Drew - jest jeden z moich stałych klientów.

Mama byłaby skłonna w to uwierzyć, gdyby Drew nie powiedział:

-Mała, daj spokój, nie jesteś nawet śmieszna. - A zaraz dodał: - Poczekam przy wyjściu.

Obserwowałam, jak się oddala, utykając nieznacznie na prawą nogę, w której ścięgno nadwyrężył sobie na siłowni, i chciałam krzyknąć za nim, by za żadne skarby świata nie zostawiał mnie teraz samej. Ale mój głos sprzysiągł się z resztą ciała przeciwko mnie i nie dał oznak istnienia.

-To twój kolejny chłopak? - spytała mama, odprowadzając Drew wzrokiem, jak ja.

-Nie wydaje mi się, by cię to interesowało.

-Mylisz się - odparła krótko.

-To brat Justina, choć sama nie wiem, po co ci o tym mówię. Nie wydajesz się być osobą, którą pochłaniają najnowsze informacje dotyczące mojego życia towarzyskiego. Albo erotycznego - dodałam ciszej, jednak tak, by usłyszała i może zazdrościła, bo życie erotyczne prowadziłam niewątpliwie bardziej bogate niż ona i ojciec razem wzięci. - Albo w ogóle jakiegoś życia.

-Dlaczego się tak do mnie odnosisz? Jestem twoją matką.

-Szybko sobie o tym przypomniałaś - wytknęłam jej. - Albo raczej zmieniłaś zdanie, bo przed tygodniem dostałam od ciebie w ten oto policzek wraz z wiązanką przekleństw na nową drogę życia. 

-Masz mi za złe, że nie pochwalam twojego związku z księdzem?

-Nie musisz się martwić - weszłam jej w słowo. - Ten związek wisi na ostatnim włosku i najpewniej rozsypie się jeszcze zanim wyjedziesz z Chicago. Mam ci za złe - ciągnęłam - że nie było cię przy mnie wtedy, gdy byłaś mi w jakiś sposób potrzebna. Natomiast ty nie możesz mieć pretensji do mnie, że jestem źle wychowana, jeśli to do ciebie należał obowiązek wychowania mnie. - Spotkanie z matką przywróciło we mnie tyle niechcianego sentymentu, że aby się nie rozpłakać, musiałam się ulotnić, albo zapaść piętro niżej. - Muszę już iść, spieszę się.

Ruszyłam przed siebie i przed stoiskiem ze skórzanymi torebkami i portfelami jakieś pięć metrów dalej, zatrzymał mnie jej głos, chyba ciepły, choć w istocie nie pamiętam, jak brzmi kochający, matczyny głos.

-Za dwa dni masz urodziny, Chloe. Wszystkiego najlepszego.

Nic nie powiedziałam, bo nie miałam nawet ochoty na chamskie docinki, a z kolei żeby podziękować z godnością musiałabym poddać się operacji charakteru z odsysaniem części wrodzonej godności na czele.

Brałam pod uwagę fakt, że pewnego dnia dojdzie do wspaniałomyślnego pojednania pomiędzy mną, a rodzicami. Ale nie miałam złudzeń, że trzydziesty dzień grudnia to jeszcze nie ten odpowiedni moment i po prostu ruszyłam przed siebie, a mama jak stała wtedy, tak stała również, gdy doszłam do końca odnogi galerii i ujrzałam jej odbicie w sklepowej witrynie. Zrealizowałam pierwszy punkt z listy poleceń niezależnej kobiety - nie patrz wstecz (co prawda to odnosi się głównie do facetów, ale ja pod hasło podłożyłam własną byłą matkę).

-Ma pani ochotę na trzecią tego popołudnia kawę? - Drew zaszedł mnie od tyłu z kolejnym papierowym kubkiem i plastikową nakładką na nim, gdy wyszłam przed galerię skąpaną w grudniowym słońcu.

-Czuję, że przez tę dawkę kofeiny nie zasnę dziś do późna - stwierdziłam. - Mogę zostać u ciebie?

-Czyżby to kolejne nawiązanie do braku dojrzałości?

-W niektórych sytuacjach - oznajmiłam - dojrzałość jest barierą odgradzającą od przyjemności. A przecież nie samą dojrzałością żyje człowiek.

Mrok począł zasnuwać Londyn od nieba po zatłoczone ulice, a my wybraliśmy drogę przez park, ten sam, w którym przeżyłam najpewniej ostatnie godne zapamiętania chwile w towarzystwie Justina. Tym razem pojawiły się i kaczki, które kiedyś pogryzły Justina, i były dokarmiane przez takich samych małych Justinów, którzy jednak będą mieli łatwiejsze życie uczuciowe i nie postanowią oddać połowy serca kobiecie, a połowy Bogu, który i tak tego nie doceni.

-O czym myślisz? - spytał Drew.

-Myślałam, że to kobiety pytają o to facetów. 

-Aktualnie jedyną kwestią zaburzającą mój spokój jest myśl, o czym ty tak intensywnie myślisz - powtórzył.

-A ja obecnie nie myślę o niczym konkretnym. Trochę o mamie, trochę o Justinie, trochę o tej pysznej kawie, którą mi kupiłeś, a trochę o tym, że marzną mi uszy. 

-Gdybyś nosiła czapkę, nie miałabyś tego problemu.

-Noszę czapkę - westchnęłam - tylko w pośpiechu zapomniałam jej z Minneapolis. Wiesz, to była nagła wyprowadzka, a taką planowałam dopiero za dwa lata.

-Chciałaś iść na studia? - spytał, wyrzucając pusty kubek do metalowego kosza przy parkowej alejce.

-Owszem. A może to moi rodzice chcieli mnie wysłać na studia? Ciężko stwierdzić.

-A czego ty byś tak naprawdę chciała?

-Czy ja wiem? - zamyśliłam się. - Z pewnością nic tak przyziemnego, co można zdobyć ciężką pracą i inteligencją. 

-Więc jak chcesz zarabiać? Tyłkiem?

Zaśmiałam się, oblizując krańcem języka mleczne wąsy wokół warg.

-To byłaby praca dla mnie. Co rusz nowy facet, w porządku kasa i ten dreszczyk emocji.

-Dreszczyk emocji byłby wtedy, gdyby test ciążowy nagle pokazał ci o jedną kreskę za dużo - zażartował.

-Nie jestem fanatyczką aż tak intensywnych dreszczyków. Dzidziuś nie byłby mi na rękę. Ciążowy brzuszek też nie. W końcu niewielki odsetek facetów podnieca seks z ciężarną kobietą.

-I dzidziuś mógłby zostać uszkodzony - dołożył Drew. - A tego nikt by nie chciał.

Park ciągnął się jeszcze przez kilkanaście minut wolnym marszem, ale pokonaliśmy go w osiem, z jednej strony licząc na rozgrzanie, z drugiej zbrzydły mi drzewa, wszystkie takie smętne i bez liścia życia. Pomyślałam, że zima może zostać nazwana piękną tylko ze śniegiem i tylko wieczorem, przy zgaszonym słońcu i zapalonych latarniach. Zerknęłam na Drew, który zdawał się twierdzić inaczej. Dostrzegłam też porażające różnice pomiędzy każdym z braci i z przykrością muszę stwierdzić, że Justin miał ten rodzaj charakteru, który najmniej mi odpowiadał, ale tak jak charakter dorosłych ludzi na ogół nie ulega zmianom, tak rozpędzony samochód, który boleśnie przytulił Justina, pozbawił go piątej klepki odpowiedzialnej za cenną męską czułość.

Poprosiłam Drew, abyśmy powoli wracali, bo moje uszy na mrozie naprawdę nie czuły się najlepiej. Natychmiast zaproponował, że skoro mieszka przecznicę stąd, powinniśmy wpaść do niego. W gruncie rzeczy byłam świadoma tej propozycji już po jego porannym telefonie, ale dzielnie nie dawałam tego po sobie poznać. Uznałam, że w tej rodzinie mają skłonności do odbijania sobie dziewczyn.

Drew mieszkał w spokojnej dzielnicy odnowionych kamienic, gdzie plac zieleni przed budynkiem był zadbany, choć teraz przemarznięty. Trzypokojowe mieszkanie mieściło się na drugim piętrze trzypiętrowego budynku. Utrzymywał je z, jak sam twierdzi, całkiem porządnej pensji instruktora fitness. Prawdę powiedziawszy po tej informacji byłam jeszcze ciekawsza rzeźby jego ciała, bo niewątpliwie musiała być nie z tego świata. Pomimo budynku w starym stylu, mieszkanie wewnątrz było odnowione i przyjemne kolorystycznie. Wszystko w czerni i czerwieni: ściany, kanapy, nawet stół i krzesła wokół niego. Panował porządek, ale nie do przesady; taki, który stawia samotnego faceta w dobrym świetle, zwłaszcza gdy przyprowadza do mieszkania kobietę. Czego z kolei nie można było powiedzieć o Jasonie.

-Czego się napijesz?

-Na pewno nie kawy - zażartowałam. - Wypiłam jej dziś za wszystkie czasy.

-Jak rozumiem, w tym roku już jej nie tkniesz.

-Biorąc pod uwagę, że nowy rok zacznie się za - spojrzałam na zegarek, który dostałam pod koniec podstawówki za dobre oceny i sprawowanie, taki elegancki, z górnej półki u jubilera - za niespełna 30 godzin, tak, myślę, że w tym roku już jej nie tknę.

Drew delikatnie zdjął mi z ramion kurtkę i powiesił w szafie, zamiast na jednym z wielu wolnych wieszaków w przedpokoju, a to oznaczało, że planował zatrzymać mnie u siebie dłużej. To również przewidziałam i również nie miałam wiele przeciwko. Nie będę miała też nic przeciwko, jeśli zdejmie ze mnie sweter, spodnie i tak dalej, aż do odzieży w momencie stworzenia - braku odzieży.

-Więc może napijesz się wina? Czerwone, półsłodkie, chyba takie lubisz.

-A czy ty wiesz, że nie mam jeszcze osiemnastu lat? - Zbliżyłam się do Drew. Złapałam go za koszulkę w miejscach, gdzie naga panna zakrywała piersi. - Drew, nie jestem typem dziewczyny, którą trzeba upić, żeby spędzić z nią wspaniałą noc.

-Nie wątpię - odparł i chwycił mnie w talii.

-Więc dlaczego próbujesz mnie upić?

-Wcale nie miałem tego w planach - zaśmiał się. - Wolę kochać trzeźwe dziewczyny, niż na wpół żywe trupy. 

-Kochać? - powtórzyłam zalotnie. - Skąd pewność, że pójdziemy do łóżka?

Drew pochylił się powoli, przełożył moje włosy na prawe ramię i od lewego zaczął obsypywać mój obojczyk, a później szyję muśnięciami zbyt delikatnymi, bym mogła uwierzyć, że on również nosi nazwisko Bieber. Ale w gruncie rzeczy takich pocałunków nie zapewnił mi jeszcze nikt i to okazało się kluczem do moich majtek.

-Tak tylko napomniałem.

Ale napomniał zupełnie słusznie, bo zamiast wina i dwóch kieliszków pojawił się namiętny pocałunek. Zatańczył przy moich ustach i natychmiast zawrócił mi w głowie. Zastanowiło mnie, czy gdyby był dupkiem, uległabym mu równie szybko i obawiałam się, że jego czułość przekupiła moje nastoletnie hormony, bo gdy szepnął:

-Chodźmy do sypialni, skarbie.

Byłam gotowa zaciągnąć go tam siłą, byleby przyspieszyć proces podniebnej kopulacji. 

Drew zapalił w sypialni małą lampkę na szafce nocnej i zobaczyłam czarno-czerwone ściany. Łóżko miał duże, wydawało się wygodne i doskonałe do tego wszystkiego, co tliło się gdzieś w zakamarkach naszych umysłów. Rozebrał mnie powoli, dotykał jak najcenniejszy pod słońcem skarb. Ja nie miałam już tyle cierpliwości i szybko pozbawiłam go ubrań. Ciało miał jak spełnienie najskrytszych marzeń każdej amerykańskiej nastolatki. Gdyby było mnie stać, opłaciłabym go do roli mojego osobistego, dożywotniego trenera fitness, żeby chociaż wypinał się przy mnie z tymi ciężarkami i sztangami.

Wylądowaliśmy w łóżku w trakcie pocałunku. Drew niezwykle szybko uporał się z ustawieniem mnie pod wzór, by i jemu, i mi było wygodnie. Jedną cechę cała trójka braci miała wspólną - wszyscy uwielbiali dominować. Dlatego nie zdziwiło mnie, gdy Drew nie dał mi dojść do głosu, natomiast sporym zaskoczeniem okazał się sposób, w jaki wprowadził mnie do tej chwilowej krainy fantazji, bowiem w przeciwieństwie do braci wszedł we mnie powoli i niebywale delikatnie, ale dzięki temu mogłam poczuć go centymetr po centymetrze. Tak, Drew w roli osobistego trenera byłby wszystkim, czego trzeba kobiecie.

Chicago bez wątpienia wprowadziło urozmaicenie w moje życie erotyczne i każdy z poszczególnych elementów urozmaicenia dziwnym trafem nosił nazwisko Bieber. Naszła mnie paskudna myśl, że aby zaliczyć całą rodzinę, został mi jeszcze przystojny wytatuowany ojciec. Porzuciłam tę ewentualność, gdy zrozumiałam, że Drew wystarczy mi za nich wszystkich razem wziętych.

-Nie waż się przestawać - zajęczałam.

-Nie mam odwagi - odparł ciężko.

Chwycił się zagłówka i pchał biodrami z doskonałym wyczuciem, jakby siedział mi gdzieś w zakamarkach podświadomości i czytał jak z otwartej księgi, jaki ruch wykonać w następnej kolejności i przede wszystkim - z jaką siłą. Całował mnie po szyi, a ja mierzwiłam mu włosy i z trudem chwytałam powietrze. Drew jakby wiedział, że chcę zatrzymać moment tej niezwykłej przyjemności w czasoprzestrzeni. I jakoś mu się to udało. Jednak kiedy już dochodziliśmy, to jakby na krótką chwilę niebo połączyło się z ziemią i nie było między nimi żadnej dostrzegalnej różnicy. 

-Wiesz, dlaczego było mi tak dobrze? - spytałam, kiedy Drew położył się obok i przyciągnął mnie ramieniem. Przez krótką chwilę poczułam się jak jego dziewczyna. Wtedy pokręcił głową. - Ty się ze mną nie pieprzyłeś. Nawet nie uprawiałeś ze mną seksu - poinformowałam go. - Ty się ze mną kochałeś.

-Ponieważ wiem - odparł, całując mnie w skroń - jak należy szanować kobiety.

-Zapomniałeś dodać, że wiesz też, jak sprawić im przyjemność odbierającą zmysły.

-Skoro tak twierdzisz - uśmiechnął się przez pocałunek. - Nie ukrywam, że podnosisz mi samoocenę.

-Nie uwierzę, że kiedykolwiek była za niska - odgryzłam się.

-Też prawda.

Leżeliśmy chwilę wtuleni, bawiłam się jego palcami i muskałam opuszki. Drew zacytował dwa wersy z wiersza, którego nigdy nie słyszałam, ale natychmiast przypadł mi do gustu, może też dlatego, że został zadedykowany wyłącznie mi. Kobieta - tak właśnie się wtedy czułam. W końcu jak kobieta. To jednak prawda, że kobiece instynkty może uruchomić i wypuścić na wolność jedynie pełnowartościowy facet, tak jak pełnię sił może uwolnić wyłącznie pełnowartościowa owsianka. Powiedziałam Drew, że porównałam go do owsianki, a on stwierdził, że smaczna owsianka musi zawierać owoce i to właśnie ja byłam tym wysokocukrowym składnikiem.

-Boże, chcę to powtórzyć - westchnęłam w końcu, atakując go.

-Kiedy? - zaśmiał się, łapiąc mnie na biodra, gdy usiadłam okrakiem na kołdrze, a on leżał pode mną, taki bezbronny.

-Teraz, zaraz, kiedykolwiek. To był chyba najlepszy seks w moim życiu.

-Nie wiem, czy podołam tak perwersyjnej małolacie - zażartował Drew, a potem zaczęłam całować go po szyi i z wiadomych przyczyn zamilkł natychmiast. On też lubił być dopieszczany. Pomyślałam, że doskonale pasowalibyśmy do siebie na dłuższą metę, gdybym rzeczywiście miała szansę do kogokolwiek pasować.

Długi i treściwy pocałunek miał zapoczątkować drugą rundę, kiedy nagle rozległo się skrzypnięcie zamka w drzwiach wejściowych, które otworzyły się, a po chwili z cichym uderzeniem powróciły do futryny.

-Drew? - krzyknął Justin.

Justin.

Choć swoją drogą będziemy mieli końcowy i ewidentny pretekst, który zakończy tę śmiesznie chorą sytuację, w której tkwimy po uszy, bo żadne z nas nie potrafi postawić końcowego kroku.

Justin szybko wszedł do sypialni, a w międzyczasie zdążyłam zakryć się kołdrą, bo najpewniej Justin nie pamięta już, jak wygląda nago jego dziewczyna. Zatrzymał się gwałtownie w progu, później uniósł dłonie do włosów, przeklął pod nosem, ale równie szybko doszedł do siebie, nie wyglądał na złego/załamanego/cokolwiek, co świadczyłoby o głębszych uczuciach względem mnie, które po tym wszystkim i tak pewnie zostałyby zagrzebane.

-Mogłem się domyślić - przemówił - że jeden brat ci nie wystarczy i postanowisz zarzucić sieć na drugiego.

-Zarzucić sieć, ładne określenie - przyznałam cynicznie.

-Zaczynam wątpić, że to dziecko jest moje. - Wtedy przypomniał mi, że w istocie nadal uważa, że zostanie tatą, a ja w całym tym zamieszaniu zapomniałam wyprowadzić go z błędu. - Kto wie, ile razy mnie zdradziłaś?

-Chloe, jesteś w ciąży? - spytał Drew niedowierzającym tonem.

-Nie - sapnęłam. - Nie jestem w żadnej ciąży. A ciebie, Justin, okłamałam, bo chciałam zobaczyć, czy jeszcze ci na mnie zależy.

Justinowi wyraźnie ulżyło, natomiast Drew nie, ponieważ przed seksem nie spytał o gumki, a ciąża byłaby jego wybawieniem. W każdym razie o nic nie pytał, a ja skupiłam się na Justinie. Mierzyliśmy się łagodnymi spojrzeniami. Nagle poczułam się zbyt nago, ale ubrania leżały aż w progu, więc z istotnych powodów nie mogłam po prostu wstać i po prostu ich podnieść. Aż nagle odezwaliśmy się równocześnie, co do ułamka sekundy:

-Powinniśmy się rozstać.

A to jak rozwód bez orzekania o winie.





~*~ 


Mówcie, co chcecie, ale ja tam Chloe uwielbiam :))